Rozdział 12

 Niewykluczone, że Sean nawet odrobinę cieszył się z tego nieoczekiwanego prawie-zaproszenia.

„Zaproszenia", bo Ezra sam zaczął temat, sugerując, że wyścigi konne to doskonała okazja, ale wybadać zwyczaje wampirów, „prawie", bo Sean poniekąd sam się na nie wprosił. Mało tego, wprosił się jako jego osobisty towarzysz, co już samo w sobie zakrawało o groteskę.

On i Ezra Blackworth... razem.

Oczywiście nie mogło obejść się bez problemów. Na wieść o tym, gdzie się wybiera, Aileen momentalnie przestała się do niego odzywać. Zgodnie z przewidywaniami obraziła się, że kolejna bliska jej osoba zdecydowała się uczestniczyć w równie okrutnym procederze, jakim było wykorzystywanie bezbronnych zwierząt ku uciesze niewyedukowanej gawiedzi. Fakt, że zdradził ją przy tym nie kto inny, tylko właśnie Sean, zabolał ją chyba nawet bardziej, niż gdyby miał to zrobić ktokolwiek inny. Z jednej strony bardzo pochlebiało mu jej zacięcie w tym temacie, z drugiej czuł się jeszcze gorzej z myślą, że musi ją okłamywać. W końcu według oficjalnej wersji, to Ezra zmusił go do wycieczki poza miasto, a nie odwrotnie.

Trudno powiedzieć, jak zareagowałaby na wieść, że Sean jechał tam wyłącznie po to, aby przypodobać się zupełnie obcym wampirom.

– Ośmielę się spytać, ale dlaczego właściwie panienka Aileen tak bardzo sprzeciwia się wyścigom? – zwrócił się do niego strażnik, który tego ranka miał za zadanie przeszukać jego auto. W ciągu ostatnich kilku dni robił to już parokrotnie, za każdym razem z tym samym, nijakim skutkiem. – Większość wampirów przepada za tym konkretnym sportem.

– Ano. – Weterynarz wsunął dłonie do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki. Strażnik był jednym z nielicznych nadnaturalnych, który zdawał się nic do niego nie mieć, co stanowiło miłą odmianę, bo w końcu mógł z kimś normalnie porozmawiać. – Aileen nie cierpi ich z całego serca. Postrzega wyścigi konne jako „brutalny sposób wykorzystywania zwierząt, które nie mają głosu ani możliwości obrony".

– Pan też tak uważa?

Sean oparł się w zamyśleniu o drzwi auta. Swoją drogą, ciekawe, że choć wyraził zgodę na umieszczenie w pojeździe podsłuchu, jak dotąd nikt nie kwapił się, aby go założyć. Tyle tylko, że za każdym razem, gdy chciał opuścić posiadłość, musiał się wystarczająco wcześnie zameldować, aby ktoś łaskawie zajrzał za i pod siedzenia jego zdezelowanego pickupa.

W większości przypadków zajmował się tym Maks. A może miał na imię Matt...? Trudno powiedzieć, bo Sean nie usłyszał, jak strażnik przedstawiał się za pierwszym razem, a teraz było mu głupio się dopytać. Szkoda, bo tamten sprawiał wrażenie sympatycznego.

– Jestem zdania, że to dość nieetyczny proceder, zwłaszcza, że wiele zwierząt traktuje się jak przedmioty – odparł, zadzierając głowę. Górująca nad nimi posiadłość Blackworthów sprawiała wrażenie opuszczonej. O tak wczesnej porze większość służących udawała się na spoczynek. – Coraz częściej mówi się też o koniach, które są traktowane jako narzędzie do zysku. Przemoc, przeciążenia czy groźne kontuzje to w tym „sporcie" bardzo powszechne problemy. Kto jak kto, ale weterynarze wiedzą o tym najlepiej.

– A jednak pan jedzie.

Cmoknął, aż nazbyt świadomy, że te słowa były równoznaczne z zarzuceniem mu hipokryzji. Tamten nie mógł wiedzieć, że Sean sam zdecydował o uczestnictwie w imprezie, a jednak coś w jego głosie sprawiało, że mężczyzna poczuł się z tym faktem jeszcze gorzej.

– Jak to mówią, rodzinie, królom i Blackworthom się nie odmawia – rzucił, siląc się na swobodny ton. – Nigdy zresztą nie byłem na tego typu imprezie. Chętnie przekonam się, czy jest tak niemoralna, jak mówi o niej Aileen.

– Jest nawet gorsza i to wcale nie przez wzgląd na konie.

Sean gwałtownie się odwrócił. Nie wiedzieć kiedy, tuż obok auta zmaterializował się Ezra. Jak zwykle niesamowicie przystojny, poważny i sprawiający wrażenia, że chciałby znaleźć się gdziekolwiek indziej.

I znów weterynarz poczuł się ubrany nieodpowiednio do okazji. Wampir miał na sobie gładką koszulę o klasyczną marynarkę w ciemnym, antracytowym kolorze. Była wykonana z wysokiej jakości wełny i podobnie jak eleganckie spodnie, doskonale podkreślała wampirzą sylwetkę. Kontrastujący z nimi, bordowy krawat, dodawał charakteru całej stylizacji, a skórzane oksfordki sprawiały, że pod Seanem nieomal ugięły się jego własne nogi. Zabiłby za tak perfekcyjnie wypolerowane buty. Przecież to niemożliwe, żeby do takiego stanu doprowadził je zwykły śmiertelnik.

– Ezra – wydukał, zapominając na parę chwil, jak poprawnie konstruować słowa. – Co... ty tu robisz?

Wampir zmarszczył brwi. Z kieszeni jego marynarki wystawała krwistoczerwona poszetka. Gdy wsuwał dłoń do kieszeni, Seanowi rzuciły się w oczy błyszczące spinki do mankietów.

– Mamy jechać na wyścigi.

– No tak, ale... – Weterynarz nagle się spiął. Powoli zaczęło do niego docierać, dlaczego Ezra wyszedł mu na spotkanie. – Założyłem, że spotkamy się na miejscu.

Maks (albo Matt) dyskretnie się wycofał. Blackworth nie poświęcił mu nawet sekundy swojej drogocennej uwagi.

– Skoro masz być moją osobą towarzyszącą, musisz zachowywać się jak pełnoprawny towarzysz – zauważył, obrzucając pickupa krytycznym spojrzeniem. Możliwe, że usiłował sobie wyobrazić, czy pojazd jest w stanie w ogóle wyjechać na drogę. – Jedziemy moim autem. I nie, to nie podlega dyskusji, Lane. Elysian Fields to jedno z najbardziej prestiżowych wydarzeń wyścigowych w obrębie stanu. Nie pokażę się z tobą, jeśli pojedziesz tam tym czymś.

Sean przewrócił oczami.

– Wampiry są strasznie przewrażliwione punkcie epatowania bogactwem. – Wcisnął ręce do kieszeni. – Można by pomyśleć, że rekompensujecie sobie w ten sposób inne braki.

– Nie – rzucił Ezra, odwracając się w stronę posiadłości. – Większość z nas nie musi sobie nic rekompensować. A przynajmniej ja nie.

W głowie weterynarza przeskoczyło kilka zardzewiałych trybików. Przełknął ślinę i starając się nie zastanawiać nad tym, czy obaj mieli na myśli dokładnie to samo, ruszył szybkim krokiem za oddalającym się wampirem. Jak się okazało, kierował się w stronę podziemnych garaży. W przeciwieństwie do starego pickupa, którego nie ruszyłyby żadne tornada czy huragany, tutejsze auta były na tyle delikatne, że musiały stać pod dachem. Przynajmniej tak wyobrażał to sobie Sean, który zakładał, że wampiry pokroju Ezry, Valentine'a, czy samego Blackwortha, nie woziłby się niczym, prócz mustangów, Rolls-Royce'ów albo innych Bentleyów.

Specjalnie się nie pomylił, bo po zejściu na podziemną kondygnację, w oczy od razu rzucił mu się rząd luksusowych, sportowych samochodów.

– O ja pierniczę – wymsknęło mu się, gdy Ezra pokierował go w stronę jednego z aut; opływowego, ale na swój sposób masywnego, o pięknym, ciemnym zabarwieniu. Zaraz zapomniał o swoim komentarzu na temat epatowania bogactwem. – Nie mów, że to Aston Martin?

Z fascynacją nachylił się nad maską, aby obejrzeć charakterystyczny, srebrny emblemat ze skrzydłami. Może i nie znał się na wszystkich wypasionych markach, ale jak chyba większość mężczyzn, lubił sobie wyobrażać, że go na nie stać. A na „ten" konkretny model zdecydowanie nie było.

– DBS Superleggera – sprecyzował Ezra, stając przy drzwiach po stronie kierowcy. Przez chwilę przyglądał się podekscytowanemu weterynarzowi. – Teraz rozumiesz, dlaczego nie pozwoliłbym ci jechać twoim... autem?

Sean udał, że nie usłyszał pytania. Miał wrażenie, że wampir zafrasował się przy słowie „autem", jakby usilnie starał się nie nadać mu negatywnego wydźwięku. Albo nie chciał się z nim przedwcześnie pokłócić, albo w ogóle nie miał w zwyczaju rzucać obelgami tylko dlatego, że rozmawiał z kimś gorzej sytuowanym. Bez względu na powód, jasnowłosy zdecydował się docenić jego dobre chęci. Za bardzo ekscytował się zresztą na myśl o jeździe Astonem, aby marnować czas na dyskusje na temat wyższości pickupów nad większością luksusowych aut.

– Nikt nie będzie się ciebie czepiał, że zostałeś szoferem człowieka? – zapytał zamiast tego, jak już wsunął się na przednie siedzenie samochodu. Bardzo starał się nie wydać przy tym żadnego dziwnego dźwięku. – Niektórzy mogą się zdziwić, że się z tobą wożę.

Ułożył dłonie na kolanach, aby nie zacząć wodzić nimi po brzegu fotela. Jego pickup może i był wytrzymały, ale nie miał wnętrza wyłożonego najlepszej jakości skórą, ani centralnego ekranu obsługującego nowoczesny system nawigacji i multimediów. Kusiło go, aby wszystkiego dotknąć.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek otwarcie zwrócił mi uwagę – stwierdził Ezra, sięgając po klucz od bramy. – Inne wampiry raczej nie kwestionują moich decyzji.

– Podczas kolacji zapoznawczej odniosłem odwrotne wrażenie.

Ezra odpalił auto. Choć jego twarz pozostawała bez żadnego konkretnego wyrazu, w sposobie, w jaki ułożył dłonie na kierownicy, dało się wyczuć napięcie.

– Właśnie dlatego jedziemy na wyścigi – odparł beznamiętnie. – Żebyś ani ty, ani nikt inny nie odnosił więcej żadnego „wrażenia".

Opuścili podziemny garaż, pokonali podjazd i przejechali przez szeroko otwartą bramę. Rzecz jasna, tożsamości Ezry nie trzeba było weryfikować, więc nie musieli marnować dodatkowego czasu na legitymowanie się przed którymś ze strażników. Wyjechali na drogę nie niepokojeni przez nikogo z posiadłości. Dla Seana była to wyjątkowo miła odmiana, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie kilka dni sprawdzono go już dokładnie siedem raz.

Rewizje nie trwały nazbyt długo, a że zgodnie z zapewnieniami, nie miał nic do ukrycia, przechodziły bezproblemowo. Szkopuł w tym, że nawet z czystym sumieniem stresował się tak, jakby co najmniej kogoś zamordował i wraz z narzędziem zbrodni, przewoził w bagażniku jeszcze ciepłe zwłoki.

– Możesz włączyć radio? – poprosił, gdy po pierwszych pięciu minutach drogi, żaden z nich się nie odezwał. Cisza, która nagle zaległa we wnętrzu auta, była nie do zniesienia. – Ewentualnie, jeśli nie masz nic przeciwko, puszczę coś z telefonu. Nie jestem fanem jazdy w ciszy.

– Szkoda, bo ja wręcz przeciwnie – mruknął Ezra, zsuwając dłoń z kierownicy. Nim Sean zdążył odpowiedzieć, kliknął na ekran, na co ten zareagował odpaleniem playlisty. Bardzo długiej i bogatej playlisty. – Proszę, wybierz sobie jakiś kawałek. Nie wiem, co tam jest, ale na pewno będzie lepsze od wszystkiego, co masz na telefonie.

Sean nachylił się nad wyświetlaczem. Queen, The Beatles, Michael Jackson, Billie Eilish, Ed Sheeran...

– Niech zgadnę, playlistę układał Val?

– Po czym stwierdzasz?

– Po tym, że pracoholicy twojego pokroju raczej nie mają gustu. Jedyna muzyka, jakiej słuchacie, to dźwięki powiadomień.

Ezra uniósł brwi.

– Mój brat też pracuje, a jakoś go nie obrażasz.

– Akurat on dostał immunitet po tym, jak zaręczył się z moją najlepszą przyjaciółką. – Zajęty przeglądaniem playlisty Sean, wzruszył ramionami. – Nie myśl sobie jednak, że tak łatwo mu odpuściłem. Przeprowadziliśmy parę poważniejszych rozmów po tym, jak Aileen w końcu odważyła mi się go przedstawić. Żaden z nas nie był tym faktem zachwycony, ale z czasem jakoś udało nam się znaleźć wspólny język. Valentine on... powiedzmy, że okazał się nawet w porządku – odchrząknął. – Jak na wampira, ma się rozumieć.

Ezra nic na to nie odpowiedział, zamiast tego skoncentrował się na drodze. Nie minęło dużo czasu, a minęli tabliczkę o wyjeździe z miasta, za którą skręcił w jeden z kilku bocznych zjazdów.

Trasa, którą mieli do pokonania, nie należała do długich, toteż dotarli na miejsce po upływie zaledwie dwudziestu minut. Jak co roku, Elysian Fields organizowano na ogromnym torze wyścigowym zlokalizowanym tuż pod miastem. Hipodrom, a więc obiekt przeznaczony stricte do konnych wyścigów, poza samym torem, składał się ze sporej trybuny dla widzów, stajni, sieci restauracji, a także miejsca do treningów dla koni i ich jeźdźców. Sean znał je bardzo dobrze, bo kilkukrotnie zdarzało mu się leczyć okoliczne zwierzęta. Jeszcze nigdy nie przyjeżdżał jednak w to miejsce w charakterze specjalnego gościa.

Poza rozległym kompleksem obiektów, nie można było zapomnieć również o parkingu, który aktualnie zajmowały rzędy drogich, sportowych aut. Na ten widok Ezra posłał Seanowi sugestywne spojrzenie. Nie musiał się odzywać, aby weterynarz zrozumiał, że kryły się za nim trzy wielce usatysfakcjonowane słowa.

A nie mówiłem?

– No dobra – Dał za wygraną. – Przyznaję, że mój pickup raczej by się tu nie wpasował.

– Raczej?

Przewrócił oczami.

– Raczej bardzo. Zadowolony?

– „Bardzo".

Kącik ust Seana drgnął, na szczęście Ezra nie mógł tego zauważyć, bo skupił się na parkowaniu swojego super drogiego auta między dwa inne, równie super drogie auta. Weterynarz nie kojarzył ich marek, aczkolwiek może to i lepiej, bo tylko bardziej by się dobił, gdyby później próbował wygooglować ich ceny.

– Postaraj się trzymać w miarę blisko – zwrócił się do niego Ezra po tym, jak już opuścili wnętrze samochodu. – Na imprezie nie zabraknie ludzkich przedstawicieli władz, ale wśród najważniejszych gości wciąż będą przeważały wampiry. Nie chcemy żadnych incydentów.

Sean skinął głową i ruszył za nim ku głównemu wejściu, Ziemia, po której kroczył, była sucha i mocno udeptana, więc chwilowo dało się po niej stabilnie poruszać. Problem miał się zrobić dopiero pod wieczór, bo według większości stacji pogodowych, miał wtedy lunąć deszcz. Większość mijanych przez nich osób zdawała się tym jednak nie przejmować.

– To ochroniarze? – zainteresował się Sean, spoglądając na gustownie ubraną grupę wampirów, która właśnie opuszczała jedną z limuzyn. Nieopodal nich kręciło się paru poważnych mężczyzn w garniturach. – Deszcz ma zacząć padać dopiero za parę godzin, po co im parasolki?

Ezra powiódł za jego spojrzeniem. Rzeczywiście, wszyscy mężczyźni w garniturach, prócz okularów przeciwsłonecznych i specjalnych uprzęży (do których najpewniej mieli przyczepione kabury z bronią), trzymali długie, czarne parasole. Wyglądali przy tym tak, jakby tylko czekali, aż będą mogli nimi kogoś zdzielić po głowie.

– To nie są zwyczajne parasolki – odparł bez szczególnego zainteresowania. – Końce są zrobione z węglików spiekanych do rozbijania szyb. Wewnątrz znajdują się z kolei pałki teleskopowe do samoobrony lub trzymania na dystans potencjalnych napastników.

Sean zerknął z zaciekawieniem na trzymane przez ochroniarzy akcesoria.

– Wampiry potrzebują takich gadżetów?

– Większość nie. Zawsze trafią się jednak tacy, którzy koniecznie muszą się popisać.

Bez słowa minęli wspomnianą już grupkę wampirów. Kilku mężczyzn zwróciło się w stronę Ezry, ale widać ten nie zamierzał wdawać się w żadne rozmowy, bo szedł przez siebie, ignorując wszelkie przywitania czy spojrzenia. Epatował tak ogromną pewnością siebie, że Sean w ogóle się nie zdziwił, gdy parę osób ustąpiło im z drogi. Nie tylko ludzi, ale i samych wampirów, którzy posyłali w jego kierunku pełne szacunku skinienia głowy.

Tylko w jego kierunku, bo Seana ostentacyjnie ignorowali lub wręcz przeciwnie, marszczyli brwi, jawnie okazując swoje niezadowolenie jego obecnością.

– Jak na to, że ciągle zamykasz się w czterech ścianach, jesteś dość rozpoznawalny – ocenił, kiedy z Ezrą przywitała się kolejna para wampirów. Mężczyzna był ubrany w garnitur, kobieta zaś miała na sobie ciemną sukienkę zdobioną koronką, a także czarne sandałki na obcasie. Do włosów przytwierdziła niewielki, ale wyszukany kapelusz z paroma piórami. – Niesamowite, co potrafi zrobić nazwisko. Wszyscy cię kojarzą.

– Ciebie za to prawie nikt – zauważył Ezra. – Ciekawe, biorąc pod uwagę, że statystycznie przynajmniej część z obecnych tu osób powinna hodować jakieś zwierzęta.

– Po pierwsze – odezwał się Sean – wampiry wolą, żeby ich pupilami zajmowała się Aileen. Po drugie: większość z nich nie przyjeżdża do kliniki osobiście. Naprawdę sądzisz, że ci tutaj – wskazał gestem na otaczający ich tłum – fatygowaliby się do nas na własną rękę?

– Zakładam, że mają od tego ludzi.

– Opiekunki, gosposie, lokaje, ochroniarze – zaczął wyliczać weterynarz, ale zaraz przerwał, tknięty nagłą myślą. – Wiesz co...? Teraz zacząłem się zastanawiać, ilu z nich miało pod ręką takie wielofunkcyjne parasolki, w razie gdyby któryś z naszych pracowników kliniki, źle potraktował ich psa albo kota...

– Pewnie większość – przyznał wampir, wyciągając spod marynarki niewielką plakietkę wielkości wizytówki. Pokazał ją stojącemu na wejściu mężczyźnie, który skinął głową na znak, że mogą przejść. – Nie zostawaj w tyle, Lane.

Sean przewrócił oczami i dołączył do niego na drodze prowadzącej ku zespołowi niewysokich budynków.

* * *

Jak się okazało, Sean bardzo szybko odnalazł się w nowym środowisku. Ezra był pełen podziwu, że zamiast kulić się w kącie, weterynarz zaglądał do każdego z pomieszczeń, z zaciekawieniem oglądał listy zawodników i komentował zachowanie gości stojących przy punktach przyjmowania zakładów. Z racji, że przyjechali wcześniej, mieli sporo czasu, aby pokręcić się po kompleksie, z czego chętnie skorzystali, aby móc zawczasu rozeznać się w gronie przybyłych gości. Ezra rozpoznał wśród nich parę znajomych twarzy, nie miał jednak ochoty nikogo zagadywać. Przynajmniej nie przed rozpoczęciem zawodów, kiedy większość rozmów ograniczała się do sporów o to, który koń jako pierwszy przekroczy linię mety.

Nie, żeby po ich zakończeniu wspomniane rozmowy nabrały jakiegoś głębszego charakteru lub sensu... Wampiry nie załatwiały publicznie żadnych ze swoich interesów, więc podczas tego typu imprez ograniczały prywatne pogawędki do minimum. Rozprawiały o przebiegu poszczególnych wyścigów lub niezwykłej wytrzymałości wybranych zwierząt. Po dwustu latach życia, Ezra nie wyobrażał sobie mniej interesujących tematów.

Między innymi właśnie dlatego od lat nie angażował się w obstawianie wyników wyścigów. Jako że regularnie bywał na tego typu wydarzeniach, nie wykazywał także szczególnego zainteresowania jego oficjalnym otwarciem. Wszystkie one wyglądały podobnie. Najpierw prezentacja zawodników, potem przemowy, dalej wyścigi, przerwy, kolejne wyścigi, wręczanie nagród i wypłacanie wygranych... Za trzydziestym razem coś takiego miało prawo zacząć męczyć.

Dlaczego w takim razie rok w rok uczestniczył w Elysian Fields? Sam tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Może dlatego, że Esther nalegała, przekonując go, że Blackworthowie powinni brać udział we wszystkich lokalnych imprezach, a może przeważało w nim poczucie towarzyskiego obowiązku. Dawne wychowanie sprawiało, że wciąż tkwiło w nim poczucie, jakoby jego nieobecność mogła zostać odebrana jako brak szacunku lub złamanie towarzyskich konwenansów.

Jakby nie patrzeć urodził się w XIX wieku.

– To chyba nasze miejsca – stwierdził nieco skonsternowany Sean, kiedy dotarli do jednej ze specjalnie wydzielonych loży. Organizatorzy powoli zaczęli zachęcać gości do zajmowania miejsc na trybunach. – Dość... mało tu osób. Raczej nie będzie okazji, żeby pokazać się innym wampirom.

Ezra minął go i zajął wyznaczone krzesło. W loży znajdowało się ich osiem, z czego dwa wciąż pozostawały puste. Wyglądało na to, że Valentine jeszcze się nie pojawił.

– Najlepiej będzie zaprezentować cię podczas przerwy – odparł, starając się nie myśleć, jak dziwnie musiało to zabrzmieć. Zupełnie jakby planował zabrać Seana na wystawę psów. – Spora część gości wybierze się wtedy do restauracji. Widziało cię parę osób, więc wśród tematów rozmów na pewno pojawi się wątek ślubu Valentine'a i obecności człowieka na uroczystościach. To dobra okazja, żeby oficjalnie cię przedstawić.

Sean skinął głową i po chwili namysłu, również usiadł.

– Myślisz, że dlatego Val jeszcze się nie zjawił? Bo wie, że będą o nim plotkować?

– Nie wiem.

– Niezbyt często ze sobą gadacie, co?

– Wystarczająco – mruknął Ezra, odsuwając kolano od jego kolana. – Zapominasz, że znamy się od prawie stu pięćdziesięciu lat. Zdążyliśmy się „nagadać".

Sean zrozumiał aluzję, bo zamiast drążyć temat, posłusznie obrócił się w stronę toru. Dopiero wtedy Ezra, który przez ten czas pozostawał napięty jak struna, pozwolił sobie na lekkie rozluźnienie ramion. Choć podczas drogi dzieliła go z weterynarzem podobna odległość, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znów zaczynał na niego reagować. Prawdopodobnie miało to związek z tym, że w aucie Lane nie miał zbyt dużego wyboru, jeśli chodzi o wybór miejsc, tutaj z kolei mógł zamienić się nim z Valentinem i usiąść o jedną osobę dalej. Zamiast tego bez wahania zdecydował się zająć krzesło tuż obok Ezry. I choć ta decyzja na pozór nic nie znaczyła, wampir poczuł, jak jego serce mimowolnie przyśpiesza. Po raz kolejny miał okazję przekonać się o tym, jak bezlitosne bywało Przeznaczenie. Manipulowało jego umysłem i wmawiało mu coś, co przecież wcale nie miało racji bytu.

W tym wypadku to, że dynamika jego „relacji" z weterynarzem zaczynała się zmieniać, a granice, które dotychczas wydawały się wyraźne – zacierać.

Odrzucił od siebie tę myśl i spróbował skupić się na przechadzających się po torze zwierzętach i ich jeźdźcach. Przed każdym rozpoczęciem wyścigów miały miejsce wstępne prezentacje zawodników i ich koni. Organizatorzy opisywali pokrótce każde zwierze i przytaczali jego dotychczasowe osiągnięcia. Miało to pomóc gościom w ocenie konkurencji i typowaniu potencjalnych zwycięzców wyścigów, wszak nie bez przyczyny zapraszano na nie tak wiele wpływowych osób. Na obstawianiu wyścigów można było naprawdę dobrze zarobić, ale samo wpisowe sięgało czterocyfrowej sumy. Na jego uiszczenie mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi.

Czyli aktualnie jakieś dziewięćdziesiąt procent osób przebywających na trybunach.

Po tym, jak konie zeszły z toru nastąpił główny punkt ceremonii otwarcia. Przywitano publiczność i wymieniono kilkanaście najbardziej znaczących nazwisk. Ezra nie zareagował ani w momencie, kiedy padło jego własne nazwisko, ani w chwili, kiedy jeden z organizatorów wspomniał o obecnym na widowni Ericu Senvorth'cie. Dopiero po odczekaniu dłuższej chwili, wyciągnął z kieszeni telefon i napisał do Esther krótką wiadomość.

– Martwi mnie zachowanie jednego z koni – powiedział nagle Sean, który od jakiegoś czasu uważnie przyglądał się boksom. – Weterynarz na pewno sprawdził kondycję wszystkich zwierząt?

Ezra zmarszczył brwi.

– Nie mam pojęcia, zakładam, że tak. Przed wyścigiem każdy koń przechodzi szczegółowe badania. Z tego co kojarzę, to standardowa procedura.

– Standardowa, o ile komuś faktycznie bardziej zależy na zdrowiu zwierzęcia, niż na potencjalnej wygranie. – Sean nieco podniósł się z krzesła, aby mieć lepszy widok na tor. – Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, ale jeden z koni dziwnie stawiał nogę.

– Który?

– Gniady ogier, wprowadzili go do ósmego boksu.

– Hurricane – ocenił Ezra, zerkając na formularz z listą zawodników. – Nie jest faworytem dzisiejszych wyścigów, ale co najmniej kilkanaście osób postawi na niego większą sumę. Ma silny charakter i sporą wytrzymałość, ale słabo radzi sobie na nierównej powierzchni.

Sean uniósł głowę, aby przyjrzeć się chmurom. Ezra nie zdążył zapytać, co dokładnie go zaniepokoiło, bo w tym momencie organizator przeszedł do kolejnej części programu. Wygłosił przemówienie, przedstawił głównych sponsorów, a także opowiedział pokrótce o historii toru wyścigowego i jego ostatnich renowacji. Wspomniał również w paru słowach o wciąż trwającej możliwości dołączenia do zakładów. Ponoć część dochodu miała zostać przekazana na jakieś schronisko.

– Kogo ty byś obstawił? – zwrócił się do weterynarza, gdy w końcu nastała upragniona cisza. Za dwadzieścia minut miał się rozpocząć pierwszy wyścig. – Masz swoich faworytów?

Sean przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Kasztanowego ogiera z czwartego boksu – oznajmił w końcu. – Jeśli już miałbym stawiać na któregoś z koni, stawiałbym właśnie na niego.

Ezra powstrzymał się od kpiącego uśmiechu.

– Dość ciekawy wybór – rzucił zamiast tego. – Fiery Wind jest narowisty, więc raczej mało kto wróży mu wygraną. W przeszłości niejednokrotnie zdarzało mu się wpadać na inne konie.

– Wcale mnie to nie dziwi. – Lane nie dał zbić się z tropu. – Jego jeździec pewnie usiłował ściągnąć go na brzeg toru, żeby móc się zrównać z innymi końmi.

– Nie chcę cię martwić, ale właśnie na tym polegają wyścigi. Każdy chce jak najbardziej skrócić dystans do mety.

Weterynarz skrzyżował ręce na piersi, przez co napięły się jego nikłe mięśnie. Wyglądał na zamyślonego.

– Fiery Wind ma silne nogi i dobrze rozwinięte mięśnie, szkopuł tym, że nie jest wystarczająco smukły. Konie o jego posturze i charakterze nie są w stanie odnaleźć się w tłumie. Potrzebują o wiele więcej przestrzeni.

– Twierdzisz, że to, że zawsze dobiega na metę jako jeden z ostatnich, nie jest kwestią temperamentu?

– Zdziwiłbyś się, jak często narowistość może być atutem. Jeśli koń w odpowiednim momencie pokaże swoją wolę walki, dość szybko będzie w stanie zdobyć przewagę. Musi jedynie zawczasu znaleźć odpowiednio dużą przestrzeń do biegu. A to akurat zależy już od umiejętności jego jeźdźca.

Ezra rozsiadł się wygodniej na krześle. Schował telefon, który od dłuższej chwili migał, zwiastując nadejście kolejnych wiadomości.

– Jak na to, że jesteśmy tu zaledwie od godziny, dość szybko stałeś się ekspertem od wyścigów – stwierdził, nie kryjąc rozbawienia.

Sean posłał mu w odpowiedzi znaczące spojrzenie.

– Na wyścigach może i się nie znam, ale akurat o koniach co nieco wiem.

Ezra jeszcze raz spojrzał na listę zawodników. Kojarzył młodego kasztanka z dwóch poprzednich sezonów. Sean nie miał pojęcia, że jego obecność na torze za każdym razem kończyła się jakimś nieprzyjemnym incydentem. Ezra nie wierzył, że teraz nagle miałoby się to zmienić.

Z tym, że coś faktycznie się zmieniło, a raczej nie coś, tylko ktoś. Wampir dopiero teraz spostrzegł, że przy imieniu konia widniało zupełnie inne nazwisko.

Po raz pierwszy Fiery Winda miał dosiadać inny jeździec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top