Rozdział 13

Jak się okazało, Valentine postanowił się nie pojawić, a nowy jeździec Fiery Winda wykorzystać nadarzającą się okazję na to, aby wydobyć z konia głęboko skrywany potencjał.

– A nie mówiłem? – zapytał weterynarz, tuż po tym jak zostały ogłoszone wyniki kolejnego z wyścigów. Z głośników popłynęła muzyka, sugerująca, że chwilowo wszyscy mogą udać się na przerwę. – Mówiłem, że Fiery Wind ma szansę na wygraną!

– Nie ciesz się tak, zajął drugie miejsce – przypomniał Ezra, choć trzeba przyznać, że w duchu był pełen podziwu dla umiejętności towarzysza. Kto by się spodziewał, że koń, na którego nikt nie chciał głosować, nie dość, że będzie zdolny wyprzedzić większość rywali, to jeszcze zajmie tak wysokie podium. – Do faktycznej wygranej zabrakło mu milisekund.

– Pewnie jeszcze nie oswoił się z nowym jeźdźcem – stwierdził bagatelizująco Sean. – Zobaczysz, za jakiś czas przywyknie i zacznie zgarniać same złote medale. Czy tam wstęgi... no ogólnie wiesz, o co chodzi. To, co wygrywają konie na wyścigach.

– Medale – odezwał się nagle ktoś za ich plecami. Oboje odwrócili się za siebie, aby utkwić spojrzenia w starszym wampirze o posiwiałych pasemkach. – Wybaczcie, że się wtrącam, ale czuję się w obowiązku podziękować. – Posłał Seanowi zadowolony uśmiech. – Widziałem, że Fairy Wind ma nowego jeźdźca, więc uznałem, że pójdę za twoją radą i wytypuję go jako potencjalnego zwycięzcę. Jak widać, opłacało się.

Weterynarz zamrugał, jakby nie dowiedział w to, co słyszy. Ezra z kolei zmarszczył brwi. Wspomnianym jegomościem był nie kto inny, tylko Victor Northen – stary przyjaciel Radena Maveriotta. W przeciwieństwie do głowy klanu Novia Heighs wydawał się o wiele bardziej przychylny ludziom. W niektórych kręgach chodziły plotki, jakoby miał w przeszłości parę ludzkich kochanek.

No to przypodobanie się wysoko postawionym wampirom mieli z głowy.

– Postawił pan na tego konia? – zapytał zaskoczony Sean.

– I to całkiem niezłą sumkę. Byłoby szkoda, gdyby przepadła.

– Ale przecież... ja tylko.. tak sobie... – dukał weterynarz, który rozchylał wargi, jak dziecko, które właśnie dowiedziało się, że ktoś starszy poszedł za jego radą i jakimś cudem dobrze na tym wyszedł. Nie wiedział, czy jeszcze być przerażony, czy już zacząć się cieszyć. – Nie typowałem faktycznego zwycięscy. Przynajmniej nie na poważnie!

– A jednak! – roześmiał się Northen. – Dzięki tobie parę schronisk wzbogaci się o spory zapas karmy. Na Fairy Wind postawiły tylko dwie osoby, więc nagroda będzie dzielona po połowie. Nie chcę nic mówić, ale to kwota, która pozwoli na generalny remont w co najmniej kilku lokalach.

Dolna warga Seana opadła jeszcze niżej.

– O... oddaję pan wygraną?

– Ja? – zaśmiał się Victor. – Nie, skądże. Nie dorobiłbym się takiego majątku, gdybym rozdawał pieniądze na prawo i lewo.

– W takim razie ja chyba... nie do końca coś rozumiem.

– Nie ja planuję poświęcić wygraną – oznajmił wampir. – On zamierza to zrobić.

Ezra odchrząknął, gdy Victor wskazał na niego ruchem głowy. Jeszcze zanim tamten skończył mówić, jak gdyby nigdy nic, odwrócił się z powrotem w stronę toru. Nie chciał widzieć miny, jaką zrobił Lane na wieść, że podobnie jak Northen, zdecydował się postawić na wytypowanego przez niego konia. Zresztą nie dowiedziałby się, gdyby stary wampir nie postanowił się wtrącić.

– Sprytne zagranie, Blackworth – rzucił tymczasem Victor. – Przyprowadzić weterynarza, aby ocenił stan wystawianych koni. Jak żyję, nigdy o tym nie pomyślałem.

– Nie ma o czym mówić – odparł chłodno Ezra, zakładając nogę na nogę. – Pieniądze idą na szczytny cel, uznałem, że warto wziąć udział w zakładach, żeby wspomóc lokalne schroniska.

– Ty już nie bądź taki skromny – parsknął Victor. – Wiedziałeś, na kogo stawiać.

Ezra nie wiedział, czy te słowa odnoszą się do konia, czy samego Lane'a. Najchętniej zwyczajnie by je zignorował, ale musiał myśleć o tym, dlaczego właściwie zabrał ze sobą owego „weterynarza". W końcu zjawili się na zawodach, właśnie po to, aby jasnowłosy mógł się przypodobać kilku wampirom, a on sam, zyskać przychylność negatywnie nastawionych do niego polityków. Jakkolwiek niekomfortowe by to nie było, musiał pokazać, że jest w stanie obcować zarówno z ludźmi, jak i z wampirami.

– Powiedzmy, że przekonał mnie cel, na jaki są zbierane środki z zakładów – powiedział neutralnym tonem. – Nie planowałem współpracy z moim towarzyszem, ale skoro już pojawił się temat faworytów, uznałem, że szkoda byłoby nie skorzystać z okazji nie posłuchać jego rad.

– Ależ oczywiście. – W oczach Northena pojawił się błysk ekscytacji. – Tym bardziej proponowałbym, aby ów towarzysz, podzielił się z nami jeszcze jakimiś ciekawymi spostrzeżeniami odnośnie do koni i ich jeźdźców. Nie ukrywam, że chętnie...

Nie dane mu było dokończyć, bo w tym momencie ucichła płynąca z głośników muzyka. Na trybunach od razu zapadło milczenie, wszyscy, którzy zbierali się do wyjść, aby skorzystać z nadchodzącej przerwy, zatrzymali się i na powrót skupili uwagę na torze.

Okazało się, że to jeden z organizatorów wyszedł na środek, aby przekazać gościom nieprzyjemną nowinę. Wyglądało na to, że przewidywana na wieczór ulewa, rozpocznie się parę godzin wcześniej, co mocno kolidowało z harmonogramem wydarzenia. Aby nie trzeba go było przed wcześnie kończyć, ani rezygnować z żadnego punktu imprezy, przerwy miały zostać skrócone do minimum, a wyścigi przesunięte w czasie na tyle, na ile pozwalała na to kondycja ścigających się zwierząt. Oznaczało to, że każdy z zaplanowanych wyścigów się odbędzie, ale ani Ezra, ani Sean, nie będą mieli okazji, wybrać się do skrzydła restauracyjnego i porozmawiać z resztą gości.

– Świetnie – podsumował całą tę sytuację Ezra. – Nie dość, że Valentine postanowił się nie pojawić, to jeszcze męczę się tu z tobą na marne.

Sean, do którego zostały skierowane ostatnie słowa, zacisnął wargi. Nie mógł w końcu wiedzieć, że ta konkretna część wypowiedzi wampira miała drugie dno i wiązała się nie tyle z niechęcią wampira, ile wprost czymś przeciwnym. Urażony, skrzyżował ręce na piersi i nie odzywał się do niego przez trzy kolejne konkurencje i przykrótkie przerwy.

Wtedy to, zgodnie z ogłoszeniem, na ziemię zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.

– Kurwa – mruknął Sean, wciskając się głębiej w krzesło. – Pada...

– Nie jesteś z cukru – przypomniał Ezra, który nie do końca pojmował nagłe zdenerwowanie weterynarza. Loża, w której się znajdowali, była po części osłonięta przez daszek, więc deszcz jeszcze ich nie dosięgnął. – Nic ci nie będzie.

– Nie lubię deszczu. Nie lubię być mokry, ani mieć na sobie mokrych ubrań.

Wampir zerknął na niego kątem oka.

– Mówił ci już ktoś, że czasami zachowujesz się jak marudny pięciolatek?

– A tobie, żebyś spie...? – urwał po tym, jak jego wzrok padł na ciemniejący od wody tor. – No nie...

Najwyraźniej początek ulewy nie był równoznaczny z przerwaniem kolejnego wyścigu. Konie znalazły się w boksach, a ich jeźdźcy w siodłach. Nikt nie miał zamiaru zrezygnować i odpuścić sobie wysokiej wygranej. Każdy czekał na sygnał do startu.

– Jaki ma się teraz odbywać wyścig? – chciał wiedzieć Sean, który nagle zapomniał o deszczu i zamiast się przed nim chować, niemalże cały wyciągnął się w przód. – Biegną na krótkim czy na długim dystansie?

– Długim – wyręczył Ezrę Victor, który również przyglądał się przygotowaniom zawodników. W przeciwieństwie do weterynarza wydawał się jednak bardziej zaciekawiony, niż zaniepokojony. – Mają do pokonania cztery mile, więc pewnie potrwa to parę minut.

Sean, który nachylił się tak bardzo, że już prawie leżał brzuchem na kolanach, przyłożył splecione dłonie do ust. Gdy konie ruszyły, nerwowo zaczął gładzić się nimi po brodzie.

Minęła pierwsza minuta, podczas której nic się nie wydarzyło. Deszcz padał coraz intensywniej, w ciszy rozbrzmiewał szelest kolejno rozkładanych parasolek. Krople biły o nie z taką żarliwością, że gdyby nie składały się z wody, lecz z jakiejś toksycznej substancji, to większa część materiału już dawno pokryłaby się dymiącymi dziurami.

Minęła druga minuta. Hurricane, którym wcześniej interesował się Sean, wyraźnie zaczął zwalniać biegu. Zauważyli to wszyscy, włącznie z samym jeźdźcem, który robił wszystko, aby odzyskać stracone sekundy i nie dać się wyprzedzić mijającym go zawodnikom. Nie mógł tego jednak uczynić, bo tak jego, jak i pozostałe konie, zaczęły ślizgać się na mokrej powierzchni. Ziemia na torze zwilgotniała w wręcz zatrważającym tempie. Konie nie radziły sobie z utrzymaniem równowagi.

W trzeciej minucie stało się to, czego wszyscy zaczęli się obawiać już kilkadziesiąt sekund wcześniej. Hurricane nie zdołał dłużej panować nad ciałem i nieoczekiwanie się potknął. Śliska powierzchnia sprawiła, że nie był w stanie ustrzec się przed upadkiem.

Hurricane z głośnym impetem zwalił się na ziemię.

– Ja pierdolę, kurwa mać! Wiedziałem!

Ezra zamrugał i obrócił się ku sąsiedniemu miejscu, nie dane mu było jednak nic powiedzieć, bo w tym samym momencie klnący Sean, poderwał się z miejsca i nie zważając na deszcz, wyskoczył z loży. Pobiegł ku schodom, z których następnie zbiegł z taką prędkością, że chyba tylko cudem nie podzielił tragicznego losu konia. Po dotarciu na dół i dopadnięciu do barierek, zaczął gestykulować do zdezorientowanych organizatorów. Odgłosy ulewy zagłuszały część jego słów, ale po żarliwości, z jaką wskazywał na niemogące się podnieść zwierzę, można było wywnioskować, że krzyczał, by wpuszczono go na tor.

– Pocieszny człowiek – stwierdził niezbyt wzruszony Victor. Zamiast jakkolwiek zareagować, rozsiadł się wygodniej na krześle. – Narwany niemal tak samo jak koń, na którego stawiał.

Ezra nic na to nie odpowiedział.

* * *

Sean siedział w samochodzie jak na szpilkach. Był mokry, wyziębiony i zmęczony, wciąż miał ponadto przed oczami przerażony pysk Hurricane'a, a także jego rozpaczliwe próby podniesienia się z ziemi. Zupełnie jakby sam koń także wiedział, że pozostanie w leżącej pozycji mogłoby się dla niego bardzo źle skończyć. W końcu nikt nie stawiał na konie, które w przeszłości odniosły jakieś poważniejsze kontuzje. Grano o zbyt wysokie stawki, aby ryzykować przegraną.

Przynajmniej tak do tej pory myślał Sean. Najwyraźniej wampiry wyłamywały się z tego schematu, skoro Ezra jak gdyby nigdy nic przekazał wygraną na cele charytatywne. Istniała też spora szansa, że po prostu nie zakładał, że cokolwiek wygra, a po fakcie głupio było mu się wycofać z raz złożonej obietnicy?

Sean nie był w stanie się nad tym zastanawiać. Czuł się przebodźcowany, ponadto dyskomfort, jaki wzbudzały w nim wilgotne ubrania, sprawiał, że nie potrafił skupić się ani na jeździe, ani na towarzyszącym mu Ezrze. Jeśli nie chciał oszaleć, musiał jak najszybciej odwrócić swoją uwagę od wydarzeń sprzed kilkudziesięciu minut.

– Śmierdzę? – wypalił, bo to pytanie nurtowało go od przeszło dziesięciu minut i musiał jak najszybciej poznać odpowiedź. – Bo mam wrażenie, że śmierdzę i to bardzo.

– Skłamałbym, twierdząc, że nie – odparł wampir bez zbędnego zaangażowania. Sprawiał wrażenie bardziej skupionego na drodze, niż na słowach Seana. – Wyczuwam cię jakieś dziesięć razy bardziej niż ty sam.

Sean się skrzywił. Wcale by się nie zdziwił, gdyby tamten postanowił wyrzucić go z auta. Nie dość, że ociekał wodą, to jeszcze roztaczał wokół siebie okropną woń, którą można było opisać jako mieszankę wilgotnej sierści, naturalnych olejków skórnych i gorącego potu, intensywnego i ziemistego. Po dodaniu do tego zapachu mokrego, błotnistego toru wyścigowego, powstawała nieprzyjemna kompozycja, która sprawiała, że weterynarz sam miał ochotę wyskoczyć z samochodu z powrotem na deszcz. Weterynaria weterynarią, ale chyba nie chciałby regularnie zajmować się leczeniem koni. Dla kogoś takiego jak on, praca z tymi konkretnymi zwierzętami byłaby nie do zniesienia.

Co nie zmienia faktu, że ani przez moment nie żałował tego, co zrobił.

W gruncie rzeczy wydarzenia potoczyły się dość szybko. Po tym, jak dobiegł do wierzgającego Hurricane'a, musiał poświęcić parę cennych sekund na przekonanie jego jeźdźca, że nie ma złych zamiarów. Nie przywiózł ze sobą żadnych dokumentów, ale ostatecznie jakoś dopiął swego i dostał przyzwolenie na pobieżne przebadanie nogi konia. Zwierzę na szczęście nie zareagowało na niego agresją, więc mógł się skupić na analizie sytuacji. Przyśpieszony oddech, spocone ciało, brak drżenia... Niespokojny, zbolały wzrok, którym wodził za weterynarzem, gdy ten oceniał jego obrażenia. Mimo wszystko Sean zalecił szczegółowe badania i wykonanie zdjęcia rentgenowskiego.

Po kilku minutach dotarło dwóch innych weterynarzy, więc jasnowłosy przekazał im wszystkie swoje spostrzeżenia i wnioski. Szczęście w nieszczęściu, Hurricane nie odniósł żadnych większych obrażeń. Mokra ziemia zamortyzowała upadek, noga też nie wyglądała na złamaną ani skręconą, bo koń nie uciekał przed dotykiem.

Po krótkiej naradzie doszli do wniosku, że obejdzie się bez specjalnego sprzętu do podniesienia obolałego zwierzęcia i wspólnymi siłami zrobili to sami. Podziękowano mu za pomoc, a także zapewniono, że od tego momentu koń otrzyma najlepszą opiekę. Hurricane był jednym z popularniejszych koni wyścigowych, więc Sean nie wątpił, że ma ogromne ubezpieczenie od wszelkich kontuzji i wypadków (zresztą pewnie dużo większe od jego własnego).

– Za jakieś pięć minut wjedziemy do miasta – powiedział Ezra, manewrując kierownicą. Sceneria faktycznie zdążyła się zmienić, bo wyjechali spomiędzy drzew na bardziej otwartą przestrzeń. W oddali majaczyły pierwsze budynki. – Zatrzymamy się w którymś ze sklepów, żebyś mógł zmienić ubrania.

Sean momentalnie się spiąć. Wyobraził sobie, ile czasu zajmie parkowanie, szukanie nowego stroju i odklejanie mokrej, oblepiającej jego tors koszuli i gwałtownie pokręcił głową. Zdecydowanie bardziej wolał wracać bezpośrednio do domu, gdzie czekała na niego wanna z ciepłą wodą, niż kręcenie się po mieście w poszukiwaniu odpowiedniego sklepu. Jako że jedynie ta wizja trzymała go przy zdrowych zmysłach, w żadnym wypadku nie zamierzał z niej rezygnować.

– Lepiej wracajmy do twojej posiadłości. – Nerwowo poprawił się na fotelu. Nawet tak szybki ruch zdołał wywoływać u niego dreszcze. Jak nigdy miał wrażenie, że czuje każdy skrawek ciała. – To zaledwie kwadrans dłużej.

– Jesteś pewien? – Ezra spojrzał na niego kątem oka. – Wyglądasz, jakbyś miał mi tu zaraz zejść na zawał.

– Nie lubię deszczu.

– Już to mówiłeś.

– Mokrych ubrań też nie lubię. Działają na mnie drażniąco.

– To również miałem okazję słyszeć. Między innymi właśnie dlatego zaproponowałem wstąpienie do sklepu.

– Dzięki, ale raczej nie stać mnie na zakupy w miejscach, które znasz. Jestem zresztą raczej z tych, co wolą szybciej wrócić do domu, niż marnować czas na bieganie po galeriach. Nawet stąd słyszę, jak wzywają mnie wanna i wiadro ciepłej herbaty.

– Skoro tak... – Zamiast kierować się dalej w stronę miasta, Ezra skręcił w boczną uliczkę. Coś musiało go jednak gryźć, bo zaledwie kilkanaście sekund później dodał: – Tam, gdzie bym cię zabrał, i tak nie musiałbyś płacić. Wszystko jest dopisywane do mojego rachunku.

– O, jak tak to tym bardziej wolę jechać prosto do twojej posiadłości. Nie uśmiecha mi się narobić sobie u ciebie aż takich długów.

– Dopiero co wygrałeś dla mnie sporą sumę pieniędzy.

– Którą oddałeś, więc się nie liczy.

Wampir pokręcił głową i na powrót skupił się na drodze. Wyglądało na to, że naprawdę chciał pomóc Seanowi, ale nie za bardzo wiedział, co dokładnie mógłby zrobić. Nie domyślił się, że już ta krótka wymiana zdań, była w stanie odciągnąć jego myśli od mokrych ubrań, piekącego nosa i „aromatów", które zdawały się wnikać w każdy zakamarek auta, w tym w drogą, aktualnie zawilgoconą tapicerkę. Zamilkł, uznając najwyraźniej, że Sean wolałby przesiedzieć pozostały czas w ciszy.

– Możemy... jeszcze o czymś pogadać? – Weterynarz odchrząknął. – O czymkolwiek?

– Na przykład?

– Nie wiem, jakiej słuchasz muzyki, albo jakie lubisz seriale?

Ciemnowłosy przez jakiś czas zastanawiał się nad odpowiedzią. W mniemaniu Seana zdecydowanie zbyt długi, jak na to, że po tylu latach powinien umieć określić przynajmniej parę swoich najciekawszych zainteresowań.

– Nie mam ulubionych wykonawców ani konkretnego typu muzyki – oznajmił w końcu Ezra. – Seriali też nie oglądam, więc nie powiem ci, co jest teraz popularne.

– Musisz być w coś wkręcony. Filmy? Sport? Haft krzyżykowy? Cokolwiek...!

– Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że interesuje mnie cisza. Takie hobby może być?

Sean pokręcił głową.

– Przecież to awykonalne, żeby być aż tak nudnym! – Z tego całego zdumienia zaczął podnosić głos. – Nie wmówisz mi, że spędziłeś ponad dwieście lat na podpisywaniu papierów.

Ezrze opadły ramiona.

– Nie, nie spędziłem – mruknął. – Dla twojej informacji, nie oglądam telewizji, bo urodziłem się w czasach, kiedy jeszcze nikt o niej nie słyszał. Wychowaliśmy się z Valentinem na grach towarzyskich i gazetach. To takie duże, szarawe kartki, na których jest tekst. Są cieńsze od książek i opisuje się w nich wydarzenia z dnia codziennego.

– Cha cha. Bardzo zabawne.

– Wracając: w naszych czasach nikt nie słyszał o telewizji czy internecie, więc kiedy te faktycznie zaczynały się robić popularne, spędziliśmy mnóstwo czasu na chłonięciu wszelkich możliwych nowinek na ich temat. W latach 20. i 30. XX wieku nie było tego zbyt wiele. Dominowały raczej proste formy rozrywki i relacje na żywo. Nie powstrzymało nas to od ciągłego gapienia się w ekran.

– Okej, czyli teraz masz alergię na filmy i seriale. Jak to się ma do muzyki albo sportu? Na to też masz wytłumaczenie?

Spojrzenie wampira wystarczyło mu za odpowiedź.

– Nie mam ulubionych piosenek, bo większość ich wykonawców znałem osobiście – odparł. – Niestety ludzie mają większy zapał do sztuki niż wampiry. Ich muzyka nie przemija, ale oni już tak. Nie żyją od ładnych kilkunastu lub kilkudziesięciu lat. Zostawili po sobie utworu, których od tamtej pory zwyczajnie nie jestem w stanie słuchać.

– To... – Sean, który nie za bardzo wiedział, co na to odpowiedzieć, podrapał się po ramieniu. Skrzywił się, bo zdążył zapomnieć, że tak jak wszystko, ono także jest mokre – ... przykre.

– Może i tak – Ezra nie wyglądał na przejętego. – Jeśli chodzi o sport, to po prostu nie uznaję go za hobby. Biegam, gram w tenisa, czasem pływam albo jeżdżę na wspinaczki wysokogórskie... Nie zmienia to faktu, że nie uważam żadnej z tych aktywności za szczególnie wymagającą.

– No tak...

– A jak jest z tobą? – zapytał Ezra. – Interesujesz się czymś poza zwierzętami? Masz jakąś dziewczynę, albo kogoś poza Aileen, z kim lubisz spędzać wolny czas?

Sean nieco się zmieszał. Zaraz jednak o czymś sobie przypomniał, bo wyprostował się jak struna i wbił w wampira oskarżycielskie spojrzenie.

– A propos wspólnego spędzania czasu. – Klepnął się po udach, na co w aucie rozległo się mokre plaśnięcie. – Wisisz mi randkę, Blackworth!

Samochodem zarzuciło. Chyba tylko wrodzony refleks Ezry uchronił ich przed wpadnięciem w poślizg i wylądowaniem w przydrożnym rowie, bo zanim Sean zorientował się, co się w ogóle stało, auto już zdążyło wrócić na właściwe tory. Jedynie zaciśnięte na kierownicy dłonie wampira sugerowały, że coś jednak faktycznie się wydarzyło.

– Co ci wiszę? – wychrypiał, usiłując odzyskać opanowanie. – Niby skąd ci to...?

– Barman – przypomniał weterynarz, a że Ezra wciąż był cały spięty, sprecyzował: – Ten facet z klubu Valentine'a. Wysoki, ciemnowłosy, chciał mi postawić drinka. Spłoszyłeś go, kiedy pojawiłeś się przy barze.

Ezra zamrugał.

– Ty chyba żartujesz. – Zwolnił, aby móc obrócić się w stronę mężczyzny. – Powiedz, że żartujesz, bo nie ręczę za siebie. Ciągle mówisz o braku zaufania do wampirów, a teraz nagle, ni z tego ni z owego, rzucasz tekstem, że chciałbyś iść z jednym z nich na randkę?

– No cóż... – Sean, któremu serce zdążyło podejść do gardła i dziesięć razy zdążył pożałować swoich ostatnich słów, teraz nie był w stanie zareagować niczym, jak tylko nerwowym śmiechem. – W ostateczności miło, że skupiłeś się na tym aspekcie, a nie na innym.

– Aspekcie? – warknął Ezra, któremu nagle puściły wszelkie hamulce. – Jednego dnia pierdolisz o strachu przed moją rasą, a kolejnego ot tak rzucasz, że marzy ci się randka z wampirem. To dlatego tak ci zależało, żebym wprowadził cię w nasze szeregi?

Sean szerzej otworzył oczy.

– Nie. Oczywiście, że!

– Po to poszedłeś tamtego dnia do klubu? Chciałeś znaleźć kogoś, z kim mógłbyś się pieprzyć i dzielić swoją krwią?!

– Nie!

– Może przyjaźń z Aileen też jest na pokaz? Nienawidzisz wampirów, ale nie przeszkadzają ci, kiedy...

Nie dokończył, bo w tym samym momencie Sean otworzył drzwi. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top