Rozdział 11 Afrodyzjak dla nieśmiertelnych
Dzień dłużył mi się w nieskończoność. Zwłaszcza wtedy, kiedy widziałam, że na zewnątrz powoli się ochłodziło, co zwiastowało nadejście wieczora.
Czekałam niczym dziecko na pierwszą gwiazdkę, aż wieko trumny Edith się otworzy. Jedyne, o czym myślałam to przejście w końcu do miejsca, gdzie będę mogła w końcu dowiedzieć się czegoś o Christopherze.
Starałam się nie myśleć o tajemniczym starcu. Miałam za dużo pytań, a za mało odpowiedzi. To zawsze mnie irytowało, bo czułam się bezsilna i miejscu bez wyjścia. Obiecałam sobie, że z nim porozmawiam, ale w późniejszym czasie. Miałam wrażenie, że ma mi naprawdę dużo do powiedzenia.
Czekałam w pokoju, siedząc na kanapie. Tupałam nogami, jakby sądząc, że przyspieszę tym czas. Wskazówki zegara jednak ani trochę nie przyspieszyły, a z miejsca spoczynku Edith nie dochodziły żadne dźwięki.
Równo z momentem, kiedy zaszło słońce, usłyszałam donośne skrzypienie. Trumna otworzyła się z dźwiękiem umęczonego ducha, który zapewne niejednego przyprawiłby o zawał serca. Gdybym na to nie czekała od paru godzin i nie wiedziała, co się znajduje w środku, też poczułabym się, jakbym występowała w horrorze.
Edith wyglądała, jakby spędziła już pół dnia w łazience i przygotowała się na przebudzenie. Wampiry i ten jest idealizm. Kiedy ja wstawałam z łóżka, wyglądałam, jakbym była zmęczona po przeniesieniu góry lodowej, a moje włosy wytarmosiła krowa jak jakąś trawę. Wampirzyca zaś była przeciwieństwem codzienności ludzkiej.
– Co tak patrzysz, ubrudziłam się? – burknęła ciemnowłosa, kiedy zbyt długo się jej przyglądałam.
– Przepraszam, nie przywykłam do widoku wstającego wampira w tym samym pokoju. – Natychmiast odwróciłam wzrok, wywołując lekki śmiech Edith.
– Jeszcze sporo cię czeka w tym życiu – skwitowała, ściągając z siebie natychmiast jedwabną piżamę. Naprawdę dla niej był to sen, tyle że trwający cały, jasny dzień.
Po chwili stanęła przede mną całkowicie naga, zupełnie nie czując się skrępowana. Ja natychmiast zapłonęłam rumieńcem, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
– Co w tym takiego dziwnego? – Doszedł mnie jej głos. – Ciało jak ciało, a ty zachowujesz się jak dziecko.
– Wolę jednak cię nie oglądać – dodałam, dalej patrząc na sufit, który okazał się bardzo interesujący.
– Nie zrozumiem tego ludzkiego zachowania. Chyba zbyt rzadko przebywam w towarzystwie żywych stworzeń. – Słyszałam, że zakłada na siebie parę warstw odzienia, co pozwoliło mi w końcu na nią spojrzeć.
Miała na sobie już kimono i naprawdę wyglądała, jakby przed lustrem spędziła już ponad godzinę. A ja po całym dniu wyglądałam zapewne jak siedem nieszczęść. Bałam się nawet spojrzeć w lustro, aby ocenić stan moich włosów.
Wampirza prędkość pozwoliła jej na założenie kimona w parę sekund. Ja natomiast męczyłam się nad tym dobre parę minut. Nie było to takie proste, na jakie mogłoby to wyglądać.
– I jak ci minął dzień? – zapytała.
– Trochę pozwiedzałam. – Podeszłam do niej, prezentując jej moje odzienie. – Wtopiłam się w tłum.
– Dobrze. Spotkałaś kogoś podejrzanego?
Od razu w myślach odrzuciłam tego staruszka. Pokręciłam głową.
– Nikogo. Zwykli, szarzy, ale wyjątkowo uśmiechnięci ludzie. Widocznie Ashley i Christopher działają tylko we dwoje. Albo nikogo nie spotkałam. Nie przeszłam przecież miasteczka w całości.
– Z waszą prędkością jest to raczej jasne, że nie przeszłaś. Dostałabyś ze dwa razy palpitacji serca.
– Zawsze jesteś taka szczera? – Zmarszczyłam brwi, patrząc na wampirzycę.
– Po co owijać w bawełnę? – Wzruszyła ramionami. – Jesteś gotowa? Możemy już iść?
– Tak od razu? Dopiero wstałaś – zdziwiłam się, za późno uświadamiając sobie, co powiedziałam.
– A co niby innego mam robić? Pomalować się? Ułożyć fryzurę? Chyba widzisz, że tego wcale nie potrzebuję. – Edith przemieściła się po całym pokoju, pakując do małej torby rzeczy, które były jej potrzebne. Jej ruchy były zbyt szybkie, aby moje oczy zarejestrowały, co ze sobą zabrała. – Gotowa, czy nie?
Otrząsnęłam się szybko i głęboko westchnęłam.
– Jasne, że gotowa.
Kiedy przekroczyłam próg pokoju, zaczęłam jednak wątpić, czy byłam przygotowana na to, co zobaczę.
***
Chisana Mura nocą dalej zapierała dech w piersiach. Fakt, że grasowało tutaj stado wampirów, nie zmieniło mojego postrzegania miasteczka.
Szłam krok w krok za Edith, patrząc tylko, jak od szybkich ruchów jej nienaganna fryzura powiewała na delikatnym wietrze. Jej oczy w ogóle nie świdrowały po okolicy. Miała obrany jeden punkt i trzymała się go kurczowo. Znała te tereny, nie podlegało to wątpliwości. Nie odwracała się w moim kierunku. Zastanawiałam się, czy gdybym nagle stanęła, zauważyłaby to.
Wolałam jednak nie ryzykować. Ledwo znałam tę wampirzycę. Nie wiedziałam o niej praktycznie nic, prócz tego, co mi o sobie odpowiedziała. Nie wiedziałam, czy mogę jej we wszystkim udać. Miałyśmy ten sam cel – ocalenie Chistophera, jednak prócz tego nic nas nie łączyło i wiedziałam, że obie nie pałałyśmy do siebie zbyt dużą sympatią. Nie byłam do końca pewna, czy mogę czuć się w jej towarzystwie bezpiecznie. Czy gdyby ktoś mnie zaatakował, pomogłaby mi? Czy uznałaby, że to tylko kolejne ludzkie, kruche życie?
Zmierzałyśmy w stronę parku, których było więcej niż zwykłych budynków. Nawet po zmroku kręciło się tam wiele ludzi. Miałam naprawdę wyostrzony wzrok, jednak nie dopatrzyłam się żadnego wampira.
– Nie ma tutaj wampirów, przynajmniej żadnego groźnego. – Edith natychmiast wyprzedziła moje pytanie, zauważając, że dokładnie lustruję każdego człowieka po kolei. – Zbyt dużo ludzi na ataki, trzymamy się od takich miejsc zazwyczaj z daleka. Tylko nie Christopher i Ashley. Tak jak ci mówiłam wczoraj, lubią ryzyko, niedołęgi. Proszą się o kłopoty.
Poczułam, jak robi mi się chłodniej i to nie z powodu niższej temperatury. Sama wywoływałam w sobie paniczny strach. Edith nawet w takim momencie pozostała opanowana i spokojna.
Park był naprawdę malowniczy. Liczne, wysokie drzewa, fontanna i rzeźby zwierząt z japońskimi ornamentami. Każdy mniejszy obiekt był otoczony krzewami róż, a ich pąki były różnobarwne. Dokoła było jasno, ponieważ wszędzie ustawione były ozdobne lampy, wokół których krążyły świetliki.
– Udawajmy, że nie jesteśmy tutaj, aby kogoś znaleźć, tylko po to, aby się zrelaksować – szepnęła mi do ucha Edith. Jej zimny oddech wywołał u mnie gęsią skórkę. – Napijemy się herbaty, co?
Pokiwałam nieprzytomnie głową. Te słynne zielone, japońskie herbaty. Kiedy wytężyłam węch, poczułam, że dokoła pachnie parzonym napojem.
Miejsce, gdzie znajdował się niski stół, ledwo wyżej od podłogi, na którym pijano herbatę, było otoczone wystawniej niż inne obiekty. Herbata miała dla nich widocznie jakieś ważniejsze znaczenie. Może tradycja się z nią łączyła, tak samo, jak w Wielkiej Brytanii, gdzie jest ona pita codziennie.
Usiadłyśmy na klęczkach na zdobionych poduszkach, które służyły za siedzenie. Nie było krzeseł. Nie odczuwałam jednak dyskomfortu. Wszystko było wyważone, a poduszki były tak miękkie, że nogi mi się odprężały.
– To jest Gyokuro – powiedziała Edith, powoli nalewając herbatę do niskich naczyń. – Jedna z najbardziej cenionych zielonych herbat. Powinnaś odczuwać zaszczyt, że możesz ją spróbować.
Wampirzyca podała mi ceramiczną filiżankę, a ja wzięłam łyk. Przed połknięciem, chciałam wyczuć w całości smak herbaty. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam do środka naczynia, jakby licząc, że znajdzie się tam jakaś niespodzianka.
– Zwykła herbata jak dla mnie... – Skrzywiłam się. – Do tego mało słodka.
– Zabrać was gdzieś, Polaków, poza granice to nic wam nie pasuje. – Przewróciła oczami, a po chwili zaczęła się rozglądać, jakby szukając czegoś, co przeleciało jej koło nosa.
– Co się stało? – zapytałam, czując zastrzyk adrenaliny. Dokoła panowała cisza, co bardzo mnie zmyliło. – Widzisz coś?
– Nie – odparła urwanym głosem. – W ogóle nie czuję ich obecności. Jest tutaj tylko jeden wampir, ale najwyraźniej pozytywnie nastawiony. Jest spokojny. Ludziom dokoła niego serca biją spokojnie. Widocznie ich zna, lubią się. Ashley i Chrisa tutaj najwyraźniej nie ma.
– To idziemy gdzieś indziej? – zaproponowałam, powoli odzyskując normalny oddech.
– Byli tutaj, ale nie teraz – mówiła, jakby wyczytywała to z jakiejś niewidzialnej kartki przed nami.
– Ty to wszystko słyszysz? – Odwróciłam się za siebie. Odgarnęłam włosy z czoła, ponieważ zawiał delikatny wiatr. Zrobiło się nieco bardziej tajemniczo, jednak malowniczość tego miejsca działała na mnie naprawdę kojąco.
– Słyszę i czuję – odparła po chwili. – Gdybym cię nie znała, zaraz bym tutaj przywędrowała.
Zmarszczyłam brwi i natychmiast odłożyłam filiżankę na podstawkę. Spojrzałam na wampirzycę oskarżycielsko.
– Co proszę?
– Twoja krew pachnie naprawdę cudownie, po prostu czuć ją na kilometr. Dziwię się, dlaczego nie chcą na ciebie polować. – W dalszym ciągu się rozglądała, wypowiadając swoje słowa z lekarską obojętnością.
– Zaraz, zaraz, jestem tutaj tylko po to, abym była przynętą? – zbulwersowałam się.
– Nie. – Machnęła ręką. – Troszeczkę. Ale wiesz, o co bardziej mi chodzi. Chcę wykrzesać z Chrisa normalnego wampira, a nie maszynę do zabijania. Tylko nie zrobię tego, jeżeli go nie spotkam. A twoja krew na pewno by go zachęciła. Ashley również. A za nią, z pewnością ruszyłby on.
– Bardzo mnie pocieszyłaś. A co, jeżeli nie będą się kontrolować i mnie zabiją? – Przeszedł mnie dreszcz, spowodowany większym podmuchem wiatru. Mucha wpadła mi herbaty. Miałam przynajmniej wytłumaczenie, czemu nie chciałam jej już pić.
Edith westchnęła, co wyglądało naprawdę bardzo ludzko w jej wykonaniu. Spojrzała na mnie pobłażliwie.
– Wolałabym, aby to nie nastało, ale jeżeli... Wtedy może dojdzie do siebie. Zda sobie sprawę, że będąc złym wampirem, zabił tego, kogo najbardziej chciał chronić.
Zamrugałam parę razy oczami, mając nadzieję, że się przesłyszałam.
– Nie ratowałabyś mnie?! – Niemal krzyknęłam.
– Natalia, chodzi nam o Chrisa! Gdybym chciała cię ratować, mogłabym zginąć i ja. Wtedy nikt by już go nie uratował. Chcesz tego?
Zapanowała między nami cisza, którą zagłuszały tylko świerszcze i wiatr, który wprawiał w ruch dzwonki dokoła altany w parku.
– Myślę, że się rozumiemy. – Wzięła łyk herbaty. – Szkoda, że picie tego nie sprawia mi takiej przyjemności. Gdybym wlała tam trochę twojej krwi...
– Zapomnij – syknęłam od razu i włożyłam dłonie w przeciwne rękawy, aby Edith nie mogła nawet na nie spojrzeć.
Myślałam o tym, co powiedziała mi Edith. Nie uratowałaby mnie, gdybym była w niebezpieczeństwie. Wampiry były bezlitosne i niejednokrotnie się o tym przekonałam. Zaczęłam się zastanawiać, czy byłabym gotowa zginąć dla osoby, która była dla mnie tak ważna. Czy dla Christophera byłabym gotowa oddać moje życie, zostawić mamę i niespełnione marzenia młodej dziewczyny. Za moje poświęcenie, on zyskałby człowieczeństwo, którego tak bardzo pragnął.
– Czekaj, coś czuję... – Edith nagle wstała od stołu, swoim gwałtownym ruchem niemal doprowadzając mnie do palpitacji serca.
Również wstałam, ale mój ludzki węch nie zarejestrował niczego ważnego. Czułam tylko charakterystyczny zapach nocy i parzonej herbaty. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, żałując, że nie mam oczu dookoła głowy.
– Krew, mnóstwo krwi – mówiła zakłopotana. Zaciągała się nieznanym mi zapachem, widziałam, jak drgają jej nozdrza. – Ktoś się zbliża – szepnęła, a jej twarz wyrażała coś w rodzaju strachu i zaskoczenia.
Miałam ochotę wtedy wybiec i ruszyć w kierunku hotelu, gdzie być może byłoby bezpieczniej. Czułam się w tamtym miejscu strasznie źle, nie miałam pojęcia, co się może wydarzyć. Ta niepewność powodowała, że serce biło mi jak oszalałe. Myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi.
– Zbliża się niesamowicie szybko, nie mogę stwierdzić skąd! Za szybko zmienia miejsce położenia! – Edith zaczęła panikować, więc ja robiłam dokładnie to samo. Parowieczny wampir czuł zagrożenie, więc jak inaczej mogłam czuć się ja?
– Co robić, co robić? – powtarzałam sama sobie, zastanawiając się, czy w razie niebezpieczeństwa, zmieszczę się pod niskim stolikiem, aby zyskać chwilę czasu przed ucieczką.
– Jest blisko! – wykrzyknęła Edith na tyle głośno, że wszyscy zgromadzeni zerknęli w naszą stronę.
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Ludzie nie zdążyli nawet podejść i zapytać, co się stało. Odwróciłam się w stronę Edith, wprawiając włosy w ruch na wietrze. Wampirzyca tylko spojrzała na mnie wzrokiem, którego nie mogłam rozszyfrować. Czyżby się ze mną żegnała? Wolałam nawet nie myśleć, jak wtedy wyglądałam. Miałam szeroko otwarte usta, którymi próbowałam zaczerpnąć oddech.
Później rozległ się wielki huk i trzask łamanego drewna, a ludzie dokoła zaczęli krzyczeć. Słyszałam, że wszyscy uciekają. Tylko ja i Edith stałyśmy nieruchomo. Kiedy ucichły ich krzyki, zaczęłam słyszeć łomotanie mojego serca, a następnie moich uszu dobiegł kolejny krzyk. Tym razem mój własny.
Człowiek powinien przyzwyczaić się do okropności, które zobaczył w swoim życiu, prawda? Ja byłam zupełną odwrotnością tej zasady. Każde kolejne, makabryczne zdarzenie było dla mnie niewyobrażalnym piętnem.
Dlatego też wtedy, w tym pięknym parku spowitym nocą, na stół, przy którym piłyśmy herbatę, uparły zwłoki młodego mężczyzny, poczułam się, jakbym wróciła wspomnieniami do zeszłego roku. Do czasu, kiedy zabójstwa stały się moją codziennością. Nie przywyknę nigdy do ludzkiego cierpienia.
Zasłoniłam oczy, dalej krzycząc. Odwróciłam się i obiegłam parę metrów dalej, pragnąc przez chwilę na niego nie patrzeć. Wszystkie wspomnienia wróciły, a ja tak bardzo chciałam zapomnieć o tym, jakim paskudnym uczuciem jest oglądanie kogoś, kto dopiero stracił życie.
Dopiero po chwili, kiedy doszłam do siebie, odważyłam się spojrzeć przed siebie. Mignęły mi przed oczami dwie postacie, łudząco przypominające Christophera i Ashley. Lecz kiedy przetarłam oczy, zniknęli. Nie wiedziałam, czy faktycznie ich widziałam, czy to tylko wymysł mojej wyobraźni.
– Natalia, chodź tutaj, do cholery jasnej! – Usłyszałam słowa wampirzycy, które z początku wydawały mi się dochodzić z zupełnie odmiennego miejsca.
Podeszłam do Edith, czując się, jak w powracającym koszmarze. Przekonywałam się, że widziałam już dużo i powinnam się opanować. Ale kiedy zobaczyłam młode ciało, które było całe we krwi, ponownie miałam ochotę wybuchnąć płaczem. Odłamki filiżanek wbiły mu się w skórę, jeszcze bardziej plamiąc jego kimono. Na oczach miał wymalowany strach, jednak na jego ustach gościł uśmiech. Robota Ashley, jej znak rozpoznawczy. Na szyi miał dwa ugryzienia, po obu stronach. Było ich dwóch. Tym drugim był rzecz jasna Christopher. Zmrużyłam oczy, nie mogąc na niego patrzeć. W tym czasie poczułam gwałtownie uderzenie, a po chwili piekący lewy policzek.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i złapałam się bolącego miejsca. Miałam wrażenie, że mocne uderzenie ukruszyło mi ząb.
– Za co to było?! – warknęłam.
– Żebyś się uspokoiła. Paranoik z ciebie. Zachowujesz się, jakbyś nigdy trupa na oczy nie widziała. – Edith oglądała niedawno żywego, sprawdzając jego puls. Następnie zajęła się oględzinami ciała.
– Przepraszam, że nie mam prawie sześciuset lat wprawy w oglądaniu martwych. – Założyłam ramiona na piersi, dalej czując się nieswojo.
– Facet nie żyje, a nasza dupa zbita. Wiedzą, że są ścigani, dostarczyli nam go pod sam nos. – Ruchem dłoni zamknęła oczy ofierze. – Chcieli nas tym ostrzec, przekazać, że mamy dać sobie spokój.
Chciałam wykrzyknąć, że skutecznie mnie od siebie odpędzili, ale wiedziałam, że jestem to winna Christopherowi. Miałam coraz większe wątpliwości, czy słusznie. Wiedziałam, jakim potworem mógł być. Teraz wszystko jest jeszcze bardziej spotęgowane, co buzuje w nim wściekłość. Przekonałam się, jak się zachowuje, kiedy jest zły i szczerze, nie chciałam tego oglądać. Żałowałam, że nie mam czarodziejskiej różdżki, aby go uleczyć.
– Nic tu po nas. Powiadomimy kogo trzeba i spadamy. – Edith poprawiła pasek u jej stroju i ruszyła przed siebie.
– Chcesz go tutaj tak zostawić?!
– Ludzie się nim zajmą. Życia mu już nie wrócisz. – Wzruszyła ramionami.
Nie chciałam iść za nią. Wampirzyca westchnęła i z prędkością światła znalazła się przy mnie. Pociągnęła za moje kimono z taką siłą, jakbym ważyła dwa kilogramy.
– Nigdy nie lekceważ słów wampira. Nigdy – powiedziała, ciągnąc mnie za sobą w stronę hotelu.
Potykałam się i szarpałam, pragnąc oddać należny szacunek zmarłemu. Jednak nie mogłam. Musiałam o nim zapomnieć i skupić się na tej osobie, którą jeszcze można uratować.
______________________________
Witajcie w nowym rozdziale :). Jak Wam się podoba? W końcu ruszyliśmy trochę bardziej z akcją i jest też krew - a ja lubię przelewać krew w moich opowiadaniach.
Serio.
Jak chodziłam do podstawówki i pisałam błahe opowiastki, wkradałam tam jakąś mafię czy tam morderców :p. Psychiczne dziecko. A podobno wyglądam niewinnie :p.
Do zobaczenia w kolejnym rozdziale! Dajcie znać, co sądzicie o tym rozdziale - komentarze dają mi wielkiego kopa do pisania następnych rozdziałów! <3 Bo wiem, że mam dla kogo pisać :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top