Rozdział 4

Choć pora wciąż była wczesna, Ezra już na tym etapie wieczoru mógł stwierdzić, że ten zapowiadał się na wyjątkowo męczący. Jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko jeździć po klubach, aby w akompaniamencie głośnej muzyki i rozwrzeszczanej młodzieży, wysłuchiwać argumentów przemawiających na rzecz ślubu swojego młodszego brata.

– Muszę tam jechać? – zapytał, wyglądając przez szybę. – Już się zgodziłem, niby co dadzą mu kolejne rozmowy?

– Valentine zapewne chce mieć pewność, że w ostatniej chwili nie zmienisz zdania – rzuciła Esther, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu, który wciąż drżał, sugerując nadchodzenie kolejnych wiadomości. Prędkość, z jaką się poruszali, nie przeszkadzała jej w prowadzeniu burzliwej rozmowy. Jej smukłe palce zdawały się dostosowywać do tempa, z jakim poruszał się samochód. – Może wyczuwa, że w duchu wciąż się wahasz?

Wampir posłał jej niechętne spojrzenie.

– Dopiero mogę zacząć się wahać – oznajmił, krzyżując ręce na piersi. – Mam na głowie całe Barcley Alley, nie mam czasu bawić się w wedding planerkę.

– Planowanie ślubu zostaw mnie i przyszłej pannie młodej. – Esther zerknęła na niego znad telefonu. – Mam paru znajomych z branży, załatwienie zespołu, najlepszego alkoholu czy dekoracji będzie czystą formalnością.

– Od kiedy jesteś fanką organizowania imprez?

– Od momentu, w którym zaistniała realna możliwość na współpracę z Hemsworthami – rzuciła i nawet nie drgnęła jej przy tym powieka. – Nie interesuje mnie, jak to z Valentinem zrobicie, ale macie za wszelką cenę urobić Jadena. Plotki szybko się rozchodzą, wampiry z pozostałych części miasta już gadają o potencjalnym sojuszu z Roden Bale. Jeśli ich przypuszczenia na temat ślubu się potwierdzą, z marszu zerwą z nami wszelkie stosunki. Musimy być na to gotowi, Ez.

– Mówisz tak, jakbym nie wiedział, na czym stoimy – mruknął, opierając głowę na twardym zagłówku. – Nadnaturalni już teraz są wobec nas wyjątkowo podejrzliwi. Nawet jeśli Valentine pójdzie po rozum do głowy i zerwie zaręczyny, ich podejście tak łatwo się nie zmieni. Przez dłuższy czas nie będzie mowy o żadnej współpracy.

– A co za tym idzie Barcley Alley będzie zdane na łaskę reszty klanów – dopowiedziała Esther tonem, którym można by było zakończyć szkolną prezentację, a nie obwieścić wszem i wobec, że kilkaset wampirów straci swoją pozycję na arenie międzymiastowej.

Ezra wzniósł oczy ku niebu, ale nic więcej nie powiedział. Esther zdawała się być w swoim żywiole. Nawet teraz, ubrana w krótką, srebrzystoszarą sukienkę i buty na zabójczo cienkim obcasie wyglądała o wiele bardziej profesjonalnie niż on. Bez względu na okoliczności, zawsze zdawała się w pełni pochłonięta pracą. Między innymi właśnie dlatego mianował ją swoją zastępczynią.

Dotychczas ani razu nie pożałował swojej decyzji. Wampirzyca była wygadana i piekielnie inteligentna. Los nie poskąpił jej też urody, którą często wykorzystywała na swoją korzyść. Nawet teraz światło bijące z ekranu, rozświetlało jej drobny nos i ładnie zarysowane kości policzkowe, sprawiało także, że jej jasne kosmyki sprawiały wrażenie niemalże całkowicie białych. Wampiry rodziły się z reguły z wyjątkowo ciemnymi włosami, kobiety często decydowały się więc na ich farbowanie. Esther, która robiła to od dobrych kilkudziesięciu lat, miała je obecnie w odcieniu platynowego blondu. Przechodziła również fazę na chłodne dodatki, toteż na jej dłoniach pobrzękiwały cienkie, srebrzyste bransolety. Dwie z nich, podobnie jak podrygujące w jej uszach kolczyki, były wysadzane drobnymi perełkami.

Początkowo nie miał w planach zabierać jej do klubu, po krótkim namyśle doszedł jednak do wniosku, że obecność kobiety zapewni mu choć odrobinę spokoju. Fakt, że wciąż nie znalazł sobie partnerki powodował, że jego wampirze feromony były wyjątkowo intensywne. Kobiety lgnęły do niego na każdym kroku, licząc, że a nuż którejś dopisze szczęście i zdoła zwrócić na siebie uwagę. Jak dotąd żadnej się to nie udało.

Samochód w końcu dotarł do celu, więc opuścili go, starając się zbytnio nie rzucać w oczy. Nie, żeby faktycznie im się to udało, skoro klub należał do brata Ezry, a on sam był dobrze znany większości wampirów z tej części miasta. Wielu z nich od razu zawiesiło wzrok na charakterystycznym mężczyźnie w garniturze, który mimo poważnego wyrazu twarzy, sprawiał wrażenie, jakby znalazł się w tym miejscu za karę. Nie wspominając już nawet o jego pięknej towarzyszce, która od razu wsunęła rękę pod jego napięte ramię i pociągnęła go w stronę pilnującego wejścia ochroniarza.

Mężczyźnie wystarczył jeden rzut oka na nowo przybyłych, aby wiedzieć, z kim ma do czynienia. Bez słowa wpuścił ich do środka, życząc im jedynie na odchodne miłej zabawy. Ezra nie sądził, aby takowa była możliwa, ale z grzeczności zachował tę uwagę dla siebie. Z tego, co wiedział, Scarlet Dawn cieszyło się sporą popularnością zarówno wśród ludzi, jak i wampirów. Ezra nie pamiętał, żeby kiedykolwiek odwiedził któryś z nowszych przybytków brata, Valentine nalegał jednak, aby to właśnie w nim omówili przebieg nadchodzącego spotkania z Jadenem Hemsworthem. Zupełnie jakby było coś do omawiania...

– Valentine napisał, że się spóźni. – Z zamyślenia wyrwał go głos Esther dochodzący gdzieś przy jego uchu. Ponieważ w klubie było głośno, musiał się nachylić, aby usłyszeć jej kolejne słowa. – Pisze, że będzie za jakąś godzinę. Sugeruje też, żebyś do tego czasu spróbował się rozluźnić.

– Świetnie. – Ezra powiódł spojrzeniem po osobach zgromadzonych w klubie. Sporo osób tańczyło na parkiecie, ci, którzy zmęczyli się zabawą lub utożsamiali ją z innymi czynnościami, zajmowali kanapy w bocznych lożach. Większość z nich była zajęta przez pijące wampiry lub obściskujące się pary. Panował taki harmider, że mało kto był w stanie rozmawiać, nikomu zdawało się to jednak nie przeszkadzać.

Ruszyli do jednej z loży nieopodal baru, tej, która na co dzień była zarezerwowana dla specjalnych gości Valentine'a. Esther uśmiechała się do mijanych po drodze mężczyzn, Ezra z kolei usiłował ignorować zaciekawione spojrzenia kobiet. Zgodnie z przypuszczeniami, co bardziej odważne bywalczynie klubu od razu się nim zainteresowały. Nic zresztą dziwnego, skoro miał metr osiemdziesiąt pięć i garnitur od najlepszego projektanta w mieście. Jego zwyczajowy zapach mieszkał się ponadto z feromonami, które podpowiadały dosłownie każdej kobiecie w klubie, że ma do czynienia z wolnym nadnaturalnym.

Zełgałby, twierdząc, że nie wyróżnia się na tle pozostałych wampirów. Nieważne na co liczył, nie było szans, aby ktokolwiek przegapił jego pojawienie się w Scarlet Dawn.

* * *

Wbrew temu, co myślał Ezra, była jedna osoba, której udało się nie zauważyć jego wielkiego wejścia.

– Jebać wampiry – mruknął Sean, stawiając na blacie pusty kieliszek. Przysunąwszy go do pozostałych kieliszków, aby ułożył się wraz z nimi w równy rządek, kiwnął na barmana, aby ten przygotował mu następną kolejkę. – Żyją parę lat dłużej niż inni i już myślą, że mogą kontrolować cały pierdolony świat.

Mężczyzna za ladą posłał mu rozbawiony uśmiech. Od dłuższego czasu przysłuchiwał się narzekaniom swojego młodego klienta i nawet nie próbował ukryć, że te sprawiały mu przyjemność. Sam był wampirem, ale najwyraźniej przyzwyczajonym do podobnych obelg. Zwłaszcza tych rzucanych przez pijanych gości.

– No i co z tego, że jestem człowiekiem? – ciągnął niezrażony Sean. – Niby jakim prawem mogą mi czegokolwiek zabronić? Jeśli będę chciał iść na ślub najlepszej przyjaciółki, to pójdę i nikomu nic do tego.

Barman postawił przed nim pełen kieliszek, więc podziękował i od razu go opróżnił. Po którejśtam kolejce przestał liczyć, ile wypił. Chwilowo czuł się dobrze, uznał więc, że da na wstrzymanie dopiero wtedy, gdy zacznie mu się dwoić w oczach lub nie będzie w stanie skonstruować sensownie brzmiącego zdania. Musiał w końcu dostać się jakoś do domu. Liczył, że Aileen będzie tak miła, aby za parę godzin odebrać go pijanego w sztorc spod klubu swojego narzeczonego. Na szczęście był już wystarczająco wstawiony, aby nie przejmować się tym, co od niej wtedy usłyszy.

– Aileen ma dwadzieścia dziewięć lat – mruknął, obracając w palcach kieliszek. – Kto w tym wieku słucha się rodziców? – Machnął ręką na barmana. – Ty byś słuchał?

– Trudno powiedzieć – rzucił tamten, sięgając po świeżo umytą szklankę, aby przetrzeć ją od wewnątrz pomarańczową ścierką. – Mam osiemdziesiąt sześć lat. Nie pamiętam, co robiłem przed trzydziestką.

Sean pokiwał głową, co skończyło się tym, że musiał podtrzymać się blatu, tak go zarzuciło. Zaskoczyło go to, bo z reguły najpierw zaczynał mu się plątać język, a dopiero potem ręce i nogi. Może nawet by go to zaalarmowało, gdyby nie fakt, że głowa zaćmiona alkoholem nie była w stanie pomieścić naraz zbyt wielu myśli. A jako że obecnie błądził nimi w zupełnie innych rejonach, dość szybko o tym zapomniał.

– Nie masz się czym martwić, stary – zapewnił, przykładając dłoń do czoła. – Mój dziadek też dostał w podobnym wieku alzheimera. To żaden wstyd, serio.

Wampir odstawił wypolerowaną szklankę na półkę i przyjął jeszcze parę zamówień. Sean przyglądał mu się z uprzejmym zainteresowaniem, nie chcąc wyjść na pijaka, który szuka okazji do wygadania się obcemu facetowi. Na szczęście tamten nie wydawał się znudzony jego wywodem, wręcz przeciwnie, po obsłużeniu wszystkich gości, znów przesunął się w taki sposób, aby znaleźć się w zasięgu wzroku intrygującego klienta.

– Jestem Gariel, tak swoją drogą – przedstawił się, stawiając przed Seanem nowy kieliszek. Tym razem był nieco większy od poprzednich, a jego zawartość miała intensywnie pomarańczowy odcień. Ścianki były pokryte połyskującymi drobinkami cukru, skropionymi dodatkowo odrobiną soku z cytryny. – Ten jest na koszt firmy. A raczej na mój koszt.

Sean uniósł brwi, ale ostatecznie przyjął podarunek. I tak nie miał zbyt wiele do stracenia. Gdyby barman chciał mu coś wrzucić do drinka, to zrobiłby to już jakiś czas temu. Po co miałby się zresztą trudzić, skoro obezwładnienie człowieka nie powinno sprawić mu najmniejszego problemu. Sean mógłby go co najwyżej zdzielić pięścią lub podrapać po twarzy, ale jakoś nie wierzył, aby specjalnie go to obeszło.

– Dzięki, ale jakby co, to wiedz, że znam właściciela – ostrzegł mimo wszystko, żeby nie było, że nie wykazał się choćby odrobiną instynktu samozachowawczego. – Jeśli coś mi dosypałeś, to od razu się o tym dowie.

Mężczyzna skinął głową, którą następnie przekrzywił, jakby chciał pokazać, że nie ma nic na sumieniu. Sean wzruszył ramionami i bez dalszych oporów, przyłożył wargi do chłodnego szkła. Miał na względzie, że spora część wampirów obecnych w klubie, z przyjemnością zatopiłaby zęby w jego rozgrzanej szyi, nie zakładał jednak, że w pierwszej kolejności zainteresuje się nim sam barman.

Może ten wieczór jeszcze miał szansę na happy end.

– Dobre – stwierdził z zaskoczeniem po wypiciu połowy drinka. O dziwo smakował naprawdę ciekawie, jego podstawą były świeżo wyciśnięta marakuja i rum, dzięki czemu słodycz cukru współgrała z kwasowością cytryny. Uznał, że w zamian za takiego drinka może odwdzięczyć się wyjawieniem własnego nazwiska. – Sean Lane.

– Sean to imię czy...?

– Imię. Rodzice stracili całą kreatywność po pojawieniu się na świecie mojego starszego brata.

Kąciki ust Gariela powędrowały do góry.

– Timotheego, tak?

– Ja walę, jestem aż tak pijany?

Odpowiedziało mu skinięcie. Sean westchnął i dopił drinka do końca. Miał szczerą nadzieję, że w swoim pijackim słowotoku nie zapędził się dalej, niż do obgadywania rodzin Aileen i Valentine'a. Co ważniejsze, że nie zdradził zbyt wielu szczegółów, które pomogłyby dodać Garielowi dwa do dwóch. Trochę głupio byłoby stołować się w klubie wampira, któremu właśnie obgadywało się dupę.

Na tyle, na ile pozwalało mu zamglone spojrzenie, przyjrzał się swojemu rozmówcy. Gariel był trochę jak przygotowany przez niego drink: naprawdę niezły. Jak każdy przedstawiciel swojego gatunku, mógł się poszczycić idealną cerą i przyjemną dla oka aparycją. Miał ciemne, przenikliwe oczy, którymi obejmował całą długość baru, a także wydatne usta, z których ani na moment nie schodził uśmiech. Gdyby Sean miał go ocenić według swojej prywatnej skali atrakcyjności, dałby mu solidne osiem punktów. No, może osiem i pół za to, że nie dość, że nie zraził się jego paplaniną, to jeszcze postawił mu kolejkę.

– No więc, Sean – zaczął tamten, niby mimochodem. – Naprawdę aż tak nienawidzisz wampirów?

Świetny początek znajomości, Sean. Powinszować.

– Nie to, że nienawidzę... – zaczął, usiłując się zorientować, czy plączący się język wynikał z zakłopotania, czy tego, że w końcu dosięgła go zemsta wypitych procentów. – Moja najlepsza przyjaciółka jest wampirem... ale o tym już wiesz.

– Narzeczona szefa – przytaknął Gariel, przypadkowo zerkając w bok. – Nigdy jej nie widziałem, ale słyszałem, że pan Blackworth za nią przepa...

Urwał, wpatrując się w coś, a raczej kogoś, stojącego za plecami Seana. Mężczyzna był zbyt zaaferowany faktem, że ktoś zwrócił na niego uwagę, aby zarejestrować przybycie nowych klientów. Do tego stopnia go to nie obchodziło, że przegapił moment, w którym spojrzenie Gariela pociemniało, a widoczne pod koszulą mięśnie, napięły się w oczekiwaniu na nadchodzące zamówienie. Nie reagował w ten sposób na żadnego z dotychczasowych klientów.

– Valentine jest w porządku – ciągnął niezrażony Sean. Ponieważ nie wiedział, co zrobić z rękami, zaczął zdrapywać z kieliszka zbrylony cukier. – Nic do niego nie mam, serio. Co innego do tego jego nadętego brata. Typ myśli, że jak ma dwieście lat, to może o wszystkim decydować. Uwierzysz, że kutas umówił się z ojcem Aileen, żeby rozmawiać z nim o wydaniu pozwoleniu na jej ślub? On i stary Hemsworth – prychnął. – Jakby naprawdę miał prawo o czymkolwiek decydować.

Gariel przełknął ślinę. Sean rozchylił wargi, gotów kontynuować, gdy wtem zza jego pleców rozległo się sugestywne chrząknięcie. Było na tyle głośne, że dotarło do niej, nawet mimo dudniącej mu w uszach muzyki i niechęci do skupiania się na czymkolwiek, poza uwydatnioną szczęką przystojnego barmana.

– Sean Lane – rozbrzmiał niski, surowy głos. – Kto by się spodziewał.

Sean, do którego w końcu zaczęła docierać powaga sytuacji, znieruchomiał (podobnie zresztą jak obracające się w jego głowie trybiki). Nie odważył się odwrócić, wmawiając sobie, że tak duży zbieg okoliczności był zwyczajnie niemożliwy. Teksty typu „on stoi za mną, prawda?" padały tylko w niskobudżetowych produkcjach. Ewentualnie w kiepskich remake'ach Disneya, ale one przecież też nie stały na najwyższym poziomie.

No, może poza Piękną i bestią, z którą Sean nagle zaczął się coś za bardzo utożsamiać. Nie nazwałby się co prawda „piękną", ale nie miał wątpliwości co do tego, że właśnie pojawiła się za nim bestia.

– No, słucham – odezwał się po raz kolejny Ezra Blackworth, a Sean mógłby się założyć, że właśnie zaplatał dłonie na piersi, tylko po to, aby uwydatniły się jego przesadnie napompowane bicepsy. Wnioskował tak po minach kobiet, które odbijały się w lustrze za barem. Przynajmniej cztery wyglądały, jakby miały zaraz zemdleć. – O czym jeszcze nie ma prawa decydować ten „kutas"?

Zazgrzytał zębami. Jak na złość w lustrze odbijała się tylko jego własna twarz, Ezra był zbyt wysoki, aby mógł się załapać w całości. Odbicie ukazywało zaledwie część jego wyprostowanej sylwetki, w tym idealnie dopasowaną koszulę, przewieszoną przez ramię marynarkę w kolorze głębokiego granatu, a także szeroki, skórzany pasek podtrzymujący eleganckie spodnie.

Kurwa.

– Kurwa – wymsknęło się spomiędzy jego zaciśniętych warg, zanim zdążył pomyśleć i w porę się powstrzymać.

– Lepiej bym tego nie ujął – stwierdził Ezra, na co Seanowi wydało się, że muzyka w klubie straciła na intensywności. A może wcale nie miał omamów słuchowych? Może wszyscy, którzy zebrali się w Scarlet Dawn tylko czekali, aby być świadkami jego towarzyskiego upadku?

Pogratulował sobie w duchu za bycie idiotą stulecia. Nie dość, że miał zarobić wykład od Aileen za upicie się w klubie jej narzeczonego, to nieświadomie zapracował sobie również na niezbyt przyjemną wymianę zdań z jej przyszłym szwagrem... Co jak co, ale żeby w jednym i tym samym dniu być w stanie sprowokować nie tylko córkę Hemsworthów, ale również pierworodnego syna Blackswortha, to już trzeba było mieć talent.

– No więc? – Ezra zaczynał się niecierpliwić. – Zamierzasz podzielić się z nami resztą swoich błyskotliwych przemyśleń?

Sean zacisnął powieki. Obracając się na taborecie, był w stanie myśleć tylko o tym, że właśnie najprawdopodobniej zniszczył życie jedynej osobie, na której naprawdę mu zależało. Po tym, co właśnie zrobił, Ezra w życiu nie zgodziłby się zaprosić go na ślub, mało tego, pewnie już zadecydował, że ten nie powinien dojść do skutku. Niby z jakiej racji miałby wydać brata za kobietę, która obracała się w równie parszywym towarzystwie?

Mężczyzna nie orientował się zbytnio w sytuacji wampirów z miasta, więc kojarzył jedynie te fakty, którymi dzieliła się z nim Aileen. Wiedział chociażby, że brat Valentine'a nie mógł zmusić go do zakończenia związku z racji tego, że wtrąciło się wampirze Przeznaczenie. Nie oznaczało to bynajmniej, że nie miał pozycji i środków, aby utrudnić młodym stanięcie przed ołtarzem.

Co go podkusiło, żeby iść do tego nieszczęsnego klubu...

– Zaszła pomyłka – zaśmiał się nerwowo, po czym odchrząknął i usiłując brzmieć na o wiele pewniejszego, niż był, dodał: – Nie miałem zamiaru...

W tym momencie uniósł głowę. Zamierzał wymyślić naprędce jakieś wiarygodne kłamstwo, zamilkł jednak od razu, gdy jego rozbiegane oczy natrafiły na ciemne oczy wampira. I na wszystkie bóstwa i świętości, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi, nic nie mogło go przygotować na ten widok.

Ezra był niczym wzburzona toń oceanu, pochłonęła go w całości, nim w ogóle zorientował się, że jego ciało znika pod powierzchnią. Po raz pierwszy miał okazję stanąć twarzą w twarz z następcą klanu z Barcley Alley, ale jak raz, zupełnie nie interesowało go analizowanie kolejnej z wielu nowych twarzy. Był jak zahipnotyzowany; choć wciąż siedział na taborecie, miał wrażenie, że spada w bezdenną otchłań. Z tym, że nie był to lot, który napawał lękiem. Wręcz przeciwnie, kojarzył się z uczuciem, które regularnie musiało towarzyszyć co bardziej szalonym spadochroniarzom. Zaszumiało mu w głowie, adrenalina wystrzeliła w kosmos. Gdyby teraz ktoś wymierzył mu prawego sierpowego, prawdopodobnie w ogóle by tego nie zauważył.

Coś zmusiło go, aby patrzeć prosto w oczy tego postawnego wampira, tonąć w ciemnobrązowych tęczówkach, które na moment... dosłownie na ułamek sekundy niezauważalny dla nikogo, prócz ich dwóch, przybrały odcień intensywnej szarości. Zupełnie jakby przez spojrzenie Ezry przemknął rój srebrnych meteorów. Tak maleńkich, że mogły być zarezerwowane wyłącznie dla oczu Seana, a zarazem na tyle niszczycielskich, że odebrały im obu grunt pod nogami.

Ezra wydawał się równie zszokowany. W przeciwieństwie do jasnowłosego, nie był jednak pijany, co pozwoliło mu zachować trzeźwość umysłu i nie zachwiać się pod naporem zupełnie nowych uczuć. Jego jedyną reakcją było zrobienie kroku w tył. Niewielkiego, ale znaczącego, bo zdającego się wytyczać jakąś niewidoczną granicę. Przecinającą nić, która nieoczekiwanie oplotła ich ciała nierozerwalną obietnicą.

– Ty sobie chyba żartujesz – wycedził, a jego spojrzenie na powrót pociemniało. Nie zmieniało to faktu, że wszyscy, ale to dosłownie wszyscy byli świadkami jego wcześniejszego zawahania. Ezra Blackworth cofnął się przed Seanem Lanem. Przed... człowiekiem.

– Ezra? – Kobieta towarzysząca wampirowi, ostrożnie dotknęła jego ramienia. – Wszystko w porządku?

Ciemnowłosy wciąż wpatrywał się w Seana, który zamrugał, jakby dopiero w tym momencie wybudził się z jakiegoś dziwnego transu. Rozejrzał się po twarzach otaczających go klubowiczów, jakby widział ich po raz pierwszy w życiu (w gruncie rzeczy tak właśnie było), a potem na powrót utkwił spojrzenie w Blackworthcie. Wrażenie, które chwilę wcześniej wbiło go w taboret, na szczęście minęło. Znów był w stanie normalnie oddychać i myśleć.

Zgarnął spod nóg torbę i zaczął przerzucać znajdujące się w niej rzeczy. Miał nogi jak z waty i drżały mu ręce, ale ostatecznie udało mu się wygrzebać ze środka portfel, z którego wysunął następnie dwa banknoty o sporych nominałach.

– Reszty nie trzeba – wyrzucił z siebie na wydechu, wiedząc, że tego typu rozrzutność zaboli go od razu, jak tylko wytrzeźwieje, chwilowo bardziej interesowało go jednak jak najszybsze ulotnienie się z klubu. Nie zamierzał czekać, aż barman podliczy jego zamówienie i zwróci powstałą różnicę. Podejrzewał, że do tego czasu mógłby się udusić własnym językiem. – Ja... powinienem już iść. Zasiedziałem się... i w ogóle.

Gariel posłał mu blady uśmiech, co odrobinę go pocieszyło. W obliczu wszystkich ostatnich niepowodzeń, pochlebiało mu zainteresowanie ze strony atrakcyjnego wampira. Wbrew pozorom nie tak łatwo było zwrócić na siebie ich uwagę.

– Ekhm... dzięki za drinka – zwrócił się do niego, uznając, że powinien się odezwać. Nie pomagał fakt, że wciąż czuł na sobie nienawistne spojrzenie Ezry, którego sugerowało, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. – Fajnie było... pogadać.

Barman pokiwał głową, po czym przyjął od niego gotówkę. Nie odrywając wzroku od brata swojego szefa, rozprostował oba banknoty i machinalnym gestem odłożył je do kasetki. Ezra wzdrygnął się na dźwięk jej mechanicznego kliknięcia, Sean nie zrobił tego wyłącznie dlatego, że nie był w stanie go usłyszeć. Podobnie zresztą, jak nie mógł zarejestrować przyśpieszonego oddechu Blackwortha, ani wyczuć jego zmieniającego się zapachu.

Nie czekając, aż tamten znów zabierze głos, poderwał się z miejsca i wyminął wpatrujące się w niego dwie pary oczu.

– Czekaj! – odezwała się śliczna blondynka, ale Sean nie zamierzał jej słuchać. Już przepychał się między tańczącymi, modląc się o jak najszybszą ewakuację. Najlepiej taką, która nie uwzględniła pogoni i panicznej ucieczki, tylko bezkonfliktowe dotarcie do wyjścia.

Powinien w końcu zainwestować w przenośny inhalator. W którym momencie zrobiło się tak duszno?

Odprowadzany niechętnymi uwagami i przekleństwami tych, którym nadepnął na nogi, z trudem przecisnął się przez tłum i dopadł do drzwi. Nie zostawiał niczego w szatni, więc minął czekającego przy niej ochroniarza, który zlustrował go podejrzliwym spojrzeniem. Sean musiał wyglądać na naprawdę rozgorączkowanego, skoro na pierwszy rzut oka dało się wyczuć, że przed czymś uciekał.

Wypadł na zewnątrz i od razu nabrał głęboki haust świeżego powietrza. Dosłownie, bo po dopiero co przebytej burzy, wszystko pachniało deszczem i mokrą trawą. Woda zmyła z asfaltu resztki brudu, na krawężnikach przestał osiadać kurz. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknęła spora część przechodniów. Jedynie z przydrożnych krzaków wypełzło parę ślimaków i dżdżownic, ukontentowanych nagłym załamaniem pogody.

Nie mogąc uspokoić szybko bijącego serca, nachylił się i zaparł dłońmi o kolana. Nie miał siły dzwonić do Aileen z prośbą o podwózkę, nie, skoro właśnie uniknął ostrej konfrontacji z najbardziej znanym wampirem w mieście. Ezra jak nic już planował, jak dyskretnie się go pozbyć, nie było mowy o ślubie, prędzej o pogrzebie i to jego własnym.

Wodził wzrokiem po drodze, szukając czegoś, wokół czego mógłby się skupić, tak jak w przeszłości często radziła mu terapeutka. Powtarzała, że powinien skoncentrować się na jednej, w miarę bezpiecznej rzeczy, aby później na spokojnie przeanalizować jej przeznaczenie. To nie zawsze pomagało, bo z reguły Sean zaczynał fiksować się wtedy na owej rzeczy jeszcze bardziej, niż na temacie, od którego próbował uciec, ale wciąż wydawało się lepsze, niż bezustanne myślenie o Ezrze i jego dziwnej reakcji.

Co to, kurwa, było?

* * *

– Co to, kurwa, było? – warknął Ezra, nerwowym gestem przejeżdżając sobie ręką po twarzy.

Odkąd opuścili klub, powtórzył ten gest tak wiele razy, że gdyby nie był wampirem, jego policzki już dawno pokryłyby się czerwonymi plamami. – Co ja tam, kurwa, poczułem?

Siedząca w fotelu Esther, założyła nogę na nogę. W dłoniach trzymała kieliszek ze świeżą krwią, jedyną rekompensatę za wieczór, którego nie udało jej się spędzić na zabawie w Scarlet Dawn. Po tym, co wydarzyło się między Ezrą a Seanem Lanem, ten pierwszy nie chciał nawet słyszeć o dalszym czekaniu na Valentine'a. Na odchodne kazał nalać sobie trzy kieliszki najmocniejszej wódki, a kiedy barman wykonał polecenie, wypił je wszystkie na jednym wdechu. Ciskał przy tym z oczu takimi piorunami, że nikt nie odważył się do niego zagadać, ani tym bardziej mu przeszkodzić. Nikt nie zdecydował się również zatarasować mu drogi, gdy podminowany ruszył z powrotem do wyjścia.

Wrócili do rezydencji i od razu udali się do gabinetu Blackwortha. Esther podążała po śladach Ezry, niczym jego cień. Mężczyzna był tak wzburzony, że nie docierały do niego żadne słowa.

– Czy ktoś poza tobą i barmanem widział, co się stało? – zapytał w końcu, czepiając się palcami już i tak zmierzwionych włosów. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero co wyszedł z łóżka po bardzo długim śnie. Jeszcze nigdy nie był tak zdezorientowany i bezbronny. – Esther, czy ktoś to widział?

– Nie. Nie sądzę, żeby ktoś zwrócił uwagę na zmianę koloru twoich oczu. Zapach też zmienia się dopiero z czasem. Początkowo jest wyczuwalny jedynie przez osoby z najbliższego otoczenia i samych partnerów.

Ezra jeszcze mocniej wczepił się palcami we włosy. Partnerów? Jakich partnerów?! On miałby być przeznaczony temu słabemu, nic nieznaczącemu człowiekowi? Czy Esther do reszty postradała zmysły?

– Przecież to niemożliwe – roześmiał się histerycznie. – Przeznaczenie nie łączy wampirów z przedstawicielami ludzkiej rasy. Nie na tym polega nawiązywanie więzi!

Dotarł pod kredens, więc obrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku. Nie był w stanie usiąść, nie, skoro całe jego ciało płonęło żywym ogniem, domagając się bliskości drugiego ciała. Przeznaczenie, któremu nadal usilnie starał się zaprzeczyć, okrutnie sobie z niego zadrwiło. Może chciało się na nim zemścić za to, że dotychczas nie traktował poważnie idei łączenia się w pary, a może tylko czekało, aż Valentine będzie mógł go nazwać hipokrytą. Bo owszem, Ezra w końcu zrozumiał, co takiego czuł jego młodszy brat.

Suchość w ustach, niewyobrażalny głód, podniecenie, ból spowodowany niewiedzą, gdzie obecnie znajduje się jego druga połówka... Wampir nigdy wcześniej nie doświadczył czegoś podobnego. Zupełnie jakby podczas narodzin ktoś wyrwał mu połowę serca, którą teraz, po dwustu siedmiu latach w końcu udało mu się odnaleźć. Jakby stał się... kompletny.

Może nawet doceniłby fakt, że ma to już za sobą, gdyby nie świadomość, kto został jego wybrankiem. Nieważne, że był mężczyzną, bo akurat z tym Ezra miał najmniejszy problem. W przeciwieństwie do ludzi, wampiry nie miały oporów przed łączeniem się w pary z osobnikami tej samej płci, zazwyczaj miało to jednak miejsce na długo przed tym, nim wtrąciło się Przeznaczenie. Wtedy, prócz uczuć, w grę zaczynała wchodzić potrzeba przedłużenia gatunku. Przeznaczenie spajało więzią wampiry, które były ze sobą w stu procentach kompatybilne.

I niby jak to się miało do jego sytuacji?!

Zrobił kolejną rundkę po gabinecie. Po tym, jak usłyszał w klubie wypowiedź Seana Lane'a na temat wampirów, chciał zwrócić mu uwagę, aby zawczasu przypomnieć mu o jego miejscu w ludzkim szeregu. Już w chwili, w której do niego podchodził, poczuł, że coś jest nie tak. Jego umysł zaczęła zasnuwać gęsta mgła, zmysły wyostrzyły się jak jeszcze nigdy dotąd, co pozwoliło mu rejestrować każdą najmniejszą zmianę atmosfery. Słyszał pozbawiony ładu i składu, pijacki bełkot, a także odgłosy łapczywie wymienianych pocałunków. Czuł odór potu spływającego po twarzach tańczących i intensywną mieszankę setek niewspółgrających ze sobą perfum. Nie wspominając już nawet o dźwiękach docierających do niego z głośników, od których dodatkowo kręciło mu się w głowie.

Może gdyby częściej rozmawiał z Valentinem i rzeczywiście interesował się jego życiem uczuciowym, wiedziałby, co towarzyszy chwili odnajdywania towarzysza, a co za tym idzie, w porę zdołałby zareagować. Problem w tym, że ostatnią rzeczą, o jakiej marzył Ezra, było zawracanie sobie głowy takimi głupotami. W jego mniemaniu Przeznaczenie było niczym innym, jak tylko łagodniejszym określeniem na niezdrową żądzę, przeplataną chorobliwym terytorializmem i chęcią posiadania. Po odnalezieniu przeznaczonej osoby, wampir zdawał się tracić zmysły. Ezra wyobrażał sobie, że po odnalezieniu partnerki (lub, jak się okazało, partnera), kontrolę nad jego umysłem, przejmą dolne partie ciała. Tymczasem prawda okazała się zupełnie inna. Czuł się rozgorączkowany, ale nie chciał usidlić Seana Lane'a, zależało mu wyłącznie na tym, aby ten czuł się przy nim jak najlepiej. Ezra nie był w stanie pogodzić się z myślą, że nie upewnił się, że bezpiecznie wrócił do domu. Wyraźnie czuł od niego alkohol, widział, jak kluczy między klubowiczami, starając się zachować równowagę.

Czy na pewno wszystko było z nim w porządku?

Pokręcił głową, klnąc w myślach na swój brak samokontroli. Tyle razy zapewniał, że nie da się ujarzmić, wyśmiewał w duchu każdego, kto przedkładał Przeznaczenie nad rozsądek.

– Esther – zwrócił się do swojej zastępczyni. – Jest jakiś sposób, żeby sprawdzić, czy Sean Lane też jest ze mną w jakimś stopniu związany?

Kobieta umoczyła wargi we krwi. Wkurzało go niemiłosiernie, że potrafiła zachowywać się tak spokojnie w obliczu największej tragedii w jego życiu.

– Musiałabym zasięgnąć języka – odparła, obracając kieliszkiem. – Słyszałam, że były przypadki wampirów, które zako...

– Nawet się nie waż kończyć zdania.

– Którym zdarzało się związać z ludźmi – poprawiła się, przewracając oczami. – Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Ezra, pierwszy raz spotykam się z sytuacją, w której przydarzyło się to dwóm mężczyznom. Przeznaczenie łączy osoby, które są najlepszymi kandydatami do przedłużenia gatunku. O ile ani ty, ani ten facet, nie macie nic do ukrycia, to przyznaję, że nie mam pojęcia, co się odpierdoliło w klubie Valentine'a.

– Nie tylko ty – warknął, zaciskając ręce w pięści. Zaklął jeszcze parę razy, ale żaden z cedzonych wulgaryzmów nie pomógł mu w odzyskaniu spokoju ducha. Chciał w coś walnąć, mocno, wielokrotnie. – Jak ktoś się dowie, będziemy mieć przejebane.

Esther wyprostowała się w fotelu.

– Ez, oczywiście, że się dowie. Mało tego, nie ktoś, tylko wszyscy. Jeśli Lane jest ci przeznaczony, to oszalejesz, próbując go unikać. Jesteś przyszłą głową naszego klanu, więź nie da ci o nim zapomnieć.

– Więc może niech ta więź się, kurwa, ogarnie, bo najwyraźniej próbuje mnie swatać z kimś, z kim na pewno nie zapewnię sobie potomków.

– Kto powiedział, że musisz ich ogarniać akurat z przeznaczoną ci osobą? – Wzruszyła ramionami. – Tego kwiatu jest pół światu, jakaś chętna wampirzyca na pewno się znajdzie.

– Nie przeciągaj struny, Esther, bo zaraz stąd wylecisz. Jeśli nie drzwiami to którymś z okien.

– Jesteś uwiązany dopiero od godziny, a już zachowujesz się jak dupek.

– Ja wcale...! – zaczął, ale zamilkł, uświadamiając sobie, że ma rację. Od dłuższej chwili podnosił głos, jeszcze trochę i po prostu wydarłby się na wampirzycę wyłącznie za to, że nie radził sobie z własnym instynktem. – Okej, może i masz rację, przesadzam. – Przeniósł ręce z włosów na twarzy. Ucisnął palcami nasadę nosa. – Na pewno da się to jakoś rozwiązać. W naszej historii zdarzały się przypadki, że jedna strona decydowała się na odrzucenie partnera.

– Tak, a potem taki wampir do końca życia cierpiał, mając wrażenie, że ból po stracie łamie mu kości i wyrywa wszystkie możliwe narządy – prychnęła, odstawiając kieliszek na pobliski stolik. – Nie wygrasz z Przeznaczeniem, Ezra. Powinieneś się zresztą cieszyć, że jako jednemu z nielicznych udało ci się znaleźć drugą połówkę. Większość wampirów marzy o tym, aby doświadczyć więzi.

– Nieważne, o czym marzę, albo czego chcę. – Mężczyzna oderwał dłoń z taką gwałtownością, że niechcący przejechał sobie paznokciami po policzku. – Nie rozumiesz? Wszyscy bez przerwy patrzą mi na ręce, każdy oczekuje, że będę świecił przykładem i nie popełnię żadnego błędu. Już i tak momentami czuję się jak szczur w jebanym kołowrotku, a teraz jeszcze to. Co ja mam niby zrobić, Esther? Udawać, że nic się nie wydarzyło? Zaakceptować faceta, który cuchnie sierścią i regularnie zagląda pod ogony schorowanym psom?

– Na początek spróbuj może po prostu ochłonąć – zasugerowała, wstając i się do niego zbliżając. Drgnął, kiedy ułożyła dłonie na jego ramionach. – Jeśli więź nie oddziałuje na Seana, nie musisz się śpieszyć. Idź pod prysznic, a potem się pożyw. Jak już weźmiesz się w garść, pomyślimy co dalej.

– My?

Skinęła głową, nie przestając masować jego ramion. Boso byłaby od niego sporo niższa, szpilki niwelowały jednak różnicę, dzięki czemu mogła patrzeć mu w oczy, nie zadzierając głowy.

– Jestem twoją zastępczynią. – Uśmiechnęła się, składając na jego policzku leniwy pocałunek. Ezra nie zareagował, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że jego organizm zaczął się zmieniać. – Jeśli podwinie ci się noga i ojciec odsunie cię od władzy, będą kolejna na liście do usunięcia.

– Co zamierzasz?

Zamyśliła się.

– W pierwszej kolejności wleję w siebie dużo kawy i krwi – postanowiła. – Potem wykonam parę telefonów. Zasięgnę rady u kogoś, komu przytrafiło się coś podobnego. Ty w tym czasie... no nie wiem, przede wszystkim weź zimny prysznic i nieco ochłoń. Potem możesz dać upust żądzom i poobserwować Lane'a. Gdy już będziesz miał pewność, co do własnych uczuć, zdecydujesz, czy naprawdę chcesz go odrzucić.

Ezra ani trochę nie wierzył w ten plan.

– Niby jak mam to zrobić, bez wzbudzania podejrzeń? – zapytał, odsuwając się na stosowną odległość. Nie wiedział, czy było to spowodowane brakiem nastroju, czy tym, że jego ciało odrzucało bliskość osoby innej, niż jego nowy partner. Zupełnie jakby nagle nabawił się wstrętu do dotykania i bycia dotykanym.

– Ślub, Ezra – przypomniała. – Odpowiedzią jest ślub.

– Czy ciebie już do reszty...?!

– Nie twój, tylko twojego brata, idioto! – przerwała mu, załamując ręce. – Ja pierdolę, przeżyłeś dwa ludzkie życia, a wystarczyła minuta, żeby do reszty odebrało ci rozum.

Zacisnął ręce w pieści, ale powstrzymał się przed komentarzem. Już i tak był na granicy wytrzymałości, a Esther robiła wszystko, aby dodatkowo przeciągnąć strunę. Wampiry, które odnalazły swoje Przeznaczenie, ale z jakiegoś powodu nie mogły od razu związać się ze swoją drugą połówką, były szczególnie niebezpieczne.

– Co proponujesz? – wycedził, zgrzytające zębami.

Esther odchrząknęła.

– Jak mówiłam – zaczęła, artykułując słowa, jakby zwracała się do bezrozumnego dziecka – odpowiedzią jest ślub. Valentine żeni się z najlepszą przyjaciółką, Seana. Całej trójce zależy, aby Lane znalazł się na liście zaproszonych gości.

– Ty chyba sobie żartujesz.

Wzruszyła ramionami.

– Nie będzie lepszej okazji, ani wymówki, dlaczego się nim interesujesz. Gdybyś nagle zaczął kręcić się w pobliżu lecznicy Aileen, wampiry mogłyby zacząć zadawać pytania. Co innego tutaj, będąc na własnym terenie. Jako gospodarz i główny organizator, możesz obstawać przy wersji, że obserwujesz go wyłącznie przez wzgląd na jego pochodzenie.

Ezra mimowolnie się wzdrygnął. Z jednej strony miał ochotę natychmiastowo przystać na propozycję swojej zastępczyni. Jego organizm zareagował na myśl, że miałby pretekst, aby znaleźć się blisko swojego „wybranka". Z drugiej jednak strony, w jego umyśle zmaterializowała się jeszcze jedna, okrutna wizja. Sean Lane otoczony zgrają wygłodniałych wampirów. Sean Lane wysłuchujący wszelkiego rodzaju szyderstw, zbyt słaby, aby obronić się przed atakiem hordy długowiecznych przeciwników.

Czy jednak takie same niebezpieczeństwo nie czyhało na niego w mieście? Każdego dnia mógł zostać rozszarpany lub osuszony z krwi przez dziko żyjące wampiry.

Jego tęczówki stały się czarne jak noc. To wystarczyło, aby podjął ostateczną decyzję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top