IV

Maedhros dość cicho, ale stanowczo zapukał do drzwi. Aredhel aż wstrzymała oddech.

Przez długą chwilę nic się nie wydarzyło.

Rudowłosy uderzył w drzwi pięścią, aż słychać było pogłos po drugiej stronie. Maglor z westchnieniem osunął się na ławkę, rozglądając się naokoło.

- Jesteście pewni, że tam ktoś w ogóle jest? - wyraził zwątpienie Amras. - Nikogo nie widzieliśmy, a i na pukanie nikt nie odpowiada. Nie sądzicie, że straże powinny nas już dawno prowadzić do środka?

Celegorm posłał mu twarde spojrzenie.

- Nigdy nie wiadomo. Cicho bądź.

- Tyelko, nie sądzisz, że jesteś zbyt... - zaczął Maglor, lecz nie skończył.

Drzwi otwarły się i stanęła w nich dziwna postać. Mężczyzna miał pomarszczoną skórę, dość duży brzuch i był niższy od większości naszych Noldorów. Nie miał też zbyt wielu włosów, a te, które miał, były krótkie i srebrnawe. Z największym jednak zdumieniem elfowie zauważyli jego uszy - dziwacznie zaokrąglone. Na sobie miał koszulę nocną, a w ręku trzymał latarnię.

- Szczęść Boże - odezwał się nieco zaspanym tonem. - Kim jesteście i co tu robicie o tej porze?!

- My... - zaczęła Aredhel, ale przerwał jej Maitimo.

- Zgubiliśmy się w lesie. Przyszliśmy zapytać, gdzie jesteśmy. Nazywam się Nelyafinwë.

Maglor spojrzał dziwnie na brata. Słowa płynące z jego ust były zrozumiałe, ale brzmiały dziwnie świszcząco.

- Nel... co? - zdziwił się mężczyzna z dziwnymi uszami. - Skąd jesteście, masz taki dziwny akcent... a zresztą nieważne. Wejdźcie.

Otworzył szerzej drzwi. Noldorowie spojrzeli po sobie, ale ostrożnie weszli (Maitimo musiał się nieźle schylić w drzwiach).

- Jesteście na Świętym Krzyżu - powiedział facet z latarnią - w opactwie Misjonarzy Oblatów, na szczycie Łysej Góry.

- Gdzie? - jednocześnie zapytali Aredhel i Fingon.

- Święty Krzyż - facet dziwnie spojrzał na rodzeństwo. - Jestem zakonnikiem, Oblatem właśnie.

- Kim? - nawet Celegorm przestał udawać, że wie, co tu się dzieje.

- No, Oblaci to taki zakon - facet był coraz bardziej skonfundowany. - Zresztą nieważne. Chodźcie się przespać, jest środek nocy. Nie mogę was wpuścić do klasztoru, ale zaraz wam przyniosę koce i możecie się przespać na krużganku. Czasem na różnych festiwalach śpią tu różni młodzi, więc chyba możecie... A w ogóle, skąd wy jesteście? Macie stroje jak z jakiegoś LARPa.

- LARPa...? - szepnął zdumiony Amrod.

Curufin uznał, że dosyć ma już wygłupów braci i kuzynów.

- Och, szlachetny panie, jesteśmy z grupy... właśnie takiej festiwalowej. Stroje są elfickie, Noldorskie, odpowiednie na polowania. Widzi pan? Ten sztylet...

- Ach, rozumiem. Czyli fani fantastyki. Zgubiliście się w lesie podczas gry?

Curufin uciszył spojrzeniem Nelyo, który otwierał już usta.

- Można tak powiedzieć. Jesteśmy niezwykle wdzięczni za gościnę... ale nie mamy pojęcia, jakim cudem znaleźliśmy się aż na Łysej Górze! - Noldorowie byli pełni podziwu, jak sensownie Curufin żongluje wycinkami wypowiedzi mężczyzny z latarnią i prawdziwych zdarzeń z ich życia. - Chętnie jednak posłuchamy o tym miejscu... rano, naturalnie. Nie chcemy nadużywać pańskiej gościnności, trzymając go poza łóżkiem, gdy tak ciemno.

- Ależ nie! I tak zaraz musiałbym wstać, równie dobrze mogę was oprowadzić. Potem byłyby tłumy turystów, jedyna okazja. - Mrugnął do Curufina, który posłał mu szczery i ciepły (przynajmniej w oczach każdego prócz Tyelkormo, który go dobrze znał) uśmiech. - Chodźcie!

Zachęceni przykładem Curufina Noldorowie udawali, że wiedzą, czego władcą był Bolesław Krzywousty, jak dawno był rok 1306, co to są relikwie i kogo przedstawiają obrazy na ścianach. Atarinkë zadawał mnóstwo pytań skleconych z fragmentów opowieści Oblata i tego, czego sam się domyślił, a zakonnik zdawał się coraz bardziej go lubić.

- Rzadko kiedy znajduje się młodzież tak zainteresowana historią! - pokręcił głową z zadowoleniem, gdy Curufin zapytał, co się działo z opactwem w czasie wojny. - Otóż było tu nadal więzienie, jednak hitlerowskie, głównie dla więźniów radzieckich. Chcielibyście błogosławieństwo relikwiarzem z drzewem z krzyża?

- Nie, dziękujemy - Maedhros uśmiechnął się do Oblata. - Jesteśmy już nieco zmęczeni...

- Och, racja - zreflektował się mężczyzna i spojrzał w telefon. - Późno! Macie ze sobą panienkę, która całą noc chodziła po lesie...

Aredhel zmarszczyła brwi. Zdaje się, że i w tym świecie kobiety uważa się za gorsze.

- No dobrze. Już świta. Możecie obejrzeć w świetle poranka gołoborze, takie osypisko głazów. Jest tam dalej - Oblat pokazał kierunek. - Są znaki. Wybaczcie, ale spieszę się na modlitwę. Żegnajcie!

Uśmiechnął się do Curufina i szybko odszedł. Noldorowie wyszli z kościoła, poszli kawałek ścieżką, a gdy dotarli do gołoborza, usiedli na kamieniach.

- Chyba masz kolejnego wielbiciela, Curvo - zarechotał Celegorm.

- Ja nie wiem, jak ty umiesz tak wciskać kit - zachwyciła się Aredhel. - Przecież to wszystko, co mówiłeś, miało sens, a nikt z nas nie wie, co się dzieje!

- Uspokójcie się - powiedział Curufin, o dziwo nie pusząc się jak paw, co niewątpliwie by zrobił w większości sytuacji tego typu. - Wy naprawdę nie ogarniacie powagi sytuacji?

- Curvo ma rację - markotnie rzekł Nelyo. - Jest gorzej, niż myślałem.

- Powiem wam, co wywnioskowałem z tej rozmowy poza historią tego cholernego miejsca. Otóż jesteśmy co najmniej w innym czasie, jeśli nie świecie. Zamieszkują go podobni dość do nas „ludzie", tacy jak ten facet. Umierają, więc mniemam, że są to po prostu Atani. Ci tutaj mają bóstwo, jakiegoś Jezusa, który ponoć wcielił się w jednego z nich, a inni ludzie zabili go na krzyżu. To miejsce nazywa się Święty Krzyż, bo jest tu ponoć fragment tego krzyża. Są na tym świecie też inni ludzie z innymi bóstwami, a ci Oblaci jeżdżą do nich - nie wiem, jak daleko, ale chyba daleko - żeby wierzyli w Jezusa, a nie swoje bóstwa. Ostatnia data, jaką wymienił ten facet, to rok 2013, czyli teraz może być - nie wiem - może 2020 albo 2030. Ten cały ich Jezus żył chyba dawno, a jeśli jest dla nich taki ważny, to... to możliwe, że od niego liczą swój czas.

- Woow - szepnęła Aredhel. Curufin posłał jej łaskawy uśmiech.

- Mają nowoczesne przedmioty, jakich my nie znamy, na przykład to świecące pudełko zamiast zegara, które miał w kieszeni ten facet, widzieliście. Cykl dni i nocy taki jak u nas, tylko nie świecą drzewa. Zamiast Telperionu jest ta srebrna twarz - Curufin wskazał na księżyc - a zamiast Laurelinu chyba twarz złota, która właśnie wstaje. Nazwał ją Słońcem.

Maitimo popatrzył na brata z podziwem. Faktycznie był podobny do ojca. Nikt z nich nie umiałby tyle wyciągnąć z opowieści zakonnika.

- Kraj nazywa się Polska, a w pobliżu leżą niejakie Niemcy, Węgry, Szwecja, Austria i Rosja. Mają coś takiego jak „fantastyka" - to chyba jakieś opowieści i baśnie. Lubią je odgrywać na festiwalach, tak jak Tyelko odgrywa mity o Oromëm. Na razie trzymamy się wersji, że jesteśmy uczestnikami takiej imprezy. Nawet nie musimy chyba za wiele zmyślać, bo zdaje się, że mają opowieści o elfach. Jeśli jednak będziemy chcieli się wtopić w tłum, musimy zakrywać uszy i dowiedzieć się, jakie tu się nosi ubrania. Dopiero gdy dogłębnie poznamy tutejsze obyczaje i kulturę, będziemy mogli ruszyć na poszukiwanie Findaráto i Artanis. Wcześniej to nie ma sensu. Jakieś pytania?

- Co robimy najpierw? - zapytał praktycznie Fingon.

-Tyelko i Irissë załatwią coś do jedzenia - odezwał się Maitimo. - Nie sądzę też, żeby ludzie nie znali pieniądza. Musimy znaleźć sobie trochę złota na start. Moryo, zajmij się tym od jutra. Teraz musimy wypocząć. Dość już wrażeń.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top