Rozdział 15 Pokażę Wam niebo
– Potwór? – prychnął Christopher, którego zasypałam opowieściami, kiedy tylko się przebudził.
Wyglądałam zapewne jak mała dziewczynka, która nie mogła się doczekać, aby opowiedzieć komuś, co dowiedziała się w szkole. Słuchajcie, słuchajcie, wiecie, że pingwiny nie mają kolan? Całe ręce mi się trzęsły, bo miałam wrażenie, że odkryłam kamień milowy w naszej krótkiej, ale emocjonującej wyprawie.
– Nie wiem, czy to potwór, czy coś innego, ale tak go przedstawił mój ojciec. – Machałam mu przed twarzą zeszytem, w którym mój rodziciel opisywał niemal dzień po dniu swoje perypetie w miejscu, w którym my się dzisiaj znajdowaliśmy.
Zaczęłam się zastanawiać jak tutaj przeszło dwadzieścia lat temu, znajdował się mój ojciec, z ukochaną i pomocnikami i zastanawiali się nad tymi samymi rzeczami, co my dzisiaj. Gdzie jest lekarstwo? Jak wygląda? Gdzie można go szukać?
– Morderstwa... – Chris poprawił sobie włosy, westchnął zirytowany, a następnie podciągnął nieznacznie bokserki. Ten gest zapewne zmusiłby mnie, abym się na niego rzuciła, ale tej nocy miałam przede wszystkim ochotę, aby zrobić cokolwiek dalej. Zapytać się kogoś o tajemniczego asasyna albo przewertować wszystkie lokalne, zapomniane biblioteki.
– Budź się już, nie ma na co czekać! – Lekko walnęłam go w ramię, aby pobudzić go do działania. Gdzie ten wigor, który towarzyszył mu niemal od początku poszukiwań, a wtedy, kiedy coś odkryłam, wszystkiego mu się odechciało.
– Ogarnij się, kobieto... – Uspokoił mnie, chyba skutecznie, bo momentalnie się wyciszyłam i zmarszczyłam brwi.
– Nie mów, że akurat dzisiaj chcesz odpoczywać. – Skrzyżowałam ramiona.
– Natalia, skarbie, wiem, że się cieszysz, ale notatki sprzed wielu lat nie zbliżą nas do lekarstwa.
Wytrzeszczyłam oczy z niedowierzaniem.
– A latanie po dżungli bez sensu zbliża? – Czy on miał zamiar mi przekazać, że moje znalezisko jest zupełnym śmieciem?
Tym razem to Chris zmarszczył brwi.
– Nie denerwuj mnie. – Zabrzmiał chłodno i zupełnie do siebie niepodobnie.
– Chris, co w ciebie wstąpiło? Nie rozumiem.
– Po prostu pozwól mi chwilkę pomyśleć. Nie zrozumiałem połowy z rzeczy, które do mnie wykrzyczałaś. Więc powoli i spokojnie. Daj mi siedem minut i porozmawiamy, ok?
Zaczęłam się zastanawiać, co zrobiłam nie tak, że tak agresywnie zareagował. Coś musiało być na rzeczy. Albo wymyślałam.
W każdym razie zrezygnowana odeszłam trochę od niego i ruszyłam w kierunku salonu z tym małym dowodem, który miał nam pomóc. A poczułam się jak kotek, którego ktoś okrzyczał, bo z miłości zabił ptaka i przyniósł go właścicielom pod dom.
Wyobrażałam sobie, że kiedy dowie się, co nowego odkryłam, nagle wszystko stanie się jasne, ruszymy w dalszą drogę, a on będzie jeszcze bardziej wdzięczny. Zawsze bolało, kiedy wyobrażenia okazywały się inne niż rzeczywistość.
Nie chciałam go widzieć takiego. Lubiłam, kiedy patrzył na mnie od przebudzenia z uśmiechem, a nie z takim dystansem. Poczułam nieprzyjemne uczucie gorąca, kiedy przypominałam sobie jak zamiast przytulić mnie, to on się zdystansował.
Kiedy zbliżał się do mnie, miałam wrażenie, że dalej jest zły, że zaczęłam go napastować wiadomościami, kiedy wstał. Musiałam chyba popracować nad moimi emocjami, ponieważ za bardzo się ekscytowałam i bardzo bolało mnie, kiedy chociaż na chwileczkę Christopher przestawał być super czułym i romantycznym. A wiedziałam, że jesteśmy w takim etapie, gdzie kłótnie i smutne momenty mogą występować naprawdę często, z uwagi na poszukiwania lekarstwa.
Usiadł obok mnie na sofie, troszkę dalej niż się spodziewałam. Większą kobietą z hormonami mógł być tylko młody, gniewny wampir.
– Zajęło mi piętnaście sekund przeanalizowanie tego wszystkiego – rzekł, zabierając mi zeszyt i wertując słowa jeszcze raz z prędkością światła.
– I?
– I chyba wiem, co robić.
Zapanowała między nami przez chwilę cisza.
– Chcesz wiedzieć, co zrobimy?
Doceniałam, że chociaż użył słowa zrobimy, a nie zrobię.
– Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam z tymi wiadomościami. – Uznałam, że najlepiej będzie, jak go przeproszę, bo oboje pewnie nie chcieliśmy, aby atmosfera między nami zepsuła się przez taką ogromną pierdołę. Zachowywaliśmy się w sumie oboje, jakbyśmy mieli okres.
– A ja przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Nie powinienem. Chciałaś dobrze – skruszył się i na znak przeprosin, zbliżył się do mnie nieco bliżej i położył mi głowę na ramieniu. Wolną ręką pogładziłam go po włosach i lekko westchnęłam. Oby każde sprzeczki tak szybko się kończyły.
Podniósł lekko głowę i pocałował mnie w szyję. Chwyciwszy mnie w pasie, zaczął mówić:
– Ponowimy rozmowy z tubylcami. Oni mają czasami jakieś wierzenia, jakieś bóstwa, cokolwiek. Może okaże się, że mają jakiegoś bożka, który czegoś tam strzeże, albo coś.
– To by rozwiązało kwestię lekarstwa. A co z tymi morderstwami? Ciała wyssane z krwi, bez śladów kieł. Co jeżeli nas też to dopadnie?
– Musimy zapytać się, czy ktokolwiek tutaj umiera w dziwnych okolicznościach. Mogę spróbować ich zahipnotyzować, o ile się będzie działo. Twój ojciec coś wspominał, że niektórzy byli odporni na hipnozę. Być może uda mi się ich skłonić, aby pokazali mi ich ciała.
Pokiwałam głową, godząc się na jego plan i jednocześnie próbując się mentalnie przygotować na możliwe kolejne spotkania na śmiercią, ciałami, krwią.
– Gotowa, pani detektyw? – Mój ukochany Chris wrócił, uśmiechając się szeroko i wesoło poruszając brwiami w górę i w dół.
Powoli uśmiech i mi zaczął pojawiać się na twarzy. Mocniej przytuliłam go do siebie, rozkoszując się tym, że jest blisko mnie. Nie mogłam sobie wyobrazić, jakby miało go już nie być. Takie chwile mogły trwać wiecznie. Czemu rzeczywistość nie mogła być taka cały czas?
– Powiedzmy, że gotowa... – Wzruszyłam ramionami. – Nie wiem, czy kiedykolwiek będę gotowa w stu procentach na zmierzenie się z takim niebezpieczeństwem.
Sama sobie powtarzałam, że nie ma już rzeczy, której powinnam się lękać. Przetrwałam wszystko, więc przetrwam i kolejne niebezpieczeństwa. Wyobrażałam sobie siebie czasami jako WonderWoman, przypominając sobie, że nawet ona nie stawiła czoła takim rzeczom, w jakich ja dałam radę.
Christopher spojrzał na mnie, w taki sposób, jaki kochałam. Z miłością i oddaniem.
A potem ruszyliśmy. W kierunku wioski, która pełna radości i beztroski miała kryć większe sekrety, niż ktokolwiek przypuszczał.
***
Nocą, wioska wydawała się zupełnie inna. Brakowało mi zapachu tropikalnego jedzenia. Wtedy dwa razy bardziej czułam zapach brudu, który napawał to miejsce tajemniczością. Christopher wydawał się dokładnie wiedzieć, gdzie zmierzał, a ja za nim podążałam pomiędzy domy i utarte uliczki.
Nie miałam świetnej pamięci fotograficznej, więc miałam przez chwilę wątpliwość czy na pewno dobrze idziemy. Powiedziałam Chrisowi jakieś charakterystyczne miejsca, które zapamiętałam podczas podróży z małym chłopcem. A po ciemku wszystko było zupełnie inne.
Wioska wydawała mi się zupełnie odludna. Nie mogłam w niej rozpoznać tętniącej życiem wioski. W niektórych miejscach na Wyspach Cooka zapewne imprezy nocą trwały do samego rana, a ludzie odsypiali porankiem, aby po południu sprzedawali z życzliwością owoce. Tutaj wszyscy smacznie spali.
Dookoła nas nie było żadnej żywej duszy.
– Ktoś na pewno wyjdzie z domu, a wtedy delikatnie go zaczepimy – zaproponowałam, wyobrażając sobie, jak ktoś ledwo wybudzony miałby mi pomóc odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania.
– Mają tu pewnie jakiegoś stróża, który pilnuje wioski. To bardzo w ich stylu. Zawsze wyznaczają jakiegoś dorosłego mężczyznę, który chodzi w kółko całą noc. – Wytężył swoje wampiryczne zmysły, rozglądając się wnikliwie.
– I jesteś pewien, że nie nabiją nas na pal z obawy, że ich okradniemy czy zabijemy?
– Ty na pewno wyglądasz jak złodziej czy zabijaka, kochanie – zaśmiał się cichutko, ciągle wpatrując się w budynki, jakby miał przeniknąć wzrokiem do ich środka.
Westchnęłam lekko, krzyżując na piersi ramiona. Mój cichy odgłos nie zostałby pewnie przez nikogo usłyszany, ponieważ znacznie wyraźniejsze były dźwięki dżungli, które rozbrzmiewały, nie pozwalając człowiekowi myśleć, że raj, chociażby na chwilę chodzi spać.
Przeszliśmy się paroma uliczkami, depcząc i tak podeptane owoce, które musiały upaść podczas czyichś zakupów na targu. Przemknął nam koło nóg bezpański kot i pies, którzy pomimo stereotypów jak pies z kotem wędrowali ramię w ramię.
– Te tu i! – Usłyszeliśmy donośny głos za nami, który brzmiał niemal tak donośnie, jak polskie: Stać.
Dużo nie pomyliłam się z tłumaczeniem tego wyrażenia, ponieważ Chris stanął jak wryty, a ja automatycznie za nim. Przeszła mnie gęsia skóra, chociaż nie widziałam jeszcze rozmówcy, z którym mieliśmy (miałam nadzieję) przyjemność.
– Ehara koe i te kainga nei? – Dobiegł nas ten sam głos, lecz używający odmiennego słownictwa. Tym razem kompletnie nie miałam pojęcia, co ten męski głos do mnie mówi?
– Co on powiedział? – Cicho szepnęłam do Chrisa, bojąc się jakkolwiek ruszyć. Nie wiadomo, czy mężczyzna nie był agresywny lub chciał popisać się przed żoną, że powstrzymał jakichś rozbójników.
– Coś w stylu, że chyba nie jesteśmy stąd. – Chris, jak się spodziewałam, również władał tym językiem. Pewnie nie w takim stopniu jak Aleksander, który po świecie chodził ponad dwa razy tyle, co Christopher.
– To tutaj nie wolno chodzić po zmroku? – pisnęłam znowu, ale wampir mi przerwał odchrząknięciem.
– No matou ko te villa e tata ana ki a koe. – Rozbrzmiał Christopher, odwracając się powoli w stronę rozmówcy. Ja zrobiłam to po nim, chcąc wyglądać poważnie.
Mężczyzna ubrany był w ich tradycyjny strój, składający się w opaski z kolorowych piór, łańcuchu z kamieni i spódnicy z zaschłych liści, zapewne bambusa i innymi kwiatowymi ozdobami. Jego stopy były nagie, miał na kostkach jedynie opaskę, pasującą do całego stroju. Był niższy ode mnie, pewnie o głowę, albo i więcej, a jego mina sugerowała, że boi się nas – obcych – niż ja się przestraszyłam jego.
– Kei te titiro noa matou i to kainga ataahua. A ka hiahia matou ki te patai ki a koe i etahi patai.
Rdzenny mieszkaniec spojrzał badawczo na Chrisa, patrząc mu przenikliwie w oczy. Jak dobrze, że założył kolorowe szkła kontaktowe, aby wprawnie się schować między tłum.
– Co mu powiedziałeś? – zapytałam, kiedy ujrzałam, że Rarotończyk spojrzał na nas trochę bardziej przyjaźnie, niżeli jakbyśmy byli intruzami.
– Że jesteśmy z villi nieopodal, tylko oglądamy wyspę i w sumie chcielibyśmy zadać mu troszkę pytań. – Ko taku wahine tena – rzekł do niego, a potem od razu powiedział mi: – Powiedziałem, że jesteś moją żoną. Oni tutaj raczej nie lubią związków bez ślubów.
Serce mi mocniej zabiło, kiedy usłyszałam z jego ust słowo żona. Chyba jeszcze nie byłam w stanie pomyśleć, że w przyszłości mogę być przez kogoś nazywana żoną, napawało mnie ekscytacją i niedowierzaniem. Nie sądziłam, że moje serce przylgnie do kogoś na stałe, a już na pewno, że znajdę kogoś tak wspaniałego, jak Christopher. A najlepsze dopiero na nas czeka, kiedy nasze serca będą biły razem.
– Aroha mai, kaore au i pai ki te whakawehi ia koe – rzekł mieszkaniec wioski, skruszony, jakby sam się wstydził tego, co zrobił. Wydawało mi się, że nas przeprosił. Kiedy Christopher mi to przetłumaczył, miałam rację. Przeprosił nas, że nas wystraszył. – Kaore i te waa ka haere mai nga tangata i konei i te po.
– Mówi, że rzadko kiedy tutaj ktoś przechodzi nocą...
– Ciekawe... Ludzie nie chodzą nocami nad ocean, nie robią imprez?
– Może wiedzą, że czyha tutaj na nich coś... Niebezpiecznego – mruknął Chris i natychmiast sformułował pytanie do tubylca, czemu ludzie nie wychodzą z domów.
Tubylec odparł, że ludzie ciężko pracują cały dzień i przesypiają niemal całą noc. Nie mają w zwyczaju wychodzić nigdzie, bo wstają z samego rana i idą do pracy. Śpią tak długo, jak tylko mogą.
– To brzmi wygodnie, prawda? – Odezwałam się, a mój głos zabrzmiał niemal jak rodowitego detektywa. – Pracują i śpią w nocy.
Christopher momentalnie zrozumiał, o co mi chodzi. To idealna wymówka, aby nie mówić, że coś po prostu nie gra i dlatego ludzie boją się wychodzić po zmroku. Ale dziwne było to, że z Christopherem od przybycia na wyspę nie znaleźliśmy niczego podejrzanego.
Pozostało jedno pytanie. Skoro nikt nie wychodził z domów, dlaczego musieli mieć stróża?
– Na mena kaore he tangata i konei, he aha koe ka mataara i te rohe? – Chris zadał pytanie, mając nadzieję, że odpowie nam szczerze. Pewnie się takiego pytania nie spodziewał.
Jednak ten był zupełnie niewzruszony i odparł szybko i zdecydowanie, mówiąc, że przede wszystkim chroni zapasy zgromadzone przez ludność przed dziką zwierzyną nadciągającą z dżungli. Odpowiedź byłaby dla mnie satysfakcjonująca, ale chciałam poznać głębszą prawdę. Jak to mówiła moja anglistka z liceum, jest prawda i prawda absolutna.
Christopher zapytał go jeszcze czy w ostatnim czasie spotkał się tutaj z dziwnym zabójstwem. Oszukał go, mówiąc, że był tutaj kiedyś nasz przyjaciel i nigdy nie powrócił do domu. Ten tylko odparł, że ta wyspa jest takim rajem, że niektórzy wolą zapomnieć o swoim dotychczasowym życiu, aby oddać się rozkoszy płynącej na tej wyspie.
– Myślisz, że mówi prawdę? – zapytałam Christophera, udając bardzo życzliwy uśmiech i posyłając go do tubylca, który stał ciągle daleko nas, pod jedną z rozłożystych palm.
– Trudno mi powiedzieć... – odparł, a ja nie spodziewałam się takiej informacji od potężnego wampira. – Wyczuwam przy nim jakąś dziwną aurę, ale nie mam pojęcia, jak ją określić. Spróbuję go zahipnotyzować.
Chris wymówił jakiś nieznany mi zlepek słów w języku maori, a mężczyzna spojrzał na niego pytająco. Christopher zmarszczył brwi, patrząc na niego, jakby przerodził się w diabła.
– Miałaś rację. Twój ojciec miał rację. Oni nie są podatni na hipnozę. Skoro on nie jest, inni też nie są.
– Co to znaczy? Tego można się nauczyć?
– Nie... Są tutaj inne wampiry. Gdzieś tutaj. Blisko. Oni ich kontrolują.
Gdyby ten tubylec wiedział, o czym my tak szepczemy do siebie, brałby nogi za pas.
– Jak to możliwe, że mojemu ojcu nie udało się na nich trafić przez tyle czasu? – Wydawało mi się to naprawdę absurdalne.
– Oni są jacyś potężni, skoro blokują działanie hipnozy... Oni mogą...
Christopher popatrzył mi w oczy, gula w gardle poruszyła mu się nieznacznie. Wstrzymałam oddech, czekając na słowa, które być może miały nam pomóc, albo jeszcze bardziej nas oddalić od naszego celu. Chris złapał mnie za ręce, ale nie byłam w stanie powiedzieć, czy zrobił to z poczucia bliskości, aby osłodzić mi słowa, które miał zamiar wymówić, bądź radował się.
– Oni mogą strzec lekarstwa.
___________________________________
Powolutku zbliżamy się do prawdziwej akcji, którą nakręcam tutaj od dwóch lat ;d. Tak, dwa lata to piszę i nie mogę skończyć. Ale to i tak nie moje rekordy, ostatnio skończyłam książkę, którą zaczęłam pisać w 2012 roku ;p. Wydrukowałabym ją sobie, ale...
koronawirus.
Do szybkiego napisania!
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top