7
Rey natychmiast wyłączyła miecz, odsłaniając wypaloną dziurę w piersi Kylo nie szerszą w średnicy niż dwa palce. Ostatnie tchnienie uciekło z jego piersi. Upadł na kolana, a potem twarzą w trawę, tuż przed jej stopami.
Odrzuciła miecz na bok. Uklękła i trzęsącymi rękoma przewróciła go na plecy, jakby nic nie ważył. Zdjęła jego hełm.
Był spokojny. Burza ciemnych włosów otaczała jego głowę. Jego nieobecny, zaszklony wzrok wpatrzony był przed siebie, jakby oglądał konstelacje na niebie. Pojedyncza łza spływała powoli w dół jego skroni.
– Kylo?
Rey ścisnęła jego dłoń; pomimo rękawicy była ciepła. Pochyliła się, dotykając czołem jego klatki piersiowej. Nieruchomej.
"...twoja Moc kołysze się w rytm mojego oddechu."
Rozumiała już, co miał na myśli.
Jej Moc drżała nieregularnie; na zmianę to wybuchała energią, to kurczyła się, jak ręce szukające w powietrzu znajomej obecności. Głosy w głowie Rey zniknęły i cisza okazała się jeszcze gorsza.
Szloch szarpnął jej ciałem.
Zrozumiała, że życie bez niego nie będzie miało dalej znaczenia. Po tym, co zrobiła, nigdy nie odważy się wrócić do Luke'a i spojrzeć mu w oczy. Nie chciała też wracać na swoją rodzinną planetę, ani uciekać gdziekolwiek indziej. Nigdy więcej nie chciała być szczęśliwa. Nie, gdy on tutaj leżał, na zimnej glebie. Zostawienie go tu samego to byłoby barbarzyństwo. Potrzebował jej, a ona potrzebowała jego.
Cząstka jej Mocy zaczęła wyrywać się z Rey, jakby chciała otulić Kylo swoją troską, wypełnić ranę w jego piersi, zmusić jego serce do bicia. Rey chciała się podnieść, wziąć w dłonie jego policzki, spojrzeć na niego jeszcze raz, ale zabrakło jej siły. Nawet oddychanie stało się dla niej trudne.
Czy tak właśnie wyglądała śmierć od złamanego serca?
Nie zdążyła dalej się nad tym zastanowić, bo pochłonęło ją światło.
Rey i Kylo leżeli na polanie, księżyc oświetlał ich splątane sylwetki. Rana na piersi Kylo powoli się zasklepiła, nie została po niej nawet blizna. Jego serce zabiło nieśmiało, jakby bało się obudzić Rey. Znajome, powolne oddechy znów zakołysały jej ciałem.
***
Rey stała przy aneksie kuchennym na swoim statku, zalewając gorącą wodą kubek z herbatką uspokajającą. Pomimo wyłączonych świateł, było jasno – światło dnia wpadało do środka z kokpitu. Otwarte drzwi hangaru wpuszczały rześkie powietrze i świergot porannych ptaków.
Z kajuty sypialnej docierały do Rey delikatne, ale stabilne wibracje Mocy – obecność Kylo. Spał.
Rey było trochę głupio, że pomyślała, że umiera od złamanego serca. Nie, oczywiście, że to się nie stało. Zemdlała. A gdy się obudziła, poczuła klatkę piersiową Kylo unoszącą się i opadającą powolnym rytmie jego oddechu, a potem usłyszała bijące serce. Dziura w jego piersi zniknęła. Jedyny ślad, jaki po niej został, to wypalony materiał bluzki.
Przez pierwsze minuty Rey dochodziła do siebie. Potem próbowała obudzić Kylo. Potem czuwała, kilka godzin, do wschodu słońca. W końcu zmogło ją zmęczenie. Musiała coś zjeść, napić się, odpocząć.
Wspomagając się Mocą, przeniosła Kylo do swojego statku i ułożyła go na swoim łóżku. Nakryła go kocem. Przeszła do kokpitu i zaczęła włączać po kolei systemy statku, ale zatrzymała się.
Gdzie niby miała polecieć?
Do najbliższej bazy Najwyższego Porządku? Na Ahch-To, do Luke'a, którego Kylo tak nienawidził? Na Yavin 4, do bazy Rebeliantów? Żadna z tych opcji nie była dobra.
Odłożyła decyzję na później. Miała na statku zapasy na jeszcze kilka dni, a Kylo nie wydawał się potrzebować natychmiastowej pomocy medycznej. Mogła dać sobie czas na przemyślenie dalszych kroków.
Przygotowała sobie herbatę uspokajającą i usiadła na sofie. Przesunęła palcami po blacie.
Jak ona ma teraz oddać ten statek Luke'owi, wiedząc, co tu się działo? Jak ona ma w ogóle wrócić do Luke'a? To wszystko było takie zagmatwane.
Nie była nawet pewna, czy cieszy się, że Kylo wrócił. Czy naprawdę go chciała, czy był dla niej jak narkotyk, z którego nie potrafiła zrezygnować? Nieszczęśliwa z nim. Jeszcze bardziej nieszczęśliwa bez niego.
Z kajuty rozległo się poruszenie i zduszone stęknięcie. Rey zerwała się na równe nogi. Ręką przypadkiem trąciła kubek, rozlewając wrzątek. Zignorowała to. Zatrzymała się dopiero w progu kajuty.
Było to nieduże pomieszczenie z dwoma wnękami w ścianie, jedna nad drugą, które służyły za jednoosobowe łóżka. Obok stał też stolik nocny, a obok drzwi wysoka pod sam sufit szafa.
Kylo leżał w dolnym łóżku i podnosił się na łokciach, rozglądając. Gdy zobaczył Rey, znieruchomiał.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.
– Na moim statku.
Podniósł się jeszcze wyżej, usiadł, zsuwając stopy na podłogę. Rey nie miała zamiaru mu pomagać. Nie była pewna, jak go traktować, ani jak on będzie traktował ją. Równie dobrze mógł być na nią wściekły.
Kylo odetchnął. Pomacał się po piersi, w miejscu, gdzie został zraniony mieczem.
– Wydaje mi się, że cię uleczyłam – wyjaśniła Rey. – Nie jestem pewna. – Zagryzła wargę.
– Rey... Luke... – Kylo jakby coś sobie przypominał.
Rey zmarszczyła brwi.
– Luke?
Kylo oblizał wysuszone usta.
– Możesz mi dać wody?
Rey drgnęła. Przeszła do kuchni, wyjęła drugi kubek i nalała do niego wody z kranu. Gdy wróciła, Kylo stał chwiejnie na nogach. Podała mu kubek i wypił całą jego zawartość duszkiem. Oddał jej puste naczynie. Potem znowu usiadł, opierając łokcie o kolana, i zwiesił głowę.
Rey nie wiedziała sama, czego się spodziewała, gdy się obudzi. Oboje byli osowiali, zmęczeni, zaskoczeni.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? Jak się czujesz?
– Jak chodzące zwłoki.
Rey zaczęła skrobać paznokciem ściankę metalowego kubka.
– Mówiłeś coś o Luke'u?
Kylo przeczesał włosy palcami i podniósł głowę. Było w nim coś innego. Jego Moc dryfowała spokojnie, jak samotna chmura na pogodnym niebie. Jasna, miękka. Nigdy nie widziała go w takim stanie.
– Widziałem go. Bardzo krótko. Rozmawialiśmy. Nie pytaj mnie jak, nie mam pojęcia. Ale on wiedział, że umieram i... – Skrzywił się w uśmiechu. Pokręcił głową. – Rey? Myliłem się. Chyba we wszystkim.
– Co masz na myśli?
Kylo wstał niezgrabnie. Wyjął jej kubek z rąk, odstawił na stolik nocny, a potem wziął jej dłonie w swoje i uklęknął. Złożył na nich dwa delikatnie pocałunki. Przyłożył do nich czoło i nie odważył się spojrzeć w górę.
– Myślałem, że wszyscy wokół mnie nienawidzą; że ty mnie nienawidzisz. Byłem przekonany, że to niemożliwe, żeby mnie kochać. Byłem potworem, a potworów nie da się kochać. Ale teraz już rozumiem, że to nieprawda. Że wy wszyscy kochaliście mnie pomimo tego. Tylko ja siebie nie kochałem; myślałem, że już dla mnie za późno, że zaszedłem za daleko i nie mogłem już zawrócić. – Jego głos drżał. – Zrozumiem, jeśli teraz uznasz, że już za późno... Ale chcę stać się lepszy. Dla ciebie, dla Luke'a, dla matki, dla ojca... Nie chcę, żeby moje życie skończyło się tak jak tej nocy. Samotnie. Stojąc naprzeciwko ciebie zamiast u twojego boku.
– Kylo...
– Ben. Proszę, mów mi Ben. Albo może jeszcze inaczej. – Zaśmiał się przez łzy. – Może powinienem wymyślić sobie trzecie imię.
Rey też się zaśmiała, choć czuła ucisk na piersi.
– Wstań, proszę. Nie mogę patrzeć, jak przede mną klęczysz.
Ben, z pomocą Rey, podniósł się z kolan. Rey odgarnęła włosy z jego twarzy. Prawdziwa skrucha i miłość malowały się w jego ciemnych oczach. Widok, którego nigdy nie spodziewała się ujrzeć.
Nie rozumiała jeszcze, skąd wzięła się u Bena ta zmiana. Rozumiała jednak najważniejsze – że to, co mówił było szczere. I nie mogła być z tego powodu szczęśliwsza.
Otworzyła usta, ale zaniemówiła, a łzy pociekły jej po policzkach. Uśmiechnęła się i wtuliła głowę w pierś Bena, przyciskając go mocno ramionami do siebie. Jego ubranie pachniało tak pięknie, drewnem cedrowym i pieprzem.
– Czy to oznacza, że mnie przyjmujesz? – zapytał.
Rey pokiwała głową.
– Tak. Oczywiście, że tak.
Ben również ją objął. Pogładził jej włosy, złożył delikatny pocałunek na czubku jej głowy.
– Dziękuję – wyszeptał. – Obiecuję, że już nigdy cię nie skrzywdzę. Już nigdy nikogo nie skrzywdzę.
Kołysał nią delikatnie, uspokajająco, głaszcząc po głowie, dopóki nie przestała płakać. Gdy się odsunęła, musnął dłonią jej policzek, a potem złożył na jej ustach delikatny, słony pocałunek. Nie było w nim pożądania, ale uwielbienie i wdzięczność.
– Kocham cię – powiedziała Rey, gdy się rozdzielili. – Przepraszam, że powiedziałam, że cię nienawidzę. Nie miałam tego na myśli.
– Wiem. Teraz już to wiem. – Wziął głęboki wdech, jakby zaraz miał powiedzieć coś po raz pierwszy w nieznanym mu języku: – Ja ciebie też kocham, Rey.
Uśmiechnął się. Słowo "kocham" smakowało w jego ustach tak słodko.
⭑ ๋ ࣭ ☾ ๋ ࣭ ⭑
Hej, hej!
Dzięki za przeczytanie tej historii 💕 Mam nadzieję, że bawiliście się przy czytaniu co najmniej tak dobrze, jak ja bawiłam się przy pisaniu. Wszelkie opinie i komentarze jak zawsze mile widziane 😉 Pochwalcie się, który rozdział lub scena była Wasza ulubiona? I co uważacie o zakończeniu?
Jeśli najdzie mnie jeszcze wena na Reylo, istnieje niezerowa szansa, że skuszę się na dopisanie tutaj jakiejś bonusowej, krótkiej historyjki. Główna historia jednak jako taka jest już zakończona.
I jeszcze szybki shameless plug ode mnie:
Jeśli podoba Ci się to, co piszę, zapraszam do zapoznania się z moim fanfikiem z uniwersum serialu Lockwood and Co., w którym eksploruję raczej niepopularny ship Lucy x Kipps 😊
Jeśli podoba Ci się to, co piszę, ale wolisz bardziej popularne uniwersa – na początku 2024 r. będę publikowała dłuższą historię z uniwersum Harry'ego Pottera, a dokładniej: biorę na tapet Remusa Lupina 🐺 Szczegóły już wkrótce na moim profilu.
Jeszcze raz dzięki za czytanie! 💖
Miłego dnia/wieczora/dobranoc!
Regina.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top