V

Witam, cześć, czołem!

Kobiety w pięknych, długich sukniach, o cenie wyżej niż moja roczna pensja. Panowie, wielcy charytatywni darczyńcy, każdy chce być lepszy od drugiego i pokazać jak dużo może dać. Przynudzone dzieciaki, wpatrzone w swoje złote iPhony, klikając szybko w ekran. Przestarzały prowadzący, chórki, zespół. I ja pośród nich.

Siedziałam przy stoliku z Pauliną, drugą żoną Apollo Tajnera, kobietą niedużo starszą ode mnie a o bardzo ciepłym podejściu i przemiłym charakterze. Obserwowałam nudne zapowiedzi, kolejne aukcje, przemowy, licząc, że zaraz stanie się coś ciekawego. Właściwie siedziałam tu tylko dlatego, że dostałam zaproszenie. Z własnej woli bym się tu nie pojawiła. Tym bardziej że Peter musiał nagle wrócić do Słowenii i jeszcze nie wiadomo kiedy wróci. Cóż.

Od wesela minęły dobre dwa i pół tygodnia, za to pochłonęły mnie przygotowania do własnego.

- A teraz czas na przemowę jednego z głównych bohaterów tego wieczoru, chętnie angażującego się w działalność charytatywną, tą zwyczajną, jak i na rzecz polskiego sportu, dwukrotnego zdobywcę mistrzostwa olimpijskiego, zwycięzcę 65. Turnieju Czterech Skoczni...

Zdobywcę Pucharu Świata, Indywidualnego Mistrza Świata z Val Di Fiemme. Powitajmy Kamila Stocha gromkimi oklaskami. No tak, bo tylko jego brakowało mi do szczęścia. Ale dziś był sam. Nie, żebym obsesyjnie przyglądała mu się no ale nie widziałam tej jego ciemnowłosej dziuni, która ma psychozę na jego punkcie.

- Dziękuje za tak miłą zapowiedź, obym sprostał przemowie tak jak swoim osiągnięciom. - roześmiał się, zapinając garnitur i spoglądając po sali. Nagle nasz wzrok się spotkał, ale to ja pierwsza spuściłam głowę. - Po raz kolejny stałem się honorowym gościem balu charytatywnego, co jest dla mnie wielkim zaszczytem. Sam fakt, że mogę wesprzeć potrzebujących, sprawia, że czuje, że to miejsce, w którym powinienem być. To samo tyczy się sportu, który uprawiam już od dobrego czasu, możliwość patrzenia na młodo rozwijające się talenty i przyszłych mistrzów utwierdza mnie w fakcie, że sporty zimowe nie zginą i w przyszłości będziemy nadal odgrywać czołowe role na arenie światowych zawodów. Dlatego też chciałbym przekazać swój medal z Val di Fiemme na dzisiejszą aukcję, jak i prywatną kolację ze mną w hotelu Hilton. Cały dochód zostanie przeznaczony na Szkołę Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem.

Zszedł ze sceny, a moja zbyt upita głowa wpadła na pomysł wylicytowania kolacji. Byłoby zabawnie. Oczywiście na całej sali rozległy się gromkie oklaski, jakby było to coś nowego po przemowach Stocha. Wbił we mnie swój wzrok, w dodatku kierując się w stronę tego stolika.

- Kamil, świetna przemowa - usłyszałam głos Apolla, który pojawił się jak znikąd, wzięłam swój kieliszek i upiłam następny łyk wina, jakby tego pana tu nie było. - Nawet nie wiesz, jak jestem ci wdzięczny.

- To zaszczyt - uścisnął jego dłoń, po czym ponownie spojrzał na mnie.

Błąd.

Przeleciał mnie wzrokiem o ile tak można. I nie wiem, czy to te procenty w mojej krwi, ale naprawdę czułam, jak analizował każdą część mojego ciała w półmroku, który panował. Śmiem twierdzić, że nawet mnie rozebrał z mojej czerwonej i dość kusej sukienki, którą dziś miałam na sobie. W sumie, bardzo dobrze, niech patrzy co stracił.

Przerzuciłam nogę na nogę, ukazując kawałek tatuażu mieszczącego się na moim udzie. Nie obyło się to bez jego wzroku, ale po alkoholu czułam się tak pewnie, że bardzo chciałam wzbudzić w nim poczucie tego, że to mogło być jego. Wiem, że to dziecinne i głupie, ale naprawdę nie mam głowy do picia. Mierzyłam wzrokiem sale, nadal udając, że jego tu nie ma. No tak, dopóki nie dosiadł się do nas, obok mnie, niby przypadkiem stykając swoją nogę z moją. Skrzywiłam się sama do siebie.

- Pójdę do toalety - mruknęła do mnie Paula. - Trzymaj się.

Skinęłam głową, szukając Tajnera wzrokiem. Gdzie jesteś wybawco?

- Tajnera nie ma - usłyszałam niski głos Stocha, po czym wywróciłam oczami. - Myślę, że wytrzymasz dwie minuty mojego towarzystwa.

- Wytrzymać a chcieć to dwie różne rzeczy - syknęłam w jego stronę.

- Nie powinnaś tyle pić.

- Naprawdę śmiesz mówić mi, co powinnam, a co nie? - prychnęłam zirytowana jego zachowaniem. - Zabawne.

Wstałam od stolika z zamiarem pójścia na taras, a zamiast tego zachwiałam się, wpadając na siedzącego Kamila. Jakoś tak wyszło, że w momencie, gdy postawiłam stopę, zachwiało mnie do tyłu i zleciałam wprost w niego. Jego dłonie oplatały teraz moją talię, co sprawiło, że przebiegł mnie dziwny dreszcz, a głowa leżała na jego piersi. Chciałam jak najszybciej wykaraskać się z tej niezręcznej sytuacji. Poczułam, jak jego palce zjeżdżają i zaciskają się na moich biodrach i sama nie do końca wiedziałam, czy coś sobie urajam, czy to stało się naprawdę.

- Nadal sądzisz, że możesz iść? - wyszeptał do mojego ucha szelmowskim tonem.

- Mogę kopnąć Cię w jaja, na jedno wyjdzie - burknęłam, przesuwając się na moje krzesło. To sprawiało, że chciałabym być już w Słowenii i nie mieć z nim do czynienia. Jednocześnie miałam dziwną chęć, aby jego palce zjechały niżej. Jego dotyk był pomieszaniem goryczy ze słodyczą, co kompletnie do siebie nie pasowało.

- Prevc nie byłby zadowolony - rzucił od niechcenia. - Za to ja bardzo.

Chyba się przesłyszałam. Przełknęłam gulę rosnącą w moim gardle i nie wiem czemu, ale odebrałam to jako atak na mnie. Tym razem faktycznie wstałam i ruszyłam, a gdy chciał złapać mnie za dłoń, rzuciłam ciche i dość rozpaczliwe ''nie dotykaj mnie''. Jakoś sobie radziłam, trochę koślawo, ale wyszłam na taras i nawet dalej, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Potrzebowałam Petera i jego zapewnienia, że wszystko jest w porządku. Chciałam wrócić do domu i nie musieć zastanawiać się, czy w tym tygodniu go spotkam. Mimo świadomości, że wiedziałam, że tak będzie i tak przyjechałam, czego zaczynałam powoli żałować.

- Wróć, jest zimno - znowu On.

- Możesz spierdalać? Proszę?

- Do swojego chłopaka też tak mówisz? - jego bezczelny ton przyprawił mnie o pieczenie twarzy, ruszyłam w jego stronę z zamiarem strzelenia mu policzka, ale był szybszy i złapał mnie za nadgarstek. - Nie ładnie.

Próbował wykorzystać to, że jestem pijana czy jak?

Próbowałam się wyrwać, wręcz płacząc we wkurzenia na jego osobę.

- Dlaczego mi to kurwa robisz? - syknęłam przez łzy. - Nie dałam ci wystarczająco do świadomości, że nie chce mieć z tobą nic do czynienia? Zajmij się swoim życiem, nie wpierdalaj się w moje, gdy tylko masz do tego okazje.

Jego uścisk poluźnił się.

- Dlaczego za wszelką cenę chcesz zniszczyć moje szczęście?

- Nie chce.

- To przestań się wpieprzać do mojego życia. Jestem szczęśliwa, mam wspaniałego chłopaka, rodzine, która mnie wspiera, przyjaciół, na których mogę liczyć. Wszystko jest jak w sielance i nagle zjawiasz się Ty i włazisz mi z butami w życie. Po co? To daje ci jakąś satysfakcje?

Czyżbym trafiła w czuły punkt? Zamilknął i puścił mój nadgarstek. Ze świadomością, że wygrałam tę bitwę, postanowiłam stąd pojechać. Ruszyłam drugą alejką, a mój chód zmienił się w bieg. I tak mnie dogonił. Tuż przy fontannie.

- Możesz mnie zostawić? Chce wrócić do domu.

- Piłaś.

- Najwyżej rozpierdolę się o drzewo - rzuciłam od niechcenia, poczułam, jak ciągnie mnie za łokieć.

- Nawet o tym nie myśl - syknął w moją stronę poddenerwowanym tonem. Czyżbym zdenerwowała pana wiem wszystko i mogę wszystko? Ups, nie przykro mi.

- Nie dotykaj mnie - warknęłam.

- Wiesz, jaki jest z tobą problem?

- Zamieniam się w słuch, powiedz mi i to nasze ostatnie spotkanie.

- Proszę bardzo - mruknął ironicznie, przyciągając mnie do siebie. - Nagle po latach wracasz nie wiadomo skąd, nie wiadomo z kim i nic. Pojawiasz się, jakby nigdy się nic nie stało, cała w skowronkach, a mnie chuj strzela.

- Oh, masz uczucia?

- Zdziwiłabyś się.

- Wtedy ich nie miałeś - wyszeptałam w jego stronę, patrząc, jak szuka mniejsca, w które mógłby utkwić wzrok. Trafiłam?

- Bo widze Ciebie, w dodatku nie samą. W dodatku jestem szczęśliwy w swoim związku, ale gdy widze, że On Cię dotyka, to mam ochotę obić te jego słoweńską mordę. Potem chce, żebyś zniknęła, a potem nie śpię kilka nocy z rzędu, bo siedzisz mi w głowie, kurwa wariuje.

Łzy spłynęły po policzkach. Dlaczego każde spotkanie się tak kończy?

Zawsze płaczem.

- Nie wiem, nie rozumiem. - słyszałam jego przyspieszony oddech, poprawił swoje włosy. - A gdy widze jak mnie nienawidzisz to, nienawidzę siebie jeszcze bardziej.

Dlaczego nie potrafię go znienawidzić?

- Odwieź mnie.

Ruszyliśmy w stronę parkingu, w ciszy, napawając się chłodnym powietrzem. Z masą myśli w głowie, szukając wciąż odpowiedzi dlaczego. Moja głowa nadal była ciężka i szło mi się źle, ściągnęłam w końcu szpilki i ruszyłam po trawie, nie myśląc, nawet co by było, gdybym sobie coś wbiła albo jakiś owad by mnie ugryzł. Nie miałam siły, by tu być, na życie też jakoś nie miałam siły. Usłyszałam brzęk kluczyków i już wiedziałam, że pojedziemy jego samochodem. Jak typowy dżentelmen otworzył mi drzwi, a ja niezgrabnie wgramoliłam się na przednie siedzenie. Właściwie było mi obojętne co, jak i gdzie. Chciałam spać. Drzwi trzasnęły, a samochód wydał z siebie charakterystyczny dźwięk silnika. Jechaliśmy. W ciszy obserwująć drogę.

- Nie nienawidzę Cię.

- Co?

Naprawdę muszę się powtarzać?

- Słyszałeś. - powiedziałam sucho. - I w tym jest problem. Nie ważne jak bardzo bym chciała, nie potrafię.

Cholera, nie powinnam tyle pić, ale to wszystko samo wychodzi mi na język.

- Mam nadzieje, że dajesz jej więcej miłości niż mi kiedykolwiek. - ułożyłam się na fotelu, przyciskając do siebie torebkę. - Powinnam powiedzieć, że ciesze się z twojego szczęścia, ale skłamałabym, mówiąc, że jej widok obok Ciebie sprawia, że czuje się dobrze.

Zamknij się.

Kurwa.

Nie działa.

- Dlatego chce wrócić do Słowenii. - wymruczałam cicho. - Im szybciej wrócę, tym mniej będzie boleć. Do swojego życia, do Petera...

- Naprawdę go kochasz? - usłyszałam nutę goryczy w jego głosie.

- Chyba tak - odpowiedziałam.

- Chyba?

- Chyba. - uśmiechnęłam się sama do siebie, zamykając powieki. - Naprawdę ją kochasz?

Zapadła cisza.

- Chyba.

******

Obudziły mnie promienie słońca. Głowa bolała jak nigdy. Otwarłam oczy i automatycznie dostałam zawału serca na widok miejsca, w którym byłam. Już kiedyś się tu budziłam, ale parę rzeczy się zmieniło. Zaczęłam namiętne poszukiwania telefonu, co doprowadziło do tego, że spadłam z łóżka, wywołując ogromny huk. Drzwi otwarły się, a ja zobaczyłam Kamila.

- Co ja tu robie - wykrztusiłam z siebie. - Dlaczego... Co... Nie, to zły sen.

- Usnęłaś w samochodzie, nie wiedziałem gdzie Cię zawieźć - mruknął najspokojniej w świece, podając mi dłoń, abym wstała z podłogi. Natomiast mój automatyzm nie przyjął jego pomocnej dłoni i sam poradził sobie z sytuacją. Chciałam na niego krzyczeć i wrzeszczeć.

- Mogłeś mnie obudzić! - krzyknęłam, popychając go i kierując się do salonu. W dodatku zauważyłam, że nie mam na sobie swojej sukienki, a przydużą koszulkę co sprawiło, że czułam się jeszcze bardziej wkurzona na wszystko wokoło. Nie była to komfortowa sytuacja.

- Tak poza tym fajny tatuaż na udzie - usłyszałam ponownie jego głos i nabrałam chęci rzucenia w niego wazonem stojącym w salonie. - Musiało boleć.

- Gdzie są moje ubrania? - warknęłam, obciągając koszulkę niżej. - Chce stąd wyjść.

- Na górze są jakieś rurki i koszulka, weź je. - upił coś z czarnego kubka. Miał zmierzwione włosy i dwudniowy zarost na brodzie, ubrany był w desy i szarą koszulkę. Nic się nie zmieniło.

- Nie chce ubrać czegoś, co ona miała na sobie - dodałam po chwili zastanowienia. - Wolałabym wyjść nago.

- Droga wolna - jego kącik ust podniósł się, widząc moje coraz większe zdenerwowanie.

Zdecydowałam jednak wziąć, co daje, o ile to dawało mi pewność, że będę mogła stąd wyjść. Ubrałam swoje szpilki i ruszyłam w stronę drzwi.

- Otwórz to kurwa.

Usłyszałam jego kroki, wziął klucze z szuflady i przysuwając się do mnie, wcisnął klucz w zamek, siłując się z jego przekręceniem.

- Nie dotykaj mnie.

- No tak, bo robie to specjalnie - prychnął.

- Nie życzyłam sobie twojego towarzystwa - rzuciłam, patrząc mu w oczy.

Wcisnął dłoń w szparę między moimi plecami a drzwiami, szukając klamki. Cholera, czułam jego oddech na sobie. Jego noga powędrowała między moje.

- Gdybyś się odsunęła, byłoby łatwiej - spojrzał na mnie z rozbawieniem w oczach. - No i nie musiałbym Cię dotykać.

Tak też zrobiłam, przypadkiem wciskając szpilkę mojego buta w jego stopę. Syknął z bólu, co było symfonią dla moich uszu. Najwyraźniej postanowił mi się odwdzięczyć, bo przywarł mnie nadgarstkami do ściany, sprawiając, że to bolało. Jednak w jakiś dziwny przyjemny sposób. To chyba przerażało najbardziej.

- Jesteś najbardziej wkurwiającą istotą, jaka istnieje.

- To samo mogę powiedzieć o tobie - wyrzuciłam to z siebie, nie patrząc nawet w jego oczy. - Puść mnie.

Nie puszczając moich dłoni, z łatwością skrzyżował je za moimi plecami. Przeszywał mnie wzrokiem. Zdecydowanie przekroczył moje granice, nie widząc w tym cienia problemu. W końcu drugą dłonią przejechał po moim biodrze, a ja się mu wyrwałam.

- Tym razem poważnie wierze, że to ostatni raz, gdy Cię widze.

- Zbyt wiele mi wczoraj powiedziałaś, aby był to ostatni raz.

Poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca.

Houston, we have a problem.

******

Krótko ale musze nabrać wprawy, dość długo mnie tu nie było, wybaczcie ale ostatni czas to była ciągła nauka i poprawianie ocen :)x Mimo wszystko mam cichą nadzieje, że nie wyszło to bardzo źle. Troszke nie dopracowałam ale strasznie mi zależało aby wrzucić wam to w ten weekend. 

W lipcu wyjeżdżam na miesiąc więc postaram się napisać kilka rozdziałów i wrzucać wam co jakiś czas aby mi ff nie obumarło całkiem. 

Ktoś z was jedzie do Wisły na LGP? Ja zawitam na oba konkursy, na sektor a8, chętnie poznam kogoś z was! 

Zapraszam do gwiazdkowania i komentowania, zresztą jak zwykle już!

All love, 

Demurie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top