Rozdział 13 Ostatnie tango
James okazał się najlepszym kompanem do pracy. Nawet kiedy Sabina zaczęła powoli się zamykać w sobie z powodu bezradności, ten przemiły, czarnoskóry mężczyzna był zawsze przy mnie i nie pozwolił się załamać.
Chociaż sytuacja była naprawę opłakana i James niejednokrotnie zdawał się tracić trzeźwość myślenia, zawsze był krok przede mną. Poza tym, dzięki niemu zapomniałam o Christopherze. Nie ujrzałam go już nigdy więcej i powoli zaczynałam się przyzwyczajać do tego, że już nigdy więcej go nie zobaczę.
Z każdym dniem, z nosem w aktach morderstw, stawało się to coraz łatwiejsze.
Byłam zdeterminowana rozwiązać zagadkę na własną rękę. W takim mieście nie było możliwości, aby istniał seryjny morderca, a nawet para seryjnych morderców, chociaż wszystko na to wskazywało. James był gotowy iść ze mną w środek lasu i odnaleźć zabójcę.
Dosłownie.
Przygotowani w najlepsze, ochronne kaftany oraz pistolety z latarką w rękach poszliśmy jednej nocy w las. Nie wiem, jak bardzo musiałam być szalona, że podjęłam taką decyzję. Wszyscy odradzali jakiekolwiek zbliżanie się do lasu, a ja po prostu chciałam tam wejść. Jednak wiedziałam, że to jedyne wyjście.
Miałam później wątpliwości, wahałam się, ale James pociągnął mnie ze sobą w środek lasu.
‒ Wszyscy będą nam dziękować, że zdobyliśmy się na ten krok ‒ zachęcał mnie, nakręcając się bardziej niż ja. Chociaż byłam inicjatorką niebezpiecznej wyprawy, później to on dostał zastrzyku adrenaliny i chciał iść tam bardziej.
‒ No dobrze... ‒ Zgodziłam się, wchodząc między wysokie, iglaste drzewa.
Było zimno, zaczęłam drżeć. Czułam, że na całym ciele dostaję gęsiej skórki, a włosy na rękach stają mi dęba. Nieprzyjemnie wiało, wprawiając gałęzie w ruch, które przypominał szpony, chcące nas drasnąć, zatrzymać w miejscu.
Szliśmy, łamiąc pod stopami gałęzie, wydając przy tym drastyczny dźwięk. Miałam wrażenie, że ktoś cały czas deptał nam po piętach. Żywiłam nadzieję, że to tylko złudzenie, a nie naprawdę byliśmy o włos od morderców.
Oddychałam powoli, ostrożnie, wytężając słuch ponad moje ludzkie możliwości. Musiałam mieć oczy dokoła głowy, byłam świadoma niebezpieczeństwa, w jakim się znajdowaliśmy.
‒ Jak ich złapiemy, to co? ‒ zapytałam Jamesa, zdając sobie sprawę, że moje używanie pistoletu kończy się na tym, jak poprawnie wystrzelić pocisk.
‒ Zapewne spanikują, dając nam chwilkę na to, aby zdążyć ich skuć ‒ wyjaśnił mój przyjaciel, trzymając się blisko mnie. Rzekłabym, że trochę za blisko.
Może takie właśnie wytyczne mają policjanci? Może taka odległość była odpowiednia, a ja jestem takim laikiem, że w ogóle się na tym nie znam? Było to naprawdę prawdopodobne. W końcu jestem tylko od segregowania papierów i podpinania decyzji.
‒ A jeżeli nie spanikują? Jeżeli się nas spodziewają? ‒ Wiem, że powinnam w takich momentach zachowywać jak najwięcej spokoju, ale nie mogłam tego zrobić. Zaczynałam żałować, że w ogóle przekroczyłam próg tego lasu. ‒ Wiedzą, że policja się nimi zainteresuje. Żerując na tych terenach, z pewnością są gotowi, że ktoś może tutaj przyjść i próbować ich szukać.
‒ Ale oni nie mają broni... ‒ rzekł pewnie James, przeciągając zdanie, podnosząc lekko głos. ‒ Jestem pewien, że jak tylko nas zobaczą, to stchórzą.
Chciałabym być tego taka pewna, jak i on. Niestety, miałam bardzo złe przeczucia. Chciałam ich spotkać i od razu wtrącić ich za kratki za to, co zrobili tych kobietom i jednemu mężczyźnie. To było niehumanitarne, oni musieli ponieść najsurowsze konsekwencje swoich czynów. Nie mogłam pozwolić, aby uszło im to płazem.
Szliśmy coraz głębiej w las, słysząc świerszcze, które zdawały się towarzyszyć nam podczas całej wyprawy. Las wydawał się opustoszały, nie wpadłam nawet na żadnego zająca bądź innego, małego zwierzaka. Byliśmy tam tylko my i świerszcze. Najprawdopodobniej.
‒ Natalia, korzystając z tego, że w końcu jesteśmy sami... ‒ zaczął nagle James, nawet na mnie nie patrząc. Był zbyt zajęty obserwowaniem lasu, aby wypatrzyć najmniejszy ruch. ‒ Zawsze w pracy organizują bal, wtedy, kiedy skończy się jesień. Wiem, że jeszcze dużo czasu, ale wolę zapytać się już teraz? Czy zechcesz ze mną uczestniczyć w tym balu i ze mną zatańczyć?
‒ Ty tańczysz? ‒ zdziwiłam się, nie wiedząc tego o nim. A znaliśmy się już parę miesięcy, zdążyliśmy przegadać razem tyle godzin, że zdawało się, że znamy się jak dwa łyse konie.
‒ Lubię taniec towarzyszki... Pewnie nawet to do mnie nie pasuje. ‒ Cicho się zaśmiał. Faktycznie, nie wyobrażałam go sobie, jak tańczy w wolnym, romantycznym tańcu.
Moment...
‒ Zapraszasz mnie na randkę? ‒ Odwróciłam wzrok, wpatrując się prosto w jego speszoną twarz, kierując delikatnie na niego światło mojej latarki.
‒ Można to nazwać randką... ‒ Wzruszył ramionami, w jego ręka trzymająca pistolet lekko zadrgała. ‒ Od kiedy cię tylko zobaczyłem, miałem niepowstrzymaną ochotę zatańczyć z tobą tango. To piękny taniec, pasujesz do niego. Jesteś taka subtelna i powabna. Zupełnie jak ten taniec. Każdy ruch jest tam jak drżenie skrzydła anioła, tak ciche i delikatne, a zarazem piękne i harmonijne.
Zaczęłam się zastanawiać nad propozycją Jamesa, zupełnie wytrącając się ze skupienia. James wyraźnie myślał o mnie jako o kimś więcej niż tylko o koleżance z pracy. Czy ja tak myślałam? Nie miałam pojęcia, byłam zbyt zajęta myśleniem o Christopherze, żeby zdać sobie sprawę, że James nie od dzisiaj daje mi iluzje do tego, aby się ze mną spotkać w bardziej romantycznym znaczeniu tego słowa.
Pomyślałam, że to właśnie było dobrą rzeczą, jaka mnie spotkała w tym mieście. Zaryzykowałam.
‒ Będzie mi bardzo miło. ‒ Uśmiechnęłam się do niego, a James wypuścił powietrze z ust, wyraźnie uradowany, że spotkał się z aprobatą z mojej strony. ‒ Tylko ostrzegam, być może mam dwie lewe nogi.
‒ Jestem pewien, że nie. Ktoś taki jak ty, nie mógłby mieć dwóch lewych nóg ‒ rzekł, z powrotem starając się skupić na lesie, który skrywa wiele niebezpieczeństw.
‒ Żebyś się tylko nie zdziwił. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem tańczyłam ‒ przyznałam, nie mogąc sobie mnie teraz wyobrazić w długiej sukni i pełnym makijażu. Najczęściej miałam teraz na sobie mundur i ani grama makijażu.
‒ Będziemy ćwiczyć przed balem ‒ zaproponował, a raczej stwierdził po chwili. ‒ Będziemy królem i królową balu, zapewniam.
‒ Zobaczymy. ‒ Spuściłam na chwilkę wzrok, aby upewnić się, że James nie zauważy moich policzków, które zapłonęły rumieńcem.
Ruszyliśmy dalej, konstatując, że w lesie tamtej nocy nie było nikogo. Szczerze powiedziawszy, odetchnęłam z ulgą. Wyrwałam się trochę z motyką na słońce, nie przewidując tego, że mogę nagle zacząć trząść się ze strachu. Przyznałam już sama przed sobą, że nie dam rady sama nikogo zatrzymać. Owszem, tkwimy po uszy w tarapatach, miasto jest zagrożone, ale na pewno nikt taki jak ja czy James nie jest w stanie nikogo zatrzymać.
Nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę aż tak żałowała mojej decyzji bardziej niż w tamtym momencie.
Zarządziliśmy odwrót, kiedy oboje drżeliśmy z zimna, a nic nowego nie odkryliśmy. James był dalej uśmiechnięty, od razu, kiedy zaczęliśmy iść w drogę powrotną, przybliżył się do mnie i schowawszy pistolet, ujął moją dłoń, wywołując przyjemne ciepło.
‒ Może zaczniemy jutro po pracy? Spotkamy się, nauczę cię podstawowych kroków do tanga? ‒ zaproponował, ekscytując się tym, jak małe dziecko. Zapewne już od dawna to planował, nie wiem, jaka ślepa musiałam być, aby tego nie zauważyć.
‒ Z przyjemnością ‒ dodałam, pozwalając sobie mocniej ścisnąć jego rękę.
Gdybym tak długo nie myślała o Christopherze, który prawdopodobnie nigdy tak nawet nie miał na imię, zauważyłabym to i być może moglibyśmy spędzić trochę czasu razem.
Niestety, czasu nie da się cofnąć.
Szliśmy w stronę wyjścia, powoli widząc lampy uliczne, które sugerowały, że znajdujemy się niedaleko. Natomiast mój uśmiech zaczął stopniowo schodzić mi z twarzy. Zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno, a moje włosy rozwiały się, jakby hulał wielki wiatr. Zatrzymałam się i ścisnęłam mocno rękę Jamesa. Wybałuszyłam oczy i spojrzałam na las. Żadne drzewo nawet nie drgało. Wiatru nie było.
‒ Co się stało? ‒ szepnął wystraszony, kiedy również zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak.
Przez chwilę staliśmy, zaczynając drżeć z zimna, albo z przerażenia. Miałam wrażenie, że cały czas coś zimnego przechodzi obok nas.
‒ James, musimy uciekać! ‒ Pociągnęłam go za sobą, słuchając mojego kobiecego instynktu, który nakazywał mi odejść z tamtego miejsca tak szybko, jak to tylko było tylko możliwe.
James mógł się ze mną nie zgadzać, mógł wdawać się w dyskusję, jednak tego nie zrobił. Wybrał tę opcję, którą ją. Czyli branie nóg za pas i uciekanie jak najszybciej.
Nie byłam pewna, jaki szybki krok udało nam się osiągnąć. Wszystko rozmazywało mi się przed oczami, a las wydawał się nie mieć końca. Czułam, że z moich oczu zaczynają niekontrolowanie sączyć się łzy. Trzymałam Jamesa cały czas kurczowo, bojąc się, że moglibyśmy się rozdzielić. W dwójkę zawsze jest raźniej, nawet lepiej się ucieka z lasu pełnego niebezpieczeństw.
Dyszałam niemiłosiernie, starając się panować nad oddechem. Nigdy to nie było trudniejsze. Miałam wrażenie, że zaraz serce wyskoczy mi z piersi. Pragnęłam się zatrzymać, odsapnąć, ale wiedziałam, że to by nas zgubiło.
Niespodziewanie coś złapało mnie za kostkę. Myślałam, że to jedynie konar drzewa, jednak to było coś innego. Poczułam przenikliwe zimno i ścisk, jakby to jakaś osoba mnie trzymała. Zachowanie równowagi nie wchodziło w grę, upadłam z impetem na zimną, brudną ziemię. Poczułam jedynie ból, który zawsze napotyka się, kiedy mocno upada się na ziemię.
Wszystko nagle zwolniło, ucichło. Podniosłam lekko głowę, która była cała brudna w błocie, a do niej przykleiły się liście, które spadały z drzew w związku z nadejściem jesieni.
Zobaczyłam przed sobą dwie pary butów. Były nienagannie czyste, jakby brud się ich nie imał. Nie zamierzali odejść, po prostu stali przed nami. Jedne buty były kobiece, drugie męskie. Myślałam, że to jacyś przypadkowi ludzie, albo policjanci, którzy przybiegli swoim pobratymcom na pomoc, jednak to wszystko było tylko ułudą. Nie chciałam sama przed sobą przyznać, że właśnie trafiliśmy w sidła zabójców z Doliny Koniecznej.
‒ A mówią, że ludzie nie są głupi... ‒ usłyszałam męski głos, który pomimo tego, że mówił szyderczo, brzmiał melodyjnie i hipnotyzująco. ‒ Myślałem, że naprawdę się trochę zmienili, ale nie. Żadnej frajdy nam nie zostawiają. Po prostu idą do lasu, jakby prosząc się o śmierć. Myślisz, że po tu właśnie tu przyszli? Bo chcą umrzeć?
‒ Myślę, że masz całkowitą rację... ‒ Drugi głos, kobiecy, był równie piękny, jak poprzedni. Nie mogłam uwierzyć, że mordercy mogą mieć tak cudowne głosy, które sprawiłyby, że ludzie poszliby za nim w ogień.
Odwróciłam głowę lekko w prawo, gdzie znajdował się James. Upadł na kamień, z jego czoła sączyła się szybko krew, a on tracił powoli siły z szoku i osłabienia. Pragnęłam wstać, ale byłam jakby sparaliżowana. Zbyt bałam się tego zrobić, bo wiedziałam, że przede mną znajdują się osoby, które marzą o mojej śmierci.
Poczułam, jak któreś z nich podnosi mnie do góry. Wydawało mi się, że robią to z taką lekkością, jakbym ważyła tyle, co piórko.
Serce biło mi jak oszalałe, nie wiedziałam zupełnie, co mam robić. Po prostu modliłam się, aby coś nagle nadeszło i nas uratowało.
Było tak ciemno, że nie widziałam nawet twarzy tego mężczyzny, który mocno mnie trzymał, nie pozwalając, abym gdziekolwiek uciekła. Jamesa poderwała kobieta.
‒ Co takie piękne dziewczyny robią same w lesie? ‒ zapytał mnie morderca, swoim zimnym palcem przesuwając po moim policzku. Ten gest wywołał u mnie lawinę łez, jednak go to zupełnie nie wzruszyło. Zapewne każda jego ofiara płakała o litość. ‒ Policyjny uniform? No, pięknie. Poszliście na przeszpiegi? Cóż, to my zostawimy wiadomość dla waszych kumpli. Przed nami nie da się uciec.
Oboje zaśmiali się, jakby wywoływanie bólu i strachu ich bawiło, a nawet sprawiało satysfakcję.
‒ Tyle krwi... ‒ Kobieta wciągnęła zapach cieczy, która znajdowała się na głowie Jamesa.
Po chwili zaczęła zlizywać czerwoną ciecz, a ja wybałuszyłam oczy z oszołomienia. Czyli to są psychopaci? Może należą do jakiejś sekty. Nie ma zwierząt. To ludzie są takimi potworami.
‒ Nie patrz na to. ‒ Rozkazał mi mężczyzna, szarpiąc mnie mocno za białą koszulę, która teraz była brunatna. ‒ Powiedz mi, ile wiecie?
Przełknęłam ślinę. Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Nie nadawałam się na policjantkę. Spróbowałam go uderzyć w krocze. Jednak jego reakcja była szybsza, niż mogłabym się tego spodziewać.
‒ Tak się, gołąbeczko, nie będziemy bawili. ‒ Pogroził mi palcem i zaniósł się krótkim, urwanym śmiechem. ‒ Ile o nas wiecie?
‒ Niewiele... ‒ wydukałam po paru nieudanych próbach. ‒ Wiedzieliśmy, że jest was dwójka i plądrujecie lasy. Jednak nie wiemy dlaczego.
‒ Uuu, biedactwa... ‒ Mężczyzna znowu przejechał palcem po mojej skórze, wywołując u mnie nieprzyjemne dreszcze. ‒ Wiecie, co robimy z ludźmi?
Pokiwałam głową, bojąc się tego, co za chwilkę mogę usłyszeć.
‒ I pomimo tego weszliście do tego lasu? Myśleliście, że zdołacie mnie pokonać? Moment zaskoczenia i już oboje leżeliście z nosem z ziemi. Osoby takie jak ty nie powinny w ogóle bawić się w policję. Szkoda ładnej buźki...
‒ Zostaw ją! ‒ wykrzyknął nagle James, wyrywając się kobiecie.
Mężczyzna mnie puścił, przez co upadłam na ziemię. James zaczął się szarpać z mężczyzną, a on tylko ostentacyjnie ziewnął. Nie robiło to na nim zupełnie wrażenia. Blokował ciosy, zupełnie jakby odganiał się przed muchą. Jedno jego uderzenie wystarczyło, aby mój obrońca runął kobiecie przed nosem.
Morderca stanął przede mną, zupełnie zasłaniając mi Jamesa. Usłyszałam tylko jego krzyk. Był to przeraźliwy krzyk, który spowodował, że wszystkie ptaki w lesie momentalnie poderwały się do lotu.
‒ Nie słuchaj tego, my zajmiemy się czymś innym. ‒ Mężczyzna przekręcił głowę na prawą stronę i spojrzał na mnie.
Zapragnęłam uciec, bo wiedziałam, co mnie czeka. Odwróciłam się na brzuch i próbowałam się przeczołgać, tak jak robią to w wojsku. Udało mi się odpełznąć zaledwie trzy kroki. Później poczułam jego nogę, która mocno wbija się w moje plecy. Wrzasnęłam. Miałam wrażenie, że łamie mi kręgosłup.
Jednym, sprawnym ruchem przewrócił mnie z powrotem na plecy. Usiadł na mnie okrakiem, przytrzymując mi ręce nad głową. Próbowałam go z siebie zrzucić, jednak było to bezowocne. Wierzganie nogami też mi nie pomogło. Pozostało mi tylko zamknąć oczy, wylewać z oczu morze łez i czekać na powolną, bolesną śmierć.
‒ Proszę... ‒ wyjąkałam, czując, jak całe moje ciało zaczyna drżeć.
Napastnik jednak tylko przybliżył się do mnie i zaciągnął się moim zapachem. Nie mogłam uwierzyć, że zginę w ten sposób. Naprawdę, wolałabym, aby od razu mnie zabił. Oszczędziłby mi wstydu i upokorzenia.
‒ Wszystkie tak samo proszą... Powiedz mi, czy ty naprawdę myślisz, że jesteś jakaś wyjątkowa i jak na mnie spojrzysz spod zalanych łzami powiek, to nagle się ukorzę i zostawię cię w spokoju? ‒ Zrobił krótką przerwę, pozwalając mi pomyśleć nad moimi słowami. ‒ No właśnie, widzisz, jaka jesteś śmieszna. Nie ma w tobie nic wyjątkowego. Jesteś taka sama jak wszystkie. I zrobię z tobą dokładnie to samo, co z innymi.
‒ Dlaczego to robisz? ‒ Chciałam wykrzesać odrobinę godności i mówić coś normalnym głosem, jednak jego ciężar, który napierał na mnie coraz mocniej, sprawił, że jedynie szepnęłam.
‒ A dlaczego nie? Może to lubię? Może to sposób, abym przetrwał... ‒ Wzruszył ramionami. ‒ A to, co teraz ci zrobię to taki bonusik, który dostaję za wkład w moją pracę. A teraz, grzecznie się tak nie napinaj i tak ci to nie pomoże...
Moje ciało wstrząsnęły spazmy, tak silne, że nie mogłam wziąć oddechu. Jednak go to nie wzruszyło. Zaczął powoli przechodzić do rzeczy, powoli ściągając mi pas, do którego przymocowane były wszystkie policyjne sprzęty. Nie mogłam na to pozwolić, nie potrafiłam leżeć i nic nie robić. Zaczęłam krzyczeć, wzywać pomoc i wierzgać ponownie.
Jednak moje starania spowodowały tyle, że dostałam mocne uderzenie w twarz. Poczułam, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Dopiero potem poczułam przenikliwy ból. Zrobiło mi się przesadnie gorąco, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Nie byłam w stanie się ruszyć, myślałam, że ta utrata energii mnie zabije. Bardzo bym tego chciała.
Mężczyzna zdążył już rozerwać wszystkie guziki przy mojej koszuli, kiedy spojrzałam na niego ostatkiem sił.
Wtedy zobaczyłam, że ktoś wpada na mojego napastnika. Nie słyszałam odgłosów walki, ale byłam pewna, że takowa się właśnie wywiązała. Nic nie słyszałam, czułam się naprawdę, jakbym była martwa.
Zanim po raz ostatni zamknęłam oczy, wydawało mi się, że widzę Christophera. To było ostatnie, co pamiętam.
_______________________________________
Przyznać mi się tu, zboczuszki, kto tutaj liczył na coś więcej :>?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top