Rozdział 19
– Zjadła coś?
– Skąd mam wiedzieć? Nie było mnie.
Sean przygryzł wargę i zaczął nerwowo rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mogło zaszkodzić ciężko dyszącej Drzazdze. Kto jak kto, ale akurat Valentine jak mało który właściciel troszczył się o swoje zwierzę, więc nie mogło być mowy o żadnym zaniedbaniu. Niemal na pewno chodziło o coś innego. Coś, czego musieli jak najszybciej się domyślić, aby skutecznie pomóc schorowanej suczce.
– Wiesz, czy ktoś dawał jej coś do jedzenia? – zwrócił się po raz kolejny do Ezry, który od dłuższej chwili chodził w tę i z powrotem, usiłując dodzwonić się do Valentine'a. Wampir jak na złość nie odbierał.– Sprzątaczka mówiła, że kiedy przyszła, Drzazga już tak leżała. Zanim mnie powiadomiono, zdążyła jeszcze dwa razy zwymiotować.
– Była okazem zdrowia – gorączkował się Sean, niemalże w stu procentach pewny, że w grę musiało wchodzić zatrucie. Objawy były zbyt jednoznaczne. – Aileen i Valentine widzieli ją przed wyjazdem, skoro niczego nie zauważyli, wszystko musiało wydarzyć się po tym, jak została sama w pokoju.
Ezra z frustracją schował telefon do kieszeni. Po zakończeniu czuwania wykąpał się i przebrał w o wiele wygodniejsze ubrania, więc teraz, podobnie jak Sean, miał na sobie dżinsy i bluzę z kapturem. Jego włosy pozostawały w nieładzie od momentu, w którym nerwowym gestem zaczął odgarniać je z twarzy. Odkąd zwrócił się po pomoc do Seana, przeczesał je palcami minimum dwadzieścia razy. Prawdopodobnie więcej, ale żaden z nich nie miał głowy, aby liczyć, kiedy na podłodze z bólu zwijał się przerażony pies.
– Trutka na szczury, alkohol, ksylitol... – wyliczał kolejno weterynarz, rozglądając się po pomieszczeniu. Żadna z tych rzeczy nie znajdowała się w sypialni narzeczonych. – Myśl, Ezra, to musi być coś, co...
Urwał, przypominając sobie o wydarzeniu sprzed kilkudziesięciu godzin. Valentine pilnował, aby miejsca, w których przebywała Drzazga, były dokładnie sprawdzane pod kątem bezpieczeństwa. Tylko jedna rzecz mogła nie zostać skontrolowana i były nią...
– Kwiaty – wyszeptał, bo nagle wszystkie fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsce. – Kwiaty, które przyniósł tamten ludzki dostawca! Aileen nie miała czasu ich obejrzeć, więc poprosiła, żeby zaniesiono je do sypialni. Gdzie one są?
Ezra ściągnął brwi, po czym obrócił głowę w kierunku jednej z komód. Musiał o wiele wcześniej niż weterynarz poczuć zapach stojących w wazonie, biało-różowych kwiatów, bo ani przez chwilę się nie wahał. Tak samo zresztą jak Sean, który momentalnie poderwał się na równe nogi i dopadł do bukietu.
– Azalie – ocenił niemal od razu, zaciskając ręce w pięści. – Niedobrze. Bardzo, kurwa, niedobrze.
– Są groźne dla psów?
Spojrzenie Seana wystarczyło mu za odpowiedź. Weterynarz zrobił krok w tył i powiódł wzrokiem w dół. Zgodnie z przewidywaniami, pod komodą leżało kilka niedojedzonych, biało-różowych płatków. Musiały odpaść niedawno, ponieważ wciąż były świeże i tylko odrobinę obślinione. Tylko i aż nadto, zważywszy że ich degustatorka zdążyła już po nich kilkukrotnie zwymiotować.
Wrócił spojrzeniem do bukietu, obok którego, przy wazonie, leżał elegancko złożony papier, w który był zawinięty. Najwyraźniej któraś ze sprzątaczek doszła do wniosku, że należałoby wyciągnąć kwiaty, aby nie uschły z braku światła i wody. Podczas wkładania ich do wazonu, parę płatków musiało odpaść i znaleźć się na poziomie ciekawskiego, psiego pyska.
Drzazga najpewniej uznała je za nowy, orientalny przysmak.
– Na szczęście nie brakuje zbyt wielu płatków – ocenił, oglądając bukiet z każdej ze stron. – Nie zjadła dużo. To dobry znak.
Nieco spokojniejszy, wrócił do skomlącego psiaka i przystąpił do ponownej oceny jego stanu. Zweryfikowawszy pierwsze objawy, na które składały się wymioty, biegunka i zaburzenia rytmu serca, doszedł do wniosku, że trzeba będzie zadziałać na większą skalę. Należało w trybie natychmiastowym pozbyć się z organizmu zalegającej w nim toksyny, a następnie podać wycieńczonemu psu kroplówkę.
– Zgaduję, że nie masz nadtlenku wodoru? – zapytał, podwijając rękawy. Ezra, który kucał przy nim na ziemi, spojrzał na niego wzrokiem, w którym nie było ani krzty zrozumienia. – Nadtlenek wodoru... Stosuje się go do dezynfekcji ran.
– Niby skąd mam ci wytrzasnąć nadtlenek wodoru?
– Sporo ludzi ma go apteczce.
– Nie mam, kurwa, apteczki!
Prawdę mówiąc, Sean nie spodziewał się innej odpowiedzi, ale zawsze warto było zapytać i się upewnić. Skoro jednak otrzymał bardzo wyraźne potwierdzenie swoich przypuszczeń, nie miał innego wyjścia, jak tylko podnieść się z kolan i radzić sobie innymi sposobami.
Kazał Ezrze pilnować zwierzęcia, a sam pobiegł do swojego pokoju, aby wyszperać ze swojej przenośnej torby dawkę apomorfiny. Nie był to co prawda lek, który nosił przy sobie na co dzień, ale przyjeżdżając na miesiąc do obcego domu (zwłaszcza domu należącego do wampirów), wolał mieć pod ręką wszystko, co tylko wpadnie mu do głowy (i w ręce). Środek wymiotny dla psów i kotów też się do tego zaliczał.
Na szczęście.
Po namyśle wziął jeszcze parę rzeczy, po czym wrócił do sypialni, w której czekał na niego zdenerwowany Ezra. Wampir nie ruszył się nawet o cal, wciąż trwał u boku Drzazgi i trzymał dłoń na jej szybko poruszającym się brzuchu.
– Co zamierzasz? – zapytał, gdy weterynarz na powrót znalazł się przy suczce. Obaj czuli się za nią na równi odpowiedzialni, więc jego nerwowość i podejrzliwość były jak najbardziej zrozumiałe.
– Spróbuję wywołać kolejne wymioty – wyjaśnił Sean, odstawiając na bok fiolkę z przeźroczystą substancją, aby móc założyć rękawiczki i odbezpieczyć trzymaną między palcami strzykawkę. – Apomorfina działa poprzez stymulację ośrodkowego układu nerwowego. Nie powinno się jej podawać w warunkach domowych, chyba że pod okiem weterynarza.
– Jak dobrze się złożyło – mruknął wampir, starając się uspokoić zdenerwowaną Drzazgę, która na tym etapie zaczęła słabo przebierać łapkami, usiłując się podnieść. Znała obu mężczyzn, ale żaden z nich nie był jej w stanie uspokoić na tyle, na ile zrobiłby to Valentine.
Że też akurat teraz musiał być zbyt zajęty, aby odebrać telefon.
– W ciągu kilku minut Drzazga powinna znowu zwymiotować – odparł poważnym tonem Sean. – Jeśli będzie to robić wystarczająco długo, w końcu pozbędzie się większej części toksyn.
– Jesteś pewien, że dasz radę zrobić zastrzyk? – zwrócił się do niego wampir. – Byłeś na nogach przez ponad dobę. Może lepiej...
Jakby w odpowiedzi na jego wątpliwości, Sean przygotował igłę i sprawnym, pozbawionym jakiegokolwiek drżenia ruchem pobrał roztwór. Wbrew obawom Ezry, był w stanie zachować pełną jasność umysłu. Była to jedna z niewątpliwym zalet balansowania na granicy spektrum. Nieważne, spał czy nie, był wypoczęty, czy słaniał się na nogach, w momencie, w którym miał przed sobą ranne zwierzę, jego umysł zawsze działał na pełnych obrotach. Krążąca w żyłach adrenalina i dodatkowe pokłady determinacji zwyczajnie nie pozwalały mu myśleć o niczym innym.
– Trzeba ją będzie przewieźć do kliniki – ocenił, wykonując zastrzyk domięśniowy w udo psa. Znał Drzazgę wystarczająco długo, aby określić, jak dużą dawkę podać, aby jej nie zaszkodzić. O ile, rzecz jasna, konieczność wywołania wymiotów u odwodnionego i już i tak słaniającego się na łapach beagla, w ogóle można było uznać nieszkodzeniem. – Zatrucie może prowadzić do odwodnienia, podłączę ją do kroplówki, żeby uzupełnić wodę i elektrolity. Dzięki temu wydali też resztę toksyny przez nerki.
Ezra, który wciąż nie mógł się zdecydować, czy patrzeć na jego twarz, czy może jednak obserwować płynne ruchy dłoni, zmarszczył brwi na dźwięk jego ostatnich słów.
– Chcesz jechać o tej porze do kliniki?
– Masz lepszy pomysł? Albo chociaż sterylny zestaw infuzyjny, żeby pomóc jej na miejscu?
Wampir nie odpowiedział. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w psa, po czym pokręcił głową i wstał. Sean obserwował, jak bez słowa kieruje się w stronę drzwi.
– Ile czasu potrzebujesz, żeby przygotować ją do transportu? – zapytał, odwracając się i wskazując na Drzazgę.
– Dziesięć minut, góra piętnaście. Zależy jak szybko zareaguje na apomorfinę.
– Świetnie. Jak będziesz gotowy, zejdź z nią do garażu. Przygotuję koce.
Do Seana trochę zbyt późno dotarło, że to oznacza jedną z dwóch opcji: albo to, że Ezra chciał mu pożyczyć jedno ze swoich okrutnie drogich aut albo to, że planował jechać razem z nim do kliniki. Biorąc pod uwagę malującą się na twarzy wampira determinację, obstawiał raczej tę drugą opcję.
– Ezra, nie mu... – zaczął, ale najwyraźniej decyzja tamtego nie podlegała dyskusji, bo nie czekając z jego strony na żadne protesty, otworzył drzwi i wyszedł.
Sean spojrzał bezradnie na Drzazgę, która zaskomlała i znów spróbowała się podnieść. Podejmowała takie próby jeszcze kilkukrotnie, dopóki apomorfina nie zaczęła działać. Wtedy też Sean podniósł ją na nogi i z trudem wpakował sobie na ramię, aby zgodnie z poleceniem, zanieść ją do garażu.
Jak się okazało, Ezra już tam na nich czekał. Podjechał jednym z aut aż pod same drzwi i pokazał, aby Sean ułożył suczkę na tylnych siedzeniach, które zawczasu wyłożył kilkoma grubszymi kocami. Zapobiegawczo zaopatrzył się nawet w dodatkowe pasmo folii, którą rozłożył na ziemi, w razie gdyby niekontrolującemu swoje odruchy psiakowi, znów przyszło zacząć wymiotować.
– Postaraj się jechać na tyle wolno, żeby nami nie zarzucało – poprosił Sean, zajmując miejsce obok leżącej na dwóch siedzeniach Drzazgi. Chciał mieć pewność, że osłabiona suczka nie zsunie się z koców.
– Jak sytuacja? – zapytał Ezra, odpalając silnik i zręcznie manewrując kierownicą, aby jak najszybciej wyjechać z parkingu. – Poprawiło jej się po zastrzyku?
– Trochę, ale zdecydowanie trzeba jej będzie podać leki i kroplówkę. Warto będzie ją też przez jakiś czas monitorować pod względem ciśnienia krwi, tętna, temperatury i poziomu oddechu. Na szczęście rytm serca wydaje się w normie. Gdyby było inaczej, mogłoby to świadczyć o zatruciu grayanotoksynami.
– Trzeba było zabrać ciotkę March – mruknął Ezra.
Sean pogłaskał Drzazgę po łebku, aby nieco ją uspokoić. Suczka zaskomlała i wtuliła się w jego palce, wpatrując się w niego smutnymi, proszącymi oczkami.
– Damy sobie radę – zapewnił. – Wbrew pozorom nie jest najgorszej.
– Jakoś ci nie wierzę.
– To nie było do ciebie.
Ezra wyjechał na ścieżkę prowadzącą do bramy, a potem na drogę prowadzącą do miasta. Zgodnie z prośbą Seana, starał się jechać szybko, ale na tyle stabilnie, aby samochód poruszał się z jak największą płynnością. Było to o tyle łatwiejsze, że auto tej klasy prowadziło się praktycznie samo i nawet kiedy licznik pokazywał bardzo dużą prędkość, wewnątrz w ogóle nie szło tego odczuć.
Dojechali do kliniki, gdy księżyc był już wysoko na niebie i paliły się wszystkie uliczne latarnie. Tym razem to Ezra podjął się przeniesienia Drzazgi, dzięki czemu Sean, który miał wolne ręce, mógł ruszyć przodem i zawczasu otworzyć wszystkie drzwi. Nie marnując czasu na przebieranie się w kitel, od razu ruszył do głównego gabinetu, aby przygotowywać sprzęt.
– Połóż ją tutaj – zarządził, wskazując stół do badań. Ezra, który akurat wszedł, od razu skierował się we wskazane miejsce i ostrożnie ułożył psa na blacie. Drzazga wydała z siebie kolejny, przeciągły pisk.
– Wygląda, jakby ją bolało...
– Jest zdezorientowana i wystraszona – wyjaśnił Sean. – Ciebie zresztą też by bolało, jakbyś najadł się trujących kwiatów.
– Zapamiętam na przyszłość, żeby nie wprowadzać ich do jadłospisu.
Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, odsunął się pod ścianę, aby nie przeszkadzać weterynarzowi w rozkładaniu potrzebnej aparatury. Nie mógł się przy tym powstrzymać od ciągłego spoglądania na jego ciało i płynność, z jaką poruszało się po gabinecie. Do tej pory nie miał okazji widzieć Seana w akcji, a co za tym idzie nie wiedział, że ten potrafi wykazać się równie dużym profesjonalizmem. Mężczyzna ani przez chwilę się nie wahał, jego ruchy były przemyślane i pełne gracji, postawa nie wyrażała ani krzty zwyczajowej niepewności.
Zaklął i zacisnął wargi, czując, jak przyśpiesza mu serce. Mając przed sobą tę zupełnie nową odsłonę Seana, z trudem przychodziło mu skupianie myśli wokół Drzazgi i jej stanu. Owszem, martwił się o suczkę, ale aktualnie nie był w stanie oderwać wzroku od zaciętej twarzy badającego ją weterynarza. Już i tak ledwie mu się to udało, gdy zobaczył Seana wykonującego zastrzyk. Sposób, w jaki operował strzykawką, powaga widniejąca na jego twarzy od momentu, w którym otworzył drzwi własnej sypialni i zamiast o cokolwiek pytać, rzucił krótkie: „prowadź".
Gdyby nie dramatyczne okoliczności, Ezra jak nic dałby się ponieść emocjom. Jeszcze nigdy nie czuł tak silnego przyciągania, miał wrażenie, że buzujące w nim uczucia, rozsadzą go od środka. Doświadczał naraz tak wielu bodźców, że już sam nie wiedział, czy te należały do niego, czy były skutkiem połączenia z umysłem weterynarza. Obaj martwili się równie mocno, obaj przeżywali to, co stało się na ławce, obaj na okrągło rozważali, co by było, gdyby Sean nie spanikował i w ostatniej chwili nie postanowił się odsunąć.
Ezra pożądał go w tym momencie w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Jednocześnie nienawidził tego, kto wpadł na pomysł, aby podarować Aileen azalie, które zmusiły wykończonego weterynarza do przerwania tak długo wyczekiwanego odpoczynku.
– Pomóc ci w czymś? – zapytał, po tym, jak Sean w końcu skończył montować kroplówkę i stanął, aby po raz któryś tego wieczoru ocenić stan leżącej na stole Drzazgi. Z troską trzymał dłoń na jej pyszczku, gotów w każdej chwili odegnać jej strach, dodatkową porcją głaskania.
Nie, on wcale nie zamierzał jej głaskać. Wciąż znajdował się w trybie lekarza i w skupieniu przyglądał się reakcjom suczki, aby w razie czego, móc w porę zainterweniować.
– Dziękuję, ale na tym etapie już dam sobie radę – odparł spokojnie, nie unosząc głowy. – Teraz trzeba ją po prostu przez jakiś czas monitorować. Jeśli chcesz, możesz wracać do domu.
Ezra poczuł w ciele coś na wzór serii bolesnych ukłuć. Aż za bardzo dotknęło go to, że weterynarz stracił nim zainteresowanie. Nie patrzył na niego, nie zwracał uwagi. Zupełnie jakby wciąż tylko on czuł ciężar oplatających ich więzów.
– Zamierzasz tu z nią zostać? – zapytał, podchodząc do stołu. – Nie lepiej wziąć ją do posiadłości? Tam też mogłaby dojść do siebie.
Sean pokręcił głową.
– Chcę mieć stuprocentową pewność, że sytuacja została opanowana. Wolę, żeby została w klinice, gdzie mam całe zaplecze techniczne. Jeśli z jakiegoś powodu miałoby się jej pogorszyć, zdołam w porę zareagować.
Magnetyzm, jaki bił z jego słów, sprawił, że Ezra wręcz samoistnie się do niego przysunął. I znów: nie miał pojęcia, że Sean potrafi być aż tak zasadniczy. Widział go już w tak wielu różnych sytuacjach, w tym na wyścigach konnych, jednak dopiero tu – w tym małym gabinecie – zaczął bić od niego tak ogromny profesjonalizm. Wampir czuł się paskudnie z tym, że wcześniej zasugerował, jakoby jego doświadczenie i ciężka praca, były warte mniej niż praca lekarzy. Nawet jeśli po prostu się z nim droczył, Sean nie powinien wysłuchiwać podobnych komentarzy. Nie, skoro wykończony po wampirzym czuwaniu, wciąż był w stanie wyglądać tak, jakby nie liczyło się nic, prócz dzielącego ich psa.
– Masz tu gdzieś ekspres? Zrobię ci jakąś kawę – zaoferował, dostrzegając pod jego oczami silne oznaki zmęczenia. Choć wcześniej powieki same mu się zamykały, teraz starał się tego nie okazywać. Zupełnie jakby chciał komuś udowodnić, że da radę zapanować nad sennością.
Najpewniej samemu sobie.
– Na zapleczu – odparł, nachylając się do Drzazgi. – Jest stary, ale czasem wylewa z siebie czarną lurę. Taką mi zrób.
– Bez żadnych dodatków? To do ciebie niepodobne.
– No popatrz, wychodzi na to, że w kwestii kawy też potrafię zaskakiwać.
Ezra zdecydowanie lepiej by tego nie ujął.
* * *
W ciągu kolejnych godzin jeszcze kilkukrotnie oferował, że mógłby zająć miejsce Seana, ale ten pozostał nieugięty. Na nic zdały się upomnienia, że powinien odpocząć, był na nie głuchy tak samo, jak na spostrzeżenia, że Ezra może i nie znał się na leczeniu zwierząt, ale w przeszłości niejednokrotnie zdarzało mu się doglądać Drzazgi, więc i tym razem mógł to zrobić. W końcu dałby znać, gdyby coś w jej zachowaniu go zaniepokoiło. Na tym etapie i tak nie było to konieczne, ponieważ suczka od jakiegoś czasu spała w kojcu ułożonym w kącie gabinetu. Co najwyżej wystarczyło co pewien czas do niej podejść i upewnić się, że spokojnie oddycha.
Sean wiedział, że jego zachowanie było idiotyczne, mimo to nie planował iść w ślady psa. Gdyby chodziło o każdego innego beagla, prawdopodobnie aż tak by się przed tym nie zapierał, jako że w grę wchodziła jednak właśnie Drzazga, nie zamierzał ani na sekundę spuścić jej z oczu. Do tego stopnia przejmował się stanem suczki, że nawet nie tyle nie chciał, ile zwyczajnie nie mógł opuścić stanowiska. Od paru godzin siedział więc ledwie żywy w fotelu i wlewał w siebie kolejne kubki paskudnej kawy.
Wpatrując się w śpiącą Drzazgę, rozmyślał o tym, w jak dziwnym położeniu się znalazł. Był świadom tego, że Ezra cały czas go obserwował. Na początku śledził jego ruchy na każdym etapie opieki nad psem: podziwiał, z jaką pewnością manewrował po gabinecie i dotykał poszczególnych sprzętów, chłonął momenty, w których przygotowywał strzykawki i sprawdzał suczce tętno. Później, gdy sytuacja nieco się uspokoiła i można było przerwać pracę, patrzył, jak kursuje w tę i z powrotem, robić sobie kolejne porcje kawy. Parę razy sam po nią poszedł, aby zmusić go do dłuższego pozostania w fotelu. Widać liczył, że dzięki temu weterynarz w końcu odpłynie w sen. Parę razy było mu do tego zresztą bardzo blisko.
– Sean, to co robisz, jest bardzo niezdrowe – upomniał go w końcu. – Nie możesz się w ten sposób zachowywać, twoje ciało nie jest przystosowane do tak długiego funkcjonowania.
– Człowiek jest w stanie nie spać przez kilka dni – mruknął w odpowiedzi jasnowłosy, odchylając głowę na oparciu fotela. – Jeszcze trochę wytrzymam.
– Trochę, czyli ile?
– Trochę...
Przymknął powieki, ignorując wykład na temat tego, że w końcu nabawi się halucynacji i zaburzeń percepcji. Udał również, że nie słyszy, jakoby według źródeł, do których dotarł wampir, długotrwały brak snu mógł prowadzić do poważnego uszkodzenia mózgu czy osłabienia układu odpornościowego. O zaburzeniach psychicznych nie wspominając.
Że też właśnie teraz Ezrze zachciało się edukować w kwestii ludzkiej fizjologii. I to jeszcze z internetu.
Nie miało to zresztą żadnego znaczenia, ponieważ zamknięcie oczu okazało się dla Seana zgubne. Nie minęło nawet pięć minut i zasnął z czołem opartym o blat biurka.
Nie wiedział, w którym momencie odpłynął, ani o której godzinie się ocknął, grunt, że zrobił to w idealnym momencie, bo akurat w chwili, w której rozległ się huk otwieranych drzwi i do gabinetu wparował rozgorączkowany Valentine.
– Gdzie ona jest? – zapytał podniesionym głosem, rozglądając się po pomieszczeniu. Dostrzegając śpiącą w kącie suczkę, bez zastanowienia dopadł do kojca, aby sprawdzić, w jakim jest stanie. – Bogowie, Drzazga!
Psina drgnęła, po czym otworzyła oczy. Na widok ukochanego pana natychmiast uniosła pysk, aby polizać go na powitanie po wyciągniętych dłoniach.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jak się o ciebie martwiłem?! – Valentine'owie opadły ramiona. – Ty głupia, wszystkożerna psino, co ci przyszło do głowy?!
Miał wymalowane na twarzy tak duże zmartwienie, że w pierwszej kolejności, patrzący na niego Sean, pomyślał, że i jemu przydałoby się podać kroplówkę. A może całej ich trójce, zważywszy, że podczas wstawania z fotela, jemu samemu nogi odmówiły mu posłuszeństwa i musiał podtrzymać się blatu, aby nie upaść.
– W porządku? – Ezra, nie wiedzieć kiedy znalazł się tuż obok. Sean w odpowiedzi jedynie uniósł dłoń, pokazując, że da sobie radę. – Może lepiej usiądź.
– To moja wina – kontynuował tymczasem wampir, zaciskając ręce w pieści. – Powinienem się upewnić, że kwiaty nie są trujące. W każdych innych okolicznościach na pewno bym to zrobił.
Sean spojrzał na Ezrę, ale ten jedynie wzruszył ramionami. Jeśli chodziło o zwierzęta, jego brat był szczególnie wyczulony. Najlepiej było poczekać, aż się uspokoi.
– Należało zostać, albo zabrać ją ze sobą...
– To nie twoja wina – zaprzeczył weterynarz. – Wy się śpieszyliście, ja poszedłem spać, a Ezra wrócił do pracy, nadrabiać zaległości z całego dnia. Jeśli już mamy kogoś obwiniać, to dzielny winę na czworo. Żadne z nas nie wpadło na to, że jakieś losowe kwiaty z dostawy mogą się okazać trujące.
Nie miał wątpliwości, że gdyby nie szczelne pakowanie kwiatów, albo on, albo sama Aileen od razu zorientowaliby się, że to azalie, które będą w stanie zaszkodzić psu. Winę ponosił co najwyżej nadawca bukietu, który nie wpadł na to, aby sprawdzić, czy te konkretne kwiaty nie są trujące. W obrębie paru okolicznych miast nie było nikogo, kto nie wiedziałby o zamiłowaniu Valentine'a do psów.
Wampir odetchnął i wrócił do ostrożnego głaskania suczki, która od dobrych kilku minut sprawiała wrażenie, jakby już dawno zapomniała o ostatnich przeżyciach. Wciąż była bardzo osłabiona, ale nie przestawała merdać przy tym ogonem i wciskać pyska między drżące dłonie pana.
Valentine przymknął powieki.
– Aileen parkuje. Jak tylko przyjdzie... niech jeszcze raz dokładnie przebada Drzazgę.
– Nie ma potrzeby, jej stan jest w normie – zauważył Sean. – Oczywiście warto będzie przez jakiś czas monitorować jej stan, ale w ogólnym rozrachunku...
– Chcę, żeby zbadała ją Aileen – powtórzył nieco ostrzej Valentine, patrząc na Seana z taką powagą, że ten mimowolnie drgnął. – Usłyszy i wyczuje więcej niż ty.
– Nawet jeśli, mogę cię zapewnić, że powie ci dokładnie to sa...
– Jest wampirem – warknął tamten. – Czego nie rozumiesz, Lane?
Naraz w gabinecie zapanowała cisza. Sean zamarł, Ezra tymczasem cały się spiął i zrobił krok do przodu, jakby zamierzał osłonić go przed nieistniejącym zagrożeniem. Obaj byli zaskoczeni równie gwałtowną reakcją Valentine, obaj zareagowali na nią jednak zupełnie inaczej. Usta weterynarza zadrżały, w momencie, w którym opuścił głowę, aby uciec przed oceniającym spojrzeniem wampira. Valentine był zbyt skupiony na psie, aby móc dostrzec zmianę w wyrazie jego twarzy, Ezra widział ją jednak bardzo dokładnie.
Rozczarowanie. Upokorzenie. Poczucie, że znów zrobił coś nie tak.
W ciele Ezry zaczął narastać gniew. Emocje weterynarza znów przebijały się przed jego bariery i usiłowały nim zawładnąć, z tą tylko różnicą, że w przeciwieństwie do paru ostatnich razów, nie czaiły się na obrzeżach wampirzego umysłu, ale balansowały niebezpiecznie blisko granicy, którą ten faktycznie był w stanie przekroczyć. Nieważne, że Valentine miał prawo się zdenerwować, Sean zdecydowanie nie zasłużył z jego strony na tak ostry ton. Tak samo jak na wiążące się z nim upokorzenie, które sprawiło, że weterynarz na powrót zaczął budować wokół siebie wysoki mur. Zniknął ten fascynujący, pewny siebie człowiek, którego pracę Ezra miał okazję obserwować przez parę ostatnich godzin. Został jedynie zestresowany chłopak. Ten, który bez namysłu otwierał drzwi od jadącego auta i wybiegał na deszcz, nie mogąc poradzić sobie z paniką.
Chłopak, którego za wszelką cenę chciał ochronić. Właśnie dlatego, nim ten zdążył się odwrócić, zawczasu wyciągnął dłoń, aby zatarasować mu przejście.
– Czy ty aby trochę nie przesadzasz? – zwrócił się do Valentine'a z wrogością niemal równą tej, którą chwilę wcześniej tamten sam ich uraczył. – Sean też jest wykwalifikowanym weterynarzem. W dodatku tym, który dopiero co uratował twojego psa przed poważnym zatruciem.
Wywołany do tablicy weterynarz, uniósł głowę, zaskoczony, że Ezra postanowił się za nim wstawić. Valentine także wyglądał na zdumionego, bo nie minęła chwila, a z jego oczu zniknęła wcześniejsza złość. Możliwe, że dopiero w tym momencie zorientował się, że zwracając się w ten sposób do człowieka, który pomógł jego ukochanej suczce, faktycznie dość mocno przesadził.
Spojrzał na pobladłą twarz Seana.
– Ja... kurwa. – Sfrustrowany, przyłożył dłoń do czoła. – Wybacz, jestem zmęczony. Odkąd wyjechaliśmy wczoraj wieczorem, nic tylko kursowaliśmy z jednego miejsca do drugiego. Gdy w końcu miałem czas sprawdzić telefon i zobaczyłem, ile razy wydzwanialiście do mnie z Ezrą w sprawie Drzazgi...
– On też jest zmęczony – przerwał mu brutalnie brat.
– Co?
– Ezra, naprawdę nie musisz... – zaczął niepewnie jasnowłosy, ale wampir nie zamierzał odpuścić. Zrobił krok w stronę brata, który w międzyczasie podniósł się z kolan, aby zrównać się z nim wzrostem.
– Sean – sprecyzował szorstko wampir. – On też jest zmęczony, nie spał od dwóch dni, bo najpierw uczestniczył w dwudziestoczterogodzinnym czuwaniu, a potem przez całą noc opiekował się twoim pierdolonym psem. Nie masz prawa przyjeżdżać tu teraz i zarzucać mu, że jego leczenie jest nic nie warte.
Słysząc ostatni zarzut, Valentine cały się nastroszył.
– Nic takiego nie powiedziałem – zaoponował, wskazując na Drzazgę, która nastawiła uszu, wyczuwając nerwowe nastawienie obydwu mężczyzn. – Mój pies się zatruł, chcę mieć pewność, że nic mu nie będzie, a ty sam właśnie przyznałeś, że weterynarz, który go badał, nie spał od dwóch dni.
– Tak samo jak ty, ja czy Aileen.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli. Nie mam nic do Seana i jego umiejętności, ale jaką dasz mi gwarancję, że w tej sytuacji był w stanie odpowiednio zająć się Drzazgą?
– No nie wiem, może taką, że po coś przez lata studiował tę pieprzoną weterynarię?
– Ezra, przestań. – Tym razem to Sean podniósł głos. – Valentine ma rację, jestem zmęczony. Nieważne, jak bardzo się starałem, wciąż mogłem coś przeoczyć.
– Obaj wiemy, że nie przeoczyłeś. – Ezra wciąż nie spuszczał wzroku z brata.
– Nawet jeśli, to właściciel zwierzęcia wciąż ma prawo poprosić o opinię innego weterynarza. Nie zaszkodzi, jeśli Aileen także spojrzy na Drzazgę.
– Przecież już to zrobiłeś. Zbadałeś ją i wystawiłeś profesjonalną diagnozę. Odkryłeś, że Drzazga zatruła się kwiatami i w porę zareagowałeś, dzięki czemu o wiele szybciej stanie na nogi. Dlaczego nie próbujesz bronić swoich racji, skoro obaj wiemy, że, gdyby nie ty, Valentine już teraz musiałby się rozglądać za innym psem?
Sean nie odpowiedział od razu. Zamiast tego łagodnym gestem odsunął wciąż blokującą mu przejście dłoń. Uciekając wzrokiem przed oboma braćmi, podszedł do Drzazgi i delikatnie pogłaskał ją za uchem. Później, gdy już nieco bardziej się ożywiła, ostrożnie wziął ją na ręce i przeniósł na stół.
– Na biurku leżą wszystkie moje notatki – zwrócił się do Valentine'a, odsuwając się na stosowną odległość. – Aileen będzie wiedziała, co z nimi zrobić.
– Sean, nie o to mi... – zaczął Valentine, ale tamten już go nie słuchał. W milczeniu wyminął Ezrę i ruszył do drzwi, skąd udał się prosto do czekającego na podjeździe auta Ezry.
Nawet nie skomentował, że za szybą samochodu powiewało na wietrze parę mandatów za złe parkowanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top