> LVII <

Witajcie! :)

Wstawiam rozdział trochę wcześniej :) Cieszycie się jak zawsze, prawda? 

Jestem już na swoim ukochanym Mazowszu i tworzę kolejne rozdziały. Wyczekujcie ich :)

Read, vote, comment!
Enjoy! :*
*********************************************

Jackson POV

Siedziałem sobie spokojnie oglądając film w pokoju, gdy nagle usłyszałem trzaskanie drzwiami. Domyśliłem się, że to Jin. Wrócił od Wiki i pewnie nie najlepiej im poszło rozmawianie. Wstałem z łóżka i wyszedłem do niego w razie gdyby potrzebował mojego wsparcia.

Jego wygląd mnie zszokował. Stał na korytarzu cały dygocząc. Jego włosy były w totalnym nieładzie, a na twarzy zamarzły łzy. Co tam się u diabła stało? Podszedłem do niego i lekko dotknąłem jego przedramienia – było zimne jak lód. Nie mówcie mi, że szedł bez kurtki, tylko w t-shircie, w taki mróz. To nie możliwe, prawda?

- Jin, wszystko w porządku? – zapytałem.

Spojrzał na mnie zamglonym, nieobecnym wzrokiem.

- Zerwała...ze...mną. – wydukał i zemdlał.

- Jin! – krzyknąłem, łapiąc go – Jin, co ci jest?!

Z pokoju wyszedł zaalarmowany moimi krzykami Maciek. Od razu do mnie podbiegł i pomógł zanieść Jin'a do jego pokoju.

- Co się stało? – zapytał – Dlaczego on jest taki zimny?

- Nie mam pojęcia co się stało. Chyba coś poszło nie tak z Wiki. Mamy termometr w domu?

- Poszukam.

Chłopak wybiegł do kuchni, gdzie mieliśmy apteczkę. Ja zaś wsadziłem, Jin'a pod kołdrę. Seryjnie przerażał mnie jego stan. Maciek wrócił z urządzeniem po które wyszedł. Od razi przytknąłem termometr do czoła Jin'a.

- Cholera. Poniżej 35 stopni. Musimy go rozgrzać. – powiedziałem zdenerwowany – Przynieś nasze kołdry i koce. Ja zagrzeję wody do termoforu.

- Może powinniśmy zawieść go do szpitala?

- Zobaczymy jak się będzie czuć, gdy podniesiemy jego temperaturę. Dawaj przykrycia.

Wyszedłem do kuchni i wstawiłem wodę w czajniku, a z apteczki wyciągnąłem termofor. Gdy wróciłem do Jin'a, chłopak byłby przykryty kilkoma warstwami i ledwo było go widać. Włożyłem pod tę stertę ciepły przedmiot i usiadłem na krześle obok łóżka. Maciek zaś siedział na podłodze i z uporem maniaka otulał naszego przyjaciela. Gdy patrzyłem na jego bladą, zapłakaną twarz ściskało mi się serce. Nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek zobaczę go w takim kiepskim stanie. Sądziłem, że wyszliśmy już na prostą. Musiałem zrobić coś z tymi zaschniętymi łzami, bo się zaraz sam rozkleję. Wstałem gwałtownie z miejsca, czym przestraszyłem Maćka, który spojrzał na mnie zaskoczony. Przyniosłem z łazienki namoczony w ciepłej wodzie ręcznik i przetarłem nim ostrożnie twarz nieprzytomnego.

Rozgrzanie Jin'a zajęło nam jakieś dwie godziny. Przez ten czas jego temperatura zbliżyła się do 36 stopni, a twarz powoli nabierała kolorów. Poczułem ulgę. Jednak nadal czuwaliśmy przy nim z Maćkiem. Jakież było nasze zaskoczenie kiedy po kolejnych godzinach, prawie w środku nocy Jin zaczął majaczyć i strasznie się pocić.

- Co z nim tym razem? – zapytał zaspany Maciek, obudzony mamrotaniem Jin'a.

Zmierzyłem mu ponownie temperaturę. Ze skrajności w skrajność.

- Ma gorączkę. Ponad 39. Niech to szlag! – zakląłem.

- Co teraz robimy?

- Zbijamy. Dawaj leki przeciwgorączkowe. Ja idę po zimny okład.

Zorganizowaliśmy szybko potrzebne nam rzeczy i staliśmy ponownie przy jego łóżku. Był cały mokry. Przebraliśmy go w suche ubrania, zmieniliśmy pościel. Zaaplikowaliśmy mu na siłę tabletki. Zdjęliśmy z niego kilka warstw, zostawiając tylko jedną. Gdy ponownie leżał, położyłem mu na czoło okład. I znowu czekaliśmy.

Był blady świt, gdy zadzwonił mój telefon. To była Kaja. Może dowiem się co się stało. Wyszedłem z pokoju, spojrzawszy wcześniej na spokojnie śpiącego Jin'a i Maćka obok niego. Nadal był na podłodze. W środku nocy przykryłem go kołdrą, żeby kolejny mi się nie rozchorował. Odchrząknąłem i odebrałam.

- Słucham.

- Jackson, kochanie. Dzień dobry. Jak tam sytuacja u ciebie? Brzmisz na zmęczonego i zmartwionego. – powiedziała.

- Cześć, kotku. To była ciężka noc. Jin się rozchorował. Co tam się u was stało wczoraj?

- U mnie sytuacja jest podobna. Wiki płakała pół nocy, aż się gorączki nabawiła.

- Jin też miał gorączkę, przy czym wrócił od was cały zmarznięty, aż zemdlał. Co się między nimi stało? – zapytałem ponownie. Kaja na pewno coś wie, musiała coś słyszeć.

- Jackson, nie wiem czy powinnam o tym z tobą rozmawiać. To ich sprawa.

- Kaja, chciałbym mu pomóc. To mój przyjaciel. Nie mogę patrzeć jak się męczy.

- Rozumiem cię. Mnie też boli obraz zapłakanej Wiki, ale chyba nie wiele możemy zrobić.

- Sprawa jest aż tak poważna?

- Oni zerwali, Jackson. Wiki wczoraj z nim zerwała i kazała wyjść.

Szczęka mi opadła. Zerwali? Przecież oni świata poza sobą nie widzieli. Może to przez to całe nieporozumienie? Co się między nimi stało? Cholera!

- Zaopiekuj się Wiki. Ja zajmę się Jin'em. Gdy wydobrzeją to z nimi pogadamy.

- Chciałam cię prosić o to samo. – słyszałem jak się uśmiecha.

- Nadajemy na tych samych falach, kotku. Trzymaj się tam.

- Ty też, kochanie. Całuję.

Cmoknąłem w odpowiedzi do telefonu i się rozłączyłem. Poczłapałem do łazienki, żeby zrobić poranną toaletę. Coś czułem, że te dzień do łatwych nie będzie należał.

Jin POV

Obudziłem się cały obolały i zdezorientowany. Rozejrzałem się, byłem w swoim pokoju. Kompletnie nie wiedziałem jak tu się znalazłem. Gdy poruszyłem głową, z czoła spadł mi suchy już okład. Co mi się przytrafiło? Spróbowałem wstać, ale nie miałem kompletnie sił i opadłem bezradnie na poduszkę. Zamknąłem oczy chcąc przypomnieć sobie wczorajszy dzień. Gdy dotarła do mnie brutalna rzeczywistość, poczułem ukłucie w klatce piersiowej. To niemożliwe. To na pewno tylko straszny sen. Usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju, więc otworzyłem oczy.

- Jin, w końcu się obudziłeś. – zawołał uradowany Jackson, odstawiając tacę z wodą i lekami, na biurko. – Jak się czujesz?

- Co się stało? – zapytałem z trudem.

I dopiero poczułem jaką pustynię mam w gardle.

- Spokojnie. Najpierw leki.

Przysiadł na krześle obok łóżka. Podał mi tabletki i kazał popić wodą, co też uczyniłem. Och, jak dobrze! Przyjaciel podłożył mi kolejną poduszkę pod plecy, abym był w pozycji półleżącej. Spojrzałem na niego wyczekująco, więc zaczął mówić.

- Nie wiem co się stało. Wiem tylko, że w niedzielę wieczorem przyszedłeś do domu totalnie wyziębiony, przez co się nabawiłeś zapalenia płuc.

- Zapalenia płuc. – powtórzyłem bezmyślnie – Która jest godzina?

- Koło czternastej.

- To co ty tu robisz? Przecież mówiłeś, że masz w poniedziałek zaliczenie.

- Jin, mamy czternastą w środę. – powiedział poważnie.

- Słucham?!

- Przez ten czas trawiła cię gorączka. Przepociłeś chyba wszystkie swoje koszulki. Wczoraj zadzwoniliśmy z Maćkiem po lekarza. Poprawiło ci się po lekach.

- Nie mogę w to uwierzyć. – westchnąłem.

- Nie męcz się. Odpocznij sobie jeszcze później pogadamy.

Nie musiał mi powtarzać. Jak tylko wyszedł, ponownie zasnąłem.

Obudziłem się jak było już ciemno. Jackson siedział przy biurku, a Maciek na podłodze oparty o łóżko. Obaj trzymali w rękach książki i zawzięcie je czytali.

- Chłopaki. – odezwałem się.

Podręczniki momentalnie poszły w odstawkę, a przyjaciele znaleźli się obok mnie.

- Jin, jak miło cię znowu słyszeć. – powiedział niemalże płaczliwie Maciek – Tak się o ciebie bałem.

- Dziękuję wam za opiekę. Nie wiem jak się wam odwdzięczyć.

- Po prostu nigdy więcej nie wracaj w takim złym stanie.

- Nic nie obiecuję.

- Może powiesz nam co się stało. – powiedział Jackson.

Na samo wspomnienie o tym zakuło mnie serce i poczułem łzy pod powiekami. Nie chciałem przypominać sobie tych kilku ostatnich, okropnych chwil z Wiki i jej raniących słów.

- Nie chcę o tym rozmawiać, nie mam na to siły.

Powiedziałem i odwróciłem się do nich plecami. Chłopaki nie naciskali.Westchnęli tylko i wrócili do przerwanego wcześniej czytania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top