T w e n t y E i g h t
- Michael, wstawaj - nawołuje głos Luke'a. Szturcha mnie, abym rozbudził się ze snu. Ciężko wzdycham. Z wielką niechęcią podnoszę powieki.
Znajduję się w łóżku Luke'a, z którym zasnąłem wczorajszego wieczoru w moich ramionach. Była to krótka, ale przyjemna noc. Spało się naprawdę spokojnie, mimo burzliwych zdarzeń w tle. Mieliśmy czas wytchnienia w maratonie. Przerwę między jednym biegiem a drugim w drodze po zwycięstwo. Cieszę się, że chociaż na trochę załagodziłem jego słaby stan. Myślę, że potrzebował chwilowej odskoczni od tego całego gówna, które ciągnie się w jego życiu. Odcięcia się. Zamknięcia w innej bańce, do której nikt nie ma dostępu oraz gdzie istniała cisza.
- Co się stało? - przecieram twarz dłońmi. Zasnąłem w ubraniach, w których przyszedłem wczorajszego wieczoru, więc są wygniecione oraz niekoniecznie świeże.
- Potrzebuję pomocy - mówi z nieśmiałością, jakby bał się prosić, a przecież od tego jestem, prawda?
- W czym? - dopytuję, nie podnosząc się z łóżka. Stoi nade mną gotowy do wyjścia, ubrany w nowe ciuchy oraz kurtkę. Jego włosy wydają się umyte, chociaż policzki w dalszym ciągu przyozdabia zarost.
- Próbowałem jechać autem, ale nie mogę. Ręce oraz nogi za bardzo trzęsą się...ze stresu. Stanowię zagrożenie na drodze, a mi już wystarczy problemów na głowie - wyjaśnia, a wtedy dostrzegam kluczyki od auta w jego dłoni. - Musisz poprowadzić za mnie - oznajmia, ciężko wzdychając.
- Żartujesz? - marszczę brwi, bo cholera jasna nie pamiętam, kiedy ostatni raz prowadziłem auto. Było to chyba ze sto lat temu, a mi niespieszno było wsiadać za kółko BMW. Jego auto jest warte więcej niż mój cały życiowy dorobek, więc gdyby o zgrozo zdarzyła się stłuczka, nie wypłaciłbym się mu przez najbliższe dziesięć lat. - Czekaj, czy ty chciałeś pojechać do szpitala i zostawić mnie tutaj? - zadaję kolejne pytanie po szybkim przeanalizowaniu jego wypowiedzi.
- Ojciec poprosił mnie, żebym przyjechał do domu po kilka dokumentów, które trzeba dowieźć przed operacją, ale nie dałem rady, więc Ben to zrobił, bo on jako jedyny ma stalowe nerwy.
- Ugh, okej - zrzucam z siebie koc, którym byłem odkryty. Uderza we mnie chłodne powietrze, a ono rozbudza. - Musisz dać mi chwilę.
- Tylko odwieź mnie pod szpital i odbierz potem - mówi, kiedy ja wstaję z łóżka. - Możesz w między czasie wrócić do siebie do domu. Daję tobie wolną rękę.
- Jesteś pewien, że chcesz, abym prowadził? - drapię się po karku, będąc przerażonym. Nie tak wyobrażałem sobie swoją najbliższą podróż w roli kierowcy. Jazdy nigdy się nie zapomina, ale nigdy nie korzystałem często z samochodu. Nie odczuwałem potrzeby. Nie jeżdżę najgorzej, wręcz dobrze, ale po długim okresie przerwy oraz braku znajomości auta, nie będzie to łatwe zadanie.
- Ufam tobie, więc nie spierdol tego - twierdzi, a jego słowa powodują, że chyba unoszę się kilka centymetrów nad ziemią. - Łap i pośpiesz się! - rzuca w moją stronę ubraniem, w które mam zapewne się przebrać.
Wychodzę z sypialni i przechodzę do łazienki, gdzie załatwiam potrzebę fizjologiczną, myję twarz żelem, który znajduję w szafce oraz drugi raz w życiu pożyczam szczotkę do zębów Luke'a z nadzieją, że nie pogniewa się za to, że zrobiłem to bez jego zgody. Na sam koniec przebieram się w to, co dostałem od chłopaka, a podarował wyłącznie bluzę, ale nie narzekam. Wczorajszy materiał wrzucam do kosza na pranie, a pożyczony wciągam na siebie. Bluza jest trochę dłuższa niż moja, ale to żaden problem. Jednak uśmiecham się pod nosem, czując na niej ten intensywny zapach perfum, który zawsze powoduje zawroty głowy. Z każdym dniem coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że na poważnie się w nim zauroczyłem, co nieustannie powoduje ciąg sprzecznych reakcji. W dalszym ciągu próbuję zrozumieć siebie oraz to, jak postępuję. Nie jest to łatwy orzech do zgryzienia, kiedy ostatnimi latami odciąłem się od uczuć całkowicie. Wyparowały z życia.
- Możemy jechać? - niecierpliwi się Hemmings, kiedy opuszczam pomieszczenie, przejeżdżając palcami po nieułożonej fryzurze.
- Chyba - przyjmuję od niego kluczyki, mój rozładowany telefon oraz kurtkę.
Urządzenie wkładam do kieszeni w spodniach, a kurtkę niedbale narzucam na ramiona. Zakładam buty, które w pośpiechu zawiązuje. Opuszczamy budynek.
Uderza we mnie świeże powietrze oraz skromne promienie słoneczne. Niebo jest przejrzyste, bezchmurne.
Miasto żyje swoim własnym życiem. Odbiega ono od tego, co dzieje się w naszym środowisku. Luke'a świat wisi na włosku, chociaż zapewne nie tylko jego. W tej chwili właśnie ktoś umarł oraz się urodził. Część osób maszeruje do pracy lub szkoły. Inni właśnie wychodzą z szafy albo kasują produkty w sklepie spożywczym. Ktoś właśnie podejmuje decyzje o pozostaniu czystym, a kolejna osoba wpada w nałóg. Każdy żyje swoim życiem, gdzieś daleko. Mają większe lub mniejsze kłopoty, jednak problem zawsze jest problemem, niezależnie od wagi oraz rozmiaru.
Wsiadam za kierownicę czarnego BMW, ciężko nabierając powietrza w usta. Poprawiam fotel, zapinam pasy. Nie czuję się pewnie, ale wiem, że nie mam wyboru. Są rzeczy ważne oraz ważniejsze.
Wkładam kluczyk do stacyjki, a następnie go przekręcam z szybko bijącym sercem. Odpalam silnik, a wraz z nim całą elektronikę w pojeździe, o której nie miałem pojęcia jako kierowca.
- Obym niczego nie zjebał, bo lubię posiadać dwie nerki - rzucam zgryźliwie, włączając się do ruchu na drodze.
- Sam mówiłeś, że ciężko cokolwiek spieprzyć na automacie.
- Pieprz się, Luke.
Szczerze to cieszę się, że nie jest przybity. Obawiałem się o to. Zaskoczył mnie pozytywnie. Pogodził się z tym, co ma nadejść? Albo nastawił się na najgorsze, żeby nie zostać rozczarowanym?
Droga do szpitala zajmuje nam dłużej niż powinna, bo okazuje się, że nie znam połowy ulic w Los Angeles, chociaż Luke wykazuje się wielkim zasobem cierpliwości, kiedy prowadzę, co dodaje otuchy. Auto okazuje się bardziej intuicyjne niż myślałem. Jazda szybko przestaje przyprawiać o stres, a coraz bardziej staje się przyjemnością.
Przyjeżdżamy pod szpital trzy minuty przed umówionym czasem, więc nie jest źle.
- Masz tutaj nawigację, więc jeśli będziesz miał problem, aby gdzieś dojechać to nie bój się skorzystać - twierdzi, siedząc wyprostowanym. Im bliżej byliśmy tego miejsca, jego twarz traciła coraz więcej kolorów. Stres atakuje go dopiero teraz albo przestał nad nim panować.
- Nie martw się o mnie - radzę, wpatrując się w jego twarz, kiedy jeszcze obydwoje siedzimy w samochodzie. - Zatroszcz się o najbliższych, a przede wszystkim o siebie, dobrze? - używam miękkiego głosu. Sięgam dłonią do jego policzka, gdzie ją układam. Przesuwam palcem po cerze w geście uspokojenia. - Iść z tobą? - dopytuję, bo może nie czuje się na siłach, aby tam wejść samemu. Bardzo chętnie stanowię jego oparcie. Nie musiałby dwa razy powtarzać, żebym miał z nim iść. Pierwszy wyrwałbym się przed szereg, aby podać mu pomocną dłoń.
- Nie musisz - zapewnia, wtulając twarz w moją rękę, jakby chciał jeszcze na krótki moment uciec od realiów, które napierają na niego z każdej strony. - Tata, Jack z żoną i Ben czekają na mnie.
- Jasne - odpieram, nie przestając go dotykać w sposób przepełniony troskliwością, której potrzebuje. - Dawaj znać, okej?
- Okej - odrywa się od mojego dotyku, odpinając pas. Wygląda na przerażonego, czemu się nie dziwie, ponieważ idzie na swego rodzaju wyrok. Dzisiaj padnie ostateczna decyzja, dotycząca życia jego rodzicielki. Nie są to żarty.
- Poczekaj - proszę, kiedy roztwiera drzwi od strony pasażera. Wykonuję to pod wpływem impulsu, ale wszystko co robię z nim, wypływa pod wpływem chwili, więc nie powinno mnie to dziwić.
Kiedy obraca twarz w moją stronę, przybliżam się. Niespodziewanie składam pocałunek na jego miodowych wargach, lecz bez zastanowienia go oddaje, co powoduje kolejny atak łaskotania podbrzusza przez skrzydełka motylków. Jest to bardzo finezyjne zbliżenie. Włożyłem w to wszystko, co chciałbym, aby wiedział, a czego nie miałbym odwagi powiedzieć na głos. Poprzez gesty można wyrazić więcej, więc korzystam z tej opcji.
Pocałunek nie trwa długo, bo nie mamy na niego tyle czasu. Zresztą z mojej strony miał to być mały gest, a nie cała seria pieszczot, chociaż ten scenariusz wydaje się równie kuszący, jednak nie sprzyjają okoliczności.
- Do potem - żegna się, kiedy kończę muskać jego słodkie usta.
- Na razie.
Wychodzi z samochodu, zostawiając mnie samego, ale tak naprawdę jestem z nim duchem.
~*~
Próbuję nie zwariować, kiedy od dziesięciu minut stoję na parkingu przy szpitalu, a o Luke'u ani widu, ani słuchu. Obserwuję cały teren placówki, aby zabić czas, chociaż to trudne. Odkąd go tutaj zostawiłem, siedziałem na szpilkach. Nie umiałem się skupić na niczym, więc nawet sobotnie porządki przełożyłem na inny dzień. Za kółkiem udawało się utrzymać stalowe nerwy ze względu na strach o bezpieczeństwo swoje oraz innych. Wiele pomógł Ashton oraz jego psychologiczne gadki, których nauczył się na studiach.
Irwin nalegał, abym wziął go ze sobą. Wręcz truł głowę, chociaż na drodze nie stały żadne przeszkody, żebym go nie wziął. Hemmings stanowi jego najbliższego przyjaciela, więc to logiczne, że popada w obawy. On zna całą historię od początku. Był przy nim przy każdym upadku i będzie do końca.
- Jestem zazdrosny, że dał tobie swoje auto, chociaż znacie się pół roku, a ja męczę się z nim od liceum i mogę tylko pomarzyć, że kiedykolwiek pozwoli mi wsiąść na kierownicę - chłopak ględzi, aby zabić swoje zdenerwowanie oraz rozluźnić atmosferę. Pokornie prowadzę z nim konwersację o tych bzdetach, aby samemu przestać być zdesperowanym.
- Głupi ma szczęście.
- Prawda.
- Dzięki.
- Nie ma za co - wzrusza ramionami, co dostrzegam w lusterku. - Polecam się na przyszłość.
Rozmawiamy przez kilka minut, ale czas wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Nawet ciche piosenki z radia nie pomagają, a nerwy w żołądku rosną. Sytuacja odbija się na całym najbliższym otoczeniu. Reakcja łańcuchowa. Nawet Jasmine z Calumem przejęli się aktualnymi wydarzeniami.
Wtedy znienacka otwierają się drzwi od strony pasażera. Do środka wkrada się Luke z ciężkim oddechem. Rozsiada się na siedzeniu, przecierając zmęczoną twarz dłońmi.
- I jak? - pytam ostrożnie, wpatrując się w chłopaka, kiedy on patrzy przed siebie.
Szykuję się na najgorsze słowa, bo z jego strony słychać tylko ciszę. Serce boli w klatce piersiowej z zniecierpliwienia. Nie odzywa się. Atmosfera napina się. Siedzenie na miejscu staje się coraz cięższe. Mam ochotę wyciągnąć z niego słowa siłą, aby zaspokoić ciekawość. Chciałbym przygotować się, co czeka nas w przyszłości. Nie zamierzam Luke'a zostawić bez względu na to, co się okaże. A na pewno nie wtedy, gdy...
- Przeżyła operację - odpowiada po dłuższej chwili, przerywając ciszę. - Aktualnie jest w śpiączce farmakologicznej. Wybudzą ją we wtorek albo środę. Wtedy będą badania, które wszystko pokażą, ale dają wysokie szanse na poprawę - tłumaczy, a wtedy schodzi z niego większość nerwów, które w sobie trzymał.
Dopada mnie pewnego rodzaju ulga. Kamień spada z serca, chociaż nie wszystko przesądzone. Najgorsze za nim. Jeśli wszystko poszło pomyślnie, będą mieli z górki. Jestem dobrej myśli i chciałbym, żeby on też był. Musi się pozytywnie nastawić. Nadzieja mu pomoże. Oczekiwania nie są dobre. Lepiej doznać cudu, niż się rozczarować.
Mam ochotę go przyciągnąć do siebie, ale powstrzymuję się ze względu na Ashtona. Myślę, że to byłoby zbyt osobiste doświadczenie, które nie potrzebuje świadków. Nie jestem gotów, aby inni zobaczyli to, co do niego czuję. Najpierw on sam musi się dowiedzieć. Więc zamiast tego, wzdycham.
- Bogu dzięki - przemawia Ashton, który również musi odczuwać spadający ciężar z barków.
- Jestem zmęczony - wyznaje Hemmings, zapinając pas. - Możesz odwieźć mnie do domu? - zwraca się w moją stronę, a jego głos jest miękki. Patrzy na mnie oczętami, które lekko ożywiły. Jakby wypłynął z dna oceanu na jego wierzch, jednak nie ma pojęcia, jak dotrzeć do najbliższego brzegu, a przede wszystkim, gdzie się znajduje.
- Jasne, że tak - odpowiadam, odpalając silnik za pomocą kluczyka. Wyruszamy z miejsca. - Kupiliśmy tobie McDonalda, bo tylko on był po drodze - sięgam do tylnego siedzenia, gdzie odłożyliśmy papierową torbę z jedzeniem oraz napojem. Luke spędził w szpitalu kilka godzin, więc głód musi mu doskwierać.
- Właściwie to Michael kupił - poprawia Irwin, podając w moją dłoń zamówienie, żebym nie musiał spuszczać wzroku z drogi. - Wykłócał się ze mną, kto będzie płacił, bo nie chciał odpuścić - wypomina, a mnie oblewają rumieńce, bo Luke nie musiał tego wiedzieć, chociaż kątem oka dostrzegam uśmiech na jego ustach, kiedy podaję mu torbę.
- Dzięki - Hemmings przyjmuje jedzenie. Zagląda do środka, skąd wyciąga opakowania. - Jesteś moim sponsorem czy co?
- Zamiana ról? - prycha Ashton z tylnego siedzenia, nawiązując do początków naszej znajomości, a wypieki na twarzy powiększają się.
Brakuje mi ciętej riposty, dlatego udaję, że w szczególności skupiam się na drodze. Luke nie jest lepszy, bo usta zapycha burgerem, który mu kupiłem.
Jedziemy ulicami zatłoczonego Los Angeles. Korki sprawiają, że droga powrotna zajmuje więcej czasu niż powinna. Na dodatek w między czasie odwozimy Ashtona do akademika, co pochłania dodatkowe minuty. Hemmings wydaje się być wzionięty z każdej możliwej cząsteczki energii, więc nawet nie przejmuje się, kiedy klnę na innych kierowców. Jedynie czasami rzuca uspokajające słowo albo wskaże ulicę, którą mógłbym ominąć tłok. Podziwiam, że ma siłę na używanie szarych komórek po tych intensywnych wydarzeniach, dlatego nie zachęcam go do prowadzenia rozmów, ale pozwalam, żebyśmy jechali w komfortowej ciszy, przerywanej głosami z radia oraz zewnątrz. Wiem doskonale, że potrzebuje wytchnienia. Ostateczna decyzja zapadnia dopiero za kilka dni, więc musi uzbierać sił, chociaż bardziej prawdopodobne jest szczęśliwe zakończenie aniżeli złe.
Gaszę silnik pod jego domem. Patrzy na niego w lekkim letargu, jednak szybko się otrząsa i obydwoje opuszczamy pojazd. Oddaję mu kluczyki od auta. Stoimy przez chwilę na osiedlowym chodniku.
- Michael? - cichy głos Luke dociera do moich bębenków usznych.
- Co tam?
Nie dzieli nas wielki dystans, więc bezproblemowo przyciąga nas do siebie. Ramionami oplata mnie. Przez krótki moment nie wiem, co zrobić, ale wewnątrz odczuwam gorąc rozlewający się po całej długości klatki piersiowej. Ściska żołądek oraz powoduje łaskotki dolnych partii brzucha. Nie mogę się oprzeć, aby rękoma objąć go. Głowę wciskam w zgłębienie szyi, przymykając powieki. Pięści zaciskam na materiale bluzy. Wzdycham zapach mydła, którym musiał wymyć się dzisiejszego poranka.
- Widziałem, że się powstrzymujesz, aby nie zrobić tego przy Ashtonie, wstydziuchu - cicho się śmieje, a we mnie ponownie uderza fala nieśmiałości. - Jednak nie przejmuj się. Teraz nikt nas nie widzi - dodaje, a ja jedynie wzmacniam uścisk.
Kurwa mać, jestem nim cholernie zauroczony całym sobą. Od czubka głowy aż po opuszki palców. Uwielbiam go. Byłbym gotów wskoczyć za nim w ogień. Sprawia, że mięknę. Staję się w jego rękach gliną, z której może ułożyć wszelakie kształty. Dopasowuję się do niego. Chcę być najlepszą wersją siebie. Wskazuje światełko w tunelu. Zamoczył pędzel w farbie, malując kilka aspektów życia. Patrzę na niego z zachwytem. Nie mogę się nadziwić jego urodą. Mam do niego pierdoloną słabość i nie potrafię tego ukryć, jak na mnie działa. Choćbym dusił to w sobie ze wszystkich sił, nie potrafię tego utrzymać. Zawsze dochodzi do momentu pęknięcia, a wtedy bez zastanowienia całuje go, dotykam, uprawiam z nim seks. Nie mogę się oprzeć, aby nie skosztować jego ciała. Jednak zaczynam lubić to, kiedy przytulamy się albo skradamy pocałunki, które do niczego nie prowadzą. Małe gesty rozgrzewają mnie od środka oraz sprawiają, że czuję. Radość miesza się ze strachem, jednak brnę w to, chcąc pokonać obawy. Nie mogę całe życie bać się.
- Czasami ciebie nienawidzę - mruczę w jego szyję.
- Powtarzasz się - odpowiada, nosem trącając mnie po skórze głowy oraz włosach.
Czuję się, jakby żył najlepszą wersją swojego życia.
__________
Coraz bliżej końca, coraz bliżej początku
🤫
Komentujcie i zostawcie votes! ❤️
FajnaSosna xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top