Rozdział 22
Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania
______________________
Zgodnie z odpowiedzią przekazaną sekretarzowi Erica Senvortha, Valentine i Ezra postanowili wybrać się do siedziby jego partii z rana na początku przyszłego tygodnia. Do tego czasu, jeśli nie liczyć pojedynczych incydentów, w posiadłości Blackworthów panowała względnie spokojna atmosfera.
Z ważniejszych rzeczy: Sean za wszelką cenę usiłował uniknąć kolejnej konfrontacji z Ezrą, a Valentine przeprosić ich obu za swoje ostatnie, naganne zachowanie. Za pierwszym razem było to jeszcze do przeżycia, ale za drugim i każdym kolejnym stawało się coraz uciążliwsze. Valentine najwyraźniej powziął sobie za cel, aby udowodnić, że wcale nie myśli gorzej o ludzkich weterynarzach, bo w ciągu kolejnych paru dni kilkukrotnie zgłosił się do Seana na profesjonalne konsultacje. Nie zamierzał przestać nawet wtedy, gdy zirytowany brat wprost powiedział mu, że ma przestać, bo zarówno on, jak i weterynarz mają obecnie o wiele ważniejsze rzeczy na głowie, niż przejmowanie się jego wyrzutami sumienia. W szczególności, że niemal na pewno owe „wyrzuty" miały na imię Aileen.
Z początku Ezra zachodził w głowę, czy Sean podzieli się z przyjaciółką tym, co się między nimi wydarzyło. Wydawało mu się, że są w zbyt bliskiej relacji, aby mieć przed sobą tajemnice, toteż zawczasu przygotował się na poważną rozmowę z wampirzycą. Domyślał się, że Aileen zrobi mu sporą awanturę, podkreślając, jak dużą głupotą byłoby wiązanie się wampira z człowiekiem. Nie wspominając, że ów człowiek nie miał żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o zażyłość w kontaktach z innymi mężczyznami.
Czekał, licząc się z tym, że prędzej czy później będzie się musiał zmierzyć z wściekłą wampirzycą. Tym większe okazało się jego późniejsze zdziwienie, gdy wyszło na jaw, że kobieta nie tylko nie zamierza do niego przyjść, ale przede wszystkim nie ma bladego pojęcia o jego pocałunku z Lanem. Weterynarz o niczym jej nie powiedział.
Zataił przed nią nawet fakt, że spał w jednej z piżam Ezry.
– Co zrobimy, jeśli Senvorth faktycznie będzie chciał posłużyć się Seanem? – odezwał się Valentine po tym, jak obaj znaleźli się w aucie, którym planowali jechać do głównej kwatery sztabu polityka. – Zamierzamy jakoś zareagować?
Ezra, który wyjątkowo znajdował się na miejscu pasażera, z czym nie czuł się zbyt komfortowo, wzruszył skrzyżowanymi ramionami. Było wcześnie rano, a on od paru dni nie miał kontaktu ze swoim partnerem. Od tego czasu łącząca go z Seanem więź pozostawała w takim napięciu, że oczyma wyobraźni potrafił dostrzec kolejne, pękające pod jego naporem sploty.
Przeznaczenie czy Kotwica, nieważne. I jedno i drugie doprowadzało go do szału.
– Ezra – zwrócił się do niego Valentine. – Czy zamierzamy coś zrobić?
– Zaprosił nas z twojego powodu – przypomniał, ignorując wibrujący w jego kieszeni telefon. To Esther przesyłała mu swoje uwagi i przypuszczenia na temat nadchodzącego spotkania. – Chciałeś brać ślub, to teraz powinieneś mierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji.
– Mógłbyś chociaż udawać, że się przejmujesz? Aileen nie wybaczy mi, jeśli Seanowi coś się stanie lub zostanie wciągnięte w jakieś polityczne gierki radykalistów. Nienawidzi tych wiecznych przepychanek między wampirami i ludźmi.
Ezra zmarszczył brwi. Aileen?
– Naprawdę, Valentine? – zwrócił się do niego z powagą. – Jesteś aż tak krótkowzroczny, że martwisz się jedynie o to, co powie twoja narzeczona? Nie o to, jak działania Senvortha wpłyną na postrzeganie i funkcjonowanie całej naszej społeczności? Liczy się dla ciebie wyłącznie zdanie Aileen?
Valentine zacisnął zęby.
– Wiesz, że nie to miałem na myśli.
– No właśnie problem w tym, że nie wiem. Nie mam pojęcia. Odkąd zaręczyłeś się z Aileen, myślisz wyłącznie o swoim związku. W ogóle nie zajmujesz się rodzinnymi sprawami, zaniedbujesz też swoje własne interesy.
– Akurat moimi interesami to ty się nie przejmuj. Mam wszystko pod kontrolą.
– Kluby, restauracje, zagraniczne hotele... Kto sprawuje nad tym wszystkim pieczę, gdy ty zastanawiasz się, czy położyć na stole białe, czy kremowe serwetki? Kto rozlicza faktury, podpisuje dokumenty i podejmuje kluczowe decyzje? Ty czy twoi zastępcy, którzy w najlepszym przypadku już teraz myślą wyłącznie o tym, jak najlepiej skorzystać z twojej nieobecności?
Valentine zacisnął palce na kierownicy.
– Najpierw zgadzasz się na ślub, uznając go za świetną okazję do rozejmu z Hemsworthami, a teraz prawisz mi kazania na temat tego, że wspieram narzeczoną w podejmowaniu decyzji? – Licznik prędkości na ekranie wyświetlacza, drgnął. – Naprawdę myślisz, że jest mi to wszystko na rękę? Że Aileen skacze z radości na myśl o równie wystawnym i głośnym ślubie?
– Nie sprawia wrażenia szczególnie poszkodowanej.
– Może dlatego, że i jej, i mnie zależy na tym, aby nie wzbudzać podejrzeń? – zasugerował z irytacją Valentine. – Wierz mi, gdyby to zależało od nas, już dawno odwiedzilibyśmy pierwszą lepszą kaplicę, żeby wziąć cichy ślub. Z dala od tej całej polityki i bałaganu związanego z walką o koneksje.
– Świetnie, trzeba było tak zrobić. Może wtedy nie musielibyśmy się zastanawiać, na jaki pomysł wpadł tym razem Senvorth, aby rozpieprzyć naszą rodzinę i wszystkich, którzy pod nią podlegają.
– Właśnie tak to widzisz, co? Nie interesuje cię nic poza interesem rodziny?
– Ty też do niej należysz, jeśli już zdążyłeś o tym zapomnieć.
– Nie zapomniałem – warknął tamten. – Właśnie dlatego gram tak, jak mi zagrasz. Bo wiem, że jeśli coś pójdzie nie tak, ucierpimy na tym nie tylko my, ale i całe Barcley Alley.
Ezra opuścił dłonie. Chyba po raz pierwszy brat rozmawiał z nim tak otwarcie. Nie licząc dnia, w którym tamten przyszedł do niego o pozwolenie na ślub, nigdy nie wykazywał aż tak dużej zawziętość, jeśli chodzi o bronienie swoich racji.
– Okej – odpuścił, wiedząc, że to i tak nie najlepszy moment, aby prowadzić równie burzliwe rozmowy.
– Niby co „okej"?
– Masz rację. Niepotrzebnie zacząłem temat.
Rzadko kiedy zdarzało mu się odpuszczać, o czym Valentine doskonale wiedział, bo zwolnił i spojrzał na niego z głęboko ściągniętymi brwiami. Nie miał jednak okazji nic dodać, ponieważ właśnie wyjechali na drogę prowadzącą do miasta. Zaledwie kilkanaście minut dzieliło ich od spotkania z Ericiem Senvorthem, więc należało jeszcze raz omówić przygotowaną zawczasu strategię.
Kłótnie nie sprzyjały zacieśnianiu braterskich więzi, a jadąc do ludzkiej siedziby, ponad wszelką wątpliwość musieli ze sobą współpracować.
* * *
Siedziba partii Senvortha mieściła się w okazałym, kilkupiętrowym budynku zlokalizowanym na jednej ulic nieopodal śródmieścia. Wejście zdobiły stalowe drzwi, okna zaś były przyciemniane i ciągnęły się przez całą wysokość elewacji, co prawdopodobnie miało dawać poczucie dodatkowej elegancki i powagi. Gdy Ezra i Valentine stanęli pod budynkiem, pierwszym, co rzuciło się im w oczy, był czekający przy wejściu ochroniarz. Przywitał ich dość chłodno, żeby nie powiedzieć ozięble. Widać było, że bardzo chciałby ich zatrzymać, nie mógł tego jednak zrobić z racji charakteru ich przyjazdu. Niechętnie przesunął się więc na bok i bez większego entuzjazmu pozwolił im przejść. Widać miał przykazane, aby sprawdzać nadnaturalnych, którzy usiłowali dostać się do budynku.
Wejście zdobił przestronny hall z jasnym wnętrzem, im dalej jednak w las, tym ściany robiły się ciemniejsze, bo pokrywały je obrazy i artykuły nawiązujące do minionych kampanii. Ezra i Valentine milczeli, kierując się za wysoką kobietą w garsonce, która przyszła do nich i zapowiedziała, że zaprowadzi ich na miejsce spotkania. Wydawała się równie zniechęcona co ochroniarz, ale w przeciwieństwie do niego, przynajmniej starała się zachować pozory profesjonalizmu.
Nie musieli rozmawiać, aby domyślić się, że obaj myśleli o tym samym. W budynku unosiła się cisza, przerywana przytłumionym szelestem papieru, dobiegającym zza zamkniętych gabinetów. Pracownicy musieli zostać poinformowani o ich przyjeździe, ponieważ nie dochodziły ich żadne, choćby nawet najciszej prowadzone rozmowy. Wiedzieli, że przybyłe wampiry mogłyby ich usłyszeć.
– To tutaj – oznajmiła kobieta. – Pan Senvorth już na panów czeka.
Podziękowali i weszli do dużego pomieszczenia przypominającego swoim układem salę konferencyjną. Na środku, przy dużym, podłużnym stole z zaokrąglonymi rogami, siedział wspomniany Eric Senvorth.
– Witajcie, panowie. – Na ich widok podniósł się z krzesła i pokazał, aby wybrali dla siebie własne miejsca przy stole. – Proszę, nie krępujcie się. Nie ukrywam, liczyłem, że uda nam się w końcu spotkać i porozmawiać. W tak ciężkich czasach warto czasem zwolnić i zamienić parę zdań na osobności, bez tej całej medialnej nagonki, nieprawdaż?
Valentine i Ezra wymienili spojrzenia, ale ostatecznie podeszli do stołu, aby zająć dwa z jedenastu wolnych krzeseł. Zaraz potem dołączył do nich Senvorth. Nie usiadł jednak tylko wskazał dłonią na stojący przy oknie barek
– Wina? – zapytał z fałszywym uśmiechem. – Musicie mi wybaczyć, ale niestety nie mogę wam podać krwi. W budynku panuje kategoryczny zakaz spożywania tego typu substancji.
– Dość rygorystyczna zasada, zważywszy że kierując się za pana asystentką, widzieliśmy strzałkę prowadzącą do jadalni – zauważył Valentine, unosząc odmownie dłoń. – Część pracowników nie je?
Wiedzieli, jaką odpowiedź usłyszą.
– Ależ skąd. – Uśmiech mężczyzny stał się jeszcze szerszy. – Jakoś tak się złożyło, że od paru lat nie mieliśmy okazji zatrudnić żadnego wampira. Poza wami, panowie, nie przebywa tu obecnie żaden przedstawiciel gatunku.
– Niezwykłe zrządzenie losu – mruknął Ezra, wiodąc spojrzeniem na barek. Zastanawiał się, czy to, co podałby im Senvorth faktycznie kryłoby w sobie jedynie wino.
– Tak, niezwykłe. Między innymi właśnie dlatego uznaliśmy, że nie ma sensu, aby niepotrzebnie stresować ludzkich pracowników pojawieniem się w jadalni medycznych lodówek. Niektórzy mają złe doświadczenia z wampirami i krwią. O ile, rzecz jasna, wiecie, co mam na myśli.
Valentine nic na to nie odpowiedział. Wszystkim było wiadomo, że Senvorth od lat nie dopuszczał do swojego sztabu żadnego przedstawiciela nocnej rasy. Korzenie jego uprzedzeń sięgały o wiele głębiej, niż w przypadku większości innych ludzi.
– Jeśli możemy prosić – odezwał się z niechęcią Ezra – przejdźmy do rzeczy. Jesteśmy wdzięczni za tak nieoczekiwane zaproszenie ze strony pana sekretarza, ale tak się składa, że nie mamy całego dnia. Odłóżmy więc te zabawy w konwenanse i porozmawiajmy na poważnie.
– Ależ oczywiście – podchwycił z zadowoleniem polityk, zajmując miejsce przy stole. – Skoro już mowa o zaproszeniach, chętnie porozmawiam o nadchodzącym ślubie, a także o planach rodzin Blackworth i Hemsworth względem mających się na nim pojawić, ludzkich gości. Jak zapewne panowie wiedzą, głównym zadaniem mojej partii jest dbanie o interesy naszego gatunku. Biorąc pod uwagę ostatnie doniesienia na temat pewnego człowieka, który ma sprawować funkcję świadka panny młodej... Nie będę ukrywał, jestem doprawdy ciekaw środków, jakie zostaną powzięte w celu zapewnienia mu bezpieczeństwa. Mówimy w końcu o wydarzeniu, na którym pojawi się cała rzesza wampirów. Domyślam się, że wszystko zostało już dokładnie przemyślane.
Valentine poruszył nerwowo szczęką.
– Mogę panu zagwarantować, że względem naszych gości zostaną podjęte wszelkie możliwe środki ostrożności – odparł sucho, a Ezrze nie umknęło, że zacisnął przy tym ukrytą pod stołem dłoń. – Nie wiem, jakie docierały do pana dotychczas informację, więc może zawczasu doprecyzuję, że na ślubie i późniejszym weselu pojawi się tylko jeden ludzki gość. Dodam także, że jest on wieloletnim przyjacielem mojej narzeczonej.
– Z pewnością tak właśnie jest – przyznał Senvorth z niezmiennym wyrazem twarzy. – Rozumiem, że w takim wypadku wzięliście pod uwagę, że pan Sean także zasługuje, aby czuć się na wspomnianym przyjęciu jak najlepiej?
– Co ma pan na myśli?
Doświadczenie podpowiadało Ezrze, że coś jest mocno nie tak. Ludzie pozostawali niewzruszeni tylko wtedy, gdy wszystko szło po ich myśli.
– No cóż, skoro padło pytanie, odpowiem wprost – odparł Eric. – Przez wzgląd na bezpieczeństwo pana Lane'a, sugerowałbym, aby na uroczystościach pojawiło się przynajmniej paru przedstawicieli ludzkiej rasy. Jeśli przez większość dnia i nocy będzie otoczony wyłącznie przez wampirzych gości, istnieje spore prawdopodobieństwo, że w końcu poczuje się przez nich osaczony. Warto myśleć przyszłościowo, panie Blackworth. Nikt nie czuje się dobrze w środowisku, w których nie jest w stanie znaleźć żadnych sprzyjających mu osób.
– Moja narzeczona...
– Z całym szacunkiem, panie Blackworth – przerwał mu natychmiast Senvorth. – Nie wątpię, że pana narzeczona jest fantastyczną osobą, niemniej sam mam żonę i wiem, jak zestresowana, a co ważniejsze zaaferowana potrafi być kobieta w dniu własnego ślubu. Nie sądzę, aby panna Aileen miała czas, a tym bardziej głowę, aby zajmować się swoim ludzkim przyjacielem.
– Co więc pan proponuje? – zapytał znów wampir. Tym razem jego ton stał się chłodny, domyślał się, jak wyrachowana propozycja padnie lada moment z ust zadowolonego z siebie polityka.
– Pomyślałem, że moglibyście przekazać parę zaproszeń na ślub osobom z mediów – oznajmił Senvorth, splatając palce. – Na tym etapie wiele portali komentuje, że Sean Lane pojawi się na ślubie jedynie w formie ciekawostki lub wampirzej maskotki. Chyba warto byłoby zawczasu uciszyć te i im podobne plotki.
Tym razem to Ezra zacisnął dłonie. Nawet jeśli przygotował się na podobny przebieg rozmowy, nie miał ochoty wysłuchiwać sposobu, w jakim mężczyzna wypowiada się na temat Seana.
– Prasa będzie zaproszona – odparł Valentine, siląc się na spokój. – Od tygodni padają pytania o obecność mediów i monopol na transmisję ze ślubu. Po prawdzie do samej uroczystości zostało jeszcze dużo czasu, ale wiemy już, kto otrzyma zezwolenie na filmowanie i robienie zdjęć. Nie musi się pan martwić. Wszystko zostanie dokładnie udokumentowane.
– Świetnie. Czy mogę w takim razie wrócić do kwestii bezpieczeństwa? Jak sprawy będą się miały z ochroną?
– Planujemy zatrudnić ponad dwudziestu ochroniarzy.
– Ludzkich także? – zainteresował się Senvorth, co Valentine i Ezra skomentowali równoczesnym uniesieniem brwi. – Ależ panowie, koniecznie powinniście pomyśleć o ludziach. Skoro na ślubie będzie człowiek, należałoby uwzględnić także i jego potrzeby. Warto być tolerancyjnym w każdej możliwej kwestii, nieprawdaż?
– Ludzcy ochroniarze nie będą równie odporni jak wampirzy – zauważył Ezra, odchylając się na krześle i krzyżując dłonie na piersi. – Nie odejmujemy im profesjonalizmu, ale nie możemy zakłamywać rzeczywistości, twierdząc, że ich tężyzna fizyczna, sprawność czy odporność na ból są większe od naszej. Bez urazy, panie Senvorth. To po prostu kwestia natury.
– Ależ oczywiście. – Skinął głową. – Stronniczość i zaburzenia postrzegania wciąż są głęboko zakorzeniona w nas i naszych dzieciach. Warto byłoby jednak przemyśleć sprawę, aby choć sprawiać wrażenie bardziej otwartych na równość wobec obydwu ras.
– Zapraszamy na ślub człowieka – przypomniał cierpko Ezra. – Kiedy ostatnio jakaś ludzka para zaprosiła na taką uroczystość wampira?
Pytanie było jak najbardziej słuszne, a choć polityk wciąż udawał niewzruszonego, wyczulone zmysły Ezry wyłapały, że w odpowiedzi minimalnie drgnęła mu powieka. Jedyna oznaka, że na krótką chwilę zdołali wybić go z rytmu.
– W każdym razie – odchrząknął, przywracając na twarz maskę wspierającego starca – powinniśmy skupić się na tym, czego chciałby w tej sytuacji pan Lane. Zakładam, że gdyby dano mu wybór między wampirem, a ochroniarzem ze swojej rasy, wybrałby kogoś, kto przy pierwszej lepszej okazji nie wbije w niego kłów.
Ezra zacisnął ręce, ale przed dalszym komentarzem powstrzymała go dłoń Valentine'a, która nagle znalazła się na jego ramieniu.
– Pomyślimy o tym – odparł, spoglądając na starszego brata z miną, mówiącą, że mieli działać według planu. Znajdowali się na obcym terenie, nie mogli działać impulsywnie, nawet jeśli polityk robił wszystko, aby z gracją wyprowadzić ich obu z równowagi. – Czy ma pan jeszcze jakieś sugestie, czy to wszystko?
Senvorth skinął głową. Nagle coś w jego posturze się zmieniło, wyprostował plecy i rozluźnił splecione palce.
– Skoro już mówimy o zaproszeniach... – zaczął z powagą. – Nie ukrywam, że sam także chętnie zaszczyciłbym uroczystość swoją obecnością. Wielu postrzega mnie jako zażartego przeciwnika waszej społeczności, mnie samemu zależy jednak wyłącznie na tym, abyśmy żyli na równych prawach i w zgodzie. Może się mylę, ale wydaje mi się, że takim zaproszeniem moglibyśmy sobie wzajemnie pomóc.
Ezra zmrużył powieki. Rozważali z Esther możliwość, że polityk wpadnie na pomysł, aby być gościem na ślubie jego brata, było to jednak dość nieprawdopodobne, jeśli brać pod uwagę nastroje, jakie panowały w obydwu społecznościach. Senvorth może i miał wielu zwolenników, ale byli i tacy, którzy życzyli mu wszystkiego co najgorsze. Wampiry znały jego nazwisko i doskonale zdawały sobie sprawę z jego przekonać. Sugerując, że powinien otrzymać zaproszenie, dobrowolnie decydował się na wejście do gniazda jadowitych żmij.
Ezrze ani trochę nie podobał się ten pomysł. Tak samo zresztą nie podobała mu się myśl, że Senvorth niemal na pewno spróbuje dotrzeć w ten sposób do Seana. Kto wie, co mógłby mu powiedzieć.
Zwłaszcza że dokładnie wiedział, co mówić, aby osiągnąć cel.
– Prześlemy dwa zaproszenia – oznajmił w końcu Valentine. – Jedno dla pana i jedno dla pana obecnej małżonki. Czy tak będzie...?
– Trzy – odezwał się nagle zza ich pleców czyiś głęboki głos. – Będziemy wdzięczni za trzy zaproszenia.
Senvorth uśmiechnął się pod nosem, Ezra i Valentine odwrócili się tymczasem w stronę drzwi, w których staną młody mężczyzna w garniturze. Nie usłyszeli, jak nadchodził, nie zarejestrowali tez momentu, w którym dyskretnie wszedł do pomieszczenia. Poczuli jednak coś, co naraz wzbudziło w nich obu spory niepokój. Obaj widzieli go po raz pierwszy, ale zapach, który się za nim ciągnął, z jakiegoś powodu był im doskonale znany. Ezrze chyba nawet bardziej niż Valentine'owi.
– Proszę wybaczyć, gdzie moje maniery. – Eric podniósł się z krzesła. – Tak miło nam się rozmawiało, że zupełnie wypadło mi z głowy, aby zawczasu zapowiedzieć mojego nowego asystenta.
Mężczyzna nie wyglądał na urażonego, nie sprawiał także wrażenia onieśmielonego obecnością dwóch poważnych wampirów. Zamiast tego, posłał im obu uśmiech, po czym jak gdyby nigdy nic przeszedł przez pokój, aby dołączyć do nich przy stole.
– Panowie – zaczął uroczyście polityk. – Przedstawiam wam Timotheego Lane'a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top