Rozdział 11

Ciemnowłosy mężczyzna stał w cieniu wąskiej alejki. Ukryte w kieszeniach, zaciśnięte pięści, zdradzały frustrację, która rosła w miarę upływu kolejnych, przydługich minut.

Był ubrany w ciemną bluzę, która doskonale zlewała się z ciemnością otaczających go ścian. Wpatrywał się w okno pobliskiej kawiarni, w której majaczyły dwie znajome sylwetki. Wysoki, przystojny mężczyzna o bladej skórze dyskutował o czymś z drugim, bardziej ludzkim towarzyszem. W przeciwieństwie do swojego wampirzego rozmówcy, miał jasne włosy i dużo normalniejszą posturę. Jak przystało na człowieka z krwi i kości, co jakiś czas garbił plecy i zahaczał łyżeczką o brzeg szklanki. Zachowywał się... po ludzku.

Mężczyzna w alejce zacisnął zęby tak mocno, że poruszyła się cała jego szczęka. Gesty tamtej dwójki wydawały się chaotyczne, ale na swój sposób swobodne. Zbyt beztroskie, jak na to, że powinni być swoimi naturalnymi wrogami.

Zupełnie jakby coś się zmieniło, jakby to „on" się zmienił.

Czuł, jak gniew pulsuje mu w skroniach. Nie robili nic, co sugerowałoby, że naprawdę dobrze się bawią, mimo to każda sekunda, którą spędzali w swoim towarzystwie, zdawała się niczym bolesna zdrada. Co ich łączyło? Dlaczego mężczyzna wciąż zajmował miejsce przy stole, zamiast poderwać się na równe nogi i wyjść? Przecież to, co robili, było nienaturalne. Ohydne.

Stał tak, w pustej alejce, zastanawiając się, co by się stało, gdyby postanowił działać i wkroczyć do kawiarni. Mógłby przerwać tę rozmowę i zakończyć to wszystko raz na zawsze. W końcu na pewno by go posłuchał. Zawsze słuchał.

Zazgrzytał zębami, upominając się w duchu za brak cierpliwości. Należało jeszcze trochę poczekać. Poobserwować i pozwolić sprawom potoczyć się własnym rytmem.

Może właśnie tak miał być. Może ta relacja miała stać się kluczem, który pozwoliłby mu otworzyć ostatnie z zamkniętych drzwi.

– Jeszcze trochę – wyszeptał, cofając się w mrok. Ciemność chłonęła jego intencje, kusząc o wiele większą nagrodą. Umysł kreował scenariusze, z czego każdy niósł obietnicę owocnej konfrontacji.

Mógł to wszystko zakończyć.

Jeszcze nie teraz.

Jeszcze tylko trochę.

* * *

Sean nie mógł pojąć, jakim cudem burzliwa kłótnia zmieniła się w konstruktywną dyskusję na temat tego, w jaki sposób ktoś taki jak on, mógłby lepiej zrozumieć naturę wampirów.

No dobra, może i mógł, bo rozmowa potoczyła się w dość naturalny sposób. O dziwo, gdy w końcu osiągnęli jakiś rodzaj porozumienia (czytaj: uznali, że w miejscu publicznym lepiej nie robić cyrków), ich wymiana zdań stała się o wiele bardziej znośna. Owszem, Ezra co najmniej pięć razy skomentował, że Sean pije syrop do naleśników, na co ten za każdym razem odpowiadał, że Ezra gustuje w płynnym węglu, który pewnie i tak ma więcej smaku niż jego osobowość, ale po co wchodzić w szczegóły?

Rozmowa była znośna.

Poniekąd.

– Wiesz co? – odezwał się w pewnym momencie Ezra, odkładając telefon. Chociaż skupiał się na rozmowie, wciąż co jakiś czas zerkał na ekran, aby kontrolować nadchodzące wiadomości. – Twoja elokwencja jest na tak wysokim poziomie, że nie ma opcji, żebyś przetrwał na ślubie Valentine'a i Aileen.

Sean, który akurat kończył swój „syrop do naleśników", z zaciekawieniem odstawił szklankę na stół.

– Mówisz?

– Mówię.

– Świetnie. Zeżrą mnie jeszcze przed sakramentalnym „tak, chcę".

– Przynajmniej nie trzeba będzie organizować dwóch osobnych uroczystości – rzucił wampir, na co weterynarz zmarszczył brwi. Wydawało mu się, czy Blackworth właśnie zażartował?

W przypływie odwagi, przesunął pustą szklankę i nachylił się nad stołem, czym wprawił swojego towarzysza w wyraźną konsternację. Ezra, który nie spodziewał się z jego strony tak śmiałej reakcji, momentalnie się wycofał.

– Co ty...?

– Skoro tak dobrze znasz się na wampirzym savoir-vivre, to może raczysz mnie wtajemniczyć? – zaproponował weterynarz. – Zakładam, że w równym stopniu zależy nam na tym, żeby ten ślub obył się bez ofiar. Może w takim razie warto byłoby zawrzeć tymczasowy sojusz?

Ezra, który wciąż wciskał się w oparcie krzesła, spojrzał na niego jak na kogoś niespełna rozumu. Seanowi na ten widok nawet nie chciało się już wzdychać ani przewracać oczami. Który to już raz w ciągu niespełna godziny wampir uznał go za średnio poczytalnego?

– Tymczasowy, Ezra – powtórzył, bo najwyraźniej tamten za bardzo skupił się na słowie „sojusz", żeby pojąć resztę jego wypowiedzi. – Nie każę ci podpisywać żadnych krwawych paktów. Doprowadzimy imprezę do końca, wyprawimy Aileen i Vala na zajebistą podróż poślubną, a potem każdy z nas pójdzie w swoją stronę, udając, że żadna z naszych rozmów nigdy nie miała miejsca. Co ty na to?

Ezra przez chwilę milczał, rozważając jego propozycję.

– Zgodzę się pod warunkiem, że nie będziesz naruszał moich granic – oznajmił, pijąc do aktualnej pozycji Seana. Niewiele brakowało, aby weterynarz rozpłaszczył się na blacie stołu. – Cenię sobie przestrzeń i prywatność, więc dobrze by było, gdybyś trzymał się... najdalej jak tylko się da.

Sean odchrząknął i wrócił do pozycji wyjściowej. Zauważył przy okazji, że odchodził kolejny z jego plastrów, więc całkiem go oderwał, notując w pamięci, aby zrobić porządny remanent gabinetowej apteczki.

– Postaraj się przy okazji przestać robić sobie krzywdę – upomniał go Ezra. – Twoje przetrwanie na ślubie, będzie zależało od tego, jak będą postrzegać cię goście, a jeśli będą widzieć w tobie wyłącznie potencjalny deser, to prędzej czy później faktycznie nim zostaniesz.

– Jestem weterynarzem. Statystycznie co drugi dzień coś mnie drapie, kąsa, albo usiłuje zatruć jadem.

– Więc jakoś temu zaradź, bo inaczej nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Ranny człowiek oznacza słabsze ogniwo, a tak się składa, że wampiry nienawidzą słabości. Wykorzystują ją na potęgę.

– Zdążyłem zauważyć.

– Szkoda, że przy okazji nie wyniosłeś z tego żadnej lekcji.

– Jedynie taką, żeby nigdy więcej nie pić z wami przy jednym stole.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zamilkł, bo podeszła kelnerka, aby zapytać, czy wszystko w porządku i czy podać im coś jeszcze. Robiła to już któryś raz w ciągu ostatnich piętnastu minut, więc najpewniej w dyskretny sposób chciała im zasugerować, że powinni się zbierać, aby ustąpić miejsca kolejnym klientom. Gdyby nie chodziło o Ezrę, pewnie już dawno poprosiłaby ich o opuszczenie lokalu, ponieważ jednak chodziło o wampira, mogła jedynie bezradnie patrzeć, jak kolejne osoby wchodzą do kawiarni i wychodzą, spłoszone widokiem groźnie prezentującego się gościa.

– Chyba powinniśmy się zbierać – rzucił niby od niechcenia Sean. – Aileen nie wie, że na ciebie wpadłem, ani że rozładował mi się telefon. Pewnie założyła, że spowodowałem wypadek samochodowy i wydzwania teraz po wszystkich możliwych szpitalach, żeby sprawdzić, czy żyję.

Ezra sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej spory plik banknotów. Położył kilka z nich na stół.

– Napisałem Valentine'owi, że jesteś ze mną w kawiarni – odparł, podnosząc się z krzesła. – Dowiedziałem się przy okazji, że planujesz wrócić do posiadłości własnym autem.

– Zgadza się. – Sean wysupłał z własnej kieszeni kilka drobniaków. Przeliczył je i położył obok leżących na blacie pieniędzy. – Chcę być samowystarczalny, a do tego będę potrzebował samochodu. Swojego samochodu – podkreślił, aby rozwiać wszelkie wątpliwości.

Ezra przyjrzał się dołożonym przez niego monetom, ale ostatecznie darował sobie jakikolwiek komentarz. Zamiast tego skinął w kierunku kelnerki, po czym ruszył w stronę wyjścia z kawiarni.

– Strażnicy nie wpuszczą cię na teren posiadłości, jeśli wrócisz do niej obcym autem – powiedział, otwierając drzwi. – Każdy nieautoryzowany pojazd musi mieć założony podsłuch lub zostać dokładnie przeszukany, zanim przekroczy główną bramę. Nieważne, czy akurat wjeżdża do środka, czy planuje wyjechać.

– No ty chyba sobie żartujesz. Podsłuch?

Wampir odpowiedział mu wzruszeniem ramion.

– Ja pierdolę, to dopiero drugi dzień, a ja już czuję się jak w jakimś filmie szpiegowskim.

– Skup się na zadaniu – upomniał go wampir. – Jeśli chcesz przypodobać się wampirom, powinieneś respektować ich zasady. A moją zasadą jest to, żeby nie wjeżdżać na teren mojego domu, podejrzanymi samochodami.

Sean zacisnął zęby.

– Dobra – mruknął.

– Co dobra?

– Dobra, zgodzę się na założenie podsłuchu. – Wcisnął ręce do kieszeni. – Nie mam nic do ukrycia, co najwyżej twoi podwładni posłuchają sobie, jak cię wyklinam.

Kącik ust Ezry lekko drgnął. Stanął przed kawiarnią i rozejrzał się na boki, jakby rozważał, w którą stronę powinien pójść. Sean, który zatrzymał się tuż obok, także jakby stracił orientację. Po wspólnie spędzonej godzinie, rozstanie się z wampirem wydało mu się dziwnie nie na miejscu. Nawet jeśli ten czas był wypełniony głównie zaciętymi dyskusjami, nagle dotarło do niego, że tego typu interakcja wcale mu nie przeszkadzała.

– Miesiąc dopiero się zaczął, Lane. – Z zamyślenia wyrwał go głos Ezry. Wampir wpatrywał się w niebo. – Będziesz miał jeszcze parę okazji do tego, aby się zaprezentować. Nie zmarnuj ich.

* * *

– Ziemia do Ezry – zaśpiewała Esther, opierając policzek na otwartej dłoni. – Mamy jeszcze do omówienia kilka istotnych kwestii, nie odlatuj.

Wampir zamrugał i oderwał wzrok od leżących na biurku dokumentów. Marszcząc brwi, usiłował sobie przypomnieć, co dokładnie „omawiali", przyłapał się jednak na myśli, że od dobrych paru minut wertował tekst bez większego zainteresowania. Rozróżniał poszczególne litery, a nawet słowa, ale gdyby Esther przyszło do głowy przepytywać go ze znajomości tematu, momentalnie by się zaciął.

– Na czym stanęliśmy? – Przyłożył palce do nasady nosa.

– Na rozważaniach, czy powinniśmy zastosować dodatkowe środki perswazji względem Erica Senvortha – przypomniała Esther, marszcząc podejrzliwie brwi. – Nasza opinia wśród władz spada. Musimy zadbać o relację z lokalsami, aby zachować dostęp do kluczowych informacji i możliwości negocjacji. Wsparcie ze strony Senvortha może okazać się kluczowe, bo jako jeden z nielicznych wciąż jest przeciwny obecności wampirów w rządzie.

Ezra przymknął powieki. Już wiedział, dlaczego tak nagle wyłączył – nienawidził politycznych przepychanek. Już o wiele bardziej wolał dyskusje o przepisach regulujących lokalne biznesy, w tym podatkach, zezwoleniach, a także normach dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa pracy. Z biegiem lat wprowadzano coraz to nowe dyrektywy dotyczące działalności gospodarczej, z którymi wampiry musiały być stale na bieżąco, jeśli nie chciały wypaść z obiegu. Każda zmiana mogła w znaczący sposób wpłynąć na ich interesy. Należało skutecznie dostosowywać swoje działania do wszelkich regulacji.

Problem w tym, że biznes i pieniądze najbardziej kochały się właśnie z polityką. Współpraca z władzami była kluczowym elementem przemyślanej strategii, a tej Ezra nie cierpiał chyba nawet bardziej niż podlizywania się reprezentantom innych, wysoko postawionych rodzin.

Pozostawała jeszcze kwestia Erica Senvortha, buca, który po wygranej w lokalnych wyborach, uroił sobie, że zostanie strażnikiem Teksasu, broniącym zniewoloną społeczność ludzi przed zgubnym wpływem wampirów. Ezra założyłby się o cały swój majątek, że Senvorth dochodził na sam dźwięk swojego głosu, który na potrzeby publicznych przemówień, umyślnie modulował w taki sposób, aby brzmieć na tysiąc razy bardziej przejętego niż był w rzeczywistości.

W rzeczywistości bowiem zależało mu wyłącznie na poparciu ze strony Elsbeth Roadwing, tutejszej pani burmistrz, która od pięciu lat wciąż nie zdecydowała, czy zawrzeć z wampirami sojusz, czy iść z nimi na otwartą wojnę. Była przy tym nieugięta, jeśli chodzi o jakiekolwiek próby przekupstwa czy zastraszania.

– Ezra, mówię do ciebie – przypomniała Esther. – Co robimy w sprawie Senvortha?

Nie obchodziło go to. Polityk był ostatnią o sobą, o jakiej miał ochotę myśleć.

– Zainwestujmy w poparcie lokalnej społeczności – rzucił na odczepnego. – Poprawmy nasz wizerunek wśród mieszkańców i przekonajmy ich, że to, co mówimy, ma więcej sensu niż to, o czym pieprzy Eric.

– Jakieś pomysły?

– Zrób listę nadchodzących wydarzeń i imprez organizacji non-profit. Sprawdź, czy organizatorzy nie rozglądają się za jakimiś majętnymi sponsorami.

– Eric znowu zarzuci nam w mediach, że próbujemy wkupić się w łaski jego wyborców.

– Odpowiemy wpłaceniem sporej sumy na sierociniec albo dom spokojnej starości.

Esther postukała długim paznokciem w kolano. W jednej dłoni trzymała ipada z otwartym notatnikiem, w drugiem rysik. Obracała nim za każdym razem, gdy Ezra się wyłączał.

– Jeśli nie zrealizujemy planu w przemyślany i autentyczny sposób, ryzykujemy, że zarzucą nam hipokryzję, co może dodatkowo wzmocnić Senvortha i wpłynąć na to, jak będzie nas postrzegała reszta rodzin.

– Możemy zorganizować jakieś większe wydarzenie, które pokaże nasze zaangażowanie w lokalne sprawy i podkreśli chęć współpracy z ludźmi.

– Wiesz, że wtedy będziemy musieli zaprosić na nie Senvortha? I zrobić wszystko, żeby nie dostrzegł zagrożenia dla swojego wizerunku, bo wtedy pojawi się ryzyko, że zaostrzy konflikt między rasowy?

– Ludzie tacy jak on mają zdecydowanie za duży problem z czepianiem się swoich pozycji – skwitował ze zmęczeniem. – Albo zbyt często z nich rezygnują, albo zostają na nich zdecydowanie zbyt długo.

– Właśnie dlatego musimy umiejętnie balansować między współpracą, a obroną własnych interesów. I właśnie dlatego świetnie się złożyło, że spotykasz się jutro z Seanem Lanem. Ludzie chcą widzieć, że jesteśmy po ich stronie.

Ezra odsunął rękę od twarzy. Wampirzyca nie musiała mu o tym przypominać, w zupełności wystarczyło mu, że sam nie myślał od dwóch o niczym innym, jak tylko o ostatnim spotkaniu z weterynarzem. Nieważne, jak bardzo się starał, nie potrafił go rozgryźć. Kiedy już myślał, że ma go w garści, Lane znów czymś go zaskakiwał, zupełnie jakby miał parę różnych osobowości, które aktywowały się w zależności od przebiegu rozmowy. Potrafił być zły, przygnębiony, zaniepokojony, zadowolony... buzowało w nim tak wiele emocji, że Ezra nie nadążał za dostosowywaniem swoich reakcji (a raczej pamiętaniu o ich braku).

Pozostawał jeszcze fakt ich umowy... Co też mu strzeliło do głowy, że zgodził się wprowadzić Seana w wampirze szeregi Przecież to nie miało prawa się udać. Tak samo jak to, że weterynarz miał się trzymać od niego z daleka, a jednak nie dość, że spędzili razem ponad godzinę przy kawie, to jeszcze zaraz potem umówili się na kolejne spotkanie.

Ezra nie był z siebie dumny, ale po wyjściu z kawiarni, stanął przed dylematem, jak pożegnać się z jasnowłosym mężczyzną. Nie mógł tak po prostu odejść, bo jakaś niewidzialna siła trzymała go w miejscu, domagając się prawidłowego zakończenia spotkania. Jakby nie wystarczyło, że przez cały pobyt w kawiarni wampir musiał się powstrzymywać przed jakimkolwiek podejrzanym gestem. Towarzyszące mu przyciąganie było jak magnes, pulsujące i sprawiające, że czuł się zarazem dobrze i nieswojo. Każde słowo weterynarza, każda jego docinka czy spojrzenie, tylko potęgowały wewnętrzny konflikt, jaki toczył w sobie Ezra.

Wpatrywał się w niebo, zastanawiając się, jak zgrabnie zakończyć spotkanie, nie zdradzając przy okazji, jak bardzo ciągnie go do mężczyzny. Może powinien powiedzieć coś neutralnego i formalnego, jak „Do zobaczenia"? Z tym, że nie chciał go przecież znowu zobaczyć. Nie zamierzał pozwolić, aby jego serce znów zabiło szybciej, a myśli uleciały w równie niebezpiecznym kierunku.

Mimo że wszystko w nim wołało, aby się zbliżyć, postanowił, że nie może pozwolić, aby wzięły nad nim górę towarzyszące mu uczucia. Jego wyraz twarzy się zmienił, ze spokojnego, stał się obojętny. Wyciągnął dłoń do Seana, który jednak znów postanowił go zaskoczyć, bo zamiast ją przyjąć, zrobił krok w tył i posłał mu wyzywające spojrzenie. „Granice, tak?" – zdawało się mówić. – „Świetnie się składa, że ja też potrafię je wyznaczać".

– Za trzy dni pod miastem odbędą się wyścigi konne – oznajmił wtedy Ezra, zabierając rękę. Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział, bo wcale nie miał w planach inicjowania kolejnych interakcji. – To dobra okazja, żeby się zaprezentować, ponieważ pojawi się na nich sporo wampirów. Valentine też tam będzie.

– Wiem. Aileen co roku ma mu za złe, że tak chętnie w nich uczestniczy.

– Weterynarze mają coś przeciwko wyścigom?

– Zdziwiłbyś się.

Ezra zmarszczył brwi.

– Okej, więc wyjątkowo przymkniesz oko na przekonania, jakiekolwiek by one nie były i zamiast bojkotować imprezę, postarasz się na nią zabrać. Skoro będzie tam Valentine, twoja obecność nie powinna nikogo dziwić. Opowiecie bajeczkę, że jako jego światek, chcesz lepiej poznać pana młodego, czy coś w tym rodzaju. Postarasz się przypaść do gustu jego rozmówcom.

– Czeka, że niby chcesz go wtajemniczyć?

– A niby jak ty to sobie inaczej wyobrażasz?

– Nie. Nie, nie, nie. – Sean, który nagle się zdenerwował, nerwowo przełknął ślinę. – Nasz układ musi pozostać tajemnicą. Nikt nie może wiedzieć, że usiłuję przypodobać się wampirom. Tym bardziej Aileen, która pewnie rzuci na mnie klątwę, jeśli dojdzie do niej, że pojechałem na wyścigi konne, tylko po to, żeby dobrze się bawić z jej narzeczonym.

– Na imprezie można się pojawić wyłącznie na specjalne zaproszenie lub w charakterze osoby towarzyszącej. Niby z kim miałbyś się tam pojawić, jeśli nie z moim bratem?

– Nie wiem, z tobą?

Oczy Ezry rozszerzyły się w zdumieniu.

– Ze mną? – wykrztusił, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Był pewien, że na jego twarzy nie malowało się nic, prócz oszołomienia; nie miał pojęcia, czy rzucić wiązanką, czy zacząć się śmiać z tego jakże idiotycznego pomysłu. – Ja miałbym cię zabrać na konne wyścigi?

– Czemu nie?

– Niech pomyślę... Może dlatego, że to jeszcze mniej prawdopodobne, niż jakby miał ci towarzyszyć Valentine, którego znasz? – rzucił z ironią.

– Właśnie dlatego ty wydasz się o wiele mniej podejrzany. Jak ktoś zapyta, będziesz mógł powiedzieć, że chciałeś mnie pilnować. No wiesz... po incydencie z kolacją.

Ezra skrzyżował ręce na piersi.

– Nie zamierzam...

– Daj spokój, pewnie już i tak wszyscy wiedzą, co się stało. Tym bardziej pasuje narracja, że chcesz mnie trzymać blisko, aby nie dopuścić do kolejnego skandalu i rozłamu waszej kruchej, wampirzej społeczności.

– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto bierze osoby towarzyszące na publiczne imprezy?

– Tak szczerze, to mam to gdzieś. Wolę to niż, żeby Aileen dowiedziała się, że jadę tam z własnej woli. Wersja, że ciągniesz ze sobą jej przyjaciela tylko po to, aby za wszelką cenę móc go kontrolować, wydaje się znacznie sensowniejsza. Ty wyjdziesz na miłośnika władzy absolutnej, a ja na biednego, sterroryzowanego człowieka, który stara się naprawić swój błąd.

– Słabość, Lane – przypomniał Ezra, który jak na złość, musiał przyznać, że jego słowa miały odrobinę sensu. – Wampiry nie spojrzą na ciebie przychylnym okiem, jeśli będziesz się pokazywał z tej najgorszej strony.

W spojrzeniu mężczyzny pojawiło się coś, co sprawiło, że w wampirze zrodziła się konsternacja.

– Weterynarz na wyścigach konnych – powiedział. – Wierz mi, słabość to ostatnie, co pokażę, gdy już się tam pojawimy.

Ezra uśmiechnął się na wspomnienie jego zaciętego wyrazu twarzy. Obawa przed nadchodzącą imprezą, ustępowała miejsca ciekawości; bez względu na to, czy była to wyłącznie reakcja ogłupiałego organizmu, czy faktyczne zainteresowanie wydarzeniem, wampir nie mógł oprzeć się wrażeniu, że od dawna na nic tak nie czekał.

– Dobra, dzisiaj chyba nie ma sensu nic z tobą załatwiać – westchnęła Esther, podnosząc się z fotela. Nim Ezra zdążył zareagować, zaczęła zbierać leżące na stole dokumenty. – W ogóle mnie nie słuchasz.

– Przecież ci odpowiadam.

– No właśnie w tym rzecz, że nie, bo albo gapisz się w papiery, albo ignorujesz to, co się do ciebie mówi. Ja wiem, że ciężko ci się teraz skupić, ale jeśli chcesz udawać, że nic się nie dzieje, musisz nauczyć się panować nad swoimi odruchami. Albo iść i w końcu go przelecieć, bo widać bez tego ani rusz.

Spojrzenie mężczyzny stwardniało.

– Wiesz co? Masz rację, wystarczy na dziś. – Również wstał. – Przygotuj listę nadchodzących imprez. Tylko pamiętaj, żeby zawczasu upewnić się, że wśród sponsorów nie ma przedstawicieli innych klanów. Nie chcemy wchodzić nikomu w paradę.

– Skupić się przede wszystkim na głośniejszych inicjatywach, czy na tych niszowych?

– I na tych, i na tych – zadecydował. – Im większa losowość, tym większe prawdopodobieństwo, że odbierzemy Ericowi argumenty. Nie będzie mógł nam zarzucić, że świadomie wybieramy szeroko komentowane wydarzenia.

Esther wyłączyła notatnik.

– Jeszcze dziś w nocy prześlę ci pełne spra... – zaczęła, ale urwała. – Albo nie, jednak zrobię to jutro. Zakładam, że dzisiaj i tak nie będziesz miał głowy, żeby zajmować się pracą.

– Przysięgam, że coraz częściej myślę o tym, żeby cię zwolnić.

– Nie myślisz. – Posłała mu spojrzenie spod nisko opuszczonych rzęs. – Twój umysł zajmuje zupełnie coś innego. A raczej ktoś, kogo za nic nie możesz z niego wyrzucić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top