Rozdział 23
Pierwszą rzeczą, którą zrobił Valentine'a po powrocie do auta, było wyciągnięcie telefonu i wybranie jednego z zapisanych w nim numerów.
– Wiedziałaś, że brat Seana pracuje dla rządu? – wyrzucił z siebie tuż po tym, jak rozbrzmiał sygnał odebranego połączenia. – Tak, Timotheego, a ma jakiegoś innego brata? Oczywiście, że o niego chodzi.
Po drugiej stronie telefonu zapadła cisza.
– Wiedziałaś? – powtórzył, przykładając dłoń do twarzy. W zdenerwowaniu odgarnął z czoła zmierzwione włosy. – Aileen, to poważna sprawa. Facet nawiązał współpracę ze sztabem Senvor... Tak, jestem pewien, że to on. Blondyn, wysoki, pachnie niemal tak samo jak Sean.
Przez dłuższą chwilę milczał, słuchając zawoalowanej odpowiedzi narzeczonej. Ezra nie słyszał każdego słowa, ale po sposobie, w jaki tamta układała co poniektóre zdania, domyślił się, że owszem, wiedziała, jak wygląda sytuacja z bratem Seana. I że aż do tej pory wcale nie zamierzała o tym nikogo informować.
W pewnej chwili Valentine zaklął i opuścił dłoń.
– Nie, nie jest dobrze. – Zacisnął palce na kierownicy. Jego głos stwardniał. – Rozmawialiśmy z nim, chce dostać zaproszenie na ślub.
Kolejny moment ciszy i kolejne przytłumione słowa. Valentine, na granicy cierpliwości, spojrzał na brata, a potem na pustą drogę. Wciąż znajdowali się na parkingu pod siedzibą sztabu, co lada moment mogło zacząć wzbudzać podejrzenia. W budynku z pewnością znajdowały się osoby, które obserwowały ich samochód przez okna swoich gabinetów. Obecnie jak nic zachodziły w głowę, czemu nadal nie odjechali.
– Wezmę cię na głośnomówiący – powiedział, po czym odłożył telefon na deskę rozdzielczą, aby móc odpalić auto. – Możesz mówić, już cię słyszy.
– Ezra – zaczęła od razu Aileen. W jej tonie dało się wyczuć zdenerwowanie. – Nie wiem, co powiedział wam Timothee, ale pod żadnym pozorem nie może pojawić się na ślubie.
– Trochę już na to za późno – zauważył wampir, posyłając bratu znaczące spojrzenie. – Twój narzeczony wyraził zgodę, żeby przyszedł w charakterze politycznego wysłannika. Podobnie zresztą jak Senvorth.
– Mam gdzieś Senvortha! Jeśli chce, może nam nawet udzielać ślubu! Byle tylko nie brał ze sobą Timotheego. Ten człowiek nie ma prawa przestąpić progu kaplicy, a już tym bardziej zbliżać się do Seana, słyszysz?!
Ezra zmarszczył brwi. Powiedzieć, że zaniepokoił go desperacki ton wampirzycy, to jak nic nie powiedzieć. Wiadomość o Timotheem Lane'ie naprawdę ją zestresowała, co oznaczało, że miała dobry powód, aby nie chcieć go na swoim ślubie.
– Nie przepadają za sobą? – zapytał, obracając głowę i udając, że jego uwagę przykuły przemykające za szybą drzewa. Wciąż nie potrafił zapanować nad emocjami, więc Valentine w każdej chwili mógł dostrzec na jego twarzy dziwną zmianę.
– Nie prze...? – zaczęła Aileen, ale aż zacięła się z zaskoczenia. – Kurwa, Ezra, ten facet to psychopata. Jeśli myślisz, że Senvorth nienawidzi wampirów, to spróbuj zapytać o nie Timotheego. Jest tysiąc razy gorszy.
– Sean o tym wie?
– Wie, ale nie utrzymuje z bratem kontaktu. Timothee latami nim manipulował. Wmawiał mu, że jest śmieciem, bo ma czelność się ze mną zadawać. Gdy dowiedział się, że Sean podzielił się ze mną swoją krwią, był tak wściekły, że o mało nie posłał go do szpitala. Musiałam go zszywać u nas w klinice, bo tak bardzo bał się zgłosić sprawę na policję.
W ciele Ezry zapłonął ogień. Ku zaskoczeniu Valentine'a chwycił za telefon i przycisnął go do ucha, jakby to miało zmniejszyć dzielący go od wampirzycy dystans.
– Wyżywał się na nim? – zapytał, nie będąc w stanie zapanować ani nad brzmieniem głosu, który stał się twardy jak głaz, ani nad odcieniem tęczówek, które przybrały kolor czarnych węgłów. – Aileen, czy ten cały Lane wyżywał się nad Seanem?
– Gdy byli dziećmi – potwierdziła z lekkim wahaniem. – Obiecywałam, że nikomu o tym nie powiem, o ile Sean do reszty się od niego odetnie, co zrobił, gdy zaczął zarabiać i w końcu wyprowadził się od rodziców. Od tamtej pory Timothee próbował się z nim kontaktować zaledwie parę razy.
Palce Ezry zaciskały się na telefonie z taką siłą, że w końcu doszedł go trzask pękającej obudowy. Myśl, że ktokolwiek mógł skrzywdzić Seana, była nie do wytrzymania. Mężczyzna wydawał się tak bezbronny, tak... prostolinijni. Jak ktokolwiek miał czelność podnieść na niego rękę?
– Ezra, mówię poważnie, Timothee nie może pojawić się na ślubie – powtórzyła z desperacją Aileen. – Sean tego nie przyzna, ale panicznie boi się tego, że znów mógłby się poddać jego wpływowi. Timothee wie, jak go podejść i wie, co zrobić, żeby jak najbardziej go przy tym skrzywdzić. Jest piekielnie inteligentny.
– Nie przesadzę, twierdzą, że pan Lane jest piekielnie inteligentny – oznajmił z dumą Senvorth po tym, jak już przedstawił swojego nowego pracownika. – Dołączył do naszego zespołu parę miesięcy temu, a już przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Obecnie sprawuje funkcję mojego doradcy i dyrektora do spraw komunikacji i strategii międzygatunkowej.
W tamtej chwili zapadła tak głucha cisza, że gdyby tylko dało się jej nadać fizyczny kształt, niechybnie przybrałaby formę ciężkiej kuli ołowiu. W sali zrobiło się duszno, nie tylko od napiętej atmosfery, ale także od wampirzych mocy obydwu braci, które zaczęły materializować się pod wpływem gromadzącej się w ich ciałach adrenaliny.
– Lane'a? – Valentine udawał, że ta informacja wcale go nie zaskoczyła, zdradzały go jednak coraz mocniej zaciskające się dłonie. – Wybaczy pan, ale czy aby nie jest pan przypadkiem...?
– Bratem Seana? – dokończył tamten, sugestywnie unosząc brwi. – Owszem, jestem. Co prawda Sean niezbyt często się mną chwali, ale jak widzę i od tej reguły zdarzają się wyjątki.
Ezra zamrugał, nic nie rozumiejąc. Nie miał pojęcia, że Sean miał brata, a już na pewno nie wiedział o tym, że ten brat pracuje w rządzie. W dodatku u kogo? U ich najzagorzalszego wroga politycznego.
– Ufam, że mój najdroższy brat nie sprawiał panom dotychczas żadnych problemów – odezwał się znów Timothee, splatając ręce na stole. – Doprawdy, nie wiem, czy bardziej powinienem was podziwiać, czy współczuć tego, że musicie mierzyć się z tak dużym wyzwaniem.
– Wyzwaniem? – podchwycił Ezra. – Uważa pan, że to dla nas wyzwanie?
W oczach Timotheego pojawił się błysk zadowolenia. Wampir doskonale zdawał sobie sprawę, że daje się w ten sposób podpuścić, skoro jednak tamten poruszył temat Seana, nie był w stanie przejść obok niego obojętnie.
– Cóż. Mogę się jedynie domyślać, jak ciężko jest wam przebywać z kimś takim pod jednym dachem – odparł bez zająknięcia. – Tylu drapieżników, mających pod samym nosem równie kruchą i bezbronną istotą.
– Sean nie jest kruchy – zaoponował Ezra, zapominając o powściągliwości. – Jest człowiekiem, ale z całą pewnością nie można mu zarzucić słabości.
– Słabość i kruchość nie zawsze idą w parze, panie Blackworth.
– Fizycznie może i jest delikatny, ale nie ma kruchej psychiki.
Timothee odpowiedział mu teatralnym westchnięciem.
– I z tym jestem gotów polemizować – odparł z udawanym przygnębieniem. – Obawiam się, że muszę pana poinformować, iż mój brat jest upośledzony intelektualnie. Nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, co ro...
– Jest w spektrum – wycedził Ezra.
– Słucham?
– Spektrum – odparł wampir z irytacją, bo sposób, w jaki tamten wypowiedział słowo „upośledzony" zabrzmiało, jak najgorsza obelga. – To, z czym zmaga się Sean, nie jest związane z upośledzeniem intelektualnym. Ani zaburzenia lękowe, ani OCD nie wpływają na zdolności intelektualne, dotyczą jedynie funkcjonowania emocjonalnego i poznawczego. Powtórzę się więc: Sean nie jest upośledzony, jest w spektrum.
Timothee zmrużył powieki. Z jakiegoś powodu od początku spotkania było widać, że starszy Blackworth interesuje go o wiele bardziej niż młodszy. Odkąd wszedł do sali, wciąż na niego spoglądał, zupełnie jakby starał się ocenić, z jak poważnym przeciwnikiem ma do czynienia.
Ezra nie zamierzał mu tego ułatwiać.
– Jako brat, powinien pan chyba o tym wiedzieć? – zauważył, darując sobie dalszą kurtuazję.
Timothee nerwowo poruszył szczęką.
– Nie wydaje mi się, żeby jakiekolwiek zaburzenia były w stanie wpłynąć na decyzję o dobrowolnej przeprowadzce do leża wampirów.
– Leża? – podchwycił tamten, pokazując jednocześnie Valentine'owi, aby się nie wtrącał. Jego brat już otwierał usta z zamiarem włączenia się do rozmowy. – Czyżby traktował nas pan jak jakieś dzikie bestie, panie Lane?
– Proszę wybaczyć skrót myślowy. Czy „środowisko" bardziej wam pasuje? A może macie na to jakieś swoje specjalne określenia?
– Tak się składa, że owszem i są takie same jak u ludzi.
– Nic mi nie wiadomo o tym, żeby w ludzkich domach spożywało się krew, panie Blackworth.
– Jeśli mogę – odezwał się niespodziewanie Eric Senvorth, klaszcząc w dłonie, jakby uspokajał dwóch gotowych do bójki nastolatków. – Prowadzą panowie bardzo płomienną wymianę zdań, zawczasu pragnę jednak przypomnieć, że to nie kwestie międzyrasowe były celem naszej dzisiejszej rozmowy. Takie tematy pozostawmy na czas oficjalnych spotkań w rządzie. Tymczasem... mieliśmy przedyskutować kwestię zaproszeń.
Ezra odchrząknął i odchylił się do tyłu, wracając do bardziej swobodnej pozycji. Timothee Lane, który także zamilkł, poprawił wiązanie krawata. Uznał najwyraźniej, że skoro ostatnie słowo należało do niego, to racja także znajdowała się po jego stronie.
Po tym, jak sytuacja nieco się uspokoiła, wrócili do omawiania spraw związanych ze ślubem. Jak się okazało, Eric od początku planował zwrócić się do Valentine'a z prośbą nie o dwa, lecz właśnie o trzy zaproszenia, z czego jedno miało trafić do brata Seana. Ponoć zależało im na tym, aby Senvorth, jako ważny polityczny gracz, pojawił się na ślubie z kimś, z kim będzie czuł się pewnie w otoczeniu kilkudziesięciu obcych wampirów.
Ezra był wściekły, że spotkanie potoczyło się w taki, a nie inny sposób. Koniec końców wyszło na to, że Eric Senvorth tryumfował, a on i Valentine wracali do domu z niczym, prócz poczucia, że znaleźli się w jeszcze gorszym położeniu, niż przed wyjazdem. Na domiar złego doszła jeszcze ta cała sprawa z bratem Seana. Kto by pomyślał, że Lane'owie mogli się od siebie aż tak znacząco różnić?
Kim był ten cały Timothee Lane? Czego chciał i dlaczego patrzył na Ezrę i Valentine'a z wyższością godną drapieżnika lub długowiecznego wampira? Czy zależało mu wyłącznie na sprawie, czy miał w tym wszystkich jakiś ukryty cel?
– Sean nie może się dowiedzieć – podsumowała Aileen, z którą pozostawali na łączach, odkąd wyjechali z parkingu pod budynkiem sztabu Senvortha. – Nie wiem, jak zareaguje, jeśli dotrze do niego informacja, że kontaktowaliście się z jego bratem, ale pod żadnym pozorem nie może poznać przebiegu waszego dzisiejszego spotkania.
– On w ogóle wie, że facet pracuje dla naszego zagorzałego przeciwnika? – zapytał Ezra, wpatrując się w ciągnącą się przed autem drogę. Valentine chwilę wcześniej zabrał od niego telefon, aby na powrót odłożyć go na półkę nad deską rozdzielczą. Istniało zbyt duże ryzyko, że w dłoniach wampira zwyczajnie w końcu by się roztrzaskał. – Ten cały Lane... cokolwiek o nim wiemy? Przecież nie mógł ot tak sobie przyjść z ulicy i z marszu dostać się do sztabu Senvortha.
„I czemu ja sam dowiaduję się o takich rzeczach jako ostatni?" miał ochotę dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Był więcej niż zły, rozpierała go wściekłość. Po powrocie do posiadłości zamierzał odbyć poważną rozmowę z Esther, która podczas szukania informacji o Seanie niemal na pewno musiała natknąć się na wzmiankę o tym, że ma brata. W dodatku człowieka, który, zupełnym przypadkiem, zaczął pracę u kogoś, kto życzył całej ich rasie jak najszybszego wyginięcia.
– Timothee nie sprawiał dotychczas większych problemów – oznajmiła Aileen. – Zanim Sean zdecydował się na zerwanie z nim kontaktu, studiował prawo. Po skończeniu nauki, zamierzał otworzył własną kancelarię.
– Chyba nawet jestem się w stanie domyślić, w czym chciał się specjalizować – mruknął Ezra.
– Cóż... faktycznie nigdy nie był zbyt subtelny w zatajaniu swojej nienawiści do naszej rasy – przyznała mu rację Aileen. – Z tego co udało mi się dowiedzieć, wyrzucono go za przejawy skrajnie nietolerancyjnych zachowań. Miał ogromną wiedzę, ale nie potrafił odnaleźć się w grupie. Opowiadał się za stosowaniem przemocy i bardzo dotkliwych represji wobec wampirów. Uczelnia nie mogła sobie pozwolić na tak jawne łamanie zasad etycznych, które obowiązywały przyszłych prawników.
– Jak widać, nie miał problemu, żeby znaleźć kogoś, kto temu przyklasnął.
– Tak, najwyraźniej tak. – Wampirzyca na chwilę zamilkła. – Posłuchaj, Ezra. Może proszę o zbyt wiele, ale czy byłbyś w stanie zapewnić Seanowi jakąś ochronę?
Zmarszczył brwi.
– Myślisz, że ten cały Timothee mógłby mu coś zrobić?
– Skoro poprosił o zaproszenie na ślub... tak, wydaje mi się, że byłby do tego zdolny. Niekoniecznie do skrzywdzenia Seana, ale do wykorzystania jego obecnej pozycji. Zwłaszcza teraz, gdy za parę dni ma się odbyć polowanie.
– Tereny posiadłości są pilnie strzeżone – wtrącił się Valentine. – Timothee nie zdołałby się na nie dostać, chyba że...
Urwał i spojrzał na Ezrę, który siarczyście zaklął.
– Chyba że nasi ochroniarze uznaliby jego zapach za bezpieczny – wycedził, sięgając do kieszeni po swój telefon. – Kurwa mać.
Aileen wciągnęła głośno powietrze przez nos.
– Myślisz, że Timothee mógłby...?
– Skąd mam wiedzieć? – warknął Ezra. – Dzisiaj dowiedziałem się, że w ogóle istnieje.
– Spuść nieco z tonu, okej? – zwrócił się do niego ostro Valentine. – To nie jej wina, że brat Lane'a ma nierówno pod sufitem.
Wampir posłał mu znad telefonu ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie twierdzę, że jej. Co najwyżej twoja i tego cholernego ślubu.
– Znowu chcesz o tym rozmawiać?
– Mam ci przypomnieć, kto uparł się przy pomyśle, żeby robić z człowieka druhnę?
– Hej! – przerwała im Aileen. – Błagam was, tylko bez kłótni. Zwłaszcza jak jesteście w drodze.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie spode łbów, ale posłusznie darowali sobie dalsze słowne przepychanki. Koniec końców żaden z nich nie chciał kłócić się z powodu człowieka. Obaj wiedzieli zresztą, że idiotycznym było spierać się o coś, co już się wydarzyło.
– To był jednak zły pomysł – stwierdziła w pewnym momencie Aileen. – Zapraszanie Seana na ślub...
– Teraz do tego doszłaś? – zapytał Ezra, na co Valentine posłał mu kolejne urażone spojrzenie. Trąciło to lekką hipokryzją, zważywszy że nie tak dawno sam bez zastanowienia zaatakował w jego obecności Seana.
Nie, żeby Ezra próbował się na nim w ten sposób mścić.
– Czy możemy... jeszcze jakoś to odkręcić? – wyrzuciła z siebie na wydechu Aileen. – Zrezygnować z obecności Seana na oficjalnych uroczystościach?
– Teraz? – odpowiedział pytaniem na pytanie Ezra. – Raczej mało prawdopodobne.
– Sean na pewno to zrozumie.
– On może i tak, ale prasa, która zacznie się o tym rozpisywać już niekoniecznie.
– Ezra ma rację – westchnął Valentine. – Jeśli uniemożliwimy Seanowi pojawienie się na ślubie, ludzie zaraz zaczną spekulować, dlaczego tak nagle zmieniliśmy decyzję. Dojdą do wniosku, że przeważyły kwestie międzyrasowe, albo że boimy się o jego bezpieczeństwo. Stąd już niedaleka droga do konkluzji, że jesteśmy aż nazbyt świadomi swojej zmiennej natury.
– Krótko mówiąc: że możemy stanowić dla Seana zagrożenie – dodał Ezra, kończąc pisać wiadomość do szefa ochrony. – Bardzo możliwe, że właśnie do tego dąży Senvorth. Liczy, że zrezygnujemy z obecności Lane'a na uroczystościach, dzięki czemu zyska kolejną kartę przetargową.
– Miałoby to sens – przyznał Valentine. – Jak dotąd wypowiadał się na nasz temat tylko po tej akcji na wyścigach. Jest bardzo powściągliwy, jeśli chodzi o wyrażanie swoje zdania na temat ślubu.
– Co tylko potwierdza, że coś na nas szykuje – wycedził Ezra. – I że wciąż nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co.
Po tych słowach w aucie zapanowała głucha cisza. Aileen zamilkła, Valentine zacisnął zęby i skoncentrował się na drodze. Tylko Ezra nie był w stanie skupić się na własnych myślach, bo wciąż przewijały się w nich wspomnienia o rozmowie ze starszym bratem Seana. Odtwarzał w pamięci jego słowa i wygląd, usiłując oddzielić ten nowo poznany wizerunek od wizerunku młodszego brata. Z tym, że łączących ich podobieństw było aż nazbyt wiele, począwszy od zapachu, na identycznym odcieniu włosów i oczu kończąc. Timothee wyglądał dokładnie tak, jak za parę lat mógł wyglądać Sean.
Ze wszystkich rzeczy, które wydarzyły się tego dnia, właśnie ta była najgorsza.
* * *
Choć Sean nigdy nie przepadał za swoim mieszkaniem, to jak raz musiał przyznać, że stęsknił się za przebywaniem wśród znajomych mebli i podstarzałych sprzętów. W przeciwieństwie do wielu ludzi, lubił robić porządki, więc nie przeszkadzało mu, że przyjechał głównie po to, aby pościerać kurze i podlać dogorywające rośliny, na które składały się trzy paprotki i usychająca muchołówka, która na ten moment wciąż nie wpadła na to, że mogłaby się żywić, przechadzającymi po niej owadami.
Było już dość późno, więc od razu po przekroczeniu progu mieszkania, zabrał się za porządki. Tego dnia Ezra i Valentine wybierali się na jakieś ważne spotkanie, więc doszedł do wniosku, że zgarnie swojego gruchota i sam także wybierze się do miasta. Odkąd pomieszkiwał w posiadłości Blackworthów, nie musiał martwić się o żadne nadprogramowe wydatki, więc przez tę parę tygodni udało mu się odłożyć niewielką sumę pieniędzy. Uznał, że warto byłoby zajrzeć do lokalnego fryzjera, a potem do galerii, w celu znalezienia jakichś nowych ubrań. Co jak co, ale przebywanie na co dzień wśród tylu dobrze ubranych wampirów potrafiło wprawić człowieka w dość spore kompleksy.
Plan był ambitny, bo oprócz spędzenia czasu na mieście, zamierzał zajrzeć do wspomnianego mieszkania, a także do kliniki, aby sprawdzić, jak radzą sobie stażyści. Dotychczas młodzi pracownicy zdawali się nie mieć żadnych większych problemów, co podkreślali za każdym razem, gdy składali jemu lub Aileen szczegółowe raporty ze swojej codziennej pracy. A to jakiś królik wymagał podania tlenu, a to jakiś pies zsikał się przy recepcji, a to trzeba było udzielić pomocy kotu, który wszedł do kuchni tuż po tym, jak jego nierozważna właścicielka rozbiła szklankę. Zdawać by się mogło, dzień jak co dzień.
Wyruszył jakiś czas po tym, jak zrobili to Ezra i Valentine i od razu udał się do dzielnicy, w której salon fryzjerski miał jeden z ich zaprzyjaźnionych pacjentów z kliniki. Właściciel niejednokrotnie zaglądał do nich ze swoim puchatym biszonem, bo choć sam na co dzień pracował z włosami, to leczenie i strzyżenie ukochanego psiaka wolał zostawić komuś, kto faktycznie się na tym znał.
Pan Jackhard przyjął go bez wcześniejszego zapisu, więc po upływie zaledwie trzydziestu minut, mógł przejść do kolejnego punktu z listy. Elegancko ostrzyżony, zajrzał do stażystów i omówił z nimi plan na kolejnych parę dni. Na ten moment tydzień zapowiadał się spokojnie. Co prawda w czwartek szykowały im się dwie sterylizacje i usuwanie lipomy u kota z nadwagą, ale nie było to nic, z czym Sean nie poradziłby sobie w przeciągu maksymalnie trzech godzin. Obiecał, że zjawi się w klinice, aby pomóc przy wykonywaniu zabiegów i dla pewności jeszcze raz przejrzał spis ostatnio przyjmowanych pacjentów. Wyglądało na to, że nie było się czym martwić.
Po wizycie w klinice, podjechał do pobliskiej galerii. Tu sprawa nie była już taka prosta, ponieważ Sean kompletnie nie znał się na modnych ubraniach. Jakkolwiek często wmawiał sobie i innym, że było inaczej, tak w rzeczywistości nienawidził zakupów z całego serca. Głównym powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że od razu po przekroczeniu progu pierwszego sklepu, włączało mu się nadmierne i obsesyjne myślenie. Wystarczyło, że zobaczył jakąś koszulę i już aktywowało się jego OCD. Nim w ogóle zdecydował się cokolwiek zmierzyć, musiał ocenić daną część garderoby pod względem koloru, rozmiaru i jakości materiału. Nie był w stanie pójść do przebieralni, jeśli dziesięć razy nie upewnił się co do tego, że rzecz, którą zamierzał na siebie włożyć, była w stu procentach czysta. Poświęcał przy tym bardzo dużo czasu na sprawdzenie, czy materiał nie jest nigdzie zaciągnięty, ani czy nikt nie zostawił na nim innych widocznych defektów.
Gdy już upewnił się, że może przymierzyć dany strój i w końcu dotarł do wspomnianej garderoby, nadchodził najgorszy moment każdych zakupów: natrętne porównywanie. Sean był beznadziejny w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji, bo każda opcja wydawała mu się albo tą najwłaściwszą, albo tą najgorszą z możliwych. Nie był w stanie kierować się własnymi preferencjami, potrafił natomiast w nieskończoność analizować takie detale jak cena, marka czy to, co nosili aktualnie inni ludzie. Wszystko po to, aby w końcu dojść do jakichkolwiek wniosków i dotrzeć do kasy bez poczucia, że popełnił błąd, bo ostatecznie wybrał nieodpowiedni zestaw ubrań.
Chyba jeszcze nigdy nie udało mu się opuścić galerii bez przeświadczenia, że mógł wybrać coś lepszego. Te zakupy nie należały do wyjątków, ale ostatecznie mógł je uznać za stosunkowo udane. Był jako tako zadowolony z dokonanych wyborów, czasowo także poświęcił na chodzenie po sklepach o wiele mniej czasu niż zwykle. Może wynikało to z potrzeby szybkiego dotarcia do mieszkania, a może spędził u Blackworthów na tyle dużo czasu, że zwyczajnie wiedział już, czego szukać.
Zaopatrzony w dwie eleganckie koszule, bluzę i schludną dwuczęściową piżamę (nie, żeby do jej zakupu zainspirował go pewien przystojny wampir), zapakował się do auta i pojechał na osiedle, na którym mieściło się jego mieszkanie. Miał szczęście, bo ani na znajomej ulicy, ani na klatce schodowej nie natrafił na żadnego z sąsiadów. Zważywszy że ostatnimi czasy media uwielbiały używać jego nazwiska w kontekście tematów o wampirach, wolał nie natknąć się na nikogo, kto mógłby go rozpoznać i zacząć zadawać niewygodne pytania.
Był właśnie w trakcie mycia okien w salonie, gdy jego telefon przestał odtwarzać muzykę i rozległ się dźwięk nadchodzącego połączenia. Zerknął na wyświetlacz, po czym sięgnął do stołu, aby przełączyć Aileen na tryb głośnomówiący.
– No co tam? – Wrócił do polerowania jednej z szyb. – Tylko się streszczaj, bo właśnie przerwałaś Bruno Marsowi w połowie refrenu.
– Gdzie jesteś?
– Nadal w mieszkaniu. Trochę mi się zeszło w klinice i na zakupach, ale jestem na dobrej drodze do ogarnięcia wszystkich podpunktów z listy.
Po drugiej stronie zapanowała chwilowa cisza.
– Wrócisz przed zachodem słońca? – zapytała niby od niechcenia. Sprawiała wrażenie wyluzowanej, ale wprawione ucho weterynarza od razu wyłapało, że coś w jej tonie uległo wyraźnej zmianie.
Wyjrzał przez okno, za którym błękit nieba powoli zaczynał mieszać się z pomarańczem i czerwienią opadającego słońca. Spojrzenie na zegarek upewniło go, że do zachodu zostało jakieś dwadzieścia, góra trzydzieści minut.
– Planowałem, ale raczej się nie wyrobię – odparł, sięgając po kolejny kawałek papieru. Użycie ścierki mogłoby się okazać dużo bardziej efektywne i mniej czasochłonne, ale nie był w stanie trzymać w dłoniach zbyt wilgotnego materiału. – Skoro już przyjechałem, chcę odkurzyć i umyć podłogę.
– Sean, przecież ty tam nawet teraz nie mieszkasz. Co chcesz sprzątać?
– No nie wiem. Kurz?
Aileen westchnęła.
– Okej, a czy możesz... po prostu dać sobie spokój i już wracać? Nie chcę, żebyś jeździł po nocy.
Zmarszczył brwi.
– Przecież to prosta droga. Równie dobrze mógłbym ją pokonać na piechotę.
– Nie o to... – zaczęła, tracąc nagle część swojej zwyczajowej pewności. – Okej, posłuchaj. Wiem, że raczej ci się to nie spodoba, ale rozmawiałam z Valentinem i Ezrą. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że na czas, w którym mieszkasz w ich domu, warto byłoby, żebyś nie poruszał się sam po mieście. A już zwłaszcza w nocy.
Obrócił się w stron telefonu i przez chwilę mu się przyglądał, oczekując, że przyjaciółka zaraz oznajmi, że to żart. Ona jednak nie zamierzała nic takiego powiedzieć, bo nieoczekiwanie po drugiej stronie zapanowała nieznośna cisza.
– Czekaj. Czy ty mi właśnie próbujesz przekazać, że dostałem areszt domowy?
– Jasne, że nie. Skąd w ogóle taki pomysł?
– Właśnie powiedziałaś, że nie wolno mi wychodzić.
– Nie, że nie wolno, tylko że będzie lepiej, jeśli nie będziesz wychodził w pojedynkę.
– A to nie to samo?
– Sean... – Aileen cicho jęknęła. – Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo. Dochodzą nas słuchy, że interesuje się tobą coraz więcej osób. Gazety wciąż wspominają, że będziesz ważnym gościem na ślubie, przeciwnicy wampirów już myślą, jak wykorzystać ten fakt przeciwko klanom. Nie powinieneś ot tak sobie wyjeżdżać i szwendać się po mieście.
– Nie szwendam się. Sprzątam mieszkanie.
– Wiesz, o co mi chodzi.
Przymknął powieki i wypuścił z rąk zmięty kawałek papieru. Wiedział, oczywiście, że tak. Normalni ludzie nie zakładali przecież w autach podsłuchów, nie wisieli bez przerwy na telefonach i nie otaczali się napakowanymi ochroniarzami, choć sami za jednym zamachem potrafiliby powalić paru przeciwników.
– A podobno przygotowania do ślubów, to taka świetna zabawa – westchnął, odkładając na parapet płyn do szyb. Usiadł następnie na jego wolnym brzegu i odgarnął z czoła dopiero co podcięte włosy. – To co? Od teraz żadnych wizyt w mieście?
– A zgodzisz się na to, żeby jeździł z tobą któryś z ochroniarzy Valentine'a?
– Po moim trupie.
Aileen znów westchnęła.
– Przepraszam, Sean. Gdybym wiedziała, że tak się to wszystko potoczy...
Pokręcił głową, ale zaraz zreflektował się, że przecież nie będzie w stanie tego zobaczyć.
– To nie twoja wina – zapewnił, mając nadzieję, że nie wychwyci w jego głosie zawahania. – Wiesz, że wspierałbym cię bez względu na wszystko. Poza tym, jakby nie patrzeć, sam nalegałem, że chcę zostać twoim świadkiem.
– Nieprawda. To ja chciałam, żebyś nim został.
– Czyli przyznajesz, że beze mnie ten ślub byłby kompletną katastrofą.
– Oczywiście. – Mógłby przysiąc, że wypowiadając ostatnie słowo, cicho się roześmiała. – Ale teraz poważnie. Możesz się już zbierać? Obiecałam chłopakom, że wrócisz przed zachodem słońca.
– Valentine aż tak się o mnie martwi?
– Valentine? Proszę cię. Żebyś ty widział Ezrę.
Na te słowa, Sean mocniej zacisnął palce na włosach.
– Ezrę? – upewnił się, sięgając po telefon. – Mam szczerą nadzieję, że nie powiedziałaś mu, gdzie...
W tym momencie na ekranie wyświetliła się informacja o kolejnym połączeniu. Na widok słów „nieznany numer" Sean o mało nie wypuścił telefonu z rąk.
– Wspomniałam, że planowałeś zajrzeć do kliniki, a potem wpaść na chwilę do mieszkania – oznajmiła tymczasem Aileen. – Wiem, że nie chciałeś, żebym komukolwiek wspominała, gdzie jedziesz, ale zarówno on, jak i Valentine naprawdę się o ciebie martwili.
„Właśnie widzę" przeszło mu przez myśl na widok wciąż wyświetlającej się na ekranie informacji. Ktoś, kto do niego dzwonił, nie zamierzał odpuścić. Najgorsze było w tym wszystkim jednak to, że Sean nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, kim był ów ktoś.
Wiedział ponadto, że jeśli nie odbierze, tylko doleje oliwy do ognia.
– Okej, postaram się jak najszybciej wrócić do posiadłości – rzucił, podnosząc się z parapetu i rozglądając się na wszystkie strony. Usiłował oszacować, ile czasu zajmie mu ekspresowe sprzątanie. – Na razie muszę kończyć... Bruno, te sprawy... Okna też same się nie domyją.
– W razie czego mogę kogoś po ciebie przysłać. To żaden...
– To pa!
Rozłączył się i od razu kliknął zieloną słuchawkę, aby połączyć się z nieznanym numerem.
– Ezra? – zapytał bez ogródek. – Zgaduję, że to ty, ale nie mam pojęcia, skąd masz mój nu...
– Nadal jesteś w mieszkaniu? – rozległo się po drugiej stronie słuchawki. Żadnego powitania, żadnego „Tak Sean, to ja" czy jakiegokolwiek innego słowa sugerującego, że miał do czynienia ze starszym Blackworthem. – Odpowiedz.
Weterynarz przymknął powieki. Od paru dni skutecznie udawało mu się unikać wampira, teraz jednak, po usłyszeniu jego głosu, wróciły do niego wszystkie wspomnienia. Coś ścisnęło go w gardle, w podbrzuszu rozlało się aż nazbyt przyjemne ciepło. Na nic zdały się wszystkie jego starania.
– Jestem – odparł, starając się zapanować nad głosem. Miał wrażenie, że na samą myśl o wampirze, ciało odmawia mu posłuszeństwa. – Ale skąd ty...?
– Będę za kwadrans – odparł bez ogródek Ezra, po czym się rozłączył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top