Bez Człowieczeństwa
Przyłożyłam brzeg szklanki do ust, niby od niechcenia przeczesując lokal wzrokiem. Chciałam udawać obojętną i znudzoną jednak chyba średnio mi to wychodziło. Miałam bowiem pewną ważną sprawę do załatwienia, które bynajmniej nie zamierzała czekać.
- Mało dyskretnie. - Oświadczyła brunetka stojąca obok mnie.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto chciał być dyskretny? - Spytałam, spoglądając w jej stronę. - Musiałam się napracować, żeby cię znaleźć. Dlatego logiczne, że chciałam pochwalić ci się tym sukcesem.
- Skoro tak lubisz logikę, powinnaś wpaść na to, że szukanie mnie to bezsensowny krok. - Zauważyła, krzyżując ramiona na piersiach. - Gdybym chciała być odnaleziona, nie blokowałabym waszych zaklęć lokalizacyjnych.
- Nie zawsze to, czego chcemy i potrzebujemy, jest tym samym. - Mruknęłam, przesuwając szklankę po blacie. Kobieta złapała ją i wzięła z niej łyka.
- Ja doskonale wiem, czego chce i czego potrzebuje. Nie wszyscy mają z tym taki problem jak ty. - Wyjaśniła ze złośliwym uśmiechem. Zapewne spodziewała się, że odpowiem jej podobną uszczypliwością, jednak ja ugryzłam się w język. Wdawanie się w tego typu przepychanki słowne z wampirem bez człowieczeństwa najzwyczajniej nie miało sensu. - Wracaj do domu Destiny i kładź się spać. Już po dobranocce.
- No właśnie. Co tutaj jeszcze robisz siostrzyczko i to z burbonem w ręce? Nie ładnie. - Mruknęłam, na co ta teatralnie przewróciła oczami. Widocznie już na tym etapie rozmowa ją nudziła.
- Nie wiem, po co przyjechałaś jednak sobie odpuść. Wreszcie świetnie się bawię i nie potrzebuje ratunku twojego ani nikogo innego. - Zapewniła kładąc szklankę na blat, z tak dużym impetem, że tylko cudem szkło to wytrzymało. - Wracaj do domu i się nie mieszaj. Inaczej zrobi się nieprzyjemnie.
- Słaba groźba. Widać, że naoglądałaś się za dużo filmów z Landonen. - Zauważyłam, co wcale nie było dobrym pomysłem. Nim się zorientowałam moje ciało już znajdowało się w mało dogodnej, pozycji przyciśnięte do nie najczystszego blatu. Siostra patrzyła na mnie w taki sposób, jakby lada moment miała mnie pozbawić serca lub głowy. - Czyżbym trafiła w czuły punkt?
- Nie szukaj mnie. To ostatnie ostrzeżenie. - Oświadczyła, puszczając moje ubranie.
- Nie ważne co zrobisz Hope będziemy cię szukać. - Zapewniłam, czego ta już nie skomentowała. Opuściła bar, w takim tempie, że moje oczy miały problem z nadążeniem za jej osobą.
Na nic nie czekając sama opuściłam budynek, poprawiając ubrania. Wzrokiem odnalazłam czekająca na mnie blondynkę która stała oparta o swój samochód.
Walka z brakiem człowieczeństwa starszej siostry nie była moim wymarzonym zajęciem, jednak musiałam to zrobić. Słynne zawsze i na wieki nadal nas zobowiązywało. Poza tym Mikaelson'owie już tak mieli. Mogliśmy wmawiać sobie, że się nienawidzimy jednak koniec końców i tak spalilibyśmy dla siebie cały świat a na koniec i samych siebie.
- Świetnie ci poszło. Szukałyśmy jej dwa tygodnie, a teraz znowu zwiała. - Mruknęła moja niepocieszona kuzynka, wsiadając do samochodu.
- Jeśli myślałaś, że to zadanie na jeden raz to się myślisz. Przecież wiesz, jakie są wampiry bez człowieczeństwa. - Oświadczyłam, zajmując miejsce pasażera. - Jeśli siłą nie zatrzymamy jej w jednym miejscu, nie uda nam się zmusić jej by nas wysłuchała. Jest pełna żalu i złości do samej siebie, a z tym tak łatwo nie wygramy.
- Wkurwia mnie, kiedy masz rację. - Rzuciła, na co parsknęłam śmiechem. - To nie jest zabawne. Po tych dwóch tygodniach naprawdę mam dość gonienia za kimś, kto traktuje cię jak śmiecia.
- Ale wiesz, że musimy to zrobić. Poza tym wiem też, że nie wybaczyłabyś sobie, gdybyśmy jej nie pomogły.
Charis posłała mi mordercze spojrzenie, po czym ponownie przeniosła wzrok na drogę przed sobą. Kiedy to my odłączyłyśmy się od ludzkiej strony Hope zrobiła wiele by nam pomóc. Odziedziczyła po swoim ojcu ten specyficzny rodzaj miłości, w którym nie liczyło się nic oprócz osoby kochanej. Nie istotnym było, jaka była cena, oni byli gotowi ją zapłacić. Zresztą Charis była dokładnie taka sama.
- Ma szczęśnie, że to moja siostra. - Bruknęła niby od niechcenia, chociaż ja wiedziałam, że się martwi. Jednak jej duma nigdy nie pozwoliłaby jej tego przyznać. - Twój ojciec byłyby dumny, gdyby widział jak ratujesz Hope.
Doskonale wiedziałam, czemu to mówi i w tym momencie jednocześnie nienawidziłam jej za te słowa i kochałam jak szalona.
- Szkoda, że nie miał ochoty tego zobaczyć. - Mruknęłam czując jej dłoń, która spoczęła na mojej.
Nasza rodzina była skomplikowana, a ja nawet nie próbowałam zrozumieć swojego ojca. Żył tysiąc lat przez znaczną część tego czasu ratując swojego brata przed samym sobą i tracąc kolejne miłostki. Mogłam tylko domyślać się, jak męczące musiało być tak długie życie i nawet nie chciałam myśleć, co poczuł po śmierci mamy. Jednak bez wątpienia była to tragedia, która przeważyła czarę goryczy, skoro ostatecznie to po niej zakończył swój żywot.
Elijah Mikaelson zdecydowanie zasłużył na odpoczynek.
Jednak ja zasługiwałam na to, żeby mieć ojca.
- Czyli my szukamy jej dwa tygodnie a ty ot, tak pozwoliłaś jej uciec? - Spytała widocznie zrezygnowana Lizzy opadając na mało wygodne łóżko w motelu, który zajmowałyśmy. Hope zapuściła się naprawdę daleko.
- Naprawdę nie wiem, czego innego się spodziewałyście? Że zobaczy siostrę i rzuci jej się w ramiona, włączając człowieczeństwo? - Dopdytała Selena, unosząc jedną brew. - Hope jest potężna a my potrzebujemy dobrego planu, by ją unieszkodliwić.
- Najtrudniejszym będzie zwabić ją w jedno miejsce i zatrzymać. Reszta jakoś pójdzie. - Zapewniła Jo, która klęczała przed mapą chyba modląc się do przodków o cud, jakim byłoby zadziałanie zaklęcia lokalizacyjnego.
- Problem w tym, że Hope pozbawiła się emocji nie mózgu. Nie da nam się zaciągnąć ani zbliżyć, bo wie, do czego dążymy. - Wtrąciła moja kuzynka, krzyżując ramiona na piersiach. - Wampir, który wyłączył człowieczeństwo zrobi wszystko, by ponownie go nie włączać.
Na misję pod tytułem "Trzeba zmusić Hope by znowu włączyła człowieczeństwo" wybrałyśmy się w pięć. Głównie dlatego, że stanowiłyśmy jej najbliższe otoczenie i miałyśmy najrealniejsze szanse, by wyjść z pojedynku żywe.
Lub przynajmniej nie bardziej martwe niż byłyśmy teraz.
- Pierce twój ojciec wymyślił jak można uwięzić Hope? - Spytałam spoglądając na Selene, która westchnęła cicho widocznie nie mając nam niczego dobrego do przekazania.
Ojciec Seleny był potężnym czarownikiem. Od wieków zajmował się praktyką najróżniejszych sztuk magii. Z tego, co mówiła młoda Pierce, głównie pomagał rozwiązywać porachunki między istotami nadprzyrodzonymi i ukrywał się przed tymi, których zirytował. Dlatego dzisiaj jak nikt znał się na więzieniu i walce z istotami nadprzyrodzonymi.
- Powiedział, że powinnyśmy spróbować zrobić zaporę z popiołu czerwonego dębu. W teorii powinno zadziałać. - Wyjaśniła, zamykając jedna z ksiąg. - W praktyce może być różnie.
Czerwony dąb był słabością trybryd. Wyrósł z drzewa, które zasądziły Hope z bliźniaczkami tuż przed jej przemiana za pomocą magii. Tak na wszelki wypadek jakby jednak ta straciła moce magiczne po śmierci. Miała to być jakiegoś rodzaju pamiątka i symbol ich przyjaźni a wyszła z tego broń ostateczna na trybryde.
Drugi dąb wyrósł na miejscu śmieci mojej i Charis. Ziemia namokła tam, nasza krwią i to na niej wyrosło drzewo. A raczej dwa drzewa, które zrosły się ze sobą jakby na pamiątkę tego, że w trakcie śmierci trzymałyśmy się za ręce.
Oba drzewa oczywiście spaliłyśmy. Jednak znając nasze szczęście, coś musiało się uchować. No i oczywiście została z nich masa popiołu, który też mogłyśmy sprytnie wykorzystać.
Chyba najcięższe w polowaniu na moją siostrę było to, że nigdy wcześniej nikt nie polował na kogoś takiego. Nie było żadnych podań ani porad o tym, jak zatrzymać trybryde. Domyślaliśmy się jedynie jak ją zabić. A to była ostateczności, do której nie byłam gotowa się posunąć.
- A sztylet? Twój ojciec nie jest w stanie go przerobić tak by zadział na trybryde? - Dopytała Charis siadając w jednym z foteli.
- Próbuje, jednak na razie marnie mu to idzie.
Szczerze mówiąc, na te słowa poczułam ulgę. Zasztyletowanie Hope było zaraz przed zabiciem jej ostatnia rzecz, do której chciałam się posunąć. Doskonale wiedziałam, że wujek Klaus kilkukrotnie zasztyletował swoje rodzeństwo, a to lekko mówiąc, miało mu to za złe.
- Czyli nie będziemy czekać. - Zarządziła Lizzy ubierając na siebie skórzaną kurtkę. Miała ostatnio potężne zatargi z Hope i w międzyczasie przeszła wielką odmianę i podobnie jak pierworodna Mikaelson zmieniła styl na taki w stylu królowej mroku. - Zwabmy te sukę i się z nią rozprawmy.
- Tylko jak to zrobimy? - Spytała Josie, która właśnie podnosiła się z kolan. Chyba w końcu do niej doszło, że zaklęcie lokalizacyjne nie zacznie działać.
- Pojedźmy do Nowego Orleanu. Tam Hope czuje się pewnie i właśnie to ją zgubi. - Oświadczyła młodsza córka Klausa, uśmiechając się w ten typowy dla niej sposób. Zawsze, kiedy to robiła, strasznie przypominała mi swojego ojca.
- Problem w tym, że Nowy Orlean jest spory. - Zauważyła Selena, która widocznie nie była przekonana do tego pomysłu. Podobnie jak ja i pewnie większość zgromadzonych.
- Przyjedzie, jeśli przekona się, że my robimy tam rozrube a ona nie. Poza tym nasza siostra nie byłaby sobą, gdyby nie wpadła skosztować słynnych pączków. - Zauważyła moja kuzynka, a ja już teraz byłam pewna tylko jednego.
Dysponowałyśmy najgorszym planem w historii wszystkich planów.
Pokonywałam już kolejną mroczną uliczkę, ścierając krew z ust. Polowanie po nocach na ludzi było miłą odmianą od picia króliczej krwi jednak przyznaje, że było mało odpowiedzialne. Zdecydowanie nie powinnam się narazić na utratę głowy zwłaszcza teraz. Jednak nie wymyśliłyśmy niczego bardziej ambitnego niż oczekiwanie na Hope w Nowym Orleanie. Niestety nasz nędzny plan, który był gotowy tak w trzydziestu procentach, opierał się na przygotowanej pułapce.
Pozostało nam się modlić, by rzeczywiście nasza przeciwniczka okazała się tak głupio pewna siebie, by sama wpakowała się w sidła.
Nagle usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie jednak wtedy dostrzegłam Elizabeth, która niemal biegła w mogą stronę z telefonem przy uchu. Uniosłam na to jedną brew jednak nim zdążyłam zapytać ta sama zdradziła mi, o co chodzi.
- Tak mamo Desi koniecznie chce z tobą rozmawiać. - Zapewniła, wciskając mi telefon i biegnąc dalej.
By dodatkowo upewnić się, że to na pewno Caroline spojrzałam na wyświetlacz, na którym dumnie prezentował się kontakt podpisany mama. Cudownie.
- Hej ciociu. - Rzuciłam czując, że ta już wie, co planujemy.
- Błagam powiedz, że nie polujecie na Hope. - Zarządziła, nawet nie siląc się na uprzejmości. W jej głosie słyszałam zmartwienie zmieszane z wyczuwalną złością. - Mówiłam wam, żebyście tego nie robiły.
- Nie polujemy na nią. - Zapewniłam czując, że w tym momencie kłamstwo jest najlepszą rzeczą jaką mogę zrobić. - Przyjechałyśmy do Nowego Orleanu, żeby odwiedzieć ciocie. - Dodałam czując, że wcale nie byłam szczególnie przekonującą.
- Mam taką nadzieję. - Mruknęła blondynka, która raczej mi nie uwierzyła. Ciocia Caroline znała nas trochę za dobrze by dać sobie wcisnąć jakiekolwiek kłamstwo. - Bo jeśli się dowiem, że na nią polujecie, to nie chciałabym być w waszej skórze. - Dodała już nieco groźniej, na co ciarki przeszły po moich plecach. Forbes bywała naprawdę przerażająca.
- Wiem. - Zapewniłam kątem oka dostrzegając Charis. - W ogóle twoja najmłodsza córka chce z tobą rozbawiać. - Rzuciłam dosyć szybko rzucając kuzynce telefon, który ta odruchowo złapała. Nim zdążyła zaprotestować oddaliłam się z wampirzą prędkością. Nie miałam aktualnie głowy do wymyślania kłamstw.
Wyszłam na ulicę poprawiać ramiączko bluzki. Z pewnym żalem i sentymentem stwierdziłam, że tacie nie spodobałoby się, że ją noszę. To miasto zdecydowanie źle na mnie działało. Przywoływało za dużo wspomnień, które chociaż miłe dzisiaj wywoływały smutek i tęsknotę za tym, że już nigdy się nie powtórzą.
- Nie masz nic ciekawszego do roboty niż łażenie za mną jak bezpański pies? - Spytał dobrze mi znany kobiecy głos, który wyrwał mnie z zamyślenia.
- Z naszej dwójki aktualnie to ty jesteś bezdomna. - Zauważyłam, skupiając na niej spojrzenie. - Poza tym to ja byłam pierwsza w Nowym Orleanie. To, że ciągnie nas tutaj to wina genów. Jesteśmy związane z tym miejscem przez rodzinę.
- Uważaj, bo uwierzę, że to nie twój wielki plan zbawienia mnie. - Prychnęła, na co jedynie wzruszyłam ramionami.
- Wierz sobie, w co tylko chcesz. - Mruknęłam wyjmując z kieszeni piersiówkę, która otworzyłam. Nim się obejrzałam Hope stała przede mną na wyciągnięcie ręki i wyrwała mi przedmiot z dłoni.
- Dzieci nie powinny pić. - Oświadczyła odkręcając zakrętkę, by móc się napić co też po chwili uczyniła.
Mogła mówić co chciała, jednak ja lubiłam wierzyć, że robi to z czystej potrzeby chronienia mnie. Nawet jeśli szanse na to były nikłe.
Odsunęłam się gwałtownie w tył, kiedy ta wypluła wszystko, co wcześniej wypiła. Zgodnie z kolejną teorią popiół z czerwonego dębu miał sprawiać, że trybryda zareaguje na werbenę jak każdy inny wampir. I jak widać, ta okazała się trafna.
- A debile wyłączać człowieczeństwo. - Rzuciłam, nim zdążyłam to przemyśleć. Wampiry bez człowieczeństwa wręcz pasjonistycznie wyprowadzały innych z równowagi swoimi wrednymi uwagami, a teraz ja miałam ochotę się odgryźć.
Szybko jednak zreflektowałam się, że nie ma czasu na równanie rachunków. Musiałam jakoś przenieść Hope dwie ulice i wepchnąć ją do specjalnie przygotowanego budynku w taki sposób by nie zorientowała się, co próbuje zrobić.
Bułka z masłem nie ma co.
Podeszłam do trybrydy i pchnęłam ją na tyle mocno, że przeleciała dobre kilkanaście metrów. Nie zależało mi na tym, by zrobić jej krzywdę. Chciałam tylko dostarczyć ją w ustalone miejsce.
Ruszyłam w jej stronę, już teraz widząc jak bardzo ją zdenerwowałam. Jednak teraz nie było czasu na analizę, jak szybko dzisiaj dokonam żywota. Liczyło się tylko wykonanie zadania.
- Śmiało. Udawaj, że dosięgasz mi do pięt. - Musiała by mnie sprowokować, podnosząc się z ziemi.
- Nic nie muszę udawać. - Zapewniłam, pokonując ostatnie metry. Wzięłam mocno zamach, jednak to widocznie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Złapała moją rękę i ją wykręciła czemu towarzyszył trzesz łamanych kości.
- Ty nie pozwalaj sobie. - Rzuciła Charis, która widocznie ruszyła mi z pomocą. - Nie wolno bić młodszych.
Hope skupiła na niej spojrzenie, na chwilę się rozpraszając. To był krótki moment, jednak mi w zupełności wystarczył. Wypowiedziałam zaklęcie, a brunetka upadła pokonując kolejne kilka metrów. Jednak i to nie zrobiło na niej większego wrażenie. Złapała za metalową pokrywę od studzienki i nią we mnie rzuciła. Zapewne, gdyby nie Josie, która wypowiedziała odpowiednie zaklęcie ta by mnie zdekapitulowała.
Chyba to w tym wszystkim było najgorsze. Hope była gotowa nas wszystkich wyzabijać, kiedy ja nadal oszukiwałam się, że jest inaczej.
Nawet nie wiem, kiedy ta dobiegła do Charis i wbiła rękę w jej klatkę piersiową. Na swoje nieszczęście szybko przekonała się, że blondynka będąc starszym wampirem, jest od niej silniejsza i jest w stanie utrzymać jej rękę. Na to właśnie czekaliśmy. Podeszłam do ich i złapałam siostrę za drugie ramię. Wraz z kuzynką wypowiedziałyśmy zaklęcie, które chwilową ją unieruchomiło. Wtedy do akcji wkroczyła Lizzy. Złapała Hope za głowę i zaczęła wysysać z niej energię.
Dziękujemy przodka za sabat bliźniąt.
Niestety nie przewidziałyśmy jednego.
- Lizzy zostaw mnie! - Wykrzyczała trybryda a blondynka jak na zawalanie się odsunęła. W panice mocniej złapałam rękę siostry i uniosłam gwałtownie kolano, łamiąc ją.
Na szczęście ta wyjęła dłoń z klatki piersiowej Charis zostawiając jej serce na miejscu. Złapałam ją nim ta uderzyła sobą o ziemię aktualnie potrzebując chwili, by się zregenerować.
Elizabeth została heretyczką po tym, jak Hope ją zabiła. Wcześniej ta zabezpieczyła się, pijąc krew wampira ze szkolnej apteczki. Była to krew mojej siostry, dzięki której po przemianie Lizzy mogła nadal korzystać z magii. Niestety nie przewidziałyśmy tego, że może to sprawić, że będzie posłuszna jej woli.
Jakim trzeba w ogóle być debilem, żeby dojść do wniosku, że włożenie krwi pierdolonej trybrydy do apteczki będzie świetnym pomysłem?
Kuzynka nagle wyrwała się z moich rąk i dobiegła do uciekającej siostry. Kopnęła ją w zgięcie kolan a ta widocznie się tego nie spodziewając, padła na ziemię. Próbowała rzucić jakieś zaklęcie jednak wtedy dobiegła do niej Jo i zrobiła to, co wcześniej jej bliźniaczka. Hope zaczęła krzyczeć, a ja niemal od razu poczułam się jakoś słabiej. No tak czasem zapominałam jaka pierworodna pokolenia jest potężna.
Lub to my byłyśmy tragiczne.
- Destiny. - Krzyknęła Lizzy zwracając tym samym na siebie moją uwagę. Wskazała na swoje włosy a ja dopiero teraz przyjrzałam się temu, co podtrzymywało jej fryzurę. Całkiem cienki kołek z czerwonego dębu.
- Pojebało cię chyba. - Warknęłam. Nawet w tym momencie niemal zabijana jej krzykiem nie byłam gotowa jej skrzywdzić.
- Mam sztylet za paskiem spodni. Może zadziała, chociaż na chwilę. - Dodała chyba reflektując się nad tym, co wcześniej mi zasugerowała.
Podeszłam do niej kątem oka widząc jak Josie i Charis walczą z Hope próbując ją obezwładnić. To była mało uczciwa walka. Przysięgam, że nigdy jeszcze serce tak mnie, nie bolało. Wzięłam głębszy wdech, by uspokoić myśli i wyjęłam zza paska heretyczką ostrze z czerwonym kamieniem. Nie było w stanie zrobić wiele więcej niż obezwładnić ją na moment, jednak właśnie tego nam trzeba było.
Podbiegłam do ich trójki, chowając ostrze nieco za plecami. Udałam, że próbuje ją uderzyć. Hope była silna jednak przy tylu napastnikach nie miała aż takiej przewagi. Dlatego, kiedy ona skupiła się na mojej uniesione ręce i próbie wyrwania się siostrze ja wbiłam ostrze w jej pierś. Jej ciało powoli przybrało kolor kamienie i opadło na ziemię. Jej krzyki ucichły, a ja momentalnie poczułam się lepiej.
- Teraz ruchy. Nie mamy dużo czasu. - Ponagliła nas Lizzy biegnąc w stronę budynku, w którym już czekała na nas Selena.
Wzięłam na ręce Jo i wszystkie pobiegłyśmy w wampirzym tempie, by nie tracić czasu. Już przy samym budynku postawiłam brunetka na ziemi, a z włosów jej bliźniaczki wyjęłam ten pseudo kołek i spaliłam go za pomocą zaklęcia. Nawet najmniejsza drzazga z jedynego drzewa zdolnego nas zabić była za dużym zagrożeniem.
Charis położyła Hope na ziemi i wyszła z budynku. Selena która cały czas tutaj czekała domknęła krąg, a nam pozostało tylko czekać.
Hope obudziła się już po chwili. Widocznie zirytowana wyjęła sztylet ze swojej piersi, przyglądając nam się z mordem w oczach. Niewiele myśląc rzuciła w nas ostrzem, które przeleciała tuż obok mojej głowy.
- Spokojnie. - Mruknęłam, sama siląc się by mój ton był łagodny. Dalsza część planu polegała na próbie odwołania się do jej człowieczeństwo, które musiało gdzieś tam być. Brunetka jedynie prychnęła na to z dezaprobatą. - Przestań, to nic ci nie da.
- Miało tylko pokazać jak tobą gardzę. I to akurat mi się udało. - Zauważyła, podnosząc się z betonowej posadzki.
Stary już dawno opuszczony budynek nie był już w najlepszym stanie. Od lat nikt się nim nie interesował głównie dlatego, że właśnie w takim stanie przynosił zyski. Turyści z całego świata z zaciekawieniem zapuszczali się w te część miasta, by zwiedzić rzekomo nawiedzone ruiny.
- Nie mówię o tym dziwnym dźwięku, który opuścił twoje usta. - Oświadczyłam, krzyżując ramiona na piersiach. - Wyłączenie człowieczeństwo to marne wyjście.
- Mówisz tak, bo Ty bez człowieczeństwa byłaś żałosna. Ja jestem potężna. - Stwierdziła, podchodząc bliżej granicy ustalonej przez popiół. - Opuściła mnie wszystkie granice i teraz już nic nie może mnie zatrzymać.
- Wiem, że polujesz na triadę. Możemy ci pomóc jednak nie tak. - Zauważyłam, na co ta jedynie pokręciła głową. Unikała rozmowy, a kiedy już się odzywała obrażała mnie jak mogłabym się od niej odczepiła co dawało mi nadzieję na to, że może gdzieś tam moje słowa do niej docierały i właśnie tego się bała. - Ból po jego śmierci w końcu i tak do ciebie uderzy. Rzecz w tym, czy będzie to tylko ten ból, czy jeszcze wyrzuty sumienia za tych wszystkich ludzi, których zabiłaś.
- Nie udawaj, że wiesz, jak to jest zabić kogoś tak sobie bliskiego. - Mruknęła, a w jej głosie mogłam usłyszeć jakikolwiek ślad emocji.
- Myślę, że wiem to bardzo dobrze. - Zaprotestowałam, robiąc krok w jej stronę. - Też miałam osobę, dla której byłam gotowa spalić cały świat, a okazało się, że to ja byłam tym ogniem, który spalił ją.
- Marnie idzie ci udawanie ojca. - Wtrąciła, widocznie nie mogąc sobie odpuścić wbicia tej małej szpilki. - Rzecz w tym, że ja zabiłam go, bo nie miałam wybory. Ty zabiłaś Lucasa, bo jesteś wariatką, która nad sobą nie panuje.
- Ty z takich samych powodów skrzywdziłaś Alaricka. - Wtrąciła Lizzy pchając mnie nieco w bok, by móc spojrzeć w oczy Hope. - Kochał cię jak ojciec a ty byłaś gotowa go zabić, bo doskonale wiesz, że w kilka minut przemówiłby do twojego wątpliwego rozsądku.
- Dosyć. - Warknęła Selene, odciągając blondynę na bok. Nie mogłyśmy wdawać się w wymianę tak bezsensownie wrednych uwag i dodatkowo wzmacniać jej irytacje, która była tutaj głównym problemem. Musiałyśmy zmusić ją, by poczuła ból. Było to okrutne, jednak prawda była taka, że w końcu ten musiał w nią uderzyć, a z każdym mijającym dniem miało go być coraz więcej. Poza tym musiałyśmy pamiętać, że heretyczka pozostawała pod jej wpływem i pod jej naciskiem mogła przerwać barierę.
- Wyłączenie człowieczeństwo to chwilowa ucieczka. W końcu jednak się na tobie odbije. - Oświadczyła Charis wchodząc na miejsce, które wcześniej zajęła Lizzy. - Doskonale wiesz, że tata by tego nie chciał.
- Mama tym bardziej. - Dodałam wyjmując z kieszeni jej naszyjnik, którego wcześniej się pozbyła. - Byłaś nadzieją tej rodziny i nadal jesteś. Nie winie cię za to, co zrobiłaś. Wyłączenie człowieczeństwo to droga, która raczej wybrałby każdy na twoim miejscu. Jednak to dobre tylko na chwilę. W końcu to zrozumiesz.
- A wy mi w tym pomożecie? - Spytała z kpiną.
- Sama mogłabyś do tego dojść, jednak to potrwałoby za długo. - Wyjaśniłam, rzucając jej naszyjnik. - Czy Ci się to podoba, czy nie jesteśmy jednością.
- Jeszcze durniejsze niż zawsze i na wieki. - Stwierdziła, tocząc koła po pomieszczeniu. To było dodatkowo wzmocnione kilkoma magicznymi symbolami, by ta na pewno nie mogła wyjść.
- Czyli teraz sentencja rodziny powtarzana od tysiąca lat jest głupia, bo tobie i Landonowi się nie udało? - Spytałam, co widocznie nie spodobało się mojej rozmówczyni.
- To tylko chłopak. Wiem, że go kochałaś, jednak to wszystko musiało się tak skończyć a ty doskonale o tym wiesz. - Stwierdziła moja kuzynka, krzyżując ramiona na piersiach. - Od początku wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że to się nie uda.
- Gdzieś mam uczucie do Landona. - Zapewniła, nawet na nas nie patrząc. - Wszystko, co kiedykolwiek miałam i kochałam odeszło. - Zauważyła nadal, ślepo wpatrując się w ścianę. Mogłam tylko podejrzewać, że w tym momencie próbuje ukryć emocje, które zaczynały przebijać się przez powłokę obojętności.
- Taka jest miłość w tej rodzinie. Pełna wyrzeczeń i straty. Jednak jest tego warta. Ty jesteś tego warta. - Zapewniłam spoglądając na naszyjnik, który leżał u stóp mojej siostry. - Nigdy nie powinnaś zapominać o tym, ile ta rodzina dla ciebie poświęciła. Nie po to, by obarczać się winą tylko po to, by pamiętać jak bardzo jesteś kochana.
- Jesteś naszą siostrą i nieważne co zrobisz, będziemy cię kochać. - Oświadczyła Charis patrząc na nią tak łagodnie, że i mi zrobiło się milej na sercu.
- Wszystkie cię kochamy. - Dodała Jo wychylając się za moich pleców. - Ja cię kocham. - Wyznała, na co ciało trybrydy się spięło. Wiedziałam, że to wyzwanie mocno w nią uderzyło głównie dlatego, że podkochiwała się w Saltzman od bardzo dawna.
- Musisz walczyć. Bo ta dziewczyna, na którą patrzymy to już nie naszą Hope. Ona jest głęboko w tobie i pewnie walczy jak największą wojowniczka. W końcu zawsze nią była. - Dodała Lizzy chociaż wiedziałam, że to dla niej bardzo trudne. Jednak teraz jakimś cudem udało jej się schować złość do kieszeni dla dobra misji.
- Dokładnie tak jak mama.
- I jak tata którzy kochali ją tak bardzo, że poświęcili dla niej wszystko. Bo była ich nadzieją. Wszystkim, co w nich dobre i za co warto było ginąc. - Oświadczyła Charis a na twarzy jej starszej siostry pojawiły się łzy, które chyba dla nas wszystkich były symbolem nadziei.
- Znam cię i wiem, że nie chcesz taka być. Dlatego nawet nie próbujesz stąd odejść. - Zauważyła Selena, która odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Była słaba w wielkie wyznania, których teraz było nam trzeba.
- Nie próbuje, bo to niemożliwe! - Wykrzyczała, a moje serce zabiło szybciej. Mimo że się opierała, zaczynała czuć.
- Wróć z nami do domu. - Poprosiłam i właśnie w tym momencie kolejny głośny krzyk wyrwał się z ust mojej siostry.
Hope padła na kolana krzyczeć coś, czego kompletnie nie byłam w stanie zrozumieć. Coś we mnie chciało momentalnie do niej podbiec jednak rozsądek kazał mi zostać na miejscu. Mogła tylko udawać a moje głupie odruchy mogły zniweczyć cały plan. Gdzieś z oddali usłyszałam grzmot, a na skórze poczułam wzmagający się wiatr. Nowy Orlean krzyczał wraz ze swoją księżniczką.
- Potrzebujemy tej nadziei, która dla nas jesteś. - Dodała blondynka stojąca zaraz obok mnie. - My wszyscy. Ja, Destiny, Lizzy, Jo, Selena. I nie tylko. W końcu nie straciłyśmy wszystkiego. Mamy ciocie Fraye, Rebekah, Keelin, Davina, Katherina, wujek Kol i Marcel. W szkole jest ciocia Caroline jest Alarick. Nie jesteśmy same.
Hope wystawała się już nawet nie reagować na nasze słowa. Klęczała na środku budynku, zasłaniając twarz dłońmi. Jej płacz był chyba najbardziej poruszającą rzeczą, jaką w życiu słyszałam i w tym momencie to zabijało mnie od środka.
- Więcej i tak nie zrobimy, jeśli się nie udało. - Stwierdziła Selene, przerywając krąg.
Wszystkie weszłyśmy do środka. Charis wzięła do ręki jej naszyjnik i założyła jej go na szyję jakby na znak powrotu w szengi naszej rodziny. Uklękłam przed nią. Bliźniaczki Saltzman uklekły po jej prawej stronie. Selene stanęła po lewej a Charis zajęła miejsce za jej plecami. Wszystkie położyłyśmy dłonie na jej ramionach, jakby w tym momencie to mogło pomóc.
Jednak teraz mogłyśmy zrobić już tylko jedno.
- Wracajmy do domu.
Dedykowane witchmistress współtwórczyni tej szalonej wersji zdarzeń i osobie, która zawsze prowadzi mnie do domu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top