Rozdział 2

-Jak chcesz mi to udowodnić, kiedy będziesz martwy?- zapytał unosząc jedną brew- Po pierwsze, nie jesteśmy na „ty", więc „udowodnię Panu"- mruknął, sunąc pistoletem do mojej klatki piersiowej- po drugie, już teraz sikasz w majtki, to co będzie, jeśli wyślę cię na akcje?- schował broń do kieszeni- okres próbny trwa tydzień, powodzenia- uśmiechnął się bezczelnie.

Przełknąłem głośno ślinę i pokiwałem głową.

Muszę mieć tę robotę.

Opłacenie akademiku i roku studenckiego wcale nie należy do najtańszych rzeczy.

Poza tym ostatnio moja mama zaczęła chorować.

Białaczka powróciła, muszę zdobyć pieniądze na kosztowne leczenie.

-Od kiedy mam zacząć, Proszę Pana?- zapytałem, pamiętając o odpowiednim przydomku dla bruneta.

-Harry?- zwrócił się do mężczyzny za mną.

-Myślałem, że ty go weźmiesz od razu- westchnął loczek patrząc na mnie.

-Musi być przynajmniej świetny, żeby mógł być w mojej grupie- uśmiechnął się bezczelnie- on- wskazał palcem na zielonookiego- jest twoim szefem, jak narazie.

Pokiwałem głową i spojrzałem na faceta.

-Chodź- westchnął- błagam cię, postaraj się przejść wszystkie testy. To musisz być ty- wymamrotał.

-Słucham? Kim mam być?- podniosłem brew idąc za nim.

-Tym, który znowu przywróci w nim jakiekolwiek uczucia- mruknął nie odwracając się.

-Chce tylko dobrze zarobić, nie szukam nowym znajomości- prychnąłem.

-Jak zakręcisz się koło Liama choćby na pare miesięcy to będziesz ustawiony do końca życia- wzruszył ramionami- ale skoro nie chcesz pieniędzy to znajdę kogoś innego.

-Nie!- przerwałem mu, śmiejąc się nerwowo- mogę spróbować.

Brunet był cholernie przystojny, więc ta praca nie będzie jakąś katorgą.

Loczek wepchnął mnie do jakiegoś pokoju, na którego środku stało liche biurko i dwa krzesła.
Musieli być tutaj rzadko, bo wszędzie był kurz i pajęczyny.

-To twój nowy służbowy telefon. Używasz go tylko i wyłącznie do komunikowania się ze mną lub ludźmi, z którymi akurat będziesz na misji- podał mi komórkę- a to zestaw kart z różnych sieci. Wymieniaj je po każdym połączeniu, musimy mieć pewność, że wszystko się uda i nikt nas nie złapie, a nawet jeśli to nie ma dowodów na osoby, które z tobą rozmawiały- mruknął- innymi słowami, nie wsypiesz nas jeśli spierdolisz.

Pokiwałem głową próbując sobie wszystko uporządkować.

-Podpisz to- dał mi plik kartek- uprzedzając twoje pytanie to jest klauzula poufności i coś w podobie do umowy o pracę.

-Mogę to oddać jutro?- chciałem wiedzieć w co się pakuje.

-Nie, możesz zostać tutaj i to przeczytać, oczywiście pod moim nadzorem.

Przewróciłem oczami i przejrzałem szybko każdą z kartek.

-Osoba zatrudniona musi wykonywać wszystkie polecenia przełożonego lub samego szefa- przeczytałem na głos- wszystkie? Nie wiem czy się na to zgadzam.

-Każdy się przy tym zatrzymuje- jęknął i wziął długopis do ręki.

-Jeśli nie będzie to zagrażać życiu owej osoby, natomiast jeśli chodzi i akcje, misje i zloty musi robić wszystko, żeby jego firma zdobyła jak najwiecej sukcesów- mówił, dopisując kolejny paragraf- teraz pasuje?- spojrzał na mnie znacząco.

-Powiedzmy- westchnąłem i odebrałem od niego długopis- od kiedy mam zacząć?- podpisałem się niedbale na dole karki.

-Jutro o 8 przy bramie obok głównego wejścia, wchodziłeś tam dzisiaj- wytłumaczył wkładając moje papiery do teczki- bądź na czczo, zbadamy ci krew, lepiej, żebyś był czysty, szef nienawidzi kiedy jego pracownicy są pod wpływem.

-W takim razie, do jutra- wyciągnąłem dłoń, żeby go uścisnąć.

-Nie zawiedź mnie- uścisnął moją rękę, lekko nią potrząsając- twoja najważniejsza akcja to rozkochanie go w sobie. Mam już pewny pomysł, ale jest bardzo ryzykowny.

-A co jeśli się nie powiedzie?- podszedłem do drzwi wyjściowych.

-Wtedy będziesz musiał działać na własną rękę- mruknął siadając przy biurku.

Westchnąłem cicho wychodząc z pomieszczenia.

Mam nadzieje, że szybko zakręcę się koło Payne i zdobędę te pieniądze.

____________

Miłego wieczoru <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top