Rozdział 4 Chłód
2 Chlod
Budziłam się w nocy co najmniej cztery razy.
Nie byłam pewna, czy to dlatego, że aż tak nakręciłam się opowieścią o Carrie White, czy dlatego, że... Właśnie, co się właściwie stało?
Chciałabym na to odpowiedzieć. Za oknem prócz deszczu pojawił się ogromny wiatr. Gałęzie drzew uderzały o moje okna niczym szpony wielkiego potwora.
Jednak to nie było to. Nie jestem aż tak wielkim tchórzem, ale tej nocy naprawdę się wystraszyłam.
Pod kołdrą było mi niesamowicie ciepło. Ale pamiętacie taki przesąd z dzieciństwa, że pod kołdrę nie wejdą potwory? Dlatego też nie zamierzałam wystawiać nawet koniuszka palca zza mojej kołdry.
Nie zrobiłam tego, dopóki nagle z pokoju nie zrobiło się przeraźliwie zimno, a mojego ciała nie przeszedł dreszcz.
Powtarzało się to wiele razy, jednak zbyt się przestraszyłam, aby cokolwiek z tym robić. Wmawiałam sobie cały czas, że to wiatr otworzył okna w pokoju i dlatego jest tak zimno.
W końcu zasnęłam, powtarzając sobie w myślach, że naczytałam się horrorów i potem bredzę przez całą noc.
Starałam się myśleć trzeźwo. Najbardziej chciałam się napawać tym, że śpię po raz pierwszy w miejscu, które będzie dla mnie domem. Chciałam mieć z tym związane najlepsze wspomnienia.
Przebudziłam się, wtulając w siebie coś dużego i puchatego. Zalazła mnie fala grozy. Otworzyłam oczy i okazało się, że przytulałam do siebie Rozkosznego, który był tym tak zadowolony, że nawet obdarzył mnie tym honorem i ustawił się twarzą, a nie ogonem do mnie.
Pogłaskałam go, lekko zbudzając ze snu, a następnie sama podniosłam się na łóżku. Spojrzałam w stronę okna. Dalej lało na zewnątrz, przez co poranek stał się ponury.
Najbardziej zaniepokoiło mnie to, że okno było zamknięte. Więc to nie mógł być wiatr. Cóż, z pewnością była to moja chora, zmęczona wyobraźnia.
Zawsze byłam rannym ptaszkiem, uwielbiałam wstawać rano i podziwiać jak dzień budzi się do życia. Ten zapach poranku, lekki wietrzyk, śpiewające ptaki i ta atmosfera... Coś pięknego.
Teraz musiałam się przygotować na zupełnie inne poranki. Podeszłam do okna i westchnęłam cicho. Lało nieprzerwanie. Ulewa wprawdzie nie była duża, ale cała szyba była w przezroczystych kroplach. Niebo było szare i niewyraźne.
Nie mogę przestać myśleć o tym miejscu, jako o czymś niesamowicie depresyjnym. Może mama dlatego wybrała to miejsce? Nie chciała myśleć pozytywnie, wolała, aby pogoda przypominała jej stale o jej ponurym nastroju?
Nie chcąc myśleć o tym dłużej narzuciłam na siebie pomarańczową piżamkę i zeszłam po schodach na dół. Stopnie skrzypiały cicho pod wpływem mojego ciężaru. Otuliło mnie przyjemnie ciepło na przedpokoju.
W całym domu unosił się piękny zapach smażonych omletów. Słyszałam cicho grające radio i odgłos skwierczącej patelni.
Weszłam do kuchni, opierając się o ścianę. Rozkoszny stanął między moimi nogami, ocierając się o mnie. Jego mruczenie sprawiło, że mama nagle odwróciła się i wytrzeszczyła oczy.
– Och, córciu, wybacz. Nie przywykłam do tego, że odwracam się i za mną ktoś jest – zaśmiała się z własnego zachowania.
Podeszła do mnie i przytuliła mnie. Pachniała olejem. Miała na sobie białą koszulkę. Była na nią trochę za mała, opinała ją, ukazując każdy zwałek tłuszczu na jej brzuchu. Zielone sztruksowe spodnie wyglądały komicznie, jednak dodawały mamie wyglądu, beztroskiej trzpiotki, jaką kiedyś się zdawała być.
– Zastanawiałam się, czy cię budzić, czy wstaniesz sama – zaczęła, niezdarnie przerzucając omleta na drugą stronę na patelni. – Ale widzę, że ci się udało. Jak minęła noc?
Uśmiechnęłam się i zacisnęłam usta.
– Świetnie – skłamałam, przypominając sobie ten chłód, który towarzyszył mi przez całą noc. – Łóżko bardzo wygodne, tylko te drzewa wyglądają strasznie. Zwłaszcza, jak jest noc.
– Drzewa mają to do siebie, że pomimo swojej piękności, czasem wyglądają strasznie. Ale chyba wszystko tak ma? Piękne rzeczy w objęciach nocy stają się potworne... – mówiła. Nie byłam pewna, czy do mnie, czy do siebie. Wzrok miała wlepiony w patelnię. – W nocy nawet wystraszyłabym się swojego odbicia mimo tego, że za dnia go znam i uśmiecham się na jego widok.
Zamrugałam parę razy oczami, zdziwiona, w jaki sposób wypowiedziała się moja mama. Ta sama, która kiedyś śmieszyła mnie, bo mówiła chcem zamiast chcę i musia zamiast mamusia.
– Tak czasami lubię sobie pogawędzić. – Wzruszyła ramionami, kiedy dostrzegła, że za długo zwlekam z odpowiedzią.
– Przepraszam, coś mi się przypomniało. – Uśmiechnęłam się przepraszająco.
– To oczywiste, że teraz wszystko będzie nam się nawzajem przypominać – dodała i przełożyła gotowego omleta na talerz.
Dwa naczynia były już gotowe. Na nich idealnie upieczone, nie przypalone omlety. Grube, duże. Mama posypała je cukrem pudrem i wzięła w ręce ruchem spokojnym i zaplanowanym.
Poszłyśmy do jadalni, a kot wtórował nam każdy ruch. Usiadłyśmy do stołu i zaczęłyśmy śniadanie. Zakodowałam w pamięci, aby następnego dnia zrobić posiłek, aby wyręczyć mamę.
– Śniło mi się dzisiaj nasze dawne życie – powiedziała mama, spoglądając na mnie niemal po jednym kęsie. – Widziałam twojego Ojca, ciebie, kiedy byłaś jeszcze mniejsza. Całe nasze miasto, sąsiadów... Na chwilkę zamilkła. Lecz potem sen się zmienił. Byłaś tu ze mną i spędzałyśmy czas razem. Lepiej, dużo lepiej niż wcześniej.
– Przepraszam, że musisz przeze mnie wracać do tego wspomnieniami... – powtórzyłam to samo słowo kolejny raz tego poranka. Wiedziałam, że powrót do przeszłości będzie dla niej trudny.
– Nie przepraszaj mnie – zaśmiała się lekko. – Przecież się cieszę, że ze mną jesteś. Tylko zastanawiam się, jak szybko to życie uciekło, naprawdę. – Westchnęła i otrzepała się, jakby zrzucała z siebie zbędny balast. – Dobra, koniec marudzenia, bo jeszcze popadniemy w jakąś melancholię. Jakie plany na dzisiaj?
Wzruszyłam ramionami i się zaśmiałam.
– Przede wszystkim nie chciałabym się zgubić w tym domu. – Rozejrzałam się dookoła, nie będąc do końca pewna, gdzie prowadzą które drzwi. – Chcę jeszcze pobyć dzisiaj w domu, nigdzie nie wychodzić. A ty, mamo?
– Miałam dzisiaj iść wprawdzie do pracy, ale wzięłam sobie dzień wolnego, aby spędzić go razem z Tobą. Może w końcu zajmiemy się tym złomem, co stoi koło domu? – Wyjrzała przez okno jednocześnie pokazując mi samochód, który stał na podjeździe.
– Nie znam się w sumie na samochodach, ale może internet i kobieca intuicja nam pomogą? – Prychnęłam krótkim śmiechem, wyobrażając sobie nas, jako przysłowiowe złote rączki, z kluczem francuskim w ręku, brudne od smaru i oleju.
– Mnie moja intuicja nigdy nie słucha – przyznała mama. – Kiedy myślę, że będzie ciepło, zawsze leje, a jak ubieram się na cebulkę, w końcu wychodzi słońce. Chyba muszę robić wszystko na odwrót.
Rozmawiałyśmy jeszcze długi czas, śmiejąc się, zamiast jedząc omleta, który dawno wystygł. Po skończonym posiłku udałam się do pokoju i szybko przeniosłam moje rzeczy do szafek.
Ubrań wydawało się jak na lekarstwo, a w szafkach zajęły więcej miejsca, niż planowałam. Nie zajęło mi to długo, po dwudziestu minutach schowałam puste walizki na dno szafy, zdając sobie sprawę, że prędko ich nie wyjmę. To napawało mnie jednocześnie satysfakcją, że zabawię tutaj długo i strachem. Właśnie się związałam tym miejscem.
Ubrałam się w luźną koszulę w kratę i jedyne ogrodniczki, jakie miałam. Wiedziałam, że przy samochodzie się poplamię i ubrudzę, więc wzięłam to, co przysłowiowo nazywamy ciuchy po domu. Nie zaprzątałam sobie głowy makijażem, tylko rozczesałam włosy, które jak zwykle, po wyszczotkowaniu zwiększały swoją objętość co najmniej trzykrotnie.
Na zewnątrz wprawdzie przestało kropić, ale dalej było nieprzyjemnie. Jedyne, co mi się podobało, to ten zapach deszczowego dnia w okolicy lasu. Będąc szczera, mogłabym wąchać i wąchać ten zapach bez końca.
Dziurawe drogi były pełne kałuży, przejeżdżające samochody cały czas w nie wpadały, chlapiąc na wszystkie strony. Nie było tych pojazdów dużo, ale jak już się jakiś pojawił nie pozostawił suchej nitki na naszym ogrodzeniu.
Tak jak sądziłam, nie znałam się praktycznie w ogóle na naprawie samochodu. Jedyne, co wywnioskowałam to, to, że coś jest nie tak z silnikiem. Wzięłam telefon do ręki i pomocą mamy i jego zaczęłyśmy od czyszczenia głowicy silnika. Czy to pomoże? Nie miałam pojęcia, ale wyglądałam, jakbym naprawdę wiedziała, co robię.
Podczas, kiedy wykonywałam specjalny klocek, który pasował do komory spalania mama rozmawiała się z dalszymi sąsiadami, chwaląc się mną i opowiadając, że z nią zamieszkałam. Podałam sąsiadom rękę, jak przewidziałam, całą w smarze.
Widziałam, jaka była szczęśliwa, kiedy opowiadała o moich osiągnięciach. Tata nigdy tak nie robił. Nie chwalił się sąsiadom, nie mówił, że wszystkie dzieci powinny być takie jak ja. Nie czuł chyba tego ojcostwa. Może poczuje je teraz, kiedy narodzi się jego drugie dziecko, pierwsze z inną kobietą niż moja mama. Czy może też znudzi się nimi i będzie szukał kolejnych. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Zapewne, nie będzie dane mi go poznać, gdyż kontakt z ojcem urwał się nam wraz z moją przeprowadzką.
Nad samochodem siedziałyśmy aż do późnego wieczora, kiedy światło latarki z telefonu przestało wystarczać, a deszcz zaczął powoli skapywać na ziemię.
Zanim ruszyłam do domu, zerknęłam w stronę lasu. Było w nim tak ciemno i mrocznie, że natychmiast dostałam gęsiej skórki. Wbrew sobie wpatrywałam się głębiej, chcąc jednocześnie zgłębić tajniki tego miejsca, a z drugiej strony miałam ochotę uciekać stamtąd, gdyż napawało mnie to strachem.
Kolację przygotowałyśmy obie z mamą. Śmiechu było więcej niż jedzenia. Naśmieciłam w całej kuchni, zwłaszcza mąką, która wypadła mi z ręki, kiedy zakrztusiłam się winogronkiem, a mama usiłowania mnie ratować.
Nadeszła pora, aby zakończyć kolejny, drugi dzień w Dolinie Koniecznej. Pożegnałam się z mamą i wskoczyłam pod prysznic. Szorowałam się dłużej niż półgodziny, próbując zmyć z siebie zapach samochodu. Pachniałam potem tylko wanilią, ponieważ wtarłam w siebie połowę opakowania masła do ciała.
Włosy schowałam pod ręcznikiem i w piżamie weszłam do łóżka. Skryłam się pod kołdrą, bo noc nie należała do najcieplejszych. Zawsze w nocy było mi zimno. Chwyciłam do rąk Carrie, która czekała na mnie cierpliwe od zeszłego zmierzchu.
Z każdą stroną zaczęłam coraz intensywniej myśleć o chłodzie. Nie czułam go. Było mi pod kołdrą przyjemnie ciepło. W okno uderzały krople deszczu, ale już się do tego przyzwyczaiłam i nie przeszkadzało mi to. Gałęzie drzew nie wyglądały już tak strasznie jak zeszłej nocy.
Może dramatyzowałam? Byłam zmęczona i zaczęły mi się wydawać dziwne rzeczy? Bardzo możliwe, moja wyobraźnia była zawsze wybujała.
Skończywszy całą książkę, zgasiłam światło i ułożyłam się do snu. Ciągle pochłonięta emocjami znakomitej lektury, nie mogłam zasnąć.
Zamknęłam oczy, uspokajając oddech. Stosowałam każdą metodę na zaśnięcie, jaką tylko znałam. Liczyłam baranki, głębokie oddechy. Nic.
Nie wiem, która była godzina, kiedy w końcu udało mi się być gdzieś na granicy pomiędzy snem a świadomością. Jednak w tamtym momencie, poczułam jak przez moją nogę przechodzi coś zimnego. Szybko i z zaskoczenia.
Niemal od razu wyrwałam się z mojego stanu i poderwałam się na łóżku. W pokoju nie było nikogo, nawet Rozkosznego. Odkryłam nogi i spojrzałam na nie. Nie było na nich nic. Może miałam jakiś dziwny skurcz? Na sekundę dostałam ich paraliżu?
Nie mogłam zasnąć przez całą noc, myśląc o tym zdarzeniu. Łyknęłam dwie tabletki nasenne i dopiero to pozwoliło mi zmrużyć oczy.
Nawet przez sen czułam, jak jest mi chorobliwie zimno w nogi. Chociaż pod kołdrą było ciepło od mojego ciała, czułam przeraźliwy chłód.
______________________________
Rozdziału jeszcze nie sprawdziłam, także wybaczcie za błędy :(. Przepraszam też za małą częstotliwość dodawania rozdziałów - problemy zdrowotne, szkoła i wszystko inne nie daje mi spokoju :). Mam nadzieję, że rozdział Wam się podobał <3
Do zobaczenia,
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top