Rozdział 8 Dotyk radości

Obie z mamą byłyśmy przerażone, kiedy Rozkoszny niemal umierał nam na rękach. Stracił mnóstwo krwi. Mama, która kochała tego kota, jakby był jej drugim dzieckiem, przeżywała to dużo bardziej niż ja, a muszę powiedzieć, że byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.

Szybko pojechałyśmy do weterynarza. Ku uciesze nas obu, Rozkosznego udało się uratować. Mamie spadł kamień z serca, a ja obiecałam sama sobie, że nigdy nie pozwolę, aby wyszedł z domu późno, a sama już na pewno nie wyjdę z domu o tak nierozsądnej godzinie.

Wróciłyśmy do domu. Byłyśmy niewyspane, zmęczone i dalej targały nami skrajne emocje. Widok krwi działał na mamę źle. Dla mnie to było raczej neutralne, jednak mama niemal od razu wzięła Rozkosznego na ręce i położyli się do łóżka. Zatroskana kobieta uważała, żeby nie zerwać szwów na delikatnej skórze kota.

Ja natomiast usiadłam na kanapie w salonie, pragnąc otrząsnąć się i dojść do siebie. Dalej nie wierzyłam w to, co się stało. Najdziwniejsza była dla mnie obecność Christophera podczas całego tego zajścia. I to jego zachowanie... Zachowywał się wtedy naprawdę dziwnie, nie mogłam przestać o tym myśleć.

Patrzyłam ciągle na zegar wiszący nad telewizorem, nie mając pojęcia, co ze sobą zrobić. Chciałam spać, ale czasami człowiek miewa takie momenty, że rozważana nad czymś tak intensywnie, że sen pomimo prób nie nadchodzi. Czułam ciągle suchość w gardle, nieprzyjemne uczucie w żołądku.

Widziałam przed oczami to, w jaki sposób on na mnie wtedy patrzył. Nie było to normalne, coś mi w nim nie pasowało. Nocne schadzki, ta jego neutralność, kiedy komuś w jego otoczeniu działa się tragedia.

Uznałam, że najlepiej będzie, jak będę trzymała się od niego z daleka. Nie miałam pojęcia, kim jest, jakie ma wobec mnie zamiary. Był niesamowity, kiedy spotkałam go po raz pierwszy, lecz dobre pierwsze wrażenie trysnęło wraz z drugim podejściem. Było to zupełnie niezaplanowane, Christopher nie mógł wiedzieć, że zjawię się w nocy w lesie. Zaskoczyłam go?

Położyłam się na kanapie, twarzą do miękkiego materiału. Odetchnęłam głęboko, czułam, jak powietrze uchodzi z całego mojego ciała.

Kim był ten człowiek? Zawładnął całym moim umysłem, chociaż moje mniemanie o nim zmieniło się diametralnie.

Okryłam się kocem, bo przypomniałam sobie o chłodzie, który zawsze nadchodzi w nocy. Teraz bałam się jeszcze bardziej, bo wiedziałam, że coś grasuje w tym lesie. Nie mam pojęcia, co to było. Lecz ludzki mózg boi się sam nie wie czego. Tak jak i ja.

Zasnęłam, pełna obaw i lęków. Śniły mi się całą noc koszmary. Drzewa, oblane krwią, dokoła drapieżnicy z ogromnymi kłami i błądzący kot, który po chwili zamienił się we mnie.

Obudziłam się, słysząc krótki krzyk. Zdałam sobie po chwili sprawę, że to ja byłam tą, która krzyknęła. Leżałam na podłodze, okryta zielonym kocem. Przetarłam oczy, zastanawiając się, jak długo spałam na twardej podłodze. Wszystkie stawy mnie bolały, kark strzelał mi za każdym razem, kiedy tylko się poruszyłam.

Wstałam nieprzytomnie, próbując rozprostować kości. Było mi niesamowicie zimno w nogi, palce całe mi zdrętwiały. W domu było cicho, mama widocznie jeszcze spała. Nie słyszałam też Rozkosznego. Wiedziałam, że minie dużo czasu, zanim kot stanie z powrotem na cztery łapy.

Ubrałam się, zrobiłam śniadanie i wyczyściłam kuchnię. Nie chciałam budzić mamy. Miałam tylko nadzieję, że ma dzisiaj dzień wolny, bo jej szef na pewno nie ucieszyłby się, gdyby nie zjawiła się w pracy.

Kiedy akurat żółtą gąbką myłam blat, która przypominała mi do złudzenia postać z kreskówki, Spongeboba Kanciastoportego, usłyszałam, jak mama schodzi powoli po schodach.

Wyglądała, jak nastolatka, która przebudziła się po imprezie i jedyne, o czym marzyła to szklanka pełna zimnej wody i jakiś lek pokroju 2kc. Podkrążone oczy, chód nostalgiczny i ten zmarniały wyraz twarzy...

– Jak Rozkoszny? – zapytałam mamę, myjąc ręce z nadmiaru piany, która pozostała na mnie po użyciu gąbki i płynu do naczyń.

– Na pewno lepiej niż w nocy. Jestem pewna, że wydobrzeje... Och, córciu, dziękuję, że go znalazłaś. Co by było, gdyby nie ty... Straciłabym go... – Złe myśli sprawiły, że w jej oczach zalśniły łzy.

Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam. Zawsze była wrażliwą i emocjonalną osobą.

– Spokojnie, przecież wszystko jest już dobrze. Znalazłam Rozkosznego i już jest po wizycie u weterynarza – powtarzałam mamie, dopóki się nie uspokoiła.

Po chwili przetarła oczy i rozbudziła się. Chwyciła za kawę, którą sobie zrobiłam i wypiła ją niemal od razu. Spojrzałam na nią pytająco, lecz z uśmiechem na ustach.

– Ojej, no, co tak patrzysz. Stała to czemu miałabym sobie jej nie wziąć? – odparła mama, widocznie będąc już w lepszym humorze. – A teraz muszę się szykować do pracy. Może szef mnie nie zwolni, jak spóźnię się dwie godziny.

Wstała nagle i poszybowała na górę z prędkością światła. Wróciła po dziesięciu minutach, ubrana i uczesana. Spojrzała za zegarek i skwitowała:

– Cóż, jeżeli wrócę dzisiaj domu bez pracy, to oświadczam, że będzie śmiesznie – powiedziała i przelotnie całując mnie w policzek, ruszyła przed siebie, nie domykając drzwi.

Zamknęłam je za nią. Zerknęłam jeszcze w jej stronę, po czym przekręciłam klucz w zamku. Ostrożności nigdy za wiele.

Zerknęłam na piętro, do Rozkosznego. Podałam mu jedzenie i napoiłam ciepłym mleczkiem. Biedny koteczek. Wycierpiał się i to dużo. Wolałam nie wracać wspomnieniami do dzisiejszej nocy.

Ucięłam sobie koło niego jeszcze krótką drzemkę. Dzisiaj miałam na noc do pracy, więc wolałam trochę dłużej spać, niż zazwyczaj. W nocy będą na mnie czekały litry kawy do wypicia i milion decyzji do podpięcia.

***

Kiedy mama wróciła do domu, jeszcze spałam. Wiem, bo koło łóżka znalazłam ciepły obiad. To chyba nawet on zbudził mnie ze snu. Mnie i Rozkosznego.

Gdyby kot nie był taki wycieńczony, talerz pewnie byłby całkowicie pusty i wylizany. To chyba jedyny plus tego, że moje biedne maleństwo jest w takim ciężkim stanie.

Zjadłam ciepłe spaghetti, karmiąc kota, który uwielbiał długi makaron.

Przebrałam się już w mundur, który wzięłam sobie do domu. Nie chciałam przebierać się przy tych wszystkich kobietach, wolałam mieć wszystko w domu, elegancko przygotowane, zawsze do pracy.

– Jak tam śpiąca królewno? – zapytała mnie mama, kiedy zeszłam na dół, przeczesując szczotką pofalowane włosy.

– I nawzajem, mamo. – Uśmiechnęłam się, przypominając sobie sytuację z dzisiejszego poranka.

– Powiem ci, córciu, że niepotrzebnie ironizujesz. Szefa dzisiaj nawet nie było w pracy, więc jeżeli jakiś mały gówniarz mu nie doniesie, że przez dwie godziny nie dostał hot–dogów, wszystko będzie dobrze – odparła. – Gotowa na kolejną nieprzespaną noc, pani komendant?

– Tak, oczywiście... – mruknęłam, pragnąc, aby ta nocka minęła szybko i bezboleśnie. – Mamo, proszę, uważaj dzisiaj na Rozkosznego. Nie wiem, co go wczoraj podkusiło, żeby wychodzić z domu, ale dzisiaj jak skoczy z okna, może mu się coś stać.

– Będę go pilnować jak oczka w głowie! – obiecała mi mama i nawet zasalutowała, uderzając się zbyt mocno palcami w skroń.

– Przyjadę o szóstej – powiedziałam, ubierając na siebie kurtkę i biorąc z komody kluczyki do samochodu.

Na polu nie było jeszcze ciemno, słońce jednak zachodziło, tworząc niesamowicie nastrojowy klimat.

Tak perfekcyjny, żeby jechać do pracy na całą długą noc.

Sarkazm czasami nie pomaga.

Mijałam ulice, coraz bardziej zapamiętując wszystkie zakamarki. Już mniej więcej byłam w stanie domyślić się, gdzie dojadę, jak skręcę w konkretną uliczkę. A drogę do pracy zapamiętałam idealnie. Bo droga była przyjemnie pusta i prosta.

Spędziłam znowu dłuższą chwilę, szukając miejsca parkingowego, bo wszystko było zajęte. A nie chciałam pakować się między dwa blisko sobie postawione samochody, z obawy, że mogłabym uszkodzić jedne z nich, albo swoje własne.

Punktualnie o dziewiętnastej zjawiłam się na komisariacie. Skinęłam głową do szefa, który akurat wychodził ze swojego gabinetu z gazetą i kubkiem kawy. Uśmiechnął się do mnie. Miałam nadzieję, że w ogóle pamiętał, kim jestem.

Poszłam na salę, gdzie znajdują się moi współpracownicy, którzy bardziej przypominali pracowników call center, niżeli policjantów.

Usiadłam na moim miejscu, nie chcąc nikogo odciągać od pracy. Jednak moje przyjście nie było takie ciche, jak chciałam, żeby wyglądało. Niestety, zrzuciłam wszystkie papiery z biurka. Wszyscy spojrzeli na mnie, jakbym właśnie strzeliła do nich z pistoletu.

– Przepraszam! – Usprawiedliwiłam się i zaczęłam zbierać moje papiery.

Już po chwili podbiegł do mnie James.

– Cześć, Natalia – powiedział wesoło, segregując papiery, znając lepiej procedurę układania w odpowiedniej kolejności wszystkich ważnych dokumentów.

– Och, dziękuję James, nie musiałeś. – Zrobiło mi się głupio, że musiał mi pomagać.

– Drobiazg. Przecież wszyscy sobie tutaj pomagamy, prawda? – Uśmiechnął się do mnie. – Teraz muszę wracać do pracy, ale za godzinkę mamy przerwę. Idziemy na kawę, tam, gdzie ci ostatnio pokazywałem?

– Z wielką chęcią – odparłam.

James wrócił na swoje miejsce, a ja patrzyłam na niego. Był taki miły. Jego pozytywna energia okalała cały komisariat policji. Właściwie, jakby dołożyć do tego przesympatyczną i trochę nadgorliwą Sabinę, można by powiedzieć, że tutejsza policja to najmilsi ludzie. Zupełnie przeciwieństwo stereotypowej policji.

Zajęłam się również moją pracą. Przybijałam pieczątki, podpinałam decyzje. Czułam się jak sekretarka. I chyba to była prawda. Nie miałam żadnego wykształcenia jako policjantka, więc nawet nie pchałabym się do tej pracy, gdyby wymagali prawdziwego zaangażowania w życie miasta. Są tu ludzie wykształceni i ja. Nawet jeżeli cokolwiek będzie działo się w mieście, ja planuję siedzieć przy moim komputerku i grzecznie robić tylko to, co do mnie należy.

Godzina minęła zadziwiająco szybko. Odpędzałam do siebie myśli niezwiązane z pracą, przez co skupienie przyszło mi z łatwością.

Na przerwie, zebraliśmy się razem i wypiliśmy jedną kawę.

– Mam dość tej roboty – rzekł jeden z mundurowych, wypijając niemal całą gorącą kawę na raz.

Siedzieliśmy na miękkiej, skórzanej kanapie. Zajęłam miejsce zaraz obok Sabiny i Jamesa. Mój kolega był jedynym czarnoskórym mężczyzną w pracy. Jednak nie był tu obecny rasizm ani nic w ten deseń. Wszyscy byli życzliwi i traktowali go tak, jak wszystkich innych. Zupełnie tak, jak powinno być.

– Nie narzekaj, zawsze mogli cię dać na sprzątanie – skwitowała Sabina, odpinając jeden guzik od koszuli. Zrobiło się niemiłosiernie gorąco, zwłaszcza po wrzącej kawie.

– Tam przynajmniej się przemieszczam, a nie siedzę w jednym miejscu jak skończony idiota – zaśmiał się. Nie miał na celu nikogo obrazić, wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy wcale policjantami. Przynajmniej nie ja.

– Nie bolą cię nogi, stawy, tylko po jakimś czasie drętwieją ci ręce. Nie wiem jak dla mnie cud, miód. – Wzruszyła ramionami Sabina. – Ja w tej pracy idealnie się odnajduję.

– Bo jesteś typem osoby siedzącej – rzekł z szerokim uśmiechem współpracownik. Przypomniałam sobie jego imię. To był Rafał. Wesoły, wysoki, lecz chudy, przemiły człowieczek. – Ja mam taką potrzebę działania, rozumiesz... Nie po to byłem w szkole policyjnej, żeby teraz robić to.

– Skończyłeś szkołę? – zapytałam z zaciekawieniem. Zapewne było tam trudno, nie wyobrażałam sobie takiego spartańskiego wychowania.

– Tak. Parę lat temu. I teraz, przez pracę na tej komendzie wyglądam jak chucherko, a nie tak, jak kiedyś. – Z rozbawieniem wskazał nam swoje byłe mięśnie, które zamieniły się teraz w fałd skóry.

– Nie narzekaj. Pewnie po paru dniach takiej harówki miałbyś dosyć – zauważyła Sabina, a wszyscy przyznali jej rację.

– Pewnie tak, ale to zawsze lepsze, niż siedzenie przy biurku. – Rafał spojrzał na zegarek. Przerwa powoli się kończyła. – No nic, trzeba chyba iść. Pieniądze na chleb same się nie kupią.

– I na papierosy! – Wtórował mu kolejny policjant, którego imienia jeszcze nie kojarzyłam.

– I na wódkę! – James wyrwał się do odpowiedzi. – Co, jak co, ale ta wasza wódka jest najlepsza pod słońcem.

Wszyscy zaśmiali się gromko i razem, zintegrowaną grupą poszliśmy na nasze miejsca pracy.

Kolejna godzina zaczęła mi się już dłużyć. Literki zlewały mi się przed oczami, a palce miałam całe ponacinane od kartek papieru. Ale wolałam to niż podpinanie decyzji na komputerze. Od tego ekranu bolały mnie oczy.

Szef przyszedł do nas koło godziny trzeciej i zwolnił nas wcześniej do domu. Powiedział, że zrobiliśmy dzisiaj i tak bardzo dużo. Pochwalił nas za naszą efektywność, a szczególną uznanie skierował w moją stronę. Cóż, jestem tu nowa i jeszcze praca mi się nie przejadła.

Wszyscy zaczęli mi bić brawo, a ja zaczerwieniłam się na policzkach. Podziękowałam szefowi, który jak zwykle, trzymał swój ulubiony kubek z kawą.

Pożegnaliśmy się wszyscy. Sabinka pocałowała mnie przyjacielsko w policzek, a James odważył się, aby mnie przytulić. Miał śliczne perfumy. Zawsze miałam słabość do męskich perfum.

Kierowałam się powoli w stronę mojego samochodu. Wtedy zobaczyłam jakąś postać, opierającą się o maskę. Rozejrzałam się dokoła, czy na kogoś nie czeka. Jednak ja zawsze odjeżdżałam ostatnia. Prócz mnie nie było tak nikogo.

Wyostrzyłam wzrok i ujrzałam Christophera, z założonymi rękoma, lustrującego mnie od góry do dołu wzrokiem.

– Gdyby wszystkie policjantki tak wyglądały, to ja mordowałbym ludzi codziennie. – Na jego ustach pojawił się cień złośliwego uśmieszku, którego nie mogłam zrozumieć.

Podeszłam do niego, ale zachowałam bezpieczną odległość.

– Co tu robisz? – zapytałam go, marszcząc brwi.

Christopher wtedy przysunął się bliżej mnie i zamknął mnie w uścisku. Znowu poczułam tę jego woń. Perfumy Jamesa nie mogły się równać do tego cudownego zapachu. Poczułam dziwną radość, kiedy mnie przytulił, pomimo moich mieszanych uczuć względem niego.

– Przyszedłem cię przeprosić za wczoraj. Chyba zachowałem się trochę upiornie – przyznał, kiedy się ode mnie odsunął.

Zwykle, kiedy człowiek przytula człowieka, wydziela się przyjemne ciepło. Co dziwne, od Christophera biło dziwne zimno.

– Trochę to za mało powiedziane... – Niemal na niego huknęłam. – Co w ogóle robiłeś w lesie o tej porze?! Nawet nie pytaj mnie, co ja robiłam, bo dobrze to wiesz. Szukałam i ratowałam mojego kota, którego coś bestialsko zaatakowało. I tam nie spotkałam żywej duszy... Prócz ciebie.

Christopher nagle zaśmiał się, pod nosem powtarzającym żywa dusza.

– Co cię tak bawi? – mruknęłam.

– Nie denerwuj się, ślicznotko. W ramach przeprosin chciałbym cię zaprosić do restauracji. Zgodzisz się?

Spojrzał na mnie w taki sposób, że odpowiedź sama nasunęła mi się język, zanim zdążyłam na dobre przyswoić, co on do mnie mówi.

– Tak.

– No to świetnie! Mogę prowadzić? – Wysunął rękę, w którą ja po chwili włożyłam kluczyki z ozdobną zawieszką.

Christopher zamknął rękę z prędkością światła. Uśmiechnął się i otworzył mi drzwi od strony pasażera. Wsiadłam do nich, dopiero zaczynając rozmyślać, co ja właśnie robię.

Przecież on może mnie gdzieś wywieźć, nawet do lasu, a tam zabić, albo coś jeszcze gorszego.

Patrzyłam, jak siada na miejscu kierowcy i ustawia sobie fotele i lusterka, czując się jak we własnym samochodzie.

Nie pytałam, czy ma prawo jazdy, zapewne miał, skoro chciał pojechać.

Christopher zapalił samochód, kiwając głową z uznaniem.

– Ładnie pali. – Uśmiechnął się, dodając więcej gazu, niż to potrzebne.

Wyjechaliśmy z podjazdu w zastraszająco szybkim tempie. Patrzyłam ze strachem, jak ulice Doliny Koniecznej przemykają mi przed wzrokiem stanowczo za szybko. Wszystko mi tylko migało, nie wiedziałam momentami, gdzie się znajduje.

– Christopher, mógłbyś trochę zwolnić?

– Po co jechać wolno, jak można jechać szybko? Od tego jest gaz w samochodzie – powiedział, patrząc beztrosko na drogę.

Spojrzałam na licznik prędkości. Jechał sto dwadzieścia na godzinę. Poczułam, jak oblewa mnie zimny pot.

– Przecież mnie nie zakujesz za szybką jazdę, prawda, pani policjant? – Odwrócił głowę w moją stronę, odrywając wzrok od jazdy.

– Uważaj! – krzyknęłam, ale on tylko się zaśmiał.

– Spokojnie, nie prowadzę od dzisiaj. Strasznie panikujesz, przecież wszystko doskonale widzę. – Wzruszył ramionami, jeszcze mocniej dociskając pedał gazu.

Jak dojedziemy na miejsce żywi, to będzie cud. Trzymałam się kurczowo siedzenia, łapiąc z trudem oddech. Taka szybka jazda, zwłaszcza w terenie zabudowanym, to czyste szaleństwo i proszenie się o śmierć. Jednak Christopher zdawał się dokładnie wiedzieć, co robi, jechał sobie spokojnie, nucąc sobie melodię pod nosem. Nie mogłam zrozumieć jego postawy.

Nie było dziwne, że na miejsce dojechaliśmy cztery razy szybciej, niż gdybym prowadziła ja. Christopher pewnie dostałby białej gorączki, gdybym jechała całą drogę pięćdziesiąt na godzinę.

Mężczyzna zaparkował i zaciągnął ręczny. Spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Chyba nie lubisz szybciej jazdy – zauważył, kiedy poczułam nagle ochotę zwrócenia wszystkich kaw, które wypiłam.

– Zależy gdzie i kiedy... – Oddychałam głęboko i powoli, przez co zapanowałam nad moim organizmem.

– Przepraszam – rzekł, dalej uśmiechając się.

Zmarszczyłam brwi. Bardzo śmieszne.

– Chodź... – Ponaglił mnie i razem wyszliśmy z samochodu.

Znajdowaliśmy się pod bardzo elegancką restauracją. Widziałam, jak wszyscy patrzą się ze zdziwieniem na mój policyjny uniform. Nie pasowałam do klimatów klasycznej muzyki, długich obrusów i świec na stolikach.

Jednak Christopherowi to zupełnie nie przeszkadzało. Razem weszliśmy do środka, a on zamówił dla nas stolik. Po chwili siedzieliśmy na niemal książęcych fotelach przy stole z – tak, jak przewidziałam – pięknym, ozdobnym, długim obrusem i świecami, nadający niesamowicie elegancki i romantyczny nastrój. I oczywiście, przygrywała klasyczna muzyka.

Po raz pierwszy przyjrzałam się mojemu towarzyszowi w jasnym świetle. Te jego magiczne oczy wyglądały zarazem tak nienaturalnie i magicznie zarazem. Chciałam dopatrzeć się jego pierwotnego koloru, jednak było to niemożliwe.

Wyróżniał się spośród wszystkich jeszcze bardziej niż ja w uniformie. Był niesamowicie blady, zupełnie jakby zamarzł.

– To takie geny. – Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że zbyt otwarcie lustruję go wzrokiem.

– Przepraszam. – Speszyłam się, po czym postanowiłam zacząć rozmowę, nim przyjdzie do nas kelner – Skąd wiedziałeś, że wyjdę dzisiaj wcześniej?

– Nie wiedziałem. Postanowiłem, że poczekam. Na szczęście, przyszedłem trzy minutki przed twoim wyjściem. – Chociaż było to dziwne i niemoralne, powiedział to tak przekonująco, że nie mogłam mu nie uwierzyć.

Zamówiliśmy sobie filet z kurczaka faszerowany szparagami i serem podany na cytrynowym sosie. Christopher polecił mi to, gdyż już tu jadał.

Zaczęłam się zastanawiać, którą jestem przypadkową dziewczyną z kolei, którą zaprosił do drogiej restauracji. Mimowolnie stwierdziłam, że nie wiem, co tutaj robię.

– Jak ci smakuje posiłek? – zapytał Christopher, pijąc napój z lampki, przypominającą tą na wino.

– Bardzo dobry... – rzekłam, krojąc kolejną porcję pysznego filetu.

– Powiedz mi coś o sobie. – Podniósł się i ujął mój podbródek, zachęcając mnie, bym spojrzała na niego.

– Zależy, co chcesz o mnie wiedzieć.

– Wszystko – odparł, unosząc jeden kącik ust w górę.

– Jestem tylko zwykłą dziewczyną, która przeprowadziła się tutaj do swojej mamy. – Wzruszyłam ramionami.

– Gdzie mieszkałaś przedtem? – Kontynuował wywiad.

– W Miłowie.

– Nie tęsknisz za tym wszechobecnym słońcem? Widzę nawet teraz, że jesteś opalona. Tutaj to graniczy z cudem. Musiałabyś leżeć trzy dni bez przerwy na tym słońcu, żeby chociażby lekko się zarumienić – przyznał, jednak dobrze to już wiedziałam.

– Każdy kiedyś potrzebuje zmian. Tak samo jak ty. Czemu wyniosłeś się ze Stanów Zjednoczonych tutaj?

Christopher się zaśmiał. Nie rozumiałam, co znowu powiedziałam źle.

– Zwiedziłem sobie trochę świata. Ze Stanów wyjechałem... Jak ci już wspomniałem dawno temu. Trochę jeździłem, tu i tam. A teraz jestem tutaj.

– Mówisz to tak, jakbyś był pięćdziesięcioletnim podróżnikiem, który całe swoje życie spędził na walizkach, nie potrafiąc się nigdzie zaaklimatyzować.

– Masz trochę racji – przyznał, znowu uśmiechając się w taki dziwny sposób. – Nie lubię zagrzewać miejsca w jednym miejscu.

– Czemu? Nie masz potrzeby ustatkowania się?

– Powiedzmy, że pewne czynniki mi na to nie pozwalają. Podróżuję i zapewne z tego miejsce też wyjadę za parę lat.

– Dlaczego? Ściga cię policja i musisz uciekać przed prawem? – Nic nie rozumiałam. Patrzyłam na Christophera ze zdziwieniem.

– Nie popadajmy w skrajność. Nikt mnie nie ściga. – Uśmiechnął się i spojrzał mi głęboko w oczy. – Wszyscy jesteśmy inni. Jedni marzą o wielkiej rodzinie, dwupiętrowym domku, psie i dużym ogrodzie. Drudzy zaś marzą o przygodzie, życiu z dnia na dzień...

– A ty? – Zrobiłam krótką przerwę. – O czym marzysz?

Christopher na chwilę spuścił głowę i westchnął. Jednak po chwili znowu spojrzał na mnie i uśmiechnął się w sposób, którego nie mogłam rozszyfrować.

____________________________

I jest :). Nowy, 8 rozdział :). 3100 słów. Czy długi? Cóż, pisałam dużo, dużo dłuższe :). W jednym z moich niepublikowanych dzieł, jeden rozdział ma ponad 17000 słów. To jakieś... 100 stron A5 :) :).

Dziękuję, że jesteście :)

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top