T w e n t y T h r e e
Dwudziesty czwarty grudnia czyha za rogiem, więc od poniedziałku mam wolne na uczelni. Oficjalnie zakończono pierwszy semestr, a w styczniu rozpoczynamy kolejny. Wiąże się to z ogromną ilością wolnego czasu, który studenci próbują wykorzystać w najlepszy sposób. Wielu z nich nadrabia spotkania z przyjaciółmi, niektórzy wracają do rodzinnych domów albo dopinają ostatnie rzeczy, dotyczące zbliżającego się Bożego Narodzenia.
Teraz świąteczną atmosferę czuję pełną parą, kiedy każde radio trąbi „Last Christmas" na zmianę z „All I Want For Christmas Is You", domy pachną świeżo pieczonymi piernikami, a dzieci nieustannie trajkoczą o prezentach, czekających pod choinkami.
Aktualnie jest dwudziesty drugi grudnia, czyli wtorek. Wczorajszego poranka Ashton Irwin wsiadł do samolotu, który przemieścił go prosto na lotnisko w piekielnie gorącym Sydney. Luke Hemmings chwilowo pozostał sam w Los Angeles, a ja przygarnąłem go pod swoje skrzydła. Poczułem żal, że musi rozstać się ze swoim najlepszym przyjacielem na ponad dwa tygodnie, gdzie zapewne nie będą mieli stałego kontaktu, bo Ashtona nie było w Australii od lipca tego roku, więc musi nadrobić wiele zaległości.
Wstałem wczoraj przed piątą rano, aby towarzyszyć dwójce chłopaków w tym ciężkim dla nich momencie. Luke wraz ze mną odwiózł Irwina na lotnisko z samego rana, aby zdążył na swój lot, zaplanowany na godzinę szóstą trzydzieści. Wydaje się, że dwa tygodnie to krótki okres czasu, ale gdy jesteśmy z kimś zżyci, dłuży się to niczym flaki z olejem. Ich pożegnanie wydawało się nie mieć końca, ale cierpliwie czekałem, aby Luke nie musiał sam wracać z beznadziejnym humorem do domu, więc przez całą drogę powrotną trułem mu głowę, aby tylko nie myślał o tym, że nie zobaczy najlepszego przyjaciela przez następne czternaście dni. Tym sposobem wylądowaliśmy o siódmej trzydzieści w McDonaldzie, zajadając się ofertą śniadaniową. Spędziliśmy tam czas aż do ósmej trzydzieści. Wróciliśmy do domów grubo po dziewiątej.
Poczułem dziwne uczucie odpowiedzialności, chociaż Hemmings to dorosły mężczyzna, który od jakiegoś czasu żyje na własną rękę i radzi sobie całkiem nieźle ze swoją egzystencją.
Uczucie nie dawało mi spokoju, więc zdecydowałem się zabrać ze sobą chłopaka w odwiedziny do Jasmine. Zgodził się bez wahania. Zaproponował podwózkę swoim autem, jednak przekonałem go, abyśmy przejechali się komunikacją miejską.
Tłukliśmy się autobusem kilkadziesiąt minut, słuchając muzyki z jednych słuchawek oraz rozmawiając na różne tematy, aż dotarliśmy do mieszkania Rodriguez, gdzie w progu poznaliśmy jej chłopaka, który akurat szedł na swoją zmianę w pracy, więc jedynie podaliśmy sobie rękę, chwilę pogadaliśmy i pożegnaliśmy się.
Aktualnie okupuję z Calumem łóżko Jasmine. Leżę głową opartą o ramię przyjaciela, mając podkurczone nogi. On rozłożył się na całą długość materaca. Obydwoje wpatrujemy się w ekrany komórek, grając wspólnie w grę. Jasmine namówiła Luke'a na manicure hybrydowy. Właściwie nie miała z tym większych problemów, bo blondyn z miłą chęcią użyczył swoich paznokci, aby ona mogła przetestować nowe lakiery oraz swoje umiejętności. Cóż, nie on pierwszy, ani ostatni. Ja i Calum przechodzimy przez to kilkanaście razy do roku, a nasza męskość na tym nigdy nie ucierpiała. Ustalmy jeden fakt: bycie mężczyzną to zachowanie - nie wygląd.
Wpatruję się w Luke'a Hemmingsa, znajdującego się prawie naprzeciwko mnie. Siedzi przy blacie biurka na krzesełku, które pożyczyliśmy od współlokatorek. Jego dłonie leżą przed Jasmine, a ona wykonuje wszelkie kroki związane z manicure hybrydowym. Z ciekawością wypytuje ją o poszczególne rzeczy i uśmiecha się pod nosem, kiedy dziewczyna nakłada warstwy lakieru.
Radość na jego twarzy sprawia, że gorąc rozlewa się po klatce piersiowej, mając źródło przy sercu. Dobrze widzieć radość, a nie wyłącznie przemęczenie. Uśmiech rozświetla całe pomieszczenie. Świeci się niczym gwiazdka na niebie. Promienieje z każdej strony. Z melancholią wpatruję się w Luke'a Hemmingsa. Odczuwam wtedy wewnętrzną harmonię. Świat zatrzymuje się na kilka dłuższych sekund, jakbyśmy byli sami w pokoju. Zatapiam się w tym, nie mogąc się powstrzymać. Mógłbym porównać to do przebywania w stabilnej łódce na środku oceanu, który jest w stanie spoczynku. Żadnych gwałtownych ruchów, sztormów albo fal. Wyłącznie słoneczko nieśmiało wychylające się zza chmurek, szum wody oraz bezwzględna cisza. Moje życie zwalnia tempo, kiedy on znajduje się obok. Dostrzegam detale, które tworzą spójną całość. Często dopadają mnie przemyślenia. Wpadam w pewnego rodzaju nostalgię. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyłem. Stanowi nowość, do której mnie ciągnie, chociaż nie mam pojęcia, gdzie się pcham. Mam jedynie nadzieję, że w przyszłości nie będę żałował.
- I jak? - unosi dłonie w górę, skierowaną zewnętrzną stroną w moją stronę. Jego paznokcie ozdabia złoty brokat, mieniący się w świetle. Pasują do niego.
- Pięknie - uśmiecham się lekko, zawieszając się.
Nie możemy przerwać magnetyzującego kontaktu wzrokowego. Powinno mnie to niepokoić, a zamiast tego czuję się bardzo dobrze. Przy Luke'u wariuję i reaguję inaczej. Jest moją oazą albo zapalnikiem. Nigdy nic pomiędzy. Spokojnie płyniemy z wodą albo wpadamy w sztorm. Popadamy w skrajności. W dniu przeciętni znajomi z nieprzeciętną historią, a nocą zamieniamy się w spragnionych siebie kochanków. Udajemy anioły zesłane z niebios albo ukazujemy rogi w świetle nocy. Przybieramy nieśmiałe maski, żeby wieczorem zerwać z siebie wszystkie warstwy, dopóki nie nastanie nagość. I tylko księżyc jest świadkiem naszych grzechów, które próbujemy skryć przed czujnym okiem Boga.
- Pamiętaj, że jesteś następny w kolejce, Michael - wtrąca się Jasmine, poprawiając swojego niedbałego koka na głowie. Lustruje naszą dwójkę, kiedy my nie potrafimy się od siebie oderwać przez kolejne kilka sekund.
- Nieprawda, ja miałem być kolejny! - krzyczy Hood, nie przestając stukać palcami w ekran telefonu, gdzie prawdopodobnie kończy rundę rozgrywki.
- Dopóki nie odkupisz czarnego lakieru, który mi wykończyłeś, żadnych usług z mojej strony - mówi dziewczyna, sięgając po butelkę wody spod blatu biurka. Odkręca korek. - Lepiej przydaj się na coś i zamów jedzenie - sugeruje, upijając zachłannie ciecz.
- Wstydzę się.
- Od kiedy? - śmieję się niepohamowanie, nie dowierzając w słowa przyjaciela.
- Ja mogę zamówić, tylko powiedzcie, co i jak - proponuje Hemmings, przybierając niewinny wyraz twarzy, który wręcz zmiękcza moje serce. Siedzi z podkurczonymi nogami, przyglądając się dłoniom, a one najwidoczniej bardzo mu się podobają w aktualnym wydaniu.
- Kartki z knajpami wiszą na lodówce. Calum ciebie zaprowadzi i wybierzecie coś - instruuje blondynka, kończąc pić.
- Zawsze odwalam czarną robotę - narzeka Hood, blokując komórkę.
Podnosi się z materaca, a moja głowa opada z jego ramienia na poduszki. Zajmuję miejsce, które okupował. Bierze Luke'a ze sobą, a chłopak posłusznie idzie za nim. Odprowadzam ich wzrokiem, póki drewniana płyta szczelnie się za nimi nie zamyka. Głosy zostają przyciszone, jednak odruchowo skupiam się na tym, należącym do Hemmingsa.
- Patrzyłeś się na niego - odzywa się, sprzątając przedmioty, których używała do manicure hybrydowego.
- I co? - marszczę brwi, będąc zainteresowanym oraz zaciekawionymi. - Jest przystojny, więc ciężki na niego nie patrzeć.
- Patrzysz się w ten sposób - akcentuje, nie przestając porządków na biurku, więc kontakt bezpośredni jest ograniczony. - I słyszę, jak z nim rozmawiasz.
- Nie rozumiem - kręcę głową, próbując rozstrzygnąć niejasne słowa, którymi się zwraca.
- Stajesz się przy nim miękki - twierdzi z przekonaniem. - Patrzycie na siebie z gwiazdkami w oczach, mówicie łagodniejszym tonem oraz zachowujecie wewnętrzną harmonię - rozwija myśl, krzątając się po pokoju. Jej głos jest cichy, aby nikt więcej nie usłyszał naszej rozmowy.
- Bzdury.
- Otóż nie tym razem.
- Nie jestem w nim zakochany, ale wałkowaliśmy to tyle razy, że nawet nie chce mi się powtarzać...
- Jeszcze nie jesteś - łapie mnie za słówka, a ja mam ochotę zgrzytać zębami, kiedy to słyszę. - Z nikim nie miałeś chemii, a przy Luke'u...? Napięcie między wami jest wyczuwalne na kilometry! - upiera się, stając na środku pokoju i wyrzucając ręce w górę.
- Jedyne napięcie między nami to seksualne, z którym radzimy sobie bardzo dobrze.
- Chcę tylko, abyś był szczęśliwy...
Ciężko wzdycham. Cisza zawisa w powietrzu. Dziewczyna odchrząka, kontynuując zajęcia, które przerwała. Jestem podburzony naszą rozmową, chociaż nawet nie drażniła moich tkliwych punktów. Ledwo o nich wspomniała, a wybudziła we mnie coś, czego wcześniej nie znałem. Teraz jest mi nieswojo we własnym ciele. Jakbym był w nim intruzem.
Gdy Luke wraca z Calumem, a my patrzymy po swoich twarzach, uczucie się pogłębia. Uśmiecham się z wymuszeniem oraz próbuję udawać, że z nimi rozmawiam, ale myślami jestem daleko stąd.
Hemmings znajduje się na wyciągnięcie ręki. Wydaje się, że znamy się na wylot po czterech miesiąc, a nagle...Odnoszę wrażenie, jakbyśmy byli innymi ludźmi. Co dzieje się, gdy jesteśmy blisko? Zdejmujemy czy nakładamy maski? Szczerość czy fałszywość? Nienawiść czy miłość?
W głowie nieustannie brzdąkają pytania, a one sprawiają, że zaczynam we wszystko wątpić. Nie mam pojęcia, jak postępuję. Nie wiem, co powoduje jego obecność: pozytywność czy negatywność? Lubię to, czy wręcz przeciwnie? Co właściwie nas łączy? Wyłącznie seks? Przyjaciele z korzyściami? A może widzimy w sobie coś więcej, co nie ma konkretnego kształtu? Albo wszystko wynika z nienawiści, bo najciemniej zawsze pod latarnią?
Mając milion pytań w głowie, patrzę wprost w błękit oceanu, który sprowadza mnie na Ziemię. Nagle wszystko znika i liczy się wyłącznie jego spojrzenie, przesiąknięte...uczuciem. Nie przejmuję się niczym. Wszystko znika za pstryknięciem palca, a wtedy dopada mnie najcięższe pytanie:
Czy Jasmine Rodriguez ma rację?
~*~
Zapadł zmierzch, a całe miasto rozświetlają lampy. Właśnie wysiedliśmy z zatłoczonego autobusu na świeże, mroźne powietrze. Dochodzi północ, ale to nie przeszkadza, aby włóczyć się po ulicach Los Angeles w drodze do domu. Dzielimy jedne słuchawki, więc znajdujemy się bardzo blisko siebie. Dzielą nas centymetry i elektryzuje to w całkowicie inny sposób niż seks, ale jest równie przyjemne. Wsłuchuję się w jego głos, który opowiada o historiach z dzieciństwa. Jesteśmy w transie. Pogrążeni we własnym świecie, gdzie nie wszystko jest idealne, ale to niczego nie przekreśla.
Nawet zapominam o rozmowie z Jasmine, którą zapewne będę przejmował się całą noc, co spowoduje bezsenność, ale teraz skupiam się wyłącznie na chłopaku u mojego boku.
Ciemne niebo, zmysłowy sountrack z serialu ,,Euphoria" oraz puste ulice podgrzewają atmosferę, chociaż temperatura sięga około pięciu stopni.
- Ej, chodź ze mną na sylwester - wyskakuje Luke, kiedy zmieniam piosenkę na Lanę Del Rey, której głos potrafi uspokoić nawet najbardziej zszargane nerwy.
- Gdzie?
- Do bractwa, a gdzie indziej? - przekręca oczami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Chętnie, ale musisz się liczyć, że Jasmine i Calum idą ze mną, czy tego chcesz, czy nie - oznajmiam, cicho się śmiejąc.
Mówię same fakty, bo prawie nigdy nie rozstajemy się. Od kilku lat wspólnie spędzamy większość imprez. Muszą to być wyjątkowe okazje, gdzie nie idziemy we trójkę. Jesteśmy niczym trzej muszkieterowie; jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Mimo kłótni, ostrych słów i krzyków, zawsze pozostajemy lojalni wobec siebie. Nigdy siebie nie opuszczamy, chociaż świat mógłby się walić oraz palić. W takich momentach głupio mi, że nie wiedzą wszystkiego, ale czasami niektóre rzeczy wolę zatrzymać wyłącznie dla siebie. Inaczej tracą swoją magię.
- Nie będą przeszkadzać - twierdzi, posyłając niewielki uśmiech na potwierdzenie słów. - Lubię ich.
- Poważnie? - unoszę brew ku górze, będąc w lekkim szoku. Chyba podświadomie zależało mi, aby polubili się, ale odczułem to dopiero, kiedy postawił przede mną fakty. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale satysfakcja rozlewająca się po organizmie zalewa wszelkie wątpliwości.
- Poważnie.
- Skoro mamy mały wieczór szczerości to oświadczam, że lubię Ashtona.
- Kto nie lubi Ashtona? - prycha.
- Kiedy próbuję być miły, zawsze to niszczysz, a potem wytykasz, że jestem wredny! - buntuję się, unosząc głos. Wyszło to piskliwie, więc znacznie sprzecza się z wypowiedzią.
- Csiii, bo złość piękności szkodzi.
- Dzięki za troskę.
- A od czego jestem?
On uśmiecha się szeroko, natomiast ja własne wargi wykrzywiam niechętnie. Powoduje zakłopotanie oraz nie komfort. Nie jestem przyzwyczajony do otwartości innych, bo sam stanowię zamkniętego w sobie. Wyznania poważne albo pół-żartem przychodzą w odbiorze z tym samym trudem.
Zapada niezręczna cisza z mojej strony. Nawet głos wokalistki w słuchawce nie pomaga. Mieszają się we mnie wszelkie odczucia. Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć, a czas nieubłaganie mija, nie zamierzając się zatrzymać chociaż na moment, żebym mógł wszystko przemyśleć. Moja głowa to wieczny nieporządek. Myśli są porozrzucane po każdym zakamarku umysłu, a gdy pojawia się pilna potrzeba, wszelkie dobre scenariusze zakopują się pod tymi złymi. Na dodatek dochodzi stres związany z zaistniałą sytuacją, co powoduje, że masz ochotę rozłożyć ręce i pierdolnąć wszystko - mówiąc kolokwialnie.
Właśnie w tym momencie mam ochotę uciec daleko stąd, aby uniknąć rozmowy, która prędzej czy później nadejdzie. Nie ominę jej, bo Luke'a zauważa moje nietypowe zachowania, kiedy wchodzi dyskusją na pewne terytoria, a ja natychmiastowo go odciągam w innym kierunku. Nienawidzę tego. Skłonność do wyznań budzi się tylko wtedy, kiedy muszę. Nie wytrzymuję ciśnienia, zaczyna brakować powietrza w płucach: sytuacje bez wyjścia. Rzadko zdarzają się momenty, kiedy zwierzenia wypływają same z siebie. Ostatni raz zrobiłem to po dobrym seksie oraz butelce wina, więc byłem gdzieś ponad wyżynami, dlatego wydawało się to dobrym pomysłem.
- Coś złego powiedziałem? - pyta Luke, wyraźnie przejęty, a mnie jest głupio, że przeze mnie czuje się niedobrze.
- Z tobą wszystko w porządku - odpowiadam ze szczerością, aby przestał się niepokoić. - We mnie leży problem - dodaję ciszej, a wiąże się to z moim wielkim przełamaniem. Nie jest to łatwe, ale myślę, że powinienem wyłożyć karty na stół. Nie chcę, aby cierpiał. Nie będę mydlił mu oczu. Nie zasługuje na to.
- O czym mówisz?
- Ugh - mruczę, zaczynając żałować, że zacząłem temat. Mogłem sobie odpuścić albo ubrać to w inne słowa.
- Wiem, że nie znamy się długo i w dalszym ciągu niekoniecznie darzysz mnie zaufaniem, ale możesz ze mną porozmawiać o wszystkim - mówi, co powoduje żar rozlewający się po klatce piersiowej.
- Nie czuję się swobodnie we wszystkich tematach i...Ogólnie jestem raczej zdystansowany - klepię pospiesznie, aby uciec od tych wszystkich tematów uczuć, które dręczą mnie w koszmarach po nocach. Odczuwam chwilowy stres, dlatego chowam ręce w kieszenie kurtki, aby nerwowo bawić się materiałem od środka.
- Okej, obawiałem się czegoś gorszego. Przestraszyłeś mnie.
Coś mnie uciska, bo dla mnie to naprawdę ciężkie, a dla niego to zaledwie nic. Atakuje mnie uczucie nie komfortu z...paniką? Zaczynam myśleć, że naprawdę coś ze mną nie tak. Mam jakieś zaburzenia? Czy po prostu jestem tym dziwnym znajomym, którego każdy posiada? Rzeczywiście przez kilka sekund przejmuję się tym. Utyka to z tyłu głowy i nie wychodzi stamtąd przez długi czas. Staram się pozostać przy Luke'u, z którym prowadzę rozmowę o wszystkim oraz niczym, jednak nieustannie niosę w sobie uczucie niepokoju.
Wydawało mi się, że nastoletnie dylematy mam dawno za sobą. Przeżyłem intensywne dojrzewanie, gdzie kłóciłem się z rodzicami, paliłem papierosy, przyprowadziłem pierwszego chłopaka do domu i tym podobne.
Tymczasem mając dwadzieścia trzy wiosny na karku, zastanawiam się właśnie nad samym sobą. Nie myślę o rachunkach, pracy, żonie, dzieciach, a o Michaelu Cliffordzie, który nagle staje się dla mnie obcą osobą. Jakbym widział odbicie w skruszonym lustrze; inne niż dotychczas. Jednak człowiek odkrywa siebie samego przez całe życie. Uczymy się od momentu narodzin aż do późnej starości. Nieustannie popełniamy błędy, z których wyciągamy wnioski albo pogłębiamy wiedzę poprzez innych ludzi. Nigdy nie warto stać w miejscu, nawet jeśli to niewygodne. Tylko poprzez wyjście z bezpiecznej strefy jesteśmy w stanie odkrywać świat.
Kiedyś wyjdę z bańki, w której tkwię. Nie wiem, czy można być na to gotowym. Zapewne nie, ale głęboko wierzę, że pokonam swoje bariery w przyszłości. Teraz jedynie wiem, aby jeszcze trochę poczekać. Kilka dni, tygodni albo miesięcy. Nie wywieram presji, bo raczej nie sprowadzi mnie to na dobrą drogę. Jestem pewien, że nadejdzie dzień, kiedy otworzę skrzyneczkę z uczuciami, schowaną na dnie serca i komuś ją wręczę. Potrzebuję jedynie znaleźć odpowiednią osobę, która przygarnie to z wielką wdzięcznością i odpowiedzialnością, bo nie chcę, aby rzucono moim sercem o zimny beton. Chyba to stanowi największy lęk.
Patrzę na Luke'a, który zmienia piosenkę na utwór "Right Here Waiting" od Richard Marx i...Och, cholera.
Los lubi ze mną pogrywać na każdym kroku.
__________
Skorzystajmy wszyscy z tego, że siedzę przeziębiona w domu, więc dokończyłam rozdział, który pisałam ponad tydzień.
Muszę poruszyć jedną kwestię - na początku książki pisałam, że rozdziały będą nieregularne, ale chyba wszyscy przywykliśmy, że w każdy weekend dodawałam nową część. Niestety, jednak przez natłok obowiązków zostaje zmuszona do rzadszego dodawania. Znaczy mogłabym dodawać raz na tydzień, ale zdecydowanie nie byłabym zadowolona z jakości oraz ich długości, dlatego wolę poinformować was, że aktualizację mogą być teraz rzadziej (myślę, że nawet co 2 tygodnie). Mam nadzieję, że nie będziecie źli <3
Btw Ashtoniary jak się czujecie z nadchodzącym, solowym albumem Ashtona? Dawajcie znać!!!
Zostawcie ślad po sobie w postaci votes albo gwiazdki! <3
FajnaSosna xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top