Rozdział 15

 Dla kogoś pokroju Seana, zaczytywanie się w medycznych książkach było nużącą, ale konieczną czynnością, aby stale poszerzać zakres swojej wiedzy.

Nie to, żeby uwielbiał ciągłą naukę, po prostu nie wyobrażał sobie, że mógłby czegoś nie wiedzieć, gdyby ktoś zadał mu pytanie z jego własnej dziedziny. Odczuwał lęk na samą myśl o ciszy, jaka zaległaby między nim, a potencjalnym rozmówcą w chwili, w której nie potrafiłby znaleźć natychmiastowej odpowiedzi.

Między innymi dlatego, zamiast korzystać z udogodnień oferowanych przez posiadłość Blackworthów, poświęcał wolny czas na analizę naukowych artykułów i przegląd najnowszych badań w dziedzinie weterynarii. Szczególnie interesowały go innowacyjne metody leczenia i nowatorskie podejścia do terapii behawioralnej zwierząt. Jako, że sam zmagał się z trudnościami w kontaktach międzyludzkich, dostrzegał w nich potencjał do lepszego zrozumienia zachowań i emocji leczonych zwierząt.

Szkoda, że nie było żadnych badań poruszających kwestie odczytywania zamiarów co poniektórych wampirów. Może dzięki temu Sean byłby o wiele lepiej przygotowany na to, co miało się wkrótce wydarzyć. A miało i to dość sporo, bo na Aileen i Valentine'a czekało jeszcze parę przedślubnych wyzwań.

Poczynając od wyboru odpowiedniego wina i krwi, jakie zostaną podane na stołach podczas wesela.

– Na pewno nie muszę z wami jechać? – upewnił się Sean po raz tysięczny tego dnia. Kucał przy łóżku, głaszcząc leżącą u jego stóp Drzazgę. – Słyszałem jak wampiry gadały, że świadkowie z reguły uczestniczą w takich rzeczach. Wybierają odpowiednie roczniki wina, dywagują nad zapachem krwi i w ogóle...

Aileen pokręciła głową.

– Valentine ma sprawdzonych dostawców, więc wybór napojów to tylko formalność – zapewniła go, odsuwając się od lustra, przed którym spędziła ostatnie dziesięć minut, wybierając odpowiednią kreację na wyjazd. Ostatecznie postawiła na elegancki kombinezon i wysoki kucyk. – Ezra też z nami nie jedzie. Uznał, że nie będzie marnował czasu na rozjazdy, skoro i tak wiemy, co wybrać.

Sean zmarszczył brwi i spojrzał na Drzazgę, która przewróciła się na drugi bok, domagając się od niego większego zaangażowania w pieszczoty.

– Jak na to, że mamy być waszymi świadkami, nie dostajemy jak na razie zbyt wielu okazji, żeby się wykazać.

– Na razie – podchwyciła, sięgając po stojącą na komodzie torebkę. – Za parę dni odbędzie się wampirze czuwanie, a potem przyjdzie czas na tradycyjne polowanie. Zobaczysz, jeszcze pożałujesz manifestowania sobie dodatkowej roboty. Nie będziecie z Ezrą wiedzieć, w co ręce włożyć.

Nie przestając głaskać Drzazgi, rozważył wszystkie za i przeciw podobnego scenariusza. Z jednej strony bardzo chciał mieć, co robić, z drugiej, na własne życzenie ograniczał sobie pole do manewrów. Po tym, co się stało, bardzo nie chciał narażać się na konfrontację z Ezrą. Nie wiedział, jak spojrzeć mu w oczy, albo przeprowadzić z nim normalną rozmowę, toteż starał się trzymać z daleko od miejsc, w których mógłby się na niego natknąć. Szczęście w nieszczęściu, że koniec końców udało mu się uniknąć przeziębienia, więc nie była potrzebna interwencja lekarza. Pomijając parę kichnięć i kaszlnięć, które towarzyszyły mu przez dwa ostatnie dni, nic nie zapowiadało, że zmorzy go jakaś większa choroba.

– Gdy nas nie będzie, postaraj się wyjść z pokoju i zapoznać z co poniektórymi wampirami – zasugerowała Aileen, kierując się do wyjścia z sypialni. – Poza tym na terenie posiadłości jest kort tenisowy, basen, strzelnica i tor do minigolfa. Szkoda, żebyś ciągle zamykał się w czterech ścianach.

– Lubię swoje cztery ściany.

– A Drzazga spacery – odparowała Aileen, spoglądając na uradowanego, merdającego ogonem psa. – Wyprowadź ją, bo inaczej nasika ci na dywan.

– Cios poniżej pasa.

– Żebyś wiedział. – Posłała mu ręką szybkiego całusa. – Będziemy za parę godzin.

Sean przewrócił oczami, ale nie zdążył rzucić w jej stronę żadnego ciętego komentarza. Wampirzyca ulotniła się w pokoju, pozostawiając go samego z Drzazgą.

– No i co? – zwrócił się do psa, który jak na wezwanie, przeturlał się na brzuch i zaczął szurać ogonem po podłodze. W ciszy dało się słyszeć jej podekscytowany, przyśpieszony oddech. – Okropna macocha znowu cię osierociła.

Drzazga zaczęła przebierać łapkami. Nie wyglądała na szczególnie przejętą, w szczególności, że uwielbiała Seana niemal na równi z Aileen. Dopóki któreś z nich było w pobliżu, dopóty nie przejmowała się niczym, prócz niedostateczną porcją głaskania.

Sean jeszcze chwilę miział ją za uszami. Gdy uznał, że psu chwilowo wystarczy pieszczot, zadarł głowę, aby zerknąć na czekające na stoliku książki. Jedna z nich – ta, nad którą siedział, zanim przyszła do niego Aileen – wciąż była otwarta. Wystawało z niej kilka znaczników i pomiętych karteczek z naprędce nakreślonymi notatkami.

– Chyba na razie starczy tej nauki – stwierdził, wracając myślami do psa. – Drzazga, co powiesz na to, żebyśmy się trochę przewietrzyli?

* * *

– Ty chcesz czytać, czy ja mam? – zapytała Esther, wpatrując się w obracany w palcach telefon. Po jej minie dało się wywnioskować, że nie chciała ani słuchać, ani tym bardziej czytać wyświetlanego na stronie tekstu.

Problem w tym, że Ezra też nie zamierzał.

– Śmiało – rzucił, sięgając po dokumenty do podpisu. Skoro już wampirzyca musiała mu przeszkodzić i zajrzeć do biura, uznał, że nie będzie marnował czasu, który mógł poświęcić na parafowanie faktur i zaległej dokumentacji. Wyjazd ojca sprawił, że wampir miał trzy razy więcej roboty niż zwykle. Podejrzewał, że jeszcze trochę, a jego ciało przyrosłoby do fotela.

Esther milczała, więc podniósł na nią wzrok. Nie dziwił się, że brakło jej zapału; artykuły, które pojawiły się po wydarzeniach z Elysian Fields, odbiły się szerokim echem nie tylko w środowisku ludzi, ale także wampirów. Nagle sporo osób zainteresowało się sytuacją człowieka, który pojawił się na wyścigach konnych w towarzystwie jednego z najbardziej znanych wampirów z Barcley Alley.

– No dalej – zachęcił ją. – Nie mamy całego dnia.

Esther odchrząknęła i na powrót odblokowała wygaszony telefon. Blask Blask ekranu oświetlał jej kamienny wyraz twarzy, gdy z niechęcią wodziła wzrokiem po liście niedawno opublikowanych tekstów.

– No to od początku – mruknęła, wybierając pierwszy z nich. – „Wczoraj, na pobliskim torze wyścigowym, odbyły się wyścigi konne, sygnowane znaną nam wszystkim nazwą, Elysian Fields. Jak co roku, zawody przyciągnęły na trybuny zarówno miłośników sportu, jak i przedstawicieli lokalnej elity. Uczestnictwo w tym głośnym i prestiżowym wydarzeniu, stało się wręcz nieodłącznym elementem życia towarzyskiego wpływowych osobistości z regionu".

Ezra przymknął powieki.

– „Skoro już o elitach mowa – ciągnęła Esther – nie da się mówić o tegorocznej edycji Elysian Fields, bez wspomnienia o tym, że wśród wampirzych gości nie zabrakło Ezry Blackwortha, syna znanego biznesmena i przedsiębiorcy, Aisaaha Blackwortha. Jego zaskakująca decyzja, aby zabrać na wydarzenie lokalnego weterynarza, Seana Lane'a, zaskoczyła wielu i stała się tematem licznych spekulacji na temat relacji między elitą krwi a zwykłymi śmiertelnikami. Z tego, co udało nam się dowiedzieć, Sean Lane jest ludzkim przyjacielem Aileen Hemsworth, najmłodszej córki przedstawiciela klanu Roden Bale. To właśnie z nią, brat Ezry, Valentine Blackworth, planuje wkrótce zawrzeć związek małżeński..."

W tym miejscu wampirzyca przerwała lekturę. Artykuł był w gruncie rzeczy pełen ogólników i dywagacji na temat pochodzenia Seana, który nagle, w oczach wielu, stał się najciekawszym człowiekiem w mieście. Jako że wyszedł dwa dni temu, a więc zaledwie kilkanaście godzin po zakończeniu wyścigów, jego treść była raczej uboga. Dziennikarze nie mieli okazji, aby zdobyć wystarczającą ilość informacji.

Niestety, postanowili się zreflektować i jeszcze parokrotnie wrócić do tematu, bo od tamtego czasu pojawiło się kilkanaście nowych, o wiele bardziej rozbudowanych tekstów.

Esther nie czekając, kliknęła w kolejny link z artykułem.

– „Połączenie wampirzego i ludzkiego świata nie od dziś przyciąga uwagę i rodzi pytania o dynamikę relacji w lokalnych społecznościach". – przeczytała. Aby nie tracić czasu na recytowanie wszystkich fragmentów, przejechała palcem po ekranie i zaczęła wertować wzrokiem dalszą część tekstu. – Trochę o imprezie... kilka wzmianek o zakładach i o tym, że Lane siedział w tej samej loży co ty i Victor Northen... O, mam coś! „Impreza rozpoczęła się w dobrej atmosferze, nie minęło jednak zbyt wiele czasu, a niebo nad torami zaczęło pokrywać się szarymi chmurami. Nie przerwano jednak wyścigów, co poskutkowało tym, że o tym, że jeden z czołowych koni, niejaki Hurricane, poślizgnął się na mokrej nawierzchni i doznał bolesnej kontuzji. W obliczu nagłej sytuacji, Sean Lane nie wahał się ani chwili. Zdeterminowany, aby udzielić choremu zwierzęciu natychmiastowej pomocy, opuścił swoją lożę, aby w heroicznym geście, wyskoczyć na tor wyścigowy i pobiec, udzielić wsparcia panikującemu jeźdźcy. Zrobił to, nie bacząc na deszcz, czym zyskał sobie nie tylko uznanie ze strony organizatorów, ale także sympatię gości, którzy dosłownie z pierwszych rzędów, mogli przyglądać się jego kolejnym poczynaniom. Ezra Blackworth wiedział, co robi, zabierając na wydarzenie zaprzyjaźnionego weterynarza".

Esther znów przerwała lekturę. Spojrzała na Ezrę, który po raz kolejny dał sobie spokój z przedwczesnym wyrażaniem na głos jakichkolwiek opinii. Gdyby to zrobił, musiałby przyznać, że w reakcji na słowo „zaprzyjaźnionego" przez jego ciało przeszła fala znajomego ciepła. Dawniej wzdrygał się na samą myśl o spekulacjach, jakoby przyjaźnił się z człowiekiem, teraz z kolei miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, że Przeznaczenie wybrało jednego z nich na jego potencjalnego partnera. Jego instynkty szalały na myśl, że Seanowi mogłaby się stać jakakolwiek krzywda. Nie wspominając już nawet o tym, że od dwóch dni nie zmrużył oka, rozpamiętując miniony wieczór. Za każdym razem, gdy opuszczał powieki, widział w ciemnościach przerażone oblicze weterynarza. Jego jasne, zamglone tęczówki i szeroko rozchylone wargi. Gwałtownie unoszącą się i opadającą klatkę piersiową, bo płuca zaciskały się za każdym razem, gdy usiłował utrzymać w nich choć haust powietrza.

Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie wiedział, jak mu pomóc. Gdyby Sean był prześladowany lub nękany przez ludzi, albo wampiry, Ezra natychmiast by się nimi zajął; mówiąc wprost: zamordowałby każdego, kto spróbowałby zaszkodzić sparowanemu z nim mężczyźnie. W tej sytuacji nie mógł tego jednak zrobić. No bo niby jak pozbyć się czegoś, co siedzi w głowie? Części... samego siebie.

– Ten jest najgorszy – z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos. Esther unosiła telefon, aby zasygnalizować, że odpaliła kolejny artykuł. – Mogę?

Zdjęcie, które widniało u góry było na tyle charakterystyczne, że Ezra od razu domyślił się, który portal przygotował ten konkretny tekst. Podobnie zresztą jak symbol widniejący w rogu ekranu.

– Sentinel – wycedził z taką nienawiścią, że niewiele brakowało, aby jego wypowiedź przeszła w płynny syk. – Co napisali?

Esther przez chwilę wczytywała się w treść artykułu. „The Sentinel" był jednym z portali, który był mocno ukierunkowane na działanie w interesie ludzi, przy jednoczesnym informowaniu ich o zagrożeniach ze strony wampirów. Jego dziennikarze uwielbiali skupiać całą swoją uwagę na nadnaturalnych z wyższych sfer.

– „Choć Sean Lane zyskał sobie tego dnia wielu sojuszników, nie wszyscy byli zachwyceni widokiem człowieka na trybunach – zaczęła wampirzyca, odnajdując najbardziej interesujący ich fragment. – Wśród krytyków tego pomysłu, znalazł się lokalny polityk, Eric Senvorth, który dawniej ubiegał się o tytuł burmistrza, a obecnie pełni funkcję zastępcy Doradcy ds. Polityki Międzygatunkowej. Nie od dziś wiadomo, że pan Senvorth żywi negatywne uczucia wobec wampirów i otwarcie twierdzi, że powinny one ustąpić ze szczebla władzy, aby nie zaburzać funkcjonowania lokalnej społeczności. Po wydarzeniach z Elysian Fields nie szczędził słów krytyki pod adresem Blackworthów..."

– Oczywiście, że nie – prychnął Ezra. – Zacytowali jakąś jego wypowiedź?

Esther skinęła głową.

– „Zapytany o Elysium Fields, Eric Senvorth, odparł, że to skandaliczne, że wampiry wciąż traktują ludzi jak swoje maskotki i wykorzystują ich do własnych rozrywek. W mniemaniu polityka pokazuje to, jak dalece oderwani od rzeczywistości są ci, którzy sprawują władzę w wampirzych klanach".

– No tak, w końcu istniejemy tylko po to, żeby robić sobie z ludzi niewolników – mruknął Ezra, przyciskając dłoń do czoła. – Facet nie ma żadnych skrupułów.

– Przynajmniej nie zasugerowali, że wziąłeś sobie Seana w formie przekąski między poszczególnymi wyścigami – rzuciła Esther, wodząc wzrokiem po tekście. – Mam jeszcze fragment... „Słowa Senvortha wywołały burzliwą dyskusję i na powrót uruchomiły dyskusję na temat statusu ludzi w świecie wampirów. Choć wyścigi zakończyły się sukcesem, a Hurricane ostatecznie został uratowany, incydent z weterynarzem oraz towarzyszące mu, późniejsze komentarze polityków, tylko potwierdzają, że relacje między wampirami a ludźmi wciąż pozostają wyjątkowo skomplikowane.

Ezra zaklął.

– Piszą coś o zaproszeniu Seana na ślub?

Esther przez chwilę wertowała zapisane artykuły.

– W niektórych miejscach pojawiło się parę spekulacji na temat jego potencjalnej obecności na weselu, ale żadne źródło nie wspomniało, że to potwierdzona informacja – oznajmiła w końcu. – Dziennikarze wciąż nie dają wiary, że wampiry mogłyby dopuścić do takiej imprezy pierwszego lepszego człowieka.

– Teraz pewnie zmienią zdanie.

– Jest taka szansa. Wiedzą już, że Lane jest przyjacielem Aileen i że ma jakieś powiązania z twoją rodziną. Mogą pojawić się pytania.

– Ze strony Senvortha na pewno – mruknął Ezra, podnosząc się z fotela. – Przekaż naszemu rzecznikowi, że rodzina Blackworthów nie będzie się wypowiadała w kwestiach związanych ze ślubem. Jeśli dziennikarze zechcą się czegoś dowiedzieć, mają kierować pytania bezpośrednio do mnie lub do Valentine'a. Musimy za wszelką cenę uniknąć niedomówień.

– Twoja relacja z Seanem to jedno wielkie niedomówienie – zauważyła, chowając telefon. – Wciąż nie udało mi się znaleźć informacji na temat waszego połączenia, żadne źródła nie wspominają o przeznaczeniu łączącym człowieka i wampira.

Wampir zacisnął ręce w pięści.

– Szukaj dalej – polecił, kierując się do wyjścia. – Musi coś być. Nie wierzę, że historia nie zna podobnych przypadków.

– Szukam – zauważyła, urażona. – Przekopałam internet, przejrzałam archiwa... Ani słowa o Przeznaczeniu, które połączyłoby wampira i człowieka, a tym bardziej osoby tej samej płci.

– Więc może idź o krok dalej i sprawdź w bibliotece? – zasugerował, starając się zapanować nad narastającą irytacją. Był rozczarowany, powtarzał sobie jednak, że nie powinien się na niej wyżywać. Nic, co go spotkało, nie było jej winą. – Jeśli tam też nic nie znajdziesz, zgłoś się do kogoś, kto da ci dostęp do starych archiwów pod miastem. Senvorth nie ma jeszcze na tyle dużej władzy, żeby pozbyć się naszych z rządu. Ktoś na pewno da ci klucze.

Esther skinęła głową. Coś musiało ją jednak gryźć, bo nim Ezra nacisnął klamkę, znów się odezwała.

– Co zrobisz, jeśli okaże się, że jesteś pierwszym wampirem, który połączył się z człowiekiem? Że faktycznie nigdy wcześniej nie było podobnego przypadku?

Zacisnął szczękę i zapatrzył się w zamknięte drzwi, jakby intensywnie nad czymś myślał. Wampirzyca milczała, czekając na to, co jej odpowie.

– Jeśli moja sytuacja jest pierwszą taką – zaczął, przechodząc na swój zwyczajowy, poważny ton, w którym na próżno było doszukiwać się czegokolwiek poza chłodem – to gwarantuję, że będzie też pierwszą, o której nikt się nie dowie. W przeszłości zdarzało mi się zatajać przed światem dużo poważniejsze rzeczy.

– Mówimy o żywym człowieku, nie o szemranym przemycie krwi, czy niewyjaśnionej śmierci wampira z innego klanu. Niby jak chcesz „to" zataić?

Ezra nic więcej nie powiedział, po prostu otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.

* * *

– Myślisz, że poradziłbym sobie na strzelnicy? – zagadnął Drzazgę, Sean, po tym, jak oboje znaleźli się na zewnątrz posiadłości. Mijali akurat dwóch uzbrojonych strażników, co zmusiło go do zastanowienia się nad wspomnianą wyżej kwestią. – Z igłami i skalpelem nie mam problemów, więc obsługę pistoletu chyba też powinienem ogarnąć. To nie może być aż takie trudne.

Suczka machnęła ogonem, po czym odpowiedziała mu głośnym i wyjątkowo zniecierpliwionym szczeknięciem. Już od dobrej minuty parła przed siebie, nie mogąc się doczekać momentu, w którym trzymający ją mężczyzna, w końcu zdecyduje się poluzować smycz. Zapierała się łapami i wierzgała, ale Sean jak był, tak wciąż pozostawał nieugięty. Zamierzał zdjąć jej obrożę dopiero, gdy dotrą do specjalnego wybiegu dla psów.

– No już, zaraz będziemy, nie szarp się – upomniał szalejącą psinę. – Serio, Valentine powinien ci zrobić jakieś porządne odrobaczanie. Rzucasz się, jakbyś miała...

Urwał, bo dostrzegł w tle znajomą sylwetkę. Ezra wyszedł z posiadłości i typowym dla siebie, energicznym, ale pełnym powagi krokiem, ruszył w stronę pobliskiego kortu tenisowego. Sean domyślał się, że właśnie on jest jego celem, ponieważ wampir miał na sobie typowy strój treningowy złożony z czarnego polo, wygodnych spodni i sportowych butów.

Chyba go nie zauważył, ale dla pewności weterynarz przyśpieszył kroku, aby jak najszybciej zniknąć z jego pola widzenia. Choć w tej kwestii zgadzali się z Drzazgą, która jak tylko wyczuła, że smycz się luzuje, wystrzeliła do przodu z taką siłą, że o mało nie wyrwała mu barku ze stawu.

– Weź ty się opanuj – jęknął, sięgając do obolałej ręki. – Ciebie trzeba było wziąć na te wyścigi, latałabyś nawet podczas huraganu.

Dotarli w końcu do wybiegu, więc Sean z ulgą przeszedł przez bramkę, po czym nachylił się, aby odpiąć jej smycz. Drzazga momentalnie rzuciła się przed siebie i zaczęła kluczyć między wybudowanymi na wybiegu przeszkodami. Znalazło się ich tam naprawdę sporo, począwszy od prostych słupków do wymijania, przechodząc do piłek na patykach, na drabinkach i kładkach kończąc. Valentine, który był pomysłodawcą wybiegu, nie ograniczał się, jeśli chodzi o różnorodność psich atrakcji. Zapewnił swojej podopiecznej wszystko, o czym tylko mogła sobie zamarzyć. Zrobił to tuż po tym, jak ta wylądowała w klinice Seana i Aileen. Z tego, co mówiła wampirzyca, żaden z jego wcześniejszych psów nie był równie energiczny i zafiksowany na punkcie jedzenia z ziemi, co Drzazga. Po tamtym incydencie Valentine przejął się na tyle, że podjął wszelkie środki ostrożności, aby jego psina nie miała okazji po raz kolejny zrobić sobie krzywdy.

„Lub spierdzielić do lasu" pomyślał Sean, opadając na jedną ze znajdujących się na wybiegu ławek. Wcale by się nie zdziwił, gdyby Drzazga nie miała żadnej autorefleksji na temat tego, co by się stało, gdyby bez pomyślunku popruła do pobliskiego lasu, gdzie potencjalnie zaraz natknęłaby się na stado wygłodniałych wilków czy wkurzonego niedźwiedzia. Pewnie zamiast uciekać, wywaliłaby język i zaczęła turlać się po ziemi, czekając na głaskanie.

Przymknął oczy i uniósł głowę ku niebu. Pogoda była ładna, a słońce wysoko w górze, więc mógł wygrzewać się w jego promieniach. Mógł się także rozluźnić. Pomijając Ezrę, nie istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że w okolicy będą się kręcić inni przedstawiciele wampirzej rasy. Nadnaturalni nie mieli problemu ze słońcem, jeśli jednak nie było takiej potrzeby, starali się go unikać. Promienie niezbyt dobrze oddziaływały na ich bladą skórę.

Siedział tak jeszcze przez chwilę, ale że w końcu znudziła mu się bezczynność, wyciągnął telefon i wszedł na youtube'a. Parę dni wcześniej wyszła nowa część Epic, Jorge'a Rivery-Herransa, na portalach społecznościowych i różnych internetowych platformach, powoli zaczynały pojawiać się fanarty i fragmenty animacji nawiązujące do fragmentów poszczególnych piosenek. Sean bił się w pierś, że jak dotąd nie miał ani czasu, ani głowy, aby w końcu je przejrzeć.

Nie miał prawa nazywać się dłużej prawdziwym fanem. Nie, dopóki nie nadrobiłby wszystkiego, co tylko się dało, na temat najnowszej części sagi.

Zajęło mu to dobre czterdzieści minut, podczas których Drzazga ani na moment nie przestała biegać. Seanowi było to jak najbardziej na rękę, ponieważ praktycznie w ogóle nie musiał podnosić wzroku znad telefonu, aby doglądać szczęśliwego beagla. Nie da się ukryć, że pod wieloma względami psy były o wiele łatwiejsze do upilnowania niż dzieci. Na szczęście ani Aileen, ani Valentine, nie myśleli chwilowo o powiększaniu rodziny, bo weterynarz nie wyobrażał sobie sprawowania opieki nad grupką małych wampirzątek.

Miał szczerą nadzieję, że słowa, które padły podczas ostatniej kolacji, przełożą się na rzeczywistość, a co za tym idzie, niezbyt prędko zostanie wujkiem.

Nie zdążył wyobrazić sobie, jak mogłyby wyglądać dzieci jej przyjaciółki, bo w tej samej chwili poczuł pod skórą dziwne ciepło, które rozlało się po jego ciele, niczym naprędce wpuszczona toksyna lub jad. Spojrzał w górę, ale słońce już jakiś czas temu ukryło się za chmurami, więc nie miało to związku z tym, że zbyt długo wystawiał się na działanie jego promieni.

– Czyli dobrze mi się wydawało, że słyszę szczekanie – rozległo się tuż za jego plecami. Sean, który na ten dźwięk, gwałtownie obrócił głowę, napotkał na swojej drodze spojrzenie znajomych, brązowych oczu. – Drzazga od razu zaczyna wariować, gdy nie ma przy niej Valentine'a. A tyle razy mówiłem mu, żeby posłał ją na jakieś szkolenie.

– Chyba wojskowe – wyrwało się weterynarzowi, który był w zbyt dużym szoku, aby odpowiedzieć z sensem. Nie miał pojęcia, dlaczego Ezra postanowił porzucić grę w tenisa, na rzecz odwiedzenia wybiegu dla psów. – Co... ty tu robisz?

Wampir stał obok ławki i z zaciekawieniem przyglądał się biegającej suszce. Jego włosy były lekko zmierzwione, nie miał jednak na skórze ani jednej kropelki potu.

– Z tego, co wiem, to mieszkam – odparł mimochodem, opuszczając skrzyżowane dotychczas dłonie. Spojrzał na ławkę, na której siedział Sean, a potem na niego samego, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał. Obok weterynarza było dość miejsca, aby usiąść, ale wampir najwyraźniej nie zamierzał skorzystać z okazji. – Lepiej powiedz, co ty tu robisz? Weterynarze zarabiają na tyle mało, że musisz sobie dorabiać, wyprowadzając psy?

Sean wypuścił wstrzymywane powietrze.

– Bardzo zabawne – mruknął, a że na ekranie wciąż wyświetlała się jedna z animacji, zatrzymał ją, klikając pauzę. Nie uszło to uwadze Ezry, który zerknął na widniejące na ekranie ujęcie.

– Oglądasz bajki?

– To animacja, nie bajka.

– Na jedno wychodzi.

Weterynarz policzył w myślach do dziesięciu. Jeszcze tego brakowało, żeby Ezra uznał go za dziecinnego.

– Po pierwsze: większość aktualnych „bajek" i tak robi się głównie pod dorosłych. Po drugie: dla twojej wiadomości, przeglądam najnowsze animacje z Epic. To taka... muzyczna adaptacja Odysei Homera. Wiele osób śledzi twórczość autora i angażuje się w tworzenie na jej podstawie swojej własnej sztuki.

– Nadal nie mam pojęcia, co to.

– Nic dziwnego, skoro zatrzymałeś się gdzieś między epoką struganych instrumentów, a odkrywaniem keyboardów – rzucił, odkładając telefon. – Trzeba cię pilnie wyedukować pod kątem jakiejkolwiek dobrej muzyki. Uratuj swój honor i powiedz, że kojarzysz chociaż Hamiltona.

– Zmarł ponad sto lat przede mną. Niby jak miałbym...?

– Mówiłem o musicalu... – przerwał mu załamany weterynarz. – Przysięgam, nie mam pojęcia, jak uchowałeś się w XXI wieku.

– Zamiast oglądać bajki, chodziłem na sztuki do najbardziej znanych teatrów i oper w kraju – rzucił Ezra, posyłając mu pełne satysfakcji spojrzenie. – Radziłem sobie w poprzednim stuleciu to i w tym dam radę. Niemniej, dzięki za troskę.

– Nie troszczę się, jestem załamany twoją muzyczną ignorancją.

– Wymienisz mi trzech znanych kompozytorów z przełomu XIX i XX wieku, to pogadamy.

– Ta, bo ty pewnie...

– Debussy, Strawiński, Strauss – odparł bez zająknięcia Ezra. – A teraz się przesuń, bo nie będę tak nad tobą stał.

Sean zmarszczył brwi. Ławka była wystarczająco szeroka, żeby zmieścili się na niej obaj. Ezra też musiał o tym wiedzieć, bo choć weterynarz nie ruszył się ani o cal, zrobił krok i zajął miejsce na samym jej brzegu. Założył przy tym nogę na nogę i skrzyżował ręce, jakby za wszelką cenę chciał odgrodzić się od wpatrującego się w niego towarzysza.

Zapadła niezręczna cisza, która towarzyszyła im przez kolejną minutę. I choć na pozór nie była aż tak długa, jak mogłoby się wydawać, to Sean miał wrażenie, że od ostatniego słowa Ezry, minęła cała wieczność.

Po co się do niego przysiadł? Dlaczego nie siedział w gabinecie i nie pracował? Czy rozpamiętywał ostatni z ich wspólnych wieczorów? Czy uważał Seana za niedojrzałego emocjonalnie? Miał mu za złe, że tak nagle wypadł wtedy z jego auta?

– Ty też nie pojechałeś – odezwał się niespodziewanie Ezra. – Z Aileen i Valentinem.

Wpatrywał się w zamyśleniu w Drzazgę, która postanowiła spróbować swoich sił na jednej z pochylni. Była na nią trochę za duża, co jednak nie przeszkadzało jej w uporczywym wspinaniu się i radosnym zeskakiwaniu z chwiejącej się kładki.

Sean odchrząknął.

– Tak... Jakoś tak wyszło.

– Nie chciałeś, czy sami cię nie wzięli?

– Aileen doszła do wniosku, że i tak na niewiele się przydam, skoro zamawiają krew i wino od zaufanego dostawcy Valentine'a. Ewentualnie uznali, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Biorąc pod uwagę, co stało się na oficjalnej kolacji, nie dziwię się, że woleli trzymać mnie z daleka od jakiejkolwiek krwi.

Ezra obrócił ku niemu głowę. Przez chwilę Seanowi wydawało się, że dostrzega w jego oczach coś na kształt współczucia, ale wrażenie minęło równie szybko, jak się pojawiło. Przyczyniła się do tego Drzazga, której jak widać w końcu znudziło się samotne bieganie, bo podeszła do Seana i wywaliwszy język, położyła się u jego stóp. Jej ciężkie, ale pełne satysfakcji dyszenie było pewnie słychać w sąsiednim stanie.

Weterynarz nachylił się, aby podrapać ją za uchem.

– Słuchaj... – zaczął, zwracając się do Ezry. – Może to nie najlepszy moment i minęło już trochę czasu, ale chciałbym przeprosić.

Swoimi słowami wyraźnie przykuł uwagę wampira, bo ten obrócił ku niemu resztę ciała.

– Za to, że nazwałeś mnie muzycznym ignorantem, czy za któreś z poprzednich określeń? – zapytał, spoglądając na niego spod opuszczonych brwi.

– Za to, co stało się po wyścigach. Za mnie.

Spojrzenie Ezry pociemniało.

– Nie powinieneś przepraszać za takie rzeczy.

– Wiem. Mimo wszystko, chcę. Czuję, że powinienem. Postawiłem cię w bardzo niezręcznej sytuacji, zachowałem się jak ostatni kretyn. Naraziłem nas obu na niebezpieczeństwo tym, że otworzyłem drzwi, kiedy samochód wciąż był w ruchu. To było nieodpowiedzialne. Tak samo jak to, że zmusiłem cię do wybiegnięcia za mną na deszcz i oglądanie... tego, co musiałeś tam oglądać...

Wampir milczał.

– Może i jesteś dupkiem, ale cieszę się, że twoje nastawienie w ogóle się nie zmieniło. Że rozmawiasz ze mną, jakby nic się nie stało i jakbym nie był... – Sean zacisnął wargi, nie potrafiąc dokończyć rozpoczętego zdania. – Jakby to nie było... aż takie ważne.

Drzazga uniosła łebek, po czym polizała go w palce, jakby także wyczuła zmianę atmosfery i próbowała go w ten sposób choć odrobinę pocieszyć. Poczuł wdzięczność za jej obecność. Choć była tylko psem i nie rozumiała, czego jest świadkiem, doceniał, że ma ją przy sobie. Dzięki temu sytuacja wydawała mu się choć odrobinę mniej niezręczna.

– Zdrowie psychiczne jest ważne, Sean – oznajmił tymczasem Ezra, intensywnie się w niego wpatrując. – Przepraszałbyś, gdybyś stracił przytomność, albo dostał wstrząsu anafilaktycznego?

– Pewnie tak.

– Okej, inaczej. – Opuścił ręce. – Czy jeśli do twojego gabinetu przyszedłby właściciel z chorym i przestraszonym psem i ten pies uciekłaby przed tobą ze stołu, bo bałby się dotyku, to kazałbyś za niego przepraszać?

– Nie. To nie byłaby jego wina.

– Więc łapiesz analogię?

– Łapię, że właśnie porównujesz mnie do psa. – Sean nieznacznie się uśmiechnął. – Wiem, co próbujesz osiągnąć, Ezra i dziękuję, ale nie musisz mi mówić takich rzeczy. Słyszę je od lat. Chodzę na terapię.

Ramiona Ezry opadły, jakby na te słowa wyraźnie się rozluźnił.

– Pomaga?

– Czasem bardziej, czasem mniej – wyznał lakonicznie Sean. Uniósł wzrok i zapatrzył się w dal, na otaczające posiadłość drzewa. – Najważniejsze, że dzięki niej nie jest gorzej.

Ezra przez jakiś czas milczał, rozważając jego słowa.

– „Nie gorzej" wydaje się dobrym początkiem – stwierdził w końcu.

Sean skinął głową, jego spojrzenie wciąż było utkwione w drzewach. Żałował, że choćby się wysilił, nie znajdzie wśród nich odpowiedzi na pytania, które stawiał sobie od wielu, wielu lat. Czy początek będzie miał kiedyś swój koniec? Czy uda mu się zejść z tej niekończącej się ścieżki ostrożnych wzlotów i gwałtownych upadków?

– Wiesz, co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? – zapytał, a jego ton zdradzał pewną rezerwę. Gdyby mógł, podkuliłby nogi i zakopał się pod kocem. – Świadomość, że utknąłem w miejscu. Nie jest źle, ale nie jest też jakoś super dobrze. To przytłaczające uczucie. Trochę tak, jakbym jechał kolejką górską, która wciąż jedzie po linii prostej. Żadnych strasznych zjazdów, żadnych ekscytujących podjazdów...

Poczuł, jak jego serce przyśpiesza. Wiedział, że jego słowa nie tyczą się jedynie postępów w terapii. Mówił o czymś głębszym, o tej bolesnej, nieuchwytnej pustce, która od lat zdawała się wypełniać jego codzienność.

Posłał Ezrze kolejny uśmiech, ale tym razem było w nim więcej smutku niż żartobliwości. Dlaczego w ogóle mu o tym mówił? Chciał jedynie przeprosić, a nie od razu wciągać go w swoje problemy. Ezry przecież wcale to nie interesowało.

– Znam wiele wampirów, które też się tak czują – odparł tamten niespodziewanie.

Sean zamarł.

– Wampirów? – wydukał, wątpiąc w sprawność zmysłu słuchu. – Przecież wy... nie chorujecie.

– Fizycznie może i nie. – Ezra przycisnął plecy do oparcia ławki. – Psychika to zupełnie coś innego. Gdy się rodzimy, nasze umysły są równie kruche, co ludzkie serca. Dopiero z czasem dociera do nas, jak nad nimi panować. Latami uczymy się wysławiać, kontrolować emocje i szanować podarowany nam czas. Tworzymy społeczności i klany, aby nie wracać do pierwotnej, dzikiej natury. Nie zmienia to faktu, że wciąż zmagamy się z demonami. Każdy je ma, po prostu, w przeciwieństwie do ludzi, wiemy, jak je ukrywać.

– Jakoś tak... trudno mi w to uwierzyć.

– Bo mamy więcej czasu i pieniędzy? – zapytał z ironią. – Czy dlatego, że widzisz tylko to, co chcemy, żeby twój gatunek dostrzegał?

Weterynarz zacisnął wargi. Wiedział, co ma na myśli Ezra, sam robił dokładnie to samo. Pokazywał się wyłącznie od tej strony, którą uważał za właściwą. Tą, która nie wiązała się z brakiem oddechu, trzęsącymi się dłońmi i szafką pełną leków.

– Istnieje spora grupa ludzi, która nie jest przychylna wampirom – odparł Ezra, nachylając się nad kolanami. Oparł na nich łokcie i splótł dłonie, jakby dywagował nad tą kwestią nie raz, ale tysiąc razy. – W rządzie pojawia się coraz więcej osób, które usiłują pozbawić nas praw. Ludzie boją się, że przejmiemy nad nimi kontrolę i zrobimy z nich niewolników. Jeśli ujawnimy nasze słabości, od razu będą chcieli je wykorzystać. Ukażą nas w strasznym świetle.

– Przecież macie prawa – zauważył Sean, myśląc o rządzie, w którym większość miejsc zajmowały właśnie wampiry. Co prawda w ostatnich latach ludzie starali się tego przeciwstawiać, ale nie sądził, żeby faktycznie im się to udało.

Czyżby się mylił? Nadnaturalni mieli powody, by czuć się zagrożeni?

– Wiesz, dlaczego wprowadzono surowy zakaz ludzi w wampiry? – zmienił temat Ezra. – Czemu musimy zgłaszać każdy przypadek nowo narodzonego dziecka?

– Żebyście nie zdominowali naszej populacji – odparł bez zająknięcia Sean. Uczył się o tym w szkole tak samo jak każde inne dziecko. – Nawet jeśli nie zakładacie rodzin tak często jak ludzie, to żyjecie dłużej i o wiele rzadziej umieracie. To kwestia przetrwania.

Ezra skinął głową.

– Ludzi wciąż jest więcej – rzucił, sięgając ku Drzazdze. Suczka zamerdała ogonem i przebrała łapkami, podsuwając pysk pod jego wyciągniętą dłoń. – Żyją w ciągłym strachu, odrzucając myśl, że my też mamy powody, aby się bać.

– Wy – podchwycił Sean. Jako że wampir ściszył głos, przysunął się nieco bliżej, aby nie stracić żadnego z jego słów. – Czy ty też je masz? Słabości, z którymi musisz się mierzyć?

Ezra wzdrygnął się, jakby nagle o czymś sobie przypomniał. Cofnął rękę i gwałtownie podniósł się z ławki, czym wzbudził zainteresowanie Drzazgi, która również wstała, sądząc, że padł sygnał do powrotu. Spojrzała na Seana, ale ten wciąż wpatrywał się w wampira. Intensywność, z jaką to robił, była krępująca, ale wyjątkowo nie myślał o tym, jak nierozsądnie się zachowywał. Chciał wiedzieć, czy komuś pokroju Ezry także zdarzało się upadać.

Chciał wiedzieć, czy mógłby mu jakoś pomóc.

– Masz? – powtórzył, czując na karku zimny pot. Ciepło, które czuł przed nadejściem wampira, nagle znów zaczęło palić jego żyły. Ryło pod jego skórą niewidoczne, ale dotkliwe symbole. – Jeśli... jeśli tylko zechcesz...

Ezra odchrząknął.

– Chyba pora się zbierać – oznajmił, czym skutecznie przywrócił go do rzeczywistości. – Valentine i Aileen niedługo wrócą. Na pewno będą chcieli nam opowiedzieć, co ustalili.

Sean zamrugał. Spojrzał najpierw na swoją wyciągniętą dłoń (kiedy właściwie skierował ją w stronę Ezry?), a potem drugą, tą, którą zapierał się o siedzisko, gotów odepchnąć się od niego i wstać. Nie planował tego, jego ciało poruszało się samoczynnie. Zupełnie jakby coś pchało go w kierunku wampira.

Cofnął rękę.

– Tak, pewnie masz rację. – Nakrył ją drugą dłonią i kciukiem zaczął masować knykcie. – Drzazga też powinna odpocząć. Wybiegała się po wsze czasy, więc pewnie zaraz pójdzie spać.

– A ty? Co ty będziesz robił?

Wzruszył ramionami.

– Pewnie to co zwykle. Siedział, czytał książki i słuchał muzyki. Nie mam tu zbyt wiele do roboty.

Ezra przez moment wpatrywał się w Seana, jakby próbował wyczytać z jego twarzy coś, co tylko on sam był w stanie dostrzec. Coś najwyraźniej nie dawało mu spokoju, bo nie minęło więcej, niż dziesięć sekund, a z jego ust dobyło się ciche westchnienie. Oparł dłoń na biodrze.

– Powiedz, grałeś kiedyś w tenisa?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top