Rozdział 14 Nigdy więcej

Czy ja nie żyję? Czy tak właśnie wygląda miejsce, w którym później się znajdujemy? Jest zimno, mokro, dokoła nie ma nikogo? Nie miałam pojęcia, co się stało. Byłam przerażona. Wiedziałam, że straciłam przytomność, zaraz po tym, jak...

Właśnie. Co tak naprawdę się stało? Byłam na tyle silna, aby o tym rozmyślać, jednak czułam się, jakby ktoś wyciągnął mnie z mojego ciała. Nie mogłam nawet ruszyć małym palcem. Porównałabym moje uczucie to takiego, kiedy człowiek budzi się na strasznym kacu. Można do tego jeszcze dodać przenikliwy ból całego ciała, jakby ktoś przejechał po mnie walcem i jeszcze mnie poturbował.

Nie byłam w stanie się podnieść, miałam na to za słabą wolę. Cały czas widziałam tylko oczami wyobraźni, jakbym dalej znajdowała się na tej zimnej ziemi, a na mnie siedziały morderca, który próbował pozbawić mnie wszystkiego, co miałam. Czy mu się to udało? Nie wiem, nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Po prostu wiedziałam, że odzyskałam możliwość myślenia, lecz nic poza tym.

Ten krzyk Jamesa został mi w uszach i nie potrafiłam się go wyzbyć. Zginął przeze mnie i nie można było ująć tego inaczej. To ja go do tego namówiłam. Ten krzyk będzie prześladować mnie do końca moich dni. Czy żyje? Tego też nie widziałam.

Lecz najbardziej nie rozumiałam jednego. Skąd on się tam wziął? Nie wiem, czy to były tylko obrazy, które wytworzyła moja wyobraźnia, czy najprawdziwsza prawda? Cokolwiek by to nie było, w momencie, który miał być ostatnim w moim życiu, ujrzałam go.

Christophera.

Podniosłam głowę do góry i łapczywie zaciągnęłam się powietrzem. Moja klatka piersiowa unosiła się szybko w górę i w dół, próbując nabrać tlenu jakby na zapas. Zanim na dobre zdałam sobie sprawę, co się stało, minęła dobra chwila.

Deszcz powoli obmywał moje ciało, dając mi poczucie chwilowego ukojenia. Zimne kropelki przyjemnie orzeźwiały mój umysł. Westchnęłam głośno, nie mogąc uwierzyć, że to przeżyłam. Jakim cudem? Czyżby Christopher stanął w mojej obronie? Dlaczego? I skąd tam się wziął?

Spojrzałam na siebie. Deszcz, który musiał padać już od dłuższego czasu, skutecznie obmył całą ziemię z moje ciała, odsłaniając rozerwaną koszulkę i siniaki na brzuchu i piersiach. Dotknęłam mojego ciała, nie mogąc uwierzyć, że znajdują się tam pamiątki zeszłej nocy. Był już deszczowy i zimny jesienny poranek. Nikt od zmroku nie zapuścił się do lasu. Nie dziwię się, sama też bym podjęła zupełnie inną decyzję, gdybym mogła cofnąć czas. Niestety, nie dane mi to było.

I Jamesowi też.

Leżał niedaleko mnie. Jednak go spotkał dużo gorszy los niż mnie. Zaniosłam się łzami, kiedy go ujrzałam. Najbardziej roznosiło mnie poczucie winy. To przeze mnie taki złoty człowiek jak James zginął. Był tam, zimny i siwy, z uśmiechem na ustach. Deszcz zmył praktycznie całą krew z jego ciała, pozostawiając tylko rozerwaną szyję, przez którą można by zerknąć do jego wnętrza. Najgorszy był jednak ten uśmiech. Pamiętam, jak krzyczał. Jak to możliwe, że po swojej śmierci uśmiechnął się? Co sprawiło, że nagle przestał krzyczeć?

Nie miałam pojęcia i nigdzie się nie dowiem.

James był martwy, a morderców nigdzie nie było. Zaniosłam się łzami i uklękłam przy jego zimnym ciele, po którym bezwiednie spływały krople krwi. Schwyciłam jego rękę, która była już nieprzyjemnie zimna i sztywna. Odsunęłam się, nie mogąc dłużej na niego patrzeć.

Odszukałam krótkofalówkę, która leżała obok pasu, ściągniętego przez mordercę Jamesa. Włączyłam ją drżącymi rękoma, będąc wdzięczna, że jeszcze działa. Zawiadomiłam posterunek policji, a później osunęłam się na ziemię.

***

Pomoc nadciągnęła szybciej, niż przypuszczałam. Już za parę minut, policja i pogotowie okryli moje drżące i półnagie ciało ciepłym kocem i dali mi tabletki na uspokojenie.

Usiadłam w ambulansie, chociaż nie potrzebowałam pomocy. Jednak medycy tak nalegali, a ja nie miałam siły się z nimi sprzeczać. Wolałam robić wszystko, co mnie tylko poprosili.

Patrzyłam tylko, jak wkładają ciało Jamesa do czarnego worka, uprzednio sprawdzając, czy na pewno nie żyje. Zacisnęłam mocno powieki, kiedy jego sztywne ciało przemieszczało się. Wyglądał jak porcelanowa lalka z wymalowanym uśmiechem.

Policyjne światła oślepiały mnie. Pragnęłam jak najprędzej wrócić do domu i spróbować o tym zapomnieć. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe. Jak mogłabym zapomnieć o tym, że mężczyzna, który się we mnie zakochał, zginął tylko i wyłącznie przeze mnie?

– Co tu się stało? – Podszedł do mnie jeden z policjantów, których kojarzyłam z pracy z widzenia, lecz nie z imienia.

Mocniej ścisnęłam się kocem i spuściłam wzrok. Jak im powiedzieć, że chcieliśmy stać się bohaterami, a staliśmy się zerami?

– Natalia, wiem, że to trudne, ale z twoimi zeznaniami łatwiej nam będzie ich schwycić...

– Ich nie da się złapać – wyjąkałam, nie podnosząc wzroku. Wolałam patrzeć w moje buty, dalej oblepione wilgotnym błotem. – Są jak powietrze, szybcy, silni, dla nich człowiek nie stanowi żadnego zagrożenia.

– O czym ty mówisz? – zapytał mnie mężczyzna, podnosząc moją twarz do góry i spoglądając w moje oczy. Zapewne sprawdzał, czy nie jestem pod wpływem narkotyków.

Zamkną mnie teraz w zakładzie zamkniętym, bo miałam styczność z ludźmi, którzy wydawali się gatunkiem wyższym niż ja czy James? Nie zmienię tego, co widziałam i co czułam. Byłam dla nich muchą na ścianie, którą można było jednym gestem ręki zabić.

– Oni zachowują się nie jak ludzie – szepnęłam, po raz pierwszy spoglądając w jego oczy. Widziałam, że patrzy na mnie jak na pijaną wariatkę. – Zabijają bez chwili zastanowienia, dla nich to jest zabawą.

– Oni?

– Kobieta i mężczyzna – odparłam szybko, chcąc jak najszybciej skończyć niewygodną dla mnie rozmowę. – Działają razem, to są prawdziwy psychopaci. Kręci ich krew, cierpienie... Nie ma żadnych zwierząt, to oni pozywają ludzi krwi. Nie wiem, jak to robią, straciłam przytomność.

– Jak to się stało, że żyjesz? – zapytał mnie podejrzliwie.

– Chyba nie podejrzewasz, że ja jestem jedyną z nich?! – wykrzyknęłam, czując nagły przypływ siły. – Przecież razem z wami pracuję, usiłuję znaleźć sprawców! Dlatego wczoraj z Jamesem poszliśmy do lasu, bo nikt inny tam nie ruszył!

– I teraz widzisz dlaczego! Jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna!

– Chciałam pomóc! – Popchnęłam policjanta, niezbyt silnie, jednak wystarczyło, aby zatoczył się i odszedł ode mnie parę kroków.

Otarłam kocem parę łez, które wypłynęły z moich oczu i ponownie się nim okryłam, ponieważ poczułam na ciele podmuch zimnego, jesiennego powietrza.

Nie chciałam już z nim dłużej rozmawiać. Jak mógł mnie o coś takiego posądzić. To prawda, jestem jedyną osobą, która przeżyła atak, ale to nie musi od razu oznaczać, że działam w tej grupie dwójki psychopatów. Zaczęłam rozumieć, dlaczego ludzie tak nie przepadają za policją. Ich domysły czasami są tak złe, że ranią. Bardzo ranią.

– Moja córka tutaj jest... – usłyszałam za sobą znajomy głos.

Od razu poderwałam się na równe nogi i pobiegłam w kierunku mojej mamy. Stała przy jednym z policjantów, którzy nie pozwalali, aby ktoś nieproszony dostał się na teren morderstwa. Mama pomimo zakazów minęła żółtą taśmę ostrzegawczą i ruszyła w moją stronę.

Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Zaczęłam płakać bardziej, zdając sobie sprawę, że niedużo brakowało, abym już nigdy więcej jej nie zobaczyła. Mama również była cała roztrzęsiona. Nie dziwię jej się. Poszłam do pracy na nocną zmianę i nie wróciłam na czas. Mama zawsze była typem panikarza. Zwłaszcza kiedy w mieście buszują mordercy.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Każde słowo wydawało mi się nieodpowiednie. W końcu zamilkłam, pozwalając, aby mama owiała mnie swoją matczyną aurą, która zawsze mnie uspokajała. Odeszłyśmy do domu, mimo że policjanci mieli do mnie jeszcze wiele pytań. Postanowiłam odpowiedzieć im, jednak dopiero wtedy, kiedy pojawię się w pracy. O ile pojawię się jeszcze w pracy, po tym, co zrobiłam.

Jedyne, o czym marzyłam to kanapa w salonie, kolejny ciepły koc i gorąca herbata, która zawsze pomagała mi się uspokoić. Bylebym była jak najdalej od tamtego miejsca. Nie chciałam zostawiać Jamesa samego wśród tych służbistów, ale co ja mogłam? Byłam tylko piątym kołem u wozu w ich dochodzeniu.

Wróciłyśmy do domu, gdzie szybko przebrałam się i wzięłam długi, relaksacyjny, gorący prysznic. Wyobrażałam sobie, że ciepła woda zmywa wszystkie wspomnienia minionej nocy, jednak wiedziałam, że tylko sobie to wmawiam. Było to jednak lepsze niż wspominanie wszystkiego, co się przydarzyło.

Nie zmieniło to faktu, że w dalszym ciągu nie mogłam o tym zapomnieć i cały czas miałam to przed oczami. Zastanawiałam się, ile będę musiała trwać w tych wspomnieniach. Kiedy będę mogła zmrużyć oko w nocy i nie widzieć tego ciała, które siedzi na mnie, z pragnieniem, które było złe i niehumanitarne. Kiedy przestanę widzieć uśmiechniętą twarz Jamesa, który poprzednio krzyczał, ponieważ właśnie tracił życie.

Uderzyłam mocno pięścią w łazienkową ścianę pokrytą kafelkami. Nie wywołało to u mnie bólu, a taki miałam zamiar. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że to tylko i wyłącznie moja wina i czas tego nie zmieni.

Wróciłam do mamy, która przygotowała mi ciepły posiłek. Usiadłyśmy w salonie, blisko siebie. Jednak byłyśmy cicho, słychać było tylko stukanie widelców.

– Mamo, ja naprawdę chciałam wszystkim pomóc... – wyjąkałam, myśląc, że nie tylko ja, ale wszyscy obarczają mnie poczuciem winy.

– Kochanie... – Mama, chociaż się powstrzymywała, wybuchła płaczem. – Przecież to nie twoja wina! Rozumiem, że chcieliście dobrze. Ja cieszę się, że tobie nic się nie stało.

– Ale James zginął! – wyjąkałam. – Nie mogę zrobić nic, aby naprawić swojego błędu, nie ma możliwości, aby go przywrócić do życia!

Mama zamilkła. Wiedziała, że miałam rację i nie wiedziała, co powiedzieć. Mogłam wszystko wyczytać z jej ruchu twarzy.

– Po prostu obiecaj mi, że już nigdy nie wyjdziesz sama do lasu, zwłaszcza w nocy. Sama widzisz, że to już nie są żarty. Córeczko, nie darowałabym sobie tego, gdyby coś ci się stało... Wiem, że masz dosyć pytań, ale ja muszę ci je zadać. Ktoś ci pomógł?

– Tak... Miałam wrażenie, że to był Christopher... – zmarszczyłam brwi. – Nie widziałam za wiele, dlatego nawet nie potrafię wskazać, jak wyglądają napastnicy. Jednak go rozpoznałam...

– Ten Christopher? – zapytała mama.

Pokiwałam głową, znowu kierując moje myśli do człowieka, który zniknął z mojego życia tak szybko, jak się pojawił.

– Jesteś pewna?

Powtórzyłam gest, lecz tym razem pełniejsza wątpliwości. Starałam się lepiej zobrazować to w mojej wyobraźni, lecz nie potrafiłam wyobrazić sobie tam nikogo innego na jego miejsce.

– Jestem... – przełknęłam ślinę, kiwając twierdząco głową.

Mama spojrzała na mnie badawczo, a ja spuściłam wzrok. Wolałam skupić się na moich drżących dłoniach, które trzymały sztućce.

– Dziwne... – Uniosła brwi, nie mogąc uwierzyć w to, co mówię. – Jeżeli to on, to pojawił się w bardzo dziwnym miejscu... Ja to bym mu nie ufała.

– I tak nie zamierzam się z nim spotkać. – rzekłam stanowczo. – Przecież i tak unikał mnie tak długi czas, wątpię, że jest jeszcze zainteresowany znajomością. Ale... Jednak mnie uratował.

– Nie wiem, co myśleć... – westchnęła mama po chwili głuchej ciszy. – Po prostu mi obiecaj, że będziesz się trzymała od niego z daleka. Nikt go nie zna, pojawia się właściwie znikąd w miejscu, gdzie zostało popełnione tyle morderstw... Boję się o ciebie, córeczko. Nie pozwolę, aby coś ci się stało.

– Nie bój się, mamo... – Przytuliłam ją mocno, uprzednio stawiając talerz z obiadem na etażerkę koło kanapy. – Nic mi się nie stanie. Będę ostrożniejsza.

– I proszę, obiecaj mi, że jeżeli go spotkasz, to nie będziesz z nim rozmawiać.

– Obiecuję. – rzekłam szczerze.

Wróciłyśmy do posiłku, a mama starała się mnie za wszelką cenę rozśmieszyć. Wydawało się to niemożliwe, jednak jej śmiech zawsze stawiał mnie na nogi. Po prostu nie pozwoliła mi trwać z tak krytycznym nastroju przez długi czas.

Nie twierdzę, że o wszystkim w okamgnieniu zapomniałam. Oczywiście, że nie. Jednak poczułam się znacznie lepiej, że przy mnie jest ktoś, kto pragnie, aby mój nastrój się poprawił. Tata zawsze tylko wzruszał ramionami. Twierdził, że to nastoletnie, głupie nastroje i szybko mi przejdzie. Nigdy ze mną szczerze nie rozmawiał, miał mnie w poważaniu. Poczułam jeszcze większą sympatię i szacunek do mojej mamy.

Po skończonym posiłku zaproponowałam, że pozmywam. Chciałam robić cokolwiek, aby tylko zagłuszyć myśli, które napływały do mnie.

Myłam naczynia długo i uważnie. Umyłam nawet te, które były prawie czyściutkie. Zobaczyłam, że nazbierało się już dużo śmieci. Postanowiłam, że je wyrzucę. I tak do jutra nazbiera się tego za dużo, więc lepiej zrobić to wcześniej. Przerzuciłam wszystko do jednego, wielkiego, czarnego wora. Niestety, wywołało to u mnie niemiłe skojarzenia. Czarny wór? Dokładnie taki jak na zwłoki.

Szybko odpędziłam od siebie tę myśl. Zawiązałam worek, wyobrażając sobie, że ma namalowany wielki uśmiech. Pozwalało mi to myśleć pozytywnie o tym przedmiocie.

Mama właśnie weszła pod prysznic. Słyszałam, jak podśpiewuje sobie najnowszy hit, którego nawet nie rozumiała, ponieważ był on w języku angielskim.

Zarzuciłam na siebie kurtkę i wyszłam na zewnątrz. Rozkoszny pobiegł zaraz za mną, ale zawrócił po niecałej minucie.

Podeszłam do wielkiego kosza i z impetem wrzuciłam tam czarny wór. Otrzepałam ręce i wstrzymałam oddech, ponieważ zapach tam nie należał do najprzyjemniejszych.

Spojrzałam na las, który rozciągał się za moim domem. Od razu dostałam gęsiej skórki. Minęły niecałe dwadzieścia cztery godziny, od kiedy James stracił życie przez naszą pseudo odwagę. Z trudem powstrzymałam łzy, które cisnęły mi się do oczu.

Odkryłam, że spędziłam na polu zbyt dużo czasu, niż powinnam. Zaczęłam myśleć i straciłam rachubę czasu. Czym prędzej wprawiłam nogi w ruch i ruszyłam przed siebie.

Nagle poczułam jeszcze większe zimno niż poprzednio. Serce podeszło mi do gardła. Dokładnie to samo czułam wczoraj, kiedy znaleźli nas mordercy.

Czyżby po mnie wrócili? Nie chcieli pozostawić przy życiu kogoś, kto wiedział za dużo?

Ciśnienie od razu podskoczyło mi do nienaturalnej prędkości. Ruszyłam biegiem w kierunku drzwi, jednak miałam wrażenie, że cały czas stoję w miejscu. Czasami mam takie wrażenie, jednak we śnie. A wtedy to było zupełnie prawdziwie. Poczułam się w niebezpieczeństwie. Nie potrafiłam dotrzeć do wejścia do domu.

Zatrzymałam się i wstrzymałam oddech. Nie słyszałam nic za mną. Jedyną rzeczą, którą słyszałam były świerszcze. Całe moje ciało zaczęło drżeć.

Może tylko sobie to przewidziałam? Jestem teraz w paranoi, przecież o mało co nie zginęłam. Nie potrafiłam jeszcze trzeźwo myśleć.

Postanowiłam się odwrócić, aby upewnić się, że wszystko sobie wymyślam. Lecz to, co tam zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Otworzyłam usta i wyjąkałam:

– Christopher...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top