Wieczór


Później nie mogłam oswoić się z myślą, kogo wczoraj spotkałam. "Na pewno były to tylko zwidy ze zmęczenia"- westchnęłam i naciągnęłam kołdrę na głowę. Na sen zawsze włączałam radio i ustawiałam uśpienie za pół godziny, ale tego wieczoru były dosyć intensywne zakłócenia w odbiorniku. Sprawdzałam kilka razy antenę i wszystko było w porządku. Podeszłam do okna i o mało co nie upadłam, gdy zobaczyłam JEGO na ulicy. Patrzył się centralnie w moje okno. Serce podskoczyło mi do gardła. "Tylko nie krzycz" - usłyszałam. Posłusznie kiwnęłam głową. "Za chwilę pojawię się w twoim pokoju, więc uspokój się i usiądź na jakim krześle, lub na czym innym, ok?" - spytał. Ponownie skinęłam i usiadłam na skraju materaca, wyłączając radio. Ziewnęłam, a wtedy pojawił się Slender.

-Czego chcesz? -Potarłam oczy.

Milczał.

-Naprawdę, bardzo ci dziękuję, za podprowadzenie na drugi koniec parku, dałabym sobie radę i w ogóle, ale teraz chciałabym pospać.

Starałam się być miła, ale potrzeba snu była silniejsza.

-Naprawiłabyś ten park? - Odezwał się w końcu.

"Dobra walić sen, CO?!" -organizm sam pobudził się do działania.

-Przepraszam, ale nie rozumiem...

-Nie ma za co przepraszać. Źle to sformułowałem. Chodziło mi bardziej o to, aby ludzie przestali się bać tego miejsca.

Podparłam głowę na dłoniach.

-Nie możemy porozmawiać o tym za dnia? O tej porze nie myślę zbyt dobrze...

Poczułam jak kładzie dłoń na moim ramieniu.

-Nie ma problemu - Szepnął.

I zniknął. Tak po prostu. Siedziałam tak przez dłuższą chwilę.

-Zwariował - Dusiłam w sobie śmiech. - Zwariował. A może to ja oszalałam? No trudno.

Pacnęłam się na łóżko i zamknęłam oczy.

-Mam na to wywalone... będę się martwić rano - Ziewnęłam.

Sen przyszedł tak szybko, jak on odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top