°when the party's over°

Otworzyła oczy, słysząc skrzypienie podłogi. Następnie ze środka łóżka przesunęła się na prawo, robiąc mu miejsce. To powoli stawało się ich tradycją, od kiedy Avengers wrócili z tego wieżowca. Blondynka nie miała nic przeciwko - spało się jej wyjątkowo lepiej, a nawet jeśli budził ją koszmar to pierwszy raz w życiu, ktoś był obok. Być może nic do siebie nie mówili, ale żadnemu to nie przeszkadzało. Po prostu leżeli, próbując jakoś zasnąć. Lena była zaskoczona sama sobą - zapierała się przed tymi uczuciami rękami i nogami, a wystarczył jeden bodziec by stalowa ściana pękła, uwalniając więźniów. Mężczyzna ułożył się powoli obok niej, naciągając na nich kołdrę. Światło, które wpadało przez okno, odbijało się od jego lewego ramienia. Przyciągnął ją do siebie, a ona nie oponowała wiedząc, że tego potrzebuje. Przymknęła oczy, układając głowę na jego ramieniu. Czasem miała ochotę się odezwać i spytać, ale tego nie robiła. Nie chciała go do niczego przymuszać. W ciągu ostatnich kilku nocy to ona chciała przyjść do niego pierwsza, ale jednak zawsze została u siebie, nie wiedząc czy to dobry pomysł. To wszystko przypominało jej wydarzenia sprzed ponad pięćdziesięciu lat, które tak ją bolały. Heraklit z Efezu powiedział, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Rosjanka przez większość życia ostro trzymała się tej zasady mówiąc, że nie chce popełnić tego samego błędu drugi raz - że nie przegnie znowu z widowiskowością zabójstwa dla służb, że nie sprawi im już problemu, a nawet że na drugi raz nie uwali podłogi akademii krwią, bo za to też się jej dostało. Tymczasem leżała w łóżku z tym samym mężczyzną, którego nie chciała nigdy więcej spotkać. Ironia losu - miała wrażenie, że śpi się jej o wiele lepiej odkąd zasnęli razem w łazience. Wzięła głęboki wdech i ostatecznie przymknęła powieki, próbując zasnąć.

Przeciągnęła się i wstała, kładąc stopy na zimnej podłodze. Zgarnęła po drodze sportowe spodnie i jakąś dużą, czarną koszulkę i weszła do łazienki aby się ogarnąć. Umówiła się z Kate, że razem potrenują - ona spróbuję strzelać z łuku, za to Bishop porzuca sztyletami. Rosjanka nie pamiętała, kiedy ostatnio strzelała z takiej broni. Związała jasne włosy w ciasnego warkocza, a następnie szybko umyła twarz. Musiała jeszcze iść po jakieś śniadanie, choć jak zwykle nie wiedziała co zjeść. Kiedyś nie miała właściwie żadnego wyboru, więc przychodzi jej to szybko łatwo. W siedzibie Avengers mogła wziąć co dokładnie chciała, więc nigdy nie mogła się zdecydować. Po ubraniu jakiś Adidasów, które miała dzięki Wandzie, ruszyła korytarzem. Wszędzie było dziwacznie cicho, jakby męskiej części drużyny nie było. Przy lodówce stały akurat Hope oraz Cassie, ewidentnie próbujące coś znaleźć.

- Hej - powiedziała, a one odpowiedziały jej tym samym.- Co tu tak cicho?

- Właśnie nie mam pojęcia - van Dyne pokręciła głową.- Od Friday dowiedziałam się, że wyszli nad ranem zabraniając jej mówić gdzie.

Lena zmarszczyła brwi, nie mogąc się domyślić o co chodzi. Wyciągnęła z szafki jakieś płatki, które chyba należały do Petera, a następnie wsypała je do truskawkowego jogurtu. Wzięła po prostu pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do głowy. Do kuchni weszła też Wanda, Kate i Shuri. Ta trzecia wyglądała, jakby miała zaraz paść na ziemię.

- Shuri, wszystko dobrze? - spytała zaniepokojona Cassie.

- Tak - machnęła ręką.- Wpadł mi do głowy świetny pomysł i zaczęłam planować, nie chcąc niczego zapomnieć. Poza tym, skończyłam wreszcie coś dla Leny.

- Dla mnie? - Rosjanka wskazała na siebie zaskoczona.

Totalnie się tego nie spodziewała, więc patrzyła na nie jakby zobaczyła ducha. Kate zaczęła się śmiać, nie mogąc już wytrzymać. Wanda za to pokręciła głową i westchnęła. Uśmiechnęła się do blondynki oraz posłała jej oczko.

- Tak - Shuri zachichotała.- To musi być mega niewygodne.

Wskazała na jej kostkę.

- Więc zrobiłam kolczyk - wzruszyła ramionami.- Ma takie same funkcje, ale jest mały.

- Wow, dziękuję - odparła Rosjanka.

Nie mogła uwierzyć, że ktoś zrobił dla niej coś tak miłego. W końcu od wielu lat czuła, że na nic nie zasługuje i była w tym utwierdzana przez Red Room. Teraz dostała od Avengers drugie życie - od swoich wcześniejszych wrogów. Życie zawsze grało z nią w pokera i po raz pierwszy miała wrażenie, że z jego pomocą wygrała partię. Odzywały się w niej uczucia, które wydawały się odległe - jakby niezarezerwowane dla niej. Kiedy dziewczyny zaczęły pożerać swoje posiłki, ona dalej stała i myślała, co niepokoiło Maximoff. Jeszcze tydzień temu miała wrażenie, że się otwiera, a teraz jakby znów wróciła w swojej jaskini. Zachowanie Bucky'ego też się zmieniło, oczywiście po tamtej misji. Szatynka wiedziała, że coś się stało ale nie chciała naciskać. Dalej była zaniepokojona, ale widok Jamesa przemykającego do pokoju blondynki jakoś ją uspokoił. Cichy głos w jej głowie mówił, że chyba znalazł nowy lek na koszmary i ataki. Wiedźma też miała ataki lęku i paniki, jak wielu członków drużyny ale zdawała sobie sprawę z tego, że były żołnierz przechodził je najciężej. Była zła na siebie po tym, jak skończyły się jej pomysły. Ulżyła mu na koszmarach, ale nic nie mogła z atakami. Wzięła głęboki wdech i zerknęła na Cassie, która nerwowo wyginała palce.

- Bo zaprosiłam MJ - zaczęła.- Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko.

- No co ty! - zawołała Shuri.- Będzie ciekawiej.

Księżniczka kiedyś nie przepadała za Amerykanką. Nie chciała się przyznać, ale było to spowodowane jej zazdrością o Petera. Kiedy w końcu zrozumiała, że nie ma się czego obawiać, dała sobie szansę na poznanie brunetki bliżej i naprawdę ją polubiła.

- Ty idź spać, bo zaraz się wyrżniesz i zęby sobie wybijesz - skomentowała Rosjanka, doprowadzając bohaterki do lekkiego chichotu.

- Mówi ta, co dużo śpi - prychnęła nastolatka, jednocześnie przewracając oczami.- I czy to przypadkiem nie jest koszulka Białego Wilka?

Rosjanka zastygła, nie wiedząc co powiedzieć. Shuri uśmiechała się sprytnie, Wanda wodziła po nich wzrokiem, Cassie i Hope wymieniały się jednoznacznymi spojrzeniami, a Kate uśmiechała się tak szeroko, że sam Joker by jej pozazdrościł. Blondynka zaklęła w myślach, zastanawiając się czemu zostawił u niej koszulkę z napisem "Casablanca", oraz czemu do jasnej cholery nie patrzyła co bierze.

- Co jego? - zaczęła grać głupią.- Wzięłam byle co z szafy, pewnie się tam jakoś zaplątała.

Wzruszyła ramionami, ale kobiety tylko pokręciły głowami dając jej jasny znak, że nie miały zamiaru w to uwierzyć ani nawet próbować. Jakby nigdy nic zaczęła grzebać w telefonie, za to Bishop próbowała nie pisnąć podekscytowana. Dziewczyna była największą "fangirl" w całej drużynie. Sam doszedł do wniosku, że "shippowała" dosłownie wszystko, co się ruszało, ale jej to nie zupełnie nie przeszkadzało. Jeśli chodziło o Lenę i Barnesa, już od dawna pracowała nad tym, żeby do siebie "wrócili".

W końcu ruszyły na salę treningową. Prócz Kate i Rybakovej, były to Hope, Wanda i Shuri. Cassie doszła do wniosku, że zaraz do nich dołączy tylko odbierze MJ spod bramy. Nastolatka z Wakandy usiadła na ziemi z jakąś książką, za to pozostałe zaczęły się rozgrzewać. Wiadomo było, że Hawkeye i Rosjanka chcą rzucać, lecz jeśli chodzi o Scarlet Witch i The Wasp...

- Wandzia będzie dziś wyjątkowo ćwiczyła bez mocy - zachichotała czarnowłosa, doprowadzając je do tego samego.

Wanda uśmiechnęła się ironicznie i kiwnęła głową. Oczywiście bardzo się z tego cieszyła.

Blondynka zaśmiała się, a następnie ruszyła z młodą łuczniczką na strzelnicę. Powoli zaczęła jej tłumaczyć różnicę między sztyletami, które tam miała - głównie chodziło o ich wagę. Kate za to wyjaśniła jej oznaczenia na strzałach.

- Clint kupił taśmę, po tym jak go opierdoliłam - mruknęła, naciągając cięciwę.- Czasem nienawidzę tego człowieka.

Wystrzeliła, trafiając prosto w oczodół. Rosjanka sięgnęła po czarny sztylet i rzuciła, trafiając w to samo miejsce tylko po prawej. Przybiła z nią piątkę, a następnie wymieniły się bronią. Blondynka wyprostowała się i wystrzeliła. Grot wbił się w obojczyk manekina, a Katie kiwnęła głową. Kiedy miała już rzucić, drzwi się otworzyły a do środka weszła młoda Lang razem z MJ. Szatynka uśmiechnęła się lekko, a reszta się z nią przywitała.

- Jakoś cicho - skomentowała, siadając na powierzchni między matami, a strzelnicą.

- Wyszli gdzieś rano - Hope wzruszyła ramionami.- Cholera ich wie.

- Ale wy wiecie, że dzisiaj jest Dzień Kobiet i to może dlatego? - spytała dziewczyna, a one zastygły.

Bishop dodatkowo uderzyła się z otwartej dłoni w czoło.

- Oby nie wymyślili niczego głupiego - mruknęła Maximoff, wstając z podłogi.

- Przecież znasz mojego ojca - odezwała się Cassie.- Nie licz na to.

Prychnęły, a Lena pokręciła głową. Była jedyną, która nigdy w życiu nie świętowała Dnia Kobiet. Oczywiście, wiedziała jak wyglądał czy po co był, ale nigdy nie była wśród obdarowywanych kobiet. W końcu była członkinią rosyjskich służb od prawie urodzenia - miała być zabójcą, a nie dziewczyną chcącą dostać tulipana ósmego marca.

- Pamiętam, jak moja siostra dostała raz mega drogi zegarek - zaczęła Hawkeye.- Który okazał się kradziony.

- Co? - zaśmiała się Wanda.

- Do dzisiaj nie wiem co za geniusz to wymyślił - Bishop także usiadła na ziemi.- Mam ochotę na pizzę.

- Jedliśmy ją cztery dni temu - odparła Hope.

- Czyli ewidentnie za dawno - dokończyła MJ, kładąc głowę na kolanach Cassie.- Poza tym, jak ma się dobrą przemianę materii to można jeść i codziennie. Wy wszystkie ją macie. Ja się roztyję się po paczce chipsów tak, że będę wyglądać jak ciężarna.

Zaczęły się śmiać, a Lena w końcu skapitulowała i też usiadła na ziemi. Zerknęła na swoje ramiona i ucieszyła się, że jednak wybrała tą koszulkę. Kiedy wychodziła z kabiny w łazience Amerykanina, zraniła się o popękane szkło i kafle. Brakowało jej tylko pytań o świeże zadrapania. Poza tym, materiał był bardzo miły. Po chwili milczenia, Wanda zaczęła nawijać o jakimś serialu, który makabrycznie ją wciągnął. Zaśmiała się, widząc jak ona i MJ kłócą się o to, która postać jest lepsza. Coraz bardziej przywykała do tej radosnej i dość przyjaznej atmosfery, której nigdy wcześniej nie doświadczyła.

- Ah, Lena - zaczęła Shuri.- Jak ci idzie rysowanie?

Dwa tygodnie temu dziewczyny dały jej blok papieru i ołówek, który Shuri zwinęła z Ikei, widząc jak rysuje długopisem po serwetce. Blondynka była tym zaskoczona - w końcu po prostu, z nudów, bazgrała sobie po chusteczce. Za to geniuszka oraz Maximoff stwierdziły, że ma ona talent i musi poćwiczyć na czymś, co nie jest cienkim materiałem za centa. Rosjanka lubiła rysować - kiedyś robiła to kamieniem na betonowej podłodze pokoju wspólnego, a później już jako agentka, ołówkiem po jakimś wyrzuconym papierze. Wszystko chowała pod panelem, aby nikt nic nie zauważył. To nie była rzecz, na której powinna być skupiona.

- Jakoś - wzruszyła ramionami.- Coś tam bazgrze, kiedy mi się nudzi.

- Hej, hej - wtrąciła Kate.- Ktoś mi powie o co chodzi? Wiecie, jak nienawidzę być niedoinformowana!

- Lena świetnie rysuje - mruknęła Maximoff, masując obolały łokieć.- Więc ja i Shuri znalazłyśmy jakieś kartki i ołówek. Nie wierzę, że mamy tu najnowocześniejszą technologię a ciężko znaleźć mały, zwykły ołówek. Jak się okazało, Shuri kiedyś podpieprzyła jakiś z Ikei.

- Serio Shuri? - Cassie zaczęła się śmiać.

- No co?! - zawołała.- Jeden jedną z miliarda, która tak robi. Święte się znalazły.

Śmiały się tak jeszcze długo, nie orientując się kto wrócił do bazy.

***

- Scott, nie przegiąłeś trochę? - spytał Barnes, patrząc na ilość kwiatów.

Lang wykupił wręcz prawie całą kwiaciarnie, a oni zastanawiali się co mu odbiło. Oczywiście, Bucky znał to święto i już od najmłodszych lat był uczony przez matkę jak traktować kobiety, lecz nawet w czasie międzywojnia nie przyszłoby mu do głowy, aby kupić aż tyle roślin. Sam już wcześniej mówił, że coś podejrzewał - mianowicie uznał, że jego instynkt wskazuje na to, że Ant-Man coś przeskrobał i Hope ma focha, ewentualnie Cassie. Rano obudził ich Peter krzycząc, że powinni iść po jakieś prezenty, a później Scott wykupił tą niezliczoną ilość kwiatów. Clint proponował kupienie pizzy, ale Parker i Lang doszli do wniosku, że to za mało - Falcon i Żołnierz raczej siedzieli cicho, rozglądając się za prezentami. Najpierw weszli do plastycznego, do który poradziła odwiedzić mu Wanda. Na szczęście dzięki temu, że Steve rysował kiedyś jak szalony, znał się trochę na niektórych rzeczach. Przypominał sobie coś o talencie Leny - ale widział to jakby przez mgłę. Nie był do końca pewny czy naprawdę zdenerwował się na nią, kiedy kartka wystawała spod paneli, ale później długo przeglądał te prace. Reszta drużyny też chciała kupić jej jakiś prezent, ale oczywiście mieli z tym problem, w końcu prawie jej nie znali. James stresował się tym całym pokazem - w końcu Rosjanka nigdy w życiu nie obchodziła tego dnia, a oni mieli ją zasypać czymś takim.

- Friday, gdzie są dziewczyny? - spytał w międzyczasie Sam.

- Wszystkie są w sali treningowej, przyszła też panna MJ - odpowiedziała inteligencja, a oni unieśli brwi.- Zawołać je?

Byli ciekawi co robiły wszystkie razem w jednej hali. Peter odpowiedział twierdząco, a oni spojrzeli po sobie. Peter i Scott wyglądali, jakby mieli zemdleć, Wilson i Barton śmiali się z nich jak głupi, a Bucky po prostu stał obok nich, nie wiedząc czy się śmiać czy płakać. Wtedy właśnie Shuri weszła do środka i stanęła w pół kroku. Tuż po niej weszła Rybokova w towarzystwie Maximoff i Bishop, które otworzyły szeroko buzie. Hope i Cassie zaczęły się śmiać, razem z MJ.

- Mówiłam, że to się stanie - Lang poklepała Kate po ramieniu.- Takie akcje własnego ojca szkodzą bardziej niż powietrze z Czarnobyla.

Wszyscy zaczęli się śmiać, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Kiedy reszta podeszła bliżej, Rosjanka pozostała trochę z tyłu. W tym momencie Barnes podszedł do niej, trzymając w ręce pakunek. Otworzyła oczy zaskoczona. Uśmiechnął się lekko i wystawił dłonie w jej stronę. Kiwnął głową, zachęcając ją do otworzenia. Powoli rozerwała papier i zaniemówiła. Mały szkicownik i zestaw ołówków był przepięknie przewiązany wstążką.

- Cóż, Wanda odrobinę mi podpowiedziała - przyznał.- Ale pamiętałem coś o tym, że lubiłaś sobie porysować choć nie pamiętam czy kartki naprawę wystawały z podłogi i czy... na ciebie nakrzyczałem...

Pokręciła głową i posłała mu lekki uśmiech, który utwierdził go w tym, że wszystko co pamiętał było prawdą. Spuścił głowę, a ona powoli położyła dłoń na jego ramieniu. Po chwili jednak powiedziała sobie samej, że nie ma nic do stracenia i objęła jego szyję rękami, przytulając go. Ułożył czoło na jej obojczyku, ale po chwili oderwał się od niej słysząc pisk Kate. Dziewczyna wyglądała co najmniej, jakby wygrała milion na loterii. Wszyscy się zaśmiali, a Barton machnął na blondynkę dłonią, chcąc aby podeszła bliżej. Wtedy James zmarszczył brwi widząc, że ma ona na sobie jego koszulkę. Następnie zrozumiał, że zostawił ją rano w jej pokoju. Sam spojrzał na niego dziwnie, ale szatyn posłał mu tylko mordercze spojrzenie kierując wzrok na dziewczyny. Postanowił poczekać z dawaniem swoim podarunków aż Scott, Peter oraz Clint się nagadają. Cóż, Lena wyglądała na lekko zdziwioną i nie mającą pojęcia co zrobić. Czuła się jak każdy człowiek, kiedy śpiewane jest mu "Happy Birthday"- co zrobić z rękami? Tylko się uśmiechać czy dołączyć?

W końcu wszyscy usiedli przy stole, jedząc pizze, którą Barton jednak kupił. MJ zachichotała, rzucając w Cassie kawałkiem szynki.

- Ostatnio zacząłem się zastanawiać - zaczął Peter, wpychając sobie kawałek do ust.- Z jakiego rocznika jest pan Bucky i pani Lena, że wszyscy nazywacie ich starymi, a wyglądają świetnie.

Rosjanka i Barnes zastygli, za to reszta wybuchła śmiechem.

- Aż wstyd się przyznać, Parker - westchnęła.

- Lena, gorzej od tego patafiana nie będzie - Wilson poklepał Zimowego Żołnierza po ramieniu, a ten zaczął kląć na niego po rosyjsku.

- Urodziłam się w 1945, jeszcze wojenna jakość - mruknęła, upijając łyk kawy.- Teraz ty James, nie ominie cię to.

- 1917 - mruknął, kręcąc głową.

- Jezu, człowieku! Ty masz sto sześć lat! - wrzasnęła Kate, a oni wręcz pokładali się ze śmiechu.

- Zaraz sto siedem - wysapała Lena, pomiędzy atakami śmiechu.

- Nie przypominaj - mruknął.

Zachichotała, a Wanda uśmiechnęła się szeroko. Miło było widzieć tą dwójkę szczęśliwą. Naprawdę martwiła się tym, że Lena zaczęła się znów zamykać, a Bucky mało odzywać - choć teraz, przy stole wszystko wyglądało dobrze. Maximoff z łatwością zauważała takie szczegóły - chociażby jak nieśmiertelnik, koszulka, nocne przemykanie z pokoju do pokoju. Dla niej wszystko było tak oczywiste, a oni jakby męczyli się z enigmą nowej generacji. Dla nich wszystko co związane z uczuciami było jak szyfr - nawet bardziej dla blondynki, niż byłego sierżanta. Zabrana do służb w wieku kilku lat, wychowana na bezwzględnego zabójcę. Tu nie było nawet potrzebne usunięcie pamięci, bo jedyna jaką miała to ta akademijna.

- Czuję się tak staro, że chyba zacznę planować swój pogrzeb - mruknęła blondynka, nalewając sobie whisky, którą wyciągnął Sam.

Wolała palić niż pić, choć nie mogła przegapić okazji i nie spróbować tak dobrego trunku. Oczywiście Clint, jako odpowiedzialny ojciec, zachował wstrzemięźliwość aby pilnować młodszych bohaterów, który aktualnie popijali Piccolo, oglądając "Too hot to handle", którego sensu za cholerę nie rozumiała. Sięgnęła po paczkę papierosów- w bazie, prócz niej, palili James i Wanda. Szatynka sporadycznie, oni częściej. Spotkali się z morderczym spojrzeniem Hope, która nie cierpiała nikotyny. Sama mogła jeszcze znieść jakoś ich palenie, ale ona nawet nie dotknęłaby papierosa. Blondynka wiedziała, że to niszczy jej płuca ale jakoś nie umiała się tym przejąć.

- Dziwnie tak siedzieć - zaczęła Wanda.- Spokojnie, jakby zaraz ktoś nie miał zaatakować rządowego centrum, jakiegoś banku czy czegoś takiego.

- Wiesz, ja spokojnie spałem w komorze nie mając pojęcia, że fioletowy wyrostek chciał wymazać pół świata - Barnes zaciągnął się, opierając się o stół, tuż obok Rosjanki.- Przebij.

- Ja byłem w wymiarze kwantowym! - krzyknął Scott, podskakując radośnie, a oni zaczęli się śmiać.

- Nawet mi nie przypominaj - mruknęła Hope, kręcąc głową.

- Współczuję wszystkim cząsteczkom, czy czemuś tam co cię spotkało - odezwał się Wilson.- Dobra, idę wytrzeźwieć.

- Jak niby? - spytała Lena, zgaszając papierosa i obiecując sobie, że już nie zapali.

Przynajmniej do jutra.

- Zimna woda - mruknął.- I nagranie śpiewającego Thora, to by obudziło schlanego w trzy dupy bezdomnego.

- Jesteś okropny - mruknęła Maximoff, kręcąc głową.

- Ja chyba też się zbieram - westchnęła Rosjanka.- Pa, czy coś.

- Pa - szepnął Bucky, patrząc na jej oddalającą się sylwetkę.

Wanda, Clint i Hope zerknęli na siebie znacząco. Scarlet Witch podniosła się z krzesła.

- Następnym razem musisz pilnować prania - powiedziała.- Twoje koszulki trafiają do innego pokoju.

Posłała mu oczko i także ruszyła w swoją stronę. Barton jak dziki chichotał pod nosem, więc Barnes doszedł do wniosku, że to idealny moment na ewakuację. Ziewnął i sprzątając po sobie syf, ruszył do swojego pokoju gdzie wziął szybki prysznic. Oczywiście w ścianie dalej była ogromna dziura. Nikt nic z tym nie zrobił, gdyż o tej sytuacji wiedział tylko on i Lena. Pogładził wgłębienie palcami i przymknął oczy, wracając na chwilę do wydarzeń sprzed tygodnia. Nagle, gwałtownie oddalił rękę i spłukał resztki żelu, aby jak najszybciej stamtąd wyjść. Spokojnie położył się na łóżku, od razu zasypiając.

Lena stała przy oknie, wsłuchując się w cicho grającą piosenkę. "Serial Killer" Lany Del Rey dziwnie kołysała jej nerwy, uspokajała oddech choć nie wieczne uczucie zła. Przyłożyła dłoń do szyby i westchnęła ciężko. Usłyszała za sobą skrzypnięcie podłogi, ale nawet nie drgnęła. Szatyn niepewnie objął ją ramionami, jakby bojąc się, że go odepchnie.

- Ty też możesz przychodzić - szepnął.- Też jestem tu dla ciebie.

Pierwszy raz od kiedy zaczął do niej przychodzić, odezwał się.

Kiwnęła wolno głową, w jej umyśle pojawiła się scena sprzed ponad pięćdziesięciu lat. Wtedy stali razem przy oknie, ramię w ramię, patrząc na krew na śniegu przed akademią. Niewiele czasu później pojechali na tą przeklętą misję.

- Pamiętasz - zaczęła w ojczystym języku.- Kiedy ostatnio staliśmy w podobny sposób?

- Tak - odpowiedział.- Jeden z najlepszych momentów, a najgorszych dni. Dzisiaj było lepiej.

Kiwnęła głową, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Czasem miała wrażenie, że umierała w środku ale dalej utrzymywała się nad wodą, potrzebując oddechu. Musnęła opuszkami jego rękę, a ten złapał jej dłoń. Znowu opanowywało ich nowe uczucie, zupełnie inne iż wcześniejsze. W takich momentach nigdzie się im nie śpieszyło, bo później tęskniliby za zbyt szybko mijającymi zwykłymi i spokojnymi dniami.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top