Co się stało trzynastego?

Namjoon wielokrotnie podpadł Jinowi. Umówmy się mając tytuł boga destrukcji nie mógł przejść przez życie bezproblemowo, nawet mając tak wspaniałą osobę u swojego boku. Na szczęście jeszcze nie zrobił nic, co zmusiłoby jego męża do wypowiedzenia sakramentalnego jadę do matki, więc nie było najgorzej. Jednak tego dnia wszystko mogło się zmienić. Po siedemnastu latach znajomości, szesnastu związku (z przerwami, ale po co się do nich przyznawać? Każdy popełnia błędy!), ośmiu latach wychowywania dzieci, on – Kim Namjoon – popełnił największy błąd swojego dotychczasowego życia.

Początkowo nie przeczuwał katastrofy. Ot, co wstał, pocałował Jina w policzek, za co usłyszał tylko stłumione poduszką śpię ty erotomanie, po czym poczłapał do kuchni zrobić sobie kawę.

Nie lubił wstawać wcześnie, wolał wylegiwać się z Jinem do momentu, gdy dzieciaki nie zaczną stanowić zagrożenia dla siebie i otoczenia, czyli nie wstaną. Niestety ktoś go nie lubił i zawsze ustawiał mu pierwsze danego dnia wywiady i sesje na wczesne godziny. Trochę ciężko nie palnąć w takim wywiadzie nic głupiego, kiedy w sumie to jeszcze śpisz, a dziennikarka akurat teraz ma ochotę na poważne życiowe pytania, na które pewnie też wymaga odpowiedzi przynajmniej trzema zdaniami wielokrotnie złożonymi. No może nie konkretnie ona, ale menager, który potem go ojebie za robienie z siebie debila, już tak...

Joon mijając korytarz spojrzał na wiszący na ścianie kalendarz pełen kolorowych zakreśleń, dopisków i plam jedzenia (dla dobra swojego i swoich dzieci nie wnikał jak do tego doszło, bo Jin jednak nie był zwolennikiem walk na jedzenie, które przecież on mógłby zjeść). To, co rzuciło mu się w oczy to pokolorowana na różowo kratka z cyfrą trzynaście. Przez chwile zastanawiał się, co mogło być tego dnia, że musiał tak wyraźnie się odznaczać. Kiedy już zasiadł przy stole z kawą, podpierając policzek na dłoni i walcząc z opadającymi powiekami, gdzieś z tyłu głowy wciąż majaczyła mu ta nieszczęsna kratka w kalendarzu. Nagle doznał olśnienia, a kuchnia została zachlapana fontanną kawy, którą wypuścił z ust.

Już chwilę później gnał do pokoi swoich dzieci, bo sytuacja była poważna, jego życie wisiało na włosku, a w powietrzu unosił się zapach siarki. Wpadł do najmłodszych, szybko przerzucił sobie Tae przez ramię, nim Kookie ogarnął, że jego brata uprowadzono, sam znalazł się na rękach u taty, a już chwile później byli u Yoongiego i wyciągali go za nogi z łóżka. Blondyn nawet się nie obudził, więc został zaciągnięty do salonu w pozycji horyzontalnej, ciągle wtulony w kołdrę i poduszkę. (I to wcale nie tak, że do szóstej rano nie mogli ustalić z Hobim, który powie „dobranoc" ostatni, żeby definitywnie zakończyć rozmowę. On po prostu czuł, że dopadła go bezsenność, a jego stalker jest dobrym obiektem, by zająć swoje myśli na kilka godzin)

Nam rzucił swoje, nie do końca kontaktujące ze światem, dzieci na kanapę. Kiedy te w miarę uświadomiły sobie, że ich ojcu coś odjebało i pewnie niedługo będą go odwiedzać w zakładzie z ładnymi pokojami bez klamek, najstarszy zapytał:

– Co się stało? – Powiedział ziewając, przez co ledwo dało się go zrozumieć. Kookie przypatrywał się wszystkim zainteresowany, po czym postanowił wspiąć się na głowę Yoongiego. W tym czasie Tae z niewiadomych przyczyn zaczął śpiewać używając banana, jako mikrofonu. Nam nie zastanawiał się jak owoc teleportował się z kuchni, ale za to zaczynał wątpić, czy dzieciaki mu pomogą i nic nie rozwalą.

– Dzieciaki, sprawa jest poważna, od tego zależy moje zdrowie, życie i to, czy ciągle będę was krył przed matką, zrozumiano?

– Coś ty zrobił? – Yoo momentalnie się ożywił, widząc jak ojciec niemal rwie sobie włosy z głowy, krąży po pokoju w tę i z powrotem i ogólnie wygląda jakby myślał nad ucieczką na Barbados. Naprawdę chciał wiedzieć, co on takiego odwalił. Miał tylko cichą nadzieje, że tym razem nie ma to nic wspólnego z urwaną spłuczką, albo drzwiami lodówki za oknem, bo zwykle to jemu pozostawało w takich chwilach krycie ojca, który wyruszał w poszukiwaniu fachowca i sklepu. Naprawdę ile można znaleźć wymówek dla faceta, który wychodzi z łazienki, gorsząc małoletnich swoim rowem mariańskim?!

– Zapomniałem o rocznicy! – Namjoon ciągle krążył po pokoju, jakby to miało w jakikolwiek sposób rozwiązać jego beznadziejną sytuację. Wiedział, że już po nim. Nie było siły, która ocaliłaby go przed gniewem Jina, gdy ten zda sobie sprawę, że zapomniał o okrągłej, dziesiątej rocznicy ślubu. Yoongiego zaczęła męczyć błazenada odwalana przez starszego, więc zrobił pierwsze, co przyszło mu do głowy, spoliczkował go, żeby w miarę poustawiać mu naruszone klepki.

Namjoon poczuł nagły napływ energii i doszedł do wniosku, że Yoongi jest zdecydowanie za silny. Skoro, wbrew temu, co sądził Tae, był głową tej rodziny, musiał wziąć sprawy w swoje ręce i uratować się. Pierwsze, co przyszło mu do głowy to pozbycie się Jina na kilka godzin z domu i ogarnięcie jakiejś niespodzianki, przy wsparciu dzieciaków.

Chomik w jego głowie zaczął popylać w swoim kółku z zawrotną prędkością, czemu z zainteresowaniem i ustami pełnymi banana, przypatrywał się Tae, czekając aż z uszu pójdzie para wywołując gwizdanie jak w czajniku. Nie miało to jednak miejsca, bo w salonie zjawił się Jin wyposażony w czarną torbę, która spadając mu z ramienia i uwieszając się na łokciu utrudniała zapięcie białej koszulki.

– Mam spotkanie... w spa. Nie wnikam babka jest specyficzna i dużo gada, ale może wyrobię się w trzy godzinki – powiadomił Seokjin w biegu, dopijając kawę – Akurat jak miałem mieć wolne! Dobra, chyba nie rozniesiecie w te parę godzin domu?

– No coś ty, baw się dobrze – Namjoon uśmiechnął się do niego, jednocześnie analizując, czy jego lepsza połowa już wie, że zapomniał o rocznicy i planuje go zabić, czy może myśli, że prezent dostanie później. – Dziwne, że tak nagle wyskoczyło

– Prawda? – Wymamrotał Jin z ustami napchanymi śniadaniem, bo pośpiech pośpiechem, ale jedzenie nie może się zmarnować. Przy tym przekonał się, (jak zresztą za każdym razem, gdy wychodził) że Kookie ma ogromny problem z zaakceptowaniem, że jego bardziej matczyny ojciec może występować inaczej niż w zestawie z fartuszkiem. Maluch wpatrywał się w niego podejrzanie, wyraźnie zaskoczony każdym detalem wyglądu mamy. Gdyby nie to, że nie mógł pomylić drugiej najładniejszej osoby na świecie (notabene Kookie ciągle nie powiedział mamie, że Jimin zgarnął pierwsze miejsce) z nikim innym, to byłby pewien, że to jakiś obcy osobnik, którego należy spacyfikować klockami.

Po odegraniu, swoim zdaniem, Oskarowej sceny zdziwienia i niedowierzania, Namjoon wyprawił męża do pracy. Oczywiście oficjalnie i nieoficjalnie ani on, ani jego telefon nie mieli nic wspólnego z nagłym zadaniem Jina.

Kim wrócił do salonu pełen życia i nadziei, którą lekko osłabił widok jego potencjalnych pomocników. Yoongi wisiał na fotelu z nogami przerzuconymi przez oparcie i wystukiwał wiadomości na telefonie. Oczywiście, tylko, żeby poinformować swojego prześladowcę, że nie życzy sobie być obiektem stalkingu, bo to nie tak, że oni byli razem. Po prostu czasem Hoseok naruszał jego przestrzeń osobistą i zapraszał gdzieś, a on łaskawie się na to godził. Jeongguk rozebrał się do bielizny i uzbrojony w swojego króliczka, zawzięcie kolorował obrazek, a zbędne kredki lądowały za uszami i w buzi małego artysty. W tym czasie Taehyung wpatrywał się w jakiś program o hodowli alpak i najwyraźniej robił notatki, co oznaczało, że w niedalekiej przyszłości, będzie trzeba wytłumaczyć mu, dlaczego takiego zwierzaka trzymać nigdy nie będą. Namjoon, doszedł do wniosku, że nie takie rzeczy w swoim życiu ogarnął, (bądź, co bądź jego dzieci jeszcze żyły, więc nie był tak beznadziejny) więc szybką niespodziankę, tez jakoś załatwi.

Akcja miał być przeprowadzona sprawnie, bo Jin mógł wrócić w każdej chwili, a Namjoon był pewien, że to może oznaczać dla niego koniec szczęśliwego życia i owocnego pożycia. Zadania zostały podzielone, dzieciaki przyjęły je z mniejszym (Yoongi) i większym (Tae) entuzjazmem, więc można było brać się do pacy.

Powiedzieć, że Yoongiemu nie chciało się nic robić, było jak stwierdzenie, że Hyungwon źle wygląda łysy, cholerne niedopowiedzenie. ( Wyglądał tragicznie, nawiasem mówiąc, po tym wypadku obiecali sobie, że Tae nie będzie więcej na żadnym z nich bawił się w fryzjera.) Zwłaszcza, że gdzieś między domem i cukiernią trafił na Hoseoka. To nie tak, że chciał, żeby poszedł z nim po tort. On tylko napisał, gdzie EWENTUALNIE Jung mógłby na niego czekać, gdyby EWENTUALNIE chciał mu pomóc z wyborem tortu i ciastek, ale oczywiście wcale nie nalegał. (A to „będę czekać, koniku" to tylko autokorekta, jasne?... Yoongi nie wiedział, czemu ciągle zmienia mu „odwal się jebany prześladowco", czary)

Za jego zgodą, czy nie, Hobi był z nim w cukierni. Oczywiście kilkakrotnie oberwał profilaktycznie łokciem w okolice żeber, żeby nie przyszło mu do głowy porównywać swojego chłopaka do ciastek. Yoongi był w końcu silnym, niezależnym, męskim mężczyzną, a nie jakimś wyrobem cukierniczym z kremem i wisienką! (Jung polemizowałby, ale cenił swoje życie.)

– Weźmy malinowy, ładny jest – Hoseok wskazał na tort pokryty różowym kremem i małymi różyczkami z cukru.

– Nie lubię malin – mruknął pod nosem Yoongi, jakby nie chciał, by ktoś wiedział, że przyszli tu razem i mu odpowiedna. Co z tego, że wracając ze szkoły wstępowali do tej cukierni przynajmniej co dwa dni i każda z pracownic mniej lub bardziej tajemnie kibicowała ich związkowi (którego świadomy był każdy, poza Yoongim)?

– To rocznica twoich rodziców, na naszą ci nie kupię z malinami – W duchu Hoseok westchnął i przewrócił oczami, spodziewając się wybuchu Yoongiego. Po roku znajomości zdążył się przekonać, że miłość wymaga poświeceń, maści na stłuczenia i nawet gdy ma chłopaka, to musi zacząć się doszkalać z zasad kobiecej logiki w czasie okresu... O dziwo, nic się nie stało, a Yoongi po prostu przez chwilę gapił się na niego jak na święty obrazek, lekko zaróżowił, delikatnie uśmiechnął i wrócił do wybierania ciastek. Hobi był zdziwiony i pewny tego, ze czas dokupić więcej lekcji kobiecego u Lisy.

Ostatecznie wracali z tortem czekoladowym, pokrytym różowym kremem i dwoma pudełkami, jednym z kremówkami oraz jednym z makaronikami, wybranymi tylko przez to, że było ich dużo i ładnie wglądały.

W tym samym miejscu, gdzie Yoongi pierwszy raz pocałował Hobiego, a ten musiał uciekać przed psem, mieli się rozejść, bo jednak Kim nie ufał i nie miał zamiaru zaufać swojej rodzinie na tyle, by pozwolić im poznać Hoseoka. Niestety doberman jak zwykle zbyt entuzjastycznie zareagował na widok Junga (dokładnie sześć miesięcy zajęło mu ogarnięcie, że psiak nie chce go zjeść, tylko polizać) i korzystając z wyrwy w ogrodzeniu pobiegł do niego. Pies wskoczył na jego plecy wyraźnie zadowolony, a zaraz po tym cała okolica mogła usłyszeć jak bardzo Yoongi nienawidzi swojego chłopaka, który tort zgniótł brzuchem.

W czasie kiedy Yoongi i Hoseok stali ponownie pod cukiernią, z przerażeniem wpatrując się w znak „zamknięte", którego z całą pewnością tak wcześnie nie powinno tam być, Namjoon, po raz piętnasty pytał Taehyunga, czy pamięta, co powiedzieć w kwiaciarni. Wciąż nienawidził kobiety, która oświadczyła, że jak chciał kwiaty z dostawą, mógł zadzwonić dzień wcześniej. Boże, dzień wcześniej to on nie wiedział, że wziął ślub i tych badyli potrzebuje! W sensie, wiedział, że jest żonaty, czy jak kto woli zamężny, ale nie, że akurat dzisiaj będzie musiał to świętować.

Ośmiolatek był pewny, że będzie dobrze, przecież nie raz był w sklepie i jeszcze nigdy nic złego się nie stało. No raz tylko, jak spotkali pana z tym pieskiem, co trzymał go w szkole, podbiegł potargować się o tego malucha. Przecież tym razem piesek miał być jego!

Kwiaciarnia nie była daleko, gdyby nie to, że Namjoon wstawił obiad i musiał go pilnować, pewnie sam by poszedł odebrać kwiaty, ale nie chciał ryzykować, bo z jego zdolnościami spuszczenie z oczu garnków na kilka sekund, nawet po zdjęciu ich z palników mogło skutkować katastrofą. Tae obiecał szybko wrócić i nie iść do swojego kolegi, którego dom miał mijać. W głowie powtarzał sobie, co ma powiedzieć pani za ladą i sprawdzał czy w jego kieszeni jest karteczka, którą dał mu tata.

Chłopiec wszedł do kwiaciarni, w której rozniósł się dźwięk dzwoneczka. Chwilę czekał aż ktoś wyjdzie do niego z zaplecza, a w tym czasie oglądał kwiatki i dodatki. Kiedy zobaczył kwiaciarkę nagle cała regułka uciekła mu z głowy i jedyne, co zdołał powiedzieć do posiwiałej pani, to „dzień dobry".

– Ja przyszedłem po kwiatki – Powiedział w końcu, dochodząc do wniosku, że będzie improwizował.

– Jakie? – Spytała kobieta, otwierając gruby zeszyt.

– Ładne – Odpowiedział od razu, stając na palcach, żeby jego głowa wystawała ponad wysoką ladę.

– Wszystkie kwiaty są ładne – zaśmiała się kwiaciarka, podsuwając mu koszyczek, w którym były drobne cukierki.

– Ale te są dla mamy, to muszą być najładniejsze, bo inaczej zrobi tacie wiosnę ludów. Nie wiem, co to znaczy, taki dziwny blondyn raz tak powiedział do dyrektora. Fajnie brzmi, co nie? W ogóle, to jak się nazywają te kwiatki? – Wskazał palcem na fioletowo– białą wiązankę w wazonie na ladzie.

– Groszki

– Wcale nie! Groszek jest zielony i w takich śpiworkach – Od tego zaczęła się blisko godzinna rozmowa, w czasie której Tae dowiadywał się jak nazywają się wszystkie kwiaty, a kobieta za ladą próbowała w końcu dowiedzieć się, jakie ma mu dać, bo gadanina dzieciaka zaczęła ją już irytować.

Namjoon nie zauważył, że jego najstarsza latorośl szlaja się w poszukiwaniu tortu od rana i próżno o jakikolwiek ślad życia od niego, a dziecko, próbujące co trzy dni wrócić do swojego wymiaru zaginęło w akcji tak nagle i niespodziewanie, jak on oświadczył się Jinowi. Miał ważniejsze rzeczy na głowie, jasne? Nigdy w życiu nie był tak bliski zrobienia większej ilości jedzenia i do tej pory nic nie wskazywało na nadejście katastrowy. (Na wszelki wypadek jednak miał w pogotowiu numer do restauracji)

– Kookie, chcesz spróbować? – Blondyn spojrzał na pięciolatka, który już ubrany starał się podkładać puzzle siedząc przy stole. Maluch przypomniał sobie, co było, kiedy Yoongi ostatnio bawił się w degustatora.

– Żywcem się nie dam! – W takich chwilach Kookie cieszył się, że ząbki mu odrosły, jeszcze tatuś by nie zrozumiał, że jego brzuszek jeszcze nie jest gotowy na takie wyzwania. Przecież ucieczka mogła nie być dość wymowna.

Joon nie wiedział jak to się stało, naprawdę. W jednej chwili Kookie siedział przy stole w następnej biegł przez kuchnię, a po chwilo ścierka, za którą pociągnął przypadkiem doprowadziła do upadku na podłogę trzech garnków.

– To twoja wina! – Krzyknął chłopczyk pokazując paluszkiem na tatę, który z rozdziawionymi ustami przerzucał wzrok to na synka, to na jedzenie zalegające na podłodze. Kookie zaczął się bać, że tatuś jest chory, albo umarł, bo długo wcale, a wcale nie chciał się ruszyć. Skoro on nie chciał, to Gukie musiał być duży w tym domku i coś zrobić. Nie wiedział, co, wiec postanowi ł wziąć przykład z ulubionego braciszka i uderzył tatę w policzek. Namjoon ocknął się, a Jungkookie był siebie bardzo dumny. Zawsze wiedział, że metody Yoongiego są najlepsze.

– Kookie, weź zawołaj Yoo, bo trzeba to ogarnąć – mruknął Nam, wybierając numer restauracji.

– Nie ma i Taeś zniknął i nie ma Jimisia i życie nie ma sensu! – Pięciolatek tupnął nogą, a jego ojciec zaczął się zastanawiać, czy chociaż jedno jego dziecko będzie normalne. Wątpił.

– Jak to nie ma?

– Normalnie, tak jak mamy nie ma. Byli, wyszli, zniknęli... A jak mama też nie wróci?!

Namjoon zaczął zastanawiać się jak bardzo ma przerąbane. Zapomniał o rocznicy, zgubił dwie trzecie swoich dzieci, spalił ulubiony garnek Jina, prawie dał ocalałej jednej trzeciej potomstwa spróbować sosu doprawionego solą do kąpieli (naprawdę nie chciał wiedzieć, dlaczego była w puszce z napisem „herbata" w kuchni, ani czemu w pewnym momencie swojego życia stwierdził, że wsypanie do jedzenia czegoś niebieskiego, z takiej puszki jest dobrym pomysłem). Po dokonaniu kalkulacji, zadzwonił jeszcze raz do restauracji, żeby zmodyfikować zamówienie. Musiał naprawdę się postarać. Po tym wybrał numer Yoongiego, żeby przekonać się, czy będzie potrzebował sobowtóra.

– Halo? – Namjoon odsunął na chwilę telefon od ucha, żeby sprawdzić, czy na pewno wybrał numer Yoo, bo z całą pewnością głos po drugiej stronie nie należał do niego.

– Yoongi?

– Nie, Hoseok – nieznajomy głos się przedstawił, co wcale nie uspokoiło Namjoona, zważywszy, że nie miał pojęcia, kim ten cały Hoseok jest, na szczęście pospieszył z wyjaśnieniami – Jestem Yoongiego chło... ała... znaczy przyjacielem ała! Za co teraz!? – Namjoon usłyszał ciche „za żywota" wypowiedziane przez swojego syna, który po chwili przejął telefon.

– Będę za godzinę, tort piekę – przez chwilę Namjoon słyszał jakieś szmery i strzępki rozmowy – Dobra, mama Hobiego piecze, ale asystuję – po tym rozłączył się, a Kim znów musiał pogonić chomika w swojej głowie do roboty, bo jak to możliwe, że wcześniej nie wiedział o związku swojego syna?! No przecież ten cały Hoseok na pewno nie był odpowiedni dla jego synka, a jakby go skrzywdził, albo wykorzystał, albo skrzywdził, wykorzystał i wciągnął w złe towarzystwo?!

Namjoon zaczął rwać włosy z głowy i nawet nie zdawał sobie sprawy, że w małej kwiaciarni to samo robi kobieta rozmawiając z Tae.

– Dziecko kochane, skończ. Czego ty chcesz?! – W końcu nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć, a wizja uderzenia w ladę twarzą stała się nad wyraz kusząca.

– No kwiatki – powiedział, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, bo przecież była. Nie przyszedł do kwiaciarni po cukierki, chociaż musiał przyznać, że były dobre.

– Ale jakie!? I nie mów, że ładne i najładniejsze!

– No takie jak na kartce! – Chłopczyk stwierdził, że skoro pani krzyczy na niego, to on może na nią.

– Jakiej kartce? – Kobieta zdziwiła się, a Taehyung uderzył się w czoło, na tyle mocno by było słychać plasknięcie. Wygrzebał z kieszonki wymiętolony kawałek papieru i podał kwiaciarce

– Bo tata mi kazał powiedzieć, ale ja zapomniałem i teraz sobie przypomniałem, to teraz mówię. Bo tu mam kartkę i tata dzwonił po kwiatki, a ja mam odebrać i on zapłaci i nie wiem, o co chodzi, ale miałem jeszcze powiedzieć, że on zapłaci za szkody moralne, bo ma mnie, na co dzień i wie, do czego jestem zdolny. Nie rozumiem, ale ja go ciągle nie rozumiem. Pani wie, co? Chyba tylko mama rozumie tatę, a tak to już nikt

Było źle, było bardzo źle. No może Namjoon trochę przesadzał, bo w końcu dom był wysprzątany tak jak jeszcze nigdy (no dobra, wyglądał tak, kiedy Yoongi był jeszcze jedynakiem), obiad postawiony w różnorakich półmiskach, miskach i miseczkach z ukochanej, świętej i zarezerwowanej tylko na szczególne okazje, zastawie po babci Seokjina, a Kookie wyczyszczony, przebrany i uzbrojony w laurkę, o którą wprawdzie nikt nie prosił, ale on sam wpadł na to, żeby ją zrobić. W końcu tata i wszyscy starali się dziś dla mamusi i on też chciał, żeby pamiętała, że on bardzo, bardzo kocha. Pokazałby jak bardzo, ale nawet gdyby stanął na paluszkach i wyciągnął rączkę to nie dosięgnąłby tak wysoko.

Joon próbował dodzwonić się do Yoongiego, obdzwonił sąsiadki, żeby spytać, czy przypadkiem Tae nie rozdaje buziaków ich córkom w zamian za zwierzaki. Naprawdę miał nadzieję, że nie usłyszy potwierdzenia, bo Taehyung był gotów zawsze walczyć o wszystkie zdobyte w ten sposób pieski, kotki, patyczaki, ptaszniki i jaszczurki. W końcu sobie zapracował, a to, że tata ma męża i nie musi całować dziewczyn nie znaczy, że ma ignorować poświęcenie ośmiolatka! Przecież dziewczyny były fuj i nie można się było z nimi w nic fajnego bawić, bo od razu leciały do pani.

Drzwi skrzypnęły, Joon przełknął głośno ślinę i ku swojej uldze zobaczył Tae i Yoongiego. Zignorował to, że blondyna przywiozła jakaś kobieta, a z samochodu machał do niego chłopak, którego jak na dobrego ojca przystało, już nie lubił, chociaż go dokładnie nie widział przez okno oraz to, że Taehyung poza kwiatami przyniósł kota. Szybko odebrał od nich wszystkie rzeczy, poustawiał je na odpowiednich miejscach i odesłał ich do łazienek, żeby się jakoś sensownie na tę okazję ubrali.

– Nie mogłeś go zwyczajnie w jakieś Alpy zabrać, czy gdziekolwiek, tylko mnie jak jakiegoś niewolnika wykorzystujesz? – burknął wyraźnie obrażony Yoongi, gdy znów zjawił się w udekorowanej jadalni i ostentacyjnie padł na jedno z krzeseł.

– Nie przesadzaj, Tae i Gukie nie narzekają

– Tae dostał od kwiaciarki kota, a Kook, to Kook, będzie się ze wszystkiego cieszył, a zaraz pewnie zrzuci spodnie – Nie miał zamiaru poświęcać więcej uwagi ojcu, bo nowa wiadomość od Hoseoka była ważniejsza. Kiedy wyjmował telefon z tylnej kieszeni, nie zauważył, że jego koszulka odsłoniła malinkę, którą od razu wyłapał wzrok Namjoona.

Już w nim buzowało, już miał walnąć najlepszą przemowę nadopiekuńczego ojca, na jaką było go stać. W końcu przygotowywał się do tej chwili, gdy jego synek zacznie się z kimś umawiać, od kiedy pojawił się w ich domu (No bo, o czym miał myśleć, kiedy nie mógł spać, jeśli nie o wszystkich nieszczęściach, przed którymi musiał chronić swoje dzieci, czy była ku temu podstawa, czy nie?). Nic się jednak nie stało, bo drzwi skrzypnęły ponownie, a w domu tym samym pojawił się Seokjin.

– Jestem padnięty i chyba zaraz... Co tu się? – Stanął jak wryty, z szeroko otwartymi oczami.

– Niespodzianka! – Piskliwy głosik Jungkooka wyrwał go z otumanienia, a po chwili miał na rękach swojego synka, który z króliczym uśmiechem pokazywał mu swoją laurkę. Jin oczywiście od razu dał mu całusa w policzek, a Kookie pognał przypiąć swoje dzieło na lodówce, żeby mama często na nie patrzyła.

– Co to za okazja? – Zaczął się cicho śmieć, obejmując Namjoona, który był w tym momencie bardziej skołowany niż jego mąż kilka minut wcześniej.

– Wasza rocznica? Podziwiam cię, że wytrzymałeś dziesięć lat, ja bym owdowiał po pięciu, tylko dla spadku – Wtrącił Yoongi, bo Taehyung zniknął gdzieś z kotem, a ich tata był znów w jakiejś odległej galaktyce swoich myśli, a jednak przy mamie nie wypadało go policzkować.

– To nie dziś... Namjoon, chcesz mi powiedzieć, że zapomniałeś, kiedy wzięliśmy ślub? – Głos Seokjina stał się lodowaty, nawet Yoo przebiegł przez to zimny dreszcz. Coś czuł, że można już wybierać trumnę dla ich ojca... Jak nie matka go zabije, to on sam to zrobi, bo przecież mógł odespać zarwaną noc, zamiast się szlajać w poszukiwaniu ciastek!

– Oczywiście, że nie! – Joon miał nadzieję, że jego śmiech nie brzmiał tak sztucznie jak się mu wydawało – Gdybym to zrobił właściwego dnia, to nie byłaby niespodzianka, a tak to mamy wstęp!

Seokjin miał świadomość, że jego mąż nie nadaje się na polityka, bo kłamał beznadziejnie, ale w pewien sposób było to urocze. Tak więc, zamiast obrazić się, wyśmiać go, urządzić trzecią wojnę światową, on po prostu znów się zaśmiał i pocałował go, ignorując zdegustowane odgłosy trójki pociech (Yoongi cieszył się, że rozjaśnił włosy, bo był pewien, że przez nagłe zjawienie się Taehyunga, posiwiałby ze strachu...)

– Za równy miesiąc mamy rocznicę – oświadczył, gdy odsunęli się od siebie, na tyle by wciąż być blisko, ale uspokoić swoje dzieci. – Namjoon miał ochotę przywalić sobie z liścia, albo rzucić się pod najbliższy pociąg, bo dopiero, gdy Jin to powiedział dotarło do niego, że rzeczywiście ślub brali w kwietniu.

– Tylko, co jest dziś? – spytał, myśląc znów o zarysowanej kartce w kalendarzu. Przecież nikt nie podkreśla daty, tak bez powodu!

– Nie wiem, Tae czasem kreśla kalendarz bez powodu, chyba nie myślisz, że ja musiałbym sobie to zapisać?

Po co Taehyung zaznaczył trzynasty marca w kalendarzu pozostało taką samą tajemnicą, jak to, dlaczego kwiaciarka dała mu czarnego kotka z białymi łapkami i końcem ogonka. Sekretem było też to, jak przekonał rodziców, żeby pozwolili mu tego błękitnookiego kiciusia zatrzymać, dlaczego Kookie się rozebrał i z kim ciągle pisze Yoongi. Choć to ostatnie, tylko chwilowo, bo jakoś między karmieniem Jina tortem, a ukradkowym głaskaniem zwierzaka, Namjoon przypomniał sobie, co widział nim zjawił się Seok. Wbił wzrok w syna i zadał pytanie, po którym całe szesnaście lat życia, przemknęło Yoo przed oczami w ułamku sekundy.

– To, kiedy poznamy Hoseoka, Yoongi? – spytał Namjoon z chytrym uśmieszkiem, a widząc jak oczy jego męża rozbłysły, a dwa młodociane diabełki uśmiechają się do brata szeroko, już wiedział, że będzie ciekawie...

(dziś wyjątkowo macie mój rysunek)

Hejka misiaki!

Jak widać jestem fanką hiszpańskiej inkwizycji, nikt się mnie nie spodziewał! (I lubię tortury, ale kto o tym nie wie? ^^')

Pisanie mi ostatnio nie idzie. Chociaż nie, żeby nie szło, to musiałabym pisać, a ciężko mordowanie jednego rozdziału parę tygodni tak nazwać.

Mea culpa, mea maxima culpa, postanawiam poprawę i częstsze wstawianie rozdziałów.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top