Rozdział 16 Nic nie jest takie same

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Myślałam i myślałam o tym, co się wydarzyło w nocy. Rzeczy, które powiedział mi były tak różne, że zupełnie zniszczyły mi postrzeganie jego osoby, które już utarłam sobie w moich myślach.

Nie wiedziałam, kim jest. Naprawdę, nic o nim nie wiedziałam. A on zdawał się wiedzieć wiele o mnie i o sytuacji, która ma miejsce w tym mieście. Już nie będę wspominać po raz kolejny o tych nocnych wędrówkach po lesie.

Wiedziałam jednak, że nie pójdę mu na rękę. To był jakiś szaleniec, naprawdę, nie miałam pewności, że nie współpracuje z tymi mordercami. Nie zamierzałam przestać chodzić do pracy. Czułam się zobowiązana, musiałam pomóc. Zwłaszcza teraz, kiedy James przeze mnie stracił swoje życie. Zostawiając ich samych, pokazałabym się z tej najgorszej strony, pokazałabym, że jestem tchórzem. Nie mogłam do tego dopuścić.

Cały czas sprawdzałam godzinę na telefonie. Minuty niemiłosiernie mi się dłużyły. W pokoju robiło się coraz jaśniej. A ja leżałam nieruchomo, czując, jak mięśnie zaczynają mi drętwieć. Na szczęście, noc była spokojna. W domu nie stało się nic, co działo się w poprzednich dniach. Jednak nie mogłam odetchnąć z ulgą. Jeszcze nie. Nie miałam pojęcia, ile to jeszcze potrwa.

Mama spała spokojnie. Nie słyszałam, aby się budziła w środku nocy. Przynajmniej nie chrapała – czasami się jej zdarzało, a to nie było przyjemne.

Wstałam z łóżka wcześniej niż ona, nie mogąc dłużej tkwić w tamtych czterech ścianach. Założyłam na siebie ciepły szlafrok. Wyjrzałam przez okno, opierając ręce o zimny parapet. Na zewnątrz było szaro i ponoru. Krajobraz spowiła gęsta mgła. Las wydawał się bardziej tajemniczy niż zazwyczaj. Temperatura zapewne również była bardzo niska. Zima zbliżała się wielkimi krokami. Czas wyciągnąć z szafy ciepłe kurtki.

Miałam tylko nadzieję, że będzie dane mi dożyć tej mroźnej zimy. Już raz otarłam się o śmierć. Nie zamierzałam przekonywać się na własnej skórze po raz kolejny, jakie to miejsce jest niebezpieczne.

Zrobiłam sobie i mamie śniadanie. Puściłam cicho radio w kuchni, abym skupiła się na jej delikatnym brzmieniu, a nie na moich myślach. Robienie tostów z jajkami i awokado jeszcze nigdy nie wydawało mi się takie fascynujące. Skupiałam się wtedy na każdym, najmniejszym szczególe.

– Poszłaś późno spać wczoraj. – Dostałam niemal palpitacji serca, kiedy nagle usłyszałam głos mamy za mną. Poczułam, że żołądek podskoczył we mnie, jakby chciał uciec.

Ręka z nożem mi zadrżała i wypuściłam ostry sztuciec na podłogę. Nóż upadł parę centymetrów od mojej gołej stopy. Kiedy się uspokoiłam, odrzekłam:

– Mamo, mogłabyś mnie, proszę, nie straszyć?! – mój ton był grzeczny, nie potrafiłabym powiedzieć czegoś do mamy w tonie zimniejszym i wredniejszym.

– Przepraszam, nie myślałam, że aż tak zareagujesz... – wytłumaczyła się i zaparzyła wodę na herbatę. W kuchni zaczęło pachnieć herbatą o zapachu owoców tropikalnych.

– Teraz to chyba normalne... – spuściłam wzrok, kierując go na moją ocalałą stopę. – Poszłam spać trochę później niż zazwyczaj. Ale się wyspałam... – skłamałam.

– Właśnie widzę po twoich oczach... Spokojnie, córciu, czas leczy wszystkie rany i pomaga wymazać nieprzyjemne wspomnienia... – Mając chwileczkę wolną podeszła do apteczki i wyciągnęła ziołowe tabletki. – Zażyjesz sobie? Zawsze brałam je na uspokojenie, kiedy stres i nerwy nie dawały mi żyć.

Widziałam ten smutny uśmiech na jej twarzy. Myślała zapewne o moim ojcu. Nie chciałam nawet o tym mówić, aby jej tego nie przypominać. Po prostu wzięłam tabletkę i szybko połknęłam ją, popijając łykiem zimnej wody. Poczułam delikatny smak werbeny.

– Dziękuję... – Skinęłam subtelnie głową i wróciłam do krojenia awokado. Tosty były prawie gotowe. Zrobiłam specjalnie więcej, ponieważ za półtorej godziny miałam stawić się na komisariacie.

Usiadłyśmy po chwili przy stole w jadalni. Odsunęłam wszystkie zasłony, aby w domu zrobiło się odrobinę jaśniej i pogodniej, ale zrobiło się tylko szarzej. Tęskniłam za słońcem. Ta pogoda wprawiała mnie w jeszcze bardziej melancholijny nastrój, niż byłam. Powinnam się już przyzwyczaić. W końcu mieszkałam tam już dobre parę miesięcy. Ale dalej nie mogłam pogodzić się z tym, że utraciłam złote jesienie na rzecz szarych i deszczowych.

Mamie bardzo smakowało śniadanie. Było bardzo nietypowe, ale takie potrawy lubiłam robić. Nie przepadałam za zwykłymi płatkami na mleku bądź kanapkami z serem i szynką.

Nie pytała się o noc, zapewne nic nie słyszała. Zbyt zajęta była kąpielą. Może to i lepiej. Nie musiałabym znowu kłamać, że nie unikałam Christophera tak, jak powinnam. Mogłam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, a nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje.

Mama zmyła naczynia, kiedy ja zaczęłam przygotowywać się do pracy. Z przykrością stwierdziłam przed lustrem, że zmizerniałam. Wyglądałam jak zmęczony, zatyrany człowiek, czekający na emeryturę. Straciłam swój dawny blask, który miałam. Moje włosy stały się łamliwe i przypominały siano, a niegdyś miękka i gładka skóra zmieniła się nie poznania. Zaniedbałam się i nie było innego wyjaśnienia. Miałam tylko nadzieję, że wszystko wróci do normy i wrócę również dawna ja.

Miasteczko było takie, jak przypuszczałam. Zniknęli ci wszyscy mieszkańcy, wszystko opustoszało. Każdy bał się wystawiać głowę z domu. Owszem, mordercy grasują w lesie. Ale ludzie i tak nie mogli czuć się bezpiecznie. Poniekąd ich rozumiałam. Christopher zdołał odnaleźć mnie nawet pod moim domem, miał czelność podejść niemal pod same wejście.

Zaparkowałam samochód na parkingu, z którego zniknęło wiele pojazdów. Nie trudno było znaleźć miejsce, gdzie nawet ja potrafiłam się zmieścić. Mogłam nawet potrenować parkowanie. Przydałoby mi się parę dodatkowych jazd z instruktorem.

Przekroczyłam próg komisariatu. Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby na gwizdek. Doszukiwali się czegoś, co mogłoby być dowodem w sprawie. Nie muszę kryć, że tym żył tym cały komisariat. Skoro całe miasto tym żyło, to policjanci również.

Minęłam wszystkich, nie mając ochoty odpowiadać na żadne z pytań. Przeszłam przez długie korytarze, z przykrością stwierdzając, że zapach kawy przestał dominować w budynku. Nie było nawet czasu na zaparzanie sobie małej czarnej. Zaczęło nieprzyjemnie pachnieć narkomanami, którzy przebywali na tymczasowym aresztowaniu.

Odszukałam szatnię, gdzie znajdowała się Sabina. Zwykle wesoła dziewczyna również była markotna, a pod jej oczami znajdowały się ciemne cienie. Kiedy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się na mnie i zamknęła mnie w uścisku.

– Jak się cieszę, że nic ci nie jest! – kwiliła, kołysząc mnie w ramionach, jakbym była małym dzieckiem. – Wszystko w porządku?

Wzruszyłam smutno ramionami.

– Jak może być dobrze... – westchnęłam, przypominając sobie, jak nasz przyjaciel zawsze żartobliwe zaglądał do szatni, pragnąc sprawdzić, czy jesteśmy ubrane.

– Tak bardzo mi brakuje Jamesa... – dodała Sabina cicho. – Przynajmniej nie zabrali mi ciebie. Tego bym już nie zniosła.

– Dziękuję... Zostanę tutaj i przysięgam, że pomścimy Jamesa. Choćby nie wiem co.

– Natalia, przede wszystkim, musisz zacząć uważać. – powiedziała stanowczo dziewczyna i wypuściła mnie z uścisku. – Nie działaj więcej spontanicznie. Widzisz, że każde działanie należy teraz planować, oni są nieobliczalni. Obiecaj mi, że nie zaczniesz już nigdy działać na własną rękę.

Wiedziałam, że Sabina miała dobre intencje, kiedy wymawiała te słowa, jednak poczułam się tak, jakby tylko przypomniała mi, że śmierć Jamesa jest winą mojej samowoli. Wiedziałam, że to prawda, ale ona dosadnie mi to powtórzyła.

Pokiwałam głową. Nie zamierzałam już nigdy więcej robić czegoś takiego. Pragnęłam tylko, aby to wszystko się już skończyło.

***

Atmosfera w pracy była bardzo napięta. Roboty było dwadzieścia razy więcej, a nikt nawet nie miał nas rozśmieszać. To właśnie James był dla nas takim aniołem, który podszedł, pogadał i zabawił.

Wiedziałam, że wszystkim go brakuje. Kogoś takiego jak on się nie zapomina. A jego brak naprawdę doskwierał. Jego miejsce było wolne. Wszystko zostało po nim, jakby miał za chwilę przekroczyć próg pokoju i razem ze swoim entuzjazmem usiąść na krześle i rozpocząć pracę. Nalałby sobie kawy do ulubionego kubka z Gliniarzem z Beverly Hills. Trzymałby w dłoni swój czarny długopis i zapisałby rzeczy, które miałby zrobić.

Zerkałam co chwilę na jego miejsce. Próbowałam go sobie wyobrazić, ale za każdym razem widziałam tylko jego twarz z szerokim, martwym uśmiechem.

Na przerwie, poszłyśmy z Sabiną w nasze ulubione miejsce. Mało co rozmawiałyśmy, brakowało tego, kto zawsze podtrzymywał rozmowy. Wzdychałam raz po raz, modląc się, aby nie zanieść się łzami. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby, gdyby to mnie zabili, nie jego. On był duszą wszystkich policjantów, ich uśmiechem i radością. A ja byłam dla nich nikim.

– Wszystko się pochrzaniło. – skwitowała Sabina po chwili ciszy. Jej głos zaskrzeczał, ponieważ dawno go nie używała, a najwidoczniej jesienne temperatury zaczęły wdawać się we znaki. – Mordercy, James. Na dodatek ludzie, którym wynajmowałam mały domek zrezygnowali, ponieważ bali się mieszkać dłużej w tym mieście. Ja chcę, żeby to wszystko się już skończyło.

– Wiem, Sabinko, wiem... – Objęłam ją ramieniem, dodając jej otuchy.

Byłam wdzięczna, że nie obwiniała mnie za śmierć Jamesa. Na pewno bym tego nie zniosła.

Poczułam, jak mój telefon zaczyna wibrować. Dostałam wiadomość. Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni i przeczytałam wiadomość w zielonym dymku.

Od: Mama

Muszę iść do pracy na nocną zmianę.. Jedna dziewczyna zrezygnowała z pracy i ja muszę zająć jej miejsce na osiemnastce w miasteczko niedaleko. Pojadę autobusem, może ktoś mnie potem przywiezie. Jak coś, będę dzwonić. Obiadek będzie w piekarniku. Uważaj na siebie, córeczko.

Westchnęłam. Świadomość spędzenia całej nocy w pustym domu napawała mnie przerażeniem. W tamtym momencie, wolałam zostać w pracy na cały dzień. Tam czułam się bezpieczniej. Przynajmniej dokoła miałam wykwalifikowanych policjantów, którzy być może stanęli w mojej obronie.

Odpowiedziałam mamie szybko na sms'a i wróciłam do krótkiej rozmowy z Sabiną. Później wróciłyśmy do pracy.

Jeszcze nigdy nie było tak nudno. Pracy było wiele i wydawało się, że czas powinien lecieć szybciej. Lecz wtedy tak nie było.

Patrzyłam tylko za okno, jak dzień kończy się i nastaje noc. Zapewne teraz mordercy już przygotowali się, aby na nas zapolować. Poczułam mimowolnie zimne ręce mordercy na moim ciele. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top