21

Miałem wrażenie, że jeszcze parę sekund, a moja dusza uleci z ciała. Serce biło mi tak szybko i tak głośno, że zacząłem podejrzewać u siebie arytmię. Czułem, jak stopniowo od polików do czubka nosa przybieram odcień dojrzałego, lecz zawstydzonego pomidora. Na domiar złego moje dłonie zaczęły się pocić. Szurałem nimi w piasku, by nieco załagodzić ten dziwny objaw, ale to tylko zaowocowało przylepionymi do dłoni drobinkami.

Cyno mruknął pod nosem i podparł się na łokciach. Nadal przygniatał mnie swoim ciałem. Nasze twarze dzieliły cholerne centymetry. Gdybym się podniósł... Mogłoby to się źle skończyć. Pozostawało mi tylko leżeć jak kłoda i czekać, aż mężczyzna raczy ze mnie zejść. Ku mojemu (nie)zadowoleniu nie śpieszyło mu się. Jego wzrok wbił się w mój tak, że sam nie mogłem uciec. Serce dalej łopotało na myśl o tych różowych ustach, które muskały mnie tylko w najśmielszych snach. Wiele razy śniłem o takich momentach, ale ten tu był jedyny, prawdziwy i niepowtarzalny. Ten mężczyzna, o którym śniłem dzień i noc, był przede mną. 

- Em.. Bolało, gdy spadłeś z nieba? - zaśmiałem się nerwowo.

Nie wiedziałem, co mam zrobić. Mój mózg sam wydał polecenie, zanim zdążył pomyśleć, jak rozładować niezręczną sytuację.

Cyno przerwał ciszę głośnym parsknięciem. Dygotając oparł czoło o mój obojczyk, pozwalając swoim mokrym włosom łaskotać mnie po twarzy i szyi. Pachniał chlorem. 

- To jest tak stare, że nawet nie wiem, jak mam na to zareagować. - uniósł głowę, ukazując swoje białe zęby. - Marny z Ciebie podrywacz... Nie. Jesteś "Narnym" podrywaczem.

- Nie wysilaj się, bo publika umrze ze śmiechu. - przekręciłem oczami na jego żart. - Złaź ze mnie grubasie. Dusisz mnie.

- Grubasie?! Widzisz ten sześciopak?!

Mężczyzna podniósł się do góry, prezentując swoje wyrzeźbione ciało. Starałem się nie spuszczać wzroku niżej, ale... Sam dobrze wiedziałem, jak wysportowane jest jego ciało. Rzadko miałem okazję, by podziwiać je z tak bliska, więc dlaczego miałbym nie skorzystać?

- Nie. Przysłaniają go Twoje fałdy. - drażniąc go dalej, wierzchem dłoni klepnąłem go po brzuchu.

Białowłosy przeniósł swój ciężar ciała na moje uda. W jednej chwili poczułem się jak bezbronny jelonek w potrzasku. Mężczyzna wyprostował się i jedną ręką zaczesał swoje włosy do tyłu, odsłaniając mieniące, złote oczy. To był zły omen.

- Tak grasz... Tak? Doigrałeś się Nari.

Moje ciało zalał zimny pot na myśl, o tym, co właśnie chciał zrobić. Znałem Cyno nie od dziś. Doskonale wiedziałem, co mu chodzi po głowie. Cholera... Nie podobało mi się to ani trochę! A zwłaszcza w tej pozycji!

- Jesteś gotów na karę wymierzoną przez potężnego Cyno? - zapytał, unosząc dłonie do góry.

- Nie. Nie, nie nie, Cyno. Nie rób tego. To zły pomysł!

- Za późno!

Dłonie mężczyzny wylądowały na moich żebrach. Zwinnie przebierał palcami, podrażniając moją skórę w najbardziej wrażliwych na łaskotki miejscach. Mój śmiech i odgłosy rozpaczy musiały nieść się przez wodę do przeciwnego wybrzeża. Kręciłem się na wszystkie strony, próbowałem go od siebie odsunąć, a przynajmniej złapać i zakleszczyć w uścisku. Wszystko za daremno. Cyno był dla mnie za silny i wyraźnie czerpał satysfakcję z mojego bólu.

- Prz- Prze-... Cyno!

Kiedy po moich polikach leciały łzy radości, mężczyzna zaśmiał się gromko. Zabawa przypadła mu do gustu na tyle, że jego dłonie zaczęły szukać innych miejsc podatnych na łaskotki. Gdy delikatnie dotknął mojej talii, poczułem, że robi się to niebezpieczne. Od razu przed oczami pojawił się obraz nocnego masażu, gdzie jedynym wyjściem awaryjnym był taras. Ale tutaj nie miałem takich możliwości.

Nie mogłem pozwolić na to, by Cyno zobaczył więcej, niż to wykracza poza naszą relację. Musiałem się uwolnić za wszelką cenę. Mocno przymknąłem oczy, nie kontrolując już swoich ruchów. Wierzgałem nogami i odpychałem go rękoma na każdą możliwą stronę. W pewnym momencie śmiech Cyno zagłuszyło głośne, rozpaczliwe "ała". Mężczyzna przeturlał się obok mnie, łapiąc za krocze. Przez pierwsze sekundy łapałem oddech, a dopiero po chwili dotarło do mnie, co zrobiłem.

- Cyno, żyjesz? - nachyliłem się nad nim, ściskając go za ramię. - Ja.. Przepraszam, nie chciałem! Bardzo Cię boli?

- Zostałem bezpłodny. - jęknął. - Ała... Ale żeby od razu z kolana?

- To było niechcący. - mruknąłem zatroskany jego opłakanym stanem. - Przepraszam... Pomóc Ci wstać, czy...?

- Możesz podmuchać, by przestało boleć.

Moje zmartwienie wyparowało w ułamku sekundy. Spojrzałem na niego spod byka swoim standardowym chłodnym wzrokiem bez emocji. Złotooki podniósł się do siadu i zaczął się głupio chichrać. Zacisnąłem usta i z całej siły uderzyłem go pięścią w ramię. Głupi Cyno. Gdyby powiedział to w innym kontekście oraz w innych okolicznościach — wziąłbym jego prośbę na poważnie.

- Wiesz Nari, myślałem, że nadal jesteś zestresowany, dlatego za tobą poszedłem. - powiedział po chwili ciszy. - Chciałem upewnić się, że wszystko jest okey. Gdy jesteś taki markotny, to martwię się o Ciebie. Jeśli coś Cię trapi, to możesz mi powiedzieć, w końcu jesteśmy przyjaciółmi.

- Tak, wiem. - uśmiechnąłem się delikatnie, by nie pokazać jak ciąży na mnie słowo "przyjaciele". 

- Na pewno nic się nie dzieje?

To mógł być dobry moment, by wspomnieć o mojej wyprowadzce do rodziców. Nie było wokół ani jednej żywej duszy, która mogłaby nam przeszkodzić w poważnej rozmowie. Atmosfera również była sprzyjająca. To był idealny moment, by mu o wszystkim powiedzieć i postarać się to jakoś sensownie wytłumaczyć, ale..

- Jeśli coś będzie się działo, to będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.

- Dzięki, Nariś. - mężczyzna uśmiechnął się, wstał i przeciągnął. - To co? Wracamy?

Spojrzałem ostatni raz na malowniczy obraz morza. Przymknąłem delikatnie oczy, wsłuchując się w kojący dźwięk rozbitych fal. Dlaczego czułem tu taką melancholię, jakbym miał właśnie w tym miejscu zacząć i zakończyć to wszystko, co się między nami dzieje?

- Cyno... - ugryzłem się w język, nim wypowiedziałem kolejne słowa. Mężczyzna posłał mi pytający wzrok. - Zrobisz mi... Albo nam zdjęcie na tle morza?

Jestem cholernym tchórzem.

***

Kolejne dni w domku minęły nam tak szybko, że nawet się nie obejrzeliśmy, a już byliśmy w domach i wykonywaliśmy nasze codzienne zajęcia. Kaveh przygotowywał się na swój wernisaż. Alhaitham załatwiał formalności ze swoim prawnikiem. Cyno nadrabiał zaległości w streamowaniu. A ja w wolnych dniach od swojej pracy, odwiedzałem szpital i tamtejszym Pacjentów, których miałem pod opieką jeszcze na swoim stażu. Lubiłem z nimi rozmawiać o codziennym życiu i słuchać ploteczek przy Jaśminowej herbatce Pani Arany.

Jednak na przełomie tych beztroskich dni pojawił się kolejny problem... Nie dość poważny, ale dosyć upierdliwy.

- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś! Jesteśmy przyjaciółmi! Jak możesz opuszczać nas bez słowa wyjaśnienia! Jesteś chamem Tighnari! I prostakiem! - Collei stukała pięściami w stół, a szklanka z latte podskakiwała za każdym razem. - Nie tak zachowują się przyjaciele!

- Dzięki, Sethos. - zmrużyłem oczy w stronę bruneta, który siedział wyjątkowo cicho. - Masz jęzor dłuższy jak kameleon.

- Sama mnie zmusiła do powiedzenia tego. - uniósł ręce w geście obrony.

- Jak mogłeś ty podły szczurze!.. - zielonowłosa rzuciła we mnie gramowym opakowaniem cukru.

To będzie długa rozmowa...



***

Yoo~

Zostawiam Was z rozdziałem i lecę odpoczywać! ♥ Miłej lekturki ^^

Do napisania,
Sashy ;3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top