III
Rozwalmy ten system!
Wbijał we mnie swój kamienny wzrok, do tego stopnia, że bolało, gdy w końcu spojrzałam mu prosto w oczy. Spojrzenie pełne smutku, żalu... tęsknoty? Sama nie mogłam odgadnąć, co kryje się w jego brązowych oczach, tak niezmiennym od paru lat wyrazie oczu, ich spokoju i ciepła, które w sobie kryły. Stał bez ruchu, jakby analizował każdą część mnie, wracając do wspomnień sprzed lat.
Nie zmienił się zbyt wiele, może poza doroślejszymi niż wcześniej rysami twarzy, jego ciemne włosy nadal były ułożone w tę samą fryzurę, zarost okalał brodę, a z jego oblicza można było wyczytać to samo opanowanie co zwykle. Mimo tego, ponowne patrzenie na niego było jak nagły powrót do przeszłości, do każdej lepszej, jak i gorszej chwili. Każdego konkursu, śniadania, wyjazdu, poranku.
Nagle ruszył z miejsca, powoli zbliżając się w moją stronę. Czułam, jak moje ciało przeszywa dreszcz przerażenia i ekscytacji na raz, brak świadomości co teraz zrobi. Czy nakrzyczy na mnie, czy przytuli i powie, że dobrze, że wróciłam lub odwróci się i odejdzie.
- Anastasia - jego dotyk spowodował, że w moich oczach pojawiły się łzy i byłam minimetry od kompletnego rozpłakania się na oczach całego parku. Gdy mnie przytulił, jak gdyby nigdy nic, jakby to, co było, się nie wydarzyło, poczułam, że jestem odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Z odpowiednimi ludźmi, którzy mimo dystansu, czasu i próby, na którą ich wystawiłam, nie zawiedli mnie i nigdy tego nie zrobią. Ciepło biło z jego ciała, co było dla mnie, jak najcudowniejsze uczucie, jakie mnie spotkało. Jego oddech na mojej szyi przypominał mi bliskość i to, czym kiedyś byliśmy, jak sprawy potoczyły się dalej. Jego dłoń gładząca moje włosy dała mi to poczucie bezpieczeństwa.
Gdy w końcu oderwał się ode mnie, uśmiech przecinany smutkiem zagościł na jego twarzy.
- Gdzie byłaś, dlaczego - spytał, łapiąc moją dłoń.
- Musiałam wyjechać.
- Co takiego stało się tego wieczoru, że nagle znikłaś? - usiedliśmy na najbliższej ławce, a ja słysząc jego pytanie, wzięłam głęboki oddech, który miał uspokoić mnie przed tą trudną, aczkolwiek potrzebną nam obojgu rozmową. - Martwiłem się, tak bardzo się martwiłem.
- Musiałam - zaczęłam ponownie, jąkając się cicho. - To nie tak, że chciałam. Nie potrafiłabym tu zostać i wrócić do Polski, żyć jak dawniej. Prędzej byłoby mi do liny na szyi niż powrotu do normalności.
- Nie mów tak nawet - mruknął w moją stronę, obrzucając mnie lodowatym wzrokiem. - Co On takiego zrobił, że musiałaś zniknąć. Proszę, powiedz mi.
Zagryzłam wargę, tocząc wewnętrzną walkę z samą sobą. Powiedzieć czy nie. Zdobyć się na szczerość czy dalej tlić w sobie coś, co powinno już dawno temu zniknąć.
- Po prostu.... - kontynuowałam drżącym głosem. - On mnie zostawił.
- Jak to cię zostawił? - skrzywił się Maciek, słysząc moją krótką odpowiedź. - Nie rozumiem.
- Sama nie rozumiem, nadal nie rozumiem - odpowiedziałam krótko. - Kazał mi siebie znienawidzić, wyszedł. Bez zamiaru powrotu.
- To nie logiczne - skrzyżował ręce Kocur. - Gdy dowiedział się, że Cię nie ma to...
Podniosłam wzrok na niego, patrzył na mnie smutno. Nie wiedziałam, skąd we mnie ta chęć poznania co wtedy zrobił, co było, gdy dowiedział się, że sama zniknęłam. Na jego życzenie.
- Po prostu bez sensu.
- Powiedz mi - szepnęłam wręcz błagalnie. - Chce wiedzieć.
- On... - poprawił dramatycznie włosy. - On wpadł w jakiś atak. Nie wiem, był jak w amoku, gdy dowiedział się, że Cię nie ma. Dzwonił do twoich rodziców, dzwonił do Marity, sprawdzał wszystkie loty z Oslo. Ciągle powtarzał, że to jego wina. Że jeśli coś Ci się stanie, to on sobie tego nie wybaczy.
Ałć.
- Coś jeszcze?
- Nie opowiedział mi, co zaszło wtedy między wami, tuż po tym, jak znalazł twój list przestał się odzywać, uciął temat, jakby nic się nie stało - dodał ciszej. - Zmienił się. Nie jest tym samym człowiekiem co lata temu. Nie ma w nim już tego ciepła, które miał, gdy byliście razem. Jakby uczucia w nim zgasły, bez szans ponownego wzniecenia się.
- Mój łzawy list - uśmiechnęłam się niewyraźnie. Pamiętam wszystko, co napisałam tego dnia, każdą kroplę, która spłynęła na rozmazujący się tusz długopisu. Pomiętą kartkę i krzywy podpis.
- Nie rozumiem jednego, dlaczego nic nie powiedziałaś - wydukał spokojnie. - Tyle lat Cię szukałem, zastanawiałem się co z tobą. Gdzie jesteś, co robisz.
- Chciałam się od tego odciąć, nie miałam zamiaru sprawiać ci przykrości czy dorzucać zmartwień - powiedziałam szczerze. - Dlatego usunęłam się w cień.
- Gdzie byłaś, co robiłaś?
- Kończę właśnie studia w Słowenii, pracuje w związku, mieszkam w Kranjskiej i Ljubljanie.
- Studia? Związek? - jego twarz odzwierciedlała jeden wielki szok. - Czemu nigdy nie czytałem o tobie w słoweńskich mediach, nikt z kadry o tobie nie mówił, jakbyś się zapadła pod ziemie.
- Prosiłam ich, wytłumaczyłam im sytuację, dlaczego tu jestem, zrozumieli - kiwnęłm głową. - Poza tym, od jakiegoś czasu jestem w związku...
- Ta - prychnął, unosząc brwi. - Powiedz mi jeszcze, że z prevcem.
Uśmiechnęłam się głupio, a ten prawie podskoczył.
- Nie żartuj - rzucił w moją stronę. - Ty serio nie żartujesz. Co?
- To już dobre lata, gdy jesteśmy razem - oznajamiłam mu dość spokojnym tonem, jak na osoby, które się o tym dowiedziały, zareagował najgwałtowniej. Może poza Maritą, która stwierdziła, że nasze dzieci będą piękne. - Sama się tego nie spodziewałam.
- Ta, ja tym bardziej - rzucił sarkastycznie, a ja dałam my kuksańca w bok. - No już. Na ile zostajesz?
- Trzy miesiące, wracam i zdaje egzaminy na uczelni, potem nie wiem.
- Muszę się tobą nacieszyć te trzy miesiące gówniarzu - splótł swoją dłoń z moją, a ja poczułam się szczęśliwsza niż zwykle. - Tęskniłem, cholernie tęskniłem za tą twoją głupią gębą.
- Ja za twoim szczurkowatym pyskiem też - wystawiłam język. - Co u chłopaków?
- Mnie nie pytaj - odparł cwaniacko, widziałam, jak mruży oczy w tym swoim podstępnym uśmieszku. - Będą na weselu, na pewno ci opowiedzą.
- Czyli będę drugą po parze młodej atrakcją weselną? - westchnęłam, przeczuwając katastrofę na skalę lokalną i tysiące pytań, co, gdzie, jak i dlaczego. Już teraz miałam tego dość. - Nie tak to sobie wymarzyłam.
- Dasz radę, wierze w Ciebie. A w razie czego masz mnie, a ja mam haki na tych idiotów.
- On też będzie?
Sama nie wiem, czemu o to spytałam, chyba możliwość konfrontacji nadal mnie przerastała.
- Nie wiem... - głos Maćka ucichł. - Możliwe, nie tłumaczy nam się, gdzie będzie, a gdzie nie.
- Rozumiem, przepraszam za to pytanie... po prostu...
- Wszystko już wiem, nie denerwuj się.
Ponownie uścisnął mnie, jakby chciał przekazać tę masę wsparcia i dobrej energii dla mnie. Ukoić moje delikatnie poszarpane nerwy. Nie musiał nic mówić, abym wiedziała, jak ważne jest dla niego moje dobre samopoczucie. Może to przez to, że byliśmy kiedyś razem, a może to tylko jego sympatia do mnie?
Nie chciałam pytać go, czy kogoś ma. Czułam, że to nie jest czas ani miejsce na zadawanie pytań o jego związek lub samotne życie. Jeśli będzie chciał, sam pochwali mi się swoim szczęściem. Mimo to czułam delikatny dyskomfort, myśląc, że jesteśmy przyjaciółmi. Świadomość tego, że może coś do mnie czuć, nie pomagała. Lub po prostu jestem przewrażliwioną psycholką.
Nie ma nic pomiędzy.
******
Kościelne dzwony biły na cześć pary młodej, która już za chwile miała stanąć przed ołtarzem i powiedzieć sobie wieczne ''tak'' a potem żyć długo i szczęśliwie, jak to było w bajkach pisane.
Po cichu sama nie dowierzałam w to, co się dzieje, że moja najlepsza przyjaciółka właśnie idzie się całkiem ustatkować, że ten związek przetrwał tyle burzliwych lat i że potrafiła obdarzyć Borysa tak mocnym uczuciem. Nigdy nie widziałam jej takiej zakochanej i szczęśliwej, nie widziałam w jej wzroku tyle miłości, gdy patrzyła na swojego przyszłego małżonka. Siedząc obok mnie w białej sukni ślubnej, mogłam wyczuć to, jak denerwuje się całym przedsięwzięciem.
- A jak się przewrócę?
- Naprawdę o tym myślisz? - roześmiałam się mimo woli.
- Nie wiem już, o czym myśleć.
Bawiła się bukietem róż, który trzymała w dłoni. W białej długiej sukni, pięknym i długim welonie wyglądała pięknie jak jeszcze nigdy, a cały ubiór tylko podkreślał jej świetną figurę modelki. Loki opatulały twarz, na którą nałożony był perfekcyjny, aczkolwiek delikatny jak na nią makijaż.
Podjechałyśmy pod zabytkowo wyglądający kościół, a ja wysiadłam pierwsza, aby móc pomóc jej przy wysiadaniu i trzymaniu welonu. Szybko ruszyłam na drugą stronę samochodu, otwierając drzwi i podając Surmie dłoń.
- Dziękuje, że jesteś.
Przytuliłam ostatni raz moją jeszcze niezamężną bratnią duszę, z wyczuwalnymi już w oczach łzami. Zaraz powie sakramentalne tak, a ja będę najgłośniej płaczącą druhną na świecie. Już widze ten potok, który wydobędzie się z moich oczu.
- Zróbmy to - zobaczyłam jej uśmiech, gdy ruszyła przede mną. Trzymałam welon wyszywany małymi kryształkami, dumnie stąpając przed pojedynczymi gośćmi zebranymi przed kościołem. Większość była już w środku, czekając na wejście tej jedynej i najważniejszej z pań kobiety. W końcu moje szpilki dotknęły czerwonego dywanu, a ja upuściłam welon, który powoli ciągnął się po tkaninie. W pomieszczeniu zabrzmiały organy kościelne, a ja cała zesztywniałam, myśląc o tym, co zaraz się wydarzy.
Nagle usłyszałam otwierające się drzwi kościoła i zobaczyłam ich. Blond kręconą czuprynę, kozią bródkę, mądry wzrok, głupkowaty uśmiech i kocura. A gdy Oni zobaczyli mnie, wytrzeszczyli oczy, po chwili spoglądając na Maćka, który postanowił się z nich pośmiać. Obrzucili go tylko oburzonym wzrokiem i zajęli swoje miejsca.
Gdy rozpoczęła się msza, nie mogłam znaleźć sobie miejsca, w które mogłabym patrzeć, wciąż żyłam tym, że zaraz będą małżeństwem. Na papierze i w niebie.
- Ja, Borys biorę Cię Marito za żonę i ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, orazoraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż panie boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.
Łza zleciała po moim policzku.
Marita uśmiechnęła się, jak jeszcze nigdy, a jej załzawione od wzruszenia oczy, mówiły wszystko.
- Ja, Marita, biorę Cię Borysie za męża i ślubuje ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż panie boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.
Złapałam wzrok Petera siedzącego w trzecim rzędzie. Obdarował mnie uśmiechem, co jakoś podniosło mnie na duchu.
- A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela. - kontynuował ksiądz. - Borysie, możesz pocałować pannę młodą.
Obserwowałam całą scenę z bijącym jak nigdy sercem, gdy jego usta objęły jej, a tłum za wiwatował, klaszcząc i gwizdając. Spojrzałam na rodziny państwa młodych, mamy płaczące i wycierające łzy chusteczką, ojców, którzy udawali twardzieli i dalszą rodzinę, najzwyczajniej szczęśliwą z powodu ślubu.
W końcu ruszyli przez środek kościoła w rytm marszu weselnego, a tuż za nimi ja oraz Dawid, druhny pana młodego. Ja rozbeczana, z łzami na policzkach i uśmiechem psychopatki. A za nami ludzie i rodziny. Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok, ale gdy odwróciłam się, aby zobaczyć kto to, nikogo nie było. Po przyjęciu gratulacji para młoda odjechała, a goście zaczęli zbierać się w stronę swoich samochodów.
- Dałaś radę - poczułam, jak Prevc obejmuję moją talię, szczerząc się przy tym dziecinnie. - Nie utopiłaś nas, jestem dumny.
Po chwili pocałował mnie w czoło.
- Hej, nie płakałam - siorbnęłam nosem. - No może trochę. Trochę bardzo.
- Też kiedyś będziemy mieć taki ślub - szepnął mi do ucha, ja roześmiałam się, nie dowierzając w jego obietnice. Nie, żebym go nie kochała, ale Peter i ślub nadal mi nie współgrało.
- Kto zaszczycił nas swoją obecnością - usłyszałam sarkastyczny znajomy głos.
Odwróciłam się, odklejając od Prevca.
Spojrzałam na chłopaków i ich żony, wpatrujących się we mnie jak w ducha, który nagle się objawił.
- Wiedziałem, że tak będzie - mruknął smętnie Kocur. - To wesele, nie kółeczko ''dzień dobry, jednak żyje i wróciłam do Polski, kraju wódką i cebulą płynącą''.
- Cześć...?
- Wróciłaś z dupy i nagle witasz nas cześć? - warknął Kubacki. - Głupi gówniarzu, nie wierzę, że to mówię, ale brakowało mi Ciebie.
Poczułam, jak ściska mnie tak mocno, że moje płuca nie wytrzymują tego i krzyczą o natychmiastowy dostępu do tlenu. Następny był Piotrek i Stefan, potem Stękała, który ''wymiśkał' mnie jak jeszcze nigdy.
Ale nie było jego.
- Jedźmy już, obiecuje, że wszystko wam opowiem. Ale nie dziś. Dziś to dzień Marity i Borysa. - powiedziałam spokojnie, po czym odwróciłam się do Petera. - Jedziemy?
Skinął głowa i rzucił ''see ya'' do chłopaków.
- No bez jaj, oni są razem? - usłyszałam jęki Stękały, które wywołały na mojej twarzy uśmiech.
- Ciekawe ile wybulą na tych meblach - dorzucił Żyła i tyle go było słychać.
Doszliśmy do auta, aby po chwili ruszyć w stronę domu weselnego. Tuż przed nim rozpościerał się tłum osób chcących wręczać prezenty i składać życzenia. Trzydzieści płaczących ciotek, dwadzieścia wypindrzonych kuzynek i samotników liczących na znalezienie swojej drugiej połówki podczas dzisiejszego wieczoru. Sam hotel robił dobre wrażenie, wyglądał na przestronny i bardzo komfortowy.
- Wiedziałam, że tak skończycie - roześmiałam się, gdy w końcu nadeszła pora mojego prezentu. - Od początku, gdy się poznaliście, czułam, że tak to się skończy. Tylko nie zdziadziejcie, pamiętaj Mari, jak coś to tłuczkiem od kotleta w łeb i nie ma gościa.
- Ja tu nadal jestem - mruknął Borys w moją stronę. - Ale dzięki za miłe życzenia.
- Wiecie, że życzę wam jak najlepiej, bądźcie szczęśliwi - przytuliłam ich oboje, po czym odeszłam kawałek dalej, czekając na Petera, który rozmawiał z nimi trochę dłużej. Spojrzałam na Maritę kiwającą głową na tak i Borysa, który uśmiechnął się szerzej.
- Coś ty im nagadał? - szturchnęłam Słoweńca, gdy tylko podszedł do mnie.
- Żeby dzieci za dużo nie narobili, bo my jako chrzestni nie zagrabimy za dużo - wyszczerzył się, chowając ręce w kieszenie, gdy wywróciłam oczami. - Spokojnie, przecież żartuje. Idziemy?
Skinęłam głową, ruszając w stronę sali. Po kilkunastu minutach dołączyła do nas para młoda, która odbyła swój pierwszy taniec, prosząc potem kolejne pary na parkiet. Podeptałam Prevcowi stopy, z czego pierwszy raz byłam nadzwyczajnie zadowolona.
- Idę do toalety - rzucił w moją stronę, gdy zacięcie dyskutowałam z Kamilą, daleką kuzynką Marity, która wydawała się dość sympatyczna. Chłopak znikł, a ja niczym niezaabsorbowana dalej kontynuowałam rozmowę.
Aż do momentu, gdy usłyszałam jego głos w głośnikach.
- Witam państwa - zaczął spokojnie. - Jestem jednym z przyjaciół pary młodej, chciałbym tylko powiedzieć, że wam gratuluje. Wierze, że będziecie razem do samego końca, jestem wdzięczny, że was poznałem. Przechodząc do rzeczy, chciałbym coś oznajmić a dokładniej zapytać. Po krótkich konsultacjach z Marita oraz Borysem dostałem pozwolenie na zrobienie pewne rzeczy. Mam nadzieje, że nie zabierze to wam miana najważniejszych osób na weselu.
Usłyszałam ciche chichoty pośród tłumu.
- Ano, czy mogłabyś podejść? - zwrócił się do mnie, patrząc przy tym głęboko w oczy. Wstałam na swoich drżących ze zdziwienia i stresu nogach i koślawo ruszyłam w stronę sceny. Podał mi dłoń, gdy na nią wchodziłam.
- Co tu się dzieje - wyszeptałam w jego stronę, na co odpowiedział mi tylko uśmiechem. Zobaczyłam, jak jego ręka wędruje do kieszeni spodni, a on w tym samym czasie wyciąga mikrofon ze statywu.
Klęka przede mną, a ja zszokowana nie mogę złapać oddechu. Czerwone pudełko miga mi przed oczami, po chwile ukazując jedną z najpiękniejszych rzeczy, jaką w życiu widziałam.
- Anastasio... wyjdziesz za mnie? - Słysze w końcu to zdanie, nagle z moich oczu wypływają łzy, a ja zakrywam twarz dłońmi, starając się nie łkać ze szczęścia i szoku. Patrze, na Słoweńca czekającego cierpliwie na moją odpowiedź, ale nie mam siły, by wydusić z siebie cokolwiek, zbieram się w sobie, aby w końcu...
- T-tak.
Bierze moją drżącą dłoń i na środkowy palec zakłada pierścionek, po czym całuje jej zewnętrzną dłoń. Moje uszy wypełniają oklaski i krzyki ludzi zebranych w sali, otrząsam się trochę, aby wskoczyć w jego ramiona i czuć jak obraca mną wokół własnej osi. Mam czas, aby rozpłakać mu się w garnitur i przytulić do jego ciała, aby po chwili poczuć jego usta na swoich, ich najcudowniejszy smak. W końcu mogę spojrzeć mu w oczy bez ponownego rozpłakania się.
A wtedy drzwi sali nagle trzaskają, przykuwając uwagę zebranych.
I widze jego.
Jego obojętne i lodowate spojrzenie.
******
DZIEŃDOBRYPAŃSTWUCOTUSIĘDZIEJE
No i co moi mili, kto był gotowy na taką kontynuację historii?
A co najważniejsze, kto sądzi, że Kamil potrafi wparować w najmniej odpowiednim momencie?
Pisałam i pisałam aż oczy mnie rozbolały, ale mam cichą nadzieje, że wam się podoba! Oczywiście zapraszam do komentowania bo to dla mnie ważne, oraz gwiazdkowania. Chętnie poczytam co sądzicie, sugestie, uwagi. Bądźmy zdystansowani :)
All love,
Demurie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top