I. Holly


Jedynie ciche buczenie grzejnika rozganiało ciszę, kiedy cierpliwie siedziałam na łóżku, wyczekując. Byłam w małym, przytulnym pokoiku. Pomieszczenie było dosyć skromnie urządzone, tak jak sobie zażyczyłam. Ściany pomalowane na biało, mały stolik z kwiatkiem w rogu i ogromne, podwójne okno, naprzeciw którego teraz siedziałam. Za nim roztaczał się widok na dziedziniec. 

Mały ogród, otoczony wokół szarymi murami zakładu, smacznie spał pod pierzyną śniegu. Choć uwielbiałam ten widok, pragnęłam żeby zima odeszła już jak najprędzej. Tęsknota za długimi spacerami po pobliskich lasach, z każdym dniem doskwierała mi coraz bardziej. Nagle, z oddali, dało się usłyszeć narastający odgłos kroków. Drzwi, po mojej lewej, delikatnie zaskrzypiały. W środku pojawił się wujek Liam.

- Witaj skarbie. Przepraszam że to tak długo trwało, ale tym razem mamy dosyć nietypowe zlecenie.

- Dobrze wujku - Skinęłam delikatnie głową, uśmiechając się. Od kiedy tylko pamiętam, mieszkam w rządowym zakładzie psychiatrycznym. Jako jedna z nielicznych dziewcząt, posiadam niezwykłą moc. Siłą podświadomości wywieram wpływ na otaczające mnie środowisko. Tutejsi doktorzy określają to mianem "zaawansowanej telekinezy". Od podnoszenia przedmiotów, otwierania mechanizmów czy włączania sprzętów elektronicznych, jestem w stanie wpływać na ciało innego człowieka. Jedynym ograniczeniem, w pewien sposób, jest jego umysł. Nie znając czyichś myśli i uczuć, ciężko mi nimi manipulować. Można to jednak w pewien sposób obejść. 

Wprowadzając w stan hibernacji człowieka, wysyłamy go do krainy snów. Obok niego, w takiej samej fazie, znajduję się i ja. Wysoko rozwiniętą nauką, nasi pracownicy, synchronizują nasze fale. Tak trafiam do czyjegoś świata, pomagając mu uporać się z problemami. Taka już moja praca. Wyciągam niezdolnych do normalnego funkcjonowania, czasem i chorych psychicznie, żołnierzy i agentów specjalnych. Od zaawansowanych depresji poprzez paraliżujące stany lękowe czy głębokie traumy. Wszystkim zajmuję się ja, trzynastoletnia Holly. Tajna, rządowa i niezawodna broń psychologiczna. Całe dnie spędzająca w murach zakładu. Tu wychowana, nauczona, czekająca na kolejnego pacjenta. Pozbawiona przyjaciół, rodziny, kolegów, oprócz jednej osoby. Siwiejącego pana, który stoi teraz nade mną, ciepłą dłonią gładząc moje włosy. Wujka Liama.

- Wzięłaś porcję leków od Pani Lars?

- Tak wujku - Podniosłam mały, biały kubeczek ze stolika, pokazując pusty spód. Głos Liama był zupełnie inny niż wszystkich. Ciepły, radosny, delikatny. Słysząc go, na moich ustach zawsze pojawiał się uśmiech. Był on jak ciepłe promienie słońca, które padają ci na twarz, kiedy wychodzisz po dłuższym czasie z zimnej otchłani betonowego budynku. Przepełnia cię radość i spokój a szaro-siwy świat nabiera kolorów.

- Wiem, że ostatni pacjent był dosyć problematyczny. Tym bardziej jestem z ciebie dumny, że sobie poradziłaś. Twoje zeznania o biciu przez niego żony, w oparciu o widzenia senne, zostały złożone i sprawa jest aktualnie badana. Nie przejmuj się.

- Nie przejmuję się. Widziałam wiele chorych rzeczy, którzy pacjenci robili w swoim życiu. Nigdy ich nie zapomnę.

- Tym bardziej dlatego martwię się o ciebie i dbam o to, żebyś brała kolorowe tabletki na poprawę nastroju. - Kończąc zdanie, usiadł obok mnie. Oboje wpatrywaliśmy się teraz w okno. 

Znajdowaliśmy się na najwyższym, drugim, piętrze budynku. Ponad szary zarys dachu pawilonu wybudowanego naprzeciw, wystawał czubek świerku. Rozłożone ku górze, pełne igieł gałęzie, bujały się lekko w rytm wiejącego wiatru. Widok ten zajmował dolną część żywego obrazu. Nad nim rozlewało się mleczno-błękitne, zimowe niebo. Sporadycznie tylko przecinane przez czarny punkt, przelatujący przez nie po skosie. Za każdym razem kojarzyło mi się to ze spadającą gwiazdą. Noc rozświetlały dające nadzieje i spełniające życzenia punkciki, dzień zaś okrywały mrokiem czarne, skrzydlate stworzenia, niosące smutek i zadumę.

- Tym razem mamy do czynienia z czymś zupełnie innym, Holly. Młodym facetem, synem jednego z szefów. Sam ma dwadzieścia dwa lata. Dotychczas pracował jako kucharz, spełniając swoje marzenie. Nikt nie wie, co się stało. Nagle przestał się odzywać, zrezygnował z pracy. Cała rodzina próbowała mu pomóc. Ojciec wynajął najlepszego psychologa, matka nie opuszczała go na krok a siostra, z którą miał najlepszy kontakt, próbowała rozmawiać. Z jej zeznań wynika, że nie miał problemów w pracy. Nie zakochał się, nie popełnił żadnej zbrodni, którą by ukrywał, ani nic traumatycznego mu się nie przydarzyło. Niby zawsze był skryty i tajemniczy, ale do tego stopnia pierwszy raz dotarł. Brak z nim jakiegokolwiek kontaktu. Zmuszeni byli siłą wyciągnąć go z łóżka i przywieść tutaj.

- Biedny chłopak - krótko podsumowałam. Powinnam w tej chwili współczuć, przejąć się tym. Tak przypuszczałam, a przynajmniej tak reagowały zawsze rodziny pacjentów. Nie czułam jednak nic. Przez leki i doświadczenie. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Nawet nie wiedziałam czym ona jest.

- Tak, biedny. Na całe szczęście ma ciebie, czyż nie? - Liam znów posłał mi swój przyjazny uśmiech. Przyjrzałam się mu uważnie. Mimo ciężkiej pracy, wyglądał na swój wiek, czyli czterdzieści lat. Pierwsze zmarszczki zaczynały dopiero uwidaczniać się na kremowej twarzy. W charakterystyczny dla siebie sposób, zsunięte na prawie sam czubek sporego nosa, nosił okulary. Wzrok dopiero zaczął mu się pogarszać, dlatego też, przez szkła powiększające patrzył tylko okazyjnie, kiedy sytuacja tego wymagała. Jako jedyny z mieszkających tu pracowników, miał w swych zielonych oczach radość. Zawsze były takie żywe i wyraźne. Jakby nie potrzebował nadziei, tylko dobrze wiedział, że niezależnie od wszystkiego, będzie dobrze. Nawet kiedy był skupiony, poważny czy smutny, biła od niego pozytywna energia, która przyciągała do niego. Kiedy przebywałam w jego towarzystwie, czułam się, jakby rozbrzmiewała moja ulubiona muzyka. Był moim jedynym opiekunem. Osobą, która troszczyła się o mnie i z którą mogłam porozmawiać o wszystkim. Nie wyobrażałam sobie codzienności bez niego. Byłaby taka szara, zimna, nijaka. Bez uczuć i kolorów. Obojętna i nudna.

- Na początek musisz przejść jeszcze test motyla, pamiętasz? Zawsze radziłaś sobie z tym świetnie więc nie będzie problemu. Kiedy Doktor Smith stwierdzi, że jesteś gotowa, zjawię się po ciebie. Pójdziemy na stołówkę, zjemy coś dobrego a następnie przeniesiemy na salę kuracji, okej?

- Dobrze wujku.

- Gotowa? Czy potrzebujesz jeszcze chwili dla siebie?

- Pięć minut. Niech pan Smith przyjdzie za pięć minut.

- Nie ma problemu, skarbie. - Liam podniósł się z miejsca, kierując do drzwi. Delikatnie je zamknął, oddalając się korytarzem w swoim kierunku. Znów dało się słyszeć buczenie grzejnika. W tym momencie głośno westchnęłam. Ciało bezwładnie opadło na łóżko, topiąc głowę w miękkiej, puchatej poduszce. Obróciłam się na plecy, wpatrując w sufit. W głowie przywołałam obraz swojego radia, skrytego pod łóżkiem. Wyobraziłam sobie że wciskam zielony przycisk. Pstryk! Po chwili rozbrzmiała muzyka. Pięć minut... tyle akurat wystarczy, żeby posłuchać jednego kawałka z ulubionej playlisty. Więcej mi nie potrzeba.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top