VII

  

Obiecałam sobie, że cokolwiek mi powie, nic nie zmieni tego, co zamierzam zrobić i tego, co czuje. Lubie składać niespełniające się obietnice, bo podświadomie czułam, że popełniam ogromny błąd, zgadzając się z nim porozmawiać. Miał to do siebie, że każde wypowiedziane przez niego słowo przemawiało do mnie jak najpiękniejsza symfonia. Cholerny czaruś.

Ubrałam swoją ulubioną bluzę z Adidasa i spięłam włosy w luźnego koka. Nasze widzenie się nie było szczególną okazją, abym pindrzyła się bardziej niż zwykle. Doprowadziłam się do porządku dziennego i to wystarczało. Zbiegłam schodami, rzucając rodzicom ciche ''wychodzę'' aby po paru sekundach drzwi za mną trzasnęły. Ruszyłam dziarskim krokiem w stronę najbliższego przystanku samochodowego, nie spodziewałam się tylko, że ten pacan postanowi po mnie przyjechać. Po kilku sekundach rozpoznałam jego czarne bmw, nadal miał zamiłowanie do sportowych samochodów. Ruchem wskazał, abym wsiadła do pojazdu, a ja nawet się nie spierałam. Najzwyczajniej w świecie chciałam to mieć za sobą. Ruszyłam więc w jego stronę, po chwili wskakując na przednie siedzenie w nie do końca zgrabny sposób. Spojrzał na mnie, a jego kącik ust delikatnie uniósł się do góry, aby zaraz wrócić do tej kamiennej miny.

- Więc czego chcesz? - burknęłam, zapinając pas, zdana na niego. - Nie mam czasu ani ochoty na tą...

- Czy możesz raz w życiu się zamknąć i nie jazgotać? - skarcił mnie, a we mnie przybrała jeszcze większa wola walki i rzucenia się mu do szyi.

- Możesz przestać być głupim chujem? - syknęłam, wciskając ręce w bluzę. - Nie życzyłam sobie być tu z tobą.

- Jak zwykle musisz mieć ostatnie słowo - prychnął pod nosem, poprawiając ciemne okulary. Moja skóra płonęła, płonęła ze złości. Czułam, że policzki mam czerwone i jestem na skraju wybuchu. To niemożliwe jak szybko potrafi wyprowadzić mnie z równowagi.

- To może się zamknij, odstaw mnie z powrotem do domu i niech to będzie nasze ostatnie spotkanie?

Zatrzymał samochód na światłach, po czym jedną dłonią ściągnął szkła, piorunując mnie swoimi niebieskimi oczami. Nie powiem, że nie zrobiło mi się gorąco i dość niezręcznie jak analizował całą moją twarz.

- Musisz wszystko komplikować? - spytał, unosząc teatralnie brew.

- To ty wszystko komplikujesz, włażąc butami w moje życie - burknęłam, wpatrując się w niego z równie zaciętą miną. - Zajmij się tą czarną lafiryndą, czy kimkolwiek Ona jest.

- Lafiryndą? - na jego usta wpełzł ironiczny uśmieszek. - A co, zazdrosna?

- O tę lafiryndę? - roześmiałam się sama do siebie. - Nie mam o co, jest cała twoja.

- Lubie, gdy to robisz.

- Co robie? - szepnęłam, wpatrując się bezuczuciowo w drogę.

- Udajesz, że masz to w dupie.

- Bo mam - rzuciłam. - A nawet głębiej

Oczywiście nie miałam, bo odkąd zobaczyłam ich razem, to cholera mnie strzelała i miałam ochotę powyciągać ją za te czarne kudły, doczepiane kudły, ale pomińmy ten fakt. Zapewne to burza hormonów przed moim okresem.

- To, czemu nazwałaś ją lafiryndą? - dociekał swoim niskim, cholernie pociągającym głosem.

- Bo nią jest. - podsumowałam krótko i zwięźle, ale ten nie dawał za wygraną.

- Gdybyś tylko wiedziała jak dobrze...

- Pieprzy mnie to.

- Tak jak ja ją? - rzekł, a ja wywróciłam oczami na to idiotyczne zagranie. - Czy jak ciebie?

Oczy wyszły mi na wierzch.

- To było naprawdę nie na miejscu - poprawiiłam się na fotelu czując jak policzki mnie palą. Myśl o tym całym ''pieprzeniu'' jak to pięknie określił,sprawiła, że czułam się naprawdę nie na miejscu. A gorsze było to, że z każdym momentem atmosfera w tym samochodzie gęstniała. Przyglądałam się Kamilowi kątem oka. Naprawdę przerażał mnie fakt, jak taki idiota może działać na kobiety. Na mnie. Szczególnie po tym, co się wydarzyło, powinnam czuć jedynie obrzydzenie. Zamiast tego cholernie pociągał mnie każdy jego mniejszy gest, ruch.

- Jesteśmy.

Rozejrzałam się wokół. Staliśmy w środku ciemnego lasu.

- Najlepiej zakończyć to tam gdzie zaczęliśmy.

Otworzyłam szerzej oczy i rozpoznałam miejsce. To tutaj, czas temu Kamil powiedział mi, abym o nim zapomniała, jeśli coś się stanie.

Nie zapomniałam.

- Co tu robimy?

- Rozmawiamy.

- Słysze.

- Kurwa, nawet nie wiesz, jak mnie boli to, że cokolwiek powiem, nic tego nie naprawi. - usłyszałam rozpacz w jego głosie i przeszyły mnie dreszcze, czułam, że to grubsza sprawa. - Nie wiem, od czego zacząć, może od tego, że nigdy tak naprawdę nie wytłumaczyłem ci dlaczego.

- Słucham. - odparłam suchym tonem, gotowa na wszystko.

Nic nie zmieni tego, co czuje.

- Tamtego wieczoru. Boże. Nawet nie wiesz, jak źle się z tym czułem. Ja musiałem. Nigdy nie zrobiłbym tego z własnej woli. Nie wiem jak wytłumaczyć ci, że zrobiłem to dla twojego dobra, gdy jednocześnie tak Cię skrzywdziłem i zepsułem wszystko, gdy każde moje słowo brzmi jak wypowiedziany banał. Tyle lat winiłem się, myślałem, że gdyby nie to, może teraz bylibyśmy razem. Mieli własny dom, byłabyś moją narzeczoną, a za jakiś czas mielibyśmy dziecko. O tym marzyłaś. Jak na 19 latke marzyłaś o rodzinie, kochającym mężu. Pamiętam to wszystko tak bardzo.

Zaczyna boleć, cholernie boleć.

- Tego wieczoru musiałem to zrobić. Inaczej Ona by Cię skrzywdziła. Powiedziała mi, że Cię zabije. Myślałem, że to żart, ale to była psycholka. Albo z tobą zerwę wszelki kontakt, zostawię Cię tak, abyś mnie znienawidziła, albo przypłacę twoim życiem za to, że Cię kocham.

Kocham.

Nie kochałem.

Kocham.

- Dlatego powiedziałem to wszystko. Dlatego zachowałem się jak największy dupek i najzwyczajniej wyrzuciłem Cię ze swojego życia. Codziennie budziłem się ze świadomością, że nigdy Cię nie zobaczę. Twojej twarzy, gdy śpisz obok mnie, tańca w kuchni, rozłożonej na

kanapie w salonie oglądającej głupie tv show. Kochałaś You Can Dance. Dotarło do mnie, że nic nie zapełni pustki po tobie. Żaden związek, treningi. Nic nie potrafiło ukoić mojego bólu. Walczyłem z tym latami. Potem pojawiła się ona jak promyk słońca w moim życiu, wprowadziła spokój i w końcu przestałem tyle myśleć. Była dla mnie najlepszą przyjaciółką. Zaczęło się jakoś układać. Zapomniałem, chociaż na chwile. A potem na tym weselu. Wszystko wróciło, nie myślałem, że tam będziesz. Byłaś taka piękna w tej sukience. Tak bardzo odmieniona, wyglądałaś na szczęśliwą. Z nim. Każdy twój ruch utwierdzał mnie w fakcie, że nigdy nikogo nie pokocham tak jak Ciebie.

Łza spływała po moim policzku, ale słuchałam. Cierpliwie i dalej z łamiącym się sercem.

- A potem dowiedziałem się czegoś. Jakkolwiek Cię to nie zaboli, przepraszam. Muszę ci to powiedzieć. Wtedy gdy to się Stalo, Ona nie była jedyną, którą maczała w tym palce. Peter jej pomagał.

Nie mogłam uwierzyć. Nie wierzyłam. Nie On. Nie Peter.

Nie mógł ułożyć sobie szczęścia na czyimś.

On mnie kocha.

On mnie... kocha?

- Wpadłem w furie, myślałem, że pojadę do niego i obije mu mordę, ale obiecałem sobie, że nie zepsuje twojego szczęścia. Kilka dni później dotarła do mnie wiadomość, że Ona nie żyje. - westchnął. - Potem był ten bankiet, kolejny raz zadawałaś mi ból tym, jak szczęśliwa byłaś. Tym jak piękna tam siedziałaś i biłem się z myślami, że nigdy więcej Cię nie dotknę i nie będziesz moja. Mimo że nie powinienem nawet o tym pomyśleć. Potem powiedziałaś, że mnie nie nienawidzisz. Nigdy nie poczułem takiej ulgi jak wtedy. Najbardziej bałem się, że największym błędem twojego życia, nie zniósłbym tego. Zrozumiałem, że zasługujesz na prawdę po tym czasie. Jedyne czego żałuje, że nie wyznałem ci jej wcześniej.

W mojej głowie wirował jego głos, powtarzając co po niektóre słowa, schowałam twarz w dłoniach, próbując dojść do siebie, po tym co usłyszałam. Dlaczego tak cholernie mnie to dotknęło?

Nie powinnam płakać przez to, co mi powiedział.

- Wiem, że to nic nie zmieni. - dokończył. - Ale tak będzie lepiej. Jeśli tylko będziesz z nim szczęśliwa.

Jak miałam być szczęśliwa, skoro mój związek opierał się na innym, w dodatku był załamany do samych korzeni?

I jakie uczucie we mnie sprawiało, że mu wierzyłam?

- Proszę, powiedz cokolwiek, bo mnie to załamie – uderzył dłonią w kierownice, po czym wydał z siebie odgłos rozpaczy.

- Odwieź mnie.

Jak poprosiłam tak też, zrobił. Parę minut później byłam pod swoim domem, odpięłam pas i z hukiem wysiadłam, ruszając w stronę furtki. Nagle poczułam, jak ktoś mnie pociągnął. Stałam parę centymetrów przed nim, patrząc na jego twarz w świetle latarni.

- Powiedź coś.

Zagryzłam wargę.

- Muszę iść.

Parę minut później tkwiłam w swoim łóżku. Rodzice wyjechali na jakieś targi za miasto, więc mogłam porwać pudełko lodów i zasiąść przed telewizorem oglądając jakiś ckliwy romans. Nawet nie miałam do kogo zadzwonić i się wypłakać. Marita była w podróży poślubnej, zaś moja siostra miała wystarczająco swoich problemów. Kocur spędzał romantyczne chwile ze swoją nową dziewczyną, a reszta chłopaków raczej nie była gotowa na wysłuchiwanie moich żalów. Połączenia od Prevca odrzucałam, bo nie miałam siły z nim rozmawiać. Z tej rozpaczy nasuwała mi się postać Kamila, ale byłabym głupsza, niż norma przepowiada, gdybym to zrobiła. Nagle moja komórka zawibrowała.

Odłożyłam ją na stolik i skupiłam się na programie. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi i delikatnie speszona tym, kto może dobijać się o 22, zeszłam na dół. Związałam włosy i spojrzałam przez wizjer.

- Co Ty tu robisz? - mruknęłam, uchylając drzwi. - Czego nie rozumiesz w tym, że nie chce Cię widzieć?

- Martwiłem się o Ciebie, mogę wejść? - spytał, a ja skinęłam głową w odpowiedzi. Może, gdy zobaczy, że użalam się sama nad sobą, to da mi spokój. Ruszyłam po schodach na piętro, wierząc, że będzie mi dane wrócić do mojego wcześniejszego zajęcia. Usłyszałam jego kroki za sobą i wywróciłam oczami.

- Nie dasz mi świętego spokoju? Naprawdę nie chce niczyjego towarzystwa – burknęłam, wskakując na łóżko i zakładając nogę na nogę. - Najlepiej dajcie mi wszyscy święty spokój. Możesz już sobie iść?

Usiadł obok mnie, a ja poczułam się niezręcznie.

- Na pewno wszystko okej?

- Wszystko idealnie, zajebiste. Kwiaty rosną, pszczółki latają – prychnęłam. - Ide pod prysznic i mam nadzieje, że jak wrócę, to cię tu nie będzie.

Ruszyłam w stronę drzwi, aby po chwili zanurzyć się w ciepłych kroplach wody. Wtarłam ulubiony balsam pod prysznic i go spłukałam. Okryłam się ręcznikiem, nucąc pod nosem nową piosenkę Dua Lipy i ruszyłam z powrotem do pokoju po piżamę.

- Kurwa! - wrzasnęłam, widząc Stocha, siedzącego w tej samej pozycji do przed moim wyjściem. - Miałeś sobie pójść.

- Ty tak powiedziałaś – mruknął, bawiąc się telefonem, spojrzał w końcu w górę, a jego oczy ciemniały. Przycisnęłam do siebie ręcznik, czując, jak atmosfera gęstnieje. - Ja pierdole... ubierz się.

- C-co? - wydukałam, patrząc, jak podchodzi do mnie. - Kamil!

- Mam taką cholerną ochotę ściągnąć z Ciebie ten ręcznik a mogę tylko sobie wyobrażać, jak wspaniale musisz pod nim wyglądać – dotknął mokrego kosmyka moich włosów a mnie przeszły dreszcze. - Naprawdę żałuje.

Zagryzłam wargi, walcząc z myślami.

I nagle materiał zsunął się z mojego ciała.

*********

No więc... I'm back :)

All love,

Demurie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top