XVII
Dobrze, dzisiaj o 16. - przytaknęłam szybko i zakończyłam rozmowę.
Spoglądałam kątem oka na śpiącego jeszcze Kamila. Skłamałabym, mówiąc, że mogłam się skupić, gdy ten rozwalony na łóżku, z włosami na twarzy i mięśniami wyrzeźbionymi niczym u herkulesa po prostu leżał dwa metry ode mnie. Ale nie przyznam się do tego, najprawdopodobniej nigdy. A przynajmniej nie przy nim i nie na trzeźwo. Zamknęłam szybko swojego laptopa, odkładając go do torby, a wymieniając na swój aparat. Na palcach ruszyłam w stronę Kamila, aby uchwycić to, jak śpi. Co by nie było, mimo tego, że był moim byłym chłopakiem, leżał teraz idealnie tak, aby zrobić mu naprawdę piękne zdjęcie.
- Posądzę Cię o prawa autorskie do mojego wizerunku - wymruczał chwile po tym, gdy ucieszona wgapiałam się w ekran aparatu. Wywróciłam oczami, nie reagując na jego zaczepki. - Mówię poważnie.
- Też powinnam to zrobić, patrząc na to, jaką kiedyś kartotekę moich zdjęć posiadałeś w telefonie - uniosłam brew, patrząc na niego z zaciekawieniem. - I co teraz, Sherlocku?
Spoglądałam na niego spod pół przymkniętych oczu. Odgarnął kołdrę, aby wstać i ruszyć w moją stronę, co przyprawiło mnie o lekkie dreszcze zdenerwowania. Stanął nade mną, blokując możliwość ucieczki, jednocześnie wiercił dziurę w moim ciele, swoim przeszywającym wzrokiem.
- Ktoś tu ma ciarki - mruknął, dotykając mojej ręki, którą od razu odsunęłam.
- Ktoś tu ma tupet - syknęłam w jego stronę, uśmiechając się szyderczo. Uwielbiałam mieć przewagę nad nim, sprawiało mi to swego rodzaju satysfakcje, dopóki ten nie zaczynał bawić się ze mną bez żadnych zasad. - I co teraz, panie Kamilu?
- Nie denerwuj mnie słonko - odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy, a ja strąciłam jego rękę, stawiając na swoim.
- Zaburzasz bańkę mojej prywatności - warknęłam w jego stronę, zeskakując z biurka. - Także odsuń się teraz i idź pozawracać dupę komuś mniej zajętemu. Chociażby swojej dziewczynie.
Wyminęłam chłopaka, pozostawiając go w dość dużym osłupieniu faktem, że mogę być niemiła i publicznie to okazywać. Niestety to był jedyny sposób, żeby pozbyć się go na dłużej niż pół godziny, bo odkąd przyjechaliśmy, pilnował mnie, jak cerber strzegący świata zmarłych. Pociągnęłam za klamkę i tym razem to ja odskoczyłam jak oparzona.
- Ty.. - usłyszałam warczenie blondynki spoglądającej na mnie spod kurtki i szalika.
- Kamiś, ktoś do Ciebie - rzuciłam słodkim tonem, otwierając drzwi ciężarnej kobiecie. - Tylko nie zajmij mojego łóżka.
Spojrzałam na czerwieniącą się ze złości dziewczynę i postanowiłam ulotnić się jak najprędzej. Może najmądrzejszym nie było denerwowanie ciężarnej, chociażby ze względu na jej stan, ale nie mogłam się powstrzymać przed uczuciem posiadania przewagi nad kimś, kto zniszczył mi naprawdę wiele w moim życiu i dalej nagminnie psuje mi humor. Ruszyłam w stronę recepcji, aby jak najszybciej wynająć osobny pokój, z nadzieją, że został im chociaż jeden i najlepiej na drugim końcu hotelu. Był to malutki, bardzo domowy hotelik, który Doleżal wynalazł gdzieś w internecie z nadzieją, że będzie blisko na skocznie, a wszyscy będą mieli święty spokój. W głowie lekko przeklinałam trenera, ale tylko dla pracy próbowałam się powstrzymać przed chęcią ucieczki jak najdalej stąd.
- Anastasia Roztocka! - usłyszałam męski wrzask. Spojrzałam w lewo na dwie blond czupryny, szczerzące się do siebie jakby zobaczyły tort, który trener pozwoliłby im zjeść bez względu na jego kaloryczność.
- Co chcecie? - szłam dalej, nie zatrzymując się obok nich. W powietrzu wyczuwałam, że rozmowa z nimi może zakończyć się jakimś naprawdę głupim pomysłem z ich strony.
- Wpadliśmy na genialny pomysł - rozjuszył się jeszcze bardziej Kubacki. - W sumie to ja wpadłem, w końcu ja jestem mózgiem operacji, a Andrzejo robotnikiem fizycznym.
- Ej! - krzyknął Stękała w stronę Dawida.
- No już się nie denerwuj - wywrócił oczami starszy. - Postanowiliśmy sprawdzić, czy dziecko Kamila jest jego, a przede wszystkim czy w ogóle istnieje.
Stanęłam jak wryta, słysząc pomysł chłopaków. I nie obrażając żadnej blondynki świata, w tamtym momencie zrozumiałam, czemu te kawały są czasami naprawdę zabawne.
- Dobrze się czujecie? - dotknęłam czoła obu mężczyzn, ale były dość chłodne. - To jest najgłupsze, co dziś słyszałam.
- To jeszcze nie koniec! - pisnął Andrzej, patrząc się niecierpliwie na Dzióbao.
- Na deser powiem ci, że Ty nam w tym pomożesz.
Parsknęłam chaotycznym śmiechem. Myślałam, że najgłupszą rzecz dzisiaj dane było mi już usłyszeć, ale najwyraźniej zrobili sobie zawody, kto odwali większy numer dnia.
- Nie ma mowy nawet. - kiwałam głowo przecząco. - Nie chce mieć z tym nic wspólnego.
- To już nawet nie chodzi o to, że macie być razem - ponowił Kubacki. - Tylko o to, że ta blond panienka go okłamuje.
- No to niech sobie to ze swoją blond panienką wyjaśni - uniosłam się. - W końcu są podobno w związku.
- Tyle, że to jest idiota i musimy go z tego wykaraskać - prychnął ironicznie Kubacki. Swoją drogą miał trochę racji, odkąd długonoga blondynka wparowała w nasze życie, oświadczając Kamilowi, że ma jego dziecko, śmiałam powiedzieć, że czasami nie zachowywał się racjonalnie. Właściwie patrząc z boku lub słuchając opowieści chłopaków, zachowywał się, jakby co najmniej obojętne mu było co będzie. Przerażało mnie to jaki zimny był w stosunku do dziewczyny, a jeszcze bardziej to, że mimo jego długoletniego pragnienia dziecka nie wyglądał, jakby cieszył się jego pojawieniem.
Właściwie kto cieszyłby się na dziecko z osobą, z którą tak naprawdę się go nie chce. Bo ja na pewno nie. Bolało mnie to, że zostawił mnie tylko w imię zasady pełnej rodziny dla dziecka. Ale to była jego decyzja, nie moja.
- Nie chce znowu się w to mieszać - skrzyżowałam ręce, patrząc jednocześnie na oboje mężczyzn. - Nie sądzicie, że zbyt dużo się nacierpiałam do tej pory?
- To będzie ostatnie, o co Cię poprosimy - powiedział błagalnym tonem Kubacki. - Po prostu zagadaj Kamila, odciągnij go z dala od tej blond panny, a my resztę zrobimy.
Właściwie nic nie traciłam, pomagając chłopakom, a tylko mogłam uwolnić kogoś ze szponów czystego zła.
- Dobra - skinęłam głową. - Niech będzie, to, jaki mamy plan?
Stękała wydał okrzyk radości, skupiając na nas uwagę wszystkich wokoło, co było ostatnią rzeczą potrzebna nam teraz. Dzióbao skupił się na tłumaczeniu mi planu, który swoją drogą nie był zbyt zawiły. Miałam odciągnąć Kamila gdzieś od jego dziewczyny i wyrwać mu jednego włosa. Planem B było ukradnięcie mu szczoteczki do zębów pod pretekstem wrócenia do pokoju po zgubioną bransoletkę. Chłopacy w tym czasie mieli zbajerować Alicje.
Ruszyłam w stronę pokoju, Kamila licząc, że nie zastanę tam ciężarnej kobiety. Jaki pech chciał, że gdy wysiadałam z windy na tym samym piętrze, Ona właśnie do niej wsiadała. Spojrzała na mnie wzrokiem pełnym nienawiści.
- Nie patrz się tak, bo zeza dostaniesz - warknęłam, mijając kobietę, gdy ta prychnęła oburzona moim widokiem.
- Mogłabyś być trochę milsza? - spytał Stoch, spoglądając zza framugi drzwi na całą sytuację.
- Nie będę milsza dla kogoś, kto rozwala cudze związki wyimaginowana ciąża - minęłam go, szybko wchodząc do pokoju, rozglądając się jednocześnie po nim.
- Dawid wcisnął ci ten sam kit? - westchnął Stoch, siadając na łóżku i obserwując moje ruchy.
- Czy ja wiem, czy kit - zasugerowałam, przeszukując biurko. - Nie, żebym jej nie wierzyła, ale... kurcze, chyba jednak jej nie wierzę.
- Przecież widziałem jej brzuch, dotykałem go - rzucił w moją stronę, a mnie przeszły dreszcze. Zbita z tropu wręcz w głowie karałam się za głupotę, w którą uwierzyłam Dawidowi. Sztuczny brzuch i fałszywy test.
- Nawet jeśli, to nikt nie mówił, że to twoje - spojrzałam w końcu na drzwi łazienki, jednocześnie stawiając dalej na swoim. - Ja bym to chyba sprawdziła na twoim miejscu.
- Jeśli mówi, że jest moje, to nie mam powodu, żeby nie wierzyć. - usłyszałam głos zza drzwi.
Wzruszyłam ramionami, po czym ruszyłam w stronę lustra, aby wziąć szczoteczkę do zębów Kamila. Uznałam, że będzie to łatwiejsze niż wyrywanie mu włosów z głowy pod jakimś głupim pretekstem. Wsadziłam ją do specjalnego pojemniczka. Swoją drogą chłopacy nieźle to wymyślili, Dawid obmyślił plan, a Andrzej załatwił badania u swojej ciotki, która pracuje w laboratorium nieopodal Bischofshofen. Dzięki temu badania z ponad dwóch tygodni oczekiwania, zrobione będą w całe dwie doby, co oznaczało, że wyniki dostaniemy jeszcze podczas pobytu w Austriackiej miejscowości.
- Znalazłaś? - spytał, patrząc na mnie przenikliwie wzrokiem. Skinęłam głową na tak. - To dobrze.
Poczułam wibracje w kieszeni, sprawdziłam szybko telefon, zauważając, że to wiadomość od Stękały. Poinformowana o tym, że ich część planu powiodła się, ruszyłam spokojnym krokiem w stronę drzwi.
- Nigdy Cię nie pytałem o to - zaczął ponownie Kamil, wymuszając we mnie, zaczekanie na to, co powie. - Co u Ciebie?
- Jak widzisz, mam się dobrze, jestem całkiem szczęśliwą singielką - zaczęłam, patrząc na niego, a właściwie na resztki prawdziwego Kamila, którego kiedyś pokochałam. - Chociaż bywałam wiele szczęśliwsza. Przynajmniej miłość do kogoś musiałam przerobić na miłość do siebie, w końcu więcej mi już nie zostało.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, wzdychając głęboko. Wiedział, o czym mówię i wiedział też, że to o nim. Nie mówię, że nie bolało, ale pierwszy raz w życiu pozwalałam przeżyć sobie ból niżeli jak zawsze dusić go w sobie i potem żałować podjętych decyzji.
- Chciałabym, żebyś też kiedyś był szczęśliwy - wyszeptałam cicho. - No nic, lecę, bo mam jeszcze trochę do zrobienia dzisiaj.
Zamknęłam drzwi, jakbym zamykała kolejny rozdział w swoim życiu.
- Ana! - usłyszałam głos Dawida. - Masz?
- Trzymaj - wyciągnęłam opakowanie z kieszeni bluzy, podając je chłopakowi. - Zróbcie to szybko i powiedzcie mu od razu. Może czasami zachowuję się, jakbym nie miała serca, ale jednak je chyba posiadam, więc nie dawajcie mu tak długo się męczyć.
Kubacki skinął głową, uśmiechając się do mnie, a po chwili ruszając w swoją stronę. Tymczasem ja z torbą pod ręką kierowałam się do wynajętego przez Polski Związek Narciarski samochodu, którym miałam pojechać na skocznie i poustawiać parę kamer wspomagających. Wrzuciłam torbę ze sprzętem na tylne siedzenie, a sama odpaliłam samochód, gdy nagle ubrany na sportowo mężczyzna wyskoczył mi przed maskę.
- Co robisz baranie! - uchyliłam szybę, wykrzykując do chłopaka, po chwili rozumiejąc jednak, że 90% osób tutaj nie rozumie grama polskiego. Ubrany na czarno mężczyzna ruszył w moją stronę, zdejmując z twarzy kominiarkę, przez którą było widać tylko i wyłącznie jego oczy. - Kuba!
- Wybacz - roześmiał się swobodnie. - Podrzucisz mnie?
- Gdzie? - spytałam, patrząc na zegarek i mój ograniczony czas przez akcję humanitarną ''Ratujmy Kamila Stocha przed wampirzycą wysysającą chęci do życia''.
- Na skocznie, Doleżał, powiedział mi, że będziesz tam jechać, a ja mam w ramach kary przebiec 10 razy po schodkach w górę skoczni i opcjonalnie pomóc ci przy pracy - uśmiechnął się do mnie. - To co?
Zakręciłam oczami.
- Wskakuj - powiedziałam patrząc, jak ciemnowłosy nagle uśmiecha się jeszcze szerzej niż wcześniej. Naglę, drzwi samochodu od strony pasażera trzasnęły i mogliśmy ruszyć w drogę.
- To, co zrobiłeś, że Michał Cię tak skarał? - starałam się rozluźnić atmosferę między nami. Rzecz w tym, że z naszej dwójki byłam jedyną spiętą osobą. On wydawał się nadzwyczajnie spokojny, pewny siebie i miejsca, w którym się znajduje. Odnosiłam wręcz wrażenie, że cieszył się, że będzie mi towarzyszył.
- Zaspałem półtorej godziny na trening siłowy - mruknął w moją stronę. - Jakby nie mógł się zlitować.
- Chcesz być mistrzem, musisz cierpieć - uśmiechnęłam się lekko, patrząc przed siebie na drogę.
- Jak przeżyłaś noc z Kamilem inaczej zwanym wredną ciotą? - zagaił, kontynuując rozmowę.
- Nie naruszał mojej bańki prywatności, także nie skończył z skopanymi jajami - zasugerowałam. - W innym wypadku nie byłbyś jedynym, który się spóźnił.
- Chciałem, żebyś była u mnie w pokoju, bo mam większe łóżko, ale ten się wyrwał jak marchewka z grządki - burczał pod nosem skoczek. - Mam wrażenie, że czułabyś się lepiej niżeli ze swoim eks.
- Też wolałam, ale no cóż - rzuciłam cicho. - Następnym razem.
- W takim razie specjalnie usunę twoją rezerwację na pokój - zaśmiał się sugestywnie.
- Nie ładnie panie Wolny - odpowiedziałam sugestią tak jak on. Bawiły mnie te przekomarzanki między nami, swoją drogą było to całkiem ciekawe.
- Nigdy nie mówiłem, że robię ładne rzeczy - poczułam jego wzrok na sobie, w tym samym czasie zagryzając wargę, aby chociaż trochę skupić się na parkowaniu, a nie tym przyjemnym uczuciu, które przeszło przez całe moje ciało.
- Jesteśmy na miejscu - szybko zmieniłam temat, wyciągając kluczyki ze stacyjki. Otworzyłam drzwi i poczułam uderzające zimne powietrze. Pogoda była dzisiaj idealna na skakanie, 0 stopni na zewnątrz, zerowe opady śniegu i brak wiatru. Odetchnęłam pełną piersią gotowa do pracy. Otworzyłam bagażnik, aby wyciągnąć torbę, ale ubiegł mnie Wolny.
- Ja to wezmę - obdarzył mnie szczerym uśmiechem, na który wywróciłam oczami. Uznałam, że im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy, więc nawet się nie sprzeciwiałam. Ruszyliśmy w stronę skoczni, abym po chwili mogła zacząć pracę.
I tak mijały mi kolejne godziny spożytkowane na montowaniu, poprawianiu i ustawianiu sprzętu według rozbiegu oraz samej skoczni. Obserwowałam Wolnego wykonującego swoją karę, który latał w górę i dół skoczni od dobrej godziny, dysząc już ze zmęczenia. Gdyby nie to, że postanowił najpierw pomóc mi w pracy, a dopiero później odbyć karę zapewne leżałby już na łóżku w hotelowym pokoju. Nie mogę zaprzeczyć, że jest w nim coś, co przyciąga człowieka, chociażby to, że za każdym razem, gdy go widzę, jest szczęśliwy i rozpromienia swoim szczęściem każdego wokoło. W tym mnie, za co jestem mu dosyć wdzięczna. Spojrzałam w dół skoczni, dostrzegając czarny bus, z którego po chwili wyszła kadrowa banda. Rozpakowywali oni sprzęt, przygotowując się do treningu.
- Gotowe Ana? - usłyszałam głos trenera wołającego z dołu skoczni. Spojrzałam na bruneta machającego do mnie ręką.
- Już kończę - odkrzyknęłam, przyspieszając tempa, aby ci jak najszybciej mogli skorzystać z obiektu. Kilka minut później wędrowałam już dołem skoczni, podśpiewując sobie ostatnią piosenkę Landberry pod nosem. Spojrzałam na zdyszanego Wolnego siedzącego na bandzie otaczającej skocznie, ten, gdy mnie zauważył, uniósł głowę, sponad telefonu poklepując miejsce obok siebie, co sugerowało, że chciał, żebym usiadła z nim.
- Żyjesz? - wgramoliłam się na miejsce, po czym uniosłam brew, patrząc na jego zaczerwienione policzki.
- Jak widać - wziął głęboki oddech, przekładając telefon z ręki do ręki.
- To może ja nie będę mówić Doleżalowi, jak bardzo się opierdzielałeś w wykonywaniu kary - dogryzałam mu. - Jeszcze każe ci zrobić to samo dwa razy.
- Ty okropna kobieto - spojrzał na mnie zszokowany. Po chwili zeskoczył z bandy, chowając komórkę, aby sekundkę później cisnąć we mnie kupą śniegu. Zapiszczałam głośno, również zeskakując z wysokości i jak najprędzej uciekając przed ganiającym mnie po zeskoku Kubą, licząc, że za chwilę sobie odpuści tę głupawą zabawę. Sięgałam szybko po śnieg, aby też go obrzucić, ale ten był silniejszy i zdecydowanie szybszy niż ja. Nagle poczułam, jak coś złapało mnie za nogę, a sama runęłam na biały puch.
- I co teraz? - spojrzał na mnie, a jego twarz przebiegł szatański uśmieszek zadowolenia z przewagi nade mną.
- Dobra, wygrałeś, a teraz złaź ze mnie gamoniu - wywróciłam teatralnie oczami, próbując podnieść się spod jego ciężaru ciała. Nagle poczułam, jak odgarnia z mojej twarzy resztki śniegu, patrząc na mnie wesołym wzrokiem. Och, nie wspomniałam, że nigdy nasze twarze nie były tak blisko. Zapewne z boku wyglądało to, jak idealna scena do zimowej komedii romantycznej.
- Za buziaka - jego usta zwinęły się w dziubek.
- Chyba kopa w jaja - odsunęłam jego ręką, twarz prychając i jednocześnie śmiejąc się pod nosem. - Wstawaj głupolu.
Chłopak podniósł się ze śniegu, podając mi dwie dłonie, abym sama mogła stanąć na równych nogach. Złapałam go za nie, a ten podciągnął mnie do tego stopnia, że wpadłam ponownie w jego objęcia.
- Lecisz na mnie - mruknął, a mi przed oczami przeleciał ten sam tekst wypowiedziany przez czyjeś inne usta. Uświadomiłam sobie wtedy, że niektóre rzeczy się nigdy nie zmieniają.
- Chciałbyś.
Poruszył zabawnie brwiami.
Nagle usłyszałam głuchy huk i nieprzerwany dźwięk klaksonu samochodu. Spojrzałam na chłopaków biegnących w stronę drogi idącej przez las. Przerażona tym, że komuś z nas mogło się coś stać, ruszyłam w bieg, jakby goniło mnie stado koni, które miałoby mnie zaraz zabić. Serce z sekundy na sekundę biło mi coraz szybciej, a brzuch ściskał się z przerażenia. Bałam się, a jednocześnie liczyłam, aby to nie było to, o czym myślę. Wyłoniłam się po chwili zza drzew i ujrzałam roztrzaskany samochód, jednocześnie czując, jak cała wewnętrznie drżę, spojrzałam na Piotrka, Dawida i Stefana wyciągających kogoś zza miejsca pasażera i błagałam Boga, w którego od tak dawna nie wierzyłam, żeby to nie był Kamil.
Upadłam na środku asfaltowej drogi, wrzeszcząc i krzycząc, błagając o pomoc, wyrzucając temu u góry, że nigdy nie robi nic tak, jak powinien. Patrzyłam na jego zakrwawioną twarz ciemnowłosego, czując, jak łzy płyną mi ciurkiem po twarzy.
- Ratujcie go! - krzyczałam dookoła, zanosząc się płaczem, gdy chłopacy próbowali reanimować Kamila. Patrzyłam na to, jak możliwie jedyna miłość mojego życia umiera na moich oczach. Minuty były tak szybkie, jak sekundy, do tego stopnia, że nie zauważyłam, nawet gdy pojawiła się karetka i ratownicy, którzy przejęli sinego, ledwo oddychającego Kamila, po czym układając go na noszach, wzięli do karetki. Jedyne co pamiętałam, to mój szloch i błagania, wręcz wycie o to, żeby go ratowali.
Upadłam ponownie na asfalt, czując, jak otulają mnie czyjeś silne ramiona. Nie zastanawiałam się nawet czyje, patrzyłam tylko na odjeżdżającą na sygnale karetkę, migająca czerwono-niebieskimi światłami. Zalana łzami trwałam w swoim letargu, nie wiedząc co się wokół mnie dzieje, a jedyne co miałam przed oczami, to jego, nie oddychającego, całego czerwonego od krwi.
I wtedy uświadomiłam sobie, że moich modlitw nikt nigdy nie słucha.
I że tak naprawdę nigdy nie przestanę go do końca kochać.
********
Miłego wieczoru kochani, zawsze chętnie przeczytam wasze komentarze:)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top