Rozdział 21 Sąd ostateczny

Obudził mnie dotkliwy ból głowy, promieniujący mi wewnątrz czaszki. Syknęłam, czując, jak głowa kołysze mi się na wszystkie strony, a ja nie mogłam zrobić nic, aby powstrzymać ten dyskomfort.

Chciałam rozsmarować skronie, bo to zawsze uśmierzało ból. Spanikowałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mogę ruszać rękami.

Poniosłam gwałtownie głowę, szybko zaciągając się powietrzem, zupełnie jakbym wynurzała się z wody. Natychmiast tego pożałowałam. Przede mną znajdowała się dwójka wampirów, patrzących się na mnie przenikliwie swoimi czerwonymi ślepiami. Oboje ubrani byli podobnie jak wszystkie wampiry z Rady. Otworzyłam usta, gwałtownie oddychając, chcąc krzyknąć głośne pomocy, ale jeden z nich podniósł ostrzegawczo palec, przez co natychmiast zrezygnowałam z tego pomysłu.

Siedziałam na jednym z krzeseł w jadalni. Moje ręce były przywiązane mocnym sznurem z tyłu, co uniemożliwiało mi jakikolwiek ruch. Lina wżynała mi się w skórę nadgarstków. Każdy mój ruch powodował, że raniłam się.

– Obudziła się – rzekł jeden z wampirów, odsuwając się ode mnie na krok. Jego głos dochodził jakby zza ściany. Zdałam sobie sprawę, że jeszcze nie do końca oprzytomniałam. – Wyciągnij od niej potrzebne informacje, a potem się jej pozbądź.

Chciałam protestować, ale skończyło się to tylko na niewyraźnych jękach i postękiwaniach.

Wampir odszedł, a jego buty wydawały donośnie odgłosy przy spotkaniu z marmurową podłogą.

Drugi nieśmiertelny przyklęknął przy mnie, przyglądając mi się badawczo. Pstryknął mi przed oczami palcami, powodując, że spojrzałam w końcu na niego. Miał bardzo ostre rysy twarzy. Rzekłabym, że bardzo niecodzienne i niedzisiejsze. Brązowe włosy sięgały mu do ramion. Mocno zakrzywione brwi dodatkowo zmarszczył.

– Ja jestem Cavendish – powiedział spokojnie i powoli wampir.

Jego akcent był czysto brytyjski. Wydawało mi się, że to nazwisko przemknęło mi kiedyś na lekcjach historii, ale nie byłam pewna. A jeżeli to prawda, czy to oznacza, że mam przyjemność z kolejną osobą epokową?

– A ty?

Wypowiedzenie jednego słowa sprawiło mi niemały trud. Przygryzłam wargi, próbując zmusić się do otworzenia ust. W końcu wychrypiałam:

– Natalia.

– Bardzo ładne imię – stwierdził, opierając ręce o moje kolana. Wzdrygnęłam się, czując bijące od niego zimno. – Powiesz mi teraz grzecznie, dlaczego zakradałaś się do naszej siedziby? Śmiertelnicy raczej trzymają się od nas z daleka.

– Muszę... – wyjąkałam, czując się w zbyt wielkim niebezpieczeństwie, aby mówić normalnie. Wampir dalej patrzył na mnie badawczo, jakby studiował moje reakcje. – Muszę zobaczyć się z rodzeństwem Wilson.

– O proszę. – Cmoknął, a następnie wyprostował się, przechadzając się dookoła mnie. Poczułam ciarki na całym ciele. – Czymże te wampiry zasłużyły sobie na odwiedziny takiej osoby jak ty?

– Po prostu muszę ich zobaczyć – powtórzyłam, pragnąc włożyć w moje słowa więcej emocji, jednak byłam pozbawiona energii.

– Skoro tak stawiasz sprawę... – Wampir wzruszył ramionami i stojąc za mną, zaczął odwiązywać moje dłonie.

Uwolniona, potarłam szybko nadgarstki, mając nadzieję, że mi to pomoże. Cavendish pociągnął mnie górę, stawiając na równe nogi. Zaczął mnie ciągnąć w kierunku mi nieznanym, błądząc między korytarzami. Echo naszych kroków rozbrzmiewało po całym starym zamczysku.

Nie mogło mi pójść tak łatwo. Nie wierzyłam w to. Gdzieś musi być haczyk. Głowiłam się na tym, kiedy wampir ciągle mocno mnie trzymając, wyprowadzał.

Chciałam go zapytać, gdzie idziemy, ale bałam się cokolwiek odezwać. Nie wydawał mi się pozytywnie do mnie nastawiony. Wiedziałam, że w dowolnej chwili mógł przyssać się do mojej szyi i napawając się krwią, zakończyć moje życie.

Po paru minutach marszu między różnorakimi, zdobionymi komnatami, dotarliśmy na dziedziniec. Cavendish nie był wrażliwy na słońce. Nawet nie pisnął, kiedy wyszedł na prawie czterdziestostopniowy upał. Oddaliliśmy się na tyle daleko, aby widzieć przód zamku. Patrzyłam na każdy balkon, rzeźby, wieże obserwacyjne. Ten budynek naprawdę był piękny. Gdyby nie okoliczności, zachwycałabym się nim bardziej.

Nie przekroczyliśmy palisady. W takiej odległości się zatrzymaliśmy. Cavendish spojrzał na swój zabytkowy zegarek, ukryty w wewnętrznej kieszeni surduta.

– Jesteśmy w samą porę – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

– W samą porę na co? – Odważyłam się zadać mu pytanie, jednak odpowiedzi nie dostałam.

Wampir zaczął wpatrywać się na jeden punkt przed sobą, więc ja też to zrobiłam. Próbowałam dostrzec, w którym kierunku patrzył, aby obrać możliwie podobny punkt widzenia. Trwaliśmy tak chwilkę, a ja przeskakiwałam z jego okna zdobionego witrażami do drugiego. Jednak żadne z nich się nie otworzyło. Strzelista i smukła budowla wydawała się w ogóle nie zmieniać, jakby była namalowana. Drzwi zakończone ostrymi łukami również pozostały zamknięte.

Dopiero po chwili stało się coś, przez co wszystkie kruki z charakterystycznym dla nich odgłosem, wzbiły się w powietrze, opuszczając gałęzie drzew, na których się zatrzymały. W jednym z balkonów stanął wampir. Rozpoznałam w nich tego, który szeptał poprzednio do Cavendisha. Spojrzał przelotnie na mnie i swojego pomagiera. Słyszałam, że mówi coś w niezrozumiałym dla mnie języku. Brzmiało to, jak modły albo klątwa. Jego głos był na tyle głośny, że wyraźnie go słyszałam. Niestety w dalszym ciągu, znaczenia wypowiadanych przez niego słów nie znałam.

Miałam wrażenie, że słyszę jakieś krzyki, ale być może to wyobraźnia płatała mi jakieś figle.

– Zaraz zobaczysz tę osobę, o którą prosiłaś – szepnął mi znienacka do ucha Cavendish.

Spojrzałam na niego pytająco, czując, że ciśnienie niebezpiecznie mi podskakuje. Co on miał na myśli? Czyżby...

Moje przemyślenia przerwał dźwięk otwieranych, potężnych wrót. Krzyk, który wydawał mi się wytworem mojej imaginacji, ucieleśnił się. Należał on bowiem do wampirzycy, która właśnie walczyła o życie. Znajdowali się na jednym z balkonów, może na piątym, albo szóstym piętrze.

Ashley Wilson, ciągnięta przed trójkę, potężnych wampirów. Kobieta wrzeszczała i płakała o litość. Po raz pierwszy widziałam ją tak skruszoną. W obliczu niechybnej śmierci nawet ona stała się potulna.

Całość trwała zaledwie chwilę. Nie zdążyłam złapać oddechu, kiedy przerażona Ashley została wprowadzona w sam środek słońca.

Nigdy nie słyszałam potworniejszego wrzasku, kiedy nagle wampirzyca stanęła w płomieniach. Wystarczyło zaledwie parę sekund, aby jej ciało zajęło się ogniem tak bardzo, jakby ktoś wylał na nią benzynę, a następnie podpalił.

Wyglądała jak żywa pochodnia, wrzeszcząc i biegając po niewielkim balkonie. Jej długie blond włosy zostały strawione przez ogień najszybciej. Piękna wampirzyca z ogromną prędkością zamieniała się w popiół. Towarzyszący jej strażnicy patrzyli na to bez wzruszenia. Zapewnie oglądali niejedną taką śmierć. Jej głośny pisk niemal ranił moje uszy. Byłam pewna, że słyszą ją wszyscy w promieniu paru kilometrów.

Serce podeszło mi do gardła, kiedy zdałam sobie sprawę, że taka sama potworna śmierć może czekać i Christophera.

Patrzyłam na Ashley, niemal czując jej ból. Podobno śmierć od ognia jest określania mianem najboleśniejszej. Widząc jej agonię, wiedziałam, że to prawda.

Krzyk zakończył się, a Ashley powoli przestawała istnieć. Odwróciłam się, czując, że muszę natychmiast zwymiotować. Widok ciała trawiącego przez ogień było taką rzeczą, która zmusiła mój organizm do natychmiastowej reakcji.

W ostatniej chwili uniknęłam zwymiotowania na buty Cavendisha. Ciągle miałam ją przed oczami. Same oczodoły, stojący przez chwilę kościotrup na własnych nogach. Wampiry paliły się szybciej niż zwykli ludzie. Miałam wrażenie, że czuję ten zapach palonych zwłok. Chciałam zwymiotować raz jeszcze.

Przez chwilę było mi jej szkoda. Lecz przypomniałam sobie o tych wszystkich mordach, których dopuściła się w Dolinie Koniecznej. Zasłużyła. Zgotowała ludziom tyle cierpienia, że w końcu i ona dowiedziała się, co to znaczy.

– Gdzie Christopher? – wyjąkałam, kiedy doszłam do siebie.

Kątem oka zauważyłam, że wampiry zwykłą miotłą zbierają prochy Ashley tylko po to, aby wyrzucić je na dziedziniec. Wiatr szybko zmienił ich położenie. Ashley definitywnie przestała istnieć.

– W celi. Czeka na egzekucję. Jej przebieg już widziałaś – odparł Cavendish, ponownie łapiąc mnie mocno. – Wracamy. Chcesz poczekać i zobaczyć jeszcze jego spalenie? Daj spokój. Opuść to miejsce, zanim Percewal każe i ciebie się ostatecznie pozbyć. – Spojrzał mi przenikliwie w oczy, jakby chciał mi wpoić te słowa.

No tak. Chciał mnie zahipnotyzować. Lecz po raz kolejny mogłam doświadczyć tego, że hipnoza na mnie już nie działała.

– Nie odejdę, póki nie zobaczę Christophera. – Postawiłam się, nie będąc pewna, że czy nie ryzykuję tymi słowami własnego życia.

– Czy ty właśnie... – Cavendish raz jeszcze wpatrzył się w moje oczy, może upewniając się, czy nie chowam pod nimi prawdziwego koloru. Niestety dla niego, mój szary kolor tęczówek był zarazem jedynym.

Czułam się osaczona jego wzrokiem, ale wiedziałam, że nic nie mogę zrobić. Nie miałam pojęcia, dlaczego opierałam się hipnozie? Może fakt, że wiedziałam, że takowa istnieje, zapewniał mi swojego rodzaju barierę?

– Pozwól ze mną. – Choć to nie była prośba, a rozkaz, ruszyłam za nim, próbując nie wdepnąć w popiół, którym niespełna parę minut temu była jeszcze Ashley Wilson.

***

Czułam się, jakbym stała na sali tronowej. Na podwyższeniu znajdował się wysoki, zdobiony fotel. Na jego górze błyszczał czerwony kamień szlachetny, a siedzenie obite było jedwabiem. Lśniło i aż zachęcało, aby na nim usiąść.

Pokój, a raczej komnata była ciemniejsza niż reszta pomieszczeń w siedzibie Rady. Dookoła poustawiane były regały na książki, a w powietrzu pachniało starą biblioteką. Wąskie, ale wysokie okno ozdobione witrażami nie wpuszczało zbyt wiele światła do środka.

Cavendish trzymał mnie przed tronem w bezruchu. Atmosfera była iście średniowieczna. Nie zdziwiłabym się, gdyby kazali mi się przed nim pokłonić. Być może przywódca wampirów był kimś takim dla wszystkich krwiopijców.

Nie czekaliśmy długo na pojawienie się wampira. Ten też spojrzał na mnie od stóp do głów, a następne zajął miejsce na fotelu, patrząc na mnie z góry. Spojrzałam na Cavendisha, nie wiedząc, co robić. Owiał mnie chłód. Bałam się, że będę musiała się ukłonić, mówić do niego panie. Miałam wrażenie, jakbym cofnęła się parę stuleci.

– Czemu ją do mnie sprowadziłeś, Cavendishu? – Wysoki, muskularny wampir, o długich czarnych włosach i niebezpiecznym wyglądzie twarzy przemówił. – Przecież powiedziałem, żeby się jej pozbyć.

– Percewalu, ta dziewczyna opiera się hipnozie – powiedział trzymający mnie wampir.

Percewal uniósł brwi i klasnął w ręce.

– Bzdura! – Jego głos echem rozniósł się po całym pomieszczeniu. – Żaden śmiertelnik nie opiera się hipnozie.

– Kazałem jej opuścić to miejsce, a ona niewzruszona powiedziała, że zostaje – przekonywał go dalej brunet.

– Czy to prawda? – Prawdopodobnie najstarszy wampir spojrzał na mnie, a ja bałam się odpowiedzieć tym samym gestem. Wolałam wbić wzrok w podłogę.

– Od kiedy dowiedziałam się, że hipnoza istnieje, przestałam na nią reagować – szepnęłam.

Percewal zszedł ze swojego siedzenia, aby podejść bliżej mnie. Zaczesał włosy na jedną stronę, odsłaniając wydatne kości policzkowe. Miał długi i szeroki nos. Tak samo, jak Cavendish dokładnie obejrzał moje oczy. Zwrócił też uwagę na kolor skóry. Przez chwilę trwał nieruchomo, aby potem rzec:

– Jest człowiekiem. W jej żyłach płynie krew. Słyszę ją, czuję, jak bije jej serce. Niemożliwe, aby opierała się hipnozie – rzekł do Cavendisha.

– O tym samym pomyślałem, dlatego przyniosłem ją do ciebie – odparł wampir.

– Ile masz lat? – zapytał mnie czarnowłosy.

– Dwadzieścia – powiedziałam zaskoczona. Przecież ich podejrzenia są naprawdę niedorzeczne.

– Kiedyś hipnoza na ciebie działała? – kontynuował wywiad.

– Tak. Przez krótką chwilę... – zająknęłam się. – Później to się zatrzymało.

– Można cię zranić? – dociekał Percewal, z każdą chwilą podnosząc bardziej głos.

– Nie jestem wampirem, jeżeli o to wam chodzi – zaprotestowałam od razu. – Urodziłam się człowiekiem i nim jestem do teraz. Można mnie zranić, o czym przekonałam się parę dni temu. Zostałam poturbowana i gdyby nie leki, być może dalej nie chodziłabym na nogi.

Cavendish pozwolił sobie zsunąć ramiączko mojego kimona, spoglądając na skrawek odsłoniętego ciała. Chwyciłam się za materiał w okolice piersi, aby nie odsłonić im więcej, niż powinni zobaczyć.

– Ma ślady po zadrapaniach i całkiem świeże siniaki. Jest człowiekiem – potwierdził, stojąc za mną.

– Hmm... – mruknął Percewal. – Ciśnienie wskazuje lekkie podenerwowanie i całkiem duży stres.

– Bo tak się czuję – wtrąciłam nieśmiało, zasłaniając sobie z powrotem ramię.

– Ciekawe. Bardzo ciekawe. Cavendishu! Będę potrzebował próbki jej krwi, aby wykonać pewne zabiegi morfologiczne. Dużo krwi. Niezłe z ciebie ziółko, wiesz? – Uśmiechnął się w przebiegły sposób Percewal.

– Czy mogę w takim razie zobaczyć Christophera Wilsona? – zapytałam, czując, że te zabiegi nie będą przypominały tych u lekarza.

– Wilson! – zawołał Percewal, śmiejąc się jak szaleniec. Zmarszczyłam brwi, cofając się o krok. – Christopher Wilson! To jest powód, dla którego przemierzyłaś tyle kilometrów? Dla niego narażasz właśnie życie?

– Chcę się z nim zobaczyć – powtórzyłam.

– Z uwagi na zaistniałe okoliczności, chyba zezwolę na to – rzekł, jakby czytając to z kartki. – Aczkolwiek nie teraz. Jesteś mi potrzebna. A Christopher za niedługo zostanie spalony, za zamordowanie jednego z naszych. Nie wiem, ile taka śmiertelniczka jak ty wie o wampirach, jednak w naszym prawie takie przestępstwo jest karane. Śmiercią – zaczął wyliczać na palcach. – Bolesną, dotkliwą, powolną, straszliwą śmiercią.

– Czy jest możliwość, aby go ocalić? – zapytałam z nadzieją. – Zrobię wszystko.

Percewal popatrzył na mnie pobłażliwie.

– Taka młoda i naiwna. Mało co pamiętam z czasów sprzed mojej setnej rocznicy urodzin. Było tak dawno temu, że piszą teraz tylko o tym w podręcznikach do historii. Ale naiwność była tą cechą, której trzeba było szybko się wyprzeć. Nie łudź się, dziecinko. Nie ma rzeczy, która by go ułaskawiła.

Poczułam, jak w gardle rośnie mi niewidzialna gula. Błagałam tylko, abym nie zaczęła płakać. Musiałam coś zrobić. Nie przebyłam tak długiej drogi po to, aby się poddać. Nie wyjdę stąd bez Christophera. Jeżeli on tu zostanie, gotowa będę zrobić dokładnie to samo.

– I te łzy w oczach. – Percewal podszedł do mnie i palcem dotknął mojego rozgrzanego policzka. – Te ludzkie uczucia są takie...

– Urocze? – dopowiedział Cavendish.

– Tak! Urocze. Ale tak miotają emocjami człowieka, że czasami lepiej ich nie mieć, prawda? – Spojrzał na mnie, unosząc mi kciukiem brodę tak, abym i ja w końcu zaszczyciła go moim wzrokiem. – Chodź ze mną, dziewczyno. Oprowadzę cię po naszej siedzibie.

Chwycił mnie za rękę w taki sposób, że przyjrzał się dokładnie żyłom na moim nadgarstku. Odwróciłam się w kierunku Cavendisha, licząc na pomoc z jego strony, jednak dostałam tylko pokrzepiający uśmiech.

Percewal gnał przez wszystkie korytarze, nie zatrzymując się ani na momencik. Zamek, będący ich siedzibą był naprawdę jednym, wielkim labiryntem. Nawet jeżeli udałoby mi się uciec z Christopherem, nie znalazłabym wyjścia. A szybkie i stare wampiry złapałyby nas i zabiły, krzyżując wszystkie nasze plany.

Byłam w kropce. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, co mnie czeka. I ile czasu jeszcze miałam, zanim stracę tego, na którym tak bardzo mi zależy.

________________________

Poszalałam dzisiaj z dialogami, nie ma co :P Niemniej jednak jestem bardzo zadowolona z rozdziału :). Miło odpocząć od tej japońskiej architektury na rzecz... Zamków :p. Wampiry z Rady nie dają sobie w kaszę dmuchać... Macie jakieś pomysły, dlaczego Natalia nie reaguje na hipnozę wampirów? Zaspojleruję, że w ich siedzibie dowie się czegoś, co całkowicie zmieni jej życie... Jednak nie powiem, co :D

No i co z Chrisem?! Wampirów nie da się uniewinnić, kiedy popełni takie przestępstwo...

Tyle pytań i brak odpowiedzi...

Wyczekujcie więc kolejnego rozdziału :). Wena jest po mojej stronie, więc prawdopodobnie pojawi się... Jutro :)

PS: Dobijemy dzisiaj do 4K wyświetleń :*?

Uwielbiam Was!!

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top