Rozdział 8

Wbrew obawom Ezry, spora część wieczoru przebiegła w stosunkowo dobrej atmosferze. Dobre jedzenie poprawiło nastroje, z czasem przygaszono także lampy, aby w jadalni zapanował przyjemny dla wzroku półmrok. Nie, żeby wampiry potrzebowały do funkcjonowania jakiegokolwiek światła, po prostu miło było rozmawiać przy świecach i dobrym winie.

Skoro już mowa o rozmowach, niewątpliwą zaletą wychowywania się w rodzinie wampirów, była ogromna wszechstronność jej członków. Nikt nie miał problemu ze znalezieniem sobie zajmującego tematu do dyskusji. Zdobywane latami doświadczenia, pozwalały prowadzić intrygujące, burzliwe, a nawet niepokojące konwersacje, które nijak miały się do typowo ludzkich, niezobowiązujących pogawędek. Wieloletnie poszerzanie horyzontów, diametralnie wpływało na perspektywę nadnaturalnych i sprawiało, że ci nie byli w stanie rozmawiać tak po prostu „o niczym".

Również podczas kolacji zapoznawczej, większość gości była w stanie sama o siebie zadbać. Jaden Hemsworth wychwalał swoje córki, Alastair Saviett wdał się w dyskusję na temat ostatniego krachu na giełdzie, a ciotka March, która udawała, że bardzo aktywnie się jej przysłuchuje, co rusz prosiła o dolewkę czerwonego wina wymieszanego z krwią. Valentine i Aileen także mieli sporo do powiedzenia, bo dość szybko zyskali uwagę pozostałych członków rodziny, którzy zaczęli zadawać im najróżniejsze pytania związane z nadchodzącym ślubem. Co ciekawe, i w tym przypadku, dało się dostrzec parę interesujących różnic, które cechowały ludzkie i wampirze narzeczeństwa. W przypadku tych pierwszych, bliscy wypytywali głównie o samopoczucie młodych lub organizację wesela, w przypadku tych drugich... sprawy miały się zgoła inaczej. Wampirów nie interesowały kolory obrusów, czy to, przy którym stole zostaną posadzeni poszczególni goście. Co to to nie. Ich interesowały przede wszystkim kwestie podziału majątku i oficjalnych obowiązków. Padło chociażby kilka pytań o zakup rodowej posiadłości, a także o to, czy Valentine będzie się ubiegał o „ustępowe", a więc tak zwane prawo do pierwszeństwa dziedziczenia w przypadku, gdy młodszy potomek jako pierwszy decydował się na założenie rodziny. Dość istotna kwestia, której jednakowoż nie trzeba było poruszać, zważywszy na ewidentną niechęć Valentine'a do prowadzenia ojcowskich interesów.

– W moim mniemaniu Ezra o wiele lepiej nadaje się na przedstawiciela naszego rodu – odparł spokojnie. – Nie chciałbym zresztą porzucać swoich własnych przedsięwzięć na rzecz biznesów Blackworthów.

– Na ten moment nie planujemy zresztą powiększać rodziny – wtrąciła się cicho Aileen, odwracając głowę. Od początku kolacji uparcie unikała patrzenia na lewą stronę stołu, aby oszczędzić sobie widoku zdegustowanych min ojca. – Valentine ma dużo pracy, a ja wciąż jestem stosunkowo młoda. Podobnie jak on chciałabym się na razie skoncentrować się na karierze. Poświęcić się dalszemu ratowaniu zwierząt i wszystkiemu, co jest związane z...

– Nonsens – przerwała jej Felicia Valier, jedna z kuzynek Ezry i Valentine'a. Wścibska i wyjątkowo antypatyczna, warto dodać, bo zanim Aileen zdążyła zaprotestować, sięgnęła przez stół, aby uścisnąć jej dłoń. – Skarbie, musisz myśleć o przyszłości. Twój narzeczony lada moment będzie miał sto pięćdziesiąt lat. Powinniście jak najszybciej dorobić się dzieci. Kto to widział, żeby w tym wieku wampir nie miał choć jednego potomka?

Ezra upił łyk krwi. Nie skomentował, że sam w wieku dwustu lat nie posiadał żadnych dzieci i ani myślał o zmienianiu tego stanu rzeczy.

– Zresztą... weterynaria? – ciągnęła niezrażona Felicia. – Po co ci to, kochanie? Masz pieniądze i wpływy. Nie musisz pracować. Jak żyję, żadna z kobiet z rodziny Blackworthów nie musiała kiwnąć choćby palcem, a co dopiero babrać się w zwierzęcych odchodach.

– Felicio, proszę. – Upomniał ją wuj Albrecht. – To nie są tematy, które należy poruszać w trakcie posiłku.

– A kiedy indziej należy? – poparła kuzynkę Blanche Weinsword, młodsza siostra ich ojca. Do niej także Ezra nie pałał przesadną sympatią. Zresztą do kogo w ogóle pałał...? – Kobieta ma za zadanie trwać u boku męża, a nie zaglądać pod psie ogony. I to jeszcze gdzie? W ludzkiej placówce.

– Tak się składa... – zaczęła Aileen, unosząc dłoń, ale nie dane jej było dokończyć.

– Czyżby przeszkadzały pani pracujące kobiety? – Tym razem głos zabrała Santia Maveriott, partnerka założyciela klanu Maveriottów. – Uważa pani, że uwłaczają naszej społeczności tym, że pragną dorównać swoim partnerom?

– Trzysta lat temu żadna kobieta nie musiała pracować. Każda miała prawo...

– Trzysta lat temu kobiety nie miały żadnych praw, moja droga. Choć, rzecz jasna, nigdy nie tyczyło się to Blackworthów.

Jedna i druga zmarszczyła brwi. Nie wiedzieć kiedy, rozgorzała żywiołowa dyskusja na temat praw kobiet i tego, czy uprzywilejowane wampiry powinny brudzić sobie ręce ciężką pracą. Mężczyźni przysłuchiwali się temu z lekkim znudzeniem, co jakiś czas wtrącając parę słów przemawiających za argumentami jednej lub drugiej strony. Milczały jedynie cztery osoby: Ezra, Valentine, Aileen i Sean. Wampirzyca, która ostatecznie nie miała okazji, aby opowiedzieć o swojej profesji, zaczęła wyłamywać palce, aby zająć czymś ręce. Valentine, który chciał ją zapewnić o swoim wsparciu, dyskretnie wsunął jej dłoń na kolano. Ten gest sprawił, że kobieta nieco się rozluźniła i posłała mu przygnębiony, ale wciąż pełen wyrozumiałości uśmiech.

Ezra przyglądał się im z nieskrywanym zainteresowaniem. Prawdopodobnie w ogóle nie zwróciłby uwagi na zdenerwowanie Aileen, gdyby nie fakt, że pod wpływem słów padających z ust kolejnych członków rodziny, coś dziwnego zaczęło się dziać z jego własnymi emocjami. Odczuwał dziwnego rodzaju frustrację i niemoc. Zupełnie jakby jedna niewidzialna siła zachęcała go do poderwania się z krzesła i stanięcia w obronie wampirzycy, a druga kazała mu pozostać na miejscu i nie rzucać się w oczy.

Chaos, natrętne myśli. Ciągłe liczenie krzeseł i leżących na stole sztućców. Chęć wstawienia się za Aileen i udowodnienia, że jej praca mam sens, bo uratowała w życiu więcej zwierząt, niż ktokolwiek inny. Jeszcze więcej chaosu i powrót do liczenia połyskujących widelców, które z każdą chwilą zlewały się w coraz większą plamę na tle szkarłatnego obrusu.

Zacisnął palce na nóżce kielicha. Uczucie nie niosło za sobą dyskomfortu, ale kryło się za nim coś tak nienaturalnego i obcego, że o mało nie dał się ponieść kumulującej się w nim wściekłości. Zajęło mu dobrych parę sekund, nim w końcu zdołał podnieść mentalną tarczę i choć po części wyciszyć umysł. Nie potrafił zrozumieć, co się dzieje. Było zupełnie tak, jakby coś próbowało go obezwładnić od wewnątrz. Wniknąć pod jego skórę i niczym wąż, opleść się wokół żył.

Przypomniał sobie dawną rozmowę z Valentinem, który twierdził, że spotkanie Przeznaczenia pozwala spojrzeć na świat z całkiem nowej perspektywy. Pełen najgorszych przeczuć, przeniósł wzrok na Seana, ale weterynarz zdawał się kompletnie niezainteresowany jego osobą. Wręcz przeciwnie, siedział zgarbiony ze wzrokiem wbitym w stół.

– Dajmy już spokój z dyskusjami na nieistotne tematy – odezwała się nieoczekiwania ciotka Blanche takim tonem, że Ezra natychmiast zapomniał o dziwnym odczuciu i podniósł na nią wzrok. – Pomówmy lepiej o tym, co naprawdę istotne. Jak chociażby o tym, że przy naszym stole zasiada przedstawiciel ludzkiej rasy.

Po tych słowach w jadalni zapadła cisza. Chyba nikt nie spodziewał się, że ktokolwiek poruszy temat niewampirzego gościa, bo nagle wszyscy, jak jeden mąż, zwrócili się w stronę Seana.

– Powiedz mi, chłopcze – zaczęła Blanche, przykładając do ust pomalowany na czarno paznokieć. – Przyjaźnisz się z Aileen, zgadza się?

Weterynarz musiał być bardzo zaskoczony tym nagłym zainteresowaniem, bo odruchowo pokiwał głową.

– Od dawna?

Znów odpowiedziało jej kiwnięcie. Tym razem nieco mniej energiczne.

– Podobno masz zostać świadkiem – ciągnęła Blanche, udając zaciekawioną. Jej ton głosu był taki, jak ona sama: śliski i niejednoznaczny. Alarmujący. – Czy to nie dziwne, że zwykły człowiek ma piastować tak ważną funkcję na ślubie wampirów?

Jeśli Ezrze wydawało się, że weterynarz nie zdoła się bardziej zgarbić, to bardzo się mylił. Z każdą mijającą sekundą Lane zdawał się coraz bardziej zapadać w swoich własnych ramionach. Miał zarumienione policzki, a jego oczy reagowały dużo wolniej niż na wcześniej, co pozwalało sądzić, że poziom alkoholu w jego krwi znacząco wzrósł. Ciotka Blanche też musiała to zauważyć, bo na jej ustach pojawił się uśmiech. Ezra był pewien, że świadomie wstrzymywała się z wcześniejszym zadawaniem pytań, aby Sean miał czas się upić.

Spróbował odtworzyć w pamięci, ile razy Lane unosił kieliszek, prosząc kręcących się przy stole służących o dolewkę wina. Zaklął w duchu, uświadamiając sobie, że tych było ich zdecydowanie zbyt wiele.

– Człowiek, wampir... Czemu to takie ważne? – zaczął ostrożnie Sean, zaciskając palce na brzegu stołu. – Rolą druh... świadka jest dbanie o pszysz... przyszłą pannę młodą. Może i nie jestem tysiącletnim wampirem, ale raczej dam sobie radę z owoz... owzobo...

Zmarszczył brwi, jakby nie do końca pojmował, czemu język z nim nie współpracuje. Blanche tymczasem już całkiem zwróciła się w jego stronę, sygnalizując tym samym, że chętnie wda się w dłuższą rozmowę.

– Obowiązkami? – podpowiedziała z błyskiem w oku. – Masz na myśli obowiązki świadka?

– Tak... myślę? – zmarszczył brwi. – To znaczy... tak, właśnie tak... Pilnowanie sukienki czy odbieranie prezentów nie może być aż tak skopane... ekhm... skopli... kowane.

– Ależ oczywiście, że nie jest – przyznała mu rację wampirzyca. Odjęła palec od ust, aby chwycić w dłoń kielich. – Co jednak z wieczorem panieńskim, na który powinny być zaproszone wszystkie panny z wysokich, wampirzych rodów? Co z tradycyjnym narzeczeńskim polowaniem? Co z degustacją krwi, która zostanie podana na weselnych stołach? Wszyscy wiedzą, że podanie złej krwi może prowadzić do rozpadu związku.

Sean widać nie wiedział, bo z każdym pytaniem coraz bardziej zapadał się w sobie. Blanche, która zdawała się tego nie zauważać, upiła spory łyk krwi.

– Obawiam się – zaczęła, oblizując zaczerwienioną wargę – że jesteś wyjątkowo naiwny, Seanie. Organizacja wampirzego ślubu, a tym bardziej wesela, na pewno cię przerośnie.

Mężczyzna mruknął coś pod nosem. Niestety zapomniał, że w sali znajdowało się ponad dwadzieścia istot o ponadprzeciętnym słuchu, które nie miały problemu z usłyszeniu żadnego z jego słów. Zwłaszcza tych, które bardzo mocno zdawały się przypominać słowa takie jak: „nietoperze" i „pierdolenie".

W tak zróżnicowanym towarzystwie tragedia była tylko kwestią czasu...

– Uważasz, że to mrzonki, człowieku? – Po raz kolejny głos zabrała Felicia. – Zasiadasz z nami do stołu, jesz nasze potrawy i raczysz się naszym towarzystwem. Przyjęliśmy cię jako gościa, a mimo to śmiesz wychodzić przed szereg i pogardzać tak ważnymi dla nas tradycjami?

Sean przełknął ślinę.

– Ja nie... To przecież ona...

– Nie spodziewałem się niczego innego po człowieku – prychnął Verne Lavine, kolejny z kuzynów Ezry i Valentine'a, który od początku spotkania zerkał ukradkiem na jedną z sióstr Hemsworth.

– A czy ktokolwiek się spodziewał? – zawtórował mu Jaden, patrząc z wyrzutem na pobladłą Aileen. – Nie będę ukrywał, od samego początku optowałem za tym, aby ten dzieciak został tam, gdzie jego miejsce. Sługa nigdy nie dorówna panom, choćby nawet wyszorować go do czysta i ubrać w złote fatałaszki.

– Panie Hemsworth – upomniał go Valentine. – Sean Lane jest naszym gościem. Bez względu na sytuację, nie uchodzi wyrażać się w taki sposób o kimś, kto zasiada przy tym samym stole.

Starszy wampir zbył jego uwagę ostentacyjnym prychnięciem.

– Czy to nie on określił właśnie nasze zwyczaje „wampirzym pierdoleniem"?

Valentine zacisnął ręce w pięści.

– Skoro ponoć nikt nie spodziewał się po nim nic innego, to czemu jest pan tym tak oburzony?

– W jadalni przebywają obecnie cztery ważne dla mnie kobiety. Nie życzę sobie, aby wysłuchiwały podobnych komentarzy ze strony brudnego...

– Ojcze! – przerwała mu Aileen. Jej twarz to stawała się coraz bledsza, to czerwieniała ze złości. Już sama nie wiedziała, czy powinna reagować wściekłością, czy rozpaczą, że kolacja poszła w tak złym kierunku. – Proszę...

Przerwała, ponieważ Valentine ułożył na jej ramieniu swoją dłoń. Posłał jej uspokajające spojrzenie, sugerujące, aby pozwoliła mu działać. W końcu nie bez przyczyny został mianowanym gospodarzem wieczoru. To wyłącznie do jego obowiązków należało rozwiązywanie potencjalnych sporów.

– Wybaczy pan, panie Hemsworth, ale Sean Lane ma prawo tu przebywać – oznajmił poważnym tonem. – Tak jak wszyscy inni, otrzymał oficjalne zaproszenie i tak jak oni, włącznie z panem, miał prawo odmówić obecności w dzisiejszej kolacji. Nie zrobił tego. Podobnie zresztą jak pan.

Twarz ojca Aileen stężała ze złości.

– Pojawiłem się tylko przez wzgląd na moją córkę – wycedził, choć w jego słowach jedyną prawdziwą rzeczą była kryjąca się za nimi wściekłość. Jeśli już faktycznie dla kogoś przyjechał, to wyłącznie dla Valentine'a, a raczej jego znanego nazwiska. – Mam prawo domagać się tego, aby miejsca obok mnie, nie zajmował ktoś jego pokroju.

To mówiąc, wycelował dłoń prosto na Seana. Zaciśnięta szczęka weterynarza poruszyła się niespokojnie, ale on sam nic nie powiedział.

Valentine odchrząknął.

– Zgadzam się, że nasz ludzki towarzysz wykazał się nietaktem – zaczął powoli, spoglądając to na Aileen, to na Seana – należy jednak wziąć poprawkę na jego obecny stan. Ludzie mają o wiele słabsze głowy niż przedstawiciele naszego gatunku. Nasze wino również nie należy zresztą do najsłabszych. Poplątałoby język niejednemu koneserowi.

– O tak – rzucił Jaden, mrużąc powieki. – Sean Lane zdecydowanie jest koneserem. Jak mało kto polubił się z efektem wampirzego jadu.

Ktoś zakrztusił się winem, ktoś inny nieco za głośno odstawił na stół swój kielich. Możliwe, że zarówno jedną, jak i drugą osobą, był sam Ezra.

– Myślisz, że nie wiem, człowieku? – wycedził tymczasem stary Hemsworth, nie zwracając uwagę na pozostałych gości. – Że nie doniesiono mi, że moja córka piła ludzką krew? Nie masz wstydu, przychodząc tutaj ze świadomością, że byłeś dla niej zaledwie...

– Wystarczy – Aileen poderwała się z miejsca tak gwałtownie, że o mało go nie przewróciła. – Jeszcze słowo, ojcze, i zostaniesz wyproszony!

Mężczyzna uniósł brwi.

– Wyprosisz własnego ojca z oficjalnej kolacji zapoznawczej? – zapytał takim tonem, jakby Aileen postradała zmysły, ale jak dotąd nikt nie raczył jej o tym poinformować. – Mnie zamiast tego kundla? Co ty sobie wyobrażasz, dziecko?

Wampirzyca zacisnęła usta. Zamierzała coś na to odpowiedzieć, gdy jednak otworzyła usta, przed jej twarzą uformował się kłąb białej pary. Temperatura w powietrzu spadła o co najmniej kilkanaście stopni.

– Jeśli ktoś tu zachowuje się jak kundel, to wyłącznie ty, Jaden – odezwała się po raz pierwszy od początku kolacji ciotka March. Kreśliła palcem okręgi na brzegu opróżnionego kielicha. – Nieznośny szczeniak, który zbyt szybko został spuszczony ze smyczy.

Mężczyzna zacisnął ręce w pięści. Moc ciotki March, starej, ale potężnej wampirzycy, od lat robiła wrażenie na wszystkich z jego rodu. Jeśli wierzyć pogłoskom, w XX wieku doprowadziła do sporej burzy śnieżnej w samym środku lata, była też prekursorką niejednej niebezpiecznej lawiny. Jedną z nich wywołała po tym, jak któryś z jej natrętnych adoratorów (a miała ich co najmniej kilkunastu), usiłował zmusić ją do uległości i małżeństwa.

Ciotka March była przyrodnią siostrą Aisaaha i Blanche, a przy tym naprawdę piękną kobietą. Choć wiekiem nie ustępowała ojcu Ezry i Valentine'a, wciąż wyglądała tak, jakby była co najwyżej w wieku Aileen. Miała ciemne, lśniące włosy, które samoistnie układały się w fale, a także smukłą figurę, którą od jakichś dziewięciu lat uwielbiała ukrywać pod przydługimi swetrami ręcznie haftowanymi chustami. Średnio co dziesięć lat zmieniała styl, w jakim się ubierała. Twierdziła, że w ten sposób prędzej czy później będzie mogła odnaleźć swoje wewnętrzne „ja".

Najwyraźniej wciąż go nie znalazła, bo już kilka miesięcy temu zaczęła wspominać o kolejnej zmianie garderoby. Na razie jednak skupiła całą swoją uwagę na postaci Jadena Hemswortha.

– Jesteśmy cywilizowaną rasą, więc jak na cywilizowaną rasę przystało, powinniśmy w spokoju dokończyć kolację. – Uśmiechnęła się zimno, sięgając po kielich. – Czy ktoś ma jakieś obiekcje?

Aileen na powrót zajęła miejsce przy stole, Jaden zacisnął wargi, ale pokręcił głową. Ze wszystkich istot, jakie chodziły po świecie, chyba tylko March Blackworth mogło ujść z życiem po rzuceniu mu w twarz, że jest szczeniakiem. Szkoda, zważywszy że Ezra miał aktualnie ochotę obrzucić go przynajmniej setką o wiele gorszych epitetów.

– Świetnie – oznajmiła kobieta, unosząc kielich. – Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, sugeruję, żebyśmy wznieśli toast za przyszłą młodą parę. W końcu nie co dzień zdarza się, że Przeznaczenie łączy potomków dwóch tak wspaniałych rodów.

Choć nie ustalano wcześniej żadnego scenariusza, wedle którego miałaby przebiegać kolacja, służący wyczuli intencję wampirzycy, bo natychmiast dobyli karafek ze świeżą krwią i zaczęli rozlewać ją do kielichów gości, którzy zdążyli je opróżnić. Santia Maveriott i Alastair Saviett przez chwilę obserwowali March nie kryjąc braku przychylności, ostatecznie jednak również sięgnęli po kielichy. Kobieta skinęła w ich stronę głową, a następnie przeniosła wzrok na Seana, który był zbyt zdenerwowany, aby się poruszyć, a co dopiero dołączyć do wampirzego toastu.

– Panie Lane – upomniała go ciotka, sugestywnie unosząc brew.

Weterynarz odchrząknął i bez namysłu chwycił za kielich.

Potem wszystko potoczyło się zbyt szybko, aby ktokolwiek zdążył zareagować.

Sean był tak wciągnięty w panującą przy stole atmosferę napięcia, że nawet nie zauważył, kiedy zawartość jego kielicha nabrała o wiele głębszej barwy. Nie zwrócił także uwagi na specyficzny, bardzo charakterystyczny zapach, który uniósł się nad jego ręką w chwili, gdy przykładał go do ust, aby upić solidny łyk.

– Sean, nie! – krzyknęła Aillen, aby było już za późno. Nim weterynarz w ogóle przetworzył, co się stało, na jego języku pojawił się metaliczny posmak.

Dopiero wtedy zorientował się, że nie wypił wina, lecz krew, którą służący z pośpiechu uzupełnił także jego naczynie.

W tamtym momencie Ezra znów to poczuł. Połączenie, które sprawiło, że w jego uszach pojawił się nieprzyjemny szum, a wypełniająca jego usta posoka wydała się nagle obrzydliwie błotnista i słona. Chyba po raz pierwszy przeszło mu przez myśl, że zwymiotuje. Z tym, że po raz kolejny nie były to jego własne odczucia, lecz Seana, który w tej samej chwili, gwałtownie oderwał kielich od ust. Zdezorientowany i zszokowany, zaczął krztusić się resztkami krwi, które pociekły mu po brodzie i rozprysnęły się na stole, niczym szkarłatny deszcz.

Kilku służących wstrzymało oddech, gdy w powietrzu zawisła niezręczna cisza. W paru spojrzeniach pojawiło się coś na kształt mieszanki dezaprobaty i zdumienia, z czego większość z nich była skierowana nawet nie tyle w stronę samego Lane'a (który wciąż zanosił się kaszlem), ile Aileen i Valentine'a, którzy zamarli w pół ruchu, nie wiedząc, jak zareagować na to, co się właśnie wydarzyło.

– Zmarnować taką dobrą krew. – Pokręciła głową, niewzruszona całą sytuacją Blanche. Odsunęła się jedynie, aby krew, którą wciąż pluł weterynarz, nie ubrudziła mankietów jej eleganckiej sukni. – A wystarczyło tyle nie pić...

Sean rozchylił wargi i zaczął ciężej oddychać. Ezra, który wciąż był z nim połączony, wiedział, co przeżywa i chyba nawet był w stanie mu współczuć. Jemu także nie odpowiadało to, że zimna krew dostaje się w każdy zakamarek jego ust, po czym wlewa do gardła, podrażniając przełyk. Dusiło go coś, co przez ponad dwieście lat utrzymywało go przy życiu; uczucie było tak nietypowe, że aż zaskakująco odkrywcze.

– Ja chyba... – wybełkotał Sean tak niewyraźnie, że mogły go zrozumieć jedynie czułe na dźwięk wampiry. – Chyba już pójdę.

Jeszcze zanim skończył mówić, poderwał się z miejsca, szurając krzesłem o drewnianą podłogę. Chyba dopiero wtedy uderzyło go to, jak bardzo był pijany, bo zanim złapał równowagę, zatoczył się do tyłu i o mało co nie wpadł na stojącego nieopodal służącego. Notabene tego samego, który wcześniej przypadkowo uzupełnił jego kielich. Wciąż trzymał w dłoniach felerną karafkę z kotłującą się na jej dnie krwią.

Sean uniósł dłonie, za wszelką cenę starając się uniknąć jakiegokolwiek cielesnego dotyku. Chyba tylko cudem udało mu się odzyskać równowagę i stabilnie stanąć na nogach. Nim służący zdążył cokolwiek powiedzieć, otarł usta wierzchem dłoni i ruszył szybkim krokiem ku drzwiom.

Aileen, która obserwowała tę scenę z szeroko otwartymi oczami, w końcu oprzytomniała. Spojrzała najpierw na ochlapany krwią stół, a potem na drzwi. Już miała wstać i puścić się biegiem za upokorzonym (i prawdopodobnie bliskim pochorowania się) przyjacielem, gdy wtem na jej ramieniu zacisnęła się czyjaś silna dłoń.

– Siedź – syknęła Felicia, zmuszając ją do pozostania na miejscu. – Jesteśmy w trakcie oficjalnej kolacji, a ty pełnisz funkcję towarzyszki gospodarza. Nie możesz ot tak odrzucić swojej roli na rzecz przypadkowego człowieka.

Aileeen zacisnęła wargi i pełna najgorszych przeczuć, w końcu przesunęła wzrokiem po zasiadających przy stole wampirach. Ojciec mroził ją spojrzeniem, nakazując posłuszeństwo, Santia Maveriott ukryła twarz za kielichem, a ciotka Blanche mrużyła powieki, czekając, aż wampirzyca popełni błąd, o którym będzie można opowiadać reszcie nieobecnej w tym dniu rodziny. Nawet jej siostry, zazwyczaj oziębłe i milczące, zdawały się podekscytowane na myśl o jej kolejnym ruchu. Wszyscy chcieli wiedzieć, kogo wybierze. Bezwartościowego człowieka, czy towarzystwo, któremu tak bardzo starała się przypodobać.

Młoda weterynarka zacisnęła wargi. Posłała Valentine'owi bezradne spojrzenie, ale ten tylko przymknął powieki i pokręcił głową. Jakkolwiek bardzo mu się to nie podobało, tak Felicia miała rację. Wampirza tradycja nakazywała, aby narzeczeni pozostali przy jadalnianym stole dopóty, dopóki nie odejdzie od niego ostatni z gości. Valentine pełnił rolę gospodarza wieczoru. Jakby to wyglądało, gdyby pozwolił pobiec narzeczonej za innym mężczyzną?

Na pewno mniej kontrowersyjnie, niż gdyby zrobił to Ezra. A ten zaciskał w tym momencie dłonie tak bardzo, że aż zbielały mu wszystkie kłykcie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top