°a little black spider°

- Że jak?

Blondynka szybko odwiązała ręce po treningu bokserskim. Już powoli kończyła, kiedy właśnie przyszła do niej Wanda. Szatynka najpierw przez dziesięć minut stała w drzwiach, nie wiedząc czy wejść, ale potem Lena sama ją zawołała. Rosjanka była pewna, że Scarlet Witch jest na jakimś zebraniu i szybko się nie zobaczą, a ona przyszła na dół. Przyniosła też zaskakujące wieści. Drużyna chciała zdjąć z niej zabezpieczenia, aby mogła się spokojnie poruszać. Uniosła brew, nie za bardzo dowierzając.

- No tak - Maximoff przewróciła oczami.- Minęły już ponad trzy miesiące odkąd tu jesteś, ufamy ci. No, może Nick mniej, ale został przegłosowany a Katie zawaliła go gromem jakiś argumentów. Jestem ciekawa, jak długo nad tym siedziała.

- Znając jej argumenty, to z dwa tygodnie, żeby były sensowne - zachichotała.- Wow, będę mogła postawić stopę na trawie.

- Na asfalcie też - westchnęła szatynka.- Wywalam cię stąd jeszcze dzisiaj. Nasiedziałaś się.

- Ale nie spasłam - uniosła palec.- To najważniejsze.

- A serum przypadkiem nie utrzymuje formy?

- Och, cicho tam - mruknęła, doprowadzając ją do śmiechu.- I gdzie wychodzę?

Wiedźma uśmiechnęła się sprytnie, a następnie wyszła. Lena stała tam osłupiała, nie rozumiejąc do końca co się dzieje. Uniosła oczy ku górze, a następnie zabrała swoje rzeczy i skierowała się do pokoju, aby wziąć porządny prysznic. Stanęła przed lustrem w ręczniku i westchnęła. Zastanawiała się nad ogarnięciem, skoro miała wyjść. W bazie rezygnowała z makijażu i układania fryzury stwierdzając, że nie jest to potrzebne. Cóż, przy wyjściu do ludzi już chyba było. Wróciła się do swojego pokoju, skąd zabrała jasno zielone bojówki, krótką koszulkę oraz buty za kostki. Wysuszyła się, a następnie ubrała sprawdzając czy wygląda w tym znośnie. Sięgnęła po kosmetyczkę, z której wygrzebała bazę, podkład, pomadę, tusz do rzęs oraz błyszczek. Uznała, że tyle jej starczy choć taki makijaż właściwie nim nie był jak na rosyjskie standardy. Jej włosy naturalnie się kręciły, lecz tego dnia trochę wspomogła je lokówką. Na szyję założyła jeszcze nieśmiertelnik, którego prawie nie zdejmowała. Przyjrzała się sobie w lustrze. Chyba nie wyglądała jak krwiożerca, rosyjska morderczyni - chociaż ubranie nie potrafiło ukryć jej spojrzenia, które przeszyte było lodem oraz szarych oczu, które zawsze odzwierciedlały burzę. Wyszła z łazienki i sięgnęła po swój telefon, nie wiedząc co innego mogłaby robić. Nagle na ekranie pojawił się numer Shuri, która przebywała wtedy w Wakandzie.

- Hej młoda - powiedziała, przykładając urządzenie do ucha.

- Cześć emerytko - usłyszała. - Dzwonię...

- Zdążyłam się domyślić - zachichotała.

- Och, przymknij się i słuchaj - wręcz czuła, jak nastolatka przewraca oczami.- Za dwa tygodnie jest Dzień Wakandy i osobiście informuję cię, że jesteś zaproszona.

- Oh - mruknęła zaskoczona.- Dzięki Shuri.

- Dzwonię też, bo słyszałam, że wychodzisz na dwór - zaśmiała się.- Kup sukienkę... Sorry, ale muszę lecieć. T'Challa chyba znowu zwalił wazon, zamorduję go kiedyś. Nie obchodzi mnie, że jest królem i to, że podoba się Kate.

- Pa - zaśmiała się blondynka i zakończyła połączenie.

W końcu doszła do wniosku, że skoro tak się nudzi, to po prostu pójdzie do salonu, gdzie przebywała pewnie większość drużyny. Jej ciężki kroki były idealnie słyszalne na korytarzach centrum. Jak zwykle kiedy tamtędy przechodziła, przyglądała się zdjęciom. Dopiero jakieś dwa dni temu dowiedziała się, że są tam też jej zdjęcia. Szła wtedy do hali treningowej inną drogą niż zwykle i przystanęła zaskoczona, widząc siebie i Barnesa na treningu. Westchnęła i już po chwili oparła się o ścianę w pokoju wspólnym, gdzie większość drużyny leżała na kanapie i oglądała Star Wars.

- Nie sądziłam, że kiedy złoczyńcy trenują jak szaleni, bohaterowie robią właśnie to - zaśmiała się, podchodząc bliżej.

- Jesteśmy tak zajebiści, że nie musimy się męczyć - odparł Clint, który leżał do góry nogami. Jego głowa swobodnie zwisała z kanapy.

- Weź się podnieś, bo i tak na co dzień masz niedotleniony mózg - Kate pociągnęła go za koszulę.- Hej, nieźle wyglądasz!

- Dzięki - zaśmiała się Rosjanka, siadając obok Barnesa, który się jej przyglądał.- Wanda powiedziała mi, że dzisiaj podobno wychodzę to musiałam się zrobić na człowieka.

Zachichotali, a męska część drużyny dodatkowo pokręciła głowami. Zawsze zastanawiali się o co chodziło dziewczynom, gdy mówiły, że malując się robią się na człowieka. Bucky pochylił się w jej stronę, gdy reszta wróciła do oglądania.

- O trzynastej przy wyjściu - szepnął, a ona uniosła brwi.- Nie, nie zaciągnę cię do lasu żeby cię zabić.

- No, dobrze wiedzieć - mruknęła, kręcąc głową.- Podasz mi winogrona?

Złapała miskę i zaczęła podjadać. Nie spodziewała się, że pójdzie gdzieś właśnie z Jamesem. Cóż, nie mogła powiedzieć, że jej to przeszkadzało ale była ciekawa gdzie idą i o czym właściwie ma z nim rozmawiać. Pomimo, że się do siebie zbliżyli, dalej nie mówili za dużo. Wtedy zrozumiała jeszcze, że to właśnie z nim musi wybrać sukienkę do Wakandy. Wzięła głęboki oddech i spojrzała znacząco na Wandę, która chyba zrozumiała co się stało i rozpoczęła ewakuację. Rosjanka wepchnęła owoce żołnierzowi, a następnie ruszyła za szatynką. Maximoff zaczęła piszczeć i chodzić wokół stołu, nie chcąc aby blondynka ją złapała.

- Co tu się dzieję? - spytał zdezorientowany Wilson.

Hope, Kate i Cassie śmiały się w niebogłosy. W końcu Bishop wzięła głęboki oddech.

- Lena chyba zrozumiała do jakiego sklepu muszą wejść ona i Bucky, akurat dzisiaj - prychnęła, jednocześnie podskakując z podekscytowania.

- Co? - spytał zdezorientowany Barton.- Jesteś pewna, że przypadkiem to tobie nie brakuje tlenu w mózgu?

W końcu blondynka dopadła wiedźmą i zaczęła rozwalać jej fryzurę i łaskotać. Potem razem padły na kanapę.

- To były tortury - wysapała Scarlet Witch, a Rybakova zaczęła się śmiać.

- Ktoś wyjaśni co się dzieję? - spytał Scott.

- Bucky jest dzisiaj zmuszony, prócz niańczenia mnie, do pomocy w wybraniu sukienki na Dzień Wakandy - powiedziała Rosjanka, a Hawkeye, Ant-Man oraz Falcon wybuchli śmiechem.

- Lena, ale ty wiesz, że jego gust to się zatrzymał dawno w latach czterdziestych? - wysapał Sam, a Barnes przywalił mu z łokcia w żebra.- No już dobrze, tylko się nie śliń.

- Boże, jak ja cię nie cierpię - mruknął, kręcąc głową.- Już zabrakło skali. Coś nowego z Echidną?

- Nic - Bishop pokręciła głową.- Nie odzywają się już od przeszło miesiąca, a wcześniej zaczęli zmniejszać liczbę ataków. Nie podoba mi się to.

- Może się szykować większe uderzenie z pomocą plików, które już zdobyli - mruknęła Wdowa, opierając się o zagłówek.- Przynajmniej mamy prawie cały szyfr, tylko nie możemy pokazać, że go znamy, bo zostanie zmieniony i wszystko pójdzie na marne. Musimy poczekać, najprawdopodobniej do największego ataku. Wtedy użyjemy przechwyconych danych, aby zapobiec ich kolejnej akcji.

Zapadła cisza, a oni spokojnie analizowali jej słowa. Nie mogli zrobić nic innego, niż tylko się z tym zgodzić. Hope westchnęła i oparła się Scotta, za to Wanda postanowiła potraktować bark Sama jako poduszkę. Barnes za to dalej trzymał blondynce winogrona, bo ewidentnie o nich zapomniała.

- To jest inny level romantyzmu - mruknęła Bishop, wskazując na ich dwójkę.

Rosjanka aż się opluła, przez co nawet James nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Spojrzała błagalnie na van Dyne, a ona odpowiadając na apel, klasnęła w dłonie.

- Chodźmy zdjąć ten kolczyk - słysząc to, Lena poderwała się do góry.

Była strasznie wdzięczna Shuri za zrobienie tej małej biżuterii, bo chyba nie wytrzymałaby ponad trzech miesięcy z tą wielką opaską na kostce. Posłała Barnes'owi oczko, doprowadzając Petera i Kate do ostrego pisku i wyszła. W laboratorium była zaledwie dwa razy - kiedy Red Room zaatakował bazę oraz, gdy nastolatka skończyła pracę nad tym kolczykiem. Razem z nią i Hope był też Lang, aby kontrolować sytuację. W końcu to on opracował system elektryczny w tego typu rzeczach. Usiadła na krześle, a oni zaczęli grzebać w szufladach. Wtedy zaczęła zastanawiać się na co dokładnie zaprosiła ją księżniczka Wakandy. Oczywiście zdarzało się jej nosić sukienki, w końcu była agentką - działała też w infiltracji. Nigdy jednak nie była w tym kraju Afryki oraz nie interesowania się nim na tyle, aby wiedzieć jak się ubrać.

- Em, Hope? - zaczęła, a ta spojrzała w jej kierunku.- Jaką sukienkę mam kupić?

- Cóż, ja też nigdy tam nie byłam - zaczęła, wyjmując coś z szafki.- Na pewno długą. Shuri wspominała też coś o kolorach. Złoty, czarny, granatowy, czerwony, ciemny zielony... Coś w tym stylu. Bucky na pewno wie więcej, w końcu trochę tam mieszkał. Poznał tych ludzi i obiło mi się o uszy, że jeden taki dzień świętował.

Rosjanka kiwnęła głową, a następnie obróciła lewą część głowy w jej stronę. Dobrze wiedziała, że istnienie spore prawdopodobieństwo, że dostanie prądem. Zacisnęła zęby, a Lang zbliżył zimne narzędzie do jej ucha. Gdy tylko lekko uniósł metolową powierzchnię, po całym jej ciele przebiegł prąd. Wrzasnęła z bólu, łapiąc się za szyję. Zjechała na zimną podłogę.

- Scott! - Wasp walnęła go w kark.- Nie od tej strony! Matko, Lena wszystko w porządku?

- Prócz kopnięcia prądem, to nawet - mruknęła, opierając czoło o kolana.- Kurwa, bolało.

- Co tu się stało? - Wanda i James stanęli w drzwiach.

Zaniemówili na widok skulonej blondynki.

Szatyn szeroko otworzył oczy i szybko do nich podszedł. Dotknął jej dłoni i kopnął go prąd. Warknął, a następnie spojrzał na nich zaskoczony.

- Źle podważył podstawkę - mruknęła van Dyne, machając na Langa ręką.- Za chwilę będzie lepiej. Serum nie pozwala na żadne uszkodzenia tkanek ani narządów. Tylko daleko z łapami Bucky, bo pogorszysz sytuację.

- Przepraszam Lena - pisnął Ant-Man, a Rosjanka machnęła ręką.

- Weź, nie takie rzeczy się przeżywało - mruknęła.- Okej, trochę mi lepiej. Zróbmy to, zanim zmienię zdanie.

- Prąd jakby się uziemił - mruknęła Wanda, patrząc na nich swoimi czerwonymi oczami.

Van Dyne kiwnęła głową, a następnie to ona spróbowała zdjąć urządzenie. Poszło dość szybko i Rybakova odetchnęła z ulgą. Przymknęła oczy, biorąc głęboki oddech.

- Spokojnie Lena - mruknął Scott.

- Jestem pieprzoną oazą spokoju z odrobiną przypalonych narządów - mruknęła, a następnie powoli wstała.- Zero dotykania. Dzisiaj celibat, Barnes.

- Jak ja codziennie mam celibat? - mruknął, uśmiechając się półgębkiem.

Maximoff zaczęła się śmiać, kręcąc głową. Jeszcze nie dawno w życiu by nie uwierzyła, że usłyszy coś takiego z ust Bucky'ego - że w ogóle zacznie on żartować, śmiać się na co dzień. Zawsze podziwiała Steve'a za to jak walczył o przyjaciela oraz, że potrafił wyciągnąć go ze stanu Zimowego Żołnierz i przekonać go, że może dalej żyć normalnie, że dalej jest dobry. Teraz pojawił się ktoś, kto dał mu życie nie tylko w kwestii egzystencji i samodzielnego podejmowania decyzji - teraz dostał emocję. Na nowo poznał złość, śmiech, przyjaźń, smutek czy nawet irytację, którą i tak przeżywał codziennie żyjąc z Falconem pod jednym dachem. Wanda się z tego cieszyła. Cieszyła się z tego, że kolejny złamany człowiek mógł się jakoś poskładać, choć ona sama tego nie potrafiła. Wszystko co wydarzyło się od dołączenia do Hydry, prześladowało ją - nie tylko w nocy. Potrafiła dostać ataku na środku ruchliwego Times Square. Ludzie, który i tak mieli ją za dziwadło, zaczynali mieć o niej jeszcze gorsze zdanie. W takich momentach strasznie brakowało jej Natashy, która zawsze wiedziała co wtedy powiedzieć. Rudowłosa wiedziała co to znaczy być po złej stronie. Oczywiście, James także wiedział i mogła z nim o tym rozmawiać, ale zawsze z tyłu głowy miała to, że był bohaterem wojennym - Hydra, zabijanie to nie było jego wola. Pomimo tego, że Nat też nie miała za dużego wyboru, to była świadoma tego co robi. Być może dlatego też, Wanda od razu poczuła więź z Leną. W niektórych aspektach przypominała jednak Romanoff i oczywiście, nie chodziło tylko o walkę. Nie miała pojęcia jak wyglądała relacja dwóch Rosjanek w przeszłości, ale nawet jeśli w życiu by tego nie przyznały - były podobne i dobre.

Rosjanka po chwili ruszyła do swojego pokoju, aby się położyć. Może, tak jak powiedziała Wanda, skutki porażenia jakoś wyparowały ale to nie umniejszało jej bólu. Zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się na duże łóżko, nie zdejmując butów. Gapiła się w sufit, nie do końca wiedząc co robić. Zerknęła na godzinę stwierdzając, że do wyjścia miała jeszcze pół godziny. Powoli wstała i zaczęła grzebać w szufladzie, szukając jakiejś czapki. Westchnęła, nagle czując się głupio. Nakrycie głowy nie dałoby jej poczucia bezpieczeństwa. Chciała wyjść z bazy, mogła ale Red Room mógł być na każdym zakręcie. Od tego nie dało się odciąć - całe życie byli jej cieniem, nie mogła się ich pozbyć. W końcu wepchnęła jednak materiałową czapkę z daszkiem do kieszeni skórzanej kurtki. Schowała jeszcze noże do wszystkich kieszeni, jakie miała oraz schowała dwa pistolety za pasem. Powoli wyszła z pokoju, kierując się na parter a następnie do wyjścia z bazy, gdzie stał już Barnes. Cały ubrany był na czarno- spodnie, buty, koszulka, kurtka. Jej szczególną uwagę przyciągnęły ciemne, skórzane rękawiczki na jego dłoniach.

- Zawsze nosisz rękawiczki? - spytała, podchodząc bliżej.

Pokręcił głową.

- Latem bandaż - odparł.- Rękawiczki w sierpniu są podejrzane.

- A w maju, nie? - uniosła prawy kącik ust.

- Powiedziałbym, że mniej - odwzajemnił gest.- Samochód czy motor?

- Chyba znasz odpowiedź.

Rosjanka kochała jednośladowce całym sercem. Żołnierz poprowadził ją do garażu Tony'ego, który wypchany był najróżniejszymi pojazdami. O ile pamiętał, na samym końcu stały dwa Harleye. Widział, że Lena mierzyła wzrokiem każdy pojazd.

- Wszystkie były Starka?

- Większość - mruknął.- Dwa Natalii, jeden Clinta. Motory moje, Steve'a i Kate.

Nigdy nie rozmawiali o Natalii - w sumie, o Melinie także nie. Milczeli na temat agentów Red Roomu, jak grób. Blondynka wiedziała, że kiedyś ta rozmowa nadejdzie. Wiedziała, że spyta o odejście Vostokoff, bunt Romanoff, gwałty. Tymczasowo, Rybakova korzystała z tego, że jeszcze nie pytał. Zerknęła na niego, gdy przystanął przy modeli zbroi. Słyszała od Wandy o tym, że to Zimowy Żołnierz zamordował rodziców filantropa. Żadne z nich nie umiało powiedzieć, że był to James i tak powinno być. Po maszynie powinien zostać tylko przydomek.

- Nie byłeś sobą - mruknęła, patrząc przed siebie.

- Żadne z nas nie było tam sobą - odpowiedział, zerkając w jej stronę.- Ty też. To nie jesteś ty.

- Chodźmy znaleźć te motory - mruknęła tylko, ruszając dalej.

W końcu znaleźli. Dwa czarne Harleye wyglądały przepięknie, a jej aż zaświeciły się oczy. Sięgnęła po kask i usiadła na jednej z maszyn. Od razu wzrosła w niej ekscytacja. Barnes ledwo widocznie pokręcił głową i poprosił Friday o otworzenie bram. Spojrzała na niego znacząco, a on pokręcił głową. Gwałtownie wyjechała z hangaru, a on zaklął i zaczął ją gonić.

- Co mi trawę niszczycie?! - wrzasnął siwowłosy ogrodnik, poprawiając okulary. - Ah, te pokolenia. Nic się nie nauczą.

***

- Odbiło ci?

- Kiedy cię spotkałam - zaczęła się śmiać.

Stali właśnie przed muzeum, do którego koniecznie chciała wejść. Bucky westchnął, widząc temat głównej wystawy i próbował ją od tego odwieść, ale Rosjanka definitywnie się uparła. Chciała go trochę wkurzyć, ale była też ciekawa tego, o czym tam mówili. Howling Commando zawsze wydawało się jej interesujące, choć nigdy się nie wczytała. Ruszyła schodami w górę, a on mógł tylko iść za nią. Szybko weszli do środka, wtapiając się w tłum. Rozejrzała się po wystawie. Wszystko wyglądało pięknie - kombinezony, filmy, zdjęcie, makiety. Blondynka powoli podeszła do ściany, która głosiła " Bohater, mimo wszystko". Spojrzała na nagłówki kolejnych sekcji historii:

" Bohater wojenny"
" Zniewolony"
" Powrót"
" Bohater zawsze pozostaje bohaterem".

- Lubiłem ten kombinezon - wskazał na granatowy strój ze zdjęcia, na którym pochylał się nad mapą, razem z Kapitanem Ameryką.

- Może wyglądałbyś w nim lepiej, niż teraz - mruknęła.- Dziwnie jest mieć o sobie wystawę?

- Trochę - mruknął.- Szczególnie po tym, jak wszyscy odkryli prawdę o Zimowym Żołnierzu. To, że nie jest tylko przebrzydłą, miejską legendą.

Westchnęła i tradycyjnie położyła mu dłoń na plecach. Rozluźnił się, a po chwili ruszył dalej kiedy blondynka jeszcze raz spojrzała na zdjęcia. Nie znała go takim - kiedy był cały czas uśmiechnięty, spokojny. Oczywiste było, że to już nie wróci. Miała już ruszyć za nim, kiedy nagle wyrósł przed nią dziwnie uśmiechający się mężczyzna. Odwzajemniła gest, rozpoczynając swoją grę.

- Zainteresowana sierżantem Barnesem? - spytał, dalej uśmiechając się w dziwny sposób.

- Tak - odparła i radośnie przestąpiła z nogi na nogę.- Piszę pracę o Howling Commando, ale muszę przyznać, że jego historia interesuje mnie najbardziej. Jest okropna, ale niesamowita. Nigdy nie był zły.

- Być może tak - odparł.- Trudno powiedzieć, kiedy się go nie zna. Widzę, że nawet ma pani nieśmiertelnik z takim... O mój Boże.

- Wszystko w porządku? - spytała, udając zmartwioną.

Czekała tylko, aż jej Amerykaniec zorientuje się, że nie idzie już obok niego i łaskawie się wróci.

- Wygląda jak oryginał - nagle złapał plakietkę, wiszącą na jej szyi.- Nie chciałabyś oddać go do muzeum albo na aukcję?

- Nie, on nie jest prawdziwy - zachichotała.- Zwykła podróbka, ma symboliczne znaczenie.

Patrzył na nią dziwnym wzrokiem, a ona została tylko utwierdzona w tym, że nie jest zwykłym dziwakiem, który zaczepia ludzi. Spojrzała na jego dłoń i zastygła. Mały, czarny pająk. Śmiejąc się jeszcze, położyła dłoń na pasie. Tak naprawdę powoli szykowała się do wyciągnięcia pistoletu.

- Suzie! - usłyszała krzyk i odwróciła się w tamtym kierunku.- No chodź!

Barnes łaskawie postanowił jej pomóc, używając znanego mu fałszywego imienia Rosjanki.

- Muszę już iść - założyła pasemko za ucho.- Do widzenia.

Szybkim krokiem podeszła do szatyna, a on wziął ją pod rękę. W ciszy szli przez tłum, przeciskając się w stronę wyjścia. Blondynka wiedziała, że idzie za nimi około pięć osób.

- Za nami - mruknęła udając, że mówi mi coś słodkiego do ucha.

- Czterech po bokach - zrobił to samo.- Musimy wyjść.

Kiwnęła lekko głową i dalej szli. Mogła być pewna, że Red Room nie odpuści, dlatego pomimo wyjścia, była na to przygotowana. Wiedziała, że James też. Być może dlatego z nią poszedł. Nagle jakby wstrząsnął nią dreszcz - nie chciała wracać do Petersburga, nie wyobrażała sobie tego. Wiedziała, że będzie walczyła do końca i nie da się złapać.

- Gotowa? - złapał ją za dłoń, dalej idąc pasażem.

Kiwnęła głową i w tym momencie znaleźli się w części, gdzie nie było prawie nikogo. Blondynka wyszarpała glocki zza pasa i zaczęła strzelać do przeciwników biegnących w jej stronę. Kopnęła niskiego agenta prosto w klatkę piersiową, odpychając się do tyłu. Strzeliła do tyłu, widząc jakiś ruch. Z łatwością przemknęła pod pachą kolejnego i podcięła mu nogi, a na koniec kopnęła w głowę. Zaczęła strzelać do dwóch biegnących, posuwając się w stronę Zimowego Żołnierza. Nie musiała tego robić, ale tak zawsze działali - we dwójkę. Wystawił dłoń w jej stronę, a ona przyjęła ją jednocześnie wyskakując w górę. Kopnęła jednego z bardziej postawnych agentów w twarz, a następnie wylądowała na ziemi, tyłem do nich. Szybko się obróciła, jednocześnie chroniąc plecy byłego partnera i znów zaczęła strzelać. Kiedy on pochylił się do przodu, ona ułożyła się na jego plecach znów kopiąc przeciwnika. Wyciągnęła nóż z buta i rzuciła nim prosto w klatkę piersiową napastnika. Chwilę później Bucky załatwił ostatniego z nich. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się po nieprzytomnych i być może martwych agentach Red Roomu. Zerknął na blondynkę, sprawdzając czy jest cała. Miała tylko rozciętą wargę. Znów złapał ją pod ramię i szybkim krokiem ruszyli w stronę swoich motorów, aby jak najszybciej dotrzeć do bazy. Ubrała kask i z wielką prędkością ruszyła w tamtym kierunku. Szybko przejechali przez otwartą, gdzie znów stał krzyczący ogrodnik.

Kiedy weszli do salonu, wszyscy już tam siedzieli i oglądali wiadomości. Blondynka zaklęła pod nosem, opierając dłonie o biodra. Wtedy brakowało jej tylko rozgłosu. Rozmasowywała skronie, kiedy James położył dłoń na jej plecach, powoli je gładząc.

Peter prawie pisnął.

- Co się w ogóle wydarzyło? - spytała Wanda, zerkając na fragment walki.

- Zaczepił mnie tam mężczyzna - zaczęła.- Jakiś dziwak. Później zobaczyłam, że na dłoni ma tatuaż czarnego pająka, a dalej poszło szybko. Zaczęli nas otaczać i...

Machnęła w stronę telewizora. Prezenter nazwał to nagłą akcją Avengers w muzeum i rozpływał się nad niezwykłym stylem walki, przy okazji zastanawiając się kim jest druga bohaterka. Blondynkę słowo to aż biło po uszach. Nigdy nie była bohaterką i nie sądziła, że nią zostanie. Nagle fotografia została zbliżona na nieśmiertelnik na jej szyi i zaczęły się kolejne spekulacje. Scott i Sam zaczęli śmiać się jak głupi, za to Wanda przewróciła oczami i machnęła ręka, sprawiając, że nie mogli otworzyć usty. Wtedy zaczęła się śmiać cała reszta.

- Hej, ale skoro wszyscy już znają Lenę - zaczął Peter.- To może mogłaby jeździć z nami na misję?

- Spytaj Fury'ego, jeśli przeżyjesz - skomentował Clint, sięgając po pilota.

- Czy o wszystko musimy go pytać?

- Przypominam, że dzięki niemu połowa z nas nie siedzi w jakimś więzieniu na Pacyfiku - mruknęła Hope, siadając na oparciu fotela.- Jestem pewna, że i tak zaraz wyślę tu Marię, żeby powyciągała z nas co trzeba.

Hill weszła do pokoju i spojrzała na nich zdezorientowana. Nie spodziewała się, że wszyscy już tam będą. Zauważyła, że krew zdążyła zaschnąć na brodzie Rosjanki, ale agentka doszła do wniosku, że uświadomi ją ktoś inny.

- O wilku mowa - skomentowała Wanda, wstając.- Red Room, atak, obrona konieczna, żaden cywil nie został ranny. Można się rozejść.

- Właściwie - wtrąciła się szatynka, jednocześnie przewracając oczami.- Jest jeszcze jedna kwestia. Ludzie zaczną uznawać Lenę za część Avengers, po takich przekazach. Plus, już szukają związków między nią, a Bucky'm. Co chcecie zrobić z tym?

- Pomijając problem wynikający z ciekawskich półgłówków - zaczęła Kate.- To razem walczycie jeszcze bardziej zajebiście niż osobno.

Blondynka uśmiechnęła się sprytnie i zasadziła Amerykaninowi kuksańca w żebra. Pokręcił tylko głową i wrócił wzrokiem do Marii, analizując sytuację. To samo robił Sam. Lena była niezwykle przydatna, jeśli chodziło o Echidnę jak i Red Room, który dał im w kość jeszcze zanim pojawiła się w Nowym Jorku. Świetnie walczyła, a w duecie z Barnesem była właściwie niepokonana. Nie uważał jej za zagrożenie dla drużyny, wręcz przeciwnie - naprawdę jej ufał i dodatkowo wspierał przyjaciela w sytuacji. Jeśli mógł tak Bucky'ego nazwać, oczywiście.

- Niech jeździ z nami na misję - powiedział.

Spojrzeli na niego zaskoczeni, nawet jeśli zgadzali się z tym pomysłem. Nie spodziewali się, że to Wilson jako pierwszy wyjdzie z taką propozycją.

- Lena jest sprytna, szyba, w kilku przypadkach wie więcej niż ja - wyjaśniał i posłał Rosjance oczko.- Przyda się.

- Przekaże Fury'emu - mruknęła Hill.- W sobotę wpadam na obiad!

Falcon zasalutował, a oni zachichotali. Lena rozejrzała się po ich twarzach. Nikt nie wyglądał na złego, ze względu na tą propozycję. Blondynka, szczerze, była tym podekscytowana. Pomimo, że oczywiście nie tęskniła za Red Roomem, to za walką i misjami jak najbardziej. To było całe jej życie, od najmłodszych lat. Treningi, treningi i treningi- później misje, misje i misje. Tęskniła za adrenaliną.

- No, Lena - usłyszała głos Cassie.- Masz już chyba pseudonim, choć nie wiem skąd go wzięli.

Ale ona tak.

"Echo".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top