Rozdział 9
– Sean, tak bardzo cię przepraszam! – załkała mu do słuchawki Aileen. – Gdybym wiedziała, że tak to się skończy, przekonałabym Valentine'a, żeby pozwolił ci zostać w pokoju. Ta kolacja od początku była jedną wielką pomyłką.
Sean przymknął powieki i zsunął się w dół. Woda obmywała jego ramiona i otulała nozdrza zapachem kwiatowych olejków. Jak raz miał ochotę zostać w niej na zawsze, nie zważając na to, czy zatonie.
– To nie twoja wina – rzucił, siląc się na obojętny ton. Wciąż był zbyt spięty, aby udawać wyluzowanego, więc mógł chociaż grać przez przyjaciółką niewzruszonego. Ezrze Blackworthowi jakoś się to udawało, w końcuprzez cały wieczór wydusił z siebie zaledwie kilka słów. – Zresztą nie masz się czym przejmować. Znalazłem sposób na utopienie smutków. Dosłowny, jeśli brać pod uwagę, że zaraz faktycznie mogę się utopić.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Odkryłeś wannę z hydromasażem?
– Odkryłem zajebistą wannę z hydromasażem – poprawił ją, spoglądając na swoje zniekształcone kolana. Wanna była tak głęboka, że gdyby zechciał, mógłby się w niej zanurzyć po sam czubek głowy. Nie, żeby planował... przynajmniej na razie. – Jak już umrę, chcę, żeby mnie w takiej pochowali. Ta cała Blanche może nawet machnąć jakąś wzruszającą przemowę. Coś o tym, że ludzie są do dupy, bo nie potrafią organizować ślubów swoim najlepszym przyjaciółkom.
– Sean... Wiem, że ten wieczór poszedł bardzo nie po naszej myśli, ale przysięgam, że to nie było...
– Dobra tam, nieważne – mruknął, tracąc humor. Irytowało go, że nawet nie mógł jej okłamać, bo za każdym razem momentalnie wyłapywała zmianę jego nastroju czy tonu głosu. – Wampiry nie cierpią ludzi, nic nowego. Mógłbym stanąć na rzęsach, a nikt z waszej rodziny nie obdarzyłby mnie choćby jednym przychylnym spojrzeniem.
– Wiesz, że to nieprawda.
– Mówisz? Bo ja jestem przekonany, że nawet gdybym wskoczył do płonącego budynku i uratował z niego cały zastęp sierot, to zaraz znalazłby się jakiś sympatyczny wampir, albo wampirzyca, która powzięłaby sobie za cel zrównanie mnie z błotem. Niemal słyszę, jak mówi, że gdyby była na moim miejscu, to nawet nie dostałaby zadyszki. I wiesz co? Z jakiegoś powodu ma w mojej głowie głos tej całej Weindorf.
– Weinsword.
– Wciąż brzmi jakby ktoś próbował odkaszlnąć, ale coś stanęło mu w gardle.
Udając, że charczy, odsunął telefon od ucha i wsunął się głębiej pod wodę. Zabulgotał ustami, pilnując, aby żadna kropla wody nie przedostała się przez jego rozchylone wargi. Jak na jeden dzień miał już szczerze dość paskudnych płynów. Wystarczyło, że po powrocie z jadalni przez pół godziny wymiotował, a potem przez kolejne pół, tak długo szorował zęby, że boleśnie podrażnił sobie dziąsła. Nieomal znowu nie zwymiotował, gdy w którymś momencie poczuł po wewnętrznej stronie policzka swoją własną krew.
Nie sądził by przez kolejne dziesięć lat był w stanie pobierać krew zwierzakom z kliniki. Jedynym plusem całej tej okropnej sytuacji było to, że podczas przydługiej sesji nad toaletą, pozbył się z organizmu niemal całego alkoholu. Chyba jeszcze nigdy tak szybko nie wytrzeźwiał.
– Ktoś coś mówił, jak wyszedłem? – zapytał tuż po tym, jak w końcu na powrót wysunął brodę ponad powierzchnię wody. Aileen cierpliwie czekała, aż znów zdecyduje się odezwać. – Nie, żebym przejmował się, co tamci o mnie myślą... nie chciałbym po prostu, żeby to co się stało zaważyło o tym, jak myślą o tobie.
– Nie przejmuj się tym.
– Aileen...
Westchnęła.
– Padło jeszcze parę nieprzyjemnych komentarzy, ale szybko zostały ukrócone.
– Dzięki ci, świecie, za ciotkę March. Takich wampirzyc ze świecą szukać.
Aileen odchrząknęła.
– To nie ona się za tobą wstawiła, Sean. Ezra to zrobił.
Sean nieomal nie wypuścił telefonu z rąk. Momentalnie poderwał się do pozycji siedzącej i oparł o brzeg wanny, mocno przyciskając telefon do ucha.
– Co powiedział? – Miał wrażenie, że jego przełknięcie śliny było dosłyszalne na drugim końcu posiadłości. Sam nie wiedział, czemu w ten sposób reagował. Myśl, że Blackworth mógłby go bronić przed wampirami była... niepokojąca.
– Stwierdził, że skoro przy stole nie ma już żadnych ludzi, to nie życzy sobie, żeby padały jakiekolwiek komentarze na ich temat. Jeszcze chwilę posiedział, a potem uznał, że musi wracać do pracy. Jak już wyszedł, rozmowy zeszły na typowo polityczne tematy. Straszna nuda.
Nieco rozczarowany Sean, opuścił głowę i zaparł się brodą o brzeg wanny. Przez chwilę wpatrywał się tępo w drewniane panele zdobiące ścianę nad ogromnym zlewem. Łazienka była dużo większa od jego sypialni. Podłogę wyłożono jasnym kamieniem, a część kąpielową, ciemnymi, wielkoformatowymi kafelkami, które zlewały się w jeden duży wzór. Wyznaczały strefę, w której można było brać prysznice, Sean wolał jednak kąpiel w wannie. We własnym mieszkaniu nie miał na takową miejsca. Zresztą... nawet gdyby było inaczej, pewnie i tak rzadko by z niej korzystał. Zbyt często nawiedzały go myśli, że mógłby zasnąć i się utopić.
Przeniósł wzrok na duże, podświetlane lustro, w którym aktualnie odbijała się część jego głowy i wygięta dłoń. Spróbował wyobrazić sobie, jaką minę mógł mieć Ezra Blackworth, podczas upominania członków swojej rodziny. Czy rzucił im spojrzenie spode łba, czy jego oblicze pozostało chłodne i niewzruszone żadną widoczną emocją? Czy chciał uciąć temat Seana, bo ten go irytował, czy jednak gdzieś w głębi duszy zależało mu na zadbaniu o samopoczucie jedynego śmiertelnego gościa?
Pokręcił głową, na co odbicie w lustrze powtórzyło ten ruch. No i po co tak właściwie się oszukiwał? Bratu Valentine'a zdecydowanie zależało wyłącznie na tym, aby jego bliscy przestali zwracać na niego uwagę. Musiało go naprawdę wkurzyć, że kolacja, podczas której mogły paść jakieś ważne decyzje odnośnie do potencjalnego sojuszu z Hemsworthami, skończyła się rodzinną kłótnią, dantejskimi scenami i zakrwawionym obrusem.
Z zamyślenia wyrwało go donośne szczeknięcie. Zaraz potem w słuchawce rozległo się zadowolone, psie dyszenie.
– Val zabrał ze sobą Drzazgę? – ożywił się.
– Aha. – Aileen widać starała się opędzić od rządnego czułości psiaka, bo do Seana dotarło jej głośne stęknięcie. – No już, potworo. Zaraz znajdę piłkę, daj mi jeszcze chwilę pogadać.
– Wytul ją ode mnie!
– Sam ją wytul. Odkąd odkryła, że mieści się na łóżku między mną, a Valentinem, stała się wyjątkowo nieznośna. Ciągle pakuje się na pościel, żeby nas lizać.
Sean pokiwał głową.
– Pewnie wyczuwa, że zaraz zostaniesz jej oficjalną konkurencją – stwierdził z powagą, podnosząc się z wanny. – Może ja też powinienem zacząć cię lizać? Zawczasu zaznaczyć teren i w ogóle?
Drzazga znów zaszczekała, jakby doskonale wiedziała, o czym rozmawiają i wyrażała dla tego pomysłu całkowitą aprobatę. Sean pożałował, że po ostatnim incydencie nie może odwiedzić Aileen, aby wtulić się w krótką sierść psiaka i wytarmosić jego oklapłe uszka. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że po drodze wpadłby na kogoś z towarzystwa, kto znów zadałby mu jakieś niezręczne pytanie lub obraził w najmniej dystyngowany sposób, ale za to w najbardziej kulturalnych słowach.
A propos wychodzenia...
– Skoro już mowa o zwierzakach, macie na jutro jakieś plany z Valentinem? – zmienił temat, wsuwając dłoń w rękaw piżamy. – Muszę dać znać Grase, o której otworzyć klinikę.
Aileen przez chwilę nie odpowiadała.
– Niech otworzy punktualnie o ósmej – zadecydowała. – Valentine chce się jutro wybrać do miasta na przymiarki do nowego garnituru, więc zabiorę się razem z nim. Przy okazji sprawdzę, jak sobie radzą w klinice.
– Daj spokój. Ja pojadę.
– Na przymiarki czy do kliniki? – Niemal widział, jak Aileen z rozbawieniem unosi brwi.
– Oczywiście, że na przymiarki. – Skrzywił się do swojego odbicia w lustrze. Nawet po ciepłej kąpieli w drogich olejkach, wyglądał tragicznie. Podkrążone oczy i poszarzała twarz przeraziłyby niejednego fana horrorów. – Jeśli chodzi o modę, jestem zajebistym doradcą.
– Przekażę Valentine'owi, że mnie zastąpisz. Będzie zachwycony.
– No i super, jesteśmy umówieni. – Wsunął telefon na ramię i przycisnął go policzkiem, aby móc zapiąć guziki koszuli. – Daj znać, o której stawić się przed bramą. Podjadę z wami do miasta, zajrzę do świeżaków, a potem zgarnę auto i wrócę nim do posiadłości.
– Sean, nie sądzę, żeby Ezra na to pozwolił.
– A ja sądzę, że mam to w dupie. Nie będę się za każdym razem woził limuzyną.
– Teren posiadłości jest strzeżony. Ezra zabronił...
– Przekaż Ezrze, że jak wampiry tak bardzo boją się starych pickupów, może zrobić mi osobistą inspekcję. Znajdzie co najwyżej paczkę mokrych chusteczek, sierść i kilka zagubionych papierków po cukierkach.
– Sean...
– Kończę – oznajmi, odsuwając telefon od ucha. – Od jutra będę harował za dwoje, muszę zacząć się wysypiać.
Nie zważając na jej protesty, wcisnął czerwoną słuchawkę. Wychodząc z łazienki, na gorąco napisał do Grase z prośbą, aby otworzyła klinikę o ósmej. Dziewczynie zdarzało się to wcześniej robić, więc raczej nie martwił się, że nie będzie w stanie przygotować stanowisk, czy sporządzić odpowiednio skrupulatnej dokumentacji z przebiegu poszczególnych wizyt. Jeśli chciała otworzyć w przyszłości własny gabinet, musiała zresztą jak najwięcej ćwiczyć.
Sean i Aileen wierzyli w swoich stażystów, co nie zmienia faktu, że woleli trzymać rękę na pulsie. Jeszcze zanim w ogóle zdecydowali się zamieszkać w posiadłości Blackworthów, ustalili, jak będzie wyglądał system ich pracy w klinice. Pozostawienie stażystów bez żadnej opieki na tak długi okres czasu, zakrawało o sporą nieodpowiedzialność, zważywszy, że na tym etapie wciąż zdarzało im się popełniać mniejsze lub większe błędy. Aidan mylił się w doborze dawek leków, Louie zbyt szybko wysnuwała wnioski, a Grase nie była w stanie wykazać się odpowiednią stanowczością. Nie, żeby Sean uważał tę ostatnią cechę za jakoś szczególnie złą, po prostu była taka... od czasu do czasu. A mówiąc od czasu do czasu, miał na myśli momenty, w których trzeba było zapanować nad zestresowanym, siedemdziesięciokilowym nowofundlandem, żywiołowym labradorem czy potężnym dogiem niemieckim. W takich sytuacjach liczyły się trzy rzeczy: refleks, siła i wspomniane już zdecydowanie.
Grase, Aiden i Louie byli dobrymi stażystami, ale nie przeprowadziliby sami ryzykownej operacji, ani nie poradziliby sobie z nieomylną oceną wyników laboratoryjnych. Właśnie z tego powodu, Aileen i Sean postanowili, że maksymalnie co drugi dzień któreś z nich pojawi się w klinice. Oczywiście zawczasu wzięli poprawkę na to, że tym kimś z reguły będzie Sean, bo Aileen, z racji miesiąca zapoznawczego, miała do załatwienia naprawdę dużo ważnych spraw. Prawdę mówiąc było ich tyle, że kiedy Sean zajrzał do jej grafiku, od razu podziękował w duchu za Valentine'a, który podobnie jak on, nie wyobrażał sobie organizacji tak dużej imprezy bez wsparcia profesjonalnej wedding planerki. Albo najlepiej dwóch, w końcu nie chodziło o jakiś tam pierwszy lepszy ślub na przedmieściach.
Prawda była taka, że ani jedno, ani drugie nie miało czasu myśleć o ślubie. Valentine dopinał jakiś arcyważny kontrakt, a Aileen musiała udowodnić, że wchodząc do jego rodziny, nie zapoczątkuje kolejnej krwawej wojny wysokich rodów. W przeszłości takowe miewały miejsce, więc kobieta brała swoje zadanie bardzo na poważnie. Podobnie zresztą jak Sean, do którego w końcu dotarło, że najwyraźniej zaprzyjaźnił się z córką wpływowego dona, która teraz wychodziła za syna jeszcze potężniejszego dona. Brakowało tylko, żeby z nazwiska Hemsworth Aileen przeszła na nazwisko Corleone i przeprowadziła się wraz z Valentinem na Sycylię.
Chyba nawet mógł sobie wyobrazić Ezrę, który podczas zabawy weselnej, zamiast tańczyć lub wznosić toasty za młodą parę, przyjmowałby w swoim gabinecie kolejnych interesantów.
Sean obiecał sobie, że jeśli dotrwa do ślubu Aileen i Valentine'a, przekona Ezrę, żeby ten włożył do butonierki czerwoną różę.
Problem w tym, że aby to zrobić musiał a: dotrwać do owego ślubu i b: być w stanie zamienić z Ezrą Blackworthem więcej niż pięć bełkotliwych słów.
Nie wiedział, co okaże się trudniejsze.
* * *
Esther miała rację, twierdząc, że im bliżej Ezra będzie się znajdował Seana Lane'a, tym silniej będą na niego oddziaływały zarówno jego ciało, jak i umysł.
Szkoda tylko, że zawczasu nie ostrzegła go przed tym, że to oddziaływanie będzie o wiele bardziej dosłowne, niż zakładał.
Był zły, żeby nie powiedzieć wściekły. Po tym, jak Sean opuścił jadalnię, wytrzymał przy stole zaledwie kilkanaście minut, zanim fantomowe torsje nieomal zgięły go w pół. Jako że i tak planował wyjść, oznajmił towarzystwu, że musi wracać do pracy. Zanim jednak to nastąpiło, z sukcesem uciszył rozmowy na temat nieobecnego już Lane'a. Jeszcze tego brakowało, żeby ktokolwiek podważał jego decyzję odnośnie do wpuszczenia człowieka na teren posiadłości Blackworthów. Hemsworthem raczej się nie przejmował, ale nie podobało mu się prowadzenie podobnych dyskusji w obecności przedstawicieli innych rodzin. Alastair Saviett żył dość długo, aby bagatelizować ludzi, Raden Maveriott nie należał jednak do wampirów, które za nimi przepadały. Zapewne dlatego zresztą nie pojawił się na spotkaniu osobiście, a jedynie wysłał na nie Santię. Pod wieloma względami mógł się okazać jeszcze gorszy od ojca Aileen.
Był jeszcze Adam Calanzie, studziewięćdziesięcioletni wampir, który co prawda pojawił się na kolacji, ale nie odezwał się podczas niej ani jednym słowem. Jakiś czas temu przejął po ojcu schedę i został głową rodziny Calanzie. Minden Cove było pod jego opieką zaledwie od roku, a już wprowadził tam takie porządki i rygor, że na ten moment Ezra zdecydowanie nie chciał widzieć w nim swojego wroga. W szczególności, że chodziły plotki, jakoby mężczyźnie niedawno zmarła żona i został sam z niespełna pięcioletnim synkiem.
Wracając jednak do torsji, to te nie dawały Ezrze spokoju jeszcze na długo po tym, jak wrócił do gabinetu i zwalił się na fotel. Liczył, że uda mu się zebrać myśli i jeszcze trochę popracować, ale nie było na to żadnych szans. Sean Lane musiał przeżywać ciężkie chwile, bo wampir dobre pół godziny miał wrażenie, że jedynym wyjściem na poprawę sytuacji, będzie wyrwanie sobie wszystkich wnętrzności. Nie miał wątpliwości, że Lane pozbywa się z organizmu nie tylko przypadkowo wypitej krwi, ale także wszystkiego, co wypił i zjadł na długo wcześniej. O ile w ogóle cokolwiek jadł, bo Ezra nie przypominał sobie, aby tamten zainteresował się którymkolwiek z podawanych mu dań. Jedyne co, to bawił się sztućcami i co rusz sięgał po kieliszek.
Czyżby był na tyle nieodpowiedzialny, że pił wampirze wino na pusty żołądek?
Oparł rękę na podłokietniku i zacisnął palce na nasadzie nosa. Nie miał pojęcia, jak wytrzyma kolejne kilkadziesiąt dni, skoro wystarczył zaledwie jeden wieczór, aby cały jego plan legł w gruzach. Zakładał, że obecność Lane'a nie wpłynie na niego na tyle, aby ktokolwiek z jego najbliższego otoczenia był w stanie to odczuć. Jak widać, bardzo się pomylił. Nie wziął pod uwagę, że zacznie odczuwać emocje mężczyzny niemal tak wyraźnie, jak swoje własne
– Można?
Ezra uniósł wzrok na stojącego przy drzwiach Valentine'a.
– Pukałem, ale nie odpowiadałeś.
– Prawdopodobnie dlatego, że nie chciałem odpowiadać.
Valentine przyjrzał mu się spod zmarszczonych brwi. Ezra wciąż trzymał dłoń przy twarzy, starając się zapanować nad narastającą migreną. Co ten Lane wyprawiał, że po takim czasie wciąż nie był w stanie doprowadzić się do porządku?
– Możemy porozmawiać?
Tym razem to Ezra zmarszczył brwi.
– Już nie dość rozmawialiśmy? – zapytał oschle, jak zawsze, gdy nie mógł się przez coś skupić i tracił kontrolę nad sytuacją. – Ostatnim razem, kiedy przyszedłeś, stanęło na tym, że zgodziłem się na twój ślub i zaprosiłem do domu człowieka, który dopiero co opluł krwią nasz najlepszy obrus. Moja cierpliwość też ma jakieś granice.
Valentine odchrząknął.
– Zgadzam się, że ten wieczór nie poszedł zgodnie z planem. Ponoszę odpowiedzialność za wszystko, co wydarzyło się w trakcie kolacji. W tym za nieodpowiednie zachowanie Seana Lane'a.
Ezra opuścił dłoń i wyprostował się w fotelu.
– Coś takiego nie ma prawa się powtórzyć – ostrzegł. – Przyjaźń Aileen z człowiekiem już i tak wzbudza sporo kontrowersji, nie możemy dopuścić, żeby jego obecność zrodziła dodatkowe plotki. Maveriott, Saviett i Calanzie już i tak patrzą nam na ręce. Jeszcze trochę, a dojdą do wniosku, że robimy się słabi, a ten cały ślub to jedynie przykrywka dla sojuszu z wampirami z Roden Bale.
Valentine opadł na fotel, przez co Ezra doświadczył swoistego déjà vu. Ostatnio zajmowali te same pozycje, z tym, że wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. Valentine był sfrustrowany, a on pochmurny. Tym razem role się odwróciły.
– Może faktycznie trzeba było przekonać Aileen do zmiany świadka – westchnął, w zamyśleniu krzyżując dłonie na piersi. – Sean też jest zestresowany całą tą sytuacją. Nie przeszkadzają mu wampiry, ale do tej pory miał styczność tylko z Aileen. Nie ma pojęcia, co robić.
– Skoro jest w wieku twojej narzeczonej, to chyba jednak powinien wiedzieć – zauważył Ezra. – Nie ma dwunastu lat, żeby trzeba się nim było non stop opiekować.
– To nie takie proste.
– Oświeć mnie, jak tak, bo chyba czegoś nie pojmuję?
Choć prośba wydawała się prosta, z jakiegoś nieznanego mu powodu, Valentine się zawahał. Trudno powiedzieć, czy szukał odpowiednich słów, czy zwyczajnie nie chciał zdradzić zbyt wiele, aby nie naruszyć prywatności przyjaciela ukochanej kobiety, grunt, że spojrzenie Ezry wystarczyło, aby w końcu raczył się odezwać.
– Sean, on... nie jest zbyt dobry w radzeniu sobie z niepokojem.
– To akurat zdążyłem zauważyć.
– Nie, mam na myśli, że naprawdę sobie z nim nie radzi. – Przymknął powieki i odchylił głowę, kładąc ją na zagłówku fotela. Wyglądał na zmęczonego o wiele bardziej, niż faktycznie był. – Jego lęki dość szybko przeradzają się w obsesje. Przeraża go myśl, że mógłby stracić kontrolę. Pod tym względem jesteście do siebie podobni.
Ezra zamarł. Przez kilka sekund trwał w milczeniu, zaskoczony tym, co usłyszał, potem jednak dotarło do niego, że jeszcze chwila i Valentine zwróci uwagę na jego nietypową reakcję. Nie chcąc, aby prawda o Przeznaczeniu wyszła na jaw, odpowiedział w najbardziej stonowany sposób, na jaki było go stać.
– Nie znam Seana Lane'a, ale domyślam się, że trwanie w takim podejściu może nie być łatwe – odchrząknął, starając się nie ujawnić swojego napięcia i brzmieć obojętnie. – Każdy ma swoje demony, Valentine. Mniejsze, większe, bez znaczenia. Szkopuł w tym, że wampiry potrafią przejąć nad nimi kontrolę, a ludzie nie. Właśnie tym się od siebie różnimy. I właśnie dlatego Seana w ogóle nie powinno tutaj być.
– Zaczynasz mówić jak ojciec.
Kącik ust Ezry mimowolnie drgnął.
– Usłyszeć coś takiego z twoich ust po stu czterdziestu siedmiu latach? Uznam to za komplement.
– Jeszcze nie wiem, czy nim jest. – Valentine zaczął stukać palcami o ramiona. Intensywnie nad czymś myślał. – Ojciec pewnie kazałby Seanowi się wynosić, co?
– W przeciwieństwie do niego, mamy naprawdę dużo do stracenia – przyznał Ezra, bo tak, nie wyobrażał sobie, aby ich ojciec zareagował inaczej. Choć nie był tyranem, zawsze stawiał na pierwszym miejscu rodzinę i jej nienaganną reputację. Nie zawsze w tej kolejności. – Ludzie przychodzą i odchodzą, wampiry przychodzą i zostają, aby wznosić wielopokoleniowe imperia. Latami budowaliśmy nasze nazwisko i wspinaliśmy się na obecną pozycję. Nie możemy pozwolić, aby któryś z członków rodziny upadł.
– Teraz to już w ogóle cytujesz ojca.
Ezra sugestywnie poruszył brwiami.
– Też byś cytował, jakbyś musiał słuchać jego wywodów przez ponad dwa stulecia.
– Kolejny powód, przemawiający za tym, ani pod żadnym pozorem nie ubiegać się o ustępowe. – Valentine cmoknął. – Przypomnij mi o tej rozmowie, gdybym próbował zmienić zdanie.
– Nie omieszkam.
– Świetnie. W takim razie ty kontynuuj prowadzenie rodzinnych biznesów, a ja zajmę się Seanem.
Ezra odruchowo spiął mięśnie.
– Co zamierzasz?
– Nic konkretnego. Porozmawiam z Aileen o zasadach, jakimi rządzi się miesiąc zapoznawczy. Jeśli chce, żeby Lane został w posiadłości, oboje muszą wiedzieć, czego się od niego oczekuje. Jemu samemu też wyjdzie to na dobre.
Czy aby na pewno? Znajomość reguł faktycznie mogła pomóc, ale tylko w przypadku, gdyby chodziło o przedstawicieli tego samego gatunku. Nie bez przyczyny, pomimo upływu tak wielu lat, wampiry wciąż były bardzo toporne, jeśli chodzi o nawiązywanie relacji z ludźmi. Dogadywanie się z nimi przypominało próby ujarzmienia wody z rwącego potoku. Nieważne, jak długo wybierało się kamienie, wciąż pojawiały się kolejne, które sprawiały, że na powierzchni tworzyły się coraz większe fale.
Sean też był takim kamieniem. Z tym, że nie w potoku, a w bucie Ezry, którego za nic nie potrafił się pozbyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top