lake
Nie było dnia, w którym nie siedziałby na tym samym drewnianym pomoście, istniejącym od kilkudziesięciu lat. Wpatrywał się w nieruchomą taflę jeziora, z którym łączyło go sporo wspomnień... zwłaszcza tych, o których wolałby nie pamiętać.
Jego obsesja na punkcie TEGO miejsca nie była tajemnicą. Prawdę mówiąc, stał się na tyle rozpoznawalny, że miejscowi ludzie zaczęli go wypatrywać, czy aby na pewno pojawi się w tym samym miejscu. Ba - niektórzy byli wręcz przekonani, że mężczyzna nawet się stamtąd nie rusza. Nie powinno to nikogo dziwić, każdego dnia siedział na pomoście w tej samej pozycji, jakby był z kamienia. A on po prostu czekał.
Pewnego razu podbiegł do niego zaciekawiony chłopiec, kilkuletni blondyn. Usiadł obok i po dłuższej chwili spojrzał na niego, pytając najzwyczajniej w świecie:
- Dzień dobry, a dlaczego pan tutaj tak siedzi?
Mężczyzna odwrócił głowę w stronę dziecka, uśmiechając się słabo. W oczach ludzi był siwowłosym starcem, któremu niedaleko do przejścia na tamten świat, ale gdy patrzył na swoje odbicie w gładkiej tafli jeziora, sprawiał wrażenie tego samego ciemnowłosego chłopaka, który tamtego dnia nie powstrzymywał łez, odprowadzając wzrokiem odpływającą łódkę.
- Czekam na kogoś. Jakiś czas temu rozstaliśmy się w tym miejscu - wytłumaczył cicho.
- Aha. A długo pan już czeka? - zaciekawił się.
- A ile masz lat, młodzieńcze?
- W grudniu będę miał osiem!
- No widzisz, ja czekam jeszcze dłużej, niż masz.
Chłopiec rozdziawił usta.
- Naprawdę? Ale dlaczego pan tyle tutaj czeka? A co, jak ten ktoś nie przyjdzie?
Starzec spojrzał na jezioro, uśmiechając się.
- Mój przyjaciel powiedział mi, że ten ktoś kiedyś wróci.
- Aaa... No to będę trzymać kciuki.
- Dziękuję, chłopcze - uśmiechnął się szerzej, wyraźnie rozbawiony.
Blondyn wyszczerzył białe ząbki w uśmiechu, wyciągając w jego kierunku swoją małą dłoń.
- Miło mi poznać, jestem Artur.
Przymknął oczy, powstrzymując się od grymasu.
- Jak ten legendarny władca Albionu.
- Kto? - zapytał zaciekawiony.
- Król Artur, Rycerz Okrągłego Stołu. Kiedy będziesz trochę starszy, powinieneś o nim poczytać - wyjaśnił. - Był bardzo odważny i nie bał się niczego.
- Ekstra, uwielbiam rycerzy! - odparł, wyraźnie podekscytowany. Starszy rozchmurzył się.
Wspominał to spotkanie z sympatią. Mały Artur jeszcze nieraz postanowił go odwiedzić i zadawać kilkanaście pytań na minutę. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że obecność dzieciaka była męcząca - rozmowa z drugim człowiekiem (nawet jeśli ten nie umiał jeszcze poprawnie składać zdań) stanowiła miłą odskocznię od samotności.
Nad nieruchomą taflą unosiła się poranna mgła. Słońce jeszcze nie zdążyło wzejść, dochodziła piąta rano. Drewniany pomost, na którym siedział, liczył sobie kilkadziesiąt lat i w niektórych miejscach, deski wyglądały na nieco spróchniałe. Spoglądał na swoje niewyraźne odbicie w wodzie, uciekając myślami w przestrzeń.
Just hold me.
Nie było dnia, w którym o Nim nie myślał. O tym, jak burzliwy początek miała ich relacja, o tym, jak na przestrzeni lat z względnej tolerancji, przeszli w specyficzną, ale i piękną przyjaźń, nawet i wyżej. Niewypowiedziane uczucie wisiało między nimi, jeden za drugiego gotów był oddać życie... a przecież Merlin był tylko jego sługą. Przecież jego zdanie nie powinno się kompletnie liczyć, a co dopiero mówić o jakichkolwiek potrzebach.
A jednak.
Artur był przeznaczeniem Merlina.
Merlin był nadzieją Artura.
Dwie strony tej samej monety.
- Trzymaj mnie, Arturze.
Nieprzyjemnie chłodna woda z każdym krokiem sięgała coraz wyżej. Grunt powoli zanikał, ciągnąc go na dnie jeziora. Nie bał się. Kilgarrah zapowiedział powrót Jego Króla. Brnął coraz dalej, mętna woda utrudniała widzenie, ale nie przejmował się tym. Szczery uśmiech ozdobił jego twarz, gdy zauważył zbliżający się kontur. Znane dłonie w skórzanym materiale rękawic objęły go mocno, zacisnął powieki.
- Tylko nie płacz. Żaden mężczyzna nie jest wart Twych łez, Merlinie.
- Cóż, z pewnością nie ty.
|||
Kocham merthura okej
Uwielbiam ten paralel, w którym Artur mówi mu "No man is worth your tears", na co Merlin z rozbawieniem odpowiada mu "well, you're certainly not" a ostatnia scena merthura, gdy Merlin zapłakany odprowadza wzrokiem odpływającą łódkę z ciałem Artura, i just can't
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top