Nocą przez park


Wracałam do domu po niezłej imprezie u koleżanki. Musiałam iść przez opuszczony park.

 -Ja nie lubię ciebie, ty nie lubisz mnie, ale dzisiaj musimy przeżyć to spotkanie - Powiedziałam do zardzewiałej bramy wejściowej.

Podgwizdując, mijałam kolejne drzewa. "Nawet żule spod Netto tu nie przychodzą... ja pier..."- myślałam. Kopnęłam jakiś kamyczek pod stopą, który poleciał w krzaki. Małe stadko ptaków zbiło się w powietrze. Westchnęłam, ale ruszyłam dalej. Cała okolica milczała, nawet nie słyszałam przejeżdżających samochodów.

-Czy naprawdę zapuściłam się tak głęboko? Jezu... - Jęknęłam.

Zobaczyłam stary plac zabaw. Po plecach przebiegł mi cały oddział dreszczy. Machnęłam ręką i odwróciłam się.

-No, żesz kurwa. Zgubiłam się - Przeklęłam. I to głośno.

Usłyszałam jak coś porusza się w krzakach. Spojrzałam w tamtym kierunku.

-Mogłabyś nie przeklinać? Błagam cię, masz zbyt ładny głos.

Z zarośli wyszedł wysoki, blady mężczyzna w garniaku. Naprawdę, wszystko byłoby w porząsiu, gdyby nie miał on twarzy, mierzył około trzech lub czterech metrów wysokości, a z pleców nie wyrastały macki. Otworzyłam usta w niemym krzyku.

-Tylko się nie drzyj - Dodał.

Ze świstem wzięłam wdech przez nos i nic nie powiedziałam.

-Jestem Slender - Podał mi dłoń.

-Lotta - Wymyśliłam jakieś imię.

-Po co kłamiesz?

-Nie kłamię - Burknęłam.

-To dlaczego unikasz mojego wzroku?

-A skąd mam wiedzieć, gdzie masz oczy? - Odparłam.

Umilkł wymownie.

-No dobra, jestem Agnieszka - Wymamrotałam.

-Czego tu szukasz?

-Drogi do domu.

Westchnął.

-O takiej porze? -Pokręcił głową.

Prychnęłam.

-No dobra, podprowadzę cię.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Nogi miałam trochę jak z waty, ale szłam za Slenderem.

Przez całą drogę milczeliśmy. I dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top