Rozdział 26
– Naprawdę, Ezra? – zapytała z niedowierzaniem Esther, tuż po tym, jak przekroczył próg sali konferencyjnej. – Naprawdę?
Wzruszył ramionami i bez słowa pokonał odległość dzielącą go od dużego, mahoniowego stołu zajmującego centralną część pomieszczenia. Sala, w której z reguły spotykali się, aby omówić ważne sprawy, była elegancka, ale pozbawiona wszelkich zbędnych dodatków w postaci obrazów czy zdobionych tapet. Sprawiała wrażenie przestronnej, niektórzy jednak zdawali się z tym nie zgadzać przez wzgląd na okna zasłonięte ciężkimi, ciemnymi firanami. Prawie w ogóle nie przepuszczały światła, więc wewnątrz panował półmrok, rozpraszany wyłącznie przez blask połyskujących na stole świec.
Wokół stołu ustawiono gustowne, skórzane fotele w odcieniach burgundu i czerni, na nim samym zaś znajdowały się akcesoria w postaci kryształowej karafki z krwią i czterema kieliszkami. Ezra sięgnął po jeden z nich i nalał sobie sporą porcję trunku. Dopiero wtedy zajął miejsce w jednym z pustych foteli.
– Żartujesz sobie? – Esther stanęła nad nim, niczym wściekły Cerber. – Twój ojciec zaraz tu będzie, a ty od stóp do głów cuchniesz seksem. Mogłeś się chociaż przebrać.
– Widujemy się z ojcem z przerwami od przeszło dwóch stuleci. To nie tak, że nigdy nie rozmawiałem z nim w podobnych okolicznościach.
– Weź ty się lecz.
Ezra przewrócił oczami i niewzruszony, upił łyk krwi. Z dwojga złego wolał, jak Esther była na niego zła, niż jakby miała zacząć zadawać mu niewygodne pytania. Na ten moment sądziła najpewniej, że wybrał się do jakiegoś klubu lub skorzystał z usług prostytutki, aby rozładować napięcie związane z byciem Kotwicą. Chwilowo nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu.
– Dawno przyjechał? – zapytał, odstawiając kieliszek na stół. – Ojciec?
Esther wyglądała, jakby poważnie rozważała, czy nie zdzielić go po głowie trzymanym w dłoniach tabletem, ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu na rzecz ostentacyjnego cmoknięcia.
– Parę godzin temu – mruknęła, opadając na sąsiedni fotel. – W przeciwieństwie do niektórych uznał, że po powrocie do domu, dobrze będzie się odświeżyć i wziąć prysznic.
– Zamiast narzekać, powiedz mi lepiej, czy udało ci się czegoś dowiedzieć. – Spojrzał na nią kątem oka. – Wiemy coś więcej na temat brata Lane'a?
Westchnęła, ale wspaniałomyślnie ułożyła tablet na kolanach i odpaliła aplikację do tworzenia notatek. Podobnie jak w przypadku zbierania materiałów o Przeznaczeniu i Kotwicach, i tym razem Ezra dostrzegł na ekranie mnóstwo screenów, wirtualnych wycinków i podkreślonych uwag. Godne podziwu, jeśli brać pod uwagę, że zlecił jej odszukanie informacji o Timotheem Lane'ie zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. Nieco mniej, zważywszy że powinna przejąć inicjatywę i zebrać je już parę tygodni wcześniej.
– Ten cały Timothee bardzo skutecznie unika jakiegokolwiek rozgłosu – stwierdziła, przeglądając notatki. – Żadnych inicjatyw, żadnych publicznych wypowiedzi, czy aktywnych profili w social mediach... Nie pojawia się na żadnych zdjęciach z wydarzeń publicznych, dotychczas nie uczestniczył też w żadnych uroczystościach, na których był obecny Senvorth. Dosłownie jakby pojawił się znikąd.
– Znalazłaś coś na temat czasów jego studiów?
– Tylko to, o czym sam już wiesz. Został wyrzucony z uczelni za brak tolerancji i poszanowania wampirów. Miał problemy z przemocą, więc zdarzało mu się wdawać w bójki. Parę razy wdał się też w pyskówki z wykładowcami, ale nie było to nic wartego większej uwagi.
– Wiemy, skąd w ogóle wziął się u Senvortha?
– Udało mi się dowiedzieć, że przez jakiś czas pracował w jednym z klubów, do którego lubią zaglądać osoby z jego sztabu. Apex Louge, kojarzysz?
Skinął głową. Jak mógłby nie kojarzyć miejsca, które przed laty poróżniło tak wielu ludzi i wampirów? Klub nad przystanią, bo tak potocznie o nim mówiono, zasłynął przed laty głośną sprawą, w którą była zamieszana grupa przeciwników nocnej rasy. Mało który wampir lubił o tym rozmawiać, gdyż wspomniany incydent stanowił jedną z większych porażek, jeśli brać pod uwagę ich próby pokojowego współistnienia z ludźmi.
Parę lat wcześniej, w miejscu, które dotychczas tętniło życiem i zrzeszało osoby z najróżniejszych klas społecznych, zaczęła działać mała, ale niezwykle niebezpieczna sekta. Grupa ludzi, którzy nienawidzili wampirów do tego stopnia, że z czasem zaczęli szukać własnych sposobów na ich unicestwienie. Wybrali do tego najgorsze z możliwych rozwiązań, gdyż uroili sobie, że zaczną rozstawiać na nie pułapki w postaci swoich własnych ciał. Regularnie przyjmowali niewielkie dawki toksycznych substancji, aby zatruwać w ten sposób swoją krew. Później, gdy mieli już pewność, że ta jest wystarczająco zarażona, zwabiali do klubu niczego nieświadome wampiry i ofiarowywali im pożywienie. Zawczasu odurzali je przy tym seksem lub innymi silnymi substancjami, aby te nie wykryły, że z darowaną im krwią jest coś nie tak.
Jakkolwiek wypicie zatrutej krwi nie doprowadziło do żadnego przypadku śmierci wśród wampirów, tak żądni zemsty nocni nie zamierzali puścić płazem podobnej zniewagi. Wiele odpowiedzialnych za ten incydent osób zaginęło, zanim udało się je schwytać i przesłuchać. Nieliczni, którzy zostali odnalezieni, byli zbyt wyniszczeni przez narkotyki i trucizny, aby cokolwiek pamiętać.
Nic dziwnego, że Senvorth i jego świta tak upodobali sobie to miejsce. Wampiry od lat nie były tam mile widziane.
– Jak dawno Timothee pracował w klubie? – zapytał, zakładając nogę na nogę.
Esther przerzuciła stronę w notatniku.
– Rok temu? Może dwa? Myślisz, że zatrudnił się tylko po to, aby dostać się do Senvortha?
– Nie wiem, ale jeśli faktycznie tak było, musiał to sobie naprawdę dobrze przemyśleć. Nie wierzę w przypadku, a już na pewno nie w takie.
Kontynuowaliby rozmowę, ale w tym momencie do ich uszu dotarł dźwięk zbliżających się kroków. Obrócili głowy w tym samym momencie, w którym drzwi do sali konferencyjnej się otworzyły i stanęło w nich trzech postawnych mężczyzn. Jednym z nich był Valentine, drugim asystent ojca, a trzecim sam Aisaah Blackworth.
– No proszę, a jednak drugi syn też znalazł dla mnie czas – zauważył ten ostatni, wchodząc do pomieszczenia i kierując się wprost do Ezry. Na jego twarzy widniał stonowany uśmiech. – Jak na to, że zapowiedziałem swój powrót dobre parę dni temu, długo kazałeś na siebie czekać.
Ignorując jego słowa, Ezra podniósł się z fotela, aby przyjąć od niego niezbyt wylewny, ale na swój sposób serdeczny uścisk.
– Widzę, że nie tylko Valentine świetnie się bawił pod moją nieobecność – stwierdził Aisaah, odsuwając się na stosowną odległość i w zamyśleniu taksując Ezrę spojrzeniem. – Jeden syn zaręcza się z najmłodszą dziedziczką fortuny Hemsworthów, a drugi woli spędzać czas w towarzystwie kochanków, niż przywitać się ze starym ojcem. Może powinienem częściej wyjeżdżać?
– Starym, co? – Przyjrzał się ojcu, który odkąd widzieli się po raz ostatni nie zmienił się nawet o jotę. – Z nas dwóch to ty wyglądasz jak ktoś, kto uwiódłby w klubie najwięcej samotnych panien.
Usłyszał za sobą ciche prychnięcie Esther. Choć wampirzyca krytykowała na co dzień jego sposób rozmawiania z ojcem, nie mogła zaprzeczyć, że jak na swój wiek, Aisaah Blackworth faktycznie prezentował się naprawdę dobrze. Dobiegał trzysetnych urodzin, a mimo to nie różnił się wyglądem od mężczyzny w średnim wieku. Jego sylwetka była szczupła, ale nie chuda, z wyraźnie przebijającymi się spod ubrań mięśniami, które regularnie trenował na siłowni i lubił podkreślać, chodząc w eleganckich, idealnie skrojonych garniturach lub dopasowanych koszulach.
Aisaah był przystojny. Twarz o zdecydowanych rysach, z mocno zarysowaną linią żuchwy i wyraźnymi kośćmi policzkowymi, sprawiała, że już na pierwszy rzut oka wzbudzał respekt i zainteresowanie wśród żeńskiej części towarzystwa. Jego ciemne, lekko pofalowane włosy były krótko przycięte, a choć przebijały się przez nie pojedyncze, szarawe kosmyki, w żadnym wypadku nie dało się ich określić starczą siwizną. Podobnie zresztą, jak nie dało się nazwać zmarszczkami cienkich linii, które pojawiały się w okolicach jego oczu za każdym razem, gdy mrużył je w wyrazie zastanowienia.
Nieważne, czy akurat intensywnie o czymś myślał, czy był zrelaksowany, jego spojrzenie zawsze pozostawało przejrzyste i pewne. Nieco surowe, ale nasycone spokojem i doświadczeniem, które sprawiały, że kiedy na jego zaciśniętych ustach pojawiał się uśmiech, twarz wciąż zdawała się pozbawiona typowego dla wampirów chłodnego dystansu.
– No dobrze, to który z was – tu zwrócił się do synów – wytłumaczy mi, co tak właściwie się dzieje? Dlaczego w moim domu przebywa człowiek i skąd to nagłe zamieszanie wokół Erica Senvortha?
Wszyscy, poza asystentem, który ustawił się przy jednej ze ścian, zajęli miejsca przy stole i sięgnęli po kieliszki. Jak się okazało, Valentine nie zdążył porozmawiać z ojcem o wydarzeniach z paru ostatnich tygodni, więc to właśnie on podjął się próby ich zrelacjonowania. Aisaah słuchał go w milczeniu, co jakiś czas kiwając głową, marszcząc brwi lub zerkając na Ezrę, który popijał krew, udając, że wcale nie dostrzega tych jakże niedyskretnych i sugestywnych spojrzeń. W końcu pod nieobecność ojca to właśnie on pełnił rolę gospodarza. Jako tymczasowa głowa rodziny Blackworthów powinien podejmować wyłącznie takie decyzje, które mogły przysłużyć się rozwojowi Barcley Alley.
– To już wszystko – podsumował Valentine, kończąc swoją przydługą wypowiedź. – Na ten moment nie wiemy, co dokładnie planuje Eric, więc staramy się zachowywać pozory, że wszystko idzie zgodnie z planem. Obecnie szykujemy się do tradycyjnego, przedmałżeńskiego polowania.
Ojciec odchylił się na fotelu i w zamyśleniu przejechał dłonią po mocno zarysowanej szczęce.
– Skoro Senvorth sam domagał się zaproszenia na ślub, jest więcej niż pewne, że spróbuje zakłócić uroczystość – odparł, zatrzymując palce w okolicy rozchylonych warg. – Jeśli z kolei do tego stopnia interesuje się Seanem Lanem, to niemal na pewno będzie chciał go wykorzystać.
– Tego akurat zdążyliśmy się już domyślić – wtrącił Ezra z nieco przesadną irytacją. – Wie, że Sean jest pierwszym człowiekiem, który ma aż tak bliską relację z przedstawicielami naszej rasy, to oczywiste, że spróbuje przekuć to na swoją korzyść.
Ojciec zmarszczył brwi, ale nic na to nie odpowiedział, Ezra z kolei dolał sobie więcej krwi do kieliszka, aby zająć czymś ręce. Wiedział, że nie miał powodu się unosić, liczył jednak, że rozmowa z ojcem ukaże nowe światło na obecną sytuację, dzięki czemu nie będzie musiał martwić się o bezpieczeństwo swojego nowego partnera. Stwierdzenie, że Senvorth będzie chciał się nim posłużyć do własnych celów, nie należało do szczególnie odkrywczych.
– Podczas spotkania Eric nie wspomniał choćby słowem o nadchodzącym polowaniu – zauważył Valentine. – To by znaczyło, że chce poczekać do momentu, w którym ja i Aileen znajdziemy się na widoku jak największej liczby kamer.
– Senvorth nie jest głupi – przyznał ojciec. – Wie, że wokół wampirów krąży na tyle dużo fałszywych plotek, że obecnie już nikt nie wierzy w to, co wypisują o nas w gazetach. Zdaje sobie sprawę, że aby zabrzmieć wiarygodnie, będzie musiał udowodnić, że wcale nie manipuluje faktami. Pokazać ludziom, że stanowimy dla nich realne zagrożenie.
– Wykorzysta w tym celu obecne na ślubie media. – Ezra upił spory łyk krwi. – Wystarczy, że sprowokuje któregoś z gości, przez co ten straci nad sobą panowanie i zaatakuje jego lub Seana. Wszystko zostanie udokumentowane i podane do szerszej wiadomości, dzięki czemu Senvorth nie dość, że umocni lojalność swoich sojuszników, to jeszcze przekona do siebie tych, którzy dotychczas opowiadali się po stronie wampirów.
– Dobrze, tylko w takim razie, jaką rolę pełni w tym wszystkim brat Seana? – zapytał racjonalnie Valentine. – Jeśli Senvorthowi zależałoby wyłącznie na dywersji, nie musiałby angażować postronnych osób.
– Chyba, że to wcale nie był jego plan – mruknął Ezra. – Równie dobrze to Timothee mógł przekonać Senvortha, żeby ten wprosił się na ślub. Eric nie zgodziłby się uczestniczyć w imprezie organizowanej przez wampiry. Nie zniósłby podobnego upokorzenia.
– A jednak. – Ojciec uniósł kielich jak do toastu. – Z pomocą czy bez, nasz drogi przyjaciel, uznał, że ślub będzie idealną okazją do nadszarpnięcia wampirzej reputacji. Po naszej stronie leży teraz, żeby do tego nie dopuścić.
– Czyli co? – obruszył się Valentine. – Zamiast świętować, będziemy godzinami pilnować jakiegoś podrzędnego polityka?
– Nie my, tylko obecni na uroczystościach ochroniarze. Sam mówiłeś, że Senvorth wypytywał, czy zapewnimy Lane'owi wystarczającą ochronę. Skoro tak bardzo zależy mu na bezpieczeństwie, z przyjemnością mu je zapewnimy.
– Obstawimy całą posiadłość ochroniarzami?
– Jeśli będzie trzeba – przyznał Aisaah, wzruszając ramionami – to tak, obstawimy. Zrobimy wszystko, co trzeba, aby nie dać Senvorthowi okazji do wcielenia w życie swojego planu. Bez względu na to, na czym ten miałby polegać.
Palce Valentine'a zastukały nerwowo w podłokietnik.
– Aileen się to nie spodoba – skwitował, po czym spojrzał na Ezrę, jakby liczył, że ten go wesprze. Wampir nie mógł jednak zabrać głosu, ponieważ w tym momencie ojciec wyprostował się w fotelu i z ostentacyjnym, niemalże teatralnym gestem odstawił kieliszek na stół.
– Powiedz mi, synu – zaczął, unosząc brwi i posyłając Valentine'owi chłodne, przenikliwe spojrzenie – o ilu ludziach zdarzało nam się dotychczas rozmawiać w tej sali?
Wampir poruszył szczęką.
– Dwóch – odparł po chwili zawahania. – Może trzech.
Ezra w zamyśleniu przyjrzał się ojcu, ten jednak uniósł dłoń, sugerując, aby mu nie przerywać.
– Kiedy to było? – zadał kolejne, na pozór nic nieznaczące pytanie.
Wampir odchrząknął, domyślając się, do czego to wszystko zmierza. Nawet jeśli ojciec nie miał zwyczaju podnosić głosu, wciąż potrafił wyrażać się w taki sposób, że krew w żyłach krzepła, a unoszące się w powietrzu napięcie stawało się niemal namacalne.
– Ostatni raz? Jakieś pięćdziesiąt lat temu.
– Pięćdziesiąt lat temu... – powtórzył za nim z wolna Aisaah, rozsiadając się wygodniej na fotelu. – Dla nas wydaje się to zaledwie mgnienie, ale dla ludzi to naprawdę sporo czasu. Powiedz mi, jaką możemy z tego wynieść naukę?
Valentine przewrócił oczami.
– Cóż, zakładam, że w niezbyt subtelny sposób próbujesz dać mi do zrozumienia, że bagatelizuję problem.
– Ależ skąd. Dążę jedynie do tego, abyś lepiej zrozumiał powagę sytuacji.
– Rozumiem ją bardzo dobrze. Nie musisz...
– Pół wieku – przerwał mu ojciec, unosząc się jeszcze bardziej na fotelu, aby dać mu do zrozumienia, że znalazł sobie nie najlepszy moment na wdawanie się z nim w polemikę. – Przez ponad pół wieku nie mieliśmy powodów, aby martwić się o przedstawicieli ludzkiej rasy. W tym domu, a już tym bardziej w tym pokoju, nie padło w tym czasie żadne ludzkie nazwisko. Pytam więc po raz kolejny. Co z tego wynika?
Spojrzał najpierw na Valentine'a, a potem na Ezrę, Esther i milczącego asystenta, jakby oczekiwał, że jeśli nie młodszy syn, to może chociaż któreś z ich trójki raczy zabrać głos i wyrazić chodzącą mu po głowie myśl. Napięcie w powietrzu ponownie zgęstniało, żadne z nich nie zdecydowało się jednak odezwać. Esther i asystent nie mieli odwagi się wtrącić, Ezra z kolei milczał, ponieważ aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że ta niema prośba nie ma nic wspólnego z faktycznym gniewem, bo stanowi jedno z wielu jego teatralnych posunięć.
W wieku dwustu czy trzystu lat, mało któremu wampirowi chciało się marnować czas na złość, ojciec uwielbiał jednak wiążącą się z nią dramaturgię. Nerwowe pauzy, poważny ton, chłodne spojrzenia... Aisaah Blackworth opanował je wręcz do perfekcji. Nawet nie tyle z potrzeby, ile z nudy i monotonii, wynikających z odbycia tysięcy podobnych spotkań.
– Nic? – zapytał, przykładając dłoń do policzka. – Żadne z was mnie nie oświeci?
– Darujmy sobie gierki, ojcze – upomniał go w końcu zniecierpliwiony Valentine. – Chodzi o mój ślub, nie o jakąś pierwszą lepszą imprezę w klubie.
Wyraz twarzy starszego wampira nieco się rozluźnił.
– Próbuję powiedzieć, że nasz drogi Eric Senvorth jest pierwszym człowiekiem, który jest w stanie realnie nam zaszkodzić – oznajmił, momentalnie spuszczając z tonu. – Wprowadzanie nowych, rygorystycznych przepisów, wyciąganie na światło dzienne naszych dawnych zbrodni, demonizowanie klanów... Od dawna nie mieliśmy do czynienia z nikim, kto byłby do nas aż tak wrogo nastawiony, a jednocześnie nie wahał się przed podejmowaniem równie radykalnych działań. Już teraz zrobił wystarczająco dużo, aby osłabić naszą pozycję w rządzie. Jeśli planuje wykonać kolejny ruch, nie możemy tego lekceważyć. Na pewno nie z powodu potencjalnym humorów twojej narzeczonej.
Valentine westchnął i w milczeniu dokończył zawartość swojego kieliszka. Jeśli nawet chciał coś dodać, zawczasu się przed tym powstrzymał.
– Senvorthowi zależy na rozgłosie – powiedział tymczasem ojciec, drapiąc się w zamyśleniu po brodzie. – Skoro tak, może warto byłoby mu go zapewnić...
– Co masz na myśli? – zapytał Ezra, marszcząc brwi. Znał ojca na tyle, aby wiedzieć, że nie ma w zwyczaju podejmować pochopnych decyzji, widząc teraz jednak jego minę, zaczął mieć złe przeczucia. – Nie powiesz mi chyba, że nagle chcesz grać tymi samymi kartami co ten kanciarz?
– Jeśli już, to zawczasu ukryć przed nim jednego z asów – odparł ojciec, kiwając głową na asystenta, który momentalnie podszedł do stołu i wręczył mu telefon. – Po prawdzie długo mnie nie było, ale założę się, że media chętnie dowiedzą się, co sądzę na temat nadchodzącego ślubu młodszego syna. A także tego, że planujemy zaprosić na niego więcej, niż jednego człowieka.
Valentine nerwowym gestem przejechał sobie dłonią po włosach.
– Zamierzasz udzielać wywiadów? – zapytał z niedowierzaniem. – Właśnie teraz?
– Nie teraz – poprawił go ojciec, odnajdując w telefonie właściwy kontakt. – W czasie waszego przedmałżeńskiego polowania.
* * *
– Czyli wystarczy, że przez jakaś godzinę lub dwie będziemy chodzić po lesie, a później ukryjemy w nim klatkę z królikiem? – powtórzył po raz trzeci Sean, leżąc w ramionach Ezry. – Potem mamy ukryć się w pobliskiej chacie i dać znać Aileen i Valentine'owi, że mogą ruszyć po naszych śladach.
– Tak, mniej więcej na tym polega przedmałżeńskie polowanie – mruknął wampir, sięgając po nasiąkniętą wodą gąbkę, tylko po to, aby chwilę później wycisnąć ją na ramieniu nagiego weterynarza. – Para ma za zadanie odnaleźć ukrytą zwierzynę. Chodzi o udowodnienie, że przyszli małżonkowie są w stanie współpracować i zapewnić rodzinie pożywienie.
– Ale nie zabija się potem tego królika?
Gąbka wytyczyła szlak wiodący wzdłuż obojczyków. Sean przymknął powieki i mocniej zacisnął palce na wysuniętych ponad wodę kolanach wampira.
– To stara tradycja, więc już lata temu odeszliśmy od jej pierwotnej formy – odparł Ezra, na powrót mocząc gąbkę. – Dawniej wypuszczało się sarnę lub dzika, a samej parze towarzyszyły psy myśliwskie. Po upolowaniu zwierzyny, przygotowywano z niej posiłek dla wszystkich obecnych na wydarzeniu.
– Dość okrutna praktyka.
– Jakoś nie słyszałem, żeby ludzie planowali z niej zrezygnować.
Sean rozchylił wargi, ale zaraz je zamknął, uświadamiając sobie, że wampir ma rację. Choć w mniemaniu wielu osób, to nadnaturalni były nieokrzesani i dzicy, w momentach takich jak ten, często okazywało się, że potrafili być dużo bardziej cywilizowani, niż niejeden człowiek.
Akurat weterynarz jak mało kto musiał zdawać sobie sprawę, jak okrutni i bezwzględni potrafili być ludzie.
– Okej, no to ile z reguły czeka się, aż narzeczeni znajdą takiego królika? – zapytał, zbaczając nieco z tematu.
– To zależy – mruknął Ezra, opuszczając głowę i przykładając wargi do jego wilgotnego karku. Przymknął powieki, rozkoszując się bijącym od jego ciała ciepłem.
Sean przełknął ślinę.
– Od czego?
– Od tego, jak skutecznie przyjdzie go ukryć samym świadkom.
Mężczyzna skinął głową i zamilkł, nie decydując się na zadanie kolejnego pytania. Był zbyt rozproszony dotykiem wampira, aby kontynuować sensowną rozmowę, bo idąc za jego przykładem, zamknął oczy i nieco głębiej wsunął się pod wodę. Ezra, który właśnie na to liczył, uśmiechnął się, wdzięczny za powrót tak wyczekiwanej przez niego ciszy.
Nie, żeby nie chciał rozmawiać z weterynarzem, po prostu posyłając po niego do sypialni, miał szczerą nadzieję na to choć przez parę chwil nie będzie musiał myśleć o nadchodzących wydarzeniach. Planował zatracić się w na powrót odkrytej przyjemności, aby zapomnieć o wszystkim, co wiązało się z felernym ślubem brata.
Liczył na kolejną upojną noc w towarzystwie jasnowłosego mężczyzny, jak się jednak okazało, ten dość szybko zniweczył jego plany. Jak tylko przekroczył próg sypialni, stało się jasne, że jest zbyt obolały na wszelkie cielesne zbliżenia. Dopadły go też zakwasy, przez które krzywił się przy co drugim kroku i sprawiał wrażenie całkowicie bezbronnego. Co prawda nie narzekał, ale już na pierwszy rzut oka było po nim widać, że wymagał solidnej porcji odpoczynku.
Po rozmowie z ojcem i bratem Ezra naprawdę miał ochotę na seks, stłumił jednak pożądanie na widok wątpliwego stanu weterynarza. Nie chciał go skrzywdzić, ani wymagać wątpliwej zgody, nie, skoro było po nim widać, że wciąż nie do końca odnajduje się w nowej sytuacji. Gdy pojawił się w pokoju, wydawał się nią wręcz fizycznie przytłoczony. Sprawiał wrażenie zakłopotanego i dziwnie niepewnego swojej obecnej pozycji.
Najgorsze było w tym wszystkim jednak to, że zdawał się nie mieć pojęcia o natężeniu i szybkości, z jaką roznosił się towarzyszący mu zapach.
– Ekhm... – odchrząknął, luzując krawat. – Widziałeś się dzisiaj z Aileen?
To pytanie było pierwszym, które padło z jego ust po nadejściu weterynarza. Woń, która wlała się do pomieszczenia zaraz po nim sprawiła, że o mało nie ugięły się pod nim nogi. Ciało zareagowało równie intensywnie jak umysł, przez co ledwie był w stanie nad nimi zapanować. Uczucie minęło jednak równie szybko, jak się pojawiło, gdy dopadła go myśl, że młoda Hemsworthówna mogła wyczuć to samo, co on.
Sean na szczęście nie wyczuł, że za pytaniem kryło się coś więcej niż zwykła ciekawość.
– Planowałem, ale okazało się, że ma dzisiaj do załatwienia parę ważnych spraw związanych z nadchodzącym polowaniem – oznajmił, siadając na brzegu łóżka i minimalnie się przy tym krzywiąc. – Po tym, jak poszedłeś, gadaliśmy trochę przez telefon. Oczywiście w pierwszej kolejności opieprzyła mnie za nieodbieranie i za to, że nie wróciłem na noc do domu. W sensie do waszego domu, bo w swoim akurat byłem.
Słysząc to, Ezra odetchnął z ulgą. Jakkolwiek swój zapach byłby jeszcze w stanie jakoś wytłumaczyć tak intensywnej woni, która przylgnęła do Seana, już niekoniecznie. Gdyby weterynarz spotkał się z Aileen, wampirzyca od razu domyśliłaby się, co zaszło i wyciągnęła z przyjaciela wszystkie informacje.
Wciąż istniało takie ryzyko.
– Wiesz, Sean... – zaczął, krzyżując dłonie. – Nie, żebym narzucał ci swoją wolę, ale może będzie lepiej, jeśli przez jakiś czas ograniczysz spotkania z Aileen do niezbędnego minimum. Z Valentinem zresztą też.
Sean zmarszczył brwi.
– Czemu miałbym?
– Dla własnego i mojego dobra.
Brwi weterynarza opadły jeszcze niżej. Gdy po chwili zorientował się, co tamten ma na myśli, poczerwieniały mu policzki.
– Jeśli chodzi ci o to, co między nami zaszło... – zaczął, nerwowo drapiąc się po ramieniu – możesz mieć pewność, że na razie nie zamierzam się tym chwalić Nie, żebym nie chciał, ale mimo wszystko wolałbym, żeby Aileen nie dowiedziała się o nas przed końcem miesiąca zapoznawczego.
Ramiona Ezry opadły w poddańczym geście.
– Nie musisz jej nic mówić – stwierdził, przymykając powieki i przykładając palce do nasady nosa. – Wystarczy, że znajdziesz się w pobliżu, a wszystko wyczuje.
– Wyczu...? – zaczął Sean, ale zaraz umilkł, rozumiejąc, co to oznacza. Jego oczy przybrały wielkość spodków. – Nie... Nie, nie nie. Nie mów mi, że wy potraficie... Że wiecie, kiedy ktoś... Kiedy zamierza...
Jak raz trybiki w jego umyśle zdołały wskoczyć na właściwe miejsca, bo zamrugał i gwałtownie uniósł dłonie, z zamiarem ich obwąchania. Nawet jeśli nie mógł zarejestrować zmiany swojego zapachu, musiał uwierzyć Ezrze na słowo, bo jak tylko przestał wodzić po nich nosem, jęknął i ukrył w nich wykrzywioną załamaniem twarz.
– Czyli że wszyscy w posiadłości...? – odezwał się znowu, ale wstyd sprawił, że wciąż nie był w stanie dokończyć pytania. – Ochrona, sprzątaczki, kucharki...? W sensie... każdy, każdy?
– Każdy, każdy – potwierdził, choć w gruncie rzeczy nie miał pojęcia, jak zapach Seana był odbierany przez inne wampiry. Mógł się jedynie domyślać, że podobnie, jak w przypadku ludzi, wokół których unosił się delikatny aromat podniecenia i rozgrzanych ciał.
Z jego perspektywy zapach zdawał się o wiele bardziej intensywny. Zupełnie jakby nagle znalazł najbardziej preferowany smak krwi i za nic nie potrafił z niego zrezygnować. Wszystko inne straciło na znaczeniu.
Sean pachniał jak połączenie miodu i ciepłych waniliowych nut dębu. Gładko i kremowo, ale z nutą cynamonu i czegoś, co sprawiało, że wampir myślał wyłącznie o tym, aby znów móc go dotknąć. Poczuć pod palcami jego miękką skórę, posmakować warg...
Z zamyślenia wyrwało go rozżalone mamrotanie.
– To dlatego ta dziewczyna na korytarzu patrzyła na mnie takim dziwnym wzrokiem – jęknął Sean. – I ten ochroniarz, który otwierał bramę... A ja myślałem, że to dlatego, że nie wróciłem na no... Co ja gadam, przecież to właśnie dlatego, że nie wróciłem! Wiedział, co robiłem! Jak nic pomyślał, że to mój pierwszy raz, skoro nigdy wcześniej tak nie pachniałem!
Jego serce przyśpieszyło, ponadto coraz szybciej wyrzucał z siebie słowa i napinał ramiona, co mogło sugerować nadchodzący atak paniki. Ezra, który już jakiś czas temu nauczył się wyłapywać u niego podobne symptomy, prewencyjnie zbliżył się do łóżka. Zajmując miejsce obok coraz szybciej oddychającego weterynarza, ułożył dłoń na jego karku.
– Nie sądzę, aby ktokolwiek przejmował się tym, jak pachniesz – powiedział, masując górną część jego pleców. – To ludzie z reguły utożsamiają seks z czymś, o czym nie powinno się mówić lub czego powinno się wstydzić. Wampiry traktują go jak coś zupełnie naturalnego.
– Nawet po tylu latach?
Skinął głową, choć weterynarz nie mógł tego zobaczyć, bo wciąż wciskał twarz w dłonie.
– Znam wampiry, które po dziś dzień odmawiają sobie jakichkolwiek zbliżeń, a są starsze ode mnie. – Zadarł głowę, myśląc o ciotce March, która niegdyś przeprowadziła z nim i bratem podobną rozmowę. – Uprawianie seksu nie jest dla nas jakimś szczególnym osiągnięciem czy wyznacznikiem dojrzałości. Jeśli ktoś cię za to ocenia, to znaczy, że sam ma problem z postrzeganiem własnej seksualności.
Uśmiechnął się do wspomnień, pamiętając dyskomfort z jakim wiązała się rozmowa sprzed lat. Valentine miał zaledwie trzydzieści lat, on sam dobiegał do dziewięćdziesiątki. Byli młodzi, pełni energii i wyjątkowo nierozważni, co tylko potęgowało ich potrzebę przypodobania się innym wampirom. Jeśli dodać do tego konieczność rozładowania gromadzącej się w ich ciałach mocy, było tylko kwestią czasu, nim któryś z nich wpakuje się w jakieś większe tarapaty.
W szczególności, że Ezra przekroczył już wiek rozrodczy, więc sporo osób, w tym ojciec, oczekiwało, że niebawem znajdzie sobie partnerkę. Wspomniana pogadanka z ciotką miała uchronić ich rodzinę przed potencjalnym skandalem.
Nikt nie wziął pod uwagę, że jeden z braci zwiążę się z trzydziestolatką, a drugi stanie się Kotwicą człowieka.
– Nie ma się czym przejmować – zapewnił, nachylając głowę, aby móc spojrzeć weterynarzowi w twarz. Sean wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale jego palce nieznacznie się rozsunęły.
– Jak długo utrzymuje się taki.. efekt? – zapytał, niepewnie.
– Kilka godzin. Czasem dłużej, czasem krócej – wyznał, pomijając fakt, że w przypadku osób połączonych przeznaczeniem, zapach partnerów mógł im towarzyszyć przez wiele długich tygodni. Działo się tak zwłaszcza po pierwszej wymianie ugryzień, kiedy to zaczynały się mieszań feromony.
Kolejny powód, dlaczego pod żadnym pozorem nie mógł go ugryźć.
– Jeśli chcesz, możemy wziąć kąpiel, która nieco osłabi działanie feromonów – zasugerował, wskazując drzwi do łazienki.
Sean podążył za jego spojrzeniem i uniósł brwi.
– A to nie tak, że im więcej będziemy ze sobą przebywać, tym te „feromony" będą na siebie bardziej oddziaływać?
– O ile będziesz trzymać ręce przy sobie, to nie powinny.
– Że niby jak?!
Wyprostował się i oburzony podobna insynuacją, szturchnął go z całej siły w bok. Ezra zaśmiał się, odczuwając to uderzenie zaledwie jako lekkiego kuksańca. Następnie, nie czekając aż tamten zmieni zdanie, podniósł się z łóżka i wyciągnął ku niemu dłoń.
Pociągnął za sobą wydymającego wargi weterynarza do łazienki, w której przygotował dla nich obu kąpiel złożoną z mnóstwa aromatycznych olejków.
Ani razu nie wspomniał przy tym, jak bardzo ulżyło mu na dźwięk równomiernego bicia Seanowego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top