Rozdział 17

Nadchodzące dni zapowiadały się naprawdę intensywnie. Jako że miesiąc zapoznawczy z każdym dniem zbliżał się ku końcowi, należało w końcu przejść do poważniejszych przygotowań. Oznaczało to mniej więcej tyle, że grafik Aileen i Valentine'a, a co za tym idzie również Seana, z dnia na dzień zapełnił się całym mnóstwem nic niemówiących mu wydarzeń.

Przygotowania miało się rozpocząć od wampirzego czuwania, które od lat stanowiło integralną część obyczajów wampirzej społeczności. Po tym wstępie, narzeczeni planowali udać się na dwudniowy wyjazd, podczas którego zamierzali odwiedzić tak rodzinę Aileen, jak i wszystkie inne rodziny pełniące funkcje przedstawicieli sąsiednich klanów. Następnie w planach była piesza wycieczka na pobliskie wzgórza, gdzie świadkowie pary młodej mieli za zadanie złapać jednego z zamieszkujących je, dzikich królików. Zwierzę miało zostać wykorzystane w późniejszych łowach, które wieńczyły każdy wampirzy miesiąc zapoznawczy i stanowiły symbol nowego początku.

Oczywiście sam królik także stanowił jedynie symbol, więc na żadnym ze wspomnianych etapów nie robiono mu krzywdy. Całe szczęście, bo gdyby było inaczej, ani Sean, ani tym bardziej Aileen, nie zgodziliby się brać udziału w żadnym z owych tradycyjnych przedsięwzięć.

Łowami mogli się jednak martwić dopiero później. W pierwszej kolejności miało się odbyć wampirze czuwanie. Wydarzenie niezbyt porywające, ale stanowiące nieodłączny element każdego miesiąca zapoznawczego. Za tą nazwą nie kryło się nic szczególnie skomplikowanego, ot narzeczeni i ich świadkowie spędzali ze sobą cały dzień i całą noc, strzegąc domu, w którym przebywała reszta bliskich im wampirów.

Sean dowiedział się, że ta skądinąd bezsensowna obecnie tradycja, wywodziła się z XIX wieku, a więc z czasów, kiedy to nadnaturalni i ludzie wciąż byli na etapie prowadzenia licznych wojen. Przesiedlenia i marginalizacja wielu grup (głównie ludzi z niższych klas) doprowadziły do krwawych potyczek, a w konsekwencji do ogromnej niechęci do wampirów, które w późniejszych latach nie mogły czuć się bezpiecznie nawet we własnych siedzibach. Nie istniało jeszcze coś takiego jak podział na ludzkie i wampirze prawo, więc nie dało się dojść do żadnego sensownego konsensusu. Przymierające głodem wampiry nie wahały się atakować samotnych jednostek, agresywni ludzie również nie pozostawali bezczynni, bo każdego dnia mścili się za bliskich, dokonując samosądów na nieproszonych sąsiadach. Żaden człowiek nie chciał wspierać wampirów w ich żywieniu, więc banki krwi były systematycznie rozkradane. Wampirze elity organizowały przyjęcia, na których serwowano odurzonych ludzi, ludzie z kolei skrzykiwali się, aby oglądać nielegalne walki wampirów pozbawionych kłów. Były to bardzo mroczne czasy, które zapisały się w historii obydwu ras wyjątkowo krwawymi literami. Nikt nie chciał do nich wracać.

Co zaś tyczy się wampirzego czuwania, to jego idea zrodziła się właśnie w czasach największych między rasowych starć. Wampiry, które nie żyły w stadach, znajdowały się w największym niebezpieczeństwie, więc z czasem zaczęły łączyć siły, aby uchronić się przed ludzkim gniewem. Nadnaturalni zamieszkujący wsie, zawiązywali sojusze, które umożliwiały im naprzemienne patrolowanie okolicznych terenów, z kolei co zamożniejsi bywalcy miast, strzegli swoich domostw, wprowadzając tak zwane sąsiedzkie godziny czuwania. Był to wyjątkowo ryzykowny pomysł, który z czasem okazał się przynieść wampirom więcej pożytku niż szkody. Okazało się bowiem, że gdy zaszła taka potrzeba, istoty słynące z samotnego trybu życia i naturalnej potrzeby walki o dominację, potrafiły zmienić swoje dotychczasowe priorytety.

Nagle wyszło na jaw, że nadnaturalni o wiele lepiej radzą sobie w grupach. I jakkolwiek powody, dla których wprowadzono w życie wampirze czuwanie, było przygnębiające, tak to rozwiązanie bez wątpienia przyczyniło się do zacieśnienia więzi w obrębie poszczególnych rodzin. Z biegiem czasu, gdy stosunki między wampirami i ludźmi uległy znaczącej poprawie, godziny czuwania stały się zbędne i powoli zaczęto od nich odchodzić. Mimo wszystko nie zapomniano o ich ogromnym wpływie na kształtowanie się pierwszych klanów i starano się podtrzymać dawną tradycję. Stąd też chęć dostosowania jej do współczesnych realiów.

– Obecnie to raczej czysta formalność – stwierdziła Aileen, podając Seanowi kurtkę, ciepły szalik i czapkę. – Wampiry lubią hołdować tradycjom, a że ślub wiąże się z podtrzymywaniem ogniska domowego, to rada starszych doszła do wniosku, że świetnym pomysłem będzie wplecenie tej tradycji w etap poprzedzający małżeństwo. Że niby narzeczeni powinni pokazać, że są gotowi strzec rodziny i takie tam.

– Rozumiem, że świadkowie też mają to udowadniać. – Sean niechętnie przyjął od niej ubrania. – Nie, żeby coś, ale nie jestem zbyt dobrym materiałem do prowadzenia patroli. Gdyby dali mnie do wojska, poległbym już na etapie pierwszej kontroli.

– Dlatego jedyną rzeczą, którą masz udowodnić, jest to, że przez dwadzieścia cztery godziny potrafisz funkcjonować bez snu.

Sean pomyślał o tych wszystkich bezsennych nocach, które spędził na zamartwianiu się o wszystko, czym normalni ludzie w ogóle nie zawracaliby sobie głowy. Może nie znał się na doborze najlepszej jakości wina i nie potrafił rozróżnić na oko żadnej grupy krwi, ale akurat temu zadaniu był w stanie podołać.

– Da się zrobić – stwierdził bez większego entuzjazmu, oplatając szyję szalikiem. – Wyśpię się po śmierci, czy jak to się tam mówi.

Nałożył czapkę i wsunął dłonie w rękawy skórzanej kurtki. Jakkolwiek dni wciąż były bardzo ciepłe, to nocą, na terenach położonych blisko lasów, temperatury potrafiły spadać nawet do zera. Nie uśmiechało mu się znów przeziębić, więc zawczasu przejechał się do domu i zabrał z niego parę cieplejszych ubrań. Prawdopodobnie trochę przesadził, bo nie było znowu aż tak zimno, ale lepiej dmuchać na zimne, niż potem zalec w łóżku z gorączką.

– Czyli co? Po prostu mamy sobie tak po prostu chodzić po terenie posiadłości? – upewnił się, gdy wraz z Aileen kierowali się do głównego holu, gdzie mieli już na nich czekać Valentine i Ezra. – Żadnych dodatkowych zadań czy... no nie wiem, jakiegoś śmiesznego quizu pod gwiazdami?

– Wyobrażasz sobie wampiry przygotowujące „śmieszne" quizy?

– Zaraz tam wampiry. – Machnął ręką. – Przecież sam mógłbym coś ogarnąć. Dostalibyście z Valem pytania w stylu: kto z waszej dwójki potrafi zrobić zastrzyk w ciągu dwóch sekund od usadzenia psa na stole weterynaryjnym? Ewentualnie coś typu: kto jest w stanie wysterylizować kota w taki sposób, żeby dopiero po tygodniu od zabiegu zorientował się, że czegoś mu brakuje?

Aileen parsknęła.

– Jakieś takie bardzo nieromantyczne te pytania – stwierdziła. – I stronnicze.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Obiektywizm to moje drugie imię.

– Jasne, że tak. A na trzecie masz odpowiedzialność.

– Mówiłem, że to był wypadek.

– Co nie zmienia faktu, że wolałabym, abyś został w domu i odpoczywał. – Pokręciła głową i zwolniła nieco kroku, aby sprawdzić, czy przyjaciel aby na pewno dobrze opatulił się szalikiem. Sama miała na sobie sportowe buty, wygodne spodnie i sweter o rozszerzanych rękawach. – Nawet jeśli czuwaniu nie towarzyszą żadne rygorystyczne zasady, uważam, że byłoby lepiej, jakbyś się nie nadwyrężał. Już i tak mam wyrzuty sumienia, że musisz to robić.

Wzruszył ramionami.

– Ciotka Vala stwierdziła, że to tylko lekkie skręcenie kostki. Mogę chodzić i normalnie funkcjonować, o ile nie będę nadmiernie przeciążał nogi.

– Co ci w ogóle strzeliło do głowy, żeby grać w tenisa z Ezrą? Nawet Valentine...

– Ma czasem problemy, żeby się z nim mierzyć – przerwał jej, ostentacyjnie przewracając oczami. – Tak, wiem. Ezra raczył mi się pochwalić.

– Od kiedy tak dobrze się dogadujecie, że spędzacie razem czas?

– Mówiłem ci, że wcale go nie spędzamy. Po prostu mieszkamy w tym samym domu, więc to normalne, że czasem na siebie wpadamy.

– Myślałam, że po tamtym incydencie na wyścigach nie będziecie ze sobą więcej rozmawiać, a tu proszę. Jeszcze trochę i zaczniesz go zapraszać na nasze wieczory filmowe.

Sean odchrząknął, czując, jak jego policzki pokrywają się czerwienią. Aby ustrzec się przed czujnym spojrzeniem wampirzycy, podciągnął szalik nieco wyżej.

– Akurat ty powinnaś się z tego cieszyć – rzucił, niby od niechcenia. – Ezra lada dzień zostanie twoim szwagrem. Chyba warto by było, żeby twój przyjaciel żył z nim w dobrych stosunkach.

– Tak... pewnie tak.

Sean zmarszczył brwi, wyczuwając w jej tonie dziwną nutę. Gdy na nią spojrzał, upewnił się, że coś było na rzeczy, bo Aileen zaczęła naprzemiennie przygryzać kłami to prawą, to lewą stronę dolnej wargi. Znał tę minę, jak żadną inną - pojawiała się na jej twarzy za każdym razem, gdy wampirzyca chciała poruszyć jakąś wyjątkowo niezręczną dla niej kwestię.

– Okej, co jest? – zwrócił się ku niej z poważną miną. – Nie podoba ci się, że gadam z Ezrą, chociaż wcześniej byłem pierwszy w kolejce do wyzywania go od największych kutasów? O to chodzi?

– Jasne, że nie, po prostu... – zawahała się. – Cieszę się, że złapaliście wspólny język, ale martwię się, że wy coś... że z czasem mógłbyś...

Sean, który właśnie robił krok, o mało się nie potknął i nie skręcił kostki u drugiej nogi. Być może zareagował nieco zbyt gwałtownie, ale sama sugestia, że mógłby być zainteresowany wampirem, sprawiła, że jego ciało odmówiło posłuszeństwa, a policzki spłonęły rumieńcem.

– Ja i on? – wykrztusił, nie będąc pewnym, czy to, co usłyszał, wybrzmiało naprawdę, czy było wytworem jego ponadprzeciętnie przewrażliwionej wyobraźni. – Że niby on... i ja? Skąd ci to w ogóle przyszło go głowy?

Aileen mocniej przygryzła wargę.

– Nie, żebym miała coś przeciwko, ale to jednak Ezra, a on nie cieszy się zbyt dobrą opinią, jeśli chodzi o nawiązywanie relacji – zaczęła, niepewnie. – Krąży też sporo dziwnych plotek na temat jego wcześniejszych związków, a ty jeszcze nigdy z nikim nie byłeś, więc...

– Co?! – Sean nerwowo odgarnął włosy z czoła. – Matko, Aileen, nic nas nie łączy. Ten facet ledwie ze mną rozmawia, a i to pewnie z łaski, bo jestem gościem w jego domu.

Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że aż w zawstydzeniu, spuściła wzrok. Przez chwilę nad czymś myślała, po czym pokręciła głową, jakby zaprzeczając swoim własnym wnioskom.

– Tak. Tak, pewnie masz rację. – Gdy na powrót uniosła głowę, na jej twarzy widniał przepraszający uśmiech. – Nie gniewaj się. Ezra jest przystojny, ale nawet jak na ciebie to byłaby spora przesada. Nie mógłbyś być aż tak zdesperowany.

Sean zaklął, gdy po raz kolejny ledwie udało mu się uchronić przed straceniem równowagi i runięciem w dół po schodach. Zdecydowanie nie powinni rozmawiać o takich rzeczach w trakcie chodzenia, a już na pewno nie w trakcie pokonywania stromych stopni. Jeszcze tego brakowało, żeby stracił życie przez teorię, która nie miała żadnego przełożenia na rzeczywistość.

– Ty... uważasz, że jestem zdesperowany? – zapytał, czując na karku nieprzyjemny chłód. Mimo ciepłego szalika, zimno wkradło się pod jego ubrania i owinęło wokół szyi niczym kolczasty drut.

Aileen obróciła się ku niemu i bez wahania chwyciła go za ramiona.

– Hej, pewnie, że nie – zapewniła, a że Sean w odpowiedzi zacisnął usta, lekko nim potrząsnęła. – Mówię poważnie, wcale tak nie myślę. Palnęłam taką głupotę, bo się martwię. Kocham cię i wiem, jak bardzo zależy ci na tym, żeby ktoś pokochał cię równie mocno. Nie chcę, żebyś już na wstępie się rozczarował, bo ulokujesz uczucia w kimś, kto nie będzie na nie zasługiwał. Albo w kimś, kto zaraz cię skrzywdzi...

W odpowiedzi mężczyzna jedynie pokiwał głową. Tracąc resztki humoru, wcisnął dłonie do kieszeni kurtki.

– Nie jestem zdesperowany – mruknął, dochodząc do wniosku, że dla własnego dobra nie będzie się więcej odzywał, ale wytrzymał zaledwie do końca schodów. – A Ezra nie jest taki zły, jak sądziłem. Nawet jeśli nie słucha dobrej muzyki.

– Zdążyłeś wybadać jego gust muzyczny?

– Jakby jakiś miał, to może bym to zrobił.

W tym miejscu zakończyli rozmowę, ponieważ dotarli do holu, gdzie już czekali na nich Valentine i Ezra. Bracia byli pogrążeni w rozmowie na temat interesów, więc istniało spore prawdopodobieństwo, że nie dotarły do nich słowa, które padły na schodach. Przynajmniej Sean miał szczerą nadzieję, że tak właśnie było, bo niechybnie spaliły się ze wstydu, gdyby któryś z nich poruszył kwestię jego dotychczasowych związku. A raczej ich braku, co Aileen raczyła tak subtelnie podkreślić podczas prób wybadania, czy przypadkiem nie stracił głowy dla jej przyszłego szwagra.

– Jesteście. – Valentine, który jako pierwszy odwrócił wzrok, uśmiechnął się na widok zmierzającej ku niemu narzeczonej. – Już myśleliśmy, że się was nie doczekamy.

Podszedł i złożył na policzku wampirzycy czuły pocałunek. Dopiero gdy ta odwzajemniła powitanie i pozwoliła objąć się w pasie, przeniósł wzrok na czekającego nieopodal Seana. Wymienili się skinięciami głowy.

– Miejmy to za sobą – odezwał się Ezra, w którego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie. – Czuwanie to największa strata czasu, jakiej może doświadczyć wampir, nie ma co przeciągać.

– Spieszy ci się gdzieś? – zdziwił się Sean. – Mamy przed sobą całą noc, minuta w tę czy we w tę cię nie zbawi.

Blackworth posłał mu specyficzne spojrzenie, mogące być tak samo ostrzeżeniem, jak i zaproszeniem do dalszej dyskusji, na którą, tak się składa, z przyjemnością zmarnowałby jeszcze trochę czasu. Weterynarz uciekł wzrokiem i odchrząknął, licząc, że jego komentarz przejdzie bez echa. Nie dało się ukryć, że w przeciwieństwie do brata, Ezra nie wykazywał zbytniego entuzjazmu. Konieczność spędzenia nocy poza gabinetem, była dla niego gorsza od najgorszej tortury.

– W porządku, skoro jesteśmy już wszyscy, możemy przejść do konkretów – zaczął Valentine, nie zważając na brak zainteresowania z jego strony. – Jak wiecie, obowiązkiem narzeczonych i ich świadków, jest odbycie dwudziestoczterogodzinnego, wampirzego czuwania, które ma na celu pokazać, że łącząc rodziny, jesteśmy gotowi strzec nie tylko ich członków, ale także prowadzonych przez nich interesów. To tradycja, której po dziś dzień hołdują członkowie niemalże wszystkich wysoko postawionych rodów.

Sean ciaśniej opatulił się szalikiem. Wzdrygał się na samą myśl o całonocnym patrolu, mimo to starał się zachować pozory i udawać kompletnie niewzruszonego. Nie chciał wyjść na lenia, albo, co gorsza, ignoranta, który za nic ma obyczaje wampirzej rasy, przez co traktuje je z lekceważeniem. Już i tak wszyscy w posiadłości Blackworthów uważali go za pomyłkę. Skoro miał szansę udowodnić, że jest inaczej, zamierzał wykorzystać ją w pełni.

– Nikt nie będzie monitorował naszych kroków, niemniej na pewno znajdą się tacy, którzy co jakiś czas będą sprawdzać, czy wywiązujemy się z naszych obowiązków – ciągnął Valentine, posyłając Ezrze sugestywne spojrzenie. Nie wiedzieć kiedy starszy z wampirów wyciągnął z kieszeni służbowy telefon, aby móc odpisywać na dopiero co otrzymaną wiadomość. – Ekhm, jak już mówiłem... Zaczynamy dziś wieczorem i kończymy jutro o tej samej porze. Tradycja nie wymaga od uczestników czuwania wyjątkowo dużego poświęcenia czy zaangażowania, wystarczy, że każde z nas wytrwa do ósmej wieczorem jutrzejszego dnia. W międzyczasie nie wolno nam odpoczywać, ani spożywać żadnych posiłków.

Aileen wtuliła się w jego ramię, uważając najpewniej taki rodzaj poświęcenia za wyjątkowo romantyczny. Miała spędzić w towarzystwie narzeczonego całą dobę i to bez żadnych przerw. Każda przyszła panna młoda marzyła o podobnej sposobności.

Inaczej sprawy miały się w przypadku Seana i Ezry, to jednak było dość oczywiste. Tak samo zresztą jak fakt, że wampir prawdopodobnie nie zamierzał angażować się we wspomniane czuwanie. Biorąc pod uwagę, że już na tym etapie o wiele więcej uwagi poświęcał odpisywaniu na wiadomości, aniżeli na słowach brata, dało się zgadnąć, że tak czy inaczej wykorzysta bezsenną noc na załatwianie biznesowych spraw. W gruncie rzeczy nikt nie mógł mu tego zabronić. Dopóki był z nimi obecny ciałem, nikogo nie obchodziło, co będzie robił duchem. Przynajmniej nie Aileen i Valentine'a, którzy byli skupieni wyłącznie na sobie.

Tym sposobem Sean znów miał zostać na linii frontu zupełnie sam.

– Pytanie – odchrząknął, licząc, że może jednak uda mu się przejąć kontrolę nad sytuacją. – Mamy patrolować okolicę w pojedynkę czy w parach? Tradycja coś o tym wspomina?

Valentine i Aileen wymienili spojrzenia, nawet Ezra oderwał wzrok od telefonu, ciekaw, jaka padnie odpowiedź. Naraz stało się jasne, że obecność nie-wampira w grupie może znacząco utrudnić przebieg czuwania. Istniało ryzyko, że poruszający się samotnie po terenie posiadłości człowiek, wzbudzi przesadne zainteresowanie ze strony innych nadnaturalnych. Nocą wykazywali się oni o wiele większą aktywność, niż za dnia; była to dla nich zresztą naturalna pora na polowania.

– Nie, żebym narzekał, albo miał jakieś specjalne potrzeby, ale chyba lepiej by było, gdybym nie szedł sam – odchrząknął, mając nadzieję, że Aileen pojmie aluzję.

Wielokrotnie był piątym kołem u wozu w jej relacji z Valentine'm, więc chyba nic by się nie stało, gdyby poszli na patrol we trójkę. Ezra i tak miał w poważaniu jakiekolwiek towarzystwo, więc raczej nie przejąłby się tym, że będzie spacerował sam. Może nawet by go to ucieszyło, bo nikt nie zawracałby mu głowy, a co za tym idzie, mógłby się w stu procentach oddać pracy.

Tak, Aileen z pewnością rozumiała, co ma na myśli, w końcu w tak wielu sytuacjach potrafili dogadywać się bez słów.

– Wezmę go ze sobą – rzucił nieoczekiwanie Ezra.

Zapadła cisza, po której cała trójka, to jest Valentine, Aileen i Sean we własnej osobie, obróciła się w stronę starszego Blackwortha. Wampir w odpowiedzi jedynie rzucił im niezainteresowane spojrzenie znad telefonu. Nic sobie nie robiąc z ich zaskoczonych min, zablokował ekran, po czym wsunął dłoń do kieszeni czarnej bluzy.

– Domyślam się, że jako gospodarz, powinienem być za niego odpowiedzialny – oznajmił mimochodem. – Skoro Lane nie może szwendać się sam, a wam zależy na tym, aby nie szwendał się z wami, najlepiej będzie, jeśli dołączy do mnie.

Widząc, jak ramiona Aileen i Valentine'a opadają, Sean poczuł się na swój sposób zdradzony. Domyślał się, że tamci woleliby spędzić tę noc we dwoje, ale nie spodziewał się, że jednocześnie będzie im tak obojętne, co stanie się z nim samym. W szczególności, że jeszcze parę chwil temu Aileen prawiła mu kazania na temat tego, że nie powinien zbytnio zbliżać się do Ezry, bo ten może go skrzywdzić.

Hipokryzja zakochanym nie znała granic.

– Skoro nie ma innego wyjścia – wycedził, siląc się na obojętność – to chyba rzeczywiście będę musiał towarzyszyć Ezrze.

Wampir uniósł brwi.

– Twój entuzjazm jest doprawdy, godny pozazdroszczenia.

– Nie da się ukryć, że bije na głowę jedynie twój własny – odbił piłeczkę Sean, starając się ukryć irytację.

– Dobrze już, dobrze. Wszyscy wiemy, że jesteście przeszczęśliwi, że musicie chodzić bez celu przez całą noc, a potem robić to samo przez cały kolejny dzień – wtrąciła się Aileen, nim konflikt zaczął eskalować. – Czas z pewnością minie wam jednak o wiele szybciej, jeśli nie będziecie się kłócić, nie sądzicie?

Posłała Seanowi identyczne spojrzenie jak to, którym nie tak dawno Valentine obdarzył Ezrę. Weterynarz poczuł się pod jego naporem jak nieposłuszne dziecko, które obiecało nie narzekać podczas wspólnych zakupów w galerii, a zaczęło to robić sekundę po przekroczeniu głównych drzwi. Między innymi dlatego, zamiast odpowiedzieć, jedynie pokornie skinął głową i wsunął dłonie do kieszeni. To samo zrobił Ezra, z tym że akurat on miał w sobie na tyle godności, aby nie stracić rezonu i w ogóle się przy tym nie przygarbić.

– W porządku, w takim wypadku my z Aileen weźmiemy północną i zachodnią część, a wy południową i wschodnią – odezwał się Valentine. – W razie czego jesteśmy pod telefonem.

Spojrzał na brata, a potem na Seana, jakby nie był pewien, czy to dobry pomysł, aby zostawiać ich samych sobie, ostatecznie jednak wyciągnął dłoń ku Aileen, którą ta niepewnie przyjęła.

Nie zdążyli skierować się ku głównemu wyjściu, gdy drzwi nieoczekiwanie się otworzyły i stanął w nich jeden z ochroniarzy, prowadzący za sobą skrępowanego mężczyznę w stroju kuriera. Żaden z nich nie spodziewał się przy tym, że przywitają ich trzy wampiry i człowiek, bo na widok tak licznego komitetu powitalnego, ten pierwszy znieruchomiał, a drugi mocniej zacisnął palce na trzymanym w dłoniach, szeleszczącym pakunku.

Ezra bez zastanowienia wyminął Valentine'a i Aileen, aby wyjść mężczyznom naprzeciw.

– Tak?

– Stał pod bramą – wyjaśnił pokrótce ochroniarz, wskazując na wyglądającego zza niego mężczyzny. – Powiedział, że ma jakąś paczkę.

– Ekhm... Przesyłkę dla niejakiej panny Aileen Hemsworth – wyrecytował dostawca, utkwiwszy wzrok w jedynej kobiecie w grupie. Sean dopiero wtedy pojął, dlaczego tamten krył się za plecami ochroniarza. Podobnie jak on, był człowiekiem. – Jestem... z poczty... kwiatowej.

– O tej porze? – zdziwił się Valentine. – Zwykle przyjmujemy ludzką pocztę za dnia.

– Nadawca... dopłacił, żeby kwiaty dotarły jeszcze dzisiaj.

– Kto jest tym nadawcą?

– Prosił o anonimowość.

Ezra przeniósł wzrok na ochroniarza, na co ten skinął głową, odpowiadając na niezadane pytanie. Najwyraźniej wampir chciał się w ten sposób upewnić, że wspomniana przesyłka nie zawierała nic, prócz wspomnianych kwiatów.

Aileen przewróciła oczami i podeszła, aby podpisać pokwitowanie odbioru. Przejąwszy od rozdygotanego sprzedawcy szczelnie zapakowany bukiet, posłała mu uspokajający uśmiech.

– To z pewnością kolejny prezent od którejś z rodzin – stwierdziła, rozglądając się za miejscem, w które mogłaby odłożyć kwiaty. – Pewnie w środku znajdzie się bilecik z nazwiskiem. Później sprawdzę, żeby wiedzieć, komu podziękować.

Ezra wskazał ochroniarzowi ruchem głowy, aby odprowadził kuriera pod bramę. Rzeczywiście, gdy drzwi bardziej się rozchyliły, w oddali dało się dostrzec blask dobiegający z przednich reflektorów niewielkiego dostawczaka. Jego właściciel chyba jeszcze nigdy nie wracał do niego aż tak żwawym krokiem.

– Zaraz skończą nam się wolne wazony – podsumowała Aileen, machając do przemykającej w pobliżu pokojówki. Kobieta natychmiast podeszła i przejęła od niej kwiaty. – Połóż je w naszej sypialni, dobrze? Albo najlepiej od razu wstaw do wody. Nie wiem, czy znajdę czas, żeby zająć się nimi zaraz po czuwaniu.

Pokojówka dygnęła i odeszła, trzymając bukiet z troską, jakiej nie powstydziłaby się położna, niosąca nowo narodzone dziecko. Gdy zniknęła na schodach prowadzących na piętro, Aileen obróciła się i klasnęła w dłonie, sygnalizując gotowość do wyjścia.

– No to co? Gotowi na najdłuższy spacer waszego życia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top