Rozdział 16 Wyspa Tajemnic
Nie zmrużyłam oka.
Od powrotu do willi czułam się bardzo źle. Trudno było mi opisać, jak się czułam. To była mieszkanka ścisku w żołądku i nagłych uderzeń gorąca. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie złapałam jakiejś tropikalnej choroby, ale to chyba nie było to.
Miałam wrażenie, że przejęła nade mną kontrolę jakaś wyższa siła. Jakby karcąc mnie za rzeczy, które odkryłam, a nie powinnam była? Czy to możliwe? Żyjemy na świecie z wampirami, gdzie ojcowie pamiętają czasy Piastów. Wszystko jest możliwe.
Kładłam się na łóżku po pięćdziesiąt razy, ale gdy tylko zamykałam oczy, robiłam się niespokojna. Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. Wstawałam, chodziłam po kuchni, pijąc raz po raz szklankę wody, która na chwilę jakby oczyszczała mój organizm z toksyn.
Najgorsze dopiero nadeszło po godzinie dwunastej, kiedy już byłam bardzo zmęczona po nieprzespanej nocy. Powinnam budzić się za parę chwil, a nie jeszcze na moment nie zmrużyć oczu. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam przed sobą demona. Demona, którego już kiedyś widziałam, we śnie. Zawsze z początku wyglądał jak wampir, a potem zamieniał się w wysuszone ciało z pustymi oczodołami.
Skończyło się na tym, że siedziałam z oczami szeroko otwartymi, którymi bałam się mrugnąć. Robiłam to tylko wtedy, kiedy były już tak suche i robiło mi się przed nimi samoistnie ciemno.
Chciałam znaleźć w głowie przycisk off, aby wszystko wyłączyć i po prostu iść spać.
Wewnętrznie krzyczałam, a na zewnątrz wyglądałam, jakbym była za bardzo spokojna. Jak rzeźba zastygnięta w bezruchu.
Miałam wrażenie, że w głowie tyka mi zegar. Tik, tok, tik, tok... Brzmiał niemiłosiernie. Czas wyraźnie leciał, ale miałam wrażenie, że stał w miejscu. Ciągle wydawało mi się, że coś na mnie czyha, jakby na mnie czekało. Rozsadzało mi to głowę. Bałam się ruszyć. Zdawało mi się, że ten potwór, którego widziałam co jakiś czas przed oczami, dopadnie mnie, kiedy tylko na chwilę zmrużę oczy, bądź się poruszę.
Czas, który spędziłam do przebudzenia Christophera, dłużył mi się w nieskończoność. Kiedy tylko go zobaczyłam, jak powoli się do mnie zbliżał, poczułam ból w całym moim ciele, mija.
– Chris, pomóż... – jęknęłam, ledwo co mówiąc przez całkowicie zaschnięte usta.
– Co się stało? – Natychmiast znalazł się tuż przy mnie, klękając przy sofie, na której siedziałam. Położył dłonie na moich kolanach, badawczo mi się przyglądając. Wolałam siebie wtedy nie widzieć. – Kochanie, co się dzieje?
Wzruszyłam bezradnie ramionami.
– Nie mam pojęcia. Od kiedy wróciliśmy, mam wrażenie, że coś tu jest. Jakby chciało mnie wyssać z ciała, gdy tylko zamykam oczy, widzę jakiegoś potwora, on się do mnie zbliża! – mówiłam na jednym oddechu, wodząc szybko oczami po całej przestrzeni dookoła mnie, upewniając się, że nikogo prócz nas tam nie ma.
Christopher przyjrzał się mi, mocniej ścisnął moje kolana.
– Obawiam się, że wiem, co to jest – mruknęłam i przełknęłam ślinę. – Cały czas chodzi mi to po głowie, ale próbuję to zagłuszyć. Ale wszystkie fakty się zgadzają. Wydaje mi się, że... To, co zabijało ludzi, kiedy był tutaj mój tata, przyszedł i po mnie.
– Nie mów tak. Zabraniam ci tak mówić! – wykrzyknął od razu, a ja miałam wrażenie, że w jego oczach zalśniła łza. Czyli myślał dokładnie o tym samym, co ja. Tylko nie chciał mi tego przyznać. – Jesteśmy tutaj już długo. Niemożliwe, żeby to był on. Ono... To coś! Musiałaś coś zjeść, myłaś wszystkie owoce? Może napiłaś się jakiejś zatrutej wody?
– Chris... – Schwyciłam w dłonie jego twarz i nachyliłam się bliżej niego. – Odkryliśmy chyba za dużo. Jeżeli ten potwór jest w jakiś sposób połączony z lekarstwem, to jest również połączony z ludźmi z wioski. Oni już wiedzą, że czegoś szukamy. To było jasne. U taty też zaczynali poznawać prawdę, kiedy to się udało. – Poczułam, że zaczynam płakać. – Jak mam walczyć z czymś, co tak naprawdę może być wszystkim? Nie widzieliśmy go, może on jest niewidzialny...
– Skarbie. – Chris pochwycił mnie w ramiona, ściskając tak mocno, jakby chciał mnie uchronić przed złem własnym ciałem. – Zaszliśmy tak daleko, nie przejmuj się czymś takim. To tylko... Jakaś tropikalna zaraza.
– Chcesz przekonać siebie czy mnie, mówiąc w ten sposób...? – zapytałam niemal szeptem, czując, jak gorące są moje oczy. Pewnie były czarne czerwone. Od niewyspania się i strachu.
– Nie czuję tutaj żadnej obecności. Jesteśmy sami!
– Myślisz, że tata, który jest jednym z pierwszych wampirów, czuł obecność tego czegoś? Nie widziałam o tym wzmianki w pamiętnikach. Gdyby coś czuł, na pewno by o tym napisał. A skoro ktoś tak potężny, jak on, tamtego czasu, nie mógł zapobiec śmierci swoich ludzi, ty też nie jesteś w stanie.
– Nie mów tak! – wycedził przez zęby.
– Cholera, czemu ja muszę zawsze wpadać w takie bagno?! – Westchnęłam donośnie, ręką ścierając łzy, które swawolnie płynęły po mojej twarzy.
– Nie bój się, będę przy tobie. Nie zostawię cię już samej ani na moment. Wymyślimy coś, abym dzień też mógł spędzić z tobą. – Obiecał i pocałował mnie w czoło. – Walczyliśmy ze wszystkim. Z tym też sobie poradzimy. A teraz chodź, idziemy pod prysznic. Troszeczkę się odświeżysz.
Uznałam, że to dobry pomysł i wstałam zaraz za Chrisem. Byłam bardzo zmęczona, tak naprawdę bardzo chciałam się położyć, ale wiedziałam, że nie mogę. On zabrałby mnie we śnie. Czułam to. Bezpieczna byłam przytomna. Tylko... Ile ja wytrzymam?
Poszliśmy do jednej z łazienek. Chris otworzył mi drzwi i delikatnie się do mnie uśmiechnął. Sprawdzał ciągle, czy na niego patrzę.
Czułam, że kiedy się nie boję, ten potwór się oddalał. Lecz kiedy sobie o nim przypominałam, wracał prędko. Musiałam więc skupić całą swoją głowę, wszystkie myśli na wampirze stojącym koło mnie. Robiłam wszystko, aby każda moja myśl błądziła wokół jego rąk, nóg, dłoni. Dłoni, które delikatnie i subtelnie ściągały luźną sukienkę z mojego ciała. Opadła powoli na marmurową podłogę, sprawiając, że stałam przed nim naga, zbyt rozkojarzona, aby starać się dobrze wtedy czuć. Ten również pozbył się swoich krótkich spodenek. Patrzyłam na niego, starając się wychwycić jak najwięcej szczegółów na jego ciele, byle nie myśleć.
Byle nie myśleć.
Wprowadził mnie pod prysznic, puszczając letnią wodę. Stanął pod strumieniem wody pierwszy, delikatnie mocząc sobie włosy. Krople wody szybko spływały po jego ciele niczym farba po najznakomitszym płótnie świata. Idealnie woda podkreślała jego zarysowane mięśnie, bladą skórę i każdy najmniejszy szczegół.
Odwrócił się do mnie powoli, ruchem ręki zapraszając mnie do siebie. Ruszyłam w jego kierunku, powoli stawiając kroki. Woda z początku była dla mnie zimna, ale im dłużej się pod nią znajdowałam, było mi cieplej i przyjemniej. Chris objął mnie, kiedy stałam przed nim, splatając nasze ciała przy sobie. Mówił do mnie, szeptał mi do ucha piękne słowa, które chciałam słyszeć i słyszeć w nieskończoność. Wodził po moim ciele chłodnymi rękoma, dając mi poczucie bezpieczeństwa i miłości.
Pozwoliłam sobie na chwilę zamknąć oczy, oddając się jego pieszczotom. Zamiast potwora, widziałam wyraźnie jego dłonie na moich plecach, twarzy, brzuchu. Słyszałam to, co do mnie mówi. Jęknęłam z przyjemnością. Cudownie było poczuć swoje własne myśli, niekontrolowane przez jakąś nieznaną mi siłę wyższą. Ból chciał wrócić. Czułam kumulującą się siłę, gdzieś w moim ciele, ale miałam wrażenie, że to blokowałam. Wiedziałam, że nie będę w stanie utrzymać tej blokady cały czas, ale chwilowa przerwa była naprawdę cudowna i potrzebna.
– Uśmiechasz się – zauważył Chris. – Chyba to działa.
Skinęłam twierdząco głową, coraz mocniej wtulając się w jego tors. Chris lekko zbliżył nas do chłodnej ściany, przyszpilając moje ciało do niej. Gładził mnie dłonią po zupełnie mokrych włosach.
– Zaszliśmy razem tak daleko. Jeżeli myślisz, że pozwolę komukolwiek to zniszczyć, to się mylisz... – Zbliżył usta do moich, składając na nich po chwili pocałunek.
Nie był on krótki i subtelny. Włożyliśmy w niego całą naszą miłość, całą frustrację z zaistniałej sytuacji. Gdyby tylko pocałunek mógł naprawić świat. Gdyby tak było, z pewnością świat byłby teraz wolny od zła.
Odwróciłam się, tym razem opierając plecy o tors Christophera. Ten oparł głowę o moje ramię, delikatnie kołysząc mnie.
Wszystko byłoby wtedy takie piękne. Gdyby nie powracający ból, tym razem ze zdwojoną siłą.
***
– Nauczymy cię nad tym panować – powiedział później Chris, kiedy leżeliśmy na kanapie w salonie.
Było ciemno, ocean delikatnie szumiał, a wszystko wydawało się takie magiczne. Christopher leżał na plecach, a ja położyłam się na nim, jedną nogę kładąc na jego, a ręką kreśląc wzory po jego nagim torsie. Mogłabym tak trwać i trwać. Tylko on i ja, raj dookoła. Byłoby tylko lepiej, gdyby coś nie zalęgło się w moich myślach, paraliżując mnie całkowicie.
– Gdy znajdziemy lekarstwo, wyjedziemy stąd, a wtedy to coś zniknie – wodził palcami po moich nagich plecach, próbując mnie cały czas rozluźniać. – Musisz tylko w to uwierzyć, on karmi się strachem.
Powtarzałam to w myślach jak mantrę.
– Będziemy teraz działali szybko, jesteśmy bardzo blisko, czuję to – mówił dalej. – Nie nakręcaj się, im bardziej będziesz o tym myślała, tym bardziej to będzie miało nad tobą kontrolę. Musimy znaleźć jakąś księgę, cokolwiek, co pomoże nam zrozumieć to zjawisko.
– Po prostu szukajmy lekarstwa, ja jakoś... Dam radę. Chyba. Znaczy, nie wiem, czym to jest, ale damy radę.
Chris nagle poderwał się, powodując, że i ja podskoczyłam. Jego oczy rozszerzyły się, a całe ciało napięło.
– Co się dzieje? – zapytałam, natychmiast czując, jak moje samopoczucie pogarsza się. Wyrwałam się w mojej własnej bezpiecznej strefy, którą samą sobie stworzyłam w myślach, dopuszczając intruza do moich myśli.
– Ktoś tu jest – wysyczał. – Słyszę kroki. Oddech.
Wytężyłam słuch, ale ja nic nie słyszałam. Nie miałam słuchu łowcy. Byłam tylko człowiekiem. I jako człowiek drżałam ze strachu. Pierwsze, co mi przyszło na myśl, to fakt, że to coś przyszło po mnie. Natychmiast zapragnęłam schować się w jakimś miejscu, gdzie będę niedostępna. Zaczęłam gorączkowo się rozglądać, ale wszystko wydawało się nie ruszać.
– To człowiek – rzekł od razu, kiedy widział, że zaczynam strasznie panikować. – Stawia kroki pewnie. Wie, gdzie zmierza.
– A gdzie idzie? – zapytałam.
– Do nas. W naszym kierunku. – Zmarszczył brwi. – Uważaj!
W momencie, kiedy tylko to wykrzyknął, zauważyłam jakąś sylwetkę, wyłaniającą się szybko zza tarasowych drzwi. Ciemność sprawiła, że dojrzałam tylko kontur tego człowieka, a mój instynkt samozachowawczy nakazał mi wykrzyczeć donośnie cokolwiek, aby spłoszyć intruza.
Christopher zaś był szybszy. Wydawało mi się, jakby zniknął spode mnie w ciągu ułamku sekundy, powodując, że całym ciałem przywarłam do tej sofy. Ten, będący jeszcze przed chwilą nagi, już odziany był w spodnie, które leżały gdzieś w salonie i stał przed drzwiami, drapieżnie mrużąc oczy i wpatrując się w przybysza.
Ten, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw, krzyknął chyba donośniej niż ja i podskoczył parę razy w miejscu, zupełnie jakby stanął na rozżarzonym węglu.
– Ale żem się kurwa wystraszył! – Jego głos w języku angielskim brzmiał ojczyście i bardziej niż bardzo wyczytałam, że był przerażony.
Dorwałam koc, który leżał koło sofy i przykryłam się nim, aby przybysz nie miał przyjemności oglądać mojego nagiego ciała. Serce biło mi jak oszalałe, jemu pewnie też.
– Nie wiesz, że nie można zakradać się do cudzych domów? – zaczął Chris, patrząc na niego naprawdę jak łowca, który droczył się ze swoją zdobyczą. – I nie próbuj mi wciskać kitu, że się tu zgubiłeś. Nikt nie trafia do willi na odludziu przypadkiem.
– Może dasz mi w końcu dojść do głosu? – zirytował się mężczyzna. Dalej był w całkowitej ciemności, ale mogłam już dojrzeć, że podchodził pewnie pod czterdziestkę, ubrany był niczym rodowity przewodnik, ze śmieszną czapką i spodenkami khaki do kolan. Jego klatka piersiowa uniosła się na przemian i opadała szybko. Chyba nawet mnie nie zauważył. Za bardzo był zaabsorbowany atakującym go Christopherem. – Wiem, że byliście wczoraj w wiosce. Tutejsi mi powiedzieli. I mówili, że czegoś szukacie, a oni nie zbyt lubią wścibskich ludzi.
Powiedział to szorstko i chłodno, jakby dosadnie nam mówiąc, że jesteśmy tak naprawdę niemile widziani.
– Dlatego poprosili mnie, abym pokazał wam wyspę. Bo jeżeli myślicie, że coś tu znajdziecie, to ja wam to z chęcią pokażę.
– Coś? To znaczy co?
– A skąd ja mam wiedzieć? Czegoś podobno szukacie, to ja wam pomogę. Znam tę wyspę jak własną kieszeń, mieszkam tutaj przeszło dwadzieścia lat. – Wychylił się nieco zza Christophera i dojrzał mnie, leżącą na sofie, całkowicie zarumienioną. – Chyba przeszkodziłem.
– No mogłeś chociaż zadzwonić dzwonkiem. – Ironicznie odparł Christopher.
Ten wparował do domu, jak do siebie i spojrzał na mnie badawczo.
– Pani jakaś chora? – Wystawił diagnozę.
– Źle się czuję. – Opatuliłam się mocniej kocem, zasłaniając również ramiona.
Chris podążał jego śladem, gasząc w domu światła. Nie mógł pozwolić, aby ten ujrzał jego krwistoczerwone oczy oraz bladą skórę.
Czułam się dziwnie przy nim. Sam fakt jak mówił do nas, sprawiał, że miałam złe przeczucia. Ci wszyscy ludzie na tej wyspie zachowywali się jak jakaś sekta, jakby wiedzieli o nas wszystko. To było przerażające. Im bardziej wydawało mi się, że jestem bliżej do odkrycia prawdy, pojawiali się oni i niszczyli wszystko, pokazując mi dosadnie, że sama nie wiem, co tutaj robię.
– Tak, widzę. Typowe objawy. – Zabrzmiał nieco poważniej, marszcząc brwi.
– Objawy czego? – Zdenerwował się Chris.
Mężczyzna sprawiał, że śmiałam twierdzić, że z czymś takim, czego doświadczyłam ja, spotykał się już niejednokrotnie.
– Boże, macie kija w dupie, że tak reagujecie nerwowo na wszystko? – Obruszył się, ale może miał trochę racji. Po prostu już nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. – Tahuti riri motu. Choroba wściekłej wyspy. Jadłaś jakiś niezbadany owoc z wyspy?
– Yyy, nie... Raczej nie. Jem to, co znam. Chyba... – Poczułam się jak u lekarza, który zapytał mnie, czy przypadkiem nie zjadłam wilczych jagód.
– To nie jest zwykła choroba! – Wrzasnął Christopher. – Wiem o tym.
– Tak? Czyli nie pojawiają się halucynacje, uderzenia gorąca i zawroty głowy?
Spojrzeliśmy na siebie z Christopherem zakłopotani. Choroba? Zwykła choroba? Niemożliwe. Coś tu śmierdzi.
– Mam lekarstwo. Antidotum. Tutaj co piąty na to choruje. Tak to jest, jak się żre co popadnie.
– Ale?
– Ale co? – Zaczął szperać w kieszeni. – W Europie macie grypę, a my mamy Tahuti riri motu. To chyba nic dziwnego.
Pogrzebał w kieszeni jeszcze raz a porządnie swoimi dosyć zadbanymi rękoma. Aż za bardzo zadbanymi jak na kogoś, kto mieszka w takim miejscu. Wyciągnął małą fiolkę z jakimiś dziwnymi napisami i podał mi ją. Delikatnie wysunęłam rękę spod koca, a Chris szybko mnie powstrzymał.
– Chyba nie będziesz piła jakiejś nieznanej mikstury od nieznajomego? Przecież wiesz, że to coś mija, jak się skupisz. Nie potrzebujesz lekarstwa – rzekł troskliwie Christopher, udając, że oddycha przy tym mężczyźnie.
– Jak się skupisz! – prychnął. – Pierdolenie o szopenie. Chcesz najbliższe parę dni spędzić, trzymając się efektu placebo, zamiast wypić mały syropek?
Spojrzałam na Christophera pytająco. Z jednej strony miałam niemałe obawy, bo naprawdę wydawało mi się to wszystko podejrzane, ale perspektywa tego, że miałabym się uwolnić od bólu, który towarzyszył mi od samego rana, wydawała się naprawdę ekscytująca. Jakby odjąć najbardziej ciążący mi problem pstryknięciem palca.
Ku głębokiej dezaprobacie Christophera, wzięłam fiolkę do ręki i ściągnęłam wieczko. Od razu moje nozdrza dobiegł mocno kłujący i nieprzyjemny zapach. Zachciało mi się kichać, a Christopher odsunął się jak oparzony.
Mężczyznę to zainteresowało. Ale wyglądał, jakby się tego zupełnie spodziewał.
– Co tam jest? – Skrzywiłam się, próbując jeszcze raz powąchać trunek.
– To tajemnica. – Mrugnął do mnie okiem. – Jedyne, co mogę ci powiedzieć, to fakt, że najstarsi z plemiona mówią, że to na odpędzenie złych duchów. Demonów. Bo wiecie, tutaj lata temu wierzono, że wszystkie choroby są spowodowane demonami. Że wkradał się taki mały stworek do środka człowieka i siał w nim ferment. Haha! – Prychnął śmiechem, dziwnym, tajemniczym. – Ach, te zabobony! – Klasnął w ręce. – Nikt nie wierzy w demony i potwory prawda? A z tobą co? Momentalnie odskoczyłeś...
Christopher spojrzał na niego, jakby miał zamiar go zabić.
– Nie lubię mocnych zapachów.
– Ależ ten jest wyjątkowo łagodny, chcesz jeszcze zobaczyć?
– Nie! – wykrzyknął, troszkę za głośno. – Nie wiem, może na jakiś składnik jestem uczulony. Tak czy siak, obrzydza mnie ten zapach.
Tajemniczy mężczyzna klasnął w ręce raz jeszcze.
– Widzicie, tak by właśnie zareagował demon, gdyby powąchał ten trunek. Dokładnie w podobny sposób. Zostałby... Odpędzony.
Serce podeszło mi do gardła. On wiedział. On naprawdę wszystko wiedział. Ta choroba była naprawdę spowodowana demonem, który musiał być wampirem. A ten mężczyzna wiedział, że Christopher też nim był.
– Co wiesz i skąd? – zapytał Christopher chłodno, dalej upewniając się, że ten go nie widzi wyraźnie.
– Ale o czym mam wiedzieć?
Milczeliśmy.
– Nie wiem, co wam przyszło do głowy, ale mam pomysł. Niech ona wypije lekarstwo, ubierzcie się, dokończcie, co mieliście zrobić i ruszamy w podróż po wyspie. Będę czekał przed waszym domem. Nie spieszcie się. Mamy przecież czas. Do rana. Do wschodu słońca.
***
Długo zastanawialiśmy się, czy w ogóle wyjść poza próg tego domu. Christopher też walczył wewnętrznie, aby nie wyjść tam i nie zamordować intruza. Jednak po pierwsze nie zasłużył na to, ponieważ nic nam nie zrobił tak naprawdę, a po drugie, jeżeli ci wszyscy tubylcy i im podobni byli w jakieś zmowie czy czymś w ten deseń, na pewno doszliby, kto pozbył się tego człowieka.
Poza tym strasznie bałam się gdziekolwiek z nim wychodzić. To on wyglądał, jakby miał przygotowany dla nas jakiś chory plan. Fakt jak patrzył na Chrisa, to prawdopodobieństwo, że wiedział, kim on tak naprawdę jest. To, że wiedział, że ten potwór, demon, czy czymkolwiek to jest, opanował mnie.
Wypiłam lekarstwo. Tak, zrobiłam to pomimo tego, że Chris bardzo mnie prosił, abym tego nie robiła. Jednak fakt, że mogłam oczyścić swój umysł, był silniejszy. Przechyliłam fiolkę i wypiłam to paskudztwo duszkiem. Spodziewałam się, że będzie palił mnie przełyk, że będę się wiła na podłodze w spazmach, ale ku mojemu zdziwieniu, tylko skrzywiłam się. Poza tym czułam się dziwnie dobrze. Zamknęłam oczy, aby upewnić się, że wszystko jest dobrze. Tak było, lekarstwo jakby magiczną różdżką odjęło mi tego demona z głowy. Odetchnęłam z ulgą. To był naprawdę jeden z cięższych dni. Nie ma nic gorszego niż czucie się osaczonym we własnym ciele.
– Lepiej? – zapytał mnie Christopher, wkładając niechętnie do oczu niebieskie soczewki. Aby chociaż zachować pozory, że to człowiek. Mieliśmy praktycznie stuprocentową pewność, że Chris jest zdemaskowany, ale jednak pozostał ten odsetek niepewności. A decydując się na tak nieodpowiedzialną podróż, lepiej sprawiać pozory normalności.
– Lepiej. Sto razy lepiej – odparłam zgodnie z prawdą. Pewnie nawet to było po mnie widać. – Skoro faktycznie mi pomógł, może nie ma ochoty nas zabić. Chyba pochopnie go oceniliśmy.
Christopher popatrzył na mnie jak na idiotkę, którą być może w tamtym momencie byłam.
– Nikt, kto przychodzi pod twoje drzwi o takiej godzinie i gada takie farmazony nie może być pochopnie oceniony – powiedział. – Nie wiem w ogóle, po co z nim idziemy. Skończy się na tym, że wywiezie nas nie wiadomo gdzie i da małpom na pożarcie.
– I niby ja jestem pesymistką? Po prostu chodźmy. Mieliśmy do czynienia z ludźmi i stworzeniami sto razy bardziej niebezpiecznymi niż on.
Chris pomyślał chwilkę i po chwili przyznał mi rację. Nie czekając długo, przygotowaliśmy się na wyprawę na wyspę tajemnic.
***
Nieznajomy, który przedstawił nam się później jako Ezekiel, czekał na nas przed drzwiami. Komiczne wydawało mi się jego imię i dałabym sobie rękę uciąć, że jest fałszywe. Osoba, która w Starym Testamencie była prorokiem, nosi to samo imię co niesamowicie dziwny mężczyzna, któremu wydaje się, że zna prawdę o nas i o tej wyspie.
Noc była gorąca i duszna. Gdyby nie fakt, że Ezekiel miał terenowy samochód, w którym dosyć przyjemnie wiało, ugotowałabym się jak makaron. Cóż za komicznie porównanie, nieco nieadekwatne do powagi sytuacji.
Jeździliśmy powoli, a Ezekiel poinformował nas, że do wschodu słońca pokaże nam wszystkie możliwe zakamarki tej 60m2 wyspy. Nie wiem, czy było to możliwe. Mój mózg zatrzymał się w matematyce na ciągach geometrycznych i ciężko było mi sobie wyobrazić taką powierzchnię. Opowiadał nam o ulicach, które mijaliśmy. Miał naprawdę ogromną wiedzę i nie wątpiłam, że spędził sporo czasu na Rarotondze.
O dziwo, dużo krajobrazów naprawdę pamiętałam. Niektóre charakterystyczne drzewa, ścieżki, coś, co zachowało mi się w pamięci. Chris pamiętał pewnie o wiele więcej niż ja.
– Możemy zboczyć trochę z drogi? – zapytał Christopher, który chyba przyuważył, że istniała szansa, że Ezekiel woził nas w kółko.
– A poradzisz sobie z dziką zwierzyną, gdyby nas zaatakowała? – odparł ten, uważnie trzymając kierownicę, która odskakiwała na prawo i lewo, gdy samochód pokonywał wyboistą drogę.
– Pewnie tak. – Wzruszył ramionami, a Ezekiel takiej odpowiedzi chyba się nie spodziewał.
– Dobrze, panie odważny. Na twoją odpowiedzialność – rzekł i gwałtownie skręcił samochodem. Uderzyłam swoim ciałem o Christophera i ku mojej uciesze już tej bliskości nie zmieniliśmy.
Samochód donośnie wierzgał po słabo wyrytych ścieżkach. Ezekiel chyba specjalnie chciał jechać szybciej, aby Chris mało co zobaczył w gęstwinie dżungli, ale nic nie oszuka wzroku wampira. W pewnym momencie Chris wierzgnął i kazał mu się gwałtownie zatrzymać.
– Coś tutaj jest! – mruknął, rozglądając się, jakby wcale nie spowijała nas ciemność. – Jaskinia.
– Och, yyy, tak. Faktycznie. – Ezekiel wyłączył silnik i rozejrzał się nerwowo. – Ale nie ma co o niej mówić. Śpią tam dzikie zwierzęta. Niebezpieczne. Powinniśmy jechać, jak nas usłyszą, to nas pożrą. Nie chciałbyś ich wybawiać ze swojego miejsca.
– W sumie to bym chciał.
– Głupi jak but! To nie europejskie kotki i pieski albo małpy co porywają banany turystom. Rozszarpią cię, zanim nawet cokolwiek powiesz. Nawet ty ich nie pokonasz.
– Mówiłeś, że pokażesz mi każdy zakamarek tej wyspy – nerwowo rzekł Chris, mierząc go wzrokiem.
– Tak, ale nie te zakamarki, gdzie leże mają pieprzone zwierzęta, które nie odróżniają czy jesteś zwierzęciem, czy człowiekiem. Zjedzą cię, bo lubią jeść takich naiwniaków jak ty.
Chris westchnął. Wiedział, że go nie przekona.
– Pokażę wam wszystkie inne jaskinie, tylko nie tą.
– Zwierzęta lubią tylko tę jedną jaskinię? – Zastanowił się na głos Chris.
– Tak, głupcze, bo tylko ta jest wyjątkowo daleko od wiosek i zwierzęta się nie płoszą. A teraz siedź i nie drżyj się, bo się obudzą. Jak tam wleziesz i jakimś cudem cię nie zjedzą, to zgubisz się w setkach ciemnych korytarzy. Nieważne. Jedziemy dalej.
Zanim cokolwiek powiedział, zapalił samochód i odjechał z piskiem opon. Jechał na drugim biegu, męcząc silnik niemiłosiernie. Zdenerwował się. Czułam, siedząc za nim, jak nerwowo i nierównomiernie oddycha.
Jaskinia, do której nikt nie powinien się zapuszczać. Brzmi jak plan. Chris popatrzył na mnie, jakby czytając w moich myślach, ale wiedziałam, że tego zrobić nie mógł. Niemalże oczami wyobraźni widziałam ten piękny moment, jak wchodzimy do tej jaskini i znajdujemy tam lekarstwo. Byłam bardziej niż pewna, że właśnie dlatego nie pozwala nam tam wejść.
– A tak na marginesie... Nie zakładaj tutaj soczewek kontaktowych. Łatwo tutaj o zakażenie – rzekł, wyrywając nas z przemyśleń. Odwrócił się do nas i uśmiechnął, złośliwie i triumfalnie.
_________________________
3800 słów, bo dobrze mi się pisało;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top