°i'm going to kick your ass to get it°

Dziewczyna usłyszała dźwięk, na który jeszcze niedawno czekała. Alarm rozbrzmiał w całej bazie- Barnes załatwił sobie wojnę z Rosjanami. Poderwała się na nogi i czekała. Jeszcze dwa dni temu marzyła tylko, aby wrócić do bazy pod Petersburgiem, ale teraz wolałaby stać się niewidzialna albo przywiązana do ziemi. Decyzja uciekała jej z rąk. Właściwie, już uciekła. Do środka wparowali żołnierze. Jeden z nich wyszedł na przód i otworzył zamek, jakim dziwnym kluczem. Po chwili zdjął kask, a jej ukazała się najgorsza twarz jaką może ujrzeć człowiek. Ohydna blizna obejmowała pół jego twarzy. Do dzisiaj pamiętała, jak przyszedł do niej, do piwnicy gdzie odbywała karę po odejściu Jamesa. Do dzisiaj chciało się jej wymiotować na samą myśl. Przeżyła wiele gwałtów podczas pobytu w Akademii, ale ten przeszedł ludzkie pojęcie i sprawił, że nie chciała wstać z ziemi przez kolejne tygodnie. Rosjanin za to dalej panoszył się po budynku i udawał pomocnego w stosunku do nowiutkich dziewczyn i nawet do Natashy. Nic nie pomagało przejrzeć rudowłosej na oczy- w końcu zawsze znała go jako tego, który uratował ją z tego, wcale niecelowego, pożaru.

Ivan podszedł bliżej i z całej siły uderzył ją w twarz. Uśmiechnęła się, a krew spłynęła jej na zęby.

- Tylko z tobą problemy - powiedział, wciskając jej glocka.- Powinni pozwolić ci zdechnąć w tym wybuchu.

- Pierdolenie o Chopinie, Aleksandrowicz - warknęła i splunęła krwią.- Lecę po swoją broń, idźcie na pierwsze piętro, tam ich znajdziecie.

- Po co ci twoja broń? Mamy wystarczająco.

- Иди на хуй - powiedziała.

Wyminęła go i ruszyła na poszukiwanie zbrojowni, która miała nadzieję, że jest blisko. Zainteresowany ją otwarte pancerne drzwi, przez które się wślizgnęła. Nie mogła uwierzyć ile było tam noży, pistoletów, łuków czy stroi. Zgarnęła swoją kaburę, a następnie napakowała kieszenie sztyletami, a kabury w kombinezonie pistoletami. Już nie rozmyślała. Naładowała glocka.

Wyglądało na to, że podjęła decyzję.

Bucky pociągnął Kate za róg, kiedy jeden z agentów miał strzelić. Dziewczyna pisnęła cicho, ale po chwili naciągnęła na cięciwę strzałę bumerang, która trafiła prosto w czoło Rosjanina. Razem ruszyli, aby znaleźć resztę. Do centrum akurat wrócił Clint, Peter, Scott i inni. Wiedzieli, że w rozproszeniu nie zdziałają wiele.

Brunetka już od dawna nie była w samym środku takiej walki. Wszędzie było ciemno, akumulatory padły, oczywiście nie przypadkowo. Nie wiedziała ilu agentów tu przysłano, ale czuła, że mógł być to nawet oddział lub dwa. W końcu jednak nie było z nimi żartów, a im zależało na ostatniej podległej im Wdowie. Uchyliła się i podbiegła wprost przed siebie, sprawdzając czy Barnes biegnie za nią. Wpadli na siebie przed chwilą, kiedy Bishop trafiła na trzech żołnierzy, próbując znaleźć kogokolwiek. Na początku była z Wandą, lecz ta wzięła na siebie większość część oddziału i kazała znaleźć resztę - szczególnie Cassie i Shuri, bo mogły być bezbronne. Łuczniczka nie zdążyła nawet dobiec do laboratorium, które było dość daleko.

- Masz coś wybuchowego? - spytał James.- Musimy ich zgubić.

- Chyba tak, tylko musisz mnie osłaniać, bo to niedorozwinięte dziecko o nazwisku Barton, znowu nie pooznaczało cholernych strzał - mruknęła, zaglądając do kołczanu.- Tak trudno poszukać taśmy w sklepie...

Mężczyzna wyjrzał za róg i postrzelił jednego w nogę, ale z końca korytarza szli już kolejni. Zacisnął szczękę i spojrzał na Bishop, które właśnie naciągała niebieską strzałę na cięciwę. Szybko zamienili się miejscami, a brunetka wystrzeliła. Cały korytarz wypełnił wielki huk, a następnie dym. Bohaterowie ruszyli dalej, starając się wykorzystać podarowany czas. W końcu udało im się znaleźć Maximoff, która chyba jeszcze nigdy nie cieszyła się tak na ich widok.

- Znam ten budynek jak własną kieszeń, ale teraz czuję się jak w labiryncie - mruknęła.- Wysłałam wiadomość do Sama, większość jest na dwójce. Przegrupujemy się i ogarniemy sytuację.

Szybko ruszyli w tamtym kierunku. Maximoff szła z przodu, gdyby przed nimi pojawili się wrogowie, za to Barnes z tyłu. Miał zabójczy refleks- każdy strzał, każde uderzenie było jak w szwajcarskim zegarku, perfekcyjne. Nie wiele osób by to przyznało, szczególnie nie Sam, ale chciałoby walczyć w ten sposób. Dla Bucky'ego był to tylko przydatny ślad Hydry, który teraz wykorzystywał przeciwko nim. Scarlet Witch odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła resztę. Szybko podbiegła do Sama.

- A gdzie Shuri? - spytała zaniepokojona Hope.

- Nie dałam rady dotrzeć do laboratorium - Katie spuściła głowę.- Gdyby nie Bucky, pewnie już dostałabym kulkę.

Clint objął ją ramieniem i uśmiechnął się pocieszająco. Wilson za to podzielił ich na grupy, aby pokonać agentów i znaleźć przyjaciółkę. Do siebie przydzielił Zimowego Żołnierza, co Scott skomentował kilkoma żartami, ale córka kopnęła go w kolano przez co się uciszył. Falcon chwycił tarczę i zerknął na przyjaciela, który chwytał karabin do ręki.

- Wiesz co z Leną? - spytał James.

- Wyciągnęli ją z klatki, a potem poszła do zbrojowni - mruknął ciemnoskóry.- Później padły kamery w tamtym sektorze. Ciekawie do kogo dzisiaj strzela.

Szatyn przemilczał te uwagę i ruszył korytarzem w kierunku, z którego przyszedł. Nowy Kapitan Ameryka w skupieniu szedł za nim. Kurz unosił się wszędzie. Wilson rozejrzał się w około, jednocześnie co jakiś czas zerkając na skupiony wyraz twarzy przyjaciela. Nigdy w życiu nie powiedziałby na głos, że tak naprawdę go podziwia. Po tym wszystkich co zrobiła mu Hydra, stracie Natashy i Steve'a, ponownym spotkaniu Rosjanki.

Spojrzeli na korytarze laboratorium, które dzieliły się na dwa. Banner tłumaczył im kiedyś, że jedna część służy do badań chemicznych, a inna maszynowych lecz nigdy nie pamiętali, która to która. Poza tym, młoda dziewczyna mogła być w którejkolwiek. Sam kiwnął mógł głową i powoli ruszył w lewy korytarz. Bucky za to skręcił w prawy. Tak samo jak Lena, nie myślał zbyt wiele. Był po prostu gotowy strzelić do celu, który tym razem wyznaczył sobie sam. Każde pomieszczenie jakie sprawdzał, na razie było puste. Ogarniał go coraz większy pierwszy niepokój. Choć wielu może wydawać się do dziwne, nie chciał żeby nastolatce coś się stało. Znam ją już długo i w końcu była w elitarnej grupie dwudziestu osób na świecie, która nie wysyłała go na krzesło elektryczne albo zastrzyk w jakimś zapyziałym więzieniu.

Usłyszał krok, więc natychmiast skierował broń w tamtą stronę. Starał się jak mógł, aby jego twarz pozostała obojętna, ale nie mógł uwierzyć w to, kogo widzi. Nie cierpiał go, odkąd ujrzał go po raz pierwszy. Nienawidził go już od tego spotkania w ciemnych, eleganckim korytarzu gdy Madame B. stała obok. Zaciskał pięści, kiedy widział jak uderzał przyszłe agentki kijem w twarz - szczególnie niewysoką wtedy blondynkę. Ivan Aleksandrowicz stał tuż przed nim, z tym swoim obrzydliwym uśmiechem. Przekręcił głowę w charakterystyczny sposób.

- Witam towarzyszu Barnes - powiedział.- Miło widzieć.

- Żebym jeszcze mógł powiedzieć wzajemnie - odparł Bucky, dalej mierząc w jego czoło.

- W życiu bym nie pomyślał, że masz takie pokłady nadziei w tym wypranym mózgu! - zawołał, chichocząc.- Myślisz, że Lena się od nas odwróci? Zawsze byliśmy jej jedyną rodziną, ona nie zna niczego innego. Przecież to było oczywiste, że nie rzuci ci się w ramiona po pięćdziesięciu ośmiu latach. Zdrada to coś, czego kobieta nie zapomina.

James się nie odzywa- wiedział, że jakiekolwiek dyskusję nie mają sensu i tylko go rozproszą. Milczał więc, patrząc prosto w brązowe oczy Rosjanina. Znalazł w nich uciechę - uciechę z cierpienia jakie się teraz rozgrywało. Barnes zawsze uważał, że jest sadystą- kiedy jeszcze myślał choć trochę samodzielnie, oczywiście. Po wyjeździe ze Stalingradu prano mu mózg już prawie codziennie.

- Pomysł Hydry był genialny. Podstawić bombę, upewnić cię, że dziewczyna nie żyje aby łatwiej cię złamać i wyczyścić pamięć. Nawet im się opłaciło, za to my... Można było ją ukarać, ale też dać poczucie zdradzenia. Przywiązała się do nas jeszcze bardziej niż myśleliśmy. Stała się lepsza niż Romanoff i Vostokoff, o niebo skuteczniejsza i szybsza. W seksie też nie najgorsza, nawet w wymuszonym.

Szatyn zacisnął szczękę i jeszcze mocniej przycisnął spust. Zagotowało się w nim, czuł się jakby gorąca krew napłynęła mu do mózgu.

Strzał.

Zdziwiony spojrzał na zakrwawioną czaszkę Ivana, bo wiedział, że to nie on strzelił. Ręka Leny dalej była ustawiona jak do wymierzenia, gdy spoglądała na ciało żołnierza. Nienawidziła tego, że cieszyła się zabijając kogoś. Była pewna, że jej podświadomość tańczyła właśnie kankana, za to część mózgu szeptała "morderczyni". Zawsze.

W końcu spojrzała na zaskoczonego mężczyznę. Miała ochotę zachichotać widząc, jak zabawnie wygląda ale się powstrzymała.

- No co? - wzruszyła ramionami.- Zawsze chciałam to zrobić. Plus, możesz przestać gapić się jak sroka w gnat?

Pokręcił głową, ale zdecydował o jednej rzeczy. Szybko wyjaśnił jej kogo szukają, a ona kiwnęła głową. Czuł się jak kilkadziesiąt lat wcześniej, podczas wspólnych misji. Rozumieli się bez słów, na polu bitwy jak i przy sprawach zwiadowczych. Wbiegli do pomieszczenia, w których usłyszeli zduszony dźwięk. Blondynka nie myśląc, rzuciła nożem w kierunku agenta, byłego współpracownika. Wbił się idealnie w jego szyję, rzucając go na ziemie. Ciemnoskóra nastolatka spojrzała na nią z przestrachem, ale uspokoiła się kiedy zobaczyła Jamesa. Lena przyzwyczaiła się do tego, że ludzie się jej bali i mieli ochotę uciekać na Wyspy Owcze na sam jej widok.

- Shuri, wszystko w porządku? - pomógł jej wstać, a ona kiwnęła głową.

- Chyba mamy nowego członka zespołu - powiedziała, chcąc rozładować atmosferę.

Blondynka nic nie powiedziała, a następnie spojrzała na korytarz. Czuła, że zaraz zaroi się w nim od żołnierzy. W większości wściekłych, bezwzględnych marionetek, które będą chciały szybkiej zemsty za śmierć dowódcy- a jeszcze nie dowiedzieli się, kto tak naprawdę zabił.

Barnes uważnie obserwował każdy jej ruch, a jej wcale to nie dziwiło. Uznałaby go za jeszcze większego głupca niż wcześniej, gdyby postanowił jej zaufać.

- Wiem, że to wspaniałe widoki ale wzrok do góry Barnes, bo zaraz większy ból niż w klatce poczujesz trochę niżej - powiedziała, a nastolatka mimowolnie prychnęła ze śmiechem.- Zaraz zaroi się tu od agentów, musimy iść.

Ruszyli w kierunku, które oczywiście zupełnie nie znała. Nagle zobaczyła mężczyznę, który jeszcze niedawno ją przesłuchiwał. Cóż, właściwie próbował. Trzymał tarczę Kapitana Ameryki. Pamiętała co im o niej mówili, co miała dla nich symbolizować- wroga. Dla męża Meliny był to symbol celu. Red Guardian miał być lepszy niż wynalazek amerykańców.

- Miło, że jednak nie strzelasz do nas - powiedział, kiwając głową.

Uśmiechnęła się.

- Zawsze mogę zmienić zdanie, Kapitanie - powiedziała, a jej słowa odbijały się od ścian, jak bumerang.

Przynajmniej dla Sama. Jeszcze nikt go, tak naprawdę, nie nazwał na podstawie nowej funkcji. Media skłaniały się na razie ku "następcy" lub dalej używały terminu "Falcon". Pokręcił głową.

- Najwięcej jest na pierwszym piętrze - powiedział, a Rybakova przygryzła wargę.- Cała reszta po drugiej stronie sektora. Chcemy uderzyć w ich największą ilość.

- Sprawdźcie parter - odezwała się Lena.- Nie wysłaliby wszystkich na górne piętra, mają zabezpieczenie na dole. Nie jest to tak duży oddział jak ten uderzeniowy, ale dwójka waszych będzie potrzebna.

Wilson zerknął niepewnie na Barnesa, a on na nią. Ciemnoskóry chciał wysłuchać jej rady, ale nie miał pewności czy nie chce ona uszczuplić ich o dwie osoby. Bucky kiwnął głową, a Falcon doszedł do wniosku, że najwyżej wszystko na niego zwali i będzie miał Nicka na karku.

- Jesteście tak dyskretni, jak stare baby plotkujące pod supermarketem - skomentowała Rosjanka, przewracając oczami.

Shuri zachichotała. Faktycznie, w pierwszym momencie wystraszyła się dziewczyny po tym, jak rzuciła nożem w tego mężczyznę, ale z minuty na minutę czuła się coraz lepiej. Dostrzegła coś- Rybakova naprawdę lubiła walić takimi tekstami, a ją to rozśmieszało ze względu na podobne poczucie humoru.

Ostatecznie Hope i Clint zeszli na dół, a reszta skupiła się na głównym oddziale. Kobieta musiała przyznać- dziwnie strzelało się jej do znajomych twarzy, ale nie czuła wyrzutów sumienia. Cóż, być może po prostu już ich nie miała. Dodatkowo, miała wrażenie, że postąpiła dobrze. Ten głosik w jej głowie był bardzo cichy, lecz z każdą chwilą krzyczał co raz głośniej. Usłyszała za sobą uderzenie. Czarnowłosa dziewczyna, lekko mówiąc, przygrzmociła żołnierzowi łukiem prosto w twarz. Blondynka kiwnęła głową, choć czuła się dziwnie - nigdy w życiu nie pomyślała, że ktoś mógłby ochronić ją przed uderzeniem. Była pewna nie zrobiłby tego nikt z ludzi, których wcześniej znała. No może nie licząc Jamesa, ale wmawiała sobie, że nie może być tego pewna.

Poczuła się dziwnie, kiedy Scarlet Witch posłała ostatniego przeciwnika na przeciwległą ścianę. Przez chwilę wszyscy stali w ciszy, a następnie zaczęli się do siebie uśmiechać i klepać po ramionach. Parker z całej siły przytulił Shuri, a Cassie zaczęła piszczeć na ten widok. Scott tylko westchnął i nie wiedząc co ma zrobić, stanął obok Sama. Lena stała tylko z boku, nie chcąc przeszkadzać. Jednocześnie zaczęła zastanawiać się nad tym, co chce teraz zrobić. W sumie mogła by spróbować spierniczyć na Islandię aby wypasać owcę, ale to nie było w jej stylu. Poza tym, znaleźliby ją- byłaby sama przeciwko nim. Zacisnęła pięść, a do niej podszedł szatyn. Zerknęła na niego przelotne, a później przed siebie.

- Chyba nie masz zamiaru uciekać, co?

- Tak jakby, na razie nie mam gdzie - wskazała na ciała agentów.

Bucky kiwnął głową i stanął obok niej. To było dziwne- stali ramię w ramię, jakby ostatnie pół wieku się nie wydarzyło. Oboje wiedzieli jak wiele ich łączy - znajomość, pocałunki, koszmary, przywiązanie. Czuli też, że czas na próbę odnowienia jeszcze nie nadszedł.

Zbliżył się do nich Scott, z jakąś bransoletą w ręku. Lena przewróciła oczami i wystawiła kostkę do przodu.

- Okey, tego się nie spodziewałem - przyznał Ant-Man, ale zapiął urządzenie.- Razi prądem.

- No chyba nie łaskotkami - mruknęła Wanda, podchodząc bliżej.- Fury i Hill zaraz tu będą.

- Mamy przejebane? - spytał wprost Peter.

- Język, chłopaczku - odchrząknął Sam.

- Odezwał się święty - skomentowała Shuri.- Parker, zwiąż ich z łaski swojej.

Za to w umyśle blondynki na nazwisko "Fury", zapaliła się czerwona lampka. Maximoff zerknęła na nią zamyślona, a następnie zaczęła iść obok.

- Nikt nie pozwoli mu ci nic zrobić - mruknęła.- Nawet nie sądzę, żeby aż tak mu opaska na nerwy uciskała.

Blondynka prychnęła, co sprawiło, że wiedźma uśmiechnęła się szerzej. Zależało jej na dobrej relacji z blondynką szczególnie, że przeżyły coś być może podobnego i dziewczyna była ważna dla Barnesa. To jej wystarczyło.

***

- Czy my tu prowadzimy przedszkole dla byłych zabójców? - Nick westchnął ciężko, patrząc na drużynę. Trudno było mu to przyznać, ale tęsknił za Romanoff i Rogersem. Nawet za cholernym dupkiem, jakim czasami niewątpliwie był Stark.

- Pogotowie opiekuńcze to chyba lepsza nazwa - Lena odezwała pierwszy raz od momentu, w którym pojawił się szef Tarczy.

Zerknął na nią przelotnie. Przypominała mu Natashę- właśnie tą z czasów między Red Roomem, a Tarczą. Wyglądała na tak samo zagubioną, z jedną różnicą- blondynka miała już kogoś, kto miał na nią oko i nie miał zamiaru odpuścić. James Barnes stał za blondynką, ale nie za blisko żeby nie naruszyć jej strefy komfortu. Podświadomie dalej męczyło go to, co wygadał Ivan- o gwałcie. Wcześniej w ogóle o tym nie myślał i się tego wstydził.

- Tu się zgodzę, panno Rybakova - odezwał się w końcu Fury.- Barnes, zostań. Musimy pogadać.

Wanda podeszła do Leny wiedząc, że ta nie będzie wiedziała co ze sobą zrobić w tym momencie.

- Przygotowałam dla ciebie jeden z pokoi - zaczęła brunetka.- Może ci go pokaże?

Rosjanka kiwnęła głową i razem wyszły z pomieszczenia. Maximoff wiedziała, że sypialnia nie była zbyt przytulna i ładna, jak mogłaby być ale nie miała zbyt wiele czasu na ogarnięcie jej- mimo, że wzięła się za to od razu, bo jako pierwsza pomyślała o tym, że Wdowa nie może mieszkać w celi. Przez chwilę Rosjanka stała po prostu zaskoczona, a potem odwróciła się w kierunku Wandy.

- Wiem, że jest tu trochę pusto - powiedziała Scarlet.- Ale miałam ograniczony czas.

- Naprawdę mogę tu spać? - spytała Lena, aby się upewnić.

- I robić to na co masz ochotę - Maximoff zachichotała cicho.- Może dam ci chwilę.

Rybakova posłała jej najbardziej wdzięczny uśmiech jaki potrafiła przywołać na swoją twarz, a szatynka zamknęła drzwi. Rosjanka jeszcze raz się rozejrzała. W pokoju definitywnie rządził brąz, to jej pasowało. Łóżko, jak na jej standardy, było przeogromne. Było tam biurko, regał z książkami i wielkie okno, co jej odpowiadało. Powoli usiadła na miękkiej pościeli- nigdy nie sądziła, że tak skończy. W tyłu głowy miała myśl i wiedziała, że Rosja nie odpuści. Nigdy tego nie robiła. Ale jak na razie siedziała w tym pokoju, nie wiedząc co zrobić. Sięgnęła po telefon, leżący na biurku. Nie miała pojęcia czy jest jej, ale zdecydowała, że zajrzy. Był pusty- zero zdjęć ani nic takiego. Odłożyła go na miejsce i sięgnęła po jakąś książkę. Zaskoczona ujrzała rosyjski tytuł. Nie myślała, że Wanda czyta w tym języki. Skąd wiedziała? Po pierwsze, znała biografię bohaterów na pamięć, a po drugie - James z własnej woli nie czytałby książek w tym języku. Położyła się na łóżku- czuła się nieswojo, za spokojnie. Tu było za pięknie - nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyła więc wydawało się to czysto nierealne. Nie była pewna czy zaraz nie obudzi się na zimnej podłodze bazy w Petersburgu, przywiązana do ściany lub grzejnika. Zaczęła się zastanawiać czy może wyjść z pokoju. Powoli otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz - pusto. Wyszła i poszła korytarzem w lewo. Wisiało tam mnóstwo zdjęć - sprzed i po Thanosie. Blondynka znalazła się w grupie osób, które nie zniknęły. Przez pięć lat dalej mordowała na życzenie. Zerknęła w dół, z małego balkonu. Widziała jak Hawkeye i Falcon walczą razem na matach, a reszta tymczasowo się przygląda. W końcu, z dołu dojrzała ją Wanda i zaczęła machać w jej stronę. Blondynka uniosła brew i zrobiła krok do tyłu. Miała w planie się wycofać, lecz Maximoff chyba nie chciała jej na to pozwolić, bo zawołała:

- Lena, chodź! - wysokie oczy zwróciły się w jej kierunku.

Powoli zeszła do schodach w dół i stanęła obok Barnesa. Nie wiedziała, gdzie indziej mogłaby zająć miejsce. Shuri położyła rękę na sercu i zaczęła mruczeć coś pod nosem o tym, że jej statek dobił.

- Może mały sparing? - zaproponował Clint, a ona niepewnie zerknęła na Jamesa. Nie była pewna czy to dobry pomysł.

Jego wyraz twarzy się nie zmienił, ale oczy wręcz ją zachęcały. Podeszła bliżej maty, a w tym czasie Sam z niej zeskoczył i zajął miejsce między Wandą i Bucky'm, który podszedł bliżej.

- Spokojnie, dam ci fory - Barton uśmiechnął się sprytnie, a blondynka uniosła brew.

- Clint, mam dzwonić do doktor Cho żeby szykowała kołyskę? - zawołała Bishop.- Bo dostaniesz taki wpierdol, że się nie pozbierasz.

Stanęła skupiona na przeciwko Clinta. W walce używała większości swojej siły, tak samo na treningach w Rosji, ale teraz czuła, że powinna zwolnić. Nie chciała przesadzić. Barton zaatakował, a ona uchyliła się przed ciosem. Bez wątpienia był on trudnym przeciwnikiem, bardzo dobrze wyszkolonym ale blondynka pomimo ostrożności, znała swoje możliwości. Przejechała pod nim, jednocześnie łapiąc go za kostkę. Mężczyzna runął na matę.

- To było niezłe - powiedział, siadając.- Zestarzałem się, nie mam już siły po bitwach.

Lena niepewnie wystawiła do niego dłoń, a on ją przyjął. Widziała jak wcześniej robił to Sam i oczywiście wiedziała, że jest to normalne zachowanie - którego nigdy nie praktykowała. Podanie ręki było aktem pomocy, przyjaźni a na to Red Room sobie nie pozwalał na misjach i matach treningowych. Blondyn przyjął jej dłoń i już po chwili stał na nogach. Potem na ring chciała wejść Kate razem z Peterem, więc znów stanęła obok Bucky'ego.

- W życiu nie widziałem, żebyś się tak hamowała - szepnął do niej po rosyjsku.

- A co, masz ochotę na wyprawianie pogrzebów? - zachichotała lekko, a już sekundę później znów była poważna.

Barnes wiedział. Każde z nich bało się swojej siły, bało się samego siebie- a on szczególnie. Lena czuła, że ma jakąś kontrolę, że mogłaby zwolnić. Za to brunet czuł, jakby miał zaraz wpaść w tryb Zimowego Żołnierza i ukręcić każdemu kark. Nienawidził tego- pomimo, że Shuri usunęła kod, on był jego częścią, byli jednością. Czasem słyszał szept, mówiący " ukręć w końcu ten kark, po co ma cię denerwować". Wtedy zaszywał się w pokoju, nie chcąc zrobić nikomu krzywdy. Blondynka jakby wiedziała o czym myślał - położyła mu dłoń na plecach, lecz później jakby zorientowała się co zrobiła. Chciała ją zabrać, lecz mężczyzna ją przytrzymał i pomasował delikatnie jej rękę. Przełknęła ślinę.

Wanda uśmiechnęła się, widząc wszystko wyraźnie. Przypomniało to jej też, jak tęskniła za Vision'em i Pietro. Jasne, miała potem Steve'a, a teraz dalej Sama, Clinta, Kate czy Bucky'ego. Pomimo tego, dalej tęskniła i chciało się jej płakać, gdy wspomnienia przelatywały jej przed oczami. Pamiętała głupie pomysły swojego bliźniaka, to jak opieprzała Vision'a za wchodzenie do jej pokoju przez ścianę i dodatkowo bez pukania. Odgoniła łzy z oczu, aby zacząć wiwatować na cześć zwycięstwa Bishop nad Parkerem.

Lena zachichotała.

- To mi się podoba - mruknęła.- Dla takich braw spiorę cię trzy razy.

- A później ja ciebie cztery - odpowiedział, a ona przewróciła oczami.

- Chyba, że wezmę sztylet - szepnęła po chwili, a on zacisnął usta.

Prychnęła, kierując na siebie uwagę szczęści zespołu. Wilson, Lang i Barton uśmiechali się głupio, klepiąc się po ramionach. Shuri uniosła brew, a następnie westchnęła. Klasnęła w dłonie, zwracając uwagę na siebie.

- Czy tylko ja jestem głodna? Z pustym żołądkiem spać nie pójdę! - zawołała, a większość męskiej części zespołu ruszyła do kuchni.

Blondynka szybko przemknęła do swojego pokoju, gdzie zamknęła drzwi. Czuła się dziwne- jakby była paranoiczką. Miała wrażenie, że ktoś zaraz przywiąże ją do krzesła lub grzejnika albo będzie głodzić. Czuła, jakby tylko ktoś czekał żeby uderzyć ją tym słynnym kijem. Przejechała dłonią po twarzy i podeszła do okna. Zapaliłaby, gdyby miała paczkę przy sobie. Westchnęła i po prostu usiadła na podłodze, opierając się o szybę. Pierwszy raz od dawna, pozwoliła sobie na rozmyślanie i wkrótce miała tego pożałować.

W nocy Bucky znów nie mógł spać. Tym razem nie chodziło już nawet o koszmary- po prostu nie mógł zmrużyć oka. Przekręcał się z boku na bok, myśląc. Nawet jeśli nie miał złych snów, dzięki Wandzie lub bezsennym nocom, to myślał - za dużo. Reflektował nad tym, że pamięta każdą twarz - każdej ofiary. Przed oczami stanęli mu rodzice Starka, Olga z Red Roomu i setki innych osób. Żadna z nich nie zasłużyła na taki los. Barnes nie chciał być aniołem śmierci, nigdy nie chciał zabierać komuś życia. Nie ważne ile osób próbowało utwierdzić go w tym, że to nie jego wina i nie mógł nic na to poradzić - dalej czuł się tak cholernie winny. Ludzie myśleli, że zasługiwał na krzesło elektryczne, a on sam się z nimi zgadzał. W końcu wstał, a jego ciało zadrżało gdy dotknął chłodnej podłogi. Wziął do ręki bluzę, a następnie ruszył na niewielki balkon w centrum. Często przesiadywał tam nocami, gdy nie mógł spać lub po koszmarach. Mógł być tu na powietrzu, lub znów siedzieć po prysznicem pozwalając zimnej wodzie spływać z niego w nieskończoność. Dzisiaj nie miał byś sam.

Blondynka opierała się o szklaną barierkę, patrząc w dal. Zerknęła na niego przelotnie, a on ujrzał jej oczy, całe czerwone od płaczu. Zawahał się - nie był pewny czy powinien podchodzić bliżej. W końcu jednak stanął tuż obok niej.

- Koszmary? - spytał cicho.

- Każdej nocy - odmruknęła.- W każdym strzał, krew, wybuch i śmierć. A ty?

- Dzisiaj bezsenność - splótł palce.- Jutro? Nie wiadomo.

Kiwnęła głową i oboje zamilkli na chwilę.

- Czemu zdecydowałaś się zostać? - spytał, a ona zerknęła na swoje dłonie.

- Pytasz, jakbym znała odpowiedź - odparła, odpychając się od barierki.- Nie wiem James, ale mam nadzieję, że nie sprawię, że będziecie żałowali ratowania wraku. One powinny zostać na dnie, дружок.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top