#4
"Jesteśmy marionetkami tańczącymi na sznurkach tych, którzy żyli przed nami, a pewnego dnia nasze dzieci przejmą po nas sznurki i będą tańczyły zamiast nas." — George. R.R. Martin — " Nawałnica mieczy cz. 2 Krew i złoto"
W przeciwieństwie do tego, jakim zachowaniem Smith reprezentował się na wyprawie, rozkazując wszystkim, by poświęcili życia dla spełnienia jego nadrzędnego celu, potrafił być słowny. Z samego rana kazano mi się pojawić u niego w gabinecie, gdzie oznajmić miał mi kim się stanę. Pamiętał.
Mogłabym przysiąc, że takiego stresu nie przeżywałam od momentu wizyty u Levi'a. Tym razem czułam się niemal identycznie, z tą różnicą, że kroczyłam w innym kierunku, przybrana w kamienny wyraz twarzy i idealnie założony mundur.
Trudna noc nie pozwoliła mi do końca zregenerować sił, a parzące uczucie bycia obserwowaną nie opuszczało mnie ani na chwilę. Wiadomość, którą przekazał mi Leviathan była nieporównywalnie bardziej niepokojąca od tej poprzedniej. Tak jakby tamta była jedynie ostrzeżeniem, a ta zdradzała dokładne zamiary Chrisa. Każde słowo mogło mieć podwójne dno, a dziwny wydźwięk krzywo napisanych liter, nie pozwalał mi na odpoczynek.
Dlatego też nawet gdy starałam się udawać, że wszystko jest w porządku, że nie dzieje się nic bardziej dziwnego niż zwykle, to zdradzało mnie moje własne ciało. Sińce pod oczami świadczące o braku snu, niemal identyczne jak te u Ackermana. Opryskliwość, która przy dłuższej rozmowie po prostu od siebie odrzucała. Choć nie miałam jeszcze okazji na kim jej przetestować, to wyczuwałam, że tak właśnie zapewne będzie.
Obolałe mięśnie nie męczyły mnie już tak bardzo, a do całkowitej ich odbudowy, brakowało mi już tylko naprawdę sporego śniadania. Szczęściem okazałoby się gdyby jakimś cudem w spiżarni ostało się jakieś mięso. Porcja białka zostałaby uzupełniona w mgnieniu oka i nie musiałabym się ratować nasionami strączkowymi. Westchnęłam przeciągle, poprawiając wpadające do oczu włosy.
Minęło całkiem sporo czasu od kiedy brałam do rąk nożyczki. Z ukochanej przeze mnie grzywki, powstała półdługa warstwa, zasłaniających mi pole widzenia kosmyków, które sięgały mi teraz aż do brody. Za bardzo skupiłam się na treningach, by przejmować się ogólnym wyglądem, przez co okropnie się zaniedbałam. Ilość czasu jaką przeznaczałam na pielęgnację znacząco spadła i ograniczyła się jedynie do kąpieli. Jeżeli się też nad tym zastanowić, to nóg nie goliłam od czasu włożenia sukienki. Cholera, trzeba będzie to nadrobić.
Nim się zorientowałam, stałam już przed wywołującymi stres, drzwiami dowódcy, unosząc rękę w geście pukania. Uderzyłam w drewno trzy razy, czekając chwilę, aż znajomy głos nie powiadomił mnie o zezwoleniu wejścia. Chwyciłam za klamkę, przekraczając próg, tylko po to by zastać postawnego blondyna w okropnym stanie przy biurku.
Kilka kubków kawy i ledwo widoczny zarost wskazywały na to, że ani razu nie wyszedł z tego pomieszczenia. Potargane włosy informowały o prawdopodobnym niepohamowaniu w przetwarzaniu wiadomości, gdyż przy większych zagwozdkach, musiał odruchowo łapać się za skronie. Znajomy kawałek papieru, dla którego poświęciłam niemal wszystko, leżał na blacie podtrzymywany na rogach przez książki, w taki sposób, by irytująco się nie rolował.
Po tym co zobaczyłam śmiało mogłam stwierdzić, że Smith nie spał przynajmniej od trzech dni, a ja sama zastałam go w stanie, gdzie nie kontaktował na tyle dobrze, by zarejestrować, iż zdążyłam już wejść do środka.
Blondyn sięgnął po kolejną filiżankę kawy i wziął z niej duży łyk, tylko po to by zaraz odłożyć pustą porcelanę obok kupki jej poprzedniczek. Szybciej zamrugałam, uważając, że mi się to przywidziało. Jednak nie był to majak. Sześć pustych szkieł stało w skrajnym punkcie biurka, napawając mnie przerażeniem. Jak można było wypić tyle kawy naraz?!
— Nina Kastner, melduje się! — zasalutowałam, skupiając na sobie uwagę jego błękitnych tęczówek.
— Spocznij żołnierzu. — rozkazał, przykładając swoją dłoń do czoła w taki sposób, że mogłam dostrzec tylko jego zmęczony uśmiech.
Serce szybciej biło mi w piersi, a oddech odruchowo przyśpieszył. Adrenalina właśnie wlewała się do mojego ciała, a atmosfera jaka tutaj panowała całkowicie odbiegała od tej, do której byłam przyzwyczajona. Wiedziałam, że za chwilę ma stać się coś poważnego, co decydować będzie o mojej dalszej przyszłości. Życiu w szczęściu lub pozbawionej żalu śmierci.
Cisza zaczynała mnie przytłaczać, a podłoga stykająca się z moimi stopami wydawała się w tym momencie być naprawdę interesująca. Choć mój mundur w dalszym stopniu był splamiony krwią, a głowa owinięta bandażami, to wciąż czułam się po prostu dumnie. Nie ważne co ten mężczyzna ma mi do powiedzenia, ja wiedziałam, że się nie zawiodę. Wróciłam, byłam tutaj mogąc coś jeszcze zmienić. Osiągnęłam wystarczająco dużo i nie będę mogła narzekać na to, jeżeli zmieni swoją decyzję.
— W jakiej sprawie mnie Generał wzywał? — zapytałam chłodno, chcąc mieć stresującą rozmowę, jak najszybciej za sobą.
Erwin zabrał rękę, odkładając ją na blat i zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na stos dokumentów. Znajdował się zaraz za pionowo ułożonymi filiżankami i był od nich dwa razy wyższy. Przygryzłam wargę, czując pojawiającą się na skórze gęsią skórkę. Nie dość, że śmierdziało tutaj parzochą, to jeszcze całą noc mężczyzna musiał zostawić otwarte okno, co teraz skutkowało ogólnie odczuwalnym chłodem.
— Odnośnie twojej prośby. — zaczął, sięgając po jedną z górnych kartek.
Położył ją przed sobą, lewą dłonią przysuwając niewielki pojemniczek z atramentem, w którym wciąż tkwiło zanurzone w czarnej substancji, kacze pióro. Sięgnął po nie, odczekując chwilę, aż większa część tuszu skropli się na czubku, po czym sprawnie zaczął pisać na białym kawałku papieru. W zniecierpliwieniu obserwowałam go, bawiąc się swoimi palcami i podgryzając spierzchniętą wargę. To chyba właśnie to czekanie, było najgorsze w tym wszystkim. Nie dawało mi możliwości wyboru i jakiegokolwiek działania, do którego byłam przyzwyczajona.
— Obserwowałem twoje poczynania na wyprawie. — zaczął, wciąż nie odrywając się od pisania.
— I szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że zdołasz wykrzesać z niedoświadczonych kadetów, poziom oddziału specjalnego. — pochwalił mnie, dosłownie na moment tylko obrzucając spojrzeniem.
Mocniej zacisnęłam szczękę, powstrzymując się od zgryźliwego komentarza. Czy to co właśnie powiedział, oznaczało, że z premedytacją powierzył mi właśnie kogoś takiego, tylko po to, bym zawaliła? Czy zrobił to specjalnie?
Choć musiałam przyznać, ze osobno byliśmy słabi, a próbując robić rzeczy niemożliwe, stawaliśmy się tylko lepsi, to miałam wyjątkowe szczęście trafić na stalowe osobowości. Smith miał częściową rację. Gdyby choć jedno z nich się zawahało, a ja sama nie wykonałabym tylu skutecznych zabójstw, nie osiągnęlibyśmy tego wszystkiego. Zrobiliśmy to, ponieważ każdy wykonywał to co potrafił z największą starannością i zbytnio się nie rozpraszał.
Indywidualności dały nam siłę, a ja je po prostu zaakceptowałam, pozwalając im działać według uznania, bez z góry zaplanowanego schematu. Zawierzyłam im życie, tak jak oni zawierzyli mi swoje. Potrafiliśmy się uzupełniać, a to zupełnie wystarczyło do osiągnięcia sukcesu. Zaufaliśmy sobie na tyle na ile byliśmy w stanie.
— Gdyby nie wasza brawura łamiąca barierę tytanów, połowa korpusu zostałaby za murem. Dzięki tobie i tej garstce kadetów, zdołaliście dokonać cudu. — podsumował, zwieńczając swoją wypowiedź, odstawieniem pióra do kałamarza.
— To oznacza, że jaką decyzję pan podjął? — pośpieszyłam go, nie mogąc znieść fali, wypływających z jego ust pochlebstw.
Takiego zagęszczenia miłych słów rzucanych w moją stronę, nie doświadczyłam nigdy. Nie potrafiłam zachowywać się normalnie, gdy ktoś taki jak Smith teraz, przesadzał z posyłaniem ich w moim kierunku. Uciekałam od mężczyzny wzrokiem, czerwieniłam się i odruchowo bawiłam się włosami.
— Podejdź tu. — nakazał, machając charakterystycznie jedną z dłoni.
Skinęłam głową w geście zrozumienia, biorąc głębszy wdech i zrobiłam parę kroków do przodu. Podczas tej krótkiej chwili Erwin odwrócił dokument w moim kierunku i podał mi do ręki odpowiednio przygotowane pióro. Zamrugałam szybciej, chwytając za lotkę z zabarwioną na czarno końcówką.
— Jeżeli podpiszesz to w tym miejscu... — przerwał na chwilę, pokazując mi palcem na puste miejsce, widniejące pod tekstem, zaraz obok jego własnego podpisu.
— To oficjalnie zostaniesz Kapitanem oddziału szturmowego. — poinformował mnie, z całą powagą ważąc każde słowo.
— Oddziału szturmowego? — zapytałam, mrugając szybciej.
Spojrzałam na niego zaskoczona dziwnego rodzaju nazwą i niemo otworzyłam usta nie do końca wiedząc, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Nazwa była mocno intrygująca oraz każdy powinien oczywiście gdzieś przynależeć, ale coś takiego? Naprawdę niespotykane i niecodzienne. Bardziej oczekiwałabym czegoś w postaci jednostki wspierającej, której zadaniem byłaby ochrona tych lepszych przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.
— Zapewne wiesz, że mamy w naszych szeregach oddział specjalny, medyczny, zaopatrzeniowy i kierunkowy. — wyliczył, obrzucając mnie zmęczonym wzrokiem.
— Każdy odpowiada za coś innego, a ich miejsca są ściśle określone. — Blondyn przerwał na chwilę, chwytając za ucho filiżanki, biorąc kolejnego łyka kawy. — Zauważyłem, że potrzebujemy też grupy, która będzie torować nam drogę na samym początku, gwarantując bezpieczeństwo dowództwu. — Dokończył, odkładając porcelanę na wcześniejsze miejsce. Ja natomiast, nerwowo poprawiłam włosy, wkładając jeden z wymykających się kosmyków, za ucho.
— Stworzyłeś więc nowy oddział, do którego zaciągasz mnie jako Kapitana. — stwierdziłam, zakładając ręce na piersi. Erwin tylko mi przytaknął.
— I będziesz wysyłać nas na śmierć, żebyśmy ubezpieczali twój tyłek? — spytałam, rozważając swoje obawy na głos.
Uzależniłam się od tego w momencie, gdy moje wizyty tutaj stały się codziennością, a chłodne nastawienie Smitha i świadomość, że nie poniosę za swoją opinię żadnych konsekwencji, pozwalały mi na większą swobodę. Nie bałam się wyrazić swojej strony i punktu widzenia. Nie bałam się nic powiedzieć, bo wiedziałam, że on to doskonale zrozumie.
— Wybór należy tylko do ciebie, Nino. — wskazał na postawiony przede mną kawałek papieru.
— Zawsze możesz mi odmówić i znaleźć się na powrót w oddziale specjalnym. Pytanie tylko dlaczego miałabyś to uczynić, skoro sama prosiłaś mnie o możliwość awansu? — gdybał, pocierając skronie w zamyśleniu.
Jego umysł, choć wciąż nie zastąpiony, był w tym momencie zbyt przeciążony do dokonywania logicznego toku domniemań. Wszystko mogło mu się pomylić i doprowadzić do mylnych decyzji. Nie miałam pojęcia, czy robił to dlatego, że wcześniej tak zamierzał, czy jest to tylko jego wywiązanie się z umowy. A może ktoś go zmusił?
— A czy jeżeli nie przyjmę tej roli, to ten oddział powstanie? — ostrożnie zadałam pytanie, chcąc upewnić się jakie są zamierzenia jego intencji. Zmarszczyłam brwi, bardziej zaostrzając tym swoje rysy twarzy.
— Oczywiście. — odparł niemal automatycznie, co tylko świadczyło o tym, że ludzie, którzy wpadli mu w oczy, nie mają już odwrotu. Cholera...
— Niech więc będzie. — westchnęłam, przykładając pióro do papieru.
Kilka niezgrabny liter łączących się w moje imię, pojawiło się na papierze, a niewielki uśmiech na moich ustach powstał samoczynnie. Mimo tego, że była to naprawdę niebezpieczna pozycja i przeżycie na tej linii zetknięcia z wrogiem, graniczyło z cudem, to jednak satysfakcja jaką dzisiaj odczuwałam, była nie do opisania. Pragnęłam jej. Chciałam więcej, sięgając wciąż coraz to po nowe wartości. W tym momencie czułam się lekko i tak jakbym mogła zrobić dosłownie wszystko bez najmniejszego strachu. Udało mi się. Jestem Kapitanem. Levi jest na wyciągnięcie ręki...
Trzęsącymi się z podekscytowania dłońmi oddałam Smithowi pióro i dokument, tylko po to, by poniesiona emocjami, dumnie podnieść salut. Suszyłam zęby jak jeszcze nigdy, a wcześniejsza obojętność zniknęła, zastąpiona pozytywnymi myślami, że wszystko może się udać. Bo jeżeli chociaż ta jedna rzecz zostanie załatwiona, to spokojnie będę mogła skupić się na pozostałych.
— Miło mi cię powitać po stronie dowódców, Kapitanie Kastner. — lekki uśmiech rozpromienił również i jego przygnębioną twarz.
Odłożył dokument na stos papierów, z którego wcześniej go zabrał i zaraz potem, zabezpieczył odkryty tusz, w taki sposób, by atrament nie pobrudził wiekowych kartek listu. Misja była ważniejsza od awansu ludzi, a ten mężczyzna znalazł czas na obie te rzeczy w jednakowym czasie. Smith był niemożliwy.
— Również mi miło, Generale Erwin. — przyznałam, rozluźniając napięte mięśnie. Znajomy ból rozprzestrzenił się chwilowo na ciele, wywołując nieprzyjemne ciarki.
— Potem ktoś dostarczy ci dokumenty do wypełnienia i stosowne dane na temat członków twojego oddziału. — powiadomił mnie, poprawiając jedną z książek, która trzymała listy.
Kiwnęłam głową, przyswajając sobie tą informację, po czym bez dalszego ciągnięcia konwersacji, po prostu wyszłam.
I pomyśleć, że kiedy przechodziłam chwilę wcześniej przez ten próg byłam tylko pospolitym kadetem...
****
Natarczywe pukanie odciągnęło mnie od pisania raportów z ostatniej wyprawy, a zamknięte drzwi, skutecznie powstrzymywały osobę na zewnątrz, przed wejściem do mojego gabinetu. Nie miałam w swoim pokoju co prawda, porządnego biura i wszystko wyglądało jak normalny pokój, a nie miejsce, pracy, jednak postanowiłam się stąd nie wynosić. Byłam człowiekiem, który potrzebował prywatności, ale wciąż nie tak ścisłej, by odcinać się ludzi.
Odkaszlnęłam, poprawiając poplamiony krwią mundur, którego w dalszym ciągu nie miałam czasu uporządkować. Założyłam pasma włosów za uszy i wzięłam głębszy oddech. To pierwsza osoba po Erwinie, jaką wpuszczę do siebie na stanowisku Kapitana. Uspokój się Nina.
Wstałam z podłogi, która tymczasowo pełniła rolę mojego siedzenia, tylko po to by cicho podejść do drzwi. W tym czasie stukanie mocno się nasiliło, a ja z lekkim niepokojem patrzyłam chwilę na białą taflę pomalowanego drewna. Przełknęłam ślinę, powoli łapiąc za znajdujący się w drzwiach klucz, wahając się jednak w ostatnim momencie, gdy już miałam go przekręcić.
— Nazwisko i sprawa. — wymamrotałam, naśladując głos dobrze znanego mi Kapitana.
I choć mój ton w przeciwieństwie do tego jego, nie mroził krwi w żyłach, strasząc osobę, która przyszła coś istotnego załatwić, to był wystarczająco stanowczy, by uświadomić powagę jakiej wymagam.
— Zoe i przyszłam porozmawiać! — podekscytowany głos przyjaciółki doszedł do mnie zza drzwi, gdy stukanie nagle ustało. Westchnęłam, przekręcając kluczyk, wpuszczając do środka wyjątkowo energiczną brunetkę. I tyle by było z tej powagi...
— Gratuluję! — krzyknęła, przepychając się przez szparę i więżąc mnie w swoich ramionach.
Również mocniej ją uścisnęłam, lekko przymykając oczy. Niemal natychmiast dotarła do mnie znajoma woń szarego mydła, którego używaliśmy w korpusie do kąpieli, a wilgotne końcówki włosów, łaskotały mnie w szyję. Wszystko wskazywało na to, że okularnica niedawno brała prysznic.
— Dziękuję. — wyraziłam swoją wdzięczność, gdy po kilku sekundach postanowiła się ode mnie nieznacznie oddalić.
Szeroki uśmiech zdobył jej twarz, a iskierka podekscytowania migotała w piwnych tęczówkach, przebijając lśniące się szkła. Wydawała się naprawdę cieszyć moim awansem i reagowała na niego nawet bardziej gwałtownie niż ja.
Odwróciłam się do niej bokiem, wskazując dłonią na łóżko, by mogła sobie spokojnie usiąść. Jej wzrok natomiast zamiast zlustrować wygodny materac, z poukładanymi na nim miśkami i poduszkami, wydawał się być bardziej zainteresowany, stertą dokumentów, którą jakąś godzinę temu przyniósł mi posłaniec od Smitha. Hanji poprawiła swoje szkła, ostentacyjnie zaczynając kiwać głową.
— Widzę, że Erwin nie próżnuje, obrzucając cię już taką ilością dokumentacji pierwszego dnia. — zacmokała, lekko się krzywiąc.
— Tak. — przeciągnęłam nieco słowo, by brzmiało bardziej majestatycznie.
— Biedaczysko. — skomentowała, rozkładając się na łóżku.
Spektakularnie wyciągnęła ręce na pościeli, tylko nogi pozostawiając w pozycji zwisu, by buty nie poniszczyły mi pościeli, a błoto nie ubrudziło coś czego nie potrzeba. Mocniej zacisnęłam szczękę, ponownie usadawiając się na w miarę czystych deskach, wśród stosów dokumentów. Dobrą połowę zdążyłam już wypełnić, dokonując tylko pobieżnych korekt. Pozostały mi już tylko własne raporty i zapoznanie się z należącymi do mojego oddziału zwiadowcami. I prysznic, och tak... prysznic...
— Nie jest tak źle. Jakoś daję radę. — zaśmiałam się nie wybuchając większym od standardów zasad dobrego zachowania, rechotem.
Spowodowało to to, że zachłysnęłam się powietrzem, doprowadzając do męczącego kaszlu. Zoe siedziała tylko i patrzyła jak po dłuższym napadzie wydalania powietrza, aż czerwienieję na twarzy. Dopiero w momencie, gdy minęła dłuższa chwilka, mogłam jakoś doprowadzić się do porządku. Picie to nie był za dobry pomysł na świętowanie mojego awansu.
— Jeżeli będziesz potrzebować pomocy, to możesz na mnie liczyć. — zobowiązała się, biorąc jednego z miśków w swoje ręce.
Przewróciłam oczami, dobrze wiedząc, że gdybym dała jej dojść do dokumentów, to nigdy bym się z nich nie wygrzebała. Jej anormalny styl sortowania, był do oporządzenia tylko i wyłącznie przez nią. Ja sama posiadając taki animusz co ona na biurku, zgubiłabym się w pomieszczeniu, nie wiedząc, gdzie co leży, gdzie ja się znajduję.
— Dziękuję, jednak poradzę sobie sama. — uśmiechnęłam się w jej kierunku, sięgając po przygotowane wcześniej pióro.
— Jak chcesz. — machnęła ręką.
Przez jakiś czas siedziała w ciszy, wpatrując się niemo w sufit, jednak po czasie jej charakterystyczna część natury, zaczęła przejmować nad nią kontrolę. Wykorzystując okazję mojej nieruchomości snuła na głos swoje teorie o pochodzeniu listu, który przechowywał Erwin, o zachowaniach tytanów i o przyczynie postawienia kryształowej skały. I gdzie na początku cały ten monolog był lekko denerwujący, tak potem gdy nie musiałam już odpowiadać na jej pytania, bo te przekształciły się w retoryczne, zrobiło się znośnie.
Skupiłam się na swojej pracy, notując każdy najmniejszy element kierowanej przeze mnie grupy podczas trwania wyprawy. Wszystko co pamiętałam, począwszy od ilości zabitych tytanów i wykorzystanego gazu, aż po wypadek i trafienie na wóz z rannymi, zostało przelane przeze mnie na papier.
— Ej, Nina! Słuchasz ty mnie w ogóle?! — oburzona Zoe położyła dłoń na moim ramieniu, ciągnąc mnie lekko do tyłu.
— Nie. — odpowiedziałam jej chłodno, stawiając jej opór.
Pozostało mi tylko kilka zdań do zapisania, bym skończyła raport i jej narzekanie nie mogło mi przeszkodzić. Jestem zbyt blisko, by teraz się poddać. W końcu jeżeli to zrobię, nareszcie będę mogła się odświeżyć. Levi, pewnie już dawno się wykąpał i teraz siedzi w gabinecie popijając swoją gorącą herbatkę.
— Ale z ciebie przyjaciółka, wiesz ty co. — naburmuszyła się poprawiając swoje okulary.
— Rozumiem jakbym jeszcze opowiadała o tytanach, ale tu chodzi o ciebie. — dopowiedziała, zmuszając mnie do posłania jej spojrzenia.
Dłużej zatrzymałam wzrok na jej twarzy, dając jej tym samym do zrozumienia, by przeszła do rzeczy, gdyż nie byłam dzisiaj w aż tak dobrym humorze jak powinnam. Owszem informacja o awansie bardzo mnie ucieszyła, bo znalazłam się kilka kroków bliżej mojego celu, jednak dokumentacja, którą otrzymałam od Erwina, skutecznie potrafiła stłumić mój zapał.
— Pytałam, czy planowałaś już jak przekonać do twojego punktu widzenia, Levi'a. — powtórzyła się, wybaczając mi już prawdopodobnie moją oschłość w stosunku do niej. Kto jak nie ona, mógłby mnie lepiej zrozumieć?
— Myślałam nad tym, żeby odwiedzić go potem i powiedzieć, że już nie należę do jego oddziału. — ucięłam, zdradzając jej moje zamierzenia.
Odwróciłam się z powrotem w stronę zapisanej kartki papieru i dopisałam kilka ostatnich zdań, kończących mój sporej długości raport. Całość zwieńczyłam wyraźnie zaznaczonym podpisem, tylko po to by zaraz potem odłożyć kacze pióro, do pojemnika z atramentem, upewniając się, że stoi ono stabilnie.
— Ma dzisiaj ponury humorek, więc na razie sobie odpuść. — poradziła mi, głęboko wzdychając.
Mruknęłam jej tylko w odpowiedzi, przekładając raport na szczyt sprawozdań członków mojej drużyny. Okazało się, że Erwin przydzielił do niej tych samych kadetów, którzy podlegali mi podczas wyprawy. Florian, Gregor, Samantha, Aurelia i dwa wolne miejsca, które samodzielnie postanowił powierzyć mojej intuicji.
— Jeżeli z nim nie porozmawiam, to dowie się od kogoś innego i nie będzie mieć niespodzianki. — stwierdziłam, będąc w dalszym ciągu nie dość obecna, by zaczynać się przejmować.
Rozmowa o Ackermanie nie wydawała się już być dla mnie aż tak krępująca, jak za czasu, kiedy Zoe po raz pierwszy wyciągnęła na wierzch stwierdzenie, że mogę coś do niego czuć. I choć było to jeszcze przed jej nieszczęsnymi urodzinami oraz tym co zadziało się między mną a nim, to potrafiło sprawić, że czułam się nieswojo. Obecnie dotarłam do takiego momentu, gdzie uciekanie w taki temat dla Hanji stało się naturalne, a dla mnie konieczne. Dreszczyk czułam za to już tylko w momencie, gdy zdawałam sobie sprawę z obecności czarnowłosego w pobliżu.
— Dopilnuję, żeby nikt mu nie powiedział. — powiedziała, zaostrzając nieco swój ton głosu przez co brzmiało to trochę tak jak obietnica. Zaśmiałam się.
— Dobrze. — Mój chichot na chwilę przerwał wypowiedź. — Zaufam ci pod tym względem. — stwierdziłam, posyłając jej rozbawione spojrzenie.
Odwzajemniła mój gest lekkim uniesieniem ust. Zaraz potem odrzuciła miśka trzymanego w rękach za siebie i zsunęła się z pościeli, burząc jej ład. Wstała, przeciągając się męczeńsko, po czym podeszła do mnie analizując mój tryb pracy.
— Coś nie tak? — spytałam, gdy przez dłuższy okres czasu, nieruchomo wpatrywała się w papier.
— Z czasem, nauczysz się jak starać się mniej. — powiedziała, klepiąc mnie po głowie.
Chwilę potem zgarnęła mi z przed oczu raport, odkładając go na większą stertę gotowych do oddania dokumentów i podniosła całość, ostrożnie opierając ruszającą się kupkę, w taki sposób, by opierała się na brodzie. Lekki nacisk z góry, sprawił, że konstrukcja się ustabilizowała, a zadowolona z siebie brunetka, posłała mi dumne spojrzenie.
— Zaniosę to Erwinowi, a ty wystrój się przed odwiedzeniem naszego zrzędy. — zacmokała, odwracając się do mnie plecami.
Powoli zaczęła się posuwać w kierunku drzwi, otwierając je sobie jedną nogą. Zachwiała się lekko przeklinając pod nosem, po czym zniknęła za progiem nie posyłając w moim kierunku ani jednego słówka. Byłam tak zdziwiona, że sama nie zdołałam się choćby odezwać, czy chociaż poruszyć. Dzięki jej inicjatywie, mogłam nareszcie zabrać się za przeglądanie statystyk członków mojej nowej drużyny. Zyskałam również więcej czasu, na to by po wszystkim zrelaksować się pod orzeźwiającą wodą. Jeszcze tylko chwilka...
Samantha Mulle lat. 19.
Wysokie zdolności percepcyjne oraz wzmożony zmysł intuicyjny. Predyspozycje do bycia idealnym łącznikiem. Posługuje się sprzętem bez zastrzeżeń, a trening sprawnościowy przeszła na średnim poziomie. Nie wyróżniający się niczym specjalnym, dobry żołnierz.
Florian Witt lat. 21.
Słaby w walce wręcz i obsłudze trójwymiarowego manewru. Wysoki iloraz inteligencji oraz wrodzona sprawność panowania nad swoim ciałem.
Uwagi: przez rozpraszanie się, może powodować problemy podczas misji.
Aurelia Clarke lat. 17.
Wprawiona w jeździectwie i obsłudze manewru. Najlepiej radzi sobie z walką wręcz, doskonale ukrywając drzemiący w sobie potencjał. Mimo pozornie niewidocznych mięśni, posiada ich naprawdę dużo. Ma doskonały refleks, ale ciężko do niej dotrzeć.
Uwagi: niebezpieczna przez zachwianie emocjonalne. Może sprawiać problemy przy zbytnim kontakcie z mężczyznami.
Gregor Mortain lat. 16.
Idealny we wszystkich możliwych dziedzinach. Trudny charakter uniemożliwia mu wykonywanie rozkazów i wpływa na podejmowane decyzje. Kieruje się emocjami, nie zważając na to jakie może ponieść przez to konsekwencje, ignore wszystko inne. Porywczy, lekkomyślny i uparty. Posiada wewnętrzną potrzebę zemsty na tytanach, więc stał się najlepszy ze swojego pułku w ich zabijaniu.
Uwagi: mimo młodego wieku, zdążył pokonać już sporą grupę anormalnych podczas upadku muru Maria.
— Cholera, trudna grupa. — wymamrotałam, przypominając sobie ich niechęć do współpracy.
Jeżeli chodziło o przetrwanie, umieli radzić sobie doskonale. Uważali by przez niedopatrzenia nie stracić życia, a konieczność współgrania źle na nich wpływała. A w szczególności na Gregora. Te zasadnicze imię w żadnym stopniu nie pasowało do jego młodej twarzy, całkiem tak jak cała jego postawa. Był sprzecznością i czuję, że to właśnie on będzie stanowić dla mnie największe wyzwanie.
Po za tym pozostawała jeszcze kwestia dwóch wolnych miejsc, które musiałam zapełnić. Z tego co mi wiadomo kolejna wyprawa, nie jest planowana w najbliższym czasie, co daje mi sporą ilość czasu na zorganizowanie treningów i zgranie zespołu. Podczas ćwiczeń będę też mogła obserwować zdolności nowych rekrutów, więc powinnam kogoś tam wybrać.
Westchnęłam męczeńsko, układając kartki na stole i dorównując odpowiednio pojemnik z atramentem. Złapałam się za głowę, odsuwając pasma włosów z twarzy, co pozwoliło mi na wybudzenie się oraz miarową obserwację. Nie miałam pojęcia, że jako zwierzchnicy, Kapitanowie mają aż tyle na głowie. Prowadzenie treningów, wypełnianie dokumentów i przygotowania do wypraw. Tak naprawdę pozostaje im niewielka ilość czasu dla siebie, który mogą zagospodarować jak tylko chcą.
Choć po Ackermanie widziałam znużenie tym wszystkim i duże zaangażowanie w stosunku do obowiązków, to po Pułkownik nigdy nie sposób było tego zauważyć. Zawsze roześmiana, szalejąca po całej kwaterze, gdzie można było ją spotkać praktycznie w każdym miejscu. Nie wyglądała na kogoś kto siedzi długo nad dokumentami, czy czymkolwiek innym, a jej zespół wydawał się być wyjątkowo zgrany mimo tego wszystkiego.
Każdy miał swoje indywidualne sposoby na szkolenia i wykonywanie zadań, każdy posiadał środki, którymi się posługiwał, środki które zapewniały mu swoisty sukces. I wpływał na to nie tylko charakter przywódcy, ale również jego stosunek do podwładnych. Kim więc byłam ja? I co zamierzałam zrobić? Jak mogłam ich prowadzić, by z następnej wyprawy wrócili cali i zdrowi? Jak miałam obiecać im, że wrócą żywi?
Dopiero teraz zaczęłam czuć jak niewidzialny ciężar osiada mi na barkach i zaczyna przygniatać do podłogi. Sprawiał, że ciężko mi się oddychało, a powietrze wokół robiło się jakby bardziej gęste. Przejrzałam na oczy, przywołując w pamięci znikający blask w oczach dowódców, gdy wspominało się o wyprawach, tytanach i życiach oddanych sprawie. Oni cierpieli. Czuli niemy ból, wiedząc, że kolejne wyjścia poza mury znowu przyniosą tylko śmierć, a oni będą za nią odpowiedzialni. Ja teraz też już byłam. W moich rękach były ludzkie marzenia i cele, które mogły wyparować tak samo szybko jak się pojawiły.
Zagryzłam wargę, podnosząc się z siadu. Kręciło mi się w głowie, a strach wywołał skręt kiszek, który wcale mi w tym momencie nie pomagał. Od czasu upadku często mi się to zdarzało, zresztą nie minęła nawet doba, a ja już wbrew zaleceniom Hanji, biegam jak szalona, sama prosząc się o problemy. Powoli zdjęłam z siebie brudną kurtkę od munduru, tylko po to by zostać tylko w samej koszuli i spodniach. Buty boleśnie oplatały nogi, a zakwasy wciąż nie dawały mi pełnej swobody. Szlag, by to trafił...
Lekko zataczając się, ruszyłam w kierunku szafy, czując jak bardzo śmierdzę potem, wymieszanym z zapachem krwi, co razem dawało naprawdę obrzydliwą mieszankę. Zdjęłam z wieszaka pierwszą lepszą sukienkę i chwyciłam wygodniejsze od tych wojskowych butów, botki. To był moment, w którym będę mogła nareszcie odpocząć od wyprawy, czysto relaksując się pod strumieniami ciepłej wody. Przymknęłam oczy wyobrażając sobie napełnioną banię, z niewielką ilością mydlin, która czeka, aż tylko się do niej wejdzie, a na samą myśl o tym moje ciało czuło pojawiającą się na skórze, gęsią skórkę. O tak...
— Nina! — nagły krzyk, niespodziewanie wybudził mnie z zamyślenia na tyle, że aż podskoczyłam.
Niemal automatycznie odwróciłam się w kierunku znajomego głosu, chwytając za znajdujący się za pasem nóż i przybrałam bojową pozycję w stosunku do osobnika. Sukienka, którą wcześniej trzymałam upadła na podłogę wraz z butami, które wywołały przygłuszony stukot w zetknięciu z drewnem.
— Eren? — wymamrotałam, dostrzegając zmieszane, zielone tęczówki.
Był cały zdyszany, co świadczyło o tym, że przed chwilą biegł, a poplątane przez wiatr włosy sugerowały mi, że nie była to tylko krótka przebieżka. Zmarszczyłam brwi, rozluźniając się, tylko po to by z powrotem schować ostrze na swoje miejsce. Odetchnęłam, przyjmując w stosunku do niego znudzoną postawę.
— Co się dzieje? — spytałam, patrząc jak chłopak próbuje złapać więcej tlenu.
— Na dworze jest kobieta... ona... — sapał próbując, jak najskuteczniej przekazać mi to co ma na myśli.
Powoli przełknęłam ślinę, podchodząc do niego. Położyłam prawą dłoń na jego ramieniu i w miarę uspokoiłam krążące po mojej głowie myśli. Żeby dać trochę spokoju komuś pokroju Jeagera, najpierw sama musiałam osiągnąć wewnętrzną nirvanę.
— Powiedz mi powoli. Jaka kobieta i co się stało. — rozkazałam, konfrontując z nim spojrzenie.
Choć wciąż był w tym wszystkim niepewny i rozgorączkowany, to kierowany moim zaangażowaniem, wziął głębszy wdech i spoważniał. Lekki odcień różu pojawił się na jego policzkach, a on sam oddalił się o parę kroków do tyłu.
— Mieliśmy trening na placu, tak jak zwykle. Ale nagle przybiegła tam jakaś kobieta. Starsza, wycieńczona i w opłakanym stanie. Była cała ubłocona i ciągle krzyczała coś o tym, że szuka córki. — streścił mi całą sytuację w kilku zwięzłych słowach.
Szybciej zamrugałam, a każde zdanie sprawiało, że zaczynało zalewać mnie dziwne uczucie wahania. Nieznany stres opanował ciało, powodując zwielokrotnienie się niepokoju. Mam złe przeczucia.
— A jej godność? — zapytałam, tracąc wcześniejszą pewność siebie. W gardle mi zaschło, a spierzchnięte usta domagały się nawilżenia.
— Layla Kastner. Podaje się za twoją matkę. — odpowiedział nastolatek, wyraźnie się stresując.
W momencie gdy jego usta wymówiły znajome mi imię, coś we mnie pękło. Całkiem tak jakby czas się zatrzymał, a coś nieuchwytnego znowu przybyło, by ponownie dać mi nadzieję, że mogę to złapać. Coś co miało przepaść w momencie, gdy zabierało mnie wojsko, podczas, gdy własne pochodzenie krwi wydało mnie państwu.
Zacisnęłam pięści w złości i pewnej dozie żalu. Czego ona oczekiwała? Dlaczego poświęciła tak dużo, żeby się tutaj dostać? Co chciała ode mnie usłyszeć? Nie mogłam zrozumieć, jakim cudem wciąż wierzyła, że jest w stanie cokolwiek zmienić. Odrzuciła mnie w momencie, gdy najbardziej jej potrzebowałam, a teraz śmiała po mnie wracać. Byłam wściekła.
— Gdzie? — warknęłam, obrzucając nastolatka chłodnym spojrzeniem. Chciałam się z nią zobaczyć i sprawdzić co sprawiło, że posunęła się sama tak daleko. Wystraszony brunet
— Kapitan Levi zabrał ją do lochów w celu przesłuchania. — wymamrotał, przesuwając się w taki sposób by zrobić mi przejście.
Nie potrzebowałam niczego więcej. Wyszłam z pokoju tak szybko jak jeszcze nigdy, całkowicie ignorując fakt, że nie zamknęłam drzwi i pozostawiłam po sobie nieporządek. Nie obchodziło mnie nic poza faktem, że moja matka właśnie siedzi w więzieniu z najbardziej okrutnym człowiekiem jaki należy do korpusu. I choć kochałam go całym sercem, to nie chciałam by doszczętnie skatował mi osobę, która sprowadziła mnie na ten świat.
Biegłam po schodkach w dół, niemal się na nich przewracając, w klatce piersiowej czując wciąż nasilający się ucisk. Nie miałam pojęcia, czy byłam na nią bardziej zła, czy ogarniało mnie podekscytowanie. Tak bardzo zagubiłam się w tym wszystkim, ze całkowicie nie wiedziałam jak powinnam zareagować na tą informację. Postawiono mnie w niecodziennej sytuacji, w której nic poza działaniem nie mogłam zrobić.
W momencie gdy zeszłam na dół, temperatura znacznie się obniżyła, wywołując u mnie dreszcze. Oświetlające korytarz pochodnie, wydawały się nadawać teraz jakiegoś dziwnego klimatu grozy, a kręte przejścia, poprzecinane rzędami krat przypominały mi o miejscu, w którym zostałam wychowana. Przerażające.
Przełknęłam ślinę, otrząsając się z pierwszego szoku i lekko się rozglądając, ruszyłam przed siebie. Choć wydawało mi się, że cały ten kompleks jest dużo mniejszy, to znalezienie Ackermana, zajęło mi naprawdę sporo czasu. Ku mojemu zdziwieniu, zaprowadził moją matkę w naprawdę odległe miejsce, gdzie znajdowało się jedyne w tym miejscu okno. Zatęchły zapach wydawał się tutaj być mniej wyczuwalny, a dzięki promykom słońca, szło nawet w tym położeniu wytrzymać.
— Kapitanie! — podniosłam głos, dostrzegając jego opierającą się o ścianę sylwetkę.
Mój głos odbił się echem od zamkowych ścian, a skupiony dotychczas na czymś innym mężczyzna, odwrócił się w moim kierunku. Posłał mi wyjątkowo spokojne spojrzenie i przywołał mnie do siebie ponaglającym ruchem dłoni. Wciąż wydawało się, że nie ma zielonego pojęcia o tym, na jakiej pozycji się teraz znajduję. Dobrze.
Nie zamierzałam mu tego narazie zdradzać. To nie był dobry moment do wywoływania kolejnej burzy emocjonalnej w tym wyjątkowo poplątanym dniu. Czarnowłosy wciąż miał zagipsowaną rękę, dla wygody zawiniętą w biały temblak, który przewieszony został przez jego szyję. Jednak nawet mimo tego, wydawał się być jedyną odpowiednią osobą, która mogłaby okiełznać dosłownie każdego. Emanował w tej chwili siłą, której potrzebowałam do walki z moją przeszłością. Jego obecność mi pomagała.
— Ta starucha podaje się za twoją matkę. — kiwnął głową w kierunku zaryglowanej celi, wywołując u mnie ciarki.
Odwróciłam się w tamtą stronę, podążając za wzorkiem Levi'a, tylko po to, by zobaczyć w jak opłakanym stanie ona jest. Klęczała na kamiennej posadzce z głową spuszczoną w dół, a posiwiałe kosmyki włosów przysłaniały jej twarz. Ręce miała spętane kajdankami, a pobrudzone ubranie idealnie odpowiadało wcześniejszemu opisowi Jeagera.
Z lekką obawą podeszłam do krat, czując nasilające się we mnie napięcie, które powodowało, że ręce same, niekontrolowanie zaczynały mi drgać, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Zagryzłam wargę, nie mogąc wytrzymać pojawiających się odruchów. W momencie jednak, gdy zbliżyłam się do niej na tyle, by wyczuć charakterystyczny dla jej osoby, wręcz uderzający zapach konwalii, coś sprawiło, że ciepło rozsadziło mnie i rozeszło się od ośrodka, aż po same koniuszki palców.
Nostalgiczna woń, która sprawiała że czułam bezwarunkowe bezpieczeństwo. Zapach, który sprawiał, że chciało mi się uśmiechać i z radością obdarzać wszystkich szczęściem. Był to stan dziecięcej niewinności, który tkwił w każdym z nas, zapożyczony z młodości. Oczy zaszły mi łzami i tylko kwestią czasu było to, aż przyjdzie mi się rozpłakać.
— Layla Kastner? — z trudem przełknęłam powiększającą się w gardle gulę, która sprawiła, że ledwo byłam w stanie wymówić jej godność.
Po krótkiej chwili ciszy okazało się jednak, ze nie tylko dla mnie te spotkanie było tak wstrząsające. Ciało kobiety zachwiało się, głowa uniosła do góry, a błękit wystraszonych tęczówek połączył się z moim czujnym spojrzeniem. To była iskra. Ta sama twarz, której zmazany obraz wciąż miałam w swojej głowie, gdy rok temu pozwalała mojemu ojcu oddać mnie wojsku. Obdarzona niewielką ilością zmarszczek, które tylko dodawały jej uroku, smutnym uśmiechem i skrzącymi się na policzkach łzami.
— Czy to naprawdę ty, kwiatuszku? — zapytała z lekkim niedowierzaniem, czujnie przyglądając się moim rysom twarzy.
Choć wydawała się być przekonana o słuszności mojego pochodzenia, to naturą swojego zachowania, zdradzała zupełnie coś innego. Z trudem podniosła się do pionu, wykorzystując do podpórki jedno z kolan, po czym najbliżej jak tylko mogła, podeszła do odgradzającego nasze sylwetki metalu. Jej głowa wydawała się przeć dużo bardziej do przodu, całkiem tak jakby zamiast rąk, które miała związane, pragnęła użyć właśnie niej, by w jakiś sposób mnie dotknąć.
Byłam jednak zbyt zaskoczona jej nagłą śmiałością i z wyczuwalną niechęcią, odsunęłam się od krat, cofając się kilka kroków do tyłu. Gorycz jaka zbierała się od momentu zejścia tutaj, wydawała się szczytować, a mundur jaki miałam na sobie oraz świadomość tego, że ona znajduje się teraz w takiej samej sytuacji, co ja kiedyś, tylko pogarszał mój stan. Wściekłość powoli zaczynała mnie przejmować, a jej osoba stawała się obrazem tego, co straciłam, tego czego już nigdy nie dane będzie mi odzyskać. Beztroska już nigdy nie powróci. Było już na to zdecydowanie za późno. Doszło do nieodwracalnego.
Słysząc z jej ust to stare przezwisko, którego używała by nadać pracy moich drobnych dłoni, trochę subtelności, sprawiło, że żal wzbudzał się we mnie szybciej niż zwykle, a wspomnienia zaczynały boleć. Swoją obecnością rozdrapywała strup, który stworzyli członkowie korpusu, wspierając mnie każdego dnia i zapewniając, że będąc z nimi, nigdy nie zostanę już sama. Znowu przed oczami stawał mi widok ojca wyrzekającego się mojego pochodzenia oraz jej skulonej, zaraz obok niego, całkiem tak jakby była tylko słuchającym się psem u nogi swojego właściciela.
— Nie jesteś nadal wystarczająco pewna? — wyszeptałam spuszczając głowę, by skupić wzrok na swoich bosych stopach. Z tego całego roztargnienia, nawet nie zdążyłam ich założyć.
— Więc po co tu przyszłaś? — wyplułam to pytanie, czując jak wzmaga we mnie żal.
Skoro tak łatwo, bez osądzenia, było im mnie wyrzucić wtedy, to dlaczego nie mieliby zrobić tego też teraz? Nie miałam podstaw, by jej wierzyć, tak samo jak ona nie miała prawa nazywać się moją matką. Więcej jej w moim życiu nie było, niż była, a teraz zjawiała się tutaj w tak opłakanym, tylko po to żeby znów wszystko mi popsuć. Nie miała odwagi, by przeciwstawić się ojcu — mało tego — sama nie była do końca pewna, czy jestem jej dzieckiem, a i tak miała tupet by się tutaj pojawić.
— Ja wiedziałam, że to ty! — broniła się, rwąc się do przodu.
Szczęk kajdanek na jej nadgarstkach uderzył mnie w uszy, a syk wydobywający się z jej ust, świadczył, że ten gest musiał kosztować ją sporo bólu. Mimo to, nie odsunęła się ode mnie ani na milimetr, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu. Jej żałosna postawa, nie skłoniła mnie jednak do współczucia. Ja nigdy go przecież od niej nie dostałam. A przynajmniej nie wtedy, gdy najbardziej było mi ono potrzebne...
— Więc dlaczego do cholery ich nie powstrzymałaś?! — krzyknęłam, z powrotem zbliżając się do krat.
Uklękłam pod wpływem chwili i jedną z rąk chwyciłam za kołnierz jej ubłoconej koszuli, przyciskając jej twarz do metalu. Spojrzała na mnie w szoku, bardziej przyglądając się mojej zastygłej w obojętności twarzy. W oczach zbierały mi się łzy, a szczęka bolała mnie od jej zaciskania. Patrzenie na nią tak bardzo mnie bolało.
— Dlaczego pozwoliłaś im mnie zabrać?! — nie ustępowałam.
Gardło zaczynało boleć mnie z suchości, a napięta atmosfera jaką sama współtworzyłam, nie pozwalała mi na ukojenie. Łzy pociekły po bladych policzkach, wsiąkając w poszczególne bruzdy na twarzy, a jej drobne usta w kształcie serca, drgały, wyraźnie powstrzymując się od szlochu.
— Ponieważ kochaliśmy cię tak bardzo, że nie byliśmy w stanie uwierzyć, w to, że żyjesz. — wymamrotała, plączącym się w swojej prostocie głosem.
Zerwała ze mną kontakt wzrokowy, wpatrując się teraz nie we mnie, a w stojącą za mną postać Ackermana, który wciąż pozostawał w stosunku do nas bierny. Był wyjątkowo cicho i wydawał się w pełni rozumieć powagę sytuacji. Nie mieszał się, za co byłam mu naprawdę wdzięczna.
— Ha! Kto to słyszał?! — zironizowałam, poprawiając chwyt na materiale.
— Wyrzekliście się mnie, ponieważ mnie kochaliście?! — niedowierzałam w ten całkowity brak logiki.
— Ludzi których się kocha trzyma się przy sobie, chce się ich mieć blisko, wspiera się, pomaga i daje poczucie bezpieczeństwa. — wyliczałam, ani na moment nie odrywając od niej oczu.
— Czy wy w ogóle rozumieliście, czym jest idea miłości?! — zaśmiałam się z wyczuwalnym w głosie żalem.
Czułam się skrzywdzona już wtedy, a teraz gdy raczyła obdarzyć mnie swoją uwagą oraz rozmową, śmiała zasłaniać się jakimiś absurdami, które w rzeczywistości nie miały żadnego sensu. Jako idea — owszem — miały szansę na rozpatrzenie przez większych filozofów, jednak w przelaniu na rzeczywistość, tylko niepotrzebnie raniły obie strony.
— Mogliście ich wtedy odwołać! — krzyczałam, wracając myślami do tamtego wydarzenia.
— Usiedlibyśmy, porozmawiali o tym co mnie spotkało i spróbowali od początku. Znowu byłabym waszą Niną. — przełknęłam ślinę, nie zdając sobie sprawy z tego, że z własnych oczu zaczęły uciekać mi łzy.
Jedna po drugiej, małymi szlakami spływały po policzkach, znowu pokazując to jak mało wystarczy, bym została skrzywdzona. Nawet wściekłość jaką w stosunku do mojej matki odczuwałam nie była w stanie zagłuszyć tego, jak bardzo przykro mi też jest.
— To wszystko wasza wina! Twoja wina! — pociągnęłam nosem, puszczając jej kołnierz.
Ręce bezwładnie ułożyły się wzdłuż tułowia, a ja sama zmusiłam się do tego by wstać. Zamrugałam szybciej, obdarzając ją zbolałym spojrzeniem, niemo oczekując aż mi coś odpowie. Serce emanowało niemożliwym do opisania kłuciem, a głowa pękała od nagromadzonych myśli. Wcześniej chciałam żeby dała mi wszystko, jednak teraz nie oczekiwałam od niej nic.
— Przepraszam! — sama rozpaczliwie podniosła głos, dostrzegając, że zaczynam się cofać.
Włosy przykleiły jej się do twarzy, a język przejechał po popękanych od suchości ustach. I to jedno słowo, które wypowiedziane ze skruchą, potrafiło w niewielkim stopniu ugiąć ludzką naturę i pozwolić na pogodzenie się obu stron, po raz pierwszy było dla mnie tylko odruchowo wyplutym zlepkiem liter. Nie czułam niczego szczególnego, nie chciałam jej wybaczyć, pragnąc tylko zapomnieć o tym co było. Pragnęłam by po prostu zniknęła, wracając do swojego ułożonego życia w stolicy.
— Na przeprosiny jest już o wiele za późno. — zająkałam się, odwracając się twarzą do Ackermana.
Zagryzłam wargę, przymykając oczy, a resztki łez pośpiesznie otarłam trzęsącą się ręką, ponownie próbując przybrać na twarz ten sam neutralny wyraz jaki zwykle miałam. Miałam teraz cholerną ochotę się do kogoś przytulić, jednak najbliższa osoba, która byłaby w stanie teraz coś poradzić na mój stan, biegała gdzieś po zamku, poszukując zapewne chętnego do eksperymentów, a obecny tutaj czarnowłosy, był za to ze mną w na tyle chłodnych stosunkach, że każdy taki ruch w jego kierunku, mógłby spowodować tylko jeszcze większe ochłodzenie się naszych relacji. Nie mogłam niczego ryzykować. Musiałam być silna do samego końca.
Choć czułam jego stalowe tęczówki na sobie i doskonale zdawałam sobie sprawę, że patrzy na mnie zaintrygowany, jaki będzie kolejny ruch który poczynię, to nie mogłam się z nim skonfrontować. Gdybym chociaż raz zderzyła się z jego spojrzeniem, mogłoby to spowodować moje przełamanie i niekontrolowane reakcje. Zbyt dobrze znałam siebie, by wiedzieć jak mogę się zachować.
Wzięłam głębszy wdech, napinając wszystkie swoje mięśnie, przez co zrobiłam się też nieco postawniejsza. Zagryzłam policzek od środka i czując wyraźny chłód od kamiennej posadzki, z dumą zaczęłam kierować się ku wyjściu. Nie przeszkadzały mi nawet wpadające do oczu włosy, a palące się knoty pochodni, dawały miarowe wrażenie bezpieczeństwa.
— Zaczekaj! — błagalny krzyk odbił się od ścian korytarza, powodując pojawianie się dreszczy na moim ciele.
Rzadko zdarzało się, że w taki sposób podnosiła na mnie głos, a jeżeli już miało to miejsce, to tylko w sytuacjach, gdzie robiłam coś naprawdę lekkomyślnego. Z wahaniem zatrzymałam się w miejscu, by wysłuchać jej ostatnich słów, nim Smith nakaże wywieźć ją z jednostki. Kątem oka dostrzegłam jak wstaje, obijają się słabym ciałem o konstrukcję krat.
— Tch. — chwilową ciszę, przerwało charakterystyczne prychnięcie Levi'a, którego widocznie też męczyła cała ta sytuacja. Nie tylko on liczył, że moje słowa będą ostatnimi jakie zostaną wymienione pomiędzy nami.
— Zanim odejdziesz, musisz wiedzieć, że on tu idzie! Nie wiem kim jest! — szlochała, zaczynając się trząść. Wyglądała dokładnie tak samo jak ja, gdy po raz pierwszy spotkałam na swojej drodze jednego z Bowmanów.
— Mówił, że cię szuka! Podał się za twojego narzeczonego! — nie ustępowała w swojej zawziętości. Odwróciłam się w jej kierunku, nieruchomiejąc. Że co?
— Mojego narzeczonego? — zapytałam cicho, zaczynając uświadamiać sobie, kto mógł stanąć na drodze mojej matce.
Gdy tylko wyobraziłam sobie piwne tęczówki i szaleńczy wyraz twarzy, zaczynałam czuć czyste przerażenie. Te uczucie obezwładniało mnie za każdym razem, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Marniałam w oczach psychicznie umierając. Czułam jak mimowolnie wpuszczam do siebie dziwny chłód, przypominając sobie treść ostatniej wiadomości od niego.
"Twoi rodzice cię pozdrawiają."
— Nina, on zabił twojego ojca! Ja uciekłam! — w dalszym ciągu krzyczała, nie przestając wkładać w swoją wypowiedź odpowiedniego dramatyzmu.
Czy znany jest wam ten moment, kiedy czujecie jakby mały kawałek duszy właśnie został wam odebrany? I choć nie wiecie dlaczego tak się stało, po co właściwie zdecydował się zniknąć i z jakiego powodu was to rusza, a tak właściwie, jakim prawek ktoś śmiał w ogóle wam go zabrać, to tak strasznie boli? Ponieważ jako człowiek byłam rozerwana na dwie części. Tą która logicznie nie chce dopuścić ludzi, słuchając się swojego głosu rozsądku oraz tą, która już dawno otworzyła im drogę do swojego serca, pozwalając wślizgnąć się tam z brudnymi butami.
Choć odpychałam od siebie wybaczenie i zgodę z matką, to jednocześnie tak samo mocno chciałam znowu móc bez przeszkód się do niej przytulić. Byłam jedną wielką sprzecznością, która dodatkowo została sparaliżowana przez czysty strach względem swojego oprawcy. W każdym momencie mogłam wybuchnąć. Pytanie brzmiało jednak; kiedy to nastąpi?
Chris nie żartował niemo grożąc moim niegdyś bliskim. Zamierzał dotrzymać umowy zawartej w kodeksie za wszelką cenę i odnaleźć mnie nawet, gdy byłam poza jego zasięgiem. Ba — mało tego — jemu się to naprawdę udawało. Każdy poszczególny element i nowa wiadomość, wydawała się doszczętnie, kroczek po kroczku, mnie załamywać. Choć nie było w niej zawartego słowa śmierć, czy groźby umierania, obchodząc system można było wyprowadzić człowieka na nowy poziom strachu.
— Błagam cię kwiatuszku! Możesz mi nie wybaczać! W pełni rozumiem twój gniew! Odeślij mnie nawet z powrotem do niego! Nie dopuść jednak do tego, by cię dopadł! — miotała się, zaczynając w coraz to większym stopniu, ranić się uderzeniami o metal.
— Ej, uspokój się. — czarnowłosy po raz pierwszy od mojego przyjścia, zdecydował się interweniować.
Podszedł do kobiety i gwałtownie ją popchnął, w taki sposób, że boleśnie upadła na pośladki, wydając przy tym przeciągły jęk. Nic poważniejszego się jej jednak nie stało, gdyż stoicka pozycja Levi'a ani na moment się nie zawahała. Gdyby werbalnie jej coś zrobił, zareagował w jakikolwiek sposób, nawet zwykłym drgnięciem brwi.
— Nina, proszę cię! Nie daj się zabić! — krzyknęła jeszcze raz, choć przez zmianę położenia straciła mnie z oczu, więc nie miała nawet pewności czy dalej tutaj jestem.
Jej desperacja uderzała mnie do cna, powodując, że coś skręcało się we mnie, powodując mdłości. Za każdym razem jak tylko zdawałam sobie sprawę, że on mnie szuka i jest naprawdę blisko, miałam również ochotę zwymiotować. Te dwa uczucia choć tak podobne, to tak dziwnie różniące się. Automatycznie moja ręka poleciała do miejsca, gdzie powinna znajdować się zaadresowana do mnie kartka. Jednak, gdy tylko trzęsąca się dłoń, napotkała gładki materiał koszuli, szerzej otworzyłam oczy zdając sobie sprawę, że zostawiłam kurtkę z wiadomością od niego w moim pokoju. Co jeżeli ktoś to przeczyta?!
— Nina! — jej podniesiony ton wciąż odbijał się echem po korytarzu, a ja mimo jego powagi dobrze go ignorowałam.
Chwila słabości i względne otępienie z upływem sekund, zaczynało coraz bardziej zanikać. Odzyskiwałam wigor, zyskując potrzebną mi teraz trzeźwość umysłu. Łączyłam wątki, nie do końca jeszcze wiedzieć co może być jego kolejnym ruchem. Pierwsze co wpadło mi myśl to nie zabezpieczony pokój pozostawiony jedynie Erenowi, który nawet nie dostał rozkazu, by go pilnować. Mógł więc w każdym momencie sobie pójść, nie przejmując się stanem pomieszczenia. Nikt poza Hanji nie wiedział jeszcze przecież, kim od dzisiaj jestem. Nie mieli podstaw, by traktować mnie szczególnie. Przeklinałam siebie w myślach za zachwianą lekkomyślność. Tyle miesięcy uwagi by wszystko poszło na darmo.
Tym razem po raz ostatni odwróciłam się w stronę matki, zmieniając nieco swoje nastawienie. Pojęcie maski znów powróciło nieuchronnie do mojego życia, nakazując mi ją znowu przybrać. Nie miałam pewności, czy jej również nie załatwi. Korpus nie był nieprzenikniony. Wystarczyłby strzał z pistoletu lub nawet strzała, która zmieściłaby się w kratach okna i została dobrze wycelowana. Istniało więc wysokie prawdopodobieństwo, że jest to jedyna okazja, kiedy mogę dać tej kobiecie choć trochę wytchnienia, chociaż w ostatnich dniach jej życia.
Jeszcze raz przetarłam zaczerwienione od płaczu oczy dłonią, upewniając się, że w jak najmniejszym stopniu się szklą. Poprawiłam plączące się kosmyki włosów w taki sposób, by w jak najbardziej idealistycznym stopniu przypominały moje podcięcie z dzieciństwa i uniosłam kąciki ust, odsłaniając swój charakterystyczny zgryz za którym nie przepadałam. Przybrałam na twarz sztuczny uśmiech, który wbrew moim przekonaniom, ale zgodnie z szeroko pojętymi zasadami człowieczeństwa musiał kobiecie wystarczyć. Kilka kroków w kierunku jej celi, pozwoliło mi się upewnić, że wyraźnie mnie zobaczy, a głębszy oddech dał mi możliwość kontroli głosu.
— Wybaczam ci Layla. — powiedziałam hardo, starając się utrzymać pozytywny wydźwięk.
— Dziękuję za ostrzeżenie, ale wszystko mam już pod kontrolą. — skłamałam, posyłając w jej kierunku zaczepne oczko.
Jej zdziwione spojrzenie dawało mi pewnego rodzaju satysfakcję i spokój, do którego nigdy bym się nie przyznała. Trzymałam się wyidealizowanej idei dzieciństwa, którego nigdy nie miałam i tak już miało pozostać. Ona nie miała prawa mi tego niszczyć. Nie miała prawa pokazać się tutaj i w taki sposób zniszczyć mi obraz osoby, z którą miałam dobre wspomnienia. Chciałam by pozostała kochającą mamą, którą była bez świadomości tego jaka jest teraz.
— Wiedz, jednak że nie chce mieć z tobą już nic wspólnego. — wpół udawany, smutny uśmiech był ostatnią rzeczą, którą pozwoliłam jej dostrzec.
Zaraz potem łzy znowu zajęły mi oczy, a ja nie wytrzymując rozwijającego się ponownie napięcia, po prostu odbiegłam, zostawiając za sobą zdziwionego moim nagłym zniknięciem Ackermana. Stukot bosych stóp, uderzających o posadzkę, uderzał w moje uszy, a ja skupiona na swoim samopoczuciu nawet nie patrzyłam gdzie biegnę, po prostu czysto instynktownie, kierując się przed siebie.
Wiedziałam, że przez ten cholerny tatuaż i przysięgę, będę wplątana w to wszystko dopóki organizacja istnieje, a ten przeklęty ród nie wyginie. Zdawałam sobie sprawę, że zgadzając się na to będę uwięziona i prawdopodobnie nigdy nie wyrwę się na dobre ze szponów pragnącego mnie Chrisa. Wtedy jednak nie miałam ani wyjścia, ani wyboru, a wszystko działo się czysto automatycznie. Dokładnie tak jak streszczała mi to Olivia.
W tym wszystkim jednak nie było mowy o tym, że krzywdzeni będą moi bliscy. Nawet słówkiem nie zostało wspomniane, co ze mną będzie, gdy uda mi się wyjść na powierzchnię i wplątać się w taką przygodę. Nikt o niczym mnie nie poinformował, a zasady pomijały to wszystko, skupiając się jedynie na głównym powodzie gonitwy, czyli morderstwie. Zaślepiony zemstą brat, polował na mnie, doskonale się przy tym bawiąc, a ja musiałam patrzyć, jak jego gra zaczyna nabierać szybkości. To wszystko nie tak miało się skończyć!
Nagłe i dość bolesne uderzenie w bok, wybiło mnie z zamyślenia, a brak jakiejkolwiek kontry z mojej strony, sprawił, że niemal natychmiast znalazłam się na podłodze, ocierając sobie przy tym narażony na urazy łokieć.
— Kurwa. — przeklęłam, czując metaliczny posmak w ustach.
Wyglądało na to, że przez przypadek przegryzłam sobie wargę, co skutkowało niewielką ilością krwi w jamie ustnej. Dość szybko, znowu podniosłam się do pozycji stojącej i zmierzyłam osobę, która nieodpowiedzialnie biegała prawie po ciemku, w niebezpiecznie krętych korytarzach, całkiem tak jak ja.
— O cholercia, tak mi...Nina? — znajomy ton głosu oraz błysk okularów zaraz obok prawej ściany, pozwolił mi na rozluźnienie się.
Zabieganie Hanji nareszcie przyniosło jej opóźnione skutki w postaci popękanych szybek szkieł, które zmuszona zapewne będzie wymienić. Zmarszczyłam brwi i bardziej przysłoniłam włosami, zbyt narażone na odkrycie, zaczerwienione oczy. Gdyby tylko Zoe dowiedziała się, że coś doprowadziło mnie do płaczu, najpierw zabiłaby powód mojego płaczu, a potem wskrzesiłaby go i namówiła, by przeprosił mnie w jak najbardziej efektywny sposób.
— Co ty tu robisz? — wymamrotałam, próbując choć w niewielkim stopniu opanować moje rozchwianie emocjonalne. Choć wyczuwalne w moim głosie zaskoczenie nie było wcale zaraz takie udawane.
— Zaniosłam papiery do Erwina i potem wróciłam do twojego pokoju, ale był otwarty, więc pomyślałam, że może jakimś cudem znajdę cię tutaj. — wymamrotała na jednym wydechu, zaciągając się dużą ilością zatęchłego powietrza.
— A co skłoniło cię do tego, żeby podejrzewać mnie o przebywanie właśnie tutaj? — przewróciłam oczami, ciągnąc wątek i nie rozumiejąc jej dziwnego toku rozumowania.
Choć śpieszyło mi się, to postanowiłam poświęcić minutę przyjaciółce, której inteligentny umysł mógł sprawić mi zbyt wiele problemów. Jej metody były irracjonalne i czysto przypadkowe, jednak wydawała się mieć przez to wyjątkowo dużo szczęścia, gdyż skutkowały osiągnięciem celu. Zadziwiające.
— No przecież to logiczne, żeby szukać najpierw w najmniej oczekiwanym miejscu. — zaśmiała się, ostentacyjnie wymachując ręką.
— Tak, tak. — potwierdziłam jej, odwracając się w kierunku korytarza, z którego we mnie wbiegła.
— A ty co tu tak robiłaś całkiem sama? — zniżyła głos, poprawiając na nosie swoje powyginane przez upadek okulary. Szaleństwo powoli zaczynało przejmować jej ciało, pozwalając umysłowi na snucie niemożliwych do spełnienia scenariuszy. O nie tylko nie teraz.
— Nie powinno cię to interesować. — mruknęłam, wznawiając drogę do wieżyczki, nie na tyle jednak szybko, by Hanji zdążyła się zorientować, że coś jest nie tak.
— Ej, Kastner! — głośniejszy głos Ackermana odbił się echem po korytarzach, a ja przystanęłam w miejscu, przeklinając złe wyczucie czasu jakim został obdarzony Levi. Kurwa.
— Rozumiem! — pisnęła Zoe, zaczynając podskakiwać w miejscu, co skutkowało tylko większym animuszem. Westchnęłam męczeńsko, zaczynając przyśpieszać tempa.
— Spokojnie kochanie! Nikomu nie powiem! — jej głos sprawiał, że pojęcie szybszej ucieczki robiło się coraz bardziej kuszące, a wyłaniające się za kolejnego zakrętu wyjście, było niczym miejsce startu.
Uważając, by nie potknąć się na pojawiających się pod moimi stopami nierównościach, ruszyłam truchtem wprost do schodów. Zaraz po opuszczeniu przyjaciółki i pozostawieniu tej dwójki wraz z moją matką na dole, znowu zaczynałam kombinować. Jeżeli Chris miał tutaj kogoś kim mógł dysponować, tylko po to żeby mnie zastraszyć, to robiło się niebezpiecznie. Wiedziałam, że jeżeli będzie chciał mnie zabić, to będzie musiał zrobić to osobiście, a taka akcja nie wchodzi w grę na terenie korpusu. Jeżeli już gdzieś miałby na to szansę, to w pobliskim lesie treningowym. Pozostawała jednak kwestia tego, że ci którzy względnie nie mogli mi nic zrobić, zawsze posiadali możliwość przetransportowania mnie wbrew mojej woli do takiego właśnie miejsca. Tak, czy siak musiałam jednak i tak uważać.
Przy półpiętrze zaczynało dopadać mnie zmęczenie, a stopni było wciąż zdecydowanie zbyt dużo, dlatego w pewnym też momencie postanowiłam trochę zmienić tempo i zamiast wbiegania, zaczęłam po nich wchodzić. Podczas wspinaczki i pokonywania kolejnych przeszkód mojej podświadomości, zaczynało się robić coraz jaśniej. W tej ciemnicy, udało mi się całkowicie zapomnieć o tym, że był środek dnia, a ja miałam przed sobą jeszcze jego większą połowę.
Gdy jednak dostrzegłam nareszcie zarys moich białych drzwi, nie dość, że byłam usatysfakcjonowana, to w dodatku dość wystraszona. Patologiczne zestawienie emocji, które były sobie sprzeczne wypełniało mnie całą, popychając do przodu. Jeżeli nie dam rady z tym walczyć, to pożre mnie to doszczętnie i pozostawi choćby najmniejszej kosteczki dla zapamiętania. A ja nie chciałam być zapomniana. Nikt z nas nie chciał. Wszyscy po coś walczyliśmy. Choć mnie nawet sama idea czystej walki bez celu by odpowiadała.
Wciąż dysząc, przekroczyłam próg własnego pokoju, tylko po to, by ponownie zastać go w całkowitej ruinie. To co się tutaj stało, było o wiele gorszym odzwierciedleniem problemów za pierwszym razem. Teraz wyglądało to tak jakby ktoś z premedytacją poszukiwał informacji o mnie, nie ograniczając się jedynie do grzebania mi w szafkach. Komuś ewidentnie się spieszyło, o czym świadczyło nieświadome rozrzucanie przedmiotów po podłodze.
Nietknięte pozostało jedynie moje łóżko, które zostało chyba nawet dodatkowo uporządkowane, gdyż skopana przez Zoe narzuta, była teraz szczegółowo wygładzona. Poukładane w kółko miśki, okrążały kolejny skrawek papieru, obwiązanego w czerwony krawat dla zabezpieczenia.
Oblizując spierzchnięte usta, podeszłam z obawą do specjalnie przygotowanego pakunku, rozglądając się wkoło. Było dość małe prawdopodobieństwo, że ktoś tu jeszcze był, jednak nie miał zbyt wielu dróg ucieczki, a z nikim się też nie mijałam. Uchylone drzwi balkonowe wskazywały na to, że mógł się poruszać za pomocą manewru, chociaż z drugiej strony, miał też wystarczająco dużo czasu, by przemieścić się w prostszy sposób, obok gabinetu Ackermana.
To co jednak było najbardziej zaskakujące, a tym bardziej zastanawiające, okazał się pierścionek ze sporej wielkości kamieniem szlachetnym zamieszczonym w centralnym punkcie. Lśniący w słońcu topaz, przypominał mi odcień psychopatycznych tęczówek Christophera, a sama świadomość tego, że to prawdopodobnie on dokonywał wyboru, przy jego zakupie, przywoływała ciarki.
Usiadłam na brzegu łóżka, przewracając przypadkiem kilka pluszaków, po czym próbując uspokoić drżenie dłoni, mocniej zacisnęłam je w pięści. Wzięłam głębszy wdech, oskarżając się w głowie o to, że zachowuje się jak dziecko, po czym rozluźniłam się nieco, chwytając za czerwony materiał krawata.
Nerwowymi pociągnięciami odwiązałam, zabezpieczającą rulonik kartkę i mrugając szybciej pod wpływem wyczuwalnego w powietrzu napięcia, pociągnęłam za brzegi, rozwijając ją. Nie miałam wtedy pojęcia, że sentymentalny Bowman specjalnie użył w celu zapieczętowania słów, tego samego narzędzia, którym kilka godzin wcześniej udusił mojego ojca. Nie wiedziałam również, że kosztowny pierścień wcale nie został kupiony, a bezczelnie skradziony jednemu z ważniejszych szlachciców, tuż przed zaślubinami. A już na pewno nie mogłam spodziewać się tego, że osoba, która to wszystko przygotowała wciąż znajdowała się w pomieszczeniu, czekając tylko na to co postanowię zrobić dalej.
Na dość zadbanej w stosunku do poprzedniczek, kartce papieru widniały ślicznie wypisane, trzy słowa, na które za nic nie mogłam nawet próbować odpowiedzieć. Wywołały we mnie niepokój nawet większy od tego, gdy ponownie po tych kilku miesiącach ucieczki znowu mnie dotknął. Były bliżej pamięci i obrzydzenia niż blizny, które pozostawił na moim ciele tamtej nocy w brudnej piwnicy magazynu. Najgorsze były jednak w swojej prostocie i wadze jaką za sobą niosły, gdyż skazywały mnie na jeszcze większe cierpienie psychiczne, które narosło już do tego stopnia, że niemal wylewało się ze mnie. Wystarczyła zaledwie kropelka, bym pękła jak tamtej pamiętnej nocy, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Erena w formie tytana.
— Kurwa! — przeklęłam, upewniając się, że to co teraz widzę nie jest tylko koszmarem, jakie lubi zapewniać mi mój popaprany umysł.
Nic jednak na to nie wskazywało, a to co się działo było bardziej realistyczne niż cokolwiek innego. On znowu to robił. Rządził moim życiem tak jak chciał, a ja nic nie mogłam z tym zrobić. Ponieważ wiadomo ogólnie było, że Christopher Bowman milczenie bierze za niemą zgodę, a ja teraz nie miałam mu nawet jak odpowiedzieć. Nie wiedziałam nawet gdzie przebywa. Byłam w tarapatach.
Visne me nubere?
C.B.
cdn.
*Visne me nubere? — (łac. Wyjdziesz za mnie?)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top