Rozdział 6 Spokojne miasteczko
Noc minęła mi zaskakująco dobrze. Mając przed oczami Christophera, nie mogłam sobie wyobrazić, żeby sen nie był wspaniały. Obudziłam się wypoczęta i gotowa do działania.
Pogoda idealnie opisywała mój stan. Po raz pierwszy od mojego przyjazdu, na niebie zaświeciło słońce, dodając Dolnie Koniecznej czegoś na kształt miasteczka z pozytywną energią. Otworzyłam w pokoju okno na oścież, pozwalając, aby ciepłe powietrze ogarnęło całym pokojem. Strużka światła padała na białą pościel, a ja mogłam dojrzeć drobinki kurzu, unoszące się w całym pokoju.
Dobry nastrój udzielił się nie tylko mnie. Mama też wstała z łóżka z wymalowanym uśmiechem na twarzy. Nawet nie dawała po sobie poznać, że denerwuje się, że znowu będzie musiała obsługiwać te niesforne dzieciaki przez tyle czasu.
Kiedy mama ruszyła do pracy, ja postanowiłam wypróbować nowe auto i w końcu wyjść z tego domu, gdyż od mojego przyjazdu, nie wyszłam stąd ani razu.
Nawet wykrzesałam z siebie trochę energii na to, żeby ładnie się pomalować, aby nie wyjść na zaniedbaną przez wszystkimi mieszkańcami. Brwi podkreśliłam delikatnym cieniem, zrobiłam cienkie kreski eyelinerem, wytuszowałam mocno i tak długie rzęsy i nałożyłam odrobinkę podkładu na twarz. Wyglądałam praktycznie tak samo, ale bardziej świeżo.
Wylałam na siebie niemal połowę słodkich perfum. Zrobiłam to na wypadek, gdybym spotkała poznanego mi wczoraj przystojnego bruneta. Miasteczko nie jest duże, więc może będzie mi dane go minąć.
Ubrana w białą koszulkę na ramiączkach i czarnych rybaczkach (które uwielbiałam za ich wygodę) ruszyłam do samochodu, uprzednio zamykając frontowe drzwi, żeby Rozkoszny się nie wydostał.
Wsiadłam do samochodu, napawając się uczuciem dumy. W końcu ja też jakiś tam mały wkład włożyłam, żeby to auto w miarę jeździło. Przekręciłam kluczyk, a pojazd przyjemnie zawarczał, mówiąc, że jest gotowy do drogi.
Opuściłam podjazd i ruszyłam przed siebie, obserwując krajobraz spokojnej mieściny. Najwyższy budynek to siedziba władz. Prócz tego, nic nie było wyższe od drzew okalających Dolinę Konieczną.
Słońce dodawało pozytywnego odbioru miasta, jednak dalej patrząc na nie, tęskniłam za Miłowem, które tak bardzo się różniło.
Zatrzymałam się przed jednym ze sklepów spożywczych. Chciałam pomóc mamie i zrobić drobne zakupy do domu.
Zawsze kręciły mnie zakupy w sklepach branży spożywczej. Lubiłam zapach świeżości i w takiego typu supermarketach czuć było organizację, której zawsze chciałam nabawić się jako dziecko. Chodząc z mamą na zakupy, zawsze wyobrażałam sobie, jak będę to robić za parę lat. Będąc w domu z tatą, jakoś straciłam do tego zapał. Zrobiło się to czymś w rodzaju nieprzyjemnego obowiązku. Wchodziłam do sklepu z listą żywności, buszowałam między półkami, machinalnie wrzucając potrzebne produkty do koszyka.
Zaś teraz, znowu odkryłam radość, którą można czerpać z zakupów. Tym razem zastanawiałam się nad każdą rzeczą, jaką miałam zamiar włożyć do koszyka, wyobrażałam sobie, jak z uśmiechem będę przygotowywać obiad każdego dnia za zmianę z mamą.
Mijając każdy zakątek sklepu, przygotowywałam moją zaskoczoną minę, kiedy przypadkiem wpadłabym na Christophera Wilsona. Niestety, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, mężczyzna nie pojawił się w sklepie, ani nie spotkałam go, kiedy powoli jeździłam po mieście, odkrywając jego zakamarki.
Nie byłam perfekcyjnym kierowcą, dlatego mały ruch w Dolinie Koniecznej był dla mnie niemal wybawieniem. Zawsze zbyt szybko panikowałam, a raz, kiedy przed maskę wyleciał mi dziki zając, potrąciłam go, nim spostrzegłam, że w ogóle znajdował się na drodze. Starałam się panować nad moją reakcją ręka–oko, jednak na razie wysiłki były raczej marne.
Jednak w jeździe tym samochodem byłam całkiem niezła. Przypisywałam sobie cały sukces, samochodowi, ponieważ jeszcze poczułabym się za kółkiem swobodnie i doprowadziłabym do wypadku.
Wróciłam do domu po niecałych dwóch godzinach, lekko zawiedziona, że nie udało mi się spotkać tego, dla kogo wykorzystałam tak dużo drogich perfum. Rozpakowałam wszystkie zakupy i dałam Rozkosznemu nową, smakowitą karmę.
Wiem, że ten kot nie przepadał za typowo kocim jedzeniem, jednak tamto pachniało tak ładnie, że gdyby nie futrzak na opakowaniu, sama bym zjadła całą zawartość.
Wraz ze zbliżającym się wieczorem, czułam coraz większą presję związaną z moim pierwszym dniem w mojej pracy. Mama cały czas podtrzymywała mnie na duchu, ale ja czułam motylki w brzuchu.
Każdy zna to uczucie, związane z przybyciem w nowe środowisko. Jak mnie tam przyjmą ludzie? Czy będą mili? A może stanę się od razu pośmiewiskiem dla każdego?
Nie wiedzieć kiedy, nastąpiła godzina, w której musiałam wyjechać z domu. Mama mocno mnie uściskała i obiecała, że będzie trzymać za mnie mocno kciuki. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie tak źle.
Odjechałam z domu, wiedząc, że ta czynność będzie powtarzała się teraz cyklicznie. A moje życie właśnie zaczyna się regulować.
***
Miejsce, w którym miałam zacząć pracę, było niewielkim obiektem w środku Doliny Koniecznej. Z zewnątrz nie przypominało komisariatu policji, jednak w środku faktycznie wyglądało profesjonalnie i tajemniczo, jak to takie placówki mają w zwyczaju.
Zaparkowałam samochód, z trudem znajdując wolne miejsce parkingowe. Poprawiłam elegancką białą koszulę, którą zakładałam tylko na specjalne okazje i dziarsko ruszyłam w stronę wejścia.
Cała moja pewność siebie runęła, kiedy zobaczyłam wszystkich policjantów w mundurach, wykonujących swoją pracę.
W środku pachniało papierem do druku i tuszem. Oprócz tego wyczuwałam zapach nowych mebli.
Policjanci rozmawiali ze sobą w kółko, nie zwracając na mnie uwagi. Dyskutowali o czymś, jedni idąc, drudzy skupiając się na jakimś dokumencie.
Niektórzy zaś siedzieli na wygodnych fotelach i sączyli kawę, pragnąc odstresować się do pracy.
– Cześć! – Usłyszałam donośny głos, dobiegający zza mojej osoby.
Odwróciwszy się, ujrzałam dziewczynę o prześlicznych rudych włosach i życzliwym uśmiechu. Patrzyła na mnie i wystawiała już rękę, aby się ze mną przywitać. Nosiła policyjny mundur, który opinał jej chłopięce kształty.
– Jestem Sabina, ty pewnie jesteś naszą nową pracownicą! – mówiła z entuzjazmem, potrząsając moją ręką, mocniej, niż powinna.
– Natalia, miło mi, ale... Właściwie, jestem tu tylko na dzień próbny – odparłam, uśmiechając się lekko, zdziwiona zachowaniem dziewczyny.
Nie mogła być starsza ode mnie o wiele lat. Jej rysy twarzy pozbawione były zmarszczek i dałabym jej góra dwadzieścia dwa lata.
– Daj spokój! Każdy, kto tu przychodzi na dzień próbny, tak naprawdę zostaje z nami na zawsze... – Machnęła ręką, śmiejąc się.
Zaczęłam się zastanawiać, czy ta dziewczyna nie ma przypadkiem ADHD. Przestępowała ciągle z nogi na nogę, miażdżąc sobie palce, kiedy splatała dłonie.
– Jakiś niż demograficzny w krainie służb bezpieczeństwa, że nikt nie chce tu pracować? – zapytałam.
– Ludzi tu nie jest za dużo, każdy woli siedzieć na kasie i podjadać cukierki, kiedy nikt nie patrzy. W sumie tutaj też nie ma za dużo do roboty, ale zawsze jest fajniej. Mamy świetną atmosferę i tyle kawy, ile sobie tylko zażyczysz.
Wszystko jasne. Uśmiechnęłam się szeroko i poklepałam nową znajomą po ramieniu.
– Rozumiem, że kiedy nie ma pracy, siedzicie i żłopiecie kofeinę?
– Coś w ten deseń. Chodź, przedstawię ci wszystkich, jestem pewna, że wszyscy cię polubią. Ja już cię lubię! – Chwyciła mnie za rękę, ciągnąc przed siebie, ale nagle się zatrzymała, gwałtownie wpadając we mnie. – Byłabym zapomniała! Mundur!
Zupełnie zdziwiłam się tym, jak tutaj wygląda organizacja. Gdzie jest szef? Czemu mnie nie powitał? Już mnie zatrudnili, mimo że nic konkretnego nie wiedzą o mnie, a ja nie wiem nic o nich. Chyba naprawdę nikt nie chciał się zatrudnić na tej pozycji, którą ja dostałam.
Zaczęłam się zastanawiać, w co ja się wkopałam.
Sabina zaczęła szperać w szatni, która była ciemna i nieprzyjemna. Dziesiątki mundurów wisiały na wieszakach, zawinięte w folię. Wyglądały trochę jak zwłoki. Spoglądnęła na mnie badawczo, lustrując mnie od stóp do głów. Po chwili wręczyła mi jeden z zestawów.
– Przymierz, myślę, że będzie leżeć idealnie – powiedziała do mnie i odsłoniła mi kotarę, gdzie mogłam się przebrać.
Po raz trzeci tego dnia wkładałam na siebie białą koszulkę. Ta była zapinana na guziki z kołnierzem. Była trochę ciasna na klatce piersiowej, ale liczyłam, że guzik nagle się nie uwolni i nie wpadnie komuś w oko.
Eleganckie, lecz wygodne niebieskie spodnie wraz z czarnym paskiem leżały na mnie idealnie. Przy pasie znajdowały się pochwy na pistolet i cały policyjny ekwipunek, jednak na razie go nie posiadałam. Tak samo, jak miejsce na krótkofalówkę pozostało puste.
Przejrzałam się w lustrze i żartobliwie przybrałam heroiczną pozę. Oto ja! Przybyłam ratować świat przed złem i niegodziwością.
I w ostateczności segregować policyjne papiery i podpinać decyzje.
Sabina z uznaniem pokiwała głową, kiedy się jej pokazałam. Nie ukrywając, mnie na mundur leżał lepiej. Jednak daleko mi było to wyglądu seksownej pani policjant, albo Lary Croft z pistoletem w ręku.
Dała mi jeszcze odpowiednie buty w moim rozmiarze i zaprowadziła do sali, gdzie miałam rozpocząć swój pierwszy dzień pracy. Po drodze jeszcze spotkaliśmy zabieganego szefa, który zdążył mi się ukłonić i powitać w nowej pracy. Uścisnął mi tylko dłoń i wzruszył ramionami, mówiąc, że robota go czeka.
Był średniego wieku mężczyzną z bujnymi wąsami i zakolami na głowie. Włosy też mu się już przerzedziły, jednak utrzymywał dobrze zbudowaną sylwetkę. Miał poważną twarz, wyrażającą respekt.
Chciałam z nim porozmawiać dłużej, jednak w tamtym momencie to było niemożliwe. Sabina zaciągnęła mnie do pokoju, który wyglądał niemal jak redakcja czasopisma. Komputery, oddzielone od siebie pół ściankami.
Usiadłam przy jednym z nich, nie wiedząc zupełnie, od czego zacząć. Sabina pokazała mi wszelakie funkcje, jak z czego korzystać, gdzie co się znajduje. Jak odblokowywać różne mechanizmy, gdzie w razie czego mogę liczyć na przypomnienie ważnego hasła.
Nie wiedziałam, co robić, od czego zacząć, byłam dosłownie spłoszona i zagubiona.
– Dajesz radę? – usłyszałam męski głos, również nieposiadający polskiego akcentu. Po chwili po mojej prawej stronie pojawił się czarnoskóry chłopak, wesoło uśmiechający się do mnie.
– Cześć... Na razie, nie wiem, co tu się dzieje, ale poza tym jest ok – odparłam, zakłopotana i ostentacyjnie uniosłam ręce nad klawiaturę, która nie chciała ze mną współpracować.
– Jestem James, miło mi cię poznać – powiedział chłopak, a ja wstałam ze zbyt twardego stołka, żeby stanąć z nim twarzą w twarz.
Był rozpromieniony i widać było, że monotonia pracy nie sprawia mu żadnego problemu.
– Natalia. – Przedstawiłam się po raz kolejny, czując, jak policzki płoną mi od ciągłego uśmiechu. – Długo już tu pracujesz?
– Na tyle długo, żeby zdać sobie sprawę, że ta praca jest nudna jak flaki z olejem, ale bardzo ją polubiłem – przyznał chłopak. – Chodź, pokażę ci, gdzie pijemy najlepszą kawę na komisariacie.
Wprawdzie dopiero zaczęłam pracować, ale to chyba nic złego, że po czterech minutach zrobiłam sobie przerwę, prawda?
James opowiadał mi wiele o tym miejscu. O tym, jak cały czas z nudów wycinają sobie żarty, jak czasami ustawiają na tapety szefa chłopaków z jakiegoś dziecinnego boysband'u. Szef zawsze wybucha śmiechem i poprzysięga zemstę, chociaż ta od dawna nie nadeszła.
Kawa faktycznie była smaczna i nie miała plastikowego posmaku jak inne z automatów.
Poznałam niektórych pracowników, którzy przyjęli mnie bardzo ciepło. Jednak trzymałam się najbliżej Sabiny i Jamesa, których obdarzyłam kredytem zaufania.
Obaj pokazali mi raz jeszcze co i jak wygląda w tej pracy i obiecali, że przy nich nie zginę. Pierwszy dzień mogłam się wyluzować i porozmawiać ze wszystkimi, podpytać się, jak ta praca wygląda.
Mogę powiedzieć, że znalazłam pracę idealną. Nie namęczę się za bardzo, a stawka godzinowa tylko leci w górę.
– Zdarzają się tu jakieś takie nagłe sprawy? – zapytałam nowych kolegów i koleżanek, kiedy wszyscy sączyliśmy kolejny kubek kawy.
Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Ostatnio chyba miesiąc temu jakaś starsza kobieta zadzwoniła, że za jej domem młodzież urządziła sobie głośną imprezę i palą narkotyki. Prawda jest taka, że mieli tylko papierosy, ale staruszek nie przegadasz – odparł James.
– Ja raz na patrolu napotkałam mężczyznę, który wyrywał kobiecie torebkę. Już miałam reagować, kiedy zdałam sobie sprawę, że ten uczynny człowiek naprawia zamek, który kobieta zepsuła, bo między zęby wkradła się siatka z warzywami – dopowiedziała Sabina, stukając mnie porozumiewawczo w ramię.
– Serio, Natalia, w takim spokojnym miasteczku nic się nie dzieje. Jeżeli pewnego dnia, ktoś tu zadzwoni i powie mi, że zdarzył się jakiś wypadek, albo coś się stało, to pójdę do szefa i ucałuję go w oba buty – rzekł James, śmiejąc się do rozpuku.
– Czy ty przypadkiem nie miałeś tego zrobić tydzień temu? – Przypomniał mu jeden z policjantów, a wszyscy przyjęli to z głośnym aplauzem.
James zaczął przeklinać kolegę, który o tym przypomniał, wystawiając mu środkowy palec. Ten odpłacił się mu, wystawiając język jak mały chłopczyk. Wszyscy, którzy siedzieli razem z nami, zanieśli się śmiechem, mając już oczy całe we łzach.
Zaczynam myśleć, że ta praca przyniesie same korzyści w moim nowym życiu.
Uśmiechnęłam się i popiłam łyk gorącej kawy. Zapowiadała się długa noc.
___________________________
Ach, nie mogę się doczekać, aż zacznę wszystkim rujnować życie <3. Po opisie można wywnioskować od czego zacznę :p. Dziękuję wszystkim za gwiazdki i liczę na komentarze, ponieważ - nie kryję - zależy mi na nich, bo wtedy wiem, czy kontynuować, czy nie:(. To daje mi naprawdę wielką satysfakcję :).
Do zobaczenia!
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top