T w e n t y S e v e n

Piątek przemija w ciężkiej dla mnie atmosferze, chociaż za rogiem znajduje się długo wyczekiwany weekend. Głowa puchnie od niewielkiej ilości snu oraz natłoku myśli. Zostałem wybity z rytmu. Nie czuję się wystarczająco swobodnie. Widzę znane obrazy, ale jeszcze więcej nieznanych. Ręce pozornie związane. Nie łatwo oswoić się z zaistniałą sytuacją. Luke przeżywa życiowy kryzys, a ja odkrywam uczucia, które w sobie noszę. Przyznałem sam przed sobą, że wpadłem. Zauroczyłem się. Myślałem, że to dawno za mną. Podobne rzeczy zostawiłem między ścianami budynku liceum i miały nie wrócić, ale los lubi mnie nieustannie zaskakiwać. Nie mam pojęcia, co dokładnie powinienem z tym fantem zrobić. Niby jest mi znany, bo przeżywałem nastoletnie miłostki, ale tym razem wydaje się to mieć inny wymiar, którego nie potrafię zrozumieć w pełni.

Dorosłem do uczuć? Nie wykluczam tego. Od ostatniego związku minęło szmat czasu, a ja dostałem wiele lekcji od życia, które zmieniły mnie. Dojrzałem. Nie jestem już nastolatkiem. Zamieniłem się w młodego mężczyznę na własnym utrzymaniu i studiującego, a to o czymś świadczy. Nie wszystko zmieniło się we mnie na lepsze, ale zmiany to zmiany.

Największą przeszkodą jest zaistniała sytuacja. Mama Luke'a choruje bardzo poważnie. Rak piersi to nie są żarty. Najważniejsza kobieta w jego życiu przechodzi katusze. Nieustannie walczy o przeżycie, bo śmierć igra z nią. Nie są to przelewki. Odbija się to na otoczeniu. Nie stanowi to wyłącznie jej walki. Nieustannie potrzebuje wsparcia innych. Luke bez zastanowienia spieszy z pomocą. On jest gotów oddać jej serce na dłoni, aby tylko wygrała z chorobą.

Nie wiem, czy dotarły do mnie informacje. Wydają się one być odległe w dalszym ciągu. Jakbym znajdował się w szklanym pomieszczeniu. Widzę i słyszę, ale nie mogę dotknąć, chociaż z drugiej strony nie wiem, czy chciałbym mieć namacalny kontakt. Nie wiem, czy to niezbyt wiele.

- Och - wzdycha Jasmine z bezsilnością, siedząc naprzeciwko mnie na kanapie. - Ja...Ja...Nie wiem, co tobie powiedzieć albo poradzić - próbuje się wysłowić, co przychodzi jej z trudem.

- Przejebane - podsumowuje Calum, łapiąc się za głowę.

Musiałem podzielić się z przyjaciółmi ostatnimi wydarzeniami. Nie mogłem trzymać tego w sobie, bo przerosłoby to mnie. Pominąłem szczegół o moich wnioskach, kiedy leżałem w ramionach Luke'a wczorajszej (albo dzisiejszej) nocy wobec niego. Byłem gotów przyznać to sam przed sobą, ale nie jestem gotów puścić to w świat. Musi to pozostać we mnie pewien czas, żebym potem mógł bez zawahań wyznać innym. A w szczególności Luke'owi Hemmingsowi, czyli osobie, która nieproszona wkradła się do głowy i rozgościł się.

- Wziąłem dzisiaj wolne, aby iść do niego wieczorem - informuję ich, sącząc drugą kawę dzisiejszego dnia, aby pobudzić organizm oraz nadawać się do życia. - Wiem, że teraz jest z Ashtonem, dlatego się nie martwię. Zresztą, Irwin od początku był, więc dam mu odpocząć od tego wszystkiego i ogarnę Luke'a.

- Jeśli ty albo Luke będziecie potrzebowali czegokolwiek, dajcie znać - proponuje Hood, siedzący niedaleko mnie. Nie spuszcza ze mnie czujnego oka. Myślę, że wie o tym, jak to na mnie się odbija. Gram niewzruszonego, ale wewnątrz siebie bardzo to przeżywam. Wszystko dlatego, że dotyczy to bezpośrednio Luke'a Hemmingsa. Gdyby był to inny człowiek, nie przejąłbym się tym tak bardzo. Zauroczenie rządzi się swoimi własnymi, niepisanymi zasadami.

- Jasne - uśmiecham się półgębkiem, próbując okazać wdzięczność przyjaciołom oraz ukryć tępy ból, który pojawił się na wspomnienie o Luke'u.

~*~

Pukam do drzwi po raz trzeci, trzęsąc się z zimna. W żadnym oknie nie dostrzegam światła, a moja wyobraźnia zaczyna tworzyć niedobre scenariusze. Modlę się, aby wyobrażenia okazały się nieprawdziwe.

Rozglądam się jeszcze raz po domu, mając ochotę zacząć wyrywać włosy z głowy, które ledwo trzymają się na niej od ciągłego farbowania. Wtedy mój telefon wydaje z siebie dźwięk przychodzącego połączenia. Klnę szorstko, próbując wyciągnąć komórkę z kieszeni kurtki, gdzie nagle zawieruszyło się milion rzeczy.

- Halo? - odbieram, kiedy aparat trzymam w dłoni i pospiesznie przeciągam palcem po ekranie. Nawet nie zobaczyłem, kto dzwoni.

- Wchodź - słyszę głos Luke'a, który powoduje, że kamień spada z serca, chociaż mam ochotę go udusić - drzwi są otwarte.

- Okej - rozłączam się, chwytając klamkę. Pcham drewnianą płytę w przód, a wejście się roztwiera.

Wszędzie panują egipskie ciemności. Nigdzie na palą się światła, a na dodatek dochodzi godzina dwudziesta pierwsza, więc słońce dawno zaszło za horyzont.
Zostawiam buty w korytarzu. Zatapiam się do wnętrza domu na opak. Kieruję się instynktem do pomieszczenia, gdzie może znajdować się chłopak. Oprócz braku oświetlenia, nie można również niczego usłyszeć. Pustka. Wszelkie życie wyzionęło z tego budynku. Przeraża mnie to. Odbija się to mocniej na jego życiu, niż można byłoby to stwierdzić na pierwszy rzut oka.

Wchodzę do pokoju, w którym jeszcze nigdy nie byłem, a który powinien stanowić sypialnię. Przez szczelinę w drzwiach dostrzegam skromne promienie światła, więc niepewnie przechodzę przez próg.

Nie myliłem się, bo dostrzegam Luke'a na małżeńskim łożu, który jest skulony w pozycji embrionalnej. Jego twarz oświetla lampka wisząca nad meblem. Otulony kocem aż po czubek głowy, którą unosi, aby złączyć nas w kontakcie wzrokowym. Odnoszę wrażenie, jakby kolana ugięły się pode mną, widząc ból w oczach, który zdecydował się odkryć. Nie jest to ocean spokojny. Jest to głębokie dno, wydające się nie mieć końca. Przekrwione oczy od prawdopodobnie łez przerażają mnie oraz kroją serce na mniejsze kawałki. Jest mi cholernie przykro. Nie zasługuje na cierpienie, które dostaje od losu. Nie mogę patrzeć na to, jak ucieka z niego życie. Ściągnął wszelkie maski z twarzy. Porzucił aktorstwo przede mną. Obnażył się. Zrzucił wszelkie warstwy, pokazując swoje prawdziwe ja. Mogłoby mnie to odstraszyć albo zniechęcić, ale nic nie nastąpiło. Wręcz przeciwnie - umocniło więź. Ugruntowało moje uczucia, które były rozchwiane. Przyznam, że to nie najlepsze okoliczności, jednak na pewne rzeczy nie mamy wpływu. One same przychodzą lub odchodzą. Nie mamy nad tym żadnej kontroli.

- Hej - witam się, chociaż przychodzi to z trudem.

- Hej - głos jest zachrypnięty, co sugeruje o szlochu, który mógł opuszczać jego ust przed moim przybyciem, co mnie dobija.

- Słyszałem, że nie jadłeś, więc kupiłem chińskie żarcie - unoszę materiałową torbę, którą trzymam w dłoni.

- Dzięki, ale nie wiem, czy wcisnę to w siebie.

- Musisz coś zjeść, Lukey - kładę jedzenie niedaleko jego, aby ściągnąć kurtkę z swoich ramion. - Nie chcę, żebyś zemdlał z głodu czy coś - odkładam materiał na wieszak, który dostrzegam pod ścianą. Wisi na nim kilka ubrań, więc raczej służy do ozdoby niż do regularnego użytku.

- A co kupiłeś?

- Makaron Singapurski - wyciągam z torby opakowanie, w które zostało zapakowane jedzenie. - Jeśli będzie trzeba to wepchnę tobie to do gardła - przekazuje mu styropianowe opakowanie wraz z drewnianym widelcem.

- Wolałbym nie - unosi się do pozycji siedzącej. Podkłada pod plecy poduszki, o które się opiera. Otwiera swój posiłek. Zapach chińskiego jedzenia natychmiastowo roznosi się w powietrzu.

Siadam niedaleko niego. Zaczyna powoli jeść, co wewnętrzne mnie cieszy. Obserwuje go z uwagą się przyglądając. Nie wygląda on najlepiej. Właściwie prezentuje swoje najgorsze wydanie. Włosy są przetłuszczone, cera zszarzała, policzki obrośnięte zarostem, bluza zapewne przepocona, ale wcale mnie to nie odrzuca. Nawet nie przechodzi przez myśl, że miałbym stąd wyjść. Wręcz przeciwnie - w dalszym ciągu powala mnie swoim wyglądem mimo beznadziejnego stanu. Nie zawahałbym się przed pocałowaniem go albo objęciem. Zrobiłbym to z miłą chęcią, jeśli tylko poprosiłby. Właściwie w tym momencie zrobiłbym wszystko, aby tylko zobaczyć uśmiech na jego twarzy, którego nie widziałem bardzo długo. Jego szczęście przenosi się na mnie. Każda emocja działa w ten sam sposób. Oddziałujemy na siebie nawzajem bez słów, co czasami przeraża, a zarazem jest jedną z lepszych rzeczy w życiu.

- Nie gap się - mówi niewyraźnie, mając makaron w ustach.

- Bo? - droczę się z nim, chociaż może nie powinienem ze względu na okoliczności, ale nie potrafię inaczej odreagować niż zamieniać negatywy w pozytywy. - Sztuka jest po to, aby ją podziwiać - próbuję filtrować, żeby rozluźnić ciężką atmosferę.

- Przestań - przekręca oczami, chociaż policzki są intensywnie różowe. Zapycha się jedzeniem, chcąc uniknąć większego zawstydzenia. - To niekomfortowe.

- Robiliśmy gorsze rzeczy niż filtrowanie - twierdzę, kładąc głowę na jego wyprostowanych nogach.

- Wiem - patrzy na mnie z góry, kiedy przesuwam dłonią po jego nodze w sposób czuły aniżeli podniecający.

- Jak się czujesz? - pytam z ostrożnością i miękkim głosem.

- Źle - odpowiada ze szczerością, wlepiając wzrok w posiłek. Przez chwilę przestaje jeść, a ja zaczynam żałować, że poruszyłem ten temat. - Nie jest łatwo. Od wtorku chodzę nieustannie zestresowany, starając się nastawić pozytywnie, ale to trudniejsze niż można byłoby pomyśleć. Dzisiejszy dzień był jedynym, którego nie spędziłem w szpitalu, bo zastąpił mnie Jack. Przyjechał on dzisiaj do Los Angeles, a Ben aktualnie siedzi w samolocie, aby móc jutro być podczas operacji.

- Długo zostaną?

- Jackowi nigdzie niespieszno chwilowo, więc powinien zostać do kolejnej niedzieli albo dłużej. Ben cały weekend ma wolny, a w tygodniu jeśli będzie trzeba to wsiądzie w najbliższy samolot do Nowego Jorku. On ma na głowie dwójkę dzieciaków oraz cała siedzibę firmy, więc to zrozumiałe, jednak twierdził, że postara się być najdłużej, jak tylko może. Chociaż wcale to nie oznacza, że nagle przestanę być przy mamie. Odciąża mnie z kilku obowiązków, ale nie odetną całkowicie.

- Pamiętaj, że masz jeszcze mnie - przypominam, nie przestając go dotykać w ten ciepły sposób, chcąc dodać mu otuchy.

- Jasne - posyła niewielki uśmiech, który znaczy dla mnie więcej niż najdroższe skarby świata. Nie mogę opanować szczerego uśmiechu, cisnącego się na twarz.

W ciszy kończy swoje jedzenie. Nie przestaję go oglądać. Nie jest to ani trochę niezręczne. Przychodzi nam to naturalnie. Potrzebujemy chwili wytchnienia. Momentu, gdzie zaznajemy harmonijnego spokoju. Bierzemy oddech pełną piersią.

- Zostaniesz na noc? - pyta Luke, kiedy obydwoje leżymy niedaleko siebie i dzielimy jego koc.

- Jeśli właśnie tego chcesz - wzruszam ramionami. - Zawsze jestem do twojej dyspozycji.

Pod kocem splatamy nasze nogi. Luke wciska głowę w zgłębienie mojej szyi. Nosem muska skórę. Jest on ciepły. Rozgrzewa mnie. Niepewnie oraz pełen nieśmiałości muskam ustami jego głowę, a dłoń wpuszczam między kosmyki włosów, którymi zaczynam się bawić. Wtedy Luke przemawia:

- Wiesz co? Będąc szczerym to bardzo mi ciężko. Ledwo wszystko godzę. Próbuję ogarnąć milion rzeczy na raz, a w zamian niczego nie dostaję. Chciałbym, żeby wszystko jutro się skończyło. Chciałbym, aby mama wróciła do zdrowia. Chciałbym znowu normalnie żyć. Nie chcę więcej się zamartwiać o lekarzy, chemioterapię oraz leki. Pragnę wrócić do wspólnych niedzielnych obiadów, pomagania jej z sadzeniem tych pieprzonych kwiatków, których nienawidzę i chodzenia na zakupy, gdzie nogi właziły w moją dupę ze zmęczenia - głos przepełnia żal oraz załamanie. Mnie również atakują negatywne emocje. Bardzo chciałbym mu pomóc, ale mamy związane ręce. Wszystko zależy nie od nas. Mamy najmniej do powiedzenia oraz zdziałania w tej sprawie, a przez to czujemy się bezużytecznie. - Brakuje mi już siły oraz motywacji, aby jeździć autem tymi samymi drogami, słuchać lekarskich pogadanek oraz hamować łzy bezsilności. Mam dość...

- Shhh...

Zamykam go w szczelnym uścisku, kiedy znajduje się na granicy szlochu. Oplatam go całym sobą, chcąc okazać swoją obecność. Dłonią pocieram o plecy. Pragnę ukoić jego cierpienie. Podać dłoń, którą chwyci w geście wsparcia. Pomocy podniesienia się z kolan. Poprawienia korony na głowie i zobaczenia, jak kroczy dalej. Obserwowania, że wychodzi z życiowego dołku, aby wspiąć się na sam szczyt. Wierzę w niego. Nie wątpię w to, że nie uda się, ale potrzebuje czasu oraz wiele cierpliwości. Musi zebrać siły na ostateczną walkę, która nie będzie łatwa, ale będzie tego warta.

Kiedy czuję, że jego oddech unormował się, a mięśnie rozluźniły, kładę się kilka centymetrów niżej, żebyśmy mieli ponownie twarzy na równi. Palcami zgarniam włosy z jego twarzy. Oczęta są wilgotne, co nie pociesza mnie. Muskam dłonią twarzy, pokrytej szorstkim zarostem. Leżymy w ciszy, kiedy poświęcam mu uwagę. Skupiam się na miękkim dotyku, którym go obdarzam. Muskam cerę, szyję, włosy. Robię to z finezją. Nie ma w tym żadnego seksualnego napięcia. Przestało ono męczyć. Zastąpiło je iskry. Wydają się one słodkie niczym mleczna czekolada. Powodują ciepło rozlewające się w klatce piersiowej.

Delikatnie muskam jego usta swoimi. Przez smak miodu przesiąkając słone łzy. Wargi ma wysuszone, ale to nie przeszkadza, abym mógł złożyć na nich pocałunek od serca. Wykonując to, czuję mrowienie w podbrzuszu oraz wypieki atakujące policzki. Całowałem go wiele razy, ale to wydaje się inne od wszystkich pocałunków. Leży on w tej samej kategorii, co zbliżenie sylwestrowe, jednak przesiąkają go inne emocje. Bardzo wybujałe, z głębi duszy i niewymuszone.

Nie mam pojęcia, kiedy stałem się czuły. Uwrażliwiłem się na ludzkie uczucia. Pękły we mnie tamy, wypuszczając to, co znajdowało się za nimi. Niepodobne to do mnie, jednak nie czuję się z tym źle. Lekko niekomfortowo, chociaż myślę, że wyjdzie to na dobre, mimo strachu, który dmucha w kark. Ciężko zrobić większe kroki. Zaczynam od niewielkich ruchów, ale one wymagają ode mnie więcej, niż może się wydawać.

- Luke? - odzywam się szeptem, nie przestając oglądać chłopaka, który nawet w najgorszym wydaniu, wygląda zniewalająco.

- Hm?

- Masz ochotę na bajkę?

- Na bajkę? - unosi brew w zdziwieniu.

- Na bajkę - potwierdzam, unosząc kącik ust w górę. - Na przykład...,,Ratatuj". Albo ,,Auta" - wymieniam propozycje, wyciągając w międzyczasie telefon z kieszeni w spodniach. Odblokowują komórkę, aby wejść w aplikację Netflix.

- A obejrzymy ,,Zaplątanych"? - pyta Luke, patrząc w ekran urządzenia, gdzie loguje się na konto, które dzielę z przyjaciółmi. Albo inaczej - ja płacę, oni korzystają.

- Obejrzymy - potwierdzam, wpisując tytuł w wyszukiwanie, a następnie włączając animację

Układam się na plecach, a Luke na mnie. Telefon trzymam w powietrzu, abyśmy obydwoje mogli bez przeszkód oglądać. Wpatrujemy się w ekran telefonu, pozostając w ciszy.

Czując go w pobliżu, uspokajam się. Biorę głębokie wdechy, rozluźniam mięśnie, odcinam się od bałaganu w głowie, który paradoksalnie właśnie on tworzy. Palcami snuję po jego ciele w sposób przepełniony łagodnością. On wydaje się również rozluźniać pod wpływem dotyku oraz poświęcenia uwagi bajce. Obydwoje zapewne znamy ją na pamięć, ale to w żaden sposób nie przeszkadza, żeby móc przeżywać to od nowa. Ciepło jego ciała przenosi się na moje. Rozgrzewa nie tylko organizm, ale i serce, co zapala czerwoną lampkę z tyłu głowy, jednak ignoruje to, bo są ważniejsze sprawy.

Napawam się wieczorem, kiedy dzielimy jeden koc oraz znajdujemy się bardzo blisko siebie. Wdycham jego zapach, dotykam jego ciała, całuje jego policzki. Jestem tutaj dla niego. Staram się, aby widział we mnie oparcie oraz pomoc. Zależy mi na tym cholernie. Nie wiem, czy kiedykolwiek przywiązywałem do czegokolwiek tyle wagi, jednak zawsze nadchodzą pierwsze razy.

Nasze pierwsze ciężkie chwile.



__________

Hej
Chcę poruszyć ważny temat, a mianowicie to, co dzieje się aktualnie w naszym kraju

Wiem, że większość moich czytelników (o ile nie wszyscy) stanowią kobiety

Mam nadzieję, że jeśli protestujecie to zachowujecie bezpieczeństwo swoje oraz najbliższych

Całym sercem jestem z wami, bo my wszystkie mamy prawo DO WYBORU, co zrobimy z NASZYM ciałem
Walczcie uparcie o SWOJE PRAWA!!!
Nie będę pisała ogromnego apelu, bo raczej wszyscy wiemy, co właśnie się dzieje i jak możemy postępować, a jeśli którakolwiek z was potrzebuje pomocy/chce dowiedzieć się więcej to może śmiało pisać do mnie. Wytłumaczę oraz wyjaśnię wszystko na miarę swoich możliwości!!!

Tyle ode mnie

Życzę wam miłego dnia! <3

FajnaSosna xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top