Rozdział 14

Sean Lane nie był normalnym człowiekiem, Ezra doszedł do tego wniosku już przy ich pierwszym spotkaniu.

Teraz, gwałtownie hamując i wyskakując za nim z samochodu, jedynie utwierdził się w tym przekonaniu.

– Pojebało cię?! – krzyknął, usiłując przebić się przez ulewę. Jego włosy momentalnie nasiąkły wodą i opadły mu na ściągnięte wściekłością brwi. – Kto normalny otwiera drzwi w jadącym aucie?!

Sean zignorował jego wrzaski. Musiał wiedzieć, że są już blisko posiadłości, bo nie zważając na deszcz, parł przed siebie, jakby od tego zależało jego życie. Obejmował się ramionami, usiłując choć po części odgrodzić się od wieczornego chłodu. Dookoła rosły drzewa, ale przy samej drodze wciąż pozostawało wystarczają do dużo otwartej przestrzeni, aby zimno i lodowata woda swobodnie wdzierały się pod ubrania.

– Wracaj do auta, Lane. – Ezra dość szybko się z nim zrównał. Wiedział, że przesadził, ale był zbyt podminowany, aby ot tak ochłonąć. Miał wrażenie, że bombardująca jego ciało woda, natychmiast zaczyna parować w kontakcie z jego palącą skórą. – Mam gdzieś twoje preferencje i to, z kim chcesz się spotykać, słyszysz?

Zamiast odpowiedzieć, Sean przyśpieszył kroku. Ezra na ten widok zwolnił, ale zaraz się opanował i na powrót ruszył za mężczyzną. Znalazł się na przegranej pozycji, bo w jego głowie szalało zdecydowanie zbyt wiele myśli, aby był w stanie przeprowadzić z weterynarzem racjonalną dyskusję. Martwił się o jego zdrowie, mimowolnie wściekał się ponadto o to, że tamten interesował się innymi mężczyznami. Do tej pory wmawiał sobie, że Lane'a ciągnie wyłącznie do kobiet. Gdyby tak było, nie istniałoby aż tak duże prawdopodobieństwo, że podobnie jak on, podda się działaniu Przeznaczenia.

Składał, mówiąc, że nie interesuje go, z kim mężczyzna chciałby się spotykać. Gdyby na jego drodze pojawił się wspomniany barman ze Scarlet Dawn, wampir niechybnie wbiłby w niego swoje kły.

– Sean, wracaj do samochodu! – powtórzył, zmieniając ton. – Pada coraz mocniej. Zanim dotrzesz do posiadłości, dostaniesz zapalenia płuc.

Sean zaczął się obracać, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale najwyraźniej zmienił zdanie, bo zrobił kolejne parę kroków wprzód. Dopiero wtedy zaczął się chwiać i chaotycznie wymachiwać dłonią, jakby szukał dla niej jakiegokolwiek podparcia.

Nie minęła sekunda, a Ezra znalazł się tuż obok, żeby podeprzeć go własnym ciałem. Weterynarz nie protestował, widać nie miał na to siły, bo ugięły się pod nim nogi. Osunął się na tors wampira, drżąc i ciężko oddychając. Kaszlał przy tym i charczał, jakby usiłował walczyć z gwałtownie zaciskającym się gardłem.

– Sean. – Ezra chciał go przytrzymać za ramiona, ale że te również stały się miękkie i poza wszelką kontrolą, przeniósł dłonie na jego talię. – Sean, co się dzieje?

Weterynarz przycisnął czoło go jego piersi. Jego klatka unosiła się i opadała w dziwnym, nieuporządkowanym rytmie. Wampir czuł, jak z każdą chwilą coraz bardziej przyśpiesza mu tętno. Miał mokrą i zimną skórę.

Nie miał zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad najwłaściwszą reakcją. Na pomoc przyszło mu doświadczenie i fakt, że w ciągu swojego życia, parokrotnie był świadkiem, jak ktoś przechodzi podobny atak. Myśli Seana musiały krążyć w naprawdę chaotycznym i niebezpiecznym miejscu, bo w momencie, w którym odzyskał czucie w kończynach, mocno wczepił się paznokciami w marynarkę towarzysza. Spanikował i potrzebował obok siebie kogoś, kto zachowa zimną krew. Kogoś, kto jeszcze bardziej nie pogorszy jego stanu zbędnymi komentarzami, ponagleniami czy zbyt mocnym uściskiem.

Ezra zamilkł więc i nie odezwał się przez kolejne dwie minuty, pozwalając, aby mężczyzna wbijał w niego swojego palce. Podziałało. W miarę upływu kolejnych sekund, oddech weterynarza w końcu zaczął spowalniać. Wampir przez cały ten czas trzymał go w objęciach, starając się nie tylko podtrzymać jego ciało, ale także przywrócić mu spokój. Pilnował przy tym, aby jego twarz była odkryta, a usta szeroko otwarte, dzięki czemu miał zapewniony ciągły dostęp do powietrza.

– Oddychaj, Sean – szeptał, czując, że w miarę uspokajania się serca mężczyzny, jego własne przyśpiesza. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki, ale kwestia ubrań schodziła w tym momencie na bardzo daleki plan. – Przepraszam za to, co powiedziałem.

Sean w końcu zdołał unieść głowę. W spojrzeniu, jakie mu posłał, nie było złości, ani wyrzutu. Jedynie zmęczenie i resztki ulatniającego się strachu.

– Nie... miałeś tego widzieć – wychrypiał, oblizując nerwowo wargi. – Ja nie... to nie...

Znów zaczął ciężej oddychać, więc Ezra odruchowo ułożył dłoń na jego głowie.

– Często zdarzają ci się takie ataki? – zapytał ostrożnie, pilnując, aby w jego głosie nie czaił się nawet najbardziej dyskretny przejaw ofensywy. Pytanie zrodziło się z czystej ciekawości i chęci udzielenia mężczyźnie wsparcia. – Bierzesz jakieś leki albo korzystasz z pomocy specjalisty?

Sean zacisnął wargi.

– Nie chcę o tym rozmawiać – wyszeptał. Jego ciałem zatrzęsło, tym razem jednak nie w reakcji na kolejny atak, lecz w odpowiedzi na zimno. – Możemy... wracać?

Ezra ostrożnie zsunął dłonie z jego talii, najprzód upewniwszy się, że nie spowoduje to jego rychłego upadku. Sean zdawał się stać na tyle stabilnie, aby nie potrzebować dłużej asekuracji. Mimo iż starał się ukryć emocje, Ezra wyczuwał, jak trudna i wstydliwa była to dla niego sytuacja. Nienawidził się za to, że tamten nie ufał mu na tyle, aby się przed nim otworzyć.

– Tak, oczywiście – odparł ostrożnie, czując, jak otaczający ich chłód, wpływa także na jego własne samopoczucie. – W razie czego... możemy o tym porozmawiać. Jeśli zechcesz.

– Nie chcę.

Zimno stało się jakby bardziej dotkliwe. Zanim się obejrzał, Sean już szedł w kierunku pozostawionego w tyle auta. Z każdym stawianym przez niego krokiem, wampir czuł, jak iskrzące między nimi napięcie powoli narasta.

Przejechał dłonią po twarzy, zbierając gromadzącą się na niej wodę. W uszach dźwięczały mu słowa, które jakiś czas temu wypowiedział do niego Valentine.

„Sean, on... nie jest zbyt dobry w radzeniu sobie z niepokojem".

– Spore niedopowiedzenie, bracie – mruknął, spoglądając na oddalającego się mężczyznę. – Spore niedopowiedzenie...

* * *

Terapeutka powiedziała kiedyś Seanowi, że powinien „unikać uników". Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, dopatrzyła się u niego częstych prób ucieczek przed stresującymi sytuacjami, które w przyszłości miały się stać nieodłączną częścią jego burzliwego życia.

Prędzej czy później musiał dopuścić do siebie myśl, że nie zdoła wiecznie uciekać. Kluczem było zrozumienie, że jako lekarz weterynarii nie będzie w stanie odsunąć od siebie odpowiedzialności, ani nie zapobiegnie wielu nieprzyjemnym i losowym wydarzeniom, które nie raz, ani nie dwa wywołają u niego chorobliwy dyskomfort. Nie istniał w końcu żaden zawód, w którym dałoby się ostać bez popełniania błędów.

Ktoś, kto nie był Seanem, uznałby to za normalną kolej rzeczy. Sukcesy wyrastały na fundamentach bolesnych potknięć i sromotnych porażek – człowiek chcąc nie chcąc musiał się z tym pogodzić. Problem w tym, że Sean był Seanem i to takim, w którym świadomość potencjalnego upadku, budziła chroniczny lęk. Nie był „kimś innym", w czasach sprzed terapii do tego stopnia bał się cokolwiek popsuć, że nie dotykał się niczego, co nie dawało mu gwarancji pozytywnych wyników. Nie bez powodu zaczął się też leczyć chwilę po rozpoczęciu studiów. Istniało zbyt duże prawdopodobieństwo, że gdyby tego nie zrobił, załamałby się już na etapie pierwszej sesji egzaminacyjnej.

Tak, Sean był naprawdę świetny w robieniu uników i odkładanie na potem rzeczy, którymi bardzo nie chciał zajmować się w trybie natychmiastowym, a które potem tylko pogłębiały jego zaburzenia. Wyspecjalizował się w tym do tego stopnia, że początkowo w ogóle nie dopuszczał do siebie słów terapeutki.

Mówiąc krótko, postanowił uciekać przed wzmiankami nawiązującymi do jego tendencji do wiecznego uciekania.

Po paru tygodniach regularnych spotkań, terapeutka zdiagnozowała u niego OCD i umiarkowany stopień nerwicy. Dopóki regularnie uczęszczał na terapię i nie zapominał o braniu leków, objawy nie były aż tak widoczne, a co za tym idzie, nie uniemożliwiały mu codziennego funkcjonowania.

Po tym, co wydarzyło się po wyścigach konnych, Sean nie był już tego taki pewny.

– Zmieniłeś otoczenie, nic dziwnego, że twój organizm zareagował w ten a nie inny sposób – oznajmiła Aileen. – I tak jestem dumna, że tyle wytrzymałeś.

– Jeszcze parę godzin temu byłaś na mnie wściekła.

– Wtedy nie wyglądałeś jak siedem nieszczęść.

Szturchnął ją w ramię. Leżeli aktualnie w ogromnym łóżku wampirzycy, w sypialni jej, a także Valentine'a, który musiał wyjść w jakiejś bardzo ważnej sprawie. Jak się okazało, nie dotarł na wyścigi, ponieważ próbował udobruchać obrażoną na cały świat narzeczoną. Zabrał ją na wycieczkę rowerową, a kiedy zaczęło się chmurzyć, do restauracji. Wrócili do domu na chwilę przed Ezrą i Seanem, ale mijali się przez kolejną godzinę, ponieważ Sean koniecznie musiał wziąć kąpiel, aby się rozgrzać. Nie odzywał się do starszego Blackwortha aż do chwili, w której nie znaleźli się na znajomym podjeździe. Wyszedł wtedy z auta i rzucił krótkie podziękowanie. Sam nie był pewien za co dokładnie dziękował. Za zabranie go na wyścigi czy za pomoc podczas ataku paniki. W każdym razie nie doczekał się odpowiedzi, bo od razu się obrócił i ruszył w stronę posiadłości.

Wykąpał się, rozgrzał i ubrał w wygodny, bardzo ciepły dres. Gdy uznał, że nic więcej dla siebie nie zrobi, wyszedł z pokoju i skierował się prosto do sypialni Aileen.

Obecnie leżał pod kocem, popijając herbatę z miodem i imbirem, którą przyjaciółka zamówiła dla niego zaraz po tym, jak pokrótce opowiedział, co stało się na trasie do posiadłości. Widząc, w jakim jest stanie, od razu zapomniała o wcześniejszej złości. Wpakowała go do łóżka, gwizdnęła na Drzazgę i poszła po leżącego na stole laptopa.

Tym samym na wpół udany, na wpół tragiczny dzień Seana zakończył się miłym wieczorem filmowym w towarzystwie wampirzycy i pochrapującego w jego nogach psa.

– Valentine nie pojechał na wyścigi przeze mnie? – zapytał w momencie, w którym bohaterowie serialu mieli akurat jeden z wolniejszych momentów, a tym samym nie istniało ryzyko, że przegapią jakiś ważny dla fabuły dialog. – Jeździł co roku, dlaczego tak nagle zmienił zdanie?

Aileen wtuliła się w jego ramię.

– Zakładam, że miał ku temu dwa powody. Pierwszy: chciał mnie udobruchać. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Drugi: nie uśmiechało mu się konfrontować z innymi wampirami. Domyślał się, że większość osób będzie żywo zainteresowana naszym ślubem i zaraz posypią się pytania, odnośnie do zaproszeń. Uznał, że nic się nie stanie, jak raz się nie pojawi.

– Mógł wspomnieć, że go nie będzie. Ezra nastawił się, że będzie miał z kim rozmawiać.

– Rozmawiał przecież z tobą.

Sean mimowolnie się wzdrygnął. Co prawda nie powiedziałby, że ten dzień był totalną porażką, ale też nie określiłby go w stu procentach udanym. No i ta sytuacja na drodze... dobrze, że Aileen była zbyt zajęta odcinkiem serialu, aby na niego spojrzeć, bo na samą myśl o tym, jak obejmował go wampir, jego policzki pokryły się szkarłatem.

Oparł policzek na miękkich włosach przyjaciółki. Dotychczas jedynym świadkiem jego ataków, była właśnie Aileen, a i to zaledwie dwa razy, kiedy zdarzyło im się naprawdę poważnie pokłócić. Sean jeszcze nigdy wcześniej nie obnażył się aż tak przed kimś spoza najbliższego otoczenia. Tym bardziej nie docierało do niego, że Ezra zdołał go tak szybko uspokoić. Jakby tego było mało, zachował się wręcz wzorowo: nie naciskał, nie wnikał, nie zareagował paniką ani przesadną troskliwością. Zamiast starać się na siłę pomóc, po prostu... dał mu przestrzeń i czas. Dwie rzeczy, których weterynarz potrzebował, aby przypomnieć sobie, jak poprawnie się oddycha.

Na ekranie laptopa para właśnie wyznawała sobie miłość. Aileen włączyła serial o wampirach, który strukturą do złudzenia przypominał typową koreańską dramę o nastolatkach. Bohaterowie nie mieli pojęcia o swoim istnieniu, aż do pewnego przełomowego wieczoru, w którym dziewczynę zaczął śledzić jakiś nieprzyjemny typ. W akcie desperacji, usiłowała pozbyć się natręta, podchodząc do pierwszego lepszego nastolatka i udając, że ten jest czekającym na nią ukochanym. Traf chciał, że całkowitym przypadkiem okazał się nim najprzystojniejszy, najpopularniejszy i najbardziej tajemniczy chłopak z jej szkoły.

Oczywiście singiel. Jak że by inaczej...

– Jak to jest, że w tych serialach, zawsze musi się pojawiać motyw Przeznaczenia? – westchnęła Aileen, zakopując się pod kołdrę. – Statystycznie zaledwie co trzydziesty wampir jest w stanie znaleźć swoją drugą połówkę, a tutaj w każdym sezonie wiążą ze sobą nowe pary. W dodatku z tej samej dzielnicy!

– Pewnie właśnie dlatego – stwierdził Sean, skupiając się na bohaterach. – Nie każdy ma takie szczęście jak ty i Val.

– Albo psa, który żre wszystko jak leci i wymaga pilnej interwencji medycznej – rzuciła, sięgając ręką do leżącej na brzuchu Drzazgi. Psina spała tak głębokim snem, że nawet nie drgnęła, gdy Aileen pogłaskała ją po rozwartym pysku.

– Albo psa – zgodził się Sean, intensywnie nad czymś rozmyślając. – Jak myślisz... bardziej pasowałby do mnie jamnik czy bichon?

Aileen parsknęła.

– A co? – Wróciła do poprzedniej pozycji. – Zamierzasz spróbować taktyki Valentine'a i wyrwać kogoś na chorego szczeniaka?

– Może z pominięciem zadławienia, ale tak, czemu nie? Badania dowodzą, że wiele osób patrzy o wiele przychylniej na ludzi, którzy opiekują się zwierzętami.

– Jesteś weterynarzem. „Opiekę" masz już na maksymalnym poziomie.

Jasnowłosy mruknął po nosem coś o niesprawiedliwości wszechświata, po czym skrzyżował ręce na piersi i wcisnął się w poduszkę.

– Wam jest łatwiej – mruknął, myśląc o tym, co powiedział mu wcześniej Ezra. – Jak wampir zaczyna spotykać się z innym wampirem, to wszyscy sądzą, że znalazł swoją drugą połówkę. Jak uzna, że chce się związać z człowiekiem, to też nikt nie ma do niego pretensji, bo hej, jak nic ogarnął sobie po prostu prywatnego żywiciela. Nie wspominając już nawet o tym, że macie to swoje Przeznaczenie...

Aileen zaparła się łokciami o materac, aby móc spojrzeć mu w oczy.

– Uważasz, że bycie do kogoś przywiązanym wbrew własnej woli to powód do zazdrości? – zapytała z powagą w głosie. – Że każdy z nas marzy, żeby pewnego dnia spojrzeć w oczy zupełnie obcemu wampirowi i pomyśleć sobie, tak to właśnie z nim muszę spędzić resztę życia, bo w przeciwnym wypadku umrę z rozpaczy?

– Jak tak to ujmujesz, to nie brzmi to zbyt kolorowo.

– I w dużej mierze nie jest. – Obróciła się i położyła twarzą skierowaną ku sufitowi. – W popkulturze przedstawiają Przeznaczenie jako coś fantastycznego, ale w rzeczywistości spora część wampirów drży na samą myśl, że faktycznie mu ulegnie. Pomyśl, że byłbyś w relacji z wampirem, który po paru latach znalazłby przeznaczoną sobie osobę. Momentalnie przestałbyś dla niego cokolwiek znaczyć.

Sean nic na to nie odpowiedział. W uszach wciąż dźwięczały mu pretensjonalne słowa Ezry. To, jak pośrednio zarzucił mu fałszywość, bo w całym swoim braku zaufania do nadnaturalnych, wciąż żywił nadzieję, że może właśnie wśród nich znalazłby kogoś, kto mógłby stać się dla niego kimś... bliskim.

Był hipokrytą, wiedział o tym doskonale. Nie zmienia to faktu, że bardziej od związku z wampirem, przerażała go perspektywa wieloletniej samotności. Dawniej aż tak często o niej nie myślał, im częściej Aileen wspominała jednak o swoim związku z Valentinem, tym częściej Sean był zmuszony konfrontować się z myślą, że ten ślub wpłynie na codzienność całej ich trójki.

To już nie mieli być Aileen i Sean, którzy wpuszczali do swojego życia Valentine'a, ale Aileen i Valentine, którzy tolerowali w nim Seana.

– Może masz rację – powiedział, choć nie do końca szczerze. Czasami naprawdę miał wrażenie, że był na tyle beznadziejnym przypadkiem, że nawet Przeznaczenie nie byłoby w stanie zamieszać w jego życiu uczuciowym. – Powinniśmy się cieszyć, że w twoim przypadku zadziałał na korzyść bardzo młody wiek.

– Zdecydowanie. – Aileen aż się wzdrygnęła. – Nie, żebym narzekała, ale wyobrażasz sobie, że następnego dnia przychodzisz do pracy, a ja stoję na środku zabiegowego i zaczynam bełkotać, że przez noc zakochałam się w jakimś obcym typie z beaglem pod pachą?

Sean zacisnął wargi, ale na niewiele się to zdało. Przedstawiona przez wampirzycę wizja była tak zabawna, że nie mógł zbyt długo powstrzymać się od śmiechu. Rzeczywiście, Valentine i Aileen mieli ogromne szczęście, ponieważ zdążyli zapałać do siebie uczuciem, zanim w ogóle dotarło do nich, że może chodzić o coś więcej. Fakt, że weterynarka dopiero zaczynała rozwijać wampirze umiejętności, sprawił, że przez dłuższy czas żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z ingerencji Przeznaczenia. Gdy z kolei to już się ujawniło, oboje odetchnęli z ulgą. Skoro byli swoimi bratnimi duszami, nie musieli martwić się o przyszłość. Dostąpili przywileju, który ominął wiele innych wampirów.

Jego śmiech płynnie zmienił się w donośne kichnięcie. Aileen drgnęła, a gwałtownie wybudzona ze snu Drzazga, zaczęła rzucać się po pościeli, usiłując jak najszybciej przewrócić się na brzuch. Sean posłał im obu przepraszający uśmiech.

Pozostawało mieć nadzieję, że jego eskapada nie skończy się przeziębieniem. W szczególności, że już za parę dni czekał go kolejny test na świadka.


OCD - Obsessive-Compulsive Disorder. Zwane także zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top