XX
Każda kolejna noc z Kamilem, kończyła się podobnie jak poprzednio. Wybudzona kolejnym sennym koszmarem bruneta, siedziałam na skraju łóżka, patrząc na niego z politowaniem. Ten skulony niczym małe dziecko, owinięty kołdrą na siłę próbował zasnąć. A gdy tylko pytałam go, co takiego strasznego mu się śni, zbywał mnie szybko, odwracając się do mnie plecami. Ruszyłam w stronę balkonu, aby odetchnąć powietrzem. Patrzyłam na migające światła Krakowa, opierając się o barierkę. Tak bardzo pragnęłam wejść w jego głowę i zobaczyć, z czym tak walczy od paru nocy. Na moje prośby reagował ignorancją więc świadoma tego, że prawdopodobnie nie powie mi nic, postanowiłam odpuścić.
- Chodź do łóżka - usłyszałam zaspany męski głos, odwróciłam głowę, aby we framudze drzwi ujrzeć cień mężczyzny. - Przeziębisz się.
Ruszył w moją stronę, odziewając mnie kołdrą.
- Czemu nie chcesz ze mną porozmawiać - zapytałam, spoglądając na jego ledwo widoczną twarz. Ten wywrócił jak zwykle oczami.
- Nie ma o czym - mruknął, opatulając mnie mocno. - Chodź.
Ruszyłam potulnie w stronę sypialni, bo co innego miałam zrobić. Usiadłam na łóżku owinięta pierzyną po samą szyję, ten usiadł obok mnie bez słowa.
- Boje się o Ciebie - wyszeptałam, chowając twarz. - Naprawdę.
- Ej - przybliżył się do mnie, obejmując mnie lekko ramionami. - Jestem dużym chłopcem, pamiętasz?
- Duzi chłopcy rozmawiają o swoich problemach - pociągnęłam teatralnie nosem.
- Ale jesteś uparta - szepnął, ściskając mnie jeszcze mocniej. - Ile bym czasami dał, za to, żebyś mnie słuchała i nie miała odzywki na każde moje słowo.
Położyłam się w końcu na łóżku, czując, że nic nie wskóram. Nie wiedziałam, czy mi nie ufa, czy śniło mu się coś, o czym nie powinnam wiedzieć i co sprawiłoby mi smutek. Ale wolałabym być smutna niż czuć, że chce coś przede mną ukryć. Nie ma gorszego uczucia niż to ściskanie w sercu, gdy pewne jest, że coś nie idzie. Poczułam, jak materac po drugiej stronie się ugina. Minęło już 5 dni, odkąd mieszkam u Kamila. Jego stan wyraźnie poprawiał się z dnia na dzień, nie narzekał już na bóle w nocy, chodził już sam, zdecydowanie szybciej i sprawniej niż wcześniej. Znowu zaczął żartować i śmiać się ze mnie co utwierdzało mnie w fakcie, że wraca do żywych.
Jeszcze kilka dni temu najbardziej bałam się o jego zdrowie, za to teraz przeraża mnie fakt powrotu do domu. Że za niecałe 10 dni będę musiała wrócić do swojego mieszkania, że nie będzie tam jego śmiechu, że w łóżku będę sama. I nie wiem, czy to moje uczucia z przeszłości znowu się odezwały, czy po prostu byłam tak samotna, że jego bliskość nawet nie tak jednoznaczna, sprawiała, że czułam się lepiej.
- Powiem ci, jak mnie przytulisz - wymamrotał Kamil, przesuwając się w moją stronę.
- Kamil... - westchnęłam głęboko.
- No co - rzucił cicho w moją stronę. - Nie ma nic za darmo.
Odwróciłam się w jego stronę, patrząc na jego w połowie senna oblicze. Powieki miał przymknięte, a twarz wydawała się bardziej zrelaksowana niż wcześniej. Jedyną rzeczą, która hamowała mnie przed zbliżeniem się do niego była obietnica, że to koniec grania Stocha na moich uczuciach.
- Masz 10 sekund do namysłu, zanim usnę - bąknął cicho, uśmiechając się jednocześnie. Jego włosy były roztrzepane w każdą stronę, co dodawało mu młodzieńczego uroku. - Już 5.
Moja ciekawość zwyciężyła, a ja zbliżyłam się do Stocha. Ten zdziwiony moim wyborem objął moją talię, kładąc swój podbródek na moim czole. Byłam tak blisko jego klatki piersiowej, że idealnie mogłam wsłuchać się w jego równomierny rytm serca.
- Opowiadaj - wymamrotałam, a ten prychnął głęboko, jakby liczył, że zapomnę o złożonej mi obietnicy.
- Od kilku dni śni mi się jeden i ten sam sen - zaczął powoli. - Gdy tylko zamykam oczy, zasypiam i widzę Bischofshofen. Jadę samochodem, który po chwili roztrzaskuję się na drzewie.
Poczułam, jak przez całe ciało przechodzą mi ciarki. Ten wyczuwając to, przytulił mnie mocniej, masując moje plecy swoją dłonią.
- I nagle zamiast być w tym samochodzie - zaczął szeptać. - Jestem na drodze, a gdy podchodzę do roztrzaskanego auta, jesteś w nim ty. Cała we krwi. A potem krzyczę i płaczę, bo nie mogę cię wydostać.
Poczułam łzy pod powiekami.
- To koszmar, który nawiedza mnie, gdy tylko zamknę powieki - schował nos w moich włosach. - Nie przeraża mnie, wizja mnie w roztrzaskanym samochodzie, tylko Ciebie. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś tam była ty.
- Kamil... - powiedziałam ściszonym głosem, uwalniając łzy. Czułam się bezsilna wobec jego strachu. Ale nie myślałam, że jego lękiem będzie utrata mnie. I że to spowoduje w nim takie skrajne emocje. W tamtym momencie wyzbyłam się wszystkich ograniczeń. Wtuliłam się w nagi tors chłopaka, delektując ciepłem jego ciała. Czułam każdy mięsień pod palcem, którym zataczałam kółka na jego brzuchu, myśląc, że gdyby nie jego cholerne szczęście, prawdopodobnie właśnie opłakiwałabym jego żałobę.
- Ale diabli złego nie biorą - roześmiał się cicho. - Tak prędko nie zniknę, więc już nie płacz.
Dotknął mojej twarzy, ścierając kciukiem łzy sączące się po moich policzkach, chwilę później pogrążyłam się w spokojnym śnie.
- Halo? - przycisnęła telefon do twarzy, przecierając dłońmi oczy.
- Anastasia - usłyszałam zdziwiony głos przyjaciółki. - Albo mnie wzrok myli, albo przed chwilą pod moim domem przebiegł Kamil.
Podniosłam się szybko do pozycji siedzącej, a obok mnie nie było nikogo. Zdenerwowana ruszyłam w stronę drzwi, aby za chwilę zastać pusty salon i kuchnię. A na moje wołanie, odpowiadała jedynie cisza w tych 100 metrach.
- Zabije go - wysyczałam do przyjaciółki, a ta się roześmiała. - Jak boga kocham, zabije go.
Ubrałam szybko dresy, kurtkę i sportowe buty. Na polu panowała miła, jesienna pogoda, chociaż w mojej głowie aktualnie była burza z gradobiciem. Właściwie nie musiałam wychodzić daleko, gdy zza otwierających się drzwi do windy zobaczyłam spoconego Stocha. Ten na mój widok odskoczył metr do tyłu, przerażony przyłapaniem. Ruszyłam z powrotem do domu, nie odzywając się do niego ani słowem, niech zabije go moje milczenie, bo ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę to krzyczeć na bezmyślnego 33-latka.
- Nie możesz mnie chociaż okrzyczeć? - zapytał, siadając na kanapie z butelką wody, dysząc lekko ze zmęczenia.
Ale ja dalej milczałam.
Denerwowało mnie to, że swoimi zachciankami mógł zniszczyć całą pracę lekarzy, fizjoterapeutów, moją i swoich przyjaciół. Bo każdy z nas był na jego zawołanie, a ten nie mógł tego docenić.
- No przepraszam - wydukał w końcu, przysiadając się do mnie. - Powinienem zostać w domu.
- Skoro to wiesz, to trzeba było zostać - spiorunowałam go wzrokiem, krojąc warzywa na śniadanie.
- Duszę się już w tym mieszkaniu - westchnął, bawiąc się jabłkiem leżącym na wyspie kuchennej.
- Chciałam ci zaproponować dziś spacer - syknęłam w jego stronę. - Ale ty wolałeś myśleć tylko o sobie.
Liczyłam, że poczuje to, że jestem naprawdę zła. Że zrozumie, że nie może.
- Nie rób mi już wyrzutów - podniósł głos, broniąc się przed moimi atakami. - Jestem dorosły.
- I nie myślisz o nikim innym - rzuciłam nóż do zlewu. - Tylko o własnych zachciankach.
- Jeśli taki masz z tym problem, to wróć do domu - warknął w moją stronę, wstając z krzesła. - Nikt Cię tu nie zatrzymuje.
Poczułam ukłucie w sercu. Znowu wbił mi kawałek lodu w serce. Zawsze przerażało to, jak łatwo przychodziła mu miłość, ale jeszcze łatwiej sprawianie komuś przykrości.
- Masz racje... - westchnęłam, patrząc na niego smutnie. - Nikt mnie tu nie trzyma.
Pobiegłam w stronę pokoju gościnnego, przebierając się w świeże ubrania. Naskrobałam na telefonie SMS do Marity, pytając, czy mogę wpaść do niej na kawę. Chciałam, by został sam i zobaczył, że tak naprawdę mnie potrzebuje. Bo do cholery, chciałam się nim opiekować. Ale dopóki traktował mnie, jak zrobił to teraz, dopóty nie chciałam go widzieć na oczy. Kilka chwil później przemierzałam ścieżki osiedla, ciesząc się, że moja przyjaciółka mieszka tak blisko mnie. Kamil właściwie też korzystał z pozytywów tej sytuacji. Marita, jako jego menadżerka bywała na jego zachcianki i zawołania, dopóki ten nie przesadził, a ta się nie wściekła. Czasami widziałam, jak siedzi w nim wielkie dziecko, które potrzebuje uwagi i ludzi nad sobą, aby nie czuć się samotnym. Zastanawiałam się, czy do takiego stanu doprowadziła go presja zawodu, czy brak kogoś obok.
Nim się spojrzałam byłam pod drzwiami ciemnowłosej dziewczyny, która po chwili otwarła mi drzwi do mieszkania, rzucając mi się na szyje.
- Borysa nie ma? - zapytałam, rozbierając się z kurtki w przedpokoju.
- Delegacja, wraca jutro - mruknęła do mnie dziewczyna, idąc w stronę kuchni. - Zrobiłam śniadanie, chcesz trochę?
Skinęłam głową, czując, jak burczy mi w brzuchu. Z tej złości zrobione w domu Kamila śniadanie, zostawiłam, nie tykając go ani trochę. Przynajmniej nie musiałam się martwić, że ten będzie głodny.
- Czemu on jest takim idiotą - powiedziałam, wpychając w siebie łyżkę smoothie bowl. - Nie szanuje swojego zdrowia i naszej pracy.
- Spójrz na to z innej strony - odparła Marita, upijając łyk kawy z kubka. - Też byś ześwirowała, jakbyś od 6 dni siedziała na dupie.
Skinęłam głową, potwierdzając to, co powiedziała.
- To teraz wyobraź sobie twoje świrowanie razy 10 - dokończyła. - Bo on jest sportowcem, bez dnia ruchu umiera mu jedna szara komórka.
Roześmiałam się cicho pod nosem, ledwo przełykając jedzenie.
- Z tej strony na to nie patrzyłam - spojrzałam na nią, czując, jak na mojej twarzy pojawia się banan. - Mógł chociaż powiedzieć. Ja się budzę a tu pust...
- Co?
- Nic.
- Gadaj - ponagliła mnie Surma, przysuwając swoje krzesło bliżej mnie. W taki oto sposób wygadałam się, że dziele z Kamilem jedno łóżko, mimo iż ten ma ich w apartamencie trzy.
- Miałam spać w jego pokoju, jakby coś się działo - zaczęłam cicho, wpatrując się w jedzenie z zawstydzenia. - Na materacu.
- Ale? - dopytywała przyjaciółka, unosząc sugestywnie brew.
- Ale powiedział mi, że mam spać z nim, bo nie będę spała na jakimś dmuchańcu - potarłam twarz ze wstydu. Czułam, jak moje policzki płoną, a dziewczyna patrzy na mnie, uśmiechając się znacząco.
- I ile to już tak trwa?
- 5 dzień - zakręciłam oczami. - Dzisiaj z przytulaniem.
- O mój boże - zachichotała ciemnowłosa. - To, co będzie następne, zabawianko?
- Jesteś okropna - rzuciłam, patrząc na jej rozbawioną twarz.
- Denerwuje mnie w was to, że wy wiecznie krążycie wokół siebie - westchnęła teatralnie. - Jak jakaś jebana planeta wokół słońca. A powinniście być razem. Po prostu.
Wzięłam powietrza głęboko w płuca.
- Ile razy po prostu byliśmy - zaczęłam ponownie. - I po prostu nie wypalało.
- Mieliście dużo przeszkód jak ja z Borysem - odparła. - Największa była jego matka. Dosłownie i w przenośni.
Spojrzałam na nią z politowaniem, a ta oburzyła się moim wzrokiem. Cieszyłam się, że mam kogoś takiego jak ona, kto poprawiał mi humor niezależnie od dnia i sytuacji. Doceniałam to, że zawsze mogłam na nią liczyć i, mimo że była bezstronna w tym całym miłosnym cyrku, który przeżywałam na przestrzeni lat, czułam jej wsparcie. Że gdzieś tam jest i mruga do mnie okiem, mówiąc, abym wzięła się w garść. Przytuliłam ją niespodziewanie, a ta odwzajemniła uścisk.
- A to za co - roześmiała się cicho.
- Za to, że już nie mam ochoty go zabić - uśmiechnęłam się szelmowsko, czując, że ta wie, o co mi chodzi. Ile razy ja słuchałam, jej krzyku na Borysa, gdy pokłócona przychodziła do mnie, pytając co zrobić. A teraz byli małżeństwem od trochę ponad roku. Wierzyłam, że i jak kiedyś tak jak ona, stanę w kościele, w bieli i powiem temu jedynemu, że nie chce nikogo poza nim.
Nagle poczułam wibrację w kieszeni. Spojrzałam na telefon, na którym wyświetliło się imie chłopaka.
- Tak? - odebrałam połączenie, tak obojętnym tonem, na jaki potrafiłam się wtedy zdobyć.
- Robię obiad, wrócisz? - spytał z nadzieją w głosie, a ja słysząc skruchę, nie potrafiłam odmówić.
- Będę za godzinę.
Nim się spostrzegłam, minęła 13, a ja ruszyłam do mieszkania. Od windy poczułam zapach kurczaka curry, którego tak uwielbiałam, gdy ten przyrządzał. Doceniałam to, że potrafił po sobie sprzątnąć, zrobić pranie i ugotować, dzięki czemu nigdy nie zakuł mnie w kajdany typowej kury domowej, która jedyne co robi, to lata za brudnymi skarpetkami.
- Zaraz będzie - usłyszałam jego głos, a moim oczom rzucił się ozdobiony stół z dwoma kieliszkami na wino i białym Chardonnay na nim. Kamil miotał się po kuchni o jednej kuli, a ja jedyne, o czym myślałam, to żeby mu pomóc opcjonalnie dokuczyć, że przez bieganie musi teraz chodzić o kuli. Lecz gdy tylko zbliżałam się do niego, ten nakazywał mi usiąść.
- Chciałem Cię przeprosić - wyłonił się nagle zza ściany z bukietem białych róż. - Jestem totalnym idiotom. Nie pomyślałem.
Wzięłam w dłonie kwiaty, szukając na nie wazonu, zastanawiając się, jak w niecałe trzy godziny zdążył załatwić kwiaty i ugotować obiad.
- Nie otrujesz mnie? - uśmiechnęłam się do niego, a ten zbeształ mnie wzrokiem.
- Chyba sobie żartujesz - zaczął zajadać, a ja patrzyłam rozbawiona na to, jak uroczy był, gdy tylko nie bawił się w damską wersje Elsy z krainy lodu. - Na co patrzysz?
- Uroczy jesteś.
- Ty też, szczególnie jak klęczysz mi przed nogami.
- Co?
- Co? - zapytał bezgłośnie, patrząc na to, jak dławię się kawałkiem mięsa.
Już zdążyłam zapomnieć, jak potrafiło robić mi się gorąco od jego słów jak te. Z trudem dokończyłam jeść, zbierając po nas talerze i wsadzając je do zmywarki. Uznałam, że tym kupie sobie czas, aby przez chwilę ochłonąć, ale czułam, że robił to z premedytacją. Że wziął sobie wczorajszą noc za bardzo do siebie i liczy na coś więcej.
- I co uciekasz - złapał mnie od tyłu, przysuwając do siebie, a ja dałabym sobie rękę urwać, że ten jest teraz napalony jak jakiś zwierzak. I to nie co mu siedzi, nie jest jedynie w głowie. - Słodka jesteś.
- Kamil - obserwowałam jego coraz nachalniejsze zachowania. - Nie.
Odsunął się ode mnie, kiwając grzecznie głową.
- Ale mogę Cię przytulić - spojrzałam na niego niepewnie, nie wiedząc tak naprawdę, czy go to zadowoli. Świdrował mnie wzrokiem, unosząc kącik ust i przyciągając do siebie.
- Jesteś głupia, jeśli myślisz, że to mi nie wystarcza - wyszeptał do mojego ucha, oplatając moją talię.
Po raz kolejny w ciągu dnia rozbrzmiał dzwonek telefonu, ale tym razem nie mojego.
- Stoch, słucham - mężczyzna odkleił się ode mnie, odbierając telefon. - Tak, tak. Oczywiście, że nie panie trenerze.
Słuchałam rozmowy, patrząc na to, jak grymas złości przechodzi przez twarz Kamila.
- Michał, ale to jest niemożliwe - krzyknął głośno. - Musi mi trener uwierzyć, udowodnię to jakoś. W kontakcie.
Rzucił telefon na kanapę, wydając z siebie okrzyk zdenerwowania. Podeszłam do niego bliżej, kładąc rękę na jego ramieniu, patrząc jednocześnie pytającym wzrokiem. Ten zamknął powieki, a gdy je otworzył, wyglądał przerażająco. Jego oczy zrobiły się ciemne, delikatne zmarszczki na twarzy spięły, a On dość mocno próbował hamować swoją złość.
- Przyszły wyniki badań z laboratorium.
- Coś nie tak? - przeraziłam się na myśl o tym, że Kamil będzie musiał wrócić do szpitala.
- Tak, podobno biorę doping. - westchnął głęboko, a ja nie dowierzałam w słowa, które mi powiedział. - Mam 3 dni, żeby udowodnić, że tak nie jest albo wykluczają mnie z kadry.
Spojrzałam na ciemnowłosego, który powoli załamywał się kolejną złą wiadomością. Jakby ktoś na górze niewystarczająco już podciął mu skrzydła. Ale tym razem nie chciałam, wręcz nie mogła pozwolić, na to, żeby ktoś zniszczył mu życie po raz kolejny. Wzięłam jego dłoń, splatając ze swoją. Ten spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, ale ja, pewna tego, że to naprawię, obiecałam sobie, że nikt nie odbierze mu kolejnej rzeczy, którą tak bardzo kocha.
- Po moim trupie.
**************
Jak zwykle zachęcam do gwiazdkowania i komentowania, zawsze miło przeczytać mi wasze odczucia :) x miłego wieczoru
All love,
Demurie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top