N i n e

Wychodzę ostatni z sali wykładowej po zakończonych zajęciach. W dłoni ciąży kubek z kawą, którą kupiłem w automacie na przerwie. Wyrzucam go do najbliższego kosza na śmieci. W drugiej ręce trzymam telefon, gdzie odpisuję na wiadomość. Nie spieszę się, bo na dzisiejszy dzień skończyłem wykłady oraz ćwiczenia. Pozostało jedynie wrócić do domu, gdzie zjem i odpocznę po dniu na uczelni. Nie był on ciężki, ale siedzenie bez przerwy w ławce oraz słuchanie potrafi znużyć, co powoduje zmęczenie.

Ludzie rozchodzą się do pomieszczeń, więc ilość osób na korytarzu zmniejsza się. Schodzę po schodach, które wręcz świecą pustkami.

Chowam komórkę w kieszeń kurtki, kiedy znajduję się na parterze. Przechodzę przez środek. Jest tutaj cicho oraz pusto. Przewijają się jedynie pojedynczy, spóźnieni studenci albo niespieszni wykładowcy. Słychać moje kroki, które odbijają się od ścian oraz wysokiego sufitu.

Jestem wyjątkowo spokojny po burzliwym poprzednim tygodniu. Staram się przyjąć ciężar na klatę z pokorą. Nie zadręczam się pesymistycznymi myślami. A przynajmniej próbuję, co nie przychodzi z łatwością. Ciężko zachować równowagę, kiedy niebezpieczeństwo dmucha zimnym powietrzem w kark. Bawi się w kata. Albo śmierć, która czyha za rogiem i atakuje bez zapowiedzi. Bywam wyjątkowo ostrożny oraz zdystansowany do świata. Trzymam stalowe nerwy, aby nie wpaść w paranoję, co jest dosyć proste w moim przypadku. Chwila nieuwagi i tracę głowę.

Krocząc korytarzem ku wyjściu, zwalniam. Na kanapie niedaleko wrót dostrzegam Luke'a Hemmingsa. I prawie szlag trafia moją wewnętrzna harmonię, bo łapie mnie zdenerwowanie. Żołądek zaciska się w supełek od stresu, nabieranie powietrza w płuca przychodzi z trudnością.

Nie widziałem go od czterech dni, nie zamieniliśmy żadnego słowa ani wiadomości. Wiedziałem, że kiedyś ten moment nadejdzie, ale nie spodziewałem się tego teraz. Kolejny raz zostaję wystawiony na próbę. Muszę pokonać lęk przed niebieskookim blondynem, który wywrócił moje życie do góry nogami. Nie mogę żyć w wiecznym strachu, chociaż jest on słuszną reakcję na istniejąca między nami sytuację, jednak czasami doprowadza mnie do paranoi. Wręcz wytwarza lęki.

Przyglądam się chłopakowi. Jest on ubrany w białą koszulkę z nadrukiem na całą długość materiału. Nogi przyozdabiają jasne jeansy z dziurami i podwiniętymi nogawkami w stylu boyfriend. I cały strój dopełniają ciemne, wysokie Converse. Będąc szczerym, wygląda zjawiskowo. Zresztą, zawsze olśniewa wyglądem, więc dlaczego nie miałby dzisiejszego dnia przestać błyszczeć?
Wpatrzony w ekran komórki, nie zauważa mojej obecności. W jednym uchu dostrzegam bezprzewodową słuchawkę. Obok niego leży jego plecak oraz jeansowa kurtka.

Biorę głęboki wdech, znajdując się około trzech metrów od młodego mężczyzny. Raz kozie śmierć. Nie mogę wiecznie się go obawiać. Muszę przezwyciężyć ten strach, który nieustannie mnie nie opuszcza i depcze po piętach.

- Hej - witam się, stając niedaleko kanapy, na której siedzi. Uśmiecham się, chociaż serce z bólem obija się o żebra, a stres zjada mnie od środka. Trzymam pięści w kieszeniach kurtki, ponieważ dłonie zaczynają się pocić. Jak tydzień temu, kiedy złączyliśmy nasze spojrzenia po raz pierwszy w dobijającej rzeczywistości.

- Hej - unosi głowę znad telefonu, odwzajemniając uśmiech. Wyciąga słuchawkę z ucha. Wygląda na lekko zakłopotanego i zaskoczonego. Sam jestem zadziwiony, że podszedłem i odezwałem się. Jednak wspominałem już, że działa na mnie niczym magnes. Opieram się, jednak nie mogę przestać brnąc w jego stronę. - Co tam? - pyta, jak gdyby nic. Ironia przesiąka przez atmosferę, ale nie śmieję się historycznie, chociaż mam na to wielką ochotę.

- Chyba dobrze, a u ciebie? - odpowiadam, bujając się na stopach w przód i tył. Zagryzam dolną wargę, próbując zachować wewnętrzną harmonię, co nagle przypomina wyzwanie.

- Wszystko w porządku.

Zapada chwila ciszy, której żaden z nas nie potrafi przerwać. W mojej głowie przewija się piątkowy wieczór oraz sobotni poranek. Muszę pociągnąć temat, aby wyrzucić z siebie dręczące myśli oraz wyrzuty gryzące sumienie, jednak nie potrafię ubrać tego w słowa, co przyprawia mnie o kolejne nerwy.

Posyłamy sobie spojrzenia, jednak gdy się łączą, obydwoje się peszymy. Kryję piekące policzki. Od kiedy czuję wstyd w kontaktach międzyludzkich? Nie poznaję sam siebie.

- Okej, więc Luke... - zaczynam niepewnie. Zajmuję wolne miejsce na kanapie obok chłopaka. Wtedy dociera do mnie zapach jego ciężkich perfum, które powodują zawroty głowy. Próbuję wygodnie rozsiąść się na meblu. - Chcę cię przeprosić za piątek. Mówiłem jedno, a robiłem drugie. Powinienem wyjść z tego pokoju, nie grać w to, ani nie pić, chociaż alkohol to żadna wymówka.

- Za co dokładnie przepraszasz? - marszczy brwi, zakładając ręce na piersi. Łączymy nasze rozbiegane spojrzenia.

- Wiesz za co - omijam bezpośrednich słów. Wstyd mi, że dopuściłem do naszego zbliżenia i podobało mi się. Cholernie mnie podnieciło. Jeśli mógłbym powtórzyć to bez konsekwencji, nie zawahałbym się. Było mi dobrze. Bardzo dobrze.

- Za pocałunek? - pyta. Unikam jego wzroku, odchrząkując. Prycha. - To była tylko gra, nic nie ma tam znaczenia.

- Wiem, ale nie chciałem, żebyś sobie pomyślał o czymś więcej, bo to ja zacząłem cię całować. A dzień wcześniej próbowałeś mnie marnie poderwać, więc jedynie prostuję sytuację - tłumaczę się zawzięcie, opierając się kanapę. Znajduję się kilkanaście centymetrów od chłopaka, czyli zachowujemy bezpieczną odległość. Wystarczającą, abym nie poddał się nieznanemu pociągowi.

- Niby marny podryw, a jednak skończyliśmy całując się w szafie w pokoju Ashtona - żartuje, uśmiechając się głupkowato.

- To była gra, sam to mówiłeś - przypominam chłopakowi. Wyciągam dłonie z kieszeni, aby założyć ręce na klatce piersiowej.

- Ty wspominałeś, że powinieneś się wycofać, a tego nie zrobiłeś - odbija pałeczkę, nie przestając unosić kącików ust ku górze. Dostrzegam wyraz dumy na twarzy, który zbija mnie z równowagi. Ma całkowitą rację, a ja mam jej świadomość, jednak nie potrafię znaleźć na to logicznego wytłumaczenia.

- Nie było tematu - rzucam. Podnoszę się z kanapy z zamiarem opuszczenia budynku, ale głos Luke'a mnie zatrzymuje:

- Zostań ze mną chwilę. Nudzę się.

- Co? - śmieje się. Jest to śmiech przepełniony ironią. - Czy ty sobie ze mnie, kurwa, żartujesz? - zadaję pytanie. Coś we mnie zawrzało. Wewnątrz obudził się ogień, który zaczął podgrzewać kocioł z emocjami.

- Nie? Serio, pogadajmy - przemawia, siedząc rozluźnionym na siedzeniu. - Mieliśmy zostać znajomymi czy coś. A ja mam chwilę wolnego, ty chyba też, więc...Co ci szkodzi? - unosi brew w zawadiacki sposób. Wykorzystuje moje słowa, ubierając je w odpowiednie zdania. Gra ze mną w grę, której zasad jeszcze nie znam, jednak chyba zaryzykuję. Budzi we mnie adrenalinę . Podsyca do działań. Pokażę mu, że też posiadam sztuczki, które mogę użyć przeciwko niemu.

- Okej - wzruszam ramionami. Staram się pozostać spokojny, chociaż wewnątrz mnie panuje rozszalały huragan. - Niech ci będzie.

- Super.

Ponownie zajmuję miejsce na kanapie. Niedaleko blondyna. Znowu czuję ciężki zapach perfum oraz spojrzenie błękitnych ocząt, które wypalają dziurę w moim prawym profilu. Nie jest to komfortowe uczucie, ale gram pewnego siebie. Nie poddam się szybko.

- Skończyłeś zajęcia? - pyta, emanując harmonią. Byłbym również spokojny, gdybym miał niezłe brudy na mojego wroga. Nie znam jego intencji, więc ryzykuję, wciągając się w naszą rozgrywkę. Jednak czasami warto podjąć niektóre kroki. Lepiej czegoś spróbować niż potem żałować, nawet jeśli popełnimy błąd. U mnie waży się przyszły los, więc stawiam wszystko albo nic na jedną kartę. Gram w pokera z przeznaczeniem oraz fortuną.

- Tak, a ty?

- Uciekam z filozofii, a potem czekają mnie jeszcze jedne ćwiczenia.

- Filozofia? - marszczę brwi, zerkając na chłopaka. Łapiemy kontakt wzrokowy, który sprawia, że chyba brakuje powietrza w płucach. Błękit tęczówek powala mnie z kolan. Są naprawdę piękne. Muszę to przyznać, choćbyśmy się nienawidzili i żarli. - Przecież to proste.

- Nie?

- Tak? 

- Studiuję matmę, na chuj mi filozofia? - oburza się, prychając. Wygląda na zirytowanego, gdy rozpoczynamy niewielką kłótnię.

- Studiujesz matematykę? - unoszę brew ku górze, będąc szczerze zadziwiony. - Jak bardzo nienawidzisz życia?

- Matma jest łatwa - twierdzi. - Logiczna.

- Zawsze walczyłem o dwa na koniec roku, wypruwając żyły - wyznaję, przypominając sobie szkolne czasy. A w szczególności okres liceum oraz gimnazjum, gdzie matematyka osiągnęła wyższy poziom niż podstawowy, czyli przekraczający moje możliwości.

- Jakbym uczył cię, leciałbyś na czwórkach - Luke przemawia z pewnością siebie. Uśmiech nie opuszcza jego ust. Zastanawiam się, czy próbuje nieczysto zagrać. Albo próbuje przechytrzyć. Cóż, nie dam się łatwo. Trafił na mocnego gracza.

- Albo zwyczajnie jestem tępy - wzruszam ramionami. Nie przestaję patrzeć na jego twarz. Momentami wydaje się być sztuką. Żywą rzeźbą, która uciekła spod dłoni Michała Anioła. Świerzbi mnie, aby wyciągnąć rękę i dotknąć opuszkami jego cery, która jest świeżo ogolona, gładka oraz opalona Kalifornijskim słońcem.

- Nie jesteś tępy, skoro studiujesz tutaj - zaprzecza mojej opinii, a jego głos jest łagodny. Melodyjne brzmienie, powodujące, że chce się go słuchać, nawet jeśli plótłby farmazony.

- Dzięki?

Siedzimy na kanapie w korytarzu uczelni, rozmawiając o przyziemnych sprawach. Głównie mówimy o studiach oraz wszystkim, co z nimi związane. Luke narzeka na profesorów, ja lubię swoich wykładowców. Luke wychwala działania na liczbach, ja tępię wszystkie związki z matematyką. Luke nienawidzi filozofii, ja ją kocham. I wiele w nas przeciwności, które doprowadzają do kolejnych dyskusji.

W pewnym momencie chyba obydwoje zapominamy, co jeszcze niedawno robiliśmy na internetowej kamerce. Pogrążamy się w rozmowie, a ona nie posiada wiele składu i ładu. Wypowiadamy to, co ślina przyniesie na język. Ciągniemy to, choć wiem, że nie powinienem. Gryzie to moje sumienie, ale zagłębiam się w znajomość z nadzieją o lepszej przyszłości i zapomnieniu o przeszłości. Luke wydaje się być dobrym materiałem na kolegę. I nie dziwota, że przyciąga do siebie ludzi, bo posiada trochę charyzmy, oleju w głowie oraz pewność siebie. Mnie również oczarowuje, jednak nieustannie trzymam go na dystans, ponieważ przypominam sobie okoliczności naszej znajomości.

- Nie masz ćwiczeń? - pytam, kiedy spoglądam na zegarek w telefonie. Siedzimy w swoim towarzystwie prawie godzinę, a czas uciekł mi jak piasek przez palce.

- Och, rzeczywiście - reflektuje się, dostrzegając godzinę. - Na śmierć zapomniałem. Muszę się zwijać - dodaje, podnosząc się z kanapy. Zabiera ze sobą plecak, który zawiesza na jedno ramię. Kurtkę ciasno oplata palcami, którymi w piątkowy wieczór błądzi po moim ciele, aby dodać bodźców zbliżeniu.

Wstaję z siedzenia, prostując się. Dłonie wciskam w kieszenie kurtki. Jestem niższy od niego, więc lekko zadzieram głowę, aby ostatni raz spojrzeć na jego beztroską twarz.

Wzrok mimowolnie zawieszam na wargach. Wspominam ich smak, fakturę oraz doznania, które wywołały. Aż dreszcz przechodzi przez kręgosłup, kiedy przypominam sobie nasz namiętny pocałunek. Napięcie wysoko sięgało. Ogień buchał wewnątrz. Przepływał przez żyły.
Rozchylam lekko swoje usta, zwilżając je wierzchem języka. Luke patrzy na mnie równie intensywnym wzrokiem. Znowu między nami można wyczuć burzę. Napięcie, które przeskakuje z jednego na drugiego. Przyciągamy siebie. Cieszę się z silnej woli, bo gdybym jej nie miał, dawno atakowałbym jego usta zachłannymi pocałunkami. Nie byłby to najgorszy scenariusz, ale zdecydowanie niezbyt odpowiedni.

Stoimy w ciszy. Żadne z nas nie odzywa się. Nawet nie zamierza. Pożeramy siebie oczami, ale powstrzymujemy się przed zbyt pochopnymi krokami. Dzięki Bogu, że mam resztki oleju w głowie, bo inaczej oszalałbym od tego zapachu seksu w powietrzu.

Staram się ugasić żar między nami, ponieważ nie możemy. Koliduje to z tym, co zdarzyło się. Albo co dalej się dzieje, bo nie zakończyliśmy tego problemu. On ciągnie się za mną na każdym kroku, dlatego muszę pozostać czujny i uważny, a nie myśleć o ustach Luke'a, chociaż są to kuszące myśli - grzeszne, zakazane, ale bardzo przyjemne. Skutecznie pobudzające wyobraźnię oraz pociąg seksualny.

- Okeeej, więc - odchrząkuje Hemmings, uciekając wzrokiem. Przerywa niemą rozmowę, przywracając nas do rzeczywistości, gdzie stoimy na korytarzu uniwersytetu. Nagle dopada mnie zawstydzenie, które kamufluję - do zobaczenia. Czy coś.

- Ta - odpowiadam, uśmiechając się półgębkiem. - Cześć - żegnam się.

Ostatni raz lustruję przystojną twarz, omijając chłopaka. Kieruję się w stronę wyjścia z budynku na lekko gibkich nogach. Wpatruję się w podłogę, aby nikt nie zauważył mojego braku komfortu oraz lekkiego speszenia.

Nienawidzę tej dziwnej reakcji, która zachodzi między nami. Odchodzę wtedy od zmysłów. Wariuję. Tracę głowę. Wewnątrz panuje istny huragan. Ledwo go opanowuję, aby nie popełnić głupot, za które może przyjść słono zapłacić. Zdrowy rozsądek nieustannie nade mną czuwa, dlatego jestem wdzięczny. Gdyby nie on, zapewne dawno skończyłbym z porażką. Stąpam po grząskim gruncie, więc posiadam oczy dookoła głowy. I nagle przede mną staje Luke Hemmings, który wszystko zaburza. Brakuje mi podłoża pod stopami, zaciąga na swoją stronę, mąci w głowie.

Nasza historia nie może skończyć się dobrze.



__________

Ja jestem niezbyt zadowolona, ale mam nadzieję, że wam jednak przypadł do gustu

Zostawcie komentarze i votes! <3

FajnaSosna xxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top