#20
"Jeśli ktoś kocha nas aż tak bardzo, to nawet jak odejdzie na zawsze, jego miłość będzie nas zawsze chronić." — J.K. Rowling — "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"
Upał w poplamionych od krwi mundurach, doszczętnie przesiąkniętych potem i innymi zanieczyszczeniami stawał się nie do zniesienia. Żar z nieba lał się tego dnia wyjątkowo mocno i był dotkliwy nawet dla samych cywilów w wolnych chwilach cieszących się wodą wytryskującą z obecnych w większych miastach fontann. Kilka grup podczas zbliżania się do murów, ponownie zbijało się w większe skupiska, by bez przeszkód oraz komplikacji, szybko wjechać do jednego z najbardziej zewnętrznych dystryktów.
Przodujący Oddział Szturmowy jako najbardziej zmęczony całą wyprawą, wciąż wspierał się słownie, zapewniając sobie jednocześnie wzajemną ochronę. Ta wyprawa była dla nich wyjątkowo ciężka i choć nie odbiegała od typowych, to ilość tytanów, z jakimi musieli się po drodze zmierzyć, momentami wydawała się im być przytłaczająca.
Alexander wbrew wszelkim obawom był idealnym wsparciem, które nie pozwoliło żadnemu z towarzyszy spojrzeć w oczy śmierci. Jego bojowe okrzyki, komponujące się wraz z rozkazami wydawanymi przed zastępcę ich dowódcy bardzo skutecznie motywowały pozostałą dwójkę do pracy. Choć miał wielkie ciało, dość sprawnie się poruszał, sam niejednokrotnie wycinając odpowiednio głęboki fragment karku olbrzyma. Mimo więc braku obecności ich Kapitan, byli w stanie — co prawda — z większym trudem niż normalnie, ale poradzić sobie na linii frontu.
Przejeżdżając przez bramę, wraz z dźwięcznymi uderzeniami kopyt ich wierzchowców o wyłożoną kostką drogę, mogli poczuć jednak nieopisaną ulgę. W pewnym sensie dotrzymali obietnicy i powstrzymali wyrzuty sumienia Kastner, które pojawiłyby się, gdyby ktoś z nich nie wrócił. Bieler dotrzymał obietnicy złożonej żonie, a kochankowie w mniejszej ilości rozpaczali nad swoimi losami, mogąc cieszyć się kolejnym wspólnym latem.
Aurelia posyłała zmęczone, aczkolwiek równie szczęśliwe spojrzenie, ledwo trzymającej się w siodle Samanthcie, a Gregor wraz z Alexandrem przybili sobie piątki, uznając ich zadanie za skończone. Jako ktoś, kto chroni całą resztę, poruszali się dość sprawnie, a ich reakcje pozwoliły z pewnością ograniczyć wszelkie straty do minimum. To, że z tej wyprawy wróciło tylu żywych, było tak w zasadzie jedynie zasługą ich Oddziału, który sprawnie raportując oraz eliminując frontowe cele, był w stanie kierować w pewnym stopniu formacją, a przez to zredukować liczbę ofiar.
— Dobra robota. — brunetka pochwaliła Mulle, posyłając w jej kierunku wdzięczny uśmiech.
Choć początkowo Clarke obawiała się o rudowłosą, teraz była pełna dumy, posiadając tylko dla siebie serce kogoś tak odważnego. Były w końcu w podobnym wieku, a porównując się do kobiety, wypadała co najmniej słabo jako szary kadet. Nie spodziewała się, że na polu bitwy może czuć realną satysfakcję oraz pewnego rodzaju motywację z zabijania tytanów, a jednak słowa kobiety jako tymczasowego dowódcy potrafiły sprawić, że tak właśnie było.
— Wracajmy do domu. — Samantha odwzajemniła jej gest, przyglądając się roześmianym twarzom tłumu.
Ta wyprawa była z całą pewnością sukcesem, a ludzi uchowało się na niej nawet więcej niż przy obecności pełnego składu oraz Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości. I choć miała ona na celu jedynie infiltrację dalej położonych terenów, które Smith z jakiegoś powodu musiał zbadać, to jednak zawsze mimo prostoty istniało również ryzyko śmierci. Nic więc dziwnego, że widząc aż tak dużą ilość żołnierzy, tłum, który łożył na ich misje podatki, wyjątkowo głośno tego dnia wiwatował. Oczywiście na widok szlachty nie było nawet co się nastawiać, jednak sam, fakt, że tak jak zwykle zwiadowcy nie zostali zwyzywani, sam w sobie już był wyjątkowo motywujący.
W obrębie murów co prawda pojawili się przez wzgląd na korzystną pogodę, dużo szybciej niż zakładali, a w siedzibie mieli pojawić się już około południa, jednak ich radość wymieszana z wyraźnym zmęczeniem pozwalała wynagrodzić im resztę pozostałej trasy. Galop w pełnym słońcu w końcu nie sprzyjał żadnej podróży, czy większemu skupieniu dlatego też wielu z wojskowych, ledwo trzymając się już w swoich siodłach, robiło sobie przerwy przy miejscowych straganach, by chociaż coś zjeść. Były to jednak pojedyncze osoby z tylnych szyków, które tak jak pozostali wcale nie zamierzały od razu udać się do swoich pokoi, by w pełni odespać te trzy dni ciągłego czuwania.
— Jesteś brudna na policzku. — skomentowała Mulle, przyglądając się umorusanej twarzy Clarke.
Błękitne tęczówki spoglądały w te zielone z niewypowiedzianą czułością, choć jej oblicze pozostawało wciąż tak samo obojętne, a mimowolny ruch ręki stał się nieokiełznany. Kobieta pragnęła wytrzeć nieczystość z Aurelii na tyle subtelnie, by nikt nie skojarzył, co może je łączyć, jednak nim w ogóle jej dłoń zetknęła się z oliwkową fakturą skóry, a znajome motyle zdążyły pojawić się w brzuchu, nagłe zamieszanie sprawiło, że zmuszone były się od siebie natychmiast odsunąć.
— Z drogi ludzie! — krzyk rozpędzonej na wierzchowcu Zoe, ostrzegał nie tylko wyprutych z energii zwiadowców, ale również i cywili, by zrobili dla niej stosowne przejście.
Odkąd tylko Pułkownik zobaczyła zarys murów, pośpieszała swojego konia, by przegonić wszystkie Oddziały, włącznie ze Szturmowym i jako pierwsza znaleźć się w siedzibie zwiadowców. Przemykała między wierzchowcami, ostatecznie przedzierając się między klaczami Aurelii i Samanthy. Jej koń wydawał się ponadto posiadać ciało ze stali, gdyż choć pokonał tak samo wyczerpującą trasę jak inne wierzchowce, identycznie, jak dosiadająca go właścicielka, emanował niewytłumaczalnymi złożami energii.
Hanji pozostawiła swój zespół oraz Erwina w tyle, pragnąc dowiedzieć się, czy to, co tak starannie przygotowała wraz z Ackerman'em przez ostatnie kilka dni, zostało przez niego odpowiednio wykorzystane. Przez całą wyprawę jeździła rozmarzona, nie potrafiąc odpowiednio się skupić, tylko dlatego, że wciąż miała ich dwójkę w głowie. Pragnęła ich szczęścia i jak nikt inny — trzymała za nich kciuki. Obojgu tym zranionym duszom należało się w końcu trochę od życia, a wspólna radość jest czymś nawet większym niż samo spełnienie.
Kilka akcji związanych z odmieńcami, które normalnie wydałyby jej się interesujące, przeoczyła w okolicach drugiego dnia, a tylko towarzyszący jej zawsze Berner wydawał się zauważać jej odbiegające od normy zachowanie. Gdyby nie to, że miała za sobą zastęp wykwalifikowanych ludzi, którzy sami dobrze zdawali sobie sprawę, co mają robić, nie wiadomo, jakby się to dla okularnicy skończyło. Bywała momentami naprawdę nieodpowiedzialna, zagłębiając się w świecie swoich wyobrażeń, choć zdarzało jej się to zdecydowanie rzadziej, niż chociażby Ninie.
Jak strzała pruła przed siebie, nie przejmując się niczym innym jak dwójką jej niezdarnych emocjonalnie przyjaciół. Oddział Szturmowy ze sporą dawką humoru komentował jej pęd, a niektórzy ze zwiadowców unieśli swoje zmęczone oczy, spotykając się jedynie z oddalającym się coraz to dalej końskim zadem, który niedługo potem całkiem zniknął z ich pola widzenia.
— Nieźle musi piłować tego konia. — zacmokał Bieler, wskazując na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była widoczna jej zgarbiona sylwetka.
Towarzysze kiwnęli mu w geście zgody jedynie głowami, z plątającymi się na ustach uśmiechami. Nawet jeżeli ofiar było niewiele, a sama wyprawa okazała się sukcesem, pewne rzeczy wydawały się pozostawać niezmienne. Właśnie taki element jak szaleństwo Zoe chyba już nigdy miał się nie zmienić.
— Eh nie mogę z tą kobietą. — mamrotał pod nosem Moblit, początkowo próbując Hanji jeszcze gonić, jednak kiedy tylko opuściła szyk, ze zrezygnowaniem pokręcił głową.
Dobrze zdawał sobie sprawę, że jazda z nią byłaby istnym piekłem, a powód jej drastycznego tempa powrotu był prozaiczny. Wielokrotnie już zmagał się z jej irracjonalnymi wzorcami zachowań, nigdy jednak nie zgadując, co za chwilę mogłoby się stać. To też jednak czyniło jego życie wyjątkowo ciekawym, gdyż z okularnicą po prostu nie dało się nudzić. Berner spowolnił więc swojego konia, zbijając galop do kłusu, by ponownie zrównać się z Oddziałem Medycznym, z którym dołączyć miał do Zoe niedługo potem. Miał przy tym nadzieję, że kobieta nie wyskoczy z czymś nieoczekiwanym, a kwatera ostanie się w całości, skoro Kapitan Levi został, by pilnować murów.
— To zwiadowcy! — krzyk dzieci podziwiających zielone peleryny, powiewające na wietrze zwrócił uwagę części żołnierzy, którzy przyjacielsko im machali.
Kiedy tylko młodsi dostrzegli uśmiechnięte, choć zmęczone twarze, ich oczy wydawały się zaświecić, a drobne rumieńce pojawiły się naturalnie na policzkach, obrazując rosnące podekscytowanie. Ich wsparcie było nieocenione, gdyż choć wciąż nie znały zła świata dorosłych, potrafiły swoimi reakcjami dawać nadzieję utrapionym sercom, które przestawały widzieć w wyprawach sens — bo i takich wśród zwiadowców nie brakowało.
— Witamy was! — wiwatowała część dorosłych, przyglądając się przemieszczającej się grupie.
Erwin dumnie trzymał się w siodle, jak zwykle reprezentując z triumfem siłę całego korpusu, na swoim białym rumaku. W towarzystwie swoich dwóch, przybocznych nawigatorów, tuż za Oddziałem Szturmowym, jechał wprost do siedziby, by zabrać się za kilkanaście kolejnych godzin pracy, akceptowania wniosków oraz podpisywania kondolencji. Dosłownie każdy dokument musiał przejść przez jego osobę, co przy tak sporej grupie ludzi, jaką miał pod swoimi rozkazami, wiązało się z praktycznym brakiem wolnego czasu.
Mimo świadomości swojego zajętego harmonogramu — tak jak i inni — potrafił cieszyć się, a nawet śmiać w dobrych momentach życia, co pozwalało mu po prostu nie wariować w otoczeniu śmierci. Teraz jednak wciąż trzymał się swojej roli hazardzisty, nie mając pojęcia, kiedy będzie mogła mu się ona przydać i z porównywalną do tej Ackermana, kamienną miną, mijał chwalących jego wyczyny ludzi, którzy podzielali jego ideały.
— Dziękujemy za waszą ciężką pracę! — gwar wciąż nasilał się, powodując coraz to większe podekscytowanie wśród cywili, a jednak Smith wciąż pozostawał na tyle wyrachowany, by na dłużej nie zatrzymać spojrzenia na nikim.
Brama z głuchym podźwiękiem zamknęła się za nimi, informując o kategorycznym zakończeniu wyprawy, a wszyscy zgodnie odetchnęli z ulgą, pozostawiając spragnionych ludzkich żyć tytanów po drugiej stronie. Mentalnie żegnali się z poległymi towarzyszami w akompaniamencie radosnych wiwatów nieświadomych niczego cywili. Dystrykt Orvud witał ich tak jak jeszcze nikt nigdy, co przyczyniło się w niektórych przypadkach do uronienia łez autentycznego wzruszenia. Nie ważne czy to kobiety, czy mężczyźni — bezwstydnie ocierali policzki, próbując ukryć swoje człowieczeństwo, przed nieświadomymi mieszkańcami dystryktu. Nareszcie mogli odsapnąć.
****
Dochodziła godzina jedenasta, kiedy Hanji skończyła odpowiednio oporządzać swojego konia w stajniach. Ręce drżały jej od podekscytowania, a myśli krążyły jedynie wokół przyjaciółki, którą w jak najszybszym tempie zamierzała odnaleźć. Siedziba w końcu nie była mała, a typowe miejsca, gdzie zwykle przebywała, choć całkiem prawdopodobne, nie mogły być stuprocentowym gwarantem jej obecności. Wciąż się jednak nie kontrolowała, upuszczając kilka rzeczy, szczotek, czy innego rodzaju przedmiotów, przeklinając na nie pod nosem.
Pamiętała starania Ackermana, jakimi kierował się przy planowaniu wieczoru. Przyłapała go na czytaniu poradników, przysłuchiwaniu się rozmowom młodych kadetów, czy także przy dopatrywaniu się szczegółów, jakimi kierował się, wybierając na zaplanowany wieczór odpowiednie produkty czy dodatki. Tak jak się spodziewała, mężczyzna wszystko musiał mieć dopięte na ostatni guzik.
Przekomarzała się z nim również dość często, kiedy wypytywał ją o różne rzeczy związane z Kastner, jak chociażby to, co lubi, czego nienawidzi, a także czy jest, coś co szczególnie jej się podoba, a biorąc pod wzgląd, że był to Levi, każde takie pytanie brzmiało naprawdę uroczo, choć z całą pewnością dziwnie w jego ustach. Kamienna twarz w porównaniu z czymś tak dla niego intymnym, jak jawne zainteresowanie drugą osobą, jej opinią, a także pragnieniem sprawienia jej radości, nijak miała się do równie obojętnego głosu wydobywającego się z jego ust.
Hanji płaciła co prawda wysoką cenę, by móc cieszyć się patrzeniem na to, jak się stara, jednak wciąż uważała że było warto tyle poświęcić. Kilka dni utrzymywania pedantycznego porządku oraz czystości było co prawda wyzwaniem, ale nie czymś nie do osiągnięcia. Żałowała jedynie w tej chwili, że nie mogła zobaczyć miny brunetki ani w żaden sposób wpłynąć na jej zachowanie, gdyż po prostu jej wtedy przy niej nie było. Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości, uważany również przez większość korpusu za maszynę, nieposiadającą żadnych emocji i skrupułów, z własnej inicjatywy przygotował dla niej kolację pod rozgwieżdżonym niebem w swoim stylu. Nawet na Ninie musiało to wywrzeć duże wrażenie.
Miała również nadzieję, że pokojowo nastawiony Ackerman, który również jak sama brunetka był raczej negatywnie pod względem uczuć, naładowany wyprawą, w której nie może wziąć udziału, nie zepsuje niczego swoją oziębłością. I choć zapewniał Hanji o tym, że będzie dobrze z jakiegoś powodu, znając dobrze jego charakter, nie do końca potrafiła mu uwierzyć.
Niewiele się już zastanawiając nad samym zachowaniem czarnowłosego, zdjęła z siebie sprzęt od trójwymiarowego manewru, pozostawiając go po prostu na pokrytej sianem ziemi. Nie miała głowy do sprawdzania jeszcze jego i wiedziała, że dopóki nie zobaczy się z Niną, niczego nie zrobi dzisiaj, tak jak powinna, a nie był to z pewnością dobry moment na odpoczynek, czy jakiekolwiek pomyłki.
Jako Pułkownik również czekały na nią raporty i sprawozdania do zdania Generałowi, co niejako świadczyło o użyteczności przydzielonego pod jej opiekę Oddziału. Nie mogła więc poświęcić dnia na długie rozmyślanie co prawdopodobnie się wydarzyło, skoro w tak łatwy sposób mogła Niny po prostu zapytać, jakie ma z tym związane odczucia. Mało tego — jej pozytywne zdanie tylko dodatkowo wpłynęłoby na jej wydajność jako żołnierza, jeżeli to, co planował Levi naprawdę by się udało.
Odpowiednio zamykając za sobą boks, w którym pozostawiła swojego wierzchowca, ruszyła biegiem w kierunku widocznych już wyraźnie murów zamku. Choć słońce wciąż nie ustępowało, a gruby mundur przyczyniał się do pojawiania się na skórze coraz to większej ilości potu i nieprzyjemnego zapachu, Hanji śmiała się wniebogłosy, czując się zupełnie tak jak za czasów swojego korpusu treningowego.
Dobrze pamiętała karne przebieżki spowodowane wprawieniem ich ówczesnego, całkiem świeżego przełożonego w stan lekkiego wkurwienia — łagodnie mówiąc. Podrzucanie liścików miłosnych, niewinny flirt na oczach całej grupy, a nawet zakradanie się do kuchni w celu zwrócenia na siebie jego uwagi. Zoe uśmiechała się na myśl, jak zabawnie było z tymi wszystkimi ludźmi, wytrącać Shadisa z równowagi, którego jedno ostre spojrzenie wystarczyło, by przyśpieszyć jej bicie serca. I pomyśleć, że robiła to tylko dlatego, by jak najczęściej bywać w jego gabinecie na dywaniku, gdzie znajdowali się tylko we dwójkę.
— Ach, to były czasy. — westchnęła głośniej, łapiąc zaraz potem większy haust powietrza, który miał uzupełnić jej rezerwy w brakach tlenu.
Czuła jak gorąc uderza jej policzki, a mięśnie nóg po wielu godzinach jazdy konnej, wyciskają z siebie ostatnie dawki energii, będąc w większości i tak już bardziej zwiotczałe niżeli napięte. Choć organizm wołał o odpoczynek, umysł nie pozwalał mu na choćby najmniejsze zatrzymanie się, a przynajmniej do momentu, kiedy nie zaspokoi on swojej ciekawości. Ponieważ, jeżeli chodziło o Hanji i jej chęć poznania prawdy, nic nie mogło jej powstrzymać, a już na pewno nie jej własny organizm. Może, dopiero kiedy ktoś by ją ogłuszył, miałoby to jakieś przelanie na rzeczywistość i realną szansę, ale do tego jedynie pragnący porządku Ackerman byłby zdolny.
Kiedy jednak okularnica dotarła nareszcie pod mury siedziby i z wyczuwalnym trudem, otworzyła frontalne wrota, poczuła niewypowiedzialną ulgę, gdy tylko przeszła przez próg. W środku panowała z całą pewnością dużo niższa temperatura niż na zewnątrz, a przyjemny dla skóry cień sprawiał, że najchętniej usiadłoby się, choć na moment na posadzce, tylko po to, by odpowiednio odpocząć i poczuć niezastąpiony w tej chwili chłód. Nie było przy tym mowy, by ta grupa ludzi, zmierzająca tutaj wprost z dystryktu Orvud, nie wykorzystała tego faktu.
Mimo że było tutaj dużo chłodniej, a żadne ciało w tak krótkim czasie, jakim było te kilka minut, nie zdążyłoby się porządnie zregenerować, Hanji zdając sobie sprawę z pogoni towarzyszy, cmoknęła motywująco, przyciskając dłoń do czoła. Odsunęła tym samym swoje sklejające się od potu włosy, a drugą ręką poprawiła, zsuwające się z nosa okulary, po czym szeroko się uśmiechnęła. Gdzie ma szukać najpierw?
Każdy normalny na miejscu Hanji wpierw udałby się do gabinetu Kastner znajdującego się w najbardziej wysuniętej części siedziby, więc nic dziwnego, że również i Pułkownik naturalnie zaczęła biec w tamtym kierunku, momentami obijając się o ściany w zbyt wąskich korytarzach jak na tak duży rozpęd, które nazwać można by skrótami. Jako ktoś, kogo jest wszędzie pełno, pochwalić się mogła znajomością wszystkich ciekawszych miejsc oraz ich sprawnemu wykorzystaniu, a przydało jej się to więcej razy niż w stanie wyliczyć byłaby na palcach.
Kiedy jednak znajome ułożenie drzwi zamajaczyło przed jej oczami, a kłujący bezdech w piersi zmusił brunetkę do chwilowego zatrzymania się i złapania tchu, jej spostrzegawczy wzrok zdążył zauważyć pewien aspekt. Levi nie wyszedł z gabinetu, by w jakiś sposób przywitać ją po wyprawie, a z jego dobrym słuchem nie było mowy, by jej nie usłyszał. Zaaprobowana więc, kaszląc cicho, zbliżyła się do jego drzwi, chwytając za metalową klamkę, która jedynie zgrzytnęła z charakterystycznym podźwiękiem.
Hanji uniosła brwi, kiedy blikujące ją drewno nie ustąpiło, a myśli mimowolnie zaczynały krążyć po jej głowie, formując różnego rodzaju scenariusze. Jeżeli akurat o Ackermana chodziło, to bez potrzeby nie wychodził ze swojego gabinetu, w każdej chwili gotowy przyjąć pod swoje skrzydła podwładnych, którzy akurat w danym momencie go potrzebowali. Po herbatę nie musiał się także dalej zapuszczać, mając pod ręką pomieszczenie gospodarcze, a treningu zwyczajnie nie miał dla kogo prowadzić, gdyż w obrębie murów tylko on i Nina byli jedynymi zwiadowcami na służbie. To wszystko skłoniło więc Zoe do jednego, prostego wniosku, który tylko przyczynił się dodatkowo do poszerzenia jej i tak już przerażającego wręcz uśmiechu.
Okularnica natychmiast uniosła głowę, odwracając się w kierunku prowadzących do wieżyczki schodów i zaśmiała się pod nosem. W tamtym momencie postanowiła sobie, że wdrapie się po tej piekielnej ścieżce choćby miała po drodze z dziesięć razy stracić przytomność. Skoro Levi'a nie było w gabinecie, oznaczało to, że spędzał czas z nikim innym jak z Kastner, co niezmiernie ją nakręciło. Może i zachowywała się w ich przypadku jak jakaś niezrównoważona swatka, której plany rzeczywiście się ziściły, ale robiła to wszystko z dobroci serca, a przez to kompletnie nie przejmowała się jak mogą wyglądać jej poczynania.
Miała nadzieję zastać Ninę z czarnowłosym w różnym stanie i była gotowa praktycznie na wszystko. Jakimś cudem dzięki sile woli docierając na sam szczyt, aż pod białe drzwi, jednak nigdy nie spodziewałaby się, że jedynie co zastanie to cisza. Pomieszczenie było kompletnie puste i pozbawione jakichkolwiek oznak dłuższej obecności. Nawet pościel nie była pomięta, książki stały w ten sam sposób jak przy wyjeździe zwiadowców na wyprawę, a jedynie uchylone drzwi balkonowe, wskazywać mogły na obecność człowieka w tym miejscu.
— Co do diabła? — wymamrotała na głos Zoe, której wcześniejszy zapał został w nieoczekiwany sposób ugaszony.
W tym momencie nie miała już pojęcia gdzie ich dwójka, mogła się zaszyć, a nie działający na jej korzyść czas sprawił, że prychnęła niezadowolona pod nosem. Teraz wiedziała już, że nie odpocznie do momentu, w którym nie znajdzie ich dwójki, a decydujące kilka minut straciła na nadmierne ekscytowanie się obecną sytuacją.
Przeklinając pod nosem obróciła się więc na pięcie i o niemal nie spadając, zaczęła w jak najszybszym tempie zbiegać po schodach. Wejście było jednak strome oraz okręcało się wokół stojącego centralnie słupa ściany, przez co kilka gwałtownych skrętów wokół, przyczyniło się do mocnych zawrotów głowy. Nawet one jednak nie mogły powstrzymać utwierdzonej w swoim postanowieniu brunetki.
Biegała z miejsca do miejsca, niemal nie wypluwając płuc. Była w swoim gabinecie, w gabinecie Pułkownika, na placu treningowym, łazience, skrzydle szpitalnym oraz tym należącym do kadetów, a nawet w bibliotece, gdzie ostatecznie mogła przywędrować ich dwójka. Za każdym razem jak przekraczała próg, spotykała się z taką samą pustką, jaką zastała w pokoju Kastner, co niezwykle mocno ją irytowało. W czytelni złapało ją jednak tak głośne burczenie brzucha, nasilając męczący ją już od dłuższego czasu skurcz kiszek, że postanowiła oddać się swoim instynktom przetrwania, na ten moment rezygnując z poszukiwań.
Lekko ociągając się już, skierowała swoje kroki w stronę stołówki, gdzie z całą pewnością pozostawione im na czas powrotu z wyprawy zapasy, powinny skutecznie zaspokoić głód. Co prawda, nie zamierzała się męczyć z jakimiś wykwintnymi potrawami, gdyż sama nie do końca potrafiła gotować, aczkolwiek parę kromek chleba z jakiegoś rodzaju serem, czy owsianką, powinna jej na ten czas wystarczyć.
Na pierwszy rzut oka opustoszała stołówka niczym większym jej nie zdziwiła. Pozostawione same sobie stoliki, w tych samym ułożeniu co zazwyczaj, a przy okienku żadnej żywej duszy. Otwarte okna wpuszczały do środka obecny na dworze żar, by choć trochę wyrównać temperaturę, a kamienna podłoga była bardziej czysta niż zazwyczaj, co świadczyć mogło tylko o naturze, pozostawionego samego sobie Ackermana. Niby nic szczególnego, było tak przecież zawsze, gdy wracali z wyprawy, kierując się w to miejsce po posiłek. No może poza jedną rzeczą.
W momencie, kiedy Hanji kierowała się do znajdującej się obok kuchni, która stała swoją drogą naprzeciwko całkiem sporej spiżarni, usłyszała nagły metaliczny trzask obijającej się o kamienną podłogę patelni. Natychmiastowo też znieruchomiała, przełykając ślinę, by uświadomić sobie następnie, że źródło hałasu kryło się po drugiej stronie drzwi. Tak jak to miała więc w zwyczaju, chwyciła za klamkę oraz z bijącym szybciej sercem, nie zastanawiając się nawet dłużej, nacisnęła ją, natychmiast dostając się do środka.
To, co jednak tam zobaczyła było z pewnością czymś, czego nigdy by się nie spodziewała, a przynajmniej nie po dwójce swoich przyjaciół. Miało się wrażenie, że szkła na jej nosie zaraz popękają, a szczęka wypadnie jej z zawiasów, gdy jej brązowe tęczówki zderzyły się z owalnym zarysem, spinających się męskich pośladków oraz znajdujących się zaraz nad nimi obrazem damskich nóg, które obejmowały mężczyznę z charakterystycznym podcięciem, w pasie.
Momentalnie cały głód, jaki czuła w sobie Zoe wydawał się wyparować, a widok, który właśnie miała przed oczami nie tyle co bardzo ją zaskoczył, ale również podekscytował. Nie potrafiła powstrzymać cisnącego się w gardle pisku ani rumieńców, które natychmiast wyskoczyły jej na policzkach. Oczy jej się zaświeciły, a do jamy ustnej wydawało się napłynąć więcej śliny. Jej ekstrawertyczna jednak reakcja, spotkała się jedynie z charakterystycznym syknięciem ze strony czarnowłosego, który na ten moment jako jedyny wydawał się wyczuć jej obecność.
Hanji czuła jak skoczył jej puls, ręce zaczynały się trząść, a usta mimowolnie układać się w uśmiech, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Levi właśnie wspierał rękami na blacie dygoczące ciało jej przyjaciółki, która dodatkowo z całą pewnością nieświadomie wbijała paznokcie w jego plecy, wymawiając wpół przytomnie jego imię. Co prawda jako Pułkownik nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji i po prostu nie miała pojęcia jak się zachować, więc przez pewnego rodzaju rozemocjonowanie, palnęła po prostu to, co przyszło jej do głowy w pierwszej kolejności.
— No, no, Levi nie znałam cię od tej strony. — jej głos drżał i był o wiele wyższy niż zazwyczaj, jednak na to również nie mogła nic poradzić w obecnym stanie.
Przyszła w końcu tutaj coś zjeść, a nie spodziewała się zastać przyjaciela dosłownie biorącego jej najlepszą przyjaciółkę, bez krępacji w kuchni. Na to nikt nie mógł przygotowany, a biorąc wzgląd na ich relację oraz aspołeczność Kapitana, pewnie bardziej spodziewałaby się, że Nina po jej powrocie przybiegnie do niej podekscytowana jakimiś pocałunkami, czy czymś podobnym, ale na pewno nie tym.
Hanji nie miała pojęcia czy to ona zbyt nisko oceniła zdolności Ackermana co do tego typu spraw, czy może był to kolejny z jej dziwnych, aczkolwiek ciekawych snów. Jej obecność jednak w tym momencie została przez mężczyznę już kompletnie wykryta, a ona sam dość zirytowany, zaprzestał zaspokajania Niny, zastygając w miejscu, tylko po to, by obrócić się profilem w kierunku, patrzącej na nich bez krępacji okularnicy. Jego kobaltowe spojrzenie choć zamglone, wydawało się uderzać ją jak grom, a zdecydowany wyraz twarzy, którego przez wzgląd na negliż nie mogła do końca wziąć na poważnie, mimo wszystko odstraszał.
— Tch. Wypierdalaj, Hanji. — warknął agresywnie, brzmiąc jednak z całą pewnością dużo łagodniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Jego stanowczy ton nabrał emocji oraz pewnego rodzaju uczuciowego wydźwięku, o którym nie można było mówić w zasadzie nigdy tak, że aż ciarki przeszły po plecach Pułkownik. Miał lekko zaczerwienioną twarz, a mówienie przerywane przyśpieszonym oddechem dawało brunetce wzgląd na to, że prawdopodobnie weszła w najgorszym dla nich momencie. I to właśnie ten fakt, sprawił, że zrobiło jej się głupio po raz pierwszy, gdy chodziło o coś związanego z ich dwójką. Nikt nie powinien przerywać nikomu w takich momentach i choć sama nigdy czegoś podobnego nie doświadczyła, to nie zamierzała psuć zabawy innym.
— Już, już. Nie raczę wam teraz przeszkadzać, gołąbeczki. — wymamrotała, podkreślając ostatnie słowo z wyraźną radością, po czym obróciła się na pięcie w stronę jednej z szafek.
Choć w tym momencie nie czuła się raczej sobą, to sobą była, udowodniając to z pewnością swoim kulturalnym zachowaniem. Jak najszybciej ściągnęła z górnej półki wcześniej upieczony i już dość czerstwy bochenek chleba, tylko po to, by z lekkim chichotem wyjść i zatrzasnąć za sobą drzwi.
W momencie jednak kiedy znalazła się za progiem i ugryzła twardy kawałek pieczywa, ledwo przełykając go bez żadnej popitki, uświadomiła sobie w jak kiepskiej sytuacji, jest pozostawiona przez nią w kuchni dwójka. Niedługo do siedziby miała przybyć wygłodniała, zmęczona oraz brudna grupa ludzi, która kontrolę miała jako ostatni punkt na swojej liście człowieczeństwa. Jeżeli więc się nie pośpieszą, to ktoś dużo gorszy może wtargnąć tu i ich przyłapać, czego z całą pewnością by nie chcieli.
— Pośpieszcie się tylko, bo korpus niedługo wraca! — krzyknęła w końcu, zakładając kosmyk włosów, który wypadł jej z gumki za ucho.
Zdecydowała się być na tyle odpowiedzialna, by ostrzec przyjaciół w razie konieczności ucieczki czy wymknięcia się, po czym odeszła z rumieńcami na policzkach wciąż lekko się uśmiechając. Zaraz potem odważyła się również zająć stosowne miejsce przy jednym ze stolików w pobliskim pomieszczeniu, które znajdowało się niewiele dalej od samej kuchni. Zamierzała zaczekać na Ninę, gdy już skończą, a następnie wycisnąć z niej wszystko, co się dało na temat jej relacji z Ackermanem z najmniejszymi szczegółami. Tym razem nie było już mowy, by brunetka w jakikolwiek sposób się od tego wymigała.
W tym samym czasie w kuchni pochłonięta sobą dwójka ledwo przyswoiła podaną im przez Zoe informację. Z całą pewnością nie spodziewali się powrotu korpusu tak szybko i obstawiali godziny raczej wieczorne niż poranne — a tak przynajmniej było, kiedy oni ostatni razem brali w tym wszystkim udział. Stąd też wynikła taka, a nie inna sytuacja. Nic więc dziwnego, że całkowicie zaaprobowany kobietą Levi, nawet nie podejrzewał pojawienia się w tym miejscu Zoe albo kogokolwiek.
— Levi, może... — niepewnie zagadnęła do niego Nina, chcąc zaproponować inny układ, jakiego w tym momencie Ackerman w żadnym stopniu by nie zaakceptował. On nie zamierzał przerwać.
Jeżeli już zeszli zrobić sobie tutaj herbatę i do tego doszło, to zamierzał skończyć ponad wszystko. Nienawidził, gdy robiło się coś na pół gwizdka nawet pod tym względem i kiedy szedł na całość to rzeczywiście to robił. Jak on potem by sobie ze swoim problemem samotnie poradził? Brzydziło go to.
Trzeba było jednak przyznać, że zdecydowanie zbyt szybko nabierał pewności siebie w tych sprawach i w ciągu tych kilku wspólnych razy, które udało im się przeżyć w trakcie ostatnich dni, dość szybko przeszedł z pozycji osoby lekko uległej na zdecydowaną dominację. Ninie jednak w żadnym stopniu to nie przeszkadzało, ponieważ nie dość, że sama przeżywała przy tym dużo większą przyjemność, to jeszcze uszczęśliwiała tym, ukochanego mężczyznę.
— Przymknij się. — przerwał jej natychmiast dość stanowczo.
Przycisnął ją mocniej do siebie, przez co z głośniejszym westchnięciem zsunęła się na niego, czując jak twardość w podbrzuszu z całą siłą, naciska na jej obkurczające się już ścianki, wbijając się w przy tym w odpowiednio wyczulony na kontakt punkt. Oboje zdecydowanie byli już zbyt blisko i zdawali sobie sprawę, że gdyby przestali, w pewien sposób czuliby irytację, która odbijałaby się potem na innych przez resztę dnia.
— Zdążymy. — zapewnił brunetkę szeptem przed tym, nim na nowo złączył ich usta w pocałunku, wznawiając swoje pchnięcia.
Kastner ponownie znalazła się w mocniejszym zakleszczeniu, drżąc pod zdecydowanym naporem, a tempo, jakie tym razem narzucił Ackerman, sprawiało, że dźwięki zderzającego się ze sobą ciała, były nawet głośniejsze niż ich słowne wyrazy emocji. Choć kobieta sama nie do końca wiedziała, kiedy doszło między nimi ponownie do takiej sytuacji, poddała się temu, mocniej łapiąc się pleców Levi'a, by przez przypadek nie zsunąć się z kamiennego blatu, którego fakturę wyraźnie wciąż czuła pod pośladkami. Poskutkowało to tylko większą liczbą niekontrolowanych zadrapań na skórze pleców mężczyzny, którymi wcale wydawał się nie przejmować.
Tego poranka ze zwiadowczej kuchni dało się usłyszeć już tylko głośniejsze westchnięcia i jęki, świadczące o błogości, jaką zapewniła sobie wzajemnie obecna tam dwójka, a nasłuchująca tego mimowolnie Zoe bez większego zażenowania chichotała tylko pod nosem, mało nie dławiąc się konsumowanym pieczywem. Wciąż nie mogła się przy tym nadziwić, że po powrocie do siedziby zastanie coś takiego.
****
Serce biło mi tak, jakby za chwilę miało wystrzelić z piersi, pot spływał po plecach nieregularnymi szlakami, przez co byłam w stanie poczuć niemal każdą kroplę z osobna, a oddech wciąż nie potrafił się uspokoić. Choć metalowy podźwięk sprzączki od paska Ackermana, na nowo przywracał mnie do rzeczywistości, dalej nie byłam w stanie do końca zorientować się w tym, co się wydarzyło.
Na Levi'a wpadłam w pomieszczeniu gospodarczym i za jego propozycją, udaliśmy się do kuchni, by przyrządzić sobie coś do jedzenia, jednak w którymś momencie, gdy potęgowane z każdą sekundą napięcie, urosło do zbyt wysokiego poziomu, byśmy byli w stanie je kontrolować, po prostu przekroczyliśmy granicę, ponownie się na siebie rzucając. Dowiedziałam się też, że mężczyzna jest w stanie o wiele więcej wyrazić, czy zdradzić się właśnie przez czyny niżeli słowa, co stało się dla mnie nowego rodzaju intrygującym aspektem.
Wciąż miałam wrażenie jakby był pomiędzy moimi nogami, napierając na mnie z odpowiednią siłą. Tak jakby cały czas osaczał mnie kobaltowym spojrzeniem, patrząc na mnie z góry co powodowało pojawianie się dreszczy na moim ciele. Dopóki był w zasięgu mojego wzroku nie mogłam przestać widzieć otaczającej mnie przestrzeni w dużo jaśniejszych kolorach, a w podbrzuszu wciąż miałam wrażenie ucisku oraz błogiego pulsowania.
Oboje byliśmy po tym wszystkim dość zmęczeni i w pewnym stopniu nieprzytomni, ale ta cudowna ekscytacja była tego wszystkiego zdecydowanie warta, tak samo, jak podczas wszystkich poprzednich razy. Oblizałam usta, czując ich lekką opuchliznę, by zaraz potem z rumieńcem na twarzy poprawić przesuniętą przez Ackermana wcześniej bieliznę, której nawet nie zdążyłam się pozbyć.
Jako że natknęliśmy się na siebie dość wcześnie, a ja po tym, co wydarzyło się pod wiśnią, bez krępacji chodziłam po siedzibie jak tylko mi się podobało, poprawiłam zawijającą się halkę, którą dostałam od Hanji i jaką wcześniej w znacznym stopniu krępowałam się założyć. Biały materiał w większej części zrobiony był z przyjemnej w dotyku satyny, która została obszyta ładną dla oka koronką. O dziwo, dość wygodnie się w niej spało, dzięki przewiewności, choć przez ten upał najchętniej nie zakładałabym na siebie niczego.
Mimo wszystko uśmiech nie przestawał cisnąć mi się na usta, gdy w ciągłym podekscytowaniu obserwowałam Levi'a. W pewnym sensie wciąż nie mogłam uwierzyć, że może być tak chłodny i kochany jednocześnie, nie pokazując tego na zewnątrz. Podczas tych ostatnich dni troszczył się o mnie, pokazywał, że mu zależy i spędzał ze mną kilkanaście godzin dziennie, gdzie wtedy praktycznie w ogóle się od siebie nie oddzielaliśmy.
Wpatrywałam się w niego, jak poprawia włosy i na nowo przybiera na twarz swoją chłodną maskę, kątem oka jednak obserwując mnie łagodnym spojrzeniem. Patrzyłam jak wyciąga filiżanki, nastawia wodę, a następnie na dwa przygotowane wcześniej przez nas talerze, zaczyna nakładać bochenki chleba i bardziej gęsty gulasz, który razem przygotowaliśmy. Miał lekko rozpiętą koszulę, przez co podziwiać mogłam jego poruszające się od czasu do czasu jabłko Adama, kiedy przełykał ślinę.
— Słodzisz? — spytał mnie w końcu, obdarzając wymownym spojrzeniem, gdy przygotowany przez niego napar był już gotowy.
— Nie. — odpowiedziałam od razu, potwierdzając tym samym swoje upodobania smakowe.
Levi natomiast tylko mi aprobująco mruknął, przekładając przygotowany posiłek na metalowe tace. Wzięłam głębszy wdech, czując jak mimo jeszcze wczesnej pory, już zdążyło zrobić się gorąco, a w samym pomieszczeniu panowała wyczuwalna duchota — no w końcu też nic dziwnego skoro samo gotowanie pewnie znacząco ją podwyższa. Metalowy pierścień na szyi był jedynym co dawało mi jakiekolwiek poczucie chłodu, a po tym, jak zdecydowałam się zeskoczyć z blatu, idealnie sprawdzała się również kamienna posadzka. Dziękowałam sobie w duchu, że zapomniałam założyć butów i byłam teraz tutaj na bosaka. Gdyby nie to, z całą pewnością już całkowicie bym się ugotowała. Nie tylko po mnie widać jednak było znużenie wysokimi temperaturami, gdyż pojawiające się na skroni u Ackermana krople potu, również wydawały się to wskazywać. Mogłam się też założyć, że w tym momencie skutecznie go irytują.
— Wiesz co? — zagadnęłam, kiedy zwrócił się w moim kierunku, nonszalancko opierając o zajmowany wcześniej przeze mnie blat, który wciąż był ciepławy.
— Ha? — mruknął, przykładając dłoń do czoła.
— Kocham cię. — wyznałam, posyłając w jego kierunku jeden z piękniejszych uśmiechów, jakie potrafiłam z siebie wykrzesać. Uwielbiałam to powtarzać.
— Tak, tak. — wymamrotał jedynie, cicho prychając pod nosem, na co zachichotałam.
Zdawałam sobie sprawę, że każde wymuszenie na nim przyznania się do jakichkolwiek emocji, jest dla niego trudne, dlatego tym bardziej droczyłam się z nim pod tym względem. Nie dziwiłam się jednak temu, iż jest tak niechętny, by cokolwiek milszego w moim kierunku powiedzieć. Mówiło się bowiem, że zbyt często powtarzane słowa, zatracają swoją pierwotną magię, stając się po prostu zwykłym określeniem, używanym na co dzień. Nie wywołują już tak wielkiego wrażenia, motylków w brzuchu, czy szybszego bicia serca, jak to miało miejsce po raz pierwszy i choć miało to swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości — ja nie do końca się z tym zgadzałam. Od zawsze walczyłam ze wszelkiego rodzaju stereotypami, przeciwstawiając się im lub doszczętnie je obalając, a tym razem również nie było inaczej. Trzeba było mieć na siebie oraz wszystko inne indywidualne spojrzenie.
Może i w pewnym sensie było to prawdą, jednak na nasz umysł dany zwrot działał wciąż w ten sam sposób. Kocham cię, znaczyło tyle samo co „zależy mi na tobie" albo „uważaj na siebie". Ukrywało się pod różnymi określeniami w odpowiednich sytuacjach i było jak najbardziej wspierające, ponieważ wciąż dawało nam zapewnienie uczuć tej drugiej osoby. Nie musiały być to też jedynie słowa, a liczyło się nawet odpowiednie spojrzenie, czy innego typu gesty. Tym razem Levi, który koło mnie stał, potargał moje i tak już skołtunione włosy, charakterystycznie dla siebie wzdychając — i to mi w zupełności wystarczyło. To był właśnie jego sposób na wyrażenie swojego „ja ciebie też", powodując u mnie identyczną radość, jak ta którą odczuwałabym, gdyby wyraziłby to w słowach.
Nim jednak zdążyliśmy choćby zadecydować, co powinniśmy zrobić dalej z Zoe i z naszą relacją, do siedziby napłynęli żołnierze, zajmując miejsca na stołówce zaraz obok kuchni. Słychać było ich krzyki oraz uderzenia skórzanych butów o kamienną posadzkę, co w jakimś stopniu mnie zaniepokoiło. Huk opadających przy wyjściu sprzętów do manewrów, okrzyki i przekleństwa, a także westchnięcia ulgi — nie było im końca. Ja jednak zdając sobie z tego sprawę spięłam się, a całe wcześniejsze zamyślenie przeniosło się na inne tory. Przypomniałam sobie bowiem o czymś, o czym zapomnieć byłam w stanie dzięki obecności Levi'a przy boku. Moi przyjaciele i drużyna...
Niemal od razu poczułam żal i wyrzuty sumienia. Bawiłam się dobrze w towarzystwie Ackermana, podczas gdy oni walczyli o życie poza murami. Nie przejmowałam się nimi przez dłuższy czas, a wręcz wypychałam moje zmartwienie na dalszy plan, skupiając się jedynie na uczuciach skierowanych do czarnowłosego. Jak mogłam się nazywać ich Kapitanem? Jak mogłam uważać się za ich przyjaciółkę?
W dodatku jeszcze Hanji, która zapewne zmęczona po wyprawie, wszędzie mnie szukała natknęła się na naszą dwójkę w takiej sytuacji. Zacisnęłam mocniej szczękę, powstrzymując się od przeklinania. Nie chciałam przejmować się jedynie nim, skoro otaczałam się również innymi ważnymi osobami, na których mi zależało. Wszyscy należeli do mojej rodziny. Nie powinnam skupiać się jedynie na Levi'u, nawet jeżeli darzyłam go więcej niż sympatią.
Głośniej przełknęłam ślinę, odwracając wzrok od Ackermana, tylko po to, by otrzeźwiająco uszczypnąć się w rękę. Mogliśmy zjeść razem albo wymknąć się bokiem tak by nikt nas nie zauważył, jednak pomijając to, że byliśmy głodni, to miałam pewność, iż on tak samo, jak ja, chciał upewnić się o bezpieczeństwie bliskich. Nie pragnęłam kolejny raz ściągać go do siebie, nawet jeżeli on sam zdecydowanie by tak wolał. Przygryzając wargę, biłam się z myślami, by ostatecznie odwrócić się w jego stronę i spojrzeć prosto w kobaltowe tęczówki.
— Levi, wiesz ... — zaczęłam, chcąc mu przekazać swoje obawy, jednak ten natychmiast mi przerwał, jakby rozumiejąc co mam zamiar zrobić.
— Przyjdziesz później do mojego gabinetu ? — zapytał, skupiając wzrok na zsuniętym ramiączku mojej halki, którego wcześniej w ogóle nie zauważyłam.
Wzrok znowu miał tak intensywny, jak poprzedniego wieczoru, a jego obecność na zaledwie wyciągnięcie ręki sprawiała, że znowu pragnęłam się jak najbardziej do niego zbliżyć. Za każdym razem, gdy poświęcał mi uwagę czułam się wyjątkowo, a znajome ciepło nie przestawało nasilać się w podbrzuszu. Nie potrafiłam się wtedy zmusić, by odmówić, a słowa samoczynnie wydobywały się z moich ust. Tym razem nie było inaczej. Mogłabym zrobić dla niego wszystko.
— Przyjdę. — zgodziłam się, uciekając spojrzeniem od jego pięknej twarzy wprost na przygotowane przez niego tacki.
Przygryzłam wargę i okrążyłam go, podchodząc do posiłku tylko po to, by na moment przystanąć w miejscu. Czułam, jakbym miała nogi z waty i choć równowaga nie była dla mnie problemem, to od siły, z jaką Levi we mnie wchodził miałam teraz problemy z dyskomfortem podczas poruszania się. Biodra dość mnie bolały, jednak krocze było zdecydowanie zbyt obolałe, bym przez kilka kolejnych godzin, mogła po prostu je zignorować. Mimo to postanowiłam się uśmiechać i bez sprawiania większych wątpliwości komukolwiek, po prostu wyjść.
— Do później. — wymamrotałam, chwytając za odstające od blachy rączki.
Uśmiechnęłam się pod nosem, a następnie odwróciłam na pięcie w kierunku drzwi, zaciskając przy tym zęby. Był to mój rodzaj pożegnania, choć i tak za każdym razem po wszystkim, czułam się zbyt dziwnie, by przy nim na dłużej zostać. Jedynie nasz pierwszy raz był pod tym kątem wyjątkowy, gdyż ze zmęczenia po prostu na sobie zasnęliśmy. Nigdy tego nie zapomnę.
Kiedy jednak już sięgałam klamki, by wyjść do światła stołówki i przywitać się z przyjaciółmi, którzy przetrwali, Levi nagle chwycił mnie za ramiona, odciągając do tyłu. Niespodziewane szarpnięcie, sprawiło, że niemal nie wylałam herbaty, a dech na chwilę utknął mi w piersi, kiedy ponownie poczułam jego ciepłe ręce na mojej skórze. Uspokój się Nina, nie czas na to.
— Levi? — wymamrotałam z dozą ciekawości, unosząc brew. Rzadko kiedy mnie tak zatrzymywał.
On jednak milczał, wciąż skupiając wzrok na moim, wciąż opadniętym ramiączku. Na jego twarzy widoczny był grymas, w oczach lśniła irytacja, a równie duży nieład we włosach tylko dodawał mu w tym wszystkim niesforności. Znowu sprawił, że chciałam się schować gdzieś ze wstydu, choć nie miałam żadnej drogi ucieczki emocjonalnej. Bez ociągania się, natychmiast niemal uświadomił mi co miał na myśli, podciągając koronkowy materiał z powrotem na wysokość mojego obojczyka, a następnie lekko się schylił, by naciągnąć niżej dół halki.
Szybciej zamrugałam stojąc jak wryta, kiedy się wyprostował. Jeszcze bardziej zdziwił mnie jednak jeszcze później, kiedy mierząc mnie wzrokiem od nowa, prychnął pod nosem jakby dalej nie akceptując widoku, który ma przed sobą. Ja natomiast wciąż patrzyłam na niego jak spod byka, czekając na to co zrobi. Byłam po prostu ciekawa, co mu przyszło do głowy, a jego dotychczasowa śmiałość, którą w sobie obudził z każdą chwilą, coraz bardziej mnie intrygowała.
— Co ty próbujesz...? — wymamrotałam, gdy zaczął rozpinać guziki białej koszuli, którą nie tak dawno na siebie nałożył.
Robił to szybko, a jednak dość sprawnie, na nowo odkrywając przede mną coraz to większą część swojego torsu, na który nigdy dość nie mogłam się napatrzeć. Z lekko drżącymi rękami przełknęłam ślinę, obserwując jak następnie zdejmuje z siebie materiał i patrzy na mnie zdecydowanie łagodniej niż przed sekundą. Nim się jednak spostrzegłam, ten narzucił na mnie lniany materiał i przytrzymując tackę, pomógł mi się w nią ubrać.
Teraz znałam jednak już jego zamiar. Świadomość, że w stołówce była spora liczba osób, a ja zamierzałam się bez krępacji po niej włóczyć wśród męskiej części żołnierzy, nie wpłynęłaby dobrze ani na moją reputację, ani na godność. Nie pomyślałam o tym, a może też zbytnio mnie to nie obchodziło, jednak to, że Levi zadbał o ten aspekt było niezaprzeczalnie bardzo odpowiedzialne oraz miłe. Był o mnie zazdrosny.
— Dziękuję. — odparłam, gdy dopiął ostatni z guzików pod moją szyją.
Gdy pedantycznie znów omiótł mnie wzrokiem, byłam jednak w stanie już tylko się uśmiechnąć, a w wyrazie wdzięczności, po raz ostatni zmusiłam się w nieśmiałości, by pocałować go w policzek na odchodne. Miał co prawda lekki zarost, a brak koszuli z całą pewnością mnie rozpraszał, jednak fakt, że kochał mnie tak samo bardzo, jak ja jego, dawała mi poczucie wolności, której potrzebowałam. Wiedziałam, że się na mnie za to nie pogniewa, a także już mnie nie uderzy ani nie skarci, a jego odpowiedzi, które i tak zwykle bywały raniące, nie mają realnie złego wydźwięku.
Czując ciepło na policzkach, chwyciłam za klamkę i przeszłam przez próg nim zdążył mi on w jakikolwiek sposób odpowiedzieć. Mogłam mieć już tylko nadzieję, że co by mnie nie czekało na zewnątrz, jakiej informacji bym nie otrzymała, posiadając kogoś takiego jak Levi — będę sobie w stanie z nią poradzić. Nie byłam w końcu już tak słaba, jak kiedyś.
****
— Idzie nasza śpiąca królewna! — zawołała Sasha z pełnymi już ustami.
Nikt co prawda nie wiedział jak bez wchodzenia do kuchni, zdążyła znaleźć tak szybko jedzenie, jednak jakoś też w to nie wnikali. Braus zawsze bowiem w miejscu kompletnie pozbawionym pożywienia, dawała radę wykombinować cokolwiek, co by się do zjedzenia nadawało.
Stolik, przy którym miejsce zajmowała dotychczas jedynie Hanji, niespodziewanie się zapełnił, a otoczenie świecących się w promieniach słonecznych szkieł zostało opanowane przez część Oddziału Specjalnego, który powrócił z wyprawy w całym składzie. Podczas prażącej energii słońca tytani, choć sami z całą pewnością dosyć gorący, nie byli bowiem tak niebezpieczni, jak zazwyczaj. Na trasie żołnierze napotkali ich mniejszą ilość, a widoczność, która już sama w sobie była wspierająca, pozwalała zwiadowcom w dodatku szybciej zauważyć cele i odpowiednio się obronić. Pełniący pieczę nad nimi Smith bez dwóch zdań miał co do tego odpowiedniego nosa.
— Chodź tutaj! — krzyknęła Zoe, ożywiając się na widok przyjaciółki, która z wyraźną ulgą od razu zwróciła się w ich kierunku.
Byli cali brudni, pokryci kurzem, przepoceni oraz w niektórych miejscach ubrudzeni krwią, błotem, a także zielonymi przetarciami od trawy, czy liści. Wydawali się jednak w oczach Niny wyglądać piękniej niż kiedykolwiek, ponieważ byli tutaj wszyscy. Co do jednego uśmiechali się w jej stronę, obrzucając lekko zmęczonymi spojrzeniami. Brunetka nie mogła być losowi bardziej wdzięczna, ponieważ gdyby ktoś z nich nie dotrzymał ich niemej obietnicy, wyrzucałaby sobie do końca życia, że nie potrafiła odpowiednio ich pożegnać, czy chociaż pomyśleć o nich w czasie ich nieobecności.
Grupa zrobiła dla niej miejsce, przesuwając się odpowiednio, by zarówno jej osoba, jak i niesiona przez nią tacka, mogły zmieścić się przy stole, a następnie między przyjaciółmi nastała chwila ciszy. Kastner przełknęła ślinę, bardziej przysłaniając biust założoną przez Ackermana koszulą, po czym przygryzła wargę. Zastanawiała się co, może im teraz powiedzieć i jak mogłaby zacząć temat, tak by nie zrobiło się przy tym aż nazbyt poważnie. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy, a domyślić się można było, że choć im samym nic się nie stało, zapewne śmiać również nie mieli się z czego. Niektórzy żołnierze nie mieli bowiem tak wielkiego szczęścia, jak oni i wyjeżdżając za mury, już tam pozostali.
Nina nie musiała jednak wysilać się, by w indywidualny dla siebie sposób przerwać panującą atmosferę, gdyż grupa ta była na tyle charakterystyczna, że sama dobrze potrafiła to za nią zrobić. Zoe w końcu od zawsze była głową towarzystwa, a Connie oraz Sasha idealnie się do niej pod tym kątem dopasowywali.
— Czekajcie, czekajcie. — zaczęła Hanji, przypatrując się przełykającej większe kęsy czegoś nieokreślonego, Braus.
Poprawiła swoje okulary na nosie i bardziej wytężyła wzrok, by pochylić się do przodu w celu identyfikacji pożywienia. Nawet jednak wtedy, wciąż nie potrafiła stwierdzić, czym brunetka się napycha.
— Sasha, co ty tam jesz? — zapytała, nie odrywając od niej spojrzenia.
Po tym również i reszta przeniosła na nią swój wzrok, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że Zoe nie przypadkiem skoncentrowała się właśnie na niej.
— Ha?! — wymamrotała z pełną buzią, nie do końca rozumiejąc o co wszystkim chodzi.
— Przecież okienko jeszcze nie wydaje posiłków. Więc skąd...? — uciął w połowie Armin, kiedy Connie kierowany ciekawością, po prostu wyrwał brunetce ów posiłek z rąk.
Springer omiótł go szybko wzrokiem, po czym rzucił go w stronę Zoe, gdyż poruszona jego ruchem Sasha już zaczynała się bulwersować, próbując mu to zabrać. Kopała go po nogach, a kiedy nie udało jej się wyrwać swojego znaleziska, warcząc na towarzyszy, próbowała rzucić się w kierunku okularnicy przez stół. Szczęście chciało, że Pułkownik na szczęście zdążyła złapać produkt, który Connie jej podał i odsunęła się od niej na wystarczającą odległość.
— Sasha, ty wiesz, że się otrujesz tym? Chcesz potem leżeć w łóżku i nie móc nic przekąsić? — stwierdziła Zoe, skupiając wzrok na spleśniałym kawałku ciasta.
Zmobilizowani przez Ninę jednak Jean oraz Eren, chwycili ją za ramiona odciągając w miarę możliwości, jednak nawet wspomagający ich Springer oberwał zaraz później od Braus mocnym kopniakiem. Jeżeli chodziło bowiem o jedzenie to do tej kobiety nic nie docierało i nie można było uznać jej zachowania za normalne. Aż dziw był, że miała ona zresztą tyle energii po samej wyprawie, by bez względu na okoliczności zacząć się tak rzucać. Ponownie nieświadomie skupili na sobie uwagę całego, obecnego w stołówce korpusu.
— Mój żołądek sobie poradzi! Jedzonko szkoda wyrzucać, nawet jeżeli jest zepsute! — krzyczała brunetka, wciąż decydując się nie odpuszczać.
Jej nozdrza były mocno rozszerzone, oczy wyłupiaste, a same dłonie układały się tak, jakby miały zaraz kogoś zadrapać. Wyglądała jak niedożywione zwierzę, które bez względu na wszystko, po zobaczeniu kawałka padliny, ciągnęło do niego jak oszalałe. Mimo wszystko sytuacja jednak dość bawiła biorącą w tym wszystkim udział Ninę, która głośno śmiała się, wewnętrznie wspierając przyjaciółkę.
Na szczęście cała ta kłótnia nie trwała długo, gdyż przy okienku do wydawania posiłków rozbrzmiał znajomy dzwonek, a w jego świetle pojawiła się wykrzywiona twarz jednej z kucharek. Oznaczało to tylko tyle, że porcje były już gotowe do wydawania, a zmęczeni wyprawą żołnierze nareszcie mogli zapełnić swoje wygłodniałe żołądki.
Niemal natychmiast pobudzona metalicznym dźwiękiem Braus wyrwała się chłopakom i jako pierwsza popędziła właśnie w tamto miejsce, by zgarnąć najlepsze kąski właśnie dla siebie, nim jakakolwiek kolejka zdąży powstać. Zapomniała przy tym całkiem o spleśniałym kawałku ciasta, a tym samym pozwoliła wszystkim innym odetchnąć. Teraz zastanawiać się tylko mogli; skąd ona w ogóle go wzięła?
W pomieszczeniu nasilił się szum wywołany podnoszeniem się żołnierzy ze swoich miejsc. Wszyscy ustawiali się odpowiednio, by odbierać kolejno przyznawane im tace z posiłkiem, a sielska atmosfera, która zwykle towarzyszyła zwiadowcom podczas pożywiania się, szybko powróciła, powodując u większości lekkie uśmiechy na twarzy. Mimo napiętej atmosfery, wszyscy i tak wciąż byli tacy sami.
W końcu to właśnie w tym miejscu w większej części, wszyscy się spotykali. To tutaj mogli żartować, opowiadać o tym, jak minął im dzień, czy po prostu cieszyć się swoim towarzystwem. Nie codziennie dało się w końcu zebrać przy ognisku i czuć tak, jakby tytani nigdy nie istnieli, a stołówka stanowiła dla nich właśnie taką monotonną, aczkolwiek miłą odmianę pomiędzy treningami, gdzie mogli się po prostu cieszyć się swoją obecnością.
Nina jednak nie podążyła za przyjaciółmi, tak jak miało to zazwyczaj miejsce, gdyż już wcześniej osobiście coś sobie przygotowała i teraz jedynie musiała na nich wszystkich zaczekać. Skupiła się wiec na swoim talerzu; najpierw na pokrojonych warzywach oraz kawałkach mięsa w dość jasnym sosie, obserwując ich zarysy oraz unoszącą się znad nich parę, tylko po to by zaraz westchnąć męczeńsko i przenieść wzrok na wszystko znajdujące się wokół. To nie tak, że nie była głodna, bo piekielnie ssało ją w żołądku, ale nie chciała po prostu zaczynać jedzenia, dopóki towarzysze nie znajdą się z powrotem na swoich miejscach. Nigdy nie przepadała też za tym, żeby pożywiać się samotnie, jeżeli nie istniał taki przymus.
Patrzyła na swoich towarzyszy, ich zmęczone i lekko zgarbione sylwetki, obserwując jak mimo wyczerpania oraz psychicznego ciężaru śmierci, w swoim towarzystwie śmieją się, szanując to, że udało im się przetrwać. Ponieważ w życiu zwiadowcy to wcale nie klęski były czymś co czyniło ten korpus wyjątkowym, a to właśnie spełnione cele, które dzięki tym stratom byli w stanie pozyskać, nadawały sens istnieniu tej jednostki. Ich życia natomiast były zbyt cenne i krótkie, by zrzucać na siebie jeszcze dodatkowy ciężar żałoby. Owszem, jako ludzie potrzebowali chwili by pożegnać się z bliskimi, którzy odeszli, jednak nie robili to też w standardowo wydłużony w czasie sposób jak cywile, gdyż po prostu nie chcieli tracić czasu oraz psychicznie się dobijać.
Brunetka gdzieś w tłumie wydawała się widzieć również charakterystyczną rudą czuprynę, którą jednak szybko zgubiła w tłumie, całkiem tak jakby niezwykle się z nim zlała. Nic więc dziwnego, że Nina skojarzyła płomienne kosmyki z Samanthą i była ciekawa jak jej Oddział sobie poradzić. Choć najchętniej rzuciłaby to wszystko i wpierw pobiegła do nich, to gdy już natknęła się na przyjaciół, zamierzała spędzić trochę czasu z nimi. Poza tym miała wątpliwości, czy Hanji aby na pewno pozwoliłaby jej tak po prostu odejść po tym jak przyłapała ją z Levi'em. Nie chciała być niemiła w stosunku do nich, skoro obiecała, że po wszystkim znowu spotkają się w tym miejscu, by porozmawiać tak jak zazwyczaj. Gdyby od tak ich teraz opuściła z całą pewnością czułaby się potem winna.
Nina przygryzła wargę, gdyż jak na zawołanie z kuchni wyszedł Ackerman, jakby wczuwając się w moment, kiedy akurat o nim przez moment pomyślała. Co prawda obawiała się lekko naruszenia jego reputacji, gdyż poświęcając swój wizerunek, oddał jej koszulę, a sam postanowił zapewne zjeść w kuchni i się wymknąć.
Brunetce poza tym pierwszy raz udało się dzisiaj zobaczyć go w tak naturalnym wydaniu. Był nieogolony przez co drobny zarost pokrywał jego twarz, a same włosy nie zdążyły zostać ułożone, czy jakkolwiek umyte, co świadczyło o tym, że oboje przez nieobecność korpusu pozwolili sobie na chwilę wytchnienia, bez jakiegokolwiek pośpiechu. I choć wciąż był tym samym pedantem co wcześniej, nieposiadającym w swoim gabinecie choćby odrobinki kurzu, tak teraz wydawał się Kastner jakoś bardziej ludzki. Pokazał, że nawet on choć przez moment może pozwolić sobie na nieprzygotowanie, czy jakiekolwiek nieułożenie.
Szedł przed siebie jednak z dumą, bez jakiegokolwiek onieśmielenia, z wymalowaną na twarzy obojętnością, kierując się wprost do wyjścia. Ani na chwilę nie przeniósł swoich kobaltowych tęczówek na kogokolwiek znajdującego się na stołówce, zapewne nie chcąc kusić losu. Błękitne tęczówki Niny wydawały się więc być jedynymi, które zauważyły jego drobną posturę, przeciskającą się w tłumie, choć z pewnością, gdyby ktoś zorientował się, że ten nietuzinkowy mężczyzna jest dobrze im znanym Kapitanem Levi'em, mogłyby wyniknąć z tego różnego rodzaju konsekwencje.
Można powiedzieć, że gdy przyzwyczajony do munduru, wykrochmalonej koszuli, idealnie ułożonych włosów oraz żabotu wzrok zwiadowców spotykał się z nim w obecny wydaniu, Ackerman stawał się dla nich po prostu niewidzialny. Z wszelką łatwością kierował się do wyjścia, przemykając pomiędzy wygłodniałymi żołnierzami, którzy nawet nie skojarzyli z kim, mogą mieć do czynienia.
Kiedy jednak praktycznie udało mu się wyjść z tego miejsca niepostrzeżenie, bez wzbudzania swoją osobą znacznego zainteresowania, czyli dokładnie tak jak pragnął, los chciał, że Generał Smith wchodził do stołówki w tym samym momencie, gdy czarnowłosy próbował z niej wyjść. Spowodowało to, że mężczyźni musieli się ze sobą minąć w przejściu, natykając się tym samym na siebie.
Erwin z reguły rzadko kiedy bywał w tak tłocznych miejscach, spędzając czas wraz ze swoimi towarzyszami. Najczęściej zamykał się w swoim gabinecie, by jak najprędzej zacząć wypełniać dokumenty, jednak mimo tego, tak samo, jak my wszyscy, również był człowiekiem i potrzebował snu, kontaktów społecznych oraz jedzenia, a przez to, że stanowisko nakazywało mu utrzymywać odpowiednie podejście do każdego, być ramionami dźwigającymi ich nadzieje oraz serca, nie miał do tego ani czasu, ani odpowiedniego grona, przed którym mógłby się otworzyć.
Nic więc dziwnego, że jego dumna postawa, za którą nauczyli się podążać zwiadowcy na wyprawach i tym razem skupiła na nim całą uwagę. Pech chciał, że Ackerman, który był natomiast zaraz obok niego, jakiemu już prawie udało się wyjść, przez towarzystwo Erwina przy boku, został natychmiast wykryty przez skupiających się na ich dwójce, zespołu oczu.
— Generał Smith? Co on tutaj robi? — szepty rozniosły się po pomieszczeniu, nawet nie próbując udawać dyskrecji.
Niebieskie tęczówki Erwina wydawały się jednak na to nie zważać, a z wyczuwalnym skupieniem, skanowały pomieszczenie jakby w poszukiwaniu czegoś szczególnego. Blondyn odkaszlnął, przykładając pięść do ust, tylko po to, by lekko unieść brwi w momencie, gdy jego wzrok natrafił na siedzącą przy jednym ze stolików Kapitan. Sam jego gest był jednak chwilowy, a po tym, jak jeden z bardziej odważnych członków korpusu, krzyknął uwydatniając w ten sposób swój głos, dla pozbawionego koszuli mężczyzny, znajdującego się wciąż obok Smith'a, nie było już nadziei.
— Czekajcie! Czyżby to nie Kapitan Levi!? — nierzucający się na pierwszy plan brunet wskazał palcem na zaciskającego pięści Ackermana, który jedynie prychnął pod nosem na jego docinkę.
Odwrócił się profilem do sali, dokładnie spoglądając na twarz żołnierza, który dopuścił do zwrócenia na niego uwagi, po czym starannie go sobie zapamiętał. W tym momencie mógł już powoli zacząć układać sobie plan, w którym wykorzysta jego osobę do gorszej roboty w siedzibie, by jakoś wynagrodzić mu jego spostrzegawczość i niepohamowany język.
— Czy to naprawdę on? — dopytywali zwiadowcy w pobliżu, którzy nie do końca wierzyli, że pedantyczny Kapitan dopuściłby się do takiego stanu.
— Zaraz, zaraz czy on jest ranny? — zauważali kolejni, bardziej przypatrując się jego plecom, na których wciąż widoczne były zrobione przez Ninę nieumyślnie, zadrapania.
Pytań oczywiście było coraz to więcej, tak samo, jak i samych teorii, co sprawiało, że niezbyt chętna do jedzenia Kastner, teraz niemal już straciła resztki apetytu, jakie w niej pozostały. Najchętniej w tym momencie zapadłaby się pod ziemię, gdyż świadomość, że ktoś inteligentny może przyjrzeć się również i jej oraz połączyć stosownie wątki, robiła się przytłaczająca. Miała wrażenie, że zaczyna brakować jej tlenu, dłonie od nowa wchodziły w drżenie, a sama brunetka czuła jakby ktoś przykładał jej nóż do gardła. Dlaczego on tam wciąż stał?
Kobieta w duchu prosiła, by Levi był na tyle wyrozumiały, żeby wyjść, jednak każda mijająca sekunda w tym szumie, gdzie wydawała się słyszeć każde pojedyncze słowo, nie dawała jej spokoju, wzbudzając pojawiające się na jej policzkach rumieńce. Nigdy też nie przyszłoby jej do głowy, że Ackerman ma po prostu gdzieś wszelkie komentarze posyłane w jego kierunku. Jedyne co go irytowało to zbyt wielkie zamieszanie spowodowane jego osobą, które uważał za całkowicie niepotrzebne.
Kobaltowe tęczówki znacząco posłał w kierunku Smith'a, który wyraźnie zdążył już rozwikłać aspekt oraz sedno bieżącej sytuacji. Blondyn półcieniem się uśmiechnął, widząc również kilka czerwonych śladów w okolicach obojczyków przyjaciela, po czym jakby na jego znak, oboje ruszyli do przodu, znikając za drzwiami stołówki. Nie wiadomo też było czy Erwin zrezygnował z posiłku z powodu Ackermana, czy to właśnie specjalnie dla niego tutaj przybył, jednak pewnym stało się to, że teraz wśród żołnierzy krążyć będą pogłoski o rzekomej przyczynie stanu wyrachowanego Kapitana Oddziału Specjalnego.
Nina natomiast z trudem przełknęła łyżkę dość ostrego gulaszu, nie mogąc poradzić sobie z gulą narastającą w gardle. Westchnęła głośniej, obserwując szczerzącą się ekstrawertycznie twarz Zoe, która wraz z grupką jej przyjaciół zbliżała się do zajmowanego przez nią stolika i składała w głowie szybki plan, jak wytłumaczy im fakt posiadania na sobie o wiele za dużej, męskiej koszuli, która w dodatku została przez pewnego osobnika starannie wykrochmalona i jaką z pewnością też już zauważyli. Nigdy nie czuła się chyba tak zawstydzona i zestresowana nadchodzącą rozmową, a najgorszym aspektem w tym wszystkim wciąż było to, że nie ustaliła z Levi'em kim dla siebie są.
****
Było już naprawdę gorąco, kiedy po południu, już w pełnym umundurowaniu zamykałam drzwi od mojego gabinetu. Czułam jak pot spływa mi po szyi, a rozpuszczone i dalej zbyt krótkie do związania włosy, przeszkadzają mi tak jak jeszcze nigdy, przylepiając się nieprzyjemnie do skóry. Ewidentnie błędem było je wcześniej ścinać, jednak skoro już po fakcie, nic nie mogłam z tym zrobić jak tylko przeklinać w duchu własną głupotę.
Po zawstydzającym śniadaniu nawet nie zastanawiałam się nad tym, gdzie uciekać mam przed lśniącymi szkłami Zoe, która ewidentnie próbowała mnie dorwać w celu ploteczek. Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego co widziała i choć było mi z tego powodu naprawdę głupio, w końcu nawet jej musiałam wszystko wyjaśnić. Nie oznaczało to jednak, że zobowiązałam się zrobić to od razu, a do czasu spotkania się z Levi'em ani myślałabym cokolwiek jej zdradzać. Musiałam najpierw ustalić z nim na czym stoimy, nim wszystko od razu wypaplać Zoe, by znowu przez przypadek namieszała mi w głowie. Nie miałam już siły do wszelkich intryg z jej strony, skoro już wszystko nareszcie szło w dobrym kierunku.
W jakimś stopniu po naszym spotkaniu pod wiśnią tamtego wieczoru zaczęłam bardziej opierać się w decyzjach na Ackermanie. Nagle wszystko kręciło się wokół jego osoby — jak i problemy, tak i pozytywy — a ja mimo tego wciąż nie miałam pojęcia kim dla siebie jesteśmy, wiedząc jedynie, że oboje darzymy się wzajemnie takimi samymi uczuciami. Przygryzłam wargę, mijając jego gabinet, który w każdym aspekcie zachęcał mnie do zatrzymania się i zajrzenia do środka.
Wcześniej obiecałam, że jeszcze potem do niego wpadnę i zamierzałam dotrzymać słowa, gdyż nie tyle, co pragnęłam po prostu przyjść, to w dodatku byłam ciekawa, czego mógłby ode mnie chcieć.
Nim jednak cokolwiek związać chciałam z czarnowłosym, zamierzałam dotrzymać przydzielonych mi obowiązków, których po wyprawie nigdy nie brakowało, a tym bardziej zagłuszyć dodatkowo szumiące w głowie wyrzuty sumienia. Wciąż nie natknęłam się bowiem na nikogo mi podległego, co tylko dodatkowo wzmagało moje zmartwienie. Choć należący do mojego oddziału kadeci nie byli mi tak bliscy, jak moi przyjaciele ze 104 korpusu treningowego, tak w podobnym stopniu mi na nich zależało. Spędziliśmy w swoim towarzystwie więcej czasu niż ktokolwiek i uczyliśmy się w końcu jak wspólnie działać, więc nie chciałam stracić żadnego z nich, a przynajmniej nie kosztem moich obrażeń, o których — swoją drogą — już sama dawno zapomniałam.
Damskie kwatery nie znajdowały się daleko od mojej wieżyczki, a przynajmniej nie dalej niż sama toaleta. To wciąż było to samo skrzydło, dzięki czemu prócz obecności części dowództwa miałam również dostęp do części żołnierzy, którzy w przeciwieństwie do męskiej grupy naszego korpusu potrafili się stosowanie zorganizować. Osoby oczywiście zostawały dobierane stosownie od wieku oraz przynależności, a kiedy nie posiadały określonego ugrupowania, nadawane kwatery były całkowicie przypadkowe, by nie sprawiać sobie przy tym większego problemu. Samo jednak oddzielenie skrzydeł było niezwykle potrzebne, gdyż ze względu na to, że wszystko praktycznie zostało wytyczone dla innych płci, istniała o wiele mniejsza szansa na to, że któraś z kadetek zajdzie w ciążę.
Z tego, co wiedziałam od Hanji, mimo dbałości o ten aspekt, istniały od tej reguły wyjątki, które nie bacząc na trudności, potrafiły zmienić swoje przeznaczenie i stać się kochającymi matkami, tym samym rezygnując dla swych dzieci ze służby. Przełknęłam z żalem ślinę, automatycznie przykładając dłoń do podbrzusza. Mimo że tyle razy ja z Levi'em...
— Pani Kapitan? — nagły głos Aurelii, wybudził mnie z zamyślenia, przez co niemal nie podskoczyłam.
Przed oczami ujrzałam Clarke w niepełnym umundurowaniu, która widocznie właśnie wracała z łazienki. Wilgotne włosy zostały przez kobietę spięte w wysoki kok, a dłonie trzymały parę skórzanych butów, które nie nadawały się ani trochę do relaksującej przechadzki po zamkowych korytarzach. Była ona ponadto pozbawiona charakterystycznej dla każdego z korpusów kurtki, która w te upały stawała się jedynie nieprzyjemnym utrapieniem, który z niechęcią wciągało się na swoje ramiona.
Od brunetki biła ponadto znajoma świeżość, przy której aż chciało się dłużej pozostać. Można powiedzieć, że w tym momencie naprawdę zrozumiałam umiłowanie Levi'a do czystości, gdyż gdyby nie dzieląca nas przepaść znajomości, z całą pewnością podeszłabym do podwładnej i uściskała nie tyle, ile ze szczęścia, ale z powodów osobistych. Skąd ona wykombinowała takie ładne perfumy?
— Aurelia? — wymamrotałam, jeszcze raz obrzucając jej sylwetkę wzrokiem. Musiałam przy tym bardziej skupić się na swoim celu, gdyż z całą pewnością zdążyłam się już zbytnio rozkojarzyć.
— Cieszę się, że jesteś cała. — wyznałam zaraz, potem gdy kadetka wciąż nie spuszczała z mojej twarzy swoich jadeitowych tęczówek.
Jej oliwkowa skóra ładnie lśniła się w świetle przebijającego się przez szybę słońca, a drobny uśmiech pojawił się na jej ustach w pewien sposób, wtórując mojej opinii. Widocznie natknęłam się na nią w momencie, gdy szła do swojego pokoju odpocząć po wyprawie, a świadomość tego sprawiła, że nie chciałam jej dłużej zajmować czasu. Zresztą i tak zamierzałam jedynie sprawdzić, czy wszystko u nich w porządku, gdyż raport otrzymałabym i tak później od mojej zastępczyni.
— Jak wyprawa? Poradziliście sobie? — spytałam, podchodząc bliżej.
Clarke na całe szczęście wydawała się mnie zrozumieć, gdyż zachowując wciąż należyty zdaniem Levi'a szacunek, zaczęła kierować się powoli do swoich kwater, ciągnąc mnie mimowolnie za sobą. Jako ich przełożona miałam prawo je odwiedzać i sprawdzać, czy zachowany został w nich odpowiedni porządek, choć akurat co do mojego Oddziału, nigdy nie miałam się do czego przyczepić. Pracowałam z dorosłymi ludźmi o wiele bardziej opanowanymi niż moi przyjaciele, którzy zawsze starali się być przygotowani na każdą ewentualność.
— Było ciężko, ale nawet bez Pani wspaniałych umiejętności, pod dowództwem Samanthy, udało nam się zapewnić bezpieczeństwo korpusowi. — wyjaśniła z odczuwalnym w głosie entuzjazmem.
Widać było, że nawet przy widocznym zmęczeniu była dumna z tego jak udało im się wzajemnie chronić na wyprawie, a to z kolei trochę bardziej mnie uspokajało.
— To znaczy, że wszyscy wrócili do siedziby? — dopytywałam, naciskając ją tym samym.
Pragnęłam jednak mieć co do tego całkowitą pewność, gdyż trwanie w ciągłej niewiedzy, nie należało do czegoś, co łatwo się przeżywało. Wbrew jednak widocznej na twarzy Aurelii radości, na to pytanie odpowiedziała mi jedynie milczeniem. W tym momencie czułam jak ręce zaczynają mi się lekko trząść, a samokontrola była jedynym co powstrzymywało mnie od podjęcia jakiegokolwiek działania w jej kierunku. Nie chciałam być jak Levi pod tym względem.
Pragnęłam posiadać szacunek, ale bez zastraszenia, co w przypadku ludzi mogłam zyskać jedynie przez budowanie relacji oraz wzajemne zaufanie. Jeżeli więc brunetka nie odpowiedziała mi na moje pytanie, nie zamierzałam na nią naciskać, gdyż musiała mieć co do tego ważny powód, a w raporcie, wcześniej czy później i tak uzyskałabym bardziej szczegółowe informacje. Szkoda tylko, że Aurelia wciąż nie ufała mi na tyle, żeby mi powiedzieć.
Nie szłyśmy długo, gdyż ich pokój znajdował się na końcu korytarza, jednak cisza, która pomiędzy nami zapanowała stawała się nie do zniesienia. Całkiem tak jakby naładowana pozytywizmem Aurelia, nagle postanowiła zamknąć się we własnym umyśle i nie zdradzać sobą kompletnie niczego. Co prawda od zawsze należała raczej do introwertycznych osób, jednakże nawet do niej nie pasowało nagłe urywanie zaczętego tematu, a już szczególnie, wtedy gdy do czynienia miała ze swoim przełożonym.
Drzwi do kwater kadetów nie różniły się zbytnio od tych należących do dowództwa, z tą różnicą, że z pewnością były mniej od nich wytrzymałe. Cienkie deski gwarantowały w jakimś stopniu prywatność, jednak była ona o wiele mniejsza niż ta u Pułkownika, czy Generała. Nie przykładano do niej tak wielkiego stosunku, a wręcz miało się wrażenie, że deski te zbito specjalnie, by móc podsłuchiwać toczące się po drugiej stronie rozmowy. Jako osoba, która jednak przez długi okres pozbawiona była tej prywatności, a drzwi zdobyli dla mnie dopiero przyjaciele, zwracałam na nie jako element otoczenia szczególną uwagę. Aurelia z łatwością pchnęła wrota, przechodząc przez próg, gestem ręki zapraszając mnie do środka.
Pomieszczenie nie było co prawda zbyt duże, jednak z całą pewnością wystarczające, by pomieścić dwie proste prycze, szafę oraz identyczne szafki nocne. Na jednym z materaców leżała druga z kobiet, której rude kosmyki wydawałam się wcześniej widzieć jeszcze na stołówce, a natomiast sama Aurelia usiadła na drugiej, odkładając przyniesione ze sobą ręczniki, buty oraz ubrania. Żadna z nich jednak nie wydawała się zdziwiona moim widokiem, a wręcz wyglądało na to, jakby się mnie spodziewały.
— Samantha? — zwróciłam się do mojej zastępczyni, która z całą pewnością jeszcze nie miała okazji oporządzić się po trudach jazdy.
Na jej ubraniu wciąż widoczne były plamy od błota oraz parę zacięć, a potargane kosmyki włosów, wymykały się z zaplecionego warkocza, który w tym momencie bezwiednie leżał na jej plecach. Sama kobieta ułożyła się na brzuchu i wyglądała całkiem tak jakby spała, choć miałam świadomość, że zapewne jedynie czuwa, oczekując aż jej towarzyszka do niej wróci. Wyglądało jednak na to, że miałam rację, gdyż po usłyszeniu swojego imienia Mulle podniosła się, siadając na krawędzi swojej pryczy, obrzucając mnie chłodnym spojrzeniem. Momentami naprawdę potrafiła sprawić, że czułam się nieswojo.
— Przepraszam, że jeszcze nie złożyłam raportu. — rudowłosa spuściła wzrok z wyraźną skruchą, spoglądając wprost na moje buty.
Jej uległość przy znanym przeze mnie charakterze ruszyła mnie jednak do tego stopnia, że łagodnie się uśmiechnęłam, decydując się do niej podejść. Wszystko, co mi przekazywały wydawało się oczywiście niezwykle podejrzane, aczkolwiek nie zamierzałam wyciągać też wątpliwych wniosków. Już nie raz w końcu napędziłam sobie w ten sposób stracha, a wszystko okazywało się ostatecznie w porządku. Sprawiało to, że sama tylko podjudzałam swój stres, niszcząc nie tylko swoje zdrowie psychiczne.
Spokojnym krokiem ominęłam pozostawione w niewielkiej przestrzeni pomiędzy łóżkami nogi i powoli usiadłam obok Samanthy, czekając aż ta sama zdecyduje się mi powiedzieć o co chodzi. Nie zamierzałam również wyjść, dopóki czegoś się nie dowiem, a w ostateczności przyznam, że gotowa byłabym rozkazać im posłuszeństwo, ponieważ jako Kapitan po prostu musiałam znać takie informacje. Co prawda w tym wypadku łatwiej byłoby iść poszukać Gregora czy Alexandra, jednak nie miałam również pewności, że mężczyźni żyją.
— Czy coś się stało? — zapytałam, pokonując nieśmiałość tylko po to, by uspokajająco położyć dłoń na jej ramieniu.
— Nie musicie niczego się obawiać. Jestem po waszej stronie. — zmierzyłam je obie wzrokiem, starając się złapać w ten sposób jakiś kontakt. Poczuć mogłam jedynie pod ręką tylko spinającą się Mulle. Ewidentnie się czymś stresowały.
— Jeżeli to dla was trudne możecie zacząć od czegoś łatwiejszego. — próbowałam w jakiś sposób skłonić je do rozmowy ze mną, co okazało się niezmiernie trudne.
Przez przebywanie w towarzystwie Ackermana, chyba zbytnio przyzwyczaiłam się jednak do rodzaju cichych i zamkniętych w sobie osób. W porównaniu do niego te dwie nie były więc żadnym wyzwaniem, a swoimi odruchami ciała zdradzały nie tylko swoje zaniepokojenie, ale również wzajemne wsparcie.
Presja z mojej strony z czasem wydawała się jednak coraz bardziej działać, a Samantha biorąc głębszy wdech, sięgnęła swoją prawą ręką do kieszeni, tylko po to, by potem wyciągnąć z niej napisane na szybko zawiniątko. Podsunęła je w moją stronę, sugerując tym samym, że mam je przeczytać, a ja nie wahając się więcej natychmiast za nie chwyciłam, rozwijając jego rogi. Papier okazał się niczym innym, niż znaną mi już, pisaną na szybko przepustką, w której bezpośrednio z prośbą zwracał się do mnie Alexander. Zmarszczyłam brwi co prawda nie rozumiejąc do końca, z jakiego powodu nie przekazał mi jej osobiście.
— Bieler pojechał do swojej żony od razu z miasta, bo miał bliżej i kazał nam przekazać Kapitan jego prośbę. — wyjaśniła Aurelia, dostrzegając zapewne mój niejasny wyraz twarzy.
— W Orvud zaczepił nas lekarz i poinformował Alexandra o złym stanie jego żony. — dopowiedziała Mulle, decydując się w końcu zderzyć ze mną swoje chłodne spojrzenie.
Momentalnie oddech ugrzązł mi gardle, a w klatce piersiowej jakby coś mnie ukuło. Choć przez ten cały czas Suzanne pozostawała gdzieś z tyłu mojej głowy, to jednak pamiętałam, że nie jest w dość ciekawym położeniu. Miałam co prawda nadzieję, że się z tego wyliże, jednak kiedy poruszałam jej temat z Zoe, ta ewidentnie twierdziła, że kobieta musi mieć ostre zapalenie płuc, gdyż doprowadziło to ją aż do leżenia w łóżku. Z tego, co słyszałam natomiast od Bieler'a, miała również problemy z oddychaniem oraz kasłała krwią, co też jednak nie dawało jej dość dużych szans.
Mimo wszystko wciąż posiadałam nadzieję, że żonie Alexandra uda się z tego wyjść i zarówno ona, jak i Anastazja będą mogły wspólnie z moim podwładnym cieszyć się w rodzinnym gronie kolejną przebytą przez niego wyprawą. Przyjęłam więc jego prośbę o przepustkę bez większych problemów, obdarzając obserwujące mnie w napięciu kobiety z uśmiechem, co widocznie dało im jakąś namiastkę ulgi, choć w przypadku Mulle było to jedynie lekkie uniesienie kącika ust ku górze.
— Dziękuję, że mi to przekazałyście. — wyznałam, posyłając w ich kierunku szczery uśmiech.
I choć z całą pewnością nie musiałam jako ktoś wyższy stopniem tego robić, to właśnie takie drobne gesty czy słowa, sprawiały, że zaufanie, którego nie potrafiłam zdobywać w tak drastyczny sposób, jak Levi, pojawiało się samoistnie wraz z czasem. Ponieważ jeżeli kogoś wspierasz to naturalnie i podświadomie pragniesz, by ta osoba ci zaufała, ale to tylko od niej samej zależy, czy zdecyduje się to zrobić.
Nie był to jednak koniec, gdyż zdawałam sobie sprawę, że to przekazały mi w tej chwili kobiety, było zaledwie wstępem do sedna sprawy. Mimo że zamierzałam tak naprawdę jedynie sprawdzić jak się mają, by potem zajść do chłopaków, tak nie wiadomo, nawet kiedy znalazłam się dość niekorzystnym położeniu, pragnąc jednak wysłuchać moich podwładnych do końca. Jakim Kapitanem bym była, gdybym tego nie zrobiła?
Odkaszlnęłam więc głośniej, obdarzając je znaczącym spojrzeniem, tylko po to, by znowu spotkać się z ich zmieszanymi wyrazami twarzy. Musiałam też przy tym przyznać, że z każdą chwilą ich milczenie, coraz to bardziej mnie raniło. Uważałam bowiem, że te wszystkie godziny treningów, rozmów oraz wzajemnego wspierania się, dały nam coś czego nie potrafi opisać nikt z odmiennego od nas Oddziału. Coś, czym nikt inny nie może się pochwalić, a nasze relacje nie tyle, co oparte były na wzajemnej wiedzy o sobie, ale właśnie na zawierzaniu sobie, że mimo tego, co przekazaliśmy, nic nie zaszkodzi całości.
Choć ja również nie mówiłam im o wszystkim, o szczegółach z mojego życia prywatnego oraz nie oczekiwałam czegoś takiego od nich, w momencie, gdy jednak zaczęły temat ufałam, że będą na tyle dorosłe, by dokończyć. Czy zbyt dużo od nich wymagałam? A może mój nacisk był za duży? Nie dawałam im w końcu nic, czym powinny się przejmować, a moja wyrozumiałość, choć z pewnością miała pewne granice, była przecież dość elastyczna.
— A ta druga sprawa? — dopytywałam, próbując je pośpieszyć, gdyż również nie miałam całego dnia.
Po tej krótkiej przerwie miałam jeszcze odwiedzić Erwina, by odebrać dokumenty, przyjąć do siebie potrzebujących mojej pomocy, ominąć przy tym Zoe, a jeszcze na koniec odwiedzić Levi'a u niego w gabinecie. To ani trochę nie brzmiało tak, jakbym zmieścić miała się w czasie dnia, a byłam wręcz pewna, że Ackermana odwiedzić będę zmuszona dopiero po zmroku. Przygryzłam wargę. Życie jako Kapitan nie jest jednak tak proste jak początkowo myślałam.
— Moje drogie, nie mam całego dnia. — dodałam, starając się brzmieć dalej tak samo łagodnie, jak po samym przyjściu, jednak przyznać musiałam, że coraz trudniej było mi utrzymać duchowy spokój.
Zaciskałam dłonie na białym materiale moich spodni, ukradkiem wsadzając zawiniątko od Alexandra do lewej z kieszeni. Aurelia natomiast w dziwny sposób dawała Smanthcie znać o tym, że powinny się odważyć i to właśnie ona, choć z całą pewnością kreowała się na postać słabszą, ewidentnie dodawała kobiecie w rudych lokach odwagi. Nim się zorientowałam Clarke zebrała się w sobie, siadając po drugiej stronie Mulle, w taki sposób, że kobieta teraz znajdowała się pomiędzy nami. Złapała ją mocniej za rękę i uśmiechnęła się, jednak ja dopatrzyłam się na jej policzkach drobnych rumieńców.
— Pamiętaj, że ważne jest tylko to jak ja cię widzę. — ciche słowa wydobyły się z ust brunetki, które wywarły na mnie wrażenie, że mają dużo większe znaczenie, jakiego ja nie znałam.
Były zarezerwowane tylko dla nich, a przez to sprawiały, że atmosfera zrobiła się dziwnie wyjątkowa. Czułam się w tym momencie jak ktoś obcy i oderwany od ich rzeczywistości, którego dzielnie próbowały do siebie przyciągnąć, wbrew całemu światu. Robiły to jednak zdecydowanie zbyt dobrze, gdyż mimo niezręczności, ich obecność potrafiła sprawić, że nawet będąc niewielką cząstką ich życia, czułam się ważnym elementem całości.
— Chciałyśmy cię tylko poinformować, że jesteśmy razem w związku. — wyznała w końcu Samantha, łamiąc tym samym przecinaną naszymi oddechami ciszę.
Ta wiadomość nie była co prawda czymś, czego przez ostatni czas się nie domyśliłam, gdyż ich wspólna chemia widoczna była na kilometr. Wymykały się zawsze gdzieś razem, czasami dyskretnie trzymały za ręce oraz przede wszystkim za każdym razem wspierały. A w momentach, kiedy ta druga była w niebezpieczeństwie, ta pierwsza potrafiła dla niej poświęcić wszystko, narażając na koszty również siebie.
Dobrze zdawałam sobie sprawę też z tego jak to jest, jednak do chwili, gdy nie przeszkadzało to w misjach, byłam w stanie to zaakceptować. Dodatkowo kobiety utwierdziły mnie również w tym, że nawet bez mojej obecności, z ukochaną osobą da się przeżyć najgorsze piekło i wrócić cało do domu. Były realnym dowodem na to, że założenia Levi'a były tylko obłudą oraz kłamstwem.
Mimo to obie stały się na tyle dojrzałe i odważne, dostrzegając fakt, że ich związek, choć nieudolnie ukrywany, mógłby mi w jakikolwiek sposób przeszkadzać. Ryzykowały w tym momencie więc nie tylko pozycje w korpusie na moich oczach, ale również swoje wspólne relacje, ponieważ były w stanie mi zaufać bardziej niż bym tego nawet chciała. Zbyt pochopnie je obie z początku oceniłam. Były z pewnością lojalne i oddane, a to, że mi powiedziały stanowiło tego realny dowód.
Nie potrafiłam też już dłużej kontrolować mojej poważnej miny i tylko głośno się roześmiałam. Moje struny głosowe drżały od przepływu powietrza, a przepona z każdą kolejną chwilą zaczynała mnie boleć coraz bardziej, kiedy ich zdezorientowane wyrazy twarzy, tylko mocniej pogłębiały mój nagły wybuch.
To było słodkie jak potrafiły jednym, szczerym wyznaniem przejmować się przez tak długi czas. Nie wiem co prawda ile dyskutowały i zastanawiały się, żeby mi to wszystko powiedzieć, jednak ten aspekt z jakiegoś powodu sprawiał, że rozpływałam się egoistycznie we własnej skorupie hipokryzji. I choć moja reakcja mogła wydawać się nieodpowiednia, gdyż dyskutowaliśmy na poważny temat, jakimś cudem trudno było mi przestać.
Musiałam jednak zacząć się uspokajać, by nie dawać im też już więcej powodów do niepokoju. Mogły w końcu uznać mój śmiech za wyraz ironii, a całkowicie nie to miałam przez to na myśli. Chciałam jedynie rozluźnić atmosferę i dać upust nie tylko własnym emocjom, ale zabawnemu wydźwiękowi tej sceny. No błagam, przecież chyba tylko Levi miałby ku temu coś przeciwko.
— Życzę wam szczęścia w takim razie. — odpowiedziałam szczerze, wycierając kciukiem łezki, które pojawiły się mimowolnie w kącikach moich oczu.
Spoglądałam z entuzjazmem w ich lekko uchylone ze zdziwienia usta i uśmiechałam się, gratulując im tym samym ich wzajemnego uczucia, którego nie zamierzałam w żadnym stopniu zabijać. Ponieważ jeżeli na świecie istniała miłość to istnieć mogła też nienawiść, a to właśnie dzięki temu pierwszemu i pięknemu uczuciu, mieliśmy prawo walczyć z naszymi złymi stronami, posiadając wsparcie drugiej osoby. Nic więc nie cieszyło mnie bardziej, niż odnalezienie przez moich bliskich, swojej bratniej duszy, której mogą powierzyć wszystko, czego nie powierzyli mnie, odciążając tym samym moje i tak już opchane przeznaczeniem barki.
— Zostawię was same. Cieszcie się sobą. — odparłam w końcu, gdy kobiety wlepiając we mnie wzrok, dalej nie potrafiąc wydusić z siebie słowa.
Nie miałam pojęcia, co w tym momencie czują i mogłam to jedynie podejrzewać, jednak uznałam wyjście z pokoju za jeden z lepszych wyborów. Po chwili więc wstałam i ominęłam je zgrabnym krokiem, by później wyjść z ich kwatery z uśmiechem na twarzy, kierując się do gabinetu Smith'a. Choć ten dzień zaczął się może dla mnie dość niefortunnie, tak z każdą kolejną sytuacją, zaczynałam wierzyć, że może być już tylko lepiej.
****
— Proszę! — krzyknęłam, słysząc znajome pukanie do moich drzwi.
Białe deski powstrzymywały intruzów od dostania się do mojego gabinetu, a ich obecność zdecydowanie, nieświadomie poprawiała moje samopoczucie. Nie pamiętam już, kiedy wróciłam od Erwina z górą dokumentów do wypełnienia, które dotyczyły co prawda jedynie mojego oddziału, ale przez to, że na wyprawie mnie nie było, znacznie ciężej było mi je wypełniać. Otrzymawszy od Smanthy szczegółowy raport mogłam stwierdzić, że nikomu z moich podwładnych do momentu wjazdu do dystryktu, nic gorszego się nie stało, a za samymi murami, spotkało ich zaledwie kilka groźniejszych akcji z odmieńcami.
Sam fakt, że sobie poradzili nie był dla mnie jednak wystarczający i nie skłaniał mnie jako Kapitana do popuszczenia im pasa. Nie byłam co prawda tak samo wyrachowana, jak Ackerman pod tym względem, jednak ich powodzenie mogło być przecież tylko chwilowym szczęściem, a nie pokazem realnych umiejętności. Obie wersje musiałam jednak brać pod uwagę i były dla mnie tak samo ważne, choć raczej pod względem treningu byłam prędzej jak opiekuńcza matka, a nie ta wredna ciotka, co tylko by narzekała.
Przymknęłam oczy, biorąc głębszy wdech, tylko po to, by za chwilę oprzeć się o sąsiadującą z moim stolikiem ścianę. Czułam jak ręce od pisania mi drętwieją, a głowa migrenowo uciska, będąc przeciążona zdecydowanie zbyt dużą ilością informacji. Co prawda mogłam pracować tak jak Hanji, pomijając mniej ważne dokumenty, jednak nie chciałam popuszczać sobie pod względem obowiązków, gdyż po prostu one do mnie należały.
Co, jeżeli przegapiłabym ważny aspekt w zaopatrzeniu i na następnej wyprawie okazałoby się, że mamy za mało rac? Oczywiście, ktoś miałby ich o kilka więcej, aczkolwiek nie zmieniało to złego aspektu sytuacji. Momentami po prostu byłam perfekcjonistką, która chciała wiedzieć wszystko, a to choć doprowadzało mnie przy tym do zmęczenia, stawało się również wyjątkowo przydatne później. Innymi słowy; nic nie szło na marne.
— Eren? — spytałam, dostrzegając przyjaciela, zamykającego za sobą drzwi.
Zdziwiła mnie jego obecność tutaj, gdyż o tej porze większość osób powinna już powoli kłaść się do łóżek. Fakt ominęłam kolację, by wyrobić normę, jednak to też nie skłaniało nikogo do szczególnej troski o mnie. Nie miałam jednak na ten moment pojęcia, czy brunet przyszedł tutaj jedynie po to, by mnie o to zapytać, czy może w innej, bardziej lub mniej, poważnej sprawie.
Wskazałam mu miejsce naprzeciw mnie, by mógł spocząć, podczas gdy ja będę zabierać się za sortowanie tego co, już uzupełniłam. Gdy już tu zrobił, na chwilę obdarzyłam go tylko pytającym spojrzeniem.
— Co cię do mnie sprowadza? Nie możesz spać? — zagadnęłam, uśmiechając się pod nosem.
Bardziej co prawda liczyłabym o tej porze na obecność Zoe, czy innych wyższych stopniem od kadetów, aczkolwiek los potrafił mnie coraz to bardziej zadziwiać. Nie spodziewałam się Jeager'a który, choć miał do mnie bliżej niż inni moi przyjaciele, gdyż zasypiał w znajdujących się pod wieżyczką lochach, nie przychodził do mnie częściej niż musiał.
Kiedyś, gdy jeszcze byłam w Oddziale Specjalnym co prawda organizowaliśmy spotkania właśnie u mnie, ze względu na większą niż w barakach, czy skrzydle ilość miejsca, aczkolwiek nie było to częste. Wizyty te skończyły się natomiast w momencie, gdy przyjęłam funkcję Kapitana, a ten pokój stał się w pewnym stopniu miejscem publicznym, do którego przychodzą osoby potrzebujące moich uprawnień. Nie brakowało też oczywiście żartownisiów, którzy korzystali z mojej dziwnej popularności wśród żołnierzy. Nadal nie miałam pojęcia o co im z tym wszystkim chodzi.
— Jutro jest dzień wolny, prawda? — spytał, uśmiechając się pod nosem.
Nie miał już na sobie typowego munduru w przeciwieństwie do mnie, a jedynie swoją ulubioną koszulkę z rzemykami na wysokości obojczyków wraz z ciemnymi i o wiele wygodniejszymi szortami, które nie były tak przylegające do ciała, jak te białe spodnie, używane przez zwiadowców na co dzień. Wszystko więc wskazywało na to, że szykował się do odpoczynku, decydując się jeszcze przed nim mnie odwiedzić. Odwzajemniłam jego uśmiech.
— Zgadza się. — odpowiedziałam, przekładając mniejszy stos dokumentów na moją prawą, gdzie znajdowały się już papiery przeze mnie odpowiednio zatwierdzone i podpisane.
Świeca nieprzyjemnie grzała, sprawiając, że mimo temperatury było mi jeszcze bardziej gorąco, a uchylone drzwi balkonowe wydawały się wcale nie pomagać. W takich momentach naprawdę nienawidziłam lata, gdyż nawet nocą nie dało się wytrzymać w jednym pokoju bez pomocy chłodnych okładów.
— Planujemy coś? — zaciekawiłam się, łącząc odpowiednio wątki.
Domyślałam się, że podczas mojej nieobecności na kolacji grupa zaplanowała coś, w co chciała mnie wciągnąć. Wiele razy już tak robili i choć nie miałam im tego za złe, czasami przeklinałam w duchu, że nie informowali mnie o tym chociaż wcześniej. Czas spędzony w ich towarzystwie zawsze był dla mnie czymś ważnym, tak samo dni wolne, a to, że właśnie szykował się jeden z dłuższych, nie tyle, co zamierzałam go zagospodarować nareszcie na spotkania towarzyskie, ale na, chociażby własny komfort.
— Tak w zasadzie, to chcieliśmy cię jutro wyciągnąć do miasta. — przyznał Eren, drapiąc się po szyi w gestii onieśmielenia.
Z reguły to właśnie on wydawał się mnie gdzieś wyciągać najczęściej, więc i tym razem nie było to dla mnie większym zdziwieniem. To tak jakby większość pragnęła towarzystwa, ale z jakiegoś powodu bała się mnie o coś po prostu spytać. Jeżeli mieliby wystarczająco dużo chęci, to przecież mogliby przyjść wszyscy. Parsknęłam.
Od kiedy wypełniałam te papiery, zaczęłam zdecydowanie aż zbyt analitycznie myśleć. Jeżeli dalej tak pójdzie, zacznę się ich czepiać o najmniejsze czynności, które byłyby dla mnie emocjonalnie podejrzane. Uspokój się.
— W ten upał? — westchnęłam męczeńsko, drocząc się z nim, tylko po to by na widok jego zmarniałego wyrazu twarzy, chwilę potem wybuchnąć śmiechem. Czasami to obeznanie Eren'a w sytuacji potrafiło nieźle mnie rozbawić.
— Co ty... — dodałam chwilę potem z o wiele bardziej pozytywnym wydźwiękiem, szczerząc się w jego kierunku.
Szybko omiotłam blat biurka wzrokiem, po czym przeniosłam spojrzenie na jadeitowe tęczówki, które zaskakująco przypominały mi te należące do Aurelii. Dzisiaj niezwykle dużo się działo, a jutro zapowiadało się wcale nie lepiej. Powoli zaczynałam podejrzewać, że następne dni będą dla mnie nie tylko ciekawą niespodzianką, ale również i wyzwaniem.
— Pewnie, że z wami pójdę. — zgodziłam się, chwytając w dłoń kacze pióro. Drugą ręką natomiast przysunęłam sobie również i kałamarz, by w jak najkorzystniejszej odległości, umożliwiał mi szybsze pisanie.
Nie chciałam zaniedbywać innych relacji, na rzecz Levi'a, więc nawet jeżeli istniałaby opcja, że to właśnie z nim mogę się jutro zobaczyć, również odpowiedziałabym na pytanie przyjaciela twierdząco. Korpus stał się dla mnie odpowiednikiem rodziny i za nic w świecie nie zamierzałam z tego wszystkiego rezygnować. Chciałam walczyć tak długo jak, to jest możliwe i wspierać ich na tyle ile potrafię. Pragnęłam już zawsze mieć ich wszystkich u boku, co choć samolubne, wydawało mi się jedynym prawdziwym i szczerym uczuciem.
W stolicy nie miałam już czego szukać, tym bardziej w Podziemiach, a siedziba zwiadowców była jedynym miejscem, gdzie wszyscy ważni dla mnie ludzie razem żyli, wspólnie się o siebie troszcząc. Posiadaliśmy te same interesy, jednocześnie wyciągając swoje serca w kierunku wizji Erwina, ale także kochaliśmy nimi towarzyszy, którzy byli dla nas dobrzy. Powinniśmy się cieszyć każdą chwilą bez żalu, że czegoś nie wykorzystaliśmy.
— Obawiałeś się, że nie? — zaśmiałam się, dostrzegając zarys dezorientacji na niepewnej wciąż twarzy Jeager'a. Nastolatek skinął mi jednak głową, potwierdzając tylko moje przypuszczenia.
Choć brunet w towarzystwie był raczej cichy — o ile nikt go nie zdenerwował — tak, gdy uruchamiała się jego żądza na tle sprawiedliwości, mógł po prostu wariować. Razem z Arminem i Mikasą trzymał się co prawda najbliżej, co nie powstrzymywało go od przyjaźni również i z innymi. Kiedy jednak do paczki dochodzili Connie, Jean, Sasha oraz inni, robiło się po prostu weselej, a cała atmosfera, która dotychczas panowała, drastycznie się zmieniała.
Dlatego, kiedy nawet jedna osoba odłączyłaby się od całości, czułoby się niewypowiedzianą na głos pustkę w sercu i duszy. Nie dziwiłam się więc, że tak zależało im na moim towarzystwie. Czułam bowiem w stosunku do nich to samo.
— Ostatnio wyglądałaś na dość zmęczoną, więc nawet bym się nie zdziwił. — wytłumaczył mi, wskazując na dokumenty, wciąż leżące na blacie, którymi jeszcze musiałam się zająć. Martwił się.
Zagryzłam odruchowo wargę, mocniej ściskając pióro w dłoni. Czułam się w pewien sposób winna, że nawet w tym momencie, kiedy byłam z przyjacielem sam na sam, nie mogłam mu poświęcić pełnej uwagi. Co prawda spędzałam ze znajomymi mniej czasu przez obowiązki Kapitana, aczkolwiek myślałam, że mam to wszystko pod kontrolą.
Bywało, że znikałam tylko po to, by odbyć trening, albo wypełnić papiery, jednak nie odczuwałam presji upływu czasu. Starałam się zawsze skończyć wszystko jak najszybciej, by móc się cieszyć obecnością towarzyszy przy boku, sprzątać, gotować, czy dyskutować. Nigdy nie podejrzewałabym też, że odniesie to tak realny wpływ na moich przyjaciół. Przeklinałam w duchu swoją ślepotę i wyobcowanie, jeżeli chodziło o niektóre sprawy.
— Wybacz. — wyznałam, spuszczając głowę, przez co zerwałam nasz kontakt wzrokowy.
Coś ściskało mnie w klatce piersiowej, sprawiając, że najchętniej rzuciłabym to wszystko przez okno, skupiając się tylko na Erenie. Gdybym to jednak teraz zrobiła, praca wróciłaby do mnie kolejnego dnia, a cały wolny czas, który był mi przydzielony od wyżej postawionych, przepadłby tak samo szybko, jak się pojawił.
— Postaram się wygospodarować dla was więcej czasu. — obiecałam, zaciskając szczękę.
Widocznie, nawet kiedy myślałam, że wszystko jest już dobrze, potrafiło się znaleźć coś, co zaniedbałam, będąc tego całkowicie nieświadoma. Dobrze, że niektórzy byli, chociaż na tyle mili, by zwrócić mi na to uwagę. Zawsze dawało mi to jakieś szansy, próby naprawienia tego, co nieumyślnie zaniedbałam.
— W porządku. My rozumiemy, że masz teraz więcej obowiązków. — zmieszał się brunet, zaczynając niekontrolowanie gestykulować. Ja natomiast szybciej zamrugałam, przyglądając się mu.
Było mi miło, że próbuje mnie w jakiś sposób pocieszyć i dać do zrozumienia, że nie wszystko wygląda w ten sposób jak to odbieram, jednak robił to w tak nieudolny sposób, że nie mogłam powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. To oznaczało, że przyjaciele, nawet jeżeli nie wiedzieli jak mi pomóc, przejmowali się moim losem, a to stawało się kolejnym faktem świadczącym o tym, że warto ich przy sobie mieć. Ponieważ jeżeli nie mielibyśmy kogoś, kto by się o nas troszczył, życie stawałoby się dziwnie puste.
— Po prostu, nie przeciążaj się. — dokończył, swoją myśl, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.
Siedział naprzeciw mnie lekko zgarbiony, jednak wciąż udowadniając mi, że jego obecność przy mnie nie jest tylko zachcianką, a przejawem czegoś więcej. Troszczył się o mnie na swój własny sposób, na co odwdzięczyłam się jedynie lekkim uśmiechem.
— Postaram się. — odpowiedziałam w końcu, przykładając wolną dłoń do piersi w gestii pewnego rodzaju obietnicy.
Mimo pracy miałam dzisiaj zdecydowanie zbyt dobry dzień, by coś takiego było mi go w stanie popsuć. Nie chciałam martwić moich przyjaciół, tak samo, jak sama nie chciałam się o nich bać. To działało w obie strony, a na ten moment, obecny stan rzeczy, gdzie będę ich zapraszać do gabinetu nawet na krótką rozmowę powinien dać im pewność, że wszystko jest ze mną dobrze.
Potem Eren się już nie odezwał, a ja z powrotem zabrałam się za wypełnianie dokumentów, by wyrobić się z tym, chociaż do jutra. Co jakiś czas przecierałam oczy i zwracałam na niego uwagę, jednak ten wydawał się jakby utknąć w swoim własnym świecie, podczas obserwacji moich poczynań. Nie wiem co go w tym wszystkim tak interesowało, jednak z jakiegoś powodu jego obecność, sprawiała również, że czułam się żywiej. Nie chciało mi się tak bardzo spać, jak wcześniej i nabrałam większej motywacji do działania. Zapewniał mi chęci i wypełniał pustkę, za co zdecydowanie będę mu musiała później podziękować.
Z czasem jednak całkiem już zrobiło się ciemno, a przez balkon do mojego pokoju zaczęły dostawać się nocne żyjątka, ciągnąć do płomienia wykorzystywanej przeze mnie świecy. Szczególnie denerwujące były ćmy, które brunet starał się ode mnie odganiać, co jednak niezbyt mu wychodziło. Ostatecznie więc nakazałam mu zamknąć przeszklone drzwi i usiąść na łóżku, by choć trochę wygodniej spędzał tutaj wraz ze mną czas.
Kątem oka dostrzec mogłam, jak zmęczenie po wyprawie z każdą chwilą zaczyna go dość mocno zmagać. Nie było więc nawet jeszcze północy, gdy Jeager zaczął machinalnie ziewać i przecierać oczy. Kiwał się na łóżku, zapewne nie chcąc zostawiać mnie z tym wszystkim samej i pobudzał się uszczypnięciami, by przez przypadek nie zasnąć. I choć było to z jego strony urocze, to nie zamierzałam go przecież aż tak wykorzystywać. Zawsze mogłam sobie poradzić sama, nawet jeżeli w jego towarzystwie siedziało mi się po prostu milej.
Brunet miał zdecydowanie zbyt dobre serce, ale zbyt podatny na głupoty rozsądek, by jednak poddać się i wrócić do siebie. Kiedy więc ponownie próbował nie położyć głowy na jednej z moich poduszek, podniosłam się z siedzenia i podeszłam do niego, pociągając go za rękaw koszulki. Szary materiał był jednak zaskakująco miły w dotyku i choć wydawał się dość stary, to rozumiałam, z jakiego też powodu brunet wybrał akurat to ubranie jako swojego rodzaju piżamę.
Nastolatek natychmiast się ożywił, spoglądając na mnie spod lekko przymkniętych powiek. Na jego ustach błąkał się drobny uśmiech i gdyby nie to, że nie miał już tak dziecinnej twarzy, najchętniej porównałabym go do nieposłusznego dziecka, które postanowiło poczekać na swoich rodziców do późna, tylko po to, by uczynić im radość. Bywały momenty w korpusie jak ten, kiedy czułam się jak matka sprawująca nad wszystkimi opiekę, choć tak w zasadzie dopiero w momencie, gdy miałam okazję zajmować się Anastazją, mogłam wiedzieć jak to jest nią być choć w niewielkim stopniu.
Zauważałam załamania emocjonalne bliskich mi ludzi, ich zmartwienia i smutki, próbując w jakiś sposób im zaradzić, a kiedy nie dawałam rady, czułam się jakbym nie spełniała się w roli ich znajomej. Potrzebowałam ludzi wokół mnie, którym mogłabym zaufać i wspierać ich, a to, że przyzwyczaiłam się w pewnym stopniu do bycia wykorzystywaną, sprawiało, iż zawsze chciałam coś dla nich za darmo robić.
W przeciwieństwie bowiem do przeszłości, w zamian otrzymywałam od nich najpiękniejsze uśmiechy oraz zwykłą wdzięczność, która dla mnie była więcej niż wystarczająca. Czerpałam satysfakcję z uszczęśliwiania innych, jednocześnie sama ciesząc się ich radością. Można powiedzieć, że moje poświęcenia miały pozytywny wydźwięk, nawet gdy ktoś z boku pomyślałby, że jestem doszczętnie wykorzystywana.
Tym razem dlatego, by nie musieć się kłócić z Eren'em, o to by udał się do siebie na spoczynek, postanowiłam w subtelny sposób odprowadzić go pod lochy i delikatnie skierować go do łóżka. Po drodze zajrzałabym również do pomieszczenia gospodarczego, gdzie mogłabym zrobić sobie herbaty. I choć nie miałam na nią jak na razie ochoty, tak wiedziałam, że w późniejszych godzinach może mi się jeszcze przydać, ze względu na jej pobudzające właściwości.
— Pójdziesz ze mną do gospodarki? Chciałabym zrobić sobie coś do picia. — zaproponowałam, obdarzając bruneta sugestywnym spojrzeniem.
Widać było, że ledwo kontaktował, lekko kiwając się na boki. Nie miałam też pojęcia czy patrzy zamglonym wzrokiem bardziej na mnie, czy na coś, co znajduje się za mną, jednak nie to było teraz najważniejsze. Powoli podniósł się na równe nogi, tylko po to, żeby lekko się wyciągnąć i potaknął mi cicho, w znaku zgody. Był jednak tak nieprzytomny, że wątpiłam, iż nie wziął tego za element swojego snu, niżeli za rzeczywistość.
Odwróciłam się szybko na pięcie, by zgarnąć obecną na moim biurku lampę naftową. Korytarz o tej porze dnia nie dość bowiem, że był ciemny, to jeszcze strome schody prowadzące w dół nie ułatwiały wcale zejścia. Jeżeli miałabym określić, jaki był minus mieszkania na poddaszu, to z całą pewnością powiedziałabym, że ilość stopni, która prowadziła do pokoju. I choć wynagradzały mi to piękne widoki oraz balkon, to musiałam przyznać, że ciągłe wchodzenie i schodzenie tutaj najbardziej mnie do tego zniechęcało. Ponieważ choć nie było po mnie tego widać, to nie przepadałam za robieniem czegoś nad wymiar problematycznego, a akurat to mogłabym uznać u siebie za przejaw lenistwa. Jakim cudem treningi mnie nie zniechęcały, a to potrafiło? Dalej nie wiem.
— Idziesz? — spytałam bruneta, podchodząc do drzwi tylko po to, by za chwilę bez cienia wahania je otworzyć.
Nie miałam czasu, by poświęcać go na ociąganie się. Pragnęłam zająć się przyjacielem i jednocześnie jak najszybciej tutaj wrócić, żeby dokończyć pracę. Należałam do osób które, gdy rozpoczęły już swoje zadanie, to za wszelką cenę musiały je skończyć. Nie lubiłam siadać do czegoś dwa razy albo wracać do tego, co już miałam za sobą, a przynajmniej od czasu zamknięcia przeszłości oraz pogodzenia się z nią. Zamierzałam teraz przeć przed siebie również w najprostszych sytuacjach. Eren błagam no, rusz się chłopie i daj mi to zrobić.
Kiedy jednak widziałam jak marnie, idzie mu ruszanie się, westchnęłam głośniej, decydując się do niego podejść. W tym momencie naprawdę przydałby mi się ktoś, kto by go stąd zabrał i nieważne czy byłaby to Mikasa, Levi, czy Jean — nie obchodziło mnie to — gdyż jeżeli miałam jutro jechać razem z nimi do miasta, choć w jakimś stopniu wypoczęta, musiałam teraz za wszelką cenę zaprowadzić go do łóżka.
Tak jak się spodziewałam, nie było prosto, gdyż brunet zataczał się prawie tak jakby był pijany i mimo mojego wsparcia, praktycznie obijał się o ściany. Gdyby nie to, że podtrzymywałam go za ramię, to zapewne spadłby z tych schodów i byłby potem mocno poturbowany.
Przyznać jednak musiałam, że jego zdolności samoleczenia, zapewne uchroniłyby go przed śmiercią w taki sposób, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że nie miałam serca po tym wszystkim tak go potraktować. Oczywiście starał się zachowywać świadomość, co przychodziło mu z trudem i tak w zasadzie, dopiero kiedy zatrzymałam się z nim na piętrze — gdzie znajdował się gabinet Ackermana — wydawał się bardziej obudzić.
— Co się dzieje? — wymamrotał, kiedy zorientował się gdzie się znajduje.
Szybciej zamrugał i wyrwał mi się, klepiąc się po policzkach w celu ożywienia się, co chociaż w mniejszym stopniu moim zdaniem wydawało się podziałać. Ja natomiast tylko przewróciłam oczami, czując jak świerzbi mnie ręka, by go uderzyć. Choć w stosunku do Levi'a potrafiłam jakoś się ograniczać, tak teraz zdecydowanie zbyt szybko puszczały mi nerwy.
Nie byłam co prawda tak bardzo zmęczona jak brunet, aczkolwiek jego zachowanie stawało się dla mnie mocno irytujące, nawet jeżeli gruntownie stanowiło ono chęć zapewnienia mi wsparcia. Późna godzina ciążyła mi na głowie, analityczne informacje wciąż przytłaczały, a ja przez to wszystko powoli przestawałam panować nad logiką, dając zapanować u siebie emocjom. Przymknęłam więc na chwilę oczy i wzięłam głębszy wdech, odpowiednio układając sobie w głowie słowa, by nawet nie do końca kontaktujący Eren, był w stanie mnie zrozumieć. Pomogło mi to również w niewielkim stopniu się uspokoić. Przełknęłam ślinę.
— Słuchaj, jestem naprawdę wdzięczna, że chcesz mnie wesprzeć... — zaczęłam, starając się być dla niego jak najbardziej życzliwa.
— Jednak nie uważasz, że jesteś już dość zmęczony po wyprawie, by jeszcze ze mną siedzieć? — dokończyłam, bardziej pytając niż stwierdzając.
Czułam się z jednej strony trochę głupio, odrzucając tak jego pomoc, aczkolwiek był to już moment, w którym nie była już ona pomocą. Tak jak i inni miałam limit swojej wytrzymałości, a ktoś zmęczony, kto ledwo trzyma się w pionie, zaczynał mnie wołać do tego, bym też już sobie odpuściła. Brak chęci jednak, z całą pewnością nie był tym, czego dodatkowo bym tej nocy potrzebowała. Wielokrotnie byłam w stanie przyuważyć, jak Levi z irytacją podpisuje kolejne papiery, niejednokrotnie prychając w oburzeniu pod nosem. Jego to wszystko męczyło, gdyż już dawno stracił do tego zapał, a ja wciąż, póki go posiadałam — przynajmniej psychicznie — wytrzymywałam.
Jeager musiał to zaakceptować, nawet jeżeli w ten sposób go raniłam. Na całe też szczęście nie myślał już trzeźwo, a wyrzucał z siebie wszystko wprost. To, co wypowiadały jego usta, pomyślała najpierw jego głowa, nie do końca analizując już wątki. Nie były to co prawda odpowiedzi problemowe, a takie, które wpierw zwracały uwagę na stan fizjologiczny. Brunet ewidentnie reprezentował siebie głosem; „chce spać", nie będąc tego nawet świadomym.
— Byłabym szczęśliwa, gdybyś poszedł się położyć. — stwierdziłam, lekko unosząc kąciki ust ku górze, by wydawać się bardziej przyjazna.
— Ale... — wymamrotał, drapiąc się po głowie.
Nie wyglądał też przy tym na dość zadowolonego, jednak widocznie, wystarczająco się już wahał, by nie mieć siły przytoczyć mi odpowiednich kontrargumentów. Dlatego nim jeszcze bardziej rozwinął swoją myśl, postanowiłam mu przerwać. Wiedziałam, że bardziej chodziło mu tutaj o moje samopoczucie i nie przejmował się w tej chwili sobą, więc musiałam jak najbardziej uzmysłowić mu, że dam sobie radę, by nie miał już ze mną związanych wyrzutów.
— Nie martw się o mnie. — machnęłam zbywając go ręką, biorąc przy tym głębszy wdech.
— Ze wszystkim szybko się uwinę i zaraz też będę iść spać. — przekonywałam go, sama nie będąc do końca utwierdzona w swoich słowach.
Papierów było trochę, a ja ze względu na to, że nie miałam okazji ich aż tak często wypełniać, nie miałam jeszcze w tym takiej wprawy jak inni z dowództwa — a przynajmniej tak myślałam. Mogłam mieć więc tylko nadzieję, że moje założenia się potwierdzą, a ja sama będę wystarczająco wypoczęta, by jutro w pełni cieszyć się dniem wolnym.
Kątem oka spojrzałam na zacieniony korytarz, gdzie znajdował się gabinet Ackermana i uśmiechnęłam się do siebie, nie dostrzegając charakterystycznego światła w szparze od jego drzwi, które świadczyłoby o tym, że wciąż jest na nogach. Chociaż on nareszcie sobie odpoczywa.
Następnie spojrzałam znowu na Erena, który ze wciąż niepewnym wzrokiem, spoglądał raz to na mnie, a raz na pomieszczenie gospodarcze, chyba nie do końca uznając moje zdanie. Lekko marszczył brwi, tylko po to, by za chwilę zmierzwić swoje i tak już rozczochrane włosy. Prychnął pod nosem, zaciskając usta w wąskiej linii, a kiedy widocznie spostrzegł, że jego postawa nie wywołała na mnie żadnego wrażenia, męczeńsko westchnął. Nie wiem co to miało na celu, ale niech mu będzie.
— Niech ci będzie. — odparł w końcu, przełamując krótką chwilę ciszy, gdy widocznie dotarło do niego to co powiedziałam.
Jego wymowne jadeitowe tęczówki, spoglądały na mnie jednak wciąż z dziwną podejrzliwością, a twarz, choć zapadnięta lekko ze zmęczenia, wydawała się na chwilę rozpromienić, jakby zobaczył we mnie coś, czego pragnął. Posłałam w jego kierunku uśmiech, który miał być niejako moją niemą odpowiedzią na podjętą przez niego decyzję, jednak znacząco również miało się wrażenie, że nie wystarczał. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio przeżyłam aż tak dziwną konwersację z kimś.
— Życzę ci w takim razie dobrej nocy. — dodałam ostatecznie, czując się z tą sytuacją trochę aż nazbyt dziwnie.
Zacisnęłam dłonie na metalowej rączce, trzymanej wciąż przeze mnie lampie naftowej, spuszczając wzrok na skórzane buty. Choć w skrzydle było z całą pewnością chłodniej, ich materiał wciąż nieprzyjemnie grzał mnie w nogi, a przyklejająca się do ciała koszula wręcz zachęcała mnie do wzięcia orzeźwiającego prysznica. Mój osobisty stan nie dość, że mi przeszkadzał to jeszcze, potęgował dziwnego rodzaju niezręczność, która zapanowała pomiędzy mną a Eren'em, a jakiej nie potrafiłam zrozumieć.
Możliwe, że czułam się w ten sposób przez buzujące w moim ciele hormony nastolatki, które pojawiły się w momencie, gdy Levi zaczął poświęcać mi zdecydowanie więcej uwagi, aczkolwiek wciąż nie wyjaśniały zmiennego podejścia do drugiego człowieka. Zdecydowanie potrzebowałam spędzać więcej czasu w towarzystwie ludzi — ewidentnie zdziczałam i próbowałam wszystko roztrząsać na darmo.
— Kolorowych snów. — odpowiedział mi brunet, zaraz przed tym, jak kolejny raz tego wieczoru ziewnął.
Moment potem już, widocznie się nie ociągając, znikł mi z oczu zataczając się na prawy bok. Odwrócił się w stronę schodów i oparł o ścianę, stabilizując swoje położenie, tylko po to bym zaraz słyszeć, mogła stukot jego butów, obijających się o pojedyncze, kamienne stopnie oraz znikającą sylwetkę. Szedł do lochów całkowicie po ciemku, jakby dobrze znał drogę i każdą nierówność pod stopami. Nasłuchiwałam jego kroków z uwagą i dziwnego rodzaju zawieszeniem, aż do momentu, kiedy całkiem nie ucichły zlewając się z otaczającą mnie ciszą.
Kiedy Jeager odszedł, zostałam bowiem kompletnie sama na korytarzu pogrążonym w częściowej ciemności i ogłuszającej ciszy. Przez uchylone na półpiętrze okno nie było nawet słychać świstu wiatru, a wszyscy wydawali się posnąć, dając mi wrażenie pewnego rodzaju wyjątkowości. Żadnych przyciszonych rozmów, kroków, skrzypienia podłogi, czy czegokolwiek, a jedynie moja stojąca na korytarzu osoba. Przełykając ślinę obróciłam się na pięcie, tylko po to by szybko zaparzyć sobie herbatę, a kiedy dość sprawnie mi to poszło, chwyciłam wolną ręką za porcelanowe uszko i udałam się w drogę powrotną do mojego gabinetu.
Para unosiła się znad ciemnej cieczy, a płomień rozświetlał wyłożone kamieniem korytarze, kiedy brałam głębszy wdech. Wracałam do swojego zajęcia w o wiele lepszym humorze, z uśmiechem na twarzy, a wcześniej odrętwiała ręka, którą ledwo dawałam radę dalej pisać, zdążyła przez tę chwilę wrócić do dawnego stanu i była już w pełni gotowa do dalszej pracy. Mimo wszystko, to krótkie wyjście, choć z początku było dla mnie mocno irytujące, widocznie wyszło mi na dobre.
Kiedy jednak weszłam do gabinetu, myśląc, że już nikt nie będzie mi przerywał, a ja zdążę przed świtem skończyć papierologie i rozsiadłam się przy stoliku, rozpoczynając składanie podpisów oraz czytanie ważniejszych fragmentów, po moim pokoju znów rozległ się odgłos pukania. Nie było jednak ono charakterystyczne dla żadnego rodzaju osób, które bym kojarzyła, a wydawało się bardziej taktowne oraz minimalistyczne. Hanji w końcu pewnie nawet by się takim drobnym gestem świadczącym o kulturze nie kłopotała, jak zrobiła to rano w kuchni. Założyłam również, że Eren nie wracałby się do mnie po moim naciskaniu na niego, czy przez wzgląd na jego zmęczenie.
Jedyną opcją pozostawał ktoś z dowództwa kto siedział do późna, oprócz Ackermana, który również tak samo, jak Zoe nie miał zwyczaju by pukać. Szybko spojrzałam na zegarek orientując się, że jest już grubo po północy, ale dopiero w momencie, gdy charakterystyczne stukanie rozbrzmiało ponownie, byłam w stanie się otrząsnąć i odpowiednio zareagować. Przygryzając wargę, z szybciej bijącym w piersi sercem, wstałam i poprawiłam zarzuconą na ramiona, żołnierską kurtkę, tylko po to, by zbliżyć się do białej powierzchni drzwi.
Z jakiegoś powodu trzęsły mi się ręce, a niepokój zawitał w duszy, przyprawiając mnie o dreszcze. Co prawda korpus był strzeżony i nikt spoza niego raczej nie miał realnej szansy, by bez dostrzeżenia dostać mógł się do środka, aczkolwiek po tym ilu zdrajców kryło się w naszych szeregach i tym, że kręcili się z reguły wokół mnie, napawało mnie to nie tyle, co niepewnością, ale realnym lękiem. Mimo że znałam różnego rodzaju techniki walki, posiadałam Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości jakieś piętro niżej który, tylko gdyby usłyszałby moje krzyki — od razu by do mnie przybył, to bałam się pociągnąć za klamkę, by stanąć twarzą w twarz z przybyszem.
I tak samo dobrze, jak zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, wiedziałam również, że nie mogę pozostać bierna skoro przybysz mógł być równie dobrze pierwszym, potrzebującym mojej pomocy kadetem, który coś wywinął w nocy. Musiałam coś zrobić, jednocześnie nie wariując z targającego we mnie stresu. Podejrzliwość nigdy jednak nie przestawała mnie opuszczać i każdy, kto zachowywał się choć trochę inaczej, a był mi mało znany, stawał się dla mnie równoznaczny z kimś niebezpiecznym, kto może zrobić mi krzywdę.
Oczywiście moje zaufanie do ludzi i tak już w większym stopniu zostało wzmocnione przez sprzyjające mi otoczenie, jednak w dalszym ciągu najlepiej czułam się wśród swoich, którzy nigdy nie dopuściliby się na mnie czegoś gorszego. Tylko im mogłam powiedzieć wszystko bez stresu, że coś źle odbiorą i tylko dla nich byłam w stanie się odsłonić.
Przełknęłam ślinę, chwytając metalowy element klamki i po raz ostatni przymykając oczy, by dać sobie choć trochę odwagi, otworzyłam drzwi na oścież tylko po to, by przed oczami zetknąć się z ogromnym torsem. Szybciej zamrugałam, spoglądając na wznoszącą się na wysokość mojego czoła masywną dłoń, która chwilę potem stanowczo przylgnęła do mostka, wydając przy tym niemy odgłos. Dopiero, jednak gdy uniosłam głowę do góry, spotkałam się z poważnym wyrazem twarzy i chłodnymi tęczówkami, połączonymi z miodowym odcieniem włosów — rozpoznałam w przybyszu nikogo innego jak Pułkownika Miche.
Jego prawie dwumetrowa postawa sięgała ponad ramę niewielkich jak dla niego drzwi, a salutujący przede mną mężczyzna sprawił, że przez dobrą chwilę nie potrafiłam odpowiednio zareagować. Do moich nozdrzy dotarł delikatny zapach kardamonu oraz fiołka, który zapewne pochodził od wody kolońskiej wykorzystywanej przez zwiadowcę, a na jego cichy pomruk, moje zastałe dotąd mięśnie, dodatkowo się spięły.
Musiałam przyznać, że kompletnie się go nie spodziewałam, a to iż nie miałam jeszcze nawet okazji, by zamienić z nim słowo, napawało mnie dziwnego rodzaju onieśmieleniem. Zachariusa znałam bowiem jedynie z widzenia, a od Hanji wiedziałam, że przebywa on przez większość czasu z zajętym Erwinem, pomagając mu w ważniejszych sprawach. W korpusie krążyły również plotki, że to właśnie Miche jest zaraz po Levi'u najlepszym żołnierzem o niezwykłych zdolnościach i gdyby nie obecność czarnowłosego w szykach, to właśnie on nazywany byłby Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości.
Świadomość tego sprawiała, że pojawiająca się w moim gardle gula, wydawała się powiększać, a trzęsąca się dłoń dość mozolnie odpowiedziała na jego salut. Zwykle nie obawiałam się tak bardzo kontaktów społecznych, aczkolwiek ten człowiek wraz ze Smith'em potrafili sprawić, że ludzie czuli w ich kierunku, dziwnego rodzaju dumę i szacunek, nawet jeżeli nie została ona im nakazana odgórnie. Blondyn miał ponadto stanowisko Pułkownika, czyli był już nade mną w hierarchii, więc naturalnie to poważanie mu się należało.
Nie zmieniało to jednak aspektu, że gdy nade mną na samym początku kontrolę sprawował Levi, nie czułam się szczególnie powołana, by przejawiać w jego kierunku jakiekolwiek wymagane społecznie zachowania. Z Hanji zresztą było podobnie i staliśmy dzięki temu na stopie więcej niż przyjacielskiej. Nigdy jednak nie potrafiłam pod tym samym kątem spojrzeć na Erwina, czy innych a przez to wydawali się dla mnie nieosiągalni, nawet w momencie, gdy normalnym były służbowe wizyty, w celu załatwieniu spraw związanych z korpusem. Powinnam czuć się w tym wszystkim naturalnie, a wychodziło to tak jakbym przeżywała jedną z ważniejszych w moim życiu wizytacji, które decydować miałyby o moim „być, czy nie być".
— Proszę wejść, Pułkowniku. — nakazałam mu w końcu, starając się przybrać bardziej poważny wyraz twarzy.
Odsunęłam się również na bok, uchylając szerzej drzwi, by ten sporej wielkości mężczyzna, mógł komfortowo przejść przez próg mojego pokoju. Obserwowałam następnie jak opuszcza dłoń i zachowując ostrożność, schyla się, by nie uderzyć o nic głową, co w przypadku mojego pokoju na poddaszu i jego wzrostu, było niestety dość prawdopodobne. Charakterystyczne skosy nie były bowiem korzystne, dla nikogo, a szczególnie nie dla osób wybitnie wyrośniętych. Wydawało mi się w końcu, że Miche jest nawet wyższy od Erwina, co w porównaniu z pokrojem mnie i Levi'a w ogóle się nie łączyło. Sięgałam bowiem Zacharius'owi do połowy klatki piersiowej i by nawiązać z nim jakikolwiek kontakt wzrokowy, czego nakazywała kultura, musiałam się bardziej postarać. Dla mnie wyglądał jak jeden z mniejszych tytanów, który jednak nie grzeszył urodą.
Nie wiedziałam co prawda ile mężczyzna miał lat, jednak nie wyglądał na o wiele starszego od Smith'a, a posiadany zarost ponadto dodawał mu wieku oraz uroku. Miał zacięty wyraz twarzy, choć w obecnej sytuacji nie wydawał się raczej agresywny. Biło od niego spokojem, choć może i też późna pora jakoś wpływała na mój powierzchowny osąd wobec niego.
— Przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze. — jego dość mocny baryton wybrzmiał w moich uszach, przyprawiając mnie o nieprzyjemne dreszcze, kiedy z powrotem znalazłam się za swoim biurkiem.
Blondyn spoglądał na mnie z odległości, decydując się jedynie stać, choć jego spojrzenie wciąż nie wydawało się mnie opuszczać. Skanował uważnie zarówno otoczenie, jak i mnie, skupiając się ostatecznie nie tyle, co na papierach zalegających wciąż na moim biurku, ale również na moich chwytających za nie dłoniach, które w stresie dalej lekko drżały. Nie patrz, tak na mnie Miche, bo zaraz z tego wszystkiego zwymiotuje.
— Nic się nie stało. — wymamrotałam cicho, starając się skupić na oświetlanych przez lampę naftową dokumentach.
— W czym mogłabym pomóc? — zapytałam niepewnie, powstrzymując się od mocniejszego ściśnięcia kartki w ręce.
— Mam wiadomość od Erwina. — przeszedł od razu do sedna sprawy, nie bawiąc się w odbieganie od tematu.
Zapewne również jak ja był dość zajęty, gdyż dowództwo po wyprawach rzadko kiedy miało czas na włóczenie się bez celu po siedzibie. Wszelkie wyjazdy nakazywały bowiem nam wszystkim nadzorowanie oraz pisanie raportów, co nigdy do najłatwiejszych też nie należało. Gdy było się przeciętnym pionkiem, zwykłym i mało interesującym dla Smith'a kadetem, miało się ten plus, że po czymś takim mogło się po prostu wypocząć, bez rozmyślania nad czymś dalej. Tak w zasadzie odpowiedzialność oraz papierologia, połączona w skutku z brakiem snu oraz czasu dla siebie były jedynymi negatywami awansu.
— W sobotę, organizowane będzie ognisko dla dowództwa. Liczymy, że będziesz. — wyjaśnił mi w końcu, unosząc głowę wyżej.
Wyglądało to jednak tak jakby, wychwycił jakiś zapach, który go zaintrygował, a już słynny w naszych szeregach węch, był w stanie go wychwycić. To właśnie dzięki tej zdolności był tak dobry. Z jakiegoś powodu potrafił wyczuć zbliżające się do nas tytany z odległości kilkunastu metrów, co nie raz już ratowało nie tylko mój oddział, ale również cały korpus, gdyż Miche miewał nawyk zmieniania kierunku szyków nim w ogóle zetknęliśmy się z tytanami. Nic więc dziwnego, że jego Oddział miał zwyczaj przebywać jak najbliżej formacji Erwina, tuż za nami. Nie mogliśmy sobie pozwolić na jego utratę.
Wiadomość od niego jednak mocno mnie zszokowała, gdyż po raz pierwszy od ponad roku, kiedy jestem w zastępach zwiadowców, w ogóle miałam szansę usłyszeć o czymś takim. Nie miałam pojęcia co prawda jak to będzie wyglądać ani co będziemy wszyscy w jednym miejscu robić, skoro brzmiało to bardziej niż spotkanie towarzyskie niżeli oficjalne, aczkolwiek raczyłam Zacharius'owi cicho potaknąć. Wszystko wskazywało bowiem na to, że mężczyzna fatygował się do mnie jedynie po to, by mi to przekazać, a kiedy to zrobił, drobny uśmiech pojawił się na jego twarzy, jakby ten poczuł się spełniony.
Zapowiadało się na to, że po tym, jak jutro spotkam się z przyjaciółmi w mieście i dowiem się, co z Alexandrem, to jeszcze pojutrze będę musiała przygotować się na ognisko, na którym nie dość, że będą onieśmielające mnie osoby takie jak Erwin oraz Miche, to jeszcze ktoś tak szalony, jak Hanji, a także Levi. Zdecydowanie muszę skończyć dzisiaj te dokumenty, bo zobowiązania zdecydowanie zaczynają mi już ciążyć. Eh a miałam nadzieję, że zostanę przez chwilę sama, żeby wszystko sobie przemyśleć.
— Dziękuję za informację. — wyraziłam swoją wdzięczność, walcząc ze sobą, by unieść na niego wzrok.
Po krótkiej chwili ciszy, kiedy jednak próbowałam to zrobić, mężczyzna niespodziewanie, mruknął, widocznie nie widząc już większego sensu swojej obecności tutaj. Słyszałam jak ustawia się do salutu, a następnie z tym samym niemym odgłosem, przyciska dłoń do swojej piersi. Jako że również byłam Kapitanem i członkiem korpusu, poczułam się więc zobowiązana, by wstać i odpowiedzieć mu w ten sam sposób. Nawet się nie zastanawiałam, kiedy odruchowo wstałam od blatu, unosząc głowę i prostując plecy. Dumnie przyłożyłam rękę do mostka i przez przypadek natknęłam się na błękitne tęczówki Miche, przez które coś ścisnęło mnie w żołądku. Chyba nigdy nie przywyknę, do powagi tej sytuacji.
Przełykając głośniej ślinę, zacisnęłam szczękę, tylko po to, by obdarzyć Zachariusa krzywym uśmiechem. Za wszelką cenę próbowałam przełamać atmosferę, kiedy ten obserwował moje ruchy, gdy podchodziłam do niego, żeby odprowadzić go do drzwi. Miałam też nadzieję, że nie zachowuje się nietaktownie nie dopytując, czy nie przyszedł do mnie z czymś jeszcze, jednak jego milczenie i wyraźna zgoda na takie działanie, wyraźnie wskazywała na to, iż to, co miał mi do powiedzenia, już mi przekazał.
Włosy wpadały mi do ust, kiedy chwytałam za klamkę, a pasy od mundury irytująco ocierały skórę, przy szybszym oddechu. W tym momencie marzyłam już, tylko żeby jak najszybciej je z siebie zdjąć i położyć się na łóżku, choć dobrze wiedziałam, że nawet po wyjściu mężczyzny, nie będę mogła sobie na to pozwolić.
Blondyn wydawał się zrozumieć moje zachowanie, gdyż tylko spokojnie skinął głową, odwracając się ostrożnie na pięcie, by przez nieostrożność nie uderzyć głową o jeden ze skosów. Ręką poluzował sobie kołnierz, odpinając jeden z guzików pod szyją, a kiedy minął mnie i przeszedł przez próg, lekko się nade mną pochylił z drobnym uśmiechem na ustach. Momentalnie coś zakuło mnie w klatce piersiowej i musiałam dosłownie powstrzymać się psychicznie od tego, by od niego nie odskoczyć.
Jego zachowanie było nieprzewidywalne, choć z całą pewnością dość dziwne. Jego zbliżenie trwało bowiem zaledwie chwilę, a sam gest nie wydawał mi się zaraz taki nachalny, lecz bardziej stresujący. Przygryzłam wargę, spoglądając jak prostuje się za progiem, z lekkim uznaniem kiwając mi głową. O co mu chodzi?
— Czyżby Pułkownik, potrzebował ode mnie czegoś jeszcze? — zapytałam, tym razem nie kontrolując już swojego języka.
Zaraz po tym zacisnęłam usta w cienką linię, przyłapując się na tym, że być może nie powinnam była o to pytać. Miche jednak nie wyglądał wcale na kogoś, kto by się za coś takiego obraził, a jedynie zaprzeczył mi głową, jakby to, co zrobił, było dla mnie najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
— Różane? — stwierdził, bardziej niż spytał, przykładając przy tym dłoń do brody, na której zauważalny był lekki zarost.
Ja natomiast stałam w miejscu, wciąż nie do końca wiedząc o co, może mu chodzić. Serce biło mi szybciej, a ręce po chwili przerwy, znowu zaczynały nieprzyjemnie dygotać. Stres nieświadomie, znów do mnie napłyną, przyprawiając mnie o wyczerpanie emocjonalne. Różane, co? Policzki? A może coś innego?
— Ha? — uniosłam brew ku górze, czekając na jakieś bardziej szczegółowe wyjaśnienie.
Jak można było się jednak spodziewać, nie otrzymałam takowego, a Zacharius dodatkowo, tylko bardziej nasilił moje wątpliwości. Założył ręce za plecami, odwracając się do mnie tyłem, by cicho zaśmiać się pod nosem, a na końcu obdarzyć wyjątkowo niezrozumiałym spojrzeniem które, choć przeszyło mnie jak prąd, który towarzyszył mi podczas dreszczy, to jednak nie tak doszczętnie, jak znajome mi kobaltowe tęczówki. Dziwnego rodzaju gula narosła mi w gardle, uniemożliwiając powiedzenie czegokolwiek, czy jakąkolwiek reakcję. W tym momencie czułam się chyba nawet dziwniej niż przy Erwinie.
— Są ładne. Pasują do ciebie. — pochwalił mnie niespodziewanie, w momencie, gdy z zakłopotania zakładałam włosy za ucho.
Był to też pierwszy raz, kiedy ktoś bezinteresownie i bez wyraźnego powodu, ocenił mnie nie znając mnie nawet na tyle dobrze, by to zrobić. Nie wiem, dlaczego też w tamtym momencie nie zorientowałam się, że Zacharius'owi może chodzić o moje perfumy, ale byłam tak otumaniona, że potrafiłam tylko niemo się w niego wpatrywać.
— Dobrej nocy. — odparł w końcu, decydując się odejść.
Do samego końca pozostawał formalny i widać było, że nie mówił więcej niż było potrzeba, całkiem tak jakby odzywał się tylko w tych ważnych dla niego kwestiach. Był pod tym kątem bardzo podobny do Ackermana, który jednak pozostawał w tej sytuacji również dużo mniej formalny. Miche po prostu traktował ludzi z szacunkiem, w zamian oczekując tego samego i to sprawiało, że choć jego obecność była stresująca, można było również na nim polegać. Zresztą Levi różnił się od Zachariusa praktycznie wszystkim, począwszy od wzrostu, a kończąc właśnie na samym podejściu do człowieka. Sam blondyn nie był jednak w moim typie.
— Dobrej nocy. — wymamrotałam cicho, w ostatnim porywie mojej odwagi, by nie wyjść na niekulturalną.
Nie byłam niestety nawet pewna, czy do mężczyzny dotarły moje słowa, gdyż znajdował się już na stopniach prowadzących w dół, a ja jak idiotka, dalej stałam przed drzwiami, czując na policzkach pojawiające się rumieńce, wywołane niczym innym jak wstydem. Czym prędzej, by nie przysparzać sobie jeszcze więcej kompromitacji, zamknęłam drzwi, opierając się o nie plecami, by chwilę potem wziąć głębszy wdech. Zdecydowanie zbyt emocjonalny jest ten dzień.
Ze zmęczeniem spojrzałam na stojącą na blacie, mojego zapełnionymi papierami biurka, lampę i westchnęłam męczeńsko, zdając sobie sprawę, że kilka następnych dni nie tylko będzie wyjątkowo dla mnie pozytywnych, to w dodatku męczących. Ponieważ, choć lubiłam być oblegana przez ludzi, to tak samo potrzebowałam proporcjonalnie dużo czasu, gdzie czułabym się prywatnie. Kiedy ostatni raz sięgnęłam po którąś z książek? Albo po dziennik? Nie pamiętam.
Z niechęcią podniosłam się do góry, wlokąc się z powrotem do kałamarza i pióra. Usadowiłam się wygodniej i chwyciłam je w dłonie, przykładając do białej faktury jednej z umów, dotyczących zaopatrzenia. W tamtym momencie zaczęłam czytać i uzupełniać puste luki, należące do mojej gestii, co kilka minut przecierając oczy, gdyż zlewający się tekst, był trudny do rozszyfrowania.
Głowa z każdą mijającą godziną zaczynała mi jednak coraz to bardziej ciążyć, a przygotowana wcześniej czarna herbata, wraz ze swoim gorzkim aromatem, wydawała się wcale nie działać. Nieprzytomnie spojrzałam jeszcze na niewielką ilość dokumentów, jaka mi po jakimś czasie pozostała, a kiedy mimowolnie przymknęłam na chwilę oczy, czując jak nieustępliwe powieki, nakazują mi to zrobić, całkiem straciłam świadomość. Nawet nie wiem, w którym momencie zasnęłam.
Wybacz mi Levi, chyba dzisiaj nie dam rady...
****
Filiżanka herbaty za filiżanką, kartka za kartką i podpis za podpisem, a ja wciąż nie potrafiłem odpowiednio, skupić się na tym, co w danym momencie robię. Spodziewałem się, że relacja z Niną znacząco wpłynie na moje życie, ale nie miałem pojęcia, iż stanie się to w aż tak dużym stopniu. W tym momencie nawet prysznic mi nie pomagał, bo patrząc w lustro widziałem tylko pozostałe na obojczykach zaczerwienienia, a kiedy nacierałem się mydłem, miałem niepohamowaną potrzebę, obecności kobiety obok mnie. Nie miałem pojęcia jak bardzo się od niej podczas tych kilku dni uzależniłem.
Wciąż ciągnęło mnie do niej, choć jednocześnie dobrze zdawałem sobie sprawę, że obowiązki nie pozwolą mi tak często do niej zaglądać, a po tym, co odpieprzyła rano ta okularnica, nie miałem pojęcia, czy te bachory, z którymi przyjaźni się Nina, nie zdają sobie już ze wszystkiego sprawy. Jeszcze ten Erwin i jego głupie pomysły, by jakoś zbliżyć do siebie dowództwo podczas ogniska. Niedorzeczność.
Nigdy bym się też nie spodziewał, że brunetka może być przywiązana do czegoś, co tak trudno jest zniszczyć. Pogięty i dość stary papier z niewyraźnym pismem od momentu, kiedy wyszliśmy z Podziemi ciążył mi bowiem w kieszeni i tylko szukałem okazji, żeby móc go oddać. Nigdy jednak nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego momentu, a wtedy gdy prześladowania Niny zaczęły się nasilać, a ona sama znikła za sprawą Erwina, już całkiem wszystko poszło się pieprzyć.
Dodatkowo wciąż nie docierało do mnie, że to wszystko pomiędzy mną a nią się wydarzyło. Te ostatnie dni były dla mnie jak sen, bez odbijania się na rzeczywistości, a nieobecność korpusu, choć z pewnej perspektywy dość męcząca psychicznie, to jednak pozwoliła mi zapomnieć o roli wyniosłego Kapitana, który musi reprezentować sobą jedynie chłód oraz autorytet. Przy Ninie stawałem się zwykłym człowiekiem ze słabościami, które potrafiły wyjść na wierzch, kiedy była obok. Przy niej nie byłem Najsilniejszym Człowiekiem Ludzkości, a po prostu Levi'em. Tch, ale się ckliwy zrobiłem.
Prawa dłoń wciąż była obolała po zdjęciu gipsu, choć mimo tego towarzyszyło mi przy tym niezwykłe uczucie ulgi, że nie musiałem już nosić tego cholerstwa. Ani to nie było poręczne, ani wygodne, a i higiena pozostawiała sporo do życzenia. Nic też w życiu nie swędziało mnie bardziej niż wtedy. Choć zawsze szybko się wylizywałem z różnego rodzaju urazów, ten akurat był cholernie kłopotliwy. Nie zmieniało to jednak tego, że gdyby nie moje poświęcenie, możliwe, że Kastner skończyłaby w dużo gorszym stanie, a ja nie zamierzałem po raz kolejny męczyć się opiekowaniem jej poszkodowanej dupy.
Warknąłem niezadowolony, podchodząc do okna tylko po to, by dostrzec, że zdążyło zrobić się już ciemno. Zabrałem się za wypełnianie tych cholernych świstków zaraz po wyjściu spod prysznica, a nie było to długo po, tym jak wróciłem ze stołówki. Od tamtego momentu nie wychylałem się ze swojego pokoju, oczekując aż Kastner do mnie przyjdzie.
Wiedziałem też przy tym, że ma podobną ilość obowiązków do mnie, a znając ją pewnie jeszcze zacznie się włóczyć po kwaterze nim w ogóle się za nie zabierze. Zmarszczyłem brwi, spodziewając się, że brunetka mimo swojej obietnicy może o mnie zapomnieć, a ja, mimo iż wcale nie powinienem się na nią gniewać, z jakiegoś powodu dopadało mnie dziwnego rodzaju przygnębienie. Liczyłem, że jednak przyjdzie.
— Tch. — prychnąłem, próbując rozładować pojawiające się we mnie napięcie.
W tym też momencie postanowiłem przenieść się z resztką dokumentów do sypialni, by chociaż przez chwilę dać odpocząć spiętym mięśniom. Poprawiłem znajdującą się na blacie stertę uzupełnionych już o moje podpisy papierów, po czym zgarnąłem pierwszą lepszą książkę z pułki, która służyć mi miała za prowizoryczną podkładkę. Musiałem się oczywiście wracać kilka razy, by wszystko było w jak najlepszym porządku, jednak dla późniejszego efektu zdecydowanie było warto to zrobić.
W pokoju było o wiele chłodniej niż w gabinecie, a otwarte na oścież okno, osłaniane wykrochmaloną przeze mnie firaną, zapewniało ochronę przed większymi robalami, które mogłyby wedrzeć się do środka. Lampa naftowa zapewniała mi odpowiednie oświetlenie, a fotel kusił, by w nim usiąść i wyprostować nogi. Przeważnie to właśnie w nim zasypiałem, gdy po całym dniu decydowałem się na odpoczynek z książką, co kończyło się później nieprzyjemnym łupaniem w karku i złym humorem.
Z wytchnieniem ulgi, usadowiłem się w nim, chwytając również za filiżankę tylko po to, by za chwilę wziąć solidny łyk gorzkiego naparu, którego cierpki posmak rozszedł się po języku, napawając mnie satysfakcją. Czasami czarna herbata była jedynym, co choć w niewielkim stopniu było w stanie osłodzić mi życie, a ja stałem się jej pewnego rodzaju entuzjastą. W zależności od staranności przygotowania potrafiła mieć inny smak, a to jak różnorodne jej rodzaje istniały w obrębie murów, tylko dodawało jej uniwersalności. Każdy potrafił znaleźć coś dla siebie i zapewnić sobie w ten sposób relaks. Moim zdaniem była nawet lepsza niż alkohol, który nie dość, że nieprzyjemnie palił w gardle, to następnego dnia jeszcze przyprawiał o kaca.
Mimowolnie uniosłem wzrok w stronę zaścielonego łóżka i przypomniałem sobie obraz zakopanej w pościeli Niny, która ze spokojnym wyrazem twarzy wtulała się w moją poduszkę, mrucząc pojedyncze słowa pod nosem. Jej potargane we wszystkie strony włosy oraz pokryte piegami policzki, oświetlane przez wpadający przez okno księżyc.
Ponownie w moim gardle narastała większa gula, a serce zaczynało irytująco łomotać w piersi, dzięki pojawiającym się w głowie obrazom. Odruchowo sięgnąłem do zawiązanej pod szyją apaszki i z odczuwalną ulgą ją poluzowałem, biorąc głębszy wdech. Byłem idiotą, ekscytując się czymś co, już dawno minęło. Wątpię, by w najbliższym czasie podobny widok mógłby się powtórzyć.
Nawet jednak w tym miejscu nie potrafiłem pozbyć się wrażenia jej obecności. W końcu wcześniej, kiedy jeszcze nic pomiędzy nami nie było ustalone, a sami plątaliśmy się w niezrozumiałej sieci emocji, również skupienie się na obowiązkach przychodziło mi trudniej. Sam nie wiem, kiedy stałem się przy tym gotowy na przełamanie bariery, a to, co się z nami działo, wychodziło samowolnie. Nie potrafiliśmy się kontrolować. Nigdy nie czułem się przy nikim w taki sposób jak przy niej.
Chciałem, żeby była przy moim boku, nawet kiedy mnie irytowała i sprawiała, że w pierwszej kolejności wymierzyłbym jej więcej kar. Przez swoją upartość stała się samodzielna, a nadymające się w złości policzki wraz z ustami, które miała zwyczaj przygryzać kusiły by...
— Kurwa. — przekląłem na głos, przykładając dłoń do czoła.
Natychmiast zerwałem się z fotela, niemal nie zahaczając biodrem o znajdujący się zaraz obok stolik, na którym położyłem zabrane z gabinetu dokumenty. Irytowało mnie moje uzależnienie, denerwowało mnie rozkojarzenie, a już całkiem wkurzał mnie wzrok tych wszystkich gówniarzy, którzy mimo wszystko, rano nie potrafili nawet oderwać wzroku od Kastner. Oczywiście, rozumiałem, że niecodzienny i dość skąpy strój mocno do tego skłaniał, jednak nie tłumaczyło to tych smarkaczy w najmniejszym stopniu. Nikogo nie powinno się traktować w taki sposób.
Nie pamiętam już, kiedy zacząłem krążyć po pokoju, zastanawiając się w jakim momencie wypełniania dokumentów jest brunetka, ani kiedy znalazłem się znowu w gabinecie. W pewnej jednak chwili, gdy po raz kolejny przemierzałem identyczny dystans usłyszałem coś, co sprawiło, że stanąłem w miejscu jak wryty.
Znajomy głos; szorstki, z charakterystyczną chrypą, która przyprawiała mnie o szybsze bicie serca i dreszcze, w dodatku dobiegający ze zbyt bliska, bym niemal od razu nie podszedł do drzwi, powoli chwytając za klamkę. Myślałem, że nareszcie znalazła trochę czasu, by do mnie przyjść, że zobaczę jej czerwoną twarz i zamienię z nią więcej słów.
Często zastanawiałem się nad tym co tak w zasadzie sprawia, że czuje do brunetki coś, czego nie czułem nigdy dotąd do nikogo w całym moim życiu. Owszem, wyróżniała się dość mocno w tłumie, a przez to, że łączyły ją dość bliskie relacje z Hanji również i dla mnie, potrafiła stać się ważna. Okularnica mimo swojego szalonego usposobienia, miała w końcu nosa do ludzi i z biegiem czasu oraz jej ciągłymi przekonywaniami, udało jej się przekonać mnie bym w inny sposób spojrzał na Ninę.
Kiedy tylko przybyła do korpusu była w końcu jak wystraszone, zdziczałe dziecko, które we wszystkich widziało swoich wrogów. Rzucała obelgami jakby były one jej mieczem, obserwowała w ciszy otoczenie, próbując się w nim odnaleźć, a kiedy ta czterooka menda podeszła do niej jak istny zaklinacz, ta z jakiegoś powodu za nią poszła, decydując się otworzyć. Baby, jak to baby — tylko siebie nawzajem zrozumieją.
Nie wyróżniała się w zasadzie niczym poza imponującym stylem walki i tężyzną fizyczną, jednak już od samego początku — choć nie chciałem wcale tego przyznać — czułem do niej elektryzujące przyciąganie. Irytowała mnie, ponieważ nie rozumiałem co we mnie siedzi, była wkurzająca bo nie potrafiłem przejść obok niej obojętnie, a przez jej nachalność oraz dziwnie połączony ze mną tok myślenia, zaczynała zbyt szybko wpływać na mnie pod względem emocjonalnym. Jednak o ile próbowałem ją odepchnąć, ta otwierając się przede mną jedynie coraz bardziej mnie intrygowała. Nim się spostrzegłem, musiałem już przyznać, że jest dla mnie ważna, a przed emocjami nie było już ucieczki, choć tak bardzo je wcześniej wypierałem. Zależało mi na niej.
Na szczęście nim spragnione jej obecności ciało całkiem zdążyło u mnie zidiocieć, powstrzymałem się przed szarpnięciem za klamkę, a intuicja podpowiedziała mi, że Nina raczej nie mówiłaby sama do siebie na pustym korytarzu o tak późnej porze. Z tego co wiedziałem, nie lunatykowała, a takie zachowanie prędzej zaakceptowałbym u Hanji niż u niej. Co prawda Kastner też miała swoje indywidualne odchylenia, aczkolwiek nie były one aż tak psychopatyczne jak te okularnicy.
Wszystko wyjaśniło się jednak w momencie kiedy przez drzwi, dotarł do mnie głos Jeager'a, który przysporzył mi tylko dodatkowych powodów do narzekania na ich tę całą bandę. Wszystko przez drzwi wydawało się być dla mnie dużo bardziej przyciszone i trudniejsze do wychwycenia, a ciekawość nieprzyjemnie narastała w piersi.
Znowu czułem się podobnie jak wtedy, gdy za dużo oczu na nią patrzyło, jak wtedy gdy zobaczyłem ją z Kristein'em, jak wtedy gdy na urodzinach Hanji, Collins...
Zacisnąłem szczękę, ostrożnie ściągając dłoń z klamki, w taki sposób by w jak najmniejszym stopniu nie dać znać tamtej dwójce o swojej obecności. Odsunąłem się na minimalną odległość od mahoniowych desek i by bardziej się kontrolować, zacisnąłem pięści. Nigdy nie oczekiwałem, że coś zostanie mi odebrane, a wzmożona ostrożność, jeżeli w ogóle zaistniałaby takowa szansa — zapobiegała temu.
Odkąd tylko potrafiłem sobie przypomnieć byłem zapobiegawczy i ostrożny. Zaufaniem obdarzałem osoby tego godne i to nie w pierwszych lepszych okolicznościach. Musiałem się do nich przekonać i to wymagało czasu, a on niestety nie był dla mnie dość przychylny, ponieważ nie dawał mi się nacieszyć tymi, którzy rzeczywiście zyskali moje uznanie. Zawsze traciłem wszystko co w życiu choć na chwilę się przy mnie zatrzymało, a teraz kiedy posiadałem kogoś, z kim chciałbym spędzać niemal każdą wolną chwilę, obawiałem się, że znowu wszystko może się powtórzyć.
Tak w zasadzie to za każdym razem się tego bałem. W pewnym momencie doszło do tego stopnia, gdzie kierowany tym uczuciem, zapragnąłem nigdy już się nie przywiązywać, a przynajmniej nie na tyle, by po stracie tej osoby nie zadręczać się latami wspomnieniami o niej. Nie brałem wtedy też pod uwagę tego, że moje zachowanie nie ma prawa bytu i nie da się utrzymać tego stanu rzeczy. Nie ważne bowiem jakbyśmy się nie starali, nie będziemy potrafili pozostać w wyobcowaniu na dłużej. Ponieważ dla ludzi ważni byli inni ludzie i to właśnie oni nadawali wzajemnie sens swoim życiom.
Zamykając się na innych niszczyłem nie tylko swoją opinię wśród społeczeństwa, która co prawda gówno mnie interesowała, ale także samego siebie. Dręczące mnie koszmary, nieprzespane z tego powodu noce, depresyjne momenty, w których wolałbym po prostu z kimś w ciszy posiedzieć, by nie czuć się samotnym. Nina wślizgnęła się do mojego życia co prawda w jednym z lepszych momentów, nie tylko sprawiając, że potrafiłem się o kogoś martwić, ale realnie zatroszczyć. Dawała mi siłę, dzięki której przez długi czas nie potrafiłem z siebie wykrzesać i teraz kiedy już nie tylko ja oraz drobna grupka żołnierzy, dostrzegaliśmy jej wyjątkowość i dobro, a robili to również inni — stawałem się zazdrosny. Chyba tak można to nazwać...
Coraz częściej pojawiały się we mnie wątpliwości, czy aby przez moje chłodne usposobienie, brunetka nie wybierze kogoś lepszego, kto będzie potrafił pokazać jaka jest wyjątkowa. Znałem co prawda swoją wartość i nie zamierzałem rozpaczać tylko dlatego, że natura nie obdarzyła mnie lepszymi genami, ani również narzekać. Oczywiście, wszystko to znikało w momencie, kiedy poświęcała mi uwagę, a miejscowe rumieńce pojawiały się na jej policzkach. Mój niepokój wracał jednak wciąż w takich chwilach jak ta.
Słyszałem jak troszczy się o Erena, gdy sama brzmiąc na zmęczoną, próbuje odesłać tego idiotę do łóżka, w którym już dawno powinien swoją drogą być. Zaciskałem pięści, będąc nie do końca pewnym, czy aby ten gówniarz sobie poszedł, zostawiając ją samą, a w momencie kiedy wychwyciłem w tle już tylko jej przyciszone buty, stąpające po schodach, przeklinałem się w duchu, za swój egoizm.
Biłem się z myślami, czy za nią nie wybiec i nie wciągnąć jej do swojego gabinetu, by nie czuć tej okropnej pustki oraz ciszy jaka tu panowała. Chciałem, żeby kolejną noc spędziła wraz ze mną, pomagając pozbyć mi się w ten sposób koszmarów. Pragnąłem jej delikatnego dotyku, który wcale nie musiał mieć podprogowego wydźwięku, a świadczyłby jedynie o jej bliskości. Wiedziałem jednak, że schodząc na dół do pomieszczenia gospodarczego, jeżeli sama tylko by chciała — przyszłaby do mnie.
Jej nieobecność świadczyła niestety o tym, że prawdopodobnie była jeszcze zbyt zajęta, by przypomnieć sobie o złożonej rano w kuchni obietnicy. Koszuli zresztą również mi nie oddała, po raz kolejny, pewnie przywłaszczając ją sobie jako część swojej garderoby. Tch, jak tak dalej pójdzie, to zabraknie mi ubrań.
Nim jednak zdążyłem wrócić do pokoju i na nowo zająć się pracą, ze świadomością iż brunetki już dzisiaj nie zobaczę, moich uszu dobiegły kolejne kroki. Tym razem były dużo cięższe, co wskazywało na to, że zbliżający się osobnik najpewniej był mężczyzną. Chód był spokojny i zdecydowany, z czego można było wnioskować iż na pewno nie jest to złodziej, czy morderca, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że o tej godzinie, już tylko dowódcy powinni wciąż być na nogach. Momentalnie znowu podniosło mi się ciśnienie, a ciało naturalnie znieruchomiało, dostosowując się nijako do panujących warunków.
Oczekiwałem, nasłuchując z uwagą jak zbliżają się do drzwi mojego gabinetu, a następnie znajomo zaczynają wspinać się po kamiennych stopniach, prowadzących bezpośrednio do wieżyczki. I choć bardzo chciałbym zaufać Ninie na tyle, by wierzyć, że da sobie z nieznajomym radę, tak własna przezorność, kazała mi pociągnąć za klamkę by sprawdzić, kto zdecydował się tutaj zapuścić. Zacisnąłem szczękę, uchylając drzwi w taki sposób, by mężczyzna mnie nie zauważył, a jednocześnie na tyle szeroko bym mógł dostrzec kim jest.
Wstrzymując oddech, zaledwie wychyliłem się na wpół głowy zza desek, by z zaskoczeniem zidentyfikować ponad dwumetrowego mężczyznę oraz odmienne od tych Smith'a blond kosmyki poruszające się pod wpływem jego ruchów. Choć ledwo szedł, nie zahaczając głową o obecne na schodach skosy i zakręty, wszędzie byłbym w stanie rozpoznać osobę, nazywaną Drugą Nadzieją Ludzkości. Człowieka, któremu zazdrościłem wzrostu, prawą i jak na ten moment, najbardziej zaufaną rękę Erwina — Miche Zachariusa.
Gotowało się we mnie gdy go widziałem, a od czasu nieprzyjemnej sytuacji w Podziemiach, gdy przyciskał moją twarz do tej skażonej ziemi, niezbyt za nim przepadałem. Teraz gdy zapewne szedł z jakąś ważną sprawą do Niny, nie potrafiłem jednak już spokojnie wysiedzieć, oczekując co się wydarzy. Kiedy więc zniknął z mojego pola widzenia, a jego kroki znacząco ucichły, informując mnie o jego odpowiednim oddaleniu się, zdecydowałem się za nim podążyć, ignorując własny rozsądek.
Nie do końca wtedy zdawałem sobie sprawę co robię, a można powiedzieć, że po raz kolejny dałem się porwać nie tyle co instynktowi, ale także buzującemu we mnie niezadowoleniu. Nie podobała mi się wizja tego, że brunetkę odwiedza w środku nocy jakiś starszy mężczyzna, nawet jeżeli miał on jej przekazać tylko rozkazy. Nie akceptowałem tego, że będzie z nim o tej godzinie sam na sam, w czasie gdy ja mogłem z nią przebywać jedynie rano, a i nie do końca miałem przyjemność posiadania dostatecznej ilości prywatności. I choć zawsze wiedziałem, że byłem raczej pożądliwy oraz dość apodyktyczny, nigdy nie odbijało się to na mnie w ten sposób. Irytujące.
Z sekundy na sekundę, uważając by nie wydawać przy tym żadnego dodatkowego dźwięku, zbliżałem się do jej gabinetu, coraz wyraźniej słysząc odbywającą się tam rozmowę, a kiedy od ich dwójki dzielił mnie zaledwie jeden zakręt, przystanąłem w miejscu, usadawiając się na jednym ze schodów. Z tej perspektywy idealnie słyszałem ich rozmowę, jednocześnie nie ujawniając się tymczasowo, żadnemu z nich.
— Czyżby Pułkownik, potrzebował ode mnie czegoś jeszcze? — zapytała w indywidualny dla siebie sposób.
Zmęczenie wybrzmiewało w jej głosie, a niewinny ton wskazywał na to, że nie do końca może odnajdować się w sytuacji, w której ten dryblas ją postawił. Idiotka, mogłaby się przecież już położyć i go nie wpuszczać.
Ich rozmowa była co prawda lakoniczna, ale przez same nasłuchiwanie nie mogłem stwierdzić, co dokładnie odbywało się w środku, a to zaczynało wpędzać mnie w szewską pasję. Ile bym dał, by Nina wciąż była jedynie kadetką, która nie musi martwić się tymi wszystkimi papierkowymi sprawami, czy odgórnymi rozkazami. Spałaby teraz jak niemowlę, podczas gdy to ja zajmowałabym się wciąż tym samym i tak cierpiąc na insomie. Choć robiła to tak w zasadzie tylko dlatego bym nie mógł mieć żadnej wymówki, by dalej się zapierać co do naszej relacji, to spowodowało to nieprzyjemne konsekwencje, które już wspólnie odczuwaliśmy.
Osobiście też nigdy nie obchodziło mnie zdanie społeczeństwa na swój temat, a to, że Erwin ubzdurał sobie, że jestem jakąś Nową Nadzieją Ludzkości, było jedynie jego zdaniem, gdyż ja sam nigdy się za kogoś takiego nie uważałem. Chciałem dbać o swój autorytet wśród żołnierzy by zbiorowo nie zostać zepchniętym na pozycję kogoś, kogo przestrzeń osobistą mogą naruszyć. To jednak z kim się zadaje, kogo darzę zaufaniem i kogo pragnę zabić nie powinno nikogo obchodzić.
— Różane? — nagłe pytanie ze strony Zachariusa wydało mi się jednak tak irracjonalne, że niemal nieświadomie nie prychnąłem. Zmarszczyłem brwi, bardziej przysłuchując się ich lakonicznym wypowiedziom, a na moim czole pojawiła się zmarszczka. O co mu do chuja chodzi?
Nina jednak również podobnie jak ja, wydawała się zbyt zaskoczona słowami tego blondasa i zareagowała jedynie głośniejszym mruknięciem, co ani trochę nie napawało mnie optymizmem — tak jakbym kiedykolwiek potrafił się cieszyć z takich błahostek. Wolałbym słyszeć coś podobnego, w innych okolicznościach.
Sama obawa jednak nie znikła. Miche należał zawsze do żołnierzy, po których nie było wiadomo czego się spodziewać. Ciągle milczący, poważny, porównywany bardzo często do Erwina, choć z całą pewnością dużo bardziej uzdolniony pod względem wypraw od Generała — co muszę przyznać niechętnie. Stanowiło to pod pewnym kątem niezbyt bezpieczne wyjście, gdyż nie można było zgadnąć co za chwilę zrobi. Był nieprzewidywalny.
— Są ładne. Pasują do ciebie. — jego odpowiedź, sprawiła jednak, że natychmiast połączyłem wątki, jedynie bardziej się gotując. Wiedziałem, że to niedojebany dryblas.
Gula w gardle urosła mi do niebotycznego poziomu, a na policzkach poczułem upał. Z całą pewnością skoczyło mi ciśnienie, a mięśnie wyrywały się, by tej blondynce przyłożyć. Znalazła się kupa gówna, która myślała, że swoim smrodem może zaimponować rzadkiemu kwiatowi. W tym momencie Zacharius irytował mnie chyba nawet bardziej niż Kristein. Jeszcze tego gówniarza w końcu mogłem jakoś ukarać, jednak Miche był równy stopniem z tą czterooką mendą i tutaj pole mojego działania stawało się ograniczone. Tch, pieprzone dowództwo.
Zaciskałem zęby, wraz z pięściami, bardziej przyciskając się do ściany. Okręcałem również głowę, by choć w mniejszym stopniu dostrzec co dzieje się na piętrze, a kiedy zobaczyłem jedynie palącą się pochodnię oraz parę większych schodków, zagryzłem policzek od środka, czując jedynie większą irytację. Znaleźli sobie miejsce do flirtowania, że chuja widać.
— Dobrej nocy. — dryblas przejął inicjatywę, widocznie próbując być dla brunetki jeszcze bardziej miłym.
A po tym słyszeć już mogłem jedynie jego zbliżające się w moim kierunku kroki, co świadczyło o tym, że prawdopodobnie załatwił to, po co tutaj przyszedł. W tym też momencie musiałem podjąć szybką decyzję, przyjmując na klatę również widmo jej późniejszych konsekwencji. Jeżeli teraz szybko uciekłbym do swojego gabinetu, Zacharius prawdopodobnie nawet nie dowiedziałby się o mojej obecności tutaj, jednak jeśli zostanę, ten mniej zidiociały dryblas, mógłby połączyć wątki i zorientować się, że Nina nie jest dla mnie jedynie towarzyszką broni. Jajogłowi momentami byli cholernie problematyczni.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że musiałem wybierać w granicach sekund, przez zbyt bliskie podejście i naprawdę wiele bym ryzykował, próbując po ciemku zbiegać w dół, w dodatku nie wydając przy tym żadnego głośniejszego dźwięku. Można więc powiedzieć, że los poniekąd wybrał za mnie, a ja postanowiłem zaakceptować swoje położenie. No chodź, blond patafianie.
— Levi? Co ty tu robisz? — jego nad wyraz spokojny ton dotarł do mnie szybciej niż się spodziewałem. Majaczący za plecami cień, wskazywał na jego bliską obecność, a piżmowa woń była aż nazbyt wyczuwalna. Tch, mógłby się w końcu wykąpać.
— Nie wpychaj nochala w nie swoje sprawy, Miche. — warknąłem ostrzegawczo, starając się powstrzymywać od większej ilości negatywnych komentarzy.
W tym wypadku musiałem uważać na język, a agresywne usposobienie wcale nie pomagało mi zachować stoicyzmu. Odkąd wydawałem się czuć więcej, emocje również częściej zaczynały kierować moim postępowaniem, a ja nie słuchałem już w stu procentach umysłu. Zmieniałem się stopniowo, sam nie do końca wiedząc jak oraz kiedy, jednak póki nie było to nazbyt problematyczne, nie zamierzałem też nad tym dłużej myśleć. Psiakrew.
Zacharius jedynie mruknął pod nosem, przeciskając się zaraz obok mojego lewego boku, całkiem tak jakby zrozumiał moją sugestię. Miał pojęcie, że za nim nie przepadałem, a to iż zwykle byłem chłodnym chujem dla wszystkich wokół, dawało mi trochę większe możliwości niż innym. Ostentacyjnie więc prychnąłem, patrząc jak blondyn bez słowa znika za zakrętem i głośniej odetchnąłem, czując jak całe napięcie, które mi dotychczas towarzyszyło, zaczyna znikać. No i chuj, sobie poszedł.
Ponownie zostałem sam, siedząc na tych pieprzonych schodkach, zastanawiając się co tak naprawdę powinienem zrobić. Przywlokłem się tutaj w końcu jedynie z ciekawości oraz pewnego rodzaju nienawiści, a teraz kiedy byłem pewien, że Nina wróciła do swoich obowiązków, nie miałem się czym martwić. Siedziała bezpiecznie w swoim gabinecie, uzupełniając te cholerne świstki, poświęcając na to swój sen oraz czas, który zapewne spędziłaby w lepszy sposób.
I mimo że miałem ochotę teraz wtargnąć przez jej drzwi, tylko po to by zobaczyć jej twarz, poczuć zapach jej perfum, czy zamienić pojedyncze słowa, wiedziałem, że gdybym to zrobił, wszelkie nadzieje wypełnienia rozkazów, przepadłyby na dobre. Sam wciąż miałem jeszcze sporo pracy, więc tym bardziej nieodpowiedzialnym byłoby się do tego posuwać. Musiałem tym samym ograniczyć swoje postępowanie oraz pragnienia.
Rozsądek z każdą mijającą chwilą nakazywał mi do siebie wrócić, jednak ja z jakiegoś powodu wciąż tkwiłem w miejscu. Wsłuchiwałem się w ciszę, w należący do mnie oddech, czy nawet momentami, bicie swojego serca. A kiedy czułem się coraz bardziej znużony, jakoś automatycznie przy pocieraniu oczu dłonią, spojrzałem na nadgarstek, zderzając się z czerwoną, kontrastową włóczką na mojej ręce.
Pamiętałem dzień, w którym Nina mi ją założyła. Jej ostrożne ruchy oraz skupione spojrzenie, a także gniew wymieszany z niepewnością jaki mi towarzyszył oraz w konsekwencji, to dziwne przyciąganie do niej, którego w pełni wtedy nawet nie chciałem pojąć. To naprawdę zdumiewające, jak wiele się od tamtego czasu zmieniło, a ja mimo niespodziewanych sytuacji, wciąż nie wiedziałem o niej wszystkiego.
Incydent z jej matką, sprawa z Bowman'ami, wmieszanie w to wszystko Witt'a oraz Collinsa, a także ich śmierć. Kiedy sobie to wszystko zbijałem w całość, kreował mi się jednak obraz kogoś bardzo zniszczonego, kto mimo tych wszystkich okropieństw, w przeciwieństwie do mnie przez cały ten czas, był w stanie się uśmiechać. Nina stanowiła przeciwieństwo mnie i radziła sobie z problemami w odmienny ode mnie sposób, choć z początku zaczynaliśmy niemal na identycznym podłożu, a to jeszcze bardziej czyniło ją w moich oczach kimś bardziej niż przeciętnym. Można powiedzieć, że chciałbym przejść przez swoją przeszłość, z takim samym podejściem jak ona.
Przełknąłem ślinę, sięgając tym razem do bardziej potarganych już włosów i decydując się jednak ostatecznie przynajmniej zobaczyć jak kobieta sobie radzi. Z lekkim wahaniem, podniosłem się do pionu, wspomagając się o jedną ze ścian, tylko po to by unieść głowę w kierunku wejścia. Choć wciąż byłem nabuzowany wcześniejszym zajściem, panował we mnie również dziwnego rodzaju spokój, którego nie potrafiłem wyjaśnić, a jaki różnił się od tego, który mną przeważnie kierował.
Wydawało się jakbym stawał się lżejszy z każdym stawianym krokiem, a kiedy docierając pod drzwi, oświetlane jedynie przez znajdujące się na piętrze, niewielkie okno, spostrzegłem, iż przez nieuwagę brunetka ich prawdopodobnie nie domknęła. Pomiędzy klamką i futryną znajdowała się bowiem przestrzeń przez którą można było dostrzec co dzieje się w środku, a suchość w gardle pogłębiała się coraz to bardziej, kiedy tylko z wewnętrznym dystansem, zbliżałem się do niej.
Czułem jak serce przyśpiesza mi, kiedy wyczułem delikatną woń jej różanych perfum oraz jak gęsia skórka pojawia się na skórze, pod wpływem lekkiego przeciągu spowodowanego nieszczelnościami jakie nie zostały przez nas dawniej zauważone, a których nie dało się już pozbyć. Starając się być dyskretnym i powstrzymując irytującą duszność, zajrzałem do środka przez tą niewielką przestrzeń, by zorientować się w sytuacji.
Od czasu bowiem kiedy Miche opuścił to miejsce minęło już trochę czasu i nie była to co prawda zaraz godzina, jednak na pewno kilka dobrych minut. Jako że noc nie należała też do najchłodniejszych, człowiekowi jakoś tak bardziej chciało się spać, dlatego nawet nie zdziwiłby mnie widok Niny leżącej w nietypowym dla niej miejscu, która spałaby w najlepsze.
Kierowało mną dziwnego rodzaju przeczucie, a wspomnienia błąkały się po głowie, przywołując chwilę nostalgii, gdy brunetka należała jeszcze do mojego oddziału i potrafiła zasnąć tam gdzie tylko była do tego okazja. Mimowolnie uśmiech sam zaczynał cisnąć mi się na usta, a resztka irytacji wydawała się na ten moment kompletnie ze mnie zniknąć.
Okazało się, że nie myliłem się za wiele co do tej sprawy, gdyż Kastner z głową w dokumentach pochrapywała cicho ze względu na krzywe ułożenie, które zapewne przyczyniało się również do nieodpowiedniej pozycji jej przegrody. Oddychała spokojnie, a jej barki raz po raz unosiły się rytmicznie, upewniając mnie tylko w moich wnioskach. Padła jak muchy na widok gówna.
Kiedy tylko to stwierdziłem, nie miałem już większych oporów, by przejść przez próg jej gabinetu i bardziej się rozejrzeć. W całkowitej ciszy, wszedłem na dość wiekowe panele, zbliżając się do jej biurka, przy którym zasnęła, po czym porządniej omiotłem otoczenie jej pracy wzrokiem. Lampa naftowa, która była zarazem jedynym źródłem światła w tym pokoju, praktycznie już przygasała, a same dokumenty, które najchętniej bym podpalił zostały — o dziwo — przez brunetkę starannie posegregowane.
Już na pierwszy rzut oka mogłem odróżnić, które z nich zostały przez nią zatwierdzone, a jakie jeszcze czekały na swoją kolejkę. Z uznaniem jednak mruknąłem, dostrzegając, że tych niewypełnionych jest zdecydowanie mniej, a Kastner mimo tylu wizyt, wyrabia się z normą. Możliwe, że skończyłaby papierologie nawet jeszcze tej nocy, gdyby nie to, że przez wyraźnie dość emocjonujący dzień, była równie wyczerpana co inni zwiadowcy. Znałem ją i wiedziałem, że już sama sytuacja na stołówce musiała mocno na nią wpłynąć, choć głupia pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
Prócz kartek oraz drobniejszych przedmiotów, na których zasnęła, dostrzegłem jednak coś co sprawiło, że zmarszczyłem brwi. Biała filiżanka, z niedopitą czarną herbatą, która już dawno zdążyła wystygnąć. Z nad porcelany nie biła już para wodna, a sam kolor cieczy w tym świetle wydawał mi się być nawet bardziej wyrazisty. Jak to tak marnować...
Westchnąłem głośniej, decydując się zabrać brunetkę do łóżka, by wyspała się jak na człowieka przystało. Już w myślach widziałem jakby narzekała potem, że coś ją boli, albo — co gorsza — maskowała swój dyskomfort życzliwym uśmiechem. Przekręcając oczami, podszedłem do niej od tyłu, odciągając jej ciało za ramiona, tylko po to by tak jak dawniej w pozycji księżniczki, przenieść jej bezwładne ciało na dużo wygodniejsze łóżko, które na całe szczęście nie znajdowało się jakoś daleko. Jeszcze tego brakowało, bym gdzieś dalej targał jej nieodpowiedzialną dupe.
Uważając na znajdujące się na poddaszu skosy, którymi zresztą dzięki mojemu wzrostowi, niezbyt musiałem się martwić, ułożyłem brunetkę delikatnie na materacu, przykrywając, pozostawioną na nim narzutą. Niesforne włosy naszły jej przy tym na twarz, dodatkowo się plącząc, a ona sama jedynie wymamrotała coś niezrozumiałego, ostatecznie jedynie mlaskając. Tak jak się spodziewałem, sen miała również tak samo twardy jak dawniej, co było dla mnie nie lada udogodnieniem. Ta uparta baba, o tej godzinie z pewnością zniszczyłaby mnie swoimi argumentami.
Spoglądając tak jednak dłużej na jej sylwetkę oświetlaną nie tyle co przez ostatnie płomienie lampy naftowej, ale również i księżyc przebijający się przez balkonowe szyby, odczuwałem pewnego rodzaju dyskomfort. Nie pasowało mi jej ułożenie, a pewnego rodzaju idealizm wdzierał się do mojej duszy, nawet w takim momencie jak ten. Fuknąłem niezadowolony, z rezerwą sięgając w okolice jej twarzy, tylko po to, by odsunąć zachodzące na jej twarz brązowe kosmyki.
Były tak samo przyjemne w dotyku jak zwykle, choć swoją niesfornością jedynie bardziej zachęcały, by zwrócić na nie uwagę. Czułem jak mimowolnie spoglądając na jej twarz serce zaczyna przyśpieszać swoje bicie w mojej piersi, a suchość pojawia się w gardle, sprawiając, że najchętniej sięgnąłbym po coś mocniejszego niż sama herbata. Brunetka miała kilka odpiętych guzików od koszuli przez co idealnie widzieć mogłem zarysy jej piersi, a przygryzane pod wpływem marzenia sennego usta, kusiły by ponownie złożyć na nich pocałunek. Kurwa, że też w takim momencie...
Biorąc głębszy wdech, powstrzymałem się od czegokolwiek, podejmując decyzję o jak najszybszym opuszczeniu jej gabinetu. Można powiedzieć, że byłem usatysfakcjonowany, mogąc ją jeszcze dzisiaj zobaczyć, ale nie chciałem przy tym robić nic, czego być może by sobie nie życzyła. Po tym co przeszła w Podziemiach bowiem i tak mi na zbyt wiele pozwoliła, a ja będąc bezwstydnym egoistą, nie zważając na nic, przyjąłem to. Nie chciałem jednak, by czuła się oszukana, skrzywdzona, czy cokolwiek innego, a pragnąłem jedynie by już nigdy nie uśmiechała się dlatego, że musi coś ukrywać albo grać. Zależało mi na niej.
Czując więc zdecydowanie najbardziej wyrazistą woń perfum, schyliłem się bardziej by odciągnąć, jej równie pokręconą grzywkę na bok, po czym czując powiększające się odczucie rozpierania w piersi, krótko ucałowałem jej czoło, napawając się elektryzującym ciepłem naszej stykającej się skóry. Odsunąłem się oczywiście zaraz potem, posiadając wrażenie, że kiedyś coś podobnego miało już pomiędzy nami miejsce, a pojawiająca się nostalgia, przyśpieszyła również moje decyzje.
Ostrożnie odwróciłem się na pięcie, podchodząc do jej biurka. Jutro a tak w zasadzie już dzisiaj, był dzień wolny od żołnierskich obowiązków, a jako że zwykle miewałem nawyk myślenia z wyprzedzeniem, spodziewałem się, że brunetka będzie chciała spędzić ten czas ze znajomymi, którzy w całości wrócili z wyprawy.
Powstrzymując się więc od parsknięcia, na samą myśl o kręcącej się wokół niej ilości osób, zdecydowanie zgarnąłem resztkę niewypełnionych przez nią dokumentów, by w wolną rękę, która całkiem niedawno posiadała na sobie jeszcze bandaż, chwycić niedopitą przez Ninę herbatę. Na szybko wziąłem łyka pobudzającego napoju, przekonując się również o tym, że nie wystygł on tak bardzo jak myślałem, po czym spoglądając po raz ostatni na spokojną twarz kobiety, wyszedłem zabierając ze sobą zarówno porcelanę, jak i resztkę pracy jaka jej pozostała.
Zamykając za sobą jej białe drzwi, czułem się jednak jakoś dziwnie spełniony, a nieopisany spokój wydawał się mnie ogarniać. Miałem wrażenie, że sam również sprawnie uwinę się z resztą papierologii, poświęcając na odpoczynek niemal cały dzień. Co prawda, zabierając ze sobą jej nieuzupełnione kartki, dodawałem sobie pracy, która była jednak kosztem jej pięknych i nie podbitych zmęczeniem oczu. Warto więc było się raz na jakiś czas poświęcić z tego powodu. Chuj z tym, że to cholernie kłopotliwe.
Droga od gabinetu do gabinetu minęła mi dość szybko, a sama herbata pobudziła mnie na tyle, bym nie czuł się ospały. Przyjemnie szczypała po języku, drażniąc również podniebienie, jednak jej smak był niczym jak pewnego rodzaju dozą idealizmu, w którym kąpać mogłaby się pedantyczna dusza. Po wejściu do sypialni postawiłem wszystko w odpowiednim miejscu, na nowo rozsiadając się w swoim fotelu i zabrałem się za umieszczanie na białej warstwie swoich podpisów.
— Z pewnością i tak będzie miała do mnie wyrzuty... — wymamrotałem, ignorując negatywne emocje, jakie mimo starań mogłyby się ze mnie wyrwać.
Przymknąłem oczy, mocniej ściskając wyjęte z kałamarza pióro i dokładnie wyczułem jego fakturę pod swoimi palcami. Dziwne mrowienie roznosiło się po mojej szczęce, sprawiając, że czułem się naprawdę szczęśliwy mimo ogromnej ilości zadanego sobie przeze mnie trudu. Czułem się jak wtedy, gdy pragnąłem odwzajemnić urocze dołeczki u brunetki, które pojawiały się zawsze wtedy, gdy aż nazbyt się szczerzyła, jednak tak jak zwykle, nie osiągnęło to końcowej fazy, a moja twarz ponownie wrócił do swojego stoickiego wyrazu. Nie ważne bowiem, czy to ja próbowałem okazać swoje szczęście, a jedynie to, żeby ona to za mnie robiła. Liczyło się w końcu tylko to, by już zawsze, szczerze się uśmiechała.
****
Poranki w korpusie zwiadowczym od zawsze były zabiegane i to nie tylko ze względu na kotłujących się w stołówce żołnierzy, próbujących zgarnąć dla siebie lepsze kąski. Wszyscy rwali się by jak najszybciej zająć swoje wolne miejsca i w miłym towarzystwie spożyć posiłek, który da im siłę do czasu obiadu.
Nie mierzyły się jednak w żadnym stopniu z tymi wschodami słońca, przy których zbyt energiczne grupy osób, kierowane swoimi wyobrażeniami szalały, ekscytując się dniem wolnym. Takie persony były zwykle wypoczęte, gdyż korzystały z danych im przez korpus godzin po wyprawie. Kiedy więc pogodziły się już z obecnymi na każdym takim wyjeździe stratami, chciały w pewien sposób odbić to sobie, by zapomnieć o tym co bolesne.
Istniały oczywiście różne rodzaje żołnierzy i osób, a przez to nie można było mierzyć ich jedną miarą. Czas dla nich również był często niejednakowy, co sprawiało, że pomiędzy takimi osobami dochodziło dość często do różnego rodzaju sporów czy rywalizacji.
Jeżeli już jednak o tym wspominać, to do grupy tych spokojniejszych person zaliczała się właśnie Nina, której niezbyt do wszystkiego się spieszyło, a jeżeli już, to musiało to dla niej znaczyć przynajmniej tyle, co słowne obietnice. Starała się dotrzymywać słowa, dlatego też kiedy tylko budząc się, dostrzegła jak późno jest, z ogromnym przejęciem zerwała się z łóżka, początkowo nawet nie zastanawiając się, jakim cudem się w nim znalazła.
Działała automatycznie, sprawnie wybierając z szafy, bardziej przewiewne ubrania w postaci; lnianej bluzki, która została ślicznie przyozdobiona w subtelny haft chabrów, znajdujący się na kołnierzyku oraz mniej rzucającą się w oczy spódnicę o oliwkowej barwie, jaka sięgała jej do połowy łydek. I choć ich dobór był całkowicie przypadkowy, całkiem ładnie się ze sobą komponował, uwydatniając dodatkowo wysportowaną sylwetkę brunetki.
Tak w zasadzie dopiero później, gdy już w pośpiechu przemierzała korytarze kwatery, wraz ze swoją torbą, do której wrzuciła najpotrzebniejsze rzeczy, zaczęła zastanawiać się czy aby na pewno na biurku pozostało tyle samo dokumentów ile jej przydzielono. Owszem, była zakręcona, ale nie na tyle by zatracić wpajane jej przez lata nawyki. Nie ważne bowiem jak zmęczona by nie była, albo co by jej się nie stało, zawsze choć szczątkowo badała otoczenie w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Zwróciła także uwagę na brak filiżanki z herbatą, jaką poprzedniej nocy przygotowała. W tym momencie pośpiech sprawił jednak, że nie była pewna czy aby rzeczywiście to, co miało miejsce poprzedniego wieczoru się wydarzyło. Czyżby te drobne elementy były tylko częścią jej snu?
Brunetka pokręciła mimowolnie głową, a następnie przełknęła ślinę, przebijając się przez drzwi stołówki. Z tego co pamiętała, wczoraj siedział z nią jeszcze Eren, którego również była zmuszona odprowadzić do wejścia lochów, ze względu na jego nadmierną troskę. Pomyślała, więc, że później spróbuje wykorzystać okazję do tego, by wypytać go o to, co działo się do momentu ich rozstania minionej nocy.
Nina zmarszczyła brwi na kilka sekund, gdy niewielka liczba spojrzeń skierowała się w na jej osobę. W pomieszczeniu znajdowało się co prawda, zdecydowanie mniej zwiadowców niż gdy panował dzień standardowej służby, aczkolwiek była to ilość na tyle duża, by lekko ją onieśmielić. Szybko przedostała się do kuchni, wrzucając do swojego pakunku jeszcze dwa bochenki chleba, po czym nie przejmując się już wzrokiem zwiadowców, pognała w kierunku stajni.
Jeager nie podał jej co prawda żadnych bardziej szczegółowych informacji odnośnie spotkania, co tylko dodatkowo ją irytowało. Zapewne stało się tak przez towarzyszące mu zmęczenie, a także przez jej nieostrożność, jednak nie zmieniało to faktu, że w tym momencie nie miała pojęcia gdzie jej przyjaciele mogą być, ani czy nie odjechali już, karcąc jej opóźnienie czasowe, wywołane również niczym innym jak znużeniem.
Ciepły wiatr targał jej włosami, kiedy używając drobnej ilości siły swoich nóg, gnała przed siebie. Spódnica obijała się o jej kolana, a koszula łomotała na piersi. Dzień zapowiadał się na dość parny, a można nawet powiedzieć, że wręcz upalny, gdyż skoro już o tej porze słońce prażyło tak, jak powinno prażyć dopiero w południe, można było już przypuszczać, jak gorąco dopiero się zrobi. Mimo to Kapitan cieszyła się znajomym kłuciem w piersi, które było oznaką zmęczenia, a mrowienie mięśni nóg, przyprawiało ją o rumieńce na twarzy. Musiała przyznać, że bieganie ją uzależniało, nie ważne w jakim momencie jej życia oraz formie by nie występowało.
Znalezienie towarzystwa nie zajęło jej jednak tak dużo czasu jak się spodziewała, gdyż już w połowie drogi do stajni natknęła się na grupę zwiadowców, siedzących na swoich wierzchowcach w sprzyjającym ich cieniu drzew. Wszystkie osoby były ubrane po cywilnemu, na głowach paru z nich widniały charakterystyczne dla mieszczan kapelusze, chroniące przed słońcem, a ich śmiechy były słyszalne już ze sporej odległości.
— Kiedyś chociaż udawałaś, że jesteś punktualna! — krzyknął zawadiacko Jean, dostrzegając zbliżającą się sylwetkę kobiety, która na jego docinkę jedynie wewnętrze się zaśmiała.
— Nie umawialiśmy się na daną godzinę! — odpowiedziała mu równie głośno, by mieć pewność, że ten również ją usłyszy.
Z każdą chwilą jednak skutki używania nadmiernej ilości energii, wydatkowanej w dużej mierze na siłę nóg, zaczęły ją przytłaczać, więc już resztę odległości pokonała truchtem, czerpiąc przy tym, wyrównujące tętno, hausty powietrza, które rozrywały płuca. Znajome kłucie pojawiło się w jej piersi, a suchość w gardle spowodowana roztargnieniem nieprzyjemnie drapała śluzówkę.
— Jestem. — wydyszała, stając zaraz obok przyjaciół, którzy wciąż wygodnie zasiadali na swoich wierzchowcach.
Brunetka lekko się nachyliła, spuszczając głowę w kierunku ziemi, a ręce opierając na kolanach. Jej ramiona rytmicznie i szybko się unosiły, a świszczące powietrze wydobywało się raz za razem z jej uchylonych ust. Widać było, że ten niewielki dystans dość ją zmęczył, co z pewnością było wywołane nie tylko brakiem posiłku, ale również małą ilością snu. Zapowiadało się bowiem, że choć dzień może być dość zabawny i relaksujący, to jednak stanie się dla niej równie ciężki jak ten gdy musiała wykonywać swoje obowiązki.
— Biegłaś, więc musiałaś sobie zdawać sprawę, że na ciebie czekamy. — wciąż dogryzał jej Kristein, czując się dzisiaj zdecydowanie zbyt pewnie.
Miał dobry humor ze względu na powodzenie wyprawy oraz z całą pewnością cieszył się, że brunetka zgodziła się na ich propozycję wyjścia. Poprawił jedną z rąk kapelusz na swojej głowie, w którym swoją drogą wyglądał dość komicznie i uśmiechnął się zadziornie, patrząc jak Nina unosi się do pionu. Kobieta subtelnie wytrzepała zalegające na oliwkowym materiale resztki trawy, która musiała poprzyczepiać się do spódnicy podczas biegu, a następnie donośnie się zaśmiała, czując już w mniejszym stopniu skutki wysiłku fizycznego.
— To się nazywa kobieca intuicja. — stwierdziła, pokazując zdezorientowanemu Jean'owi język, na co ten nieco się speszył.
— Tak, tak... — wymamrotał, bardziej naciągając na twarz kapelusz, by Kastner oraz inni nie mogli dostrzec, pojawiających się na jego policzkach rumieńców.
Pomyśleć, że nawet gdy brunetka nie do końca myślała co robi, potrafiła go w jakiś sposób onieśmielić. Najgorsze było jednak to, że nie nie umiała odpuścić, a jej odpowiedź się na tym nie kończyła. Prawą ręką poprawiła swoją grzywkę, która potargała się przy biegu i odstawała teraz na różne strony, tworząc coś na kształt kręconej masy, a następnie oblizała usta.
— No przecież do miasta jedzie się z samego rana. Mogłam się domyślić, że im wcześniej tym lepiej. — argumentowała, unosząc przy tym palec wskazujący na wysokość swojej skroni.
Sprawiała przy tym wrażenie kogoś przemądrzałego, a jej ton wskazywał na to, że wcale nie próbowała się z tym ukrywać, choć tak w zasadzie starała się jedynie przykryć swoje niedopatrzenie oraz poczucie zażenowania. To, że nie przyszła na czas mogło w końcu wskazywać na to, iż nie zależało jej na przyjaciołach, a to nie byłoby prawdą.
I choć dobrze wiedziała, że z całą pewnością oni nie odebrali w taki sposób jej przybycia, to jednak nie zamierzała więcej stawać się głównym tematem ich najbliższych rozmów, tylko przez to, że coś źle zrobiła. Wkopywała się zarazem przy tym w większe bagno, próbując zatuszować coś, co nigdy nie miało dla nikogo większego znaczenia. Dla jej przyjaciół liczyło się bowiem jedynie to, że ostatecznie wraz z nimi była.
— Nasza inteligentka. Prawie jak Armin. — zacmokał Connie, przyglądając się znajomej postawie brunetki, która przypominała mu czasy jakie spędził w szkole.
Mimowolnie też jednak przyrównał ją do mogącego pochwalić się wiedzą oraz szybką argumentacją Arlerta, który na wspomnienie o nim, natychmiastowo się do Springera odwrócił.
— Mówiłeś coś? — spytał spokojnie, przytrzymując lekko wodzę swojego wierzchowca, który z czasem zaczynał bardziej gwałtownie się zachowywać.
Całkiem tak jakby jego koń w towarzystwie innych odczuwał tak zwaną stadność i dzika natura, naturalnie napędzała go do cwału. Powstrzymywany był jednak jedynie przez niezdecydowanego blondyna o dość niewieściej posturze — co jak można było się domyślić — nie wróżyło nic dobrego.
— Nic ważnego! Spokojnie! — zerwał się Connie, próbując zakryć swoje złe wrażenie.
Zapomniał też przy tym, że tego, co zostało już powiedziane nie da się cofnąć, a on ściągając na siebie uwagę, narobił tylko niepotrzebnego zamieszania. Z jego perspektywy wyglądało to jednak, co najmniej niepokojąco, aczkolwiek cała reszta włącznie z Arminem, wcale się tym aż tak nie przejęła. Jako ludzie dopuszczaliśmy się z pewnością zbyt wielu wyolbrzymień.
— To wszystko i tak jego wina. — oburzyła się w końcu Nina, dostrzegając wśród towarzystwa Erena.
Trzymał się tak jak zwykle zaraz obok Mikasy i o dziwo wyglądał na dość wypoczętego. Nikt nie wiedział co prawda poza Kastner o jego nocnej wizycie w jej gabinecie, jednak przez to, że na jego twarzy nie było widać ani jednej zmarszczki, czy sińców pod oczami, nie dało się nawet czegoś podobnego podejrzewać. W czasie, gdy sama brunetka wyglądała raczej na wyczerpaną, tak Jeager siedział na swoim koniu wręcz promieniejąc.
— Moja, ale co ja...? — chciał spytać, na początku nie do końca odnajdując się w sytuacji.
Kiedy jednak dostrzegł zmęczony wyraz twarzy Niny oraz jej specyficzne spojrzenie, niemal natychmiast przypomniał sobie ich wczorajszą rozmowę. Szybciej zamrugał, odwracając wzrok kiedy młoda Ackerman spojrzała na niego wymownie, a na jego policzkach również jak wcześniej na twarzy Kristeina, pojawiły się czerwone plamy.
— Wybacz. — wymamrotał, czując pewnego rodzaju poczucie winy.
Było mu głupio za swoje egoistyczne zachowanie, a wzrok jego towarzyszy przeskakujący z młodej Kapitan na niego, nie był wcale komfortowy. Stresowali go tylko bardziej, sprawiając, że chciałby się najchętniej zapaść pod ziemię. Na szczęście Nina uznała jego zawstydzenie, za wystarczające skarcenie i uśmiechnęła się lekko, odpuszczając mu wczorajszą nieodpowiedzialność.
— Nic się nie stało. — odparła, posyłając w jego kierunku łagodniejszy uśmiech.
W tym momencie też czas, jaki spędziła na krótkiej pogawędce z przyjaciółmi, widocznie zaczął im ciążyć na barkach i choć już sama zdążyła uspokoić oddech oraz pozbyć się uciążliwego kłucia w piersi wywołanego biegiem, tak dobrze — tak samo jak i wszyscy — zdawała sobie sprawę, że jeżeli dalej będą się ze sobą droczyć, to z miasta będą wracać w nocy. Nie było chwili do stracenia, a co za tym idzie, Nina musiała czym prędzej udać się po Black'a do zagrody.
— W każdym razie, pośpiesz się z tym koniem. Podobno w mieście jest festyn, więc chcemy się zabawić. — poradził brunetce Jean, akurat w momencie gdy ta o czymś podobnym pomyślała.
Informacja ta jednak, nieco ją zaskoczyła, gdyż pierwszy raz miała zaszczyt usłyszeć o czymś takim. W stolicy nigdy bowiem nie spotkała się z podobnym określeniem, a jedyne co w jej regionach urządzano jeszcze za czasów gdy była dzieckiem, to wystawne bankiety, na których bawili się szlachcice. Dla niej wtedy — jako mieszczanki — nie były one osiągalne, jednak wraz z matką właśnie specjalnie na nie, pomagała szyć wystawne, falbankowe suknie.
— Festyn? — spytała na głos, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Przyłożyła dłoń do brody po czym na wspomnienie Layli lekko uniosła kąciki ust ku górze. Doskonale mogła przywołać w głowie obraz jej zapracowanych dłoni, które z ogromnym skupieniem nawlekały nitkę na sporej wielkości igłę, by następnie jej ostry koniec zatapiał się w różnego rodzaju materiałach. Przyjemne ciepło rozlewało się w piersi, a to co złego od nich otrzymała stawało się nieistotne. Oznaczać mogło to tyle, że coś takiego było naprawdę warte zapamiętania i stanowiło weselszy aspekt dzieciństwa jakiego doświadczyła.
— W rzeczy samej! Jedzonko na straganach! — ożywiła się dotąd milcząca Sasha, która w dziwnym transie jedynie przyglądała się sytuacji.
Znajdowała się zaraz obok Springera pod drzewem, ekscytując się na samą myśl o tym, ile smakołyków będą próbowali wcisnąć im przydrożni sklepikarze. Tyle czasu oszczędzała żołd na ten dzień, że sama już nie wiedziała, czy to, co kupi, będzie aby na pewno w stanie zmieścić w żołądku. Po przyrzekła sobie jednak, że chociażby miała tam sczeznąć, to spróbuje.
— Ej ale pamiętajcie, że jedziemy po moją poduszkę. —oburz się Connie, gdy tylko Braus dała o sobie znać.
Wyglądało to tak jakby właśnie zdał sobie sprawę, że przyjaciele znowu mogą skupić się na swoich potrzebach, zapominając o tych jego. Nie byłoby to normalnie problemem, aczkolwiek już któryś raz był w mieście i całkiem prawdopodobne, że przez nieostrożność oraz głupotę, nie zorientowałby się znowu, po co tak naprawdę przyjechał. Musiał więc znaleźć kogoś, kto za niego w jakiś sposób da mu znać o wezgłowiu. Noce w korpusie bez tego stawały się dla jego karku istną mordęgą.
— Spokojnie, Connie. Ja będę pamiętać za ciebie. — pocieszył go Armin, wskazując na swoją głowę, przez co Springer tylko lekko się uśmiechnął.
Jeżeli to właśnie blondynowi bowiem powierzy to zadanie, to może być pewny, iż tym razem już na pewno zaśnie na czymś chociaż miękkim, co zapewni ukojenie jego mięśniom. Cała atmosfera była dość zmienna, jednak tak jak to wszyscy mieli w zwyczaju nie dopuszczali zbytnio do pojawiania się negatywów. Wzajemnie się wspierali i pomagali, a dzięki temu nawet kiedy czuło się smutek, można było szybko z niego przejść na pozytywizm. Całą grupą ponadto zapewniali sobie taką energię, jakiej nie potrafiłaby z siebie wykrzesać nawet Hanji podczas dnia eksperymentów nad tytanami.
— Zaraz wrócę. Dajcie mi chwilę. — poinformowała całe towarzystwo Kastner, odwracając się do nich bokiem.
Samą stajnię było w końcu już dość wyraźnie widać, a odległość nie była aż tak spora by długo brunetce zająć. Wystarczyło przecież przygotować Black'a do trasy i przygalopować na nim w miejsce zbiórki. To przecież zawsze jej dość sprawnie szło. Wyrobiłaby się w czasie, a przynajmniej tak myślała. Nic bardziej mylnego.
— Tylko się tam nie wywróć! — krzyknął za nią Kristein, by jeszcze w taki sposób wprawić ją w lekką irytację, przy której w słodki sposób zdarzało jej się nadymać policzki.
Kobieta jednak go już nie usłyszała, a zamiast tego skupiała się na kontroli swojego ciała, by jak najszybciej znaleźć się u celu. Tym razem kontrolowany oddech oraz powietrze pobierane przez nos, a wypuszczane ustami, sprawiły jednak, że płuca nie kłuły tak jak wcześniej, a sama trasa minęła Ninie bez większych problemów. Można więc powiedzieć, że na tym szybkim zebraniu się Kapitan do wyjazdu, ucierpiała jedynie burza loków oraz oliwkowa spódnica, która teraz nie była już idealnie prosta, a po prostu wygnieciona.
Brunetki nic już nie mogło powstrzymać. Z uśmiechem na ustach zmierzała na spotkanie ze swoim zwierzęcym przyjacielem, by od czasu drogi do Orvud, dosiąść jego grzbietu w pozytywnych odczuciach co do tego co ma ich czekać.
****
W głowie wciąż lekko mi szumiało, a suchość w gardle niewiele bardziej ustała, pozostawiając na swoim miejscu charakterystyczny dla porannego oddechu, nieprzyjemny posmak. Z tego całego roztargnienia nie miałam nawet czasu, by wziąć prysznic a nawet umyć zęby, przez co teraz wyglądałam prawie tak, jakbym dopiero co wybiegła z łóżka. Najchętniej w tym momencie napiłabym się czegoś, co pomogłoby zdusić to nieprzyjemne uczucie albo przynajmniej zjadła część zabranego ze stołówki chleba.
Brzuch sam kurczył się na wspomnienie pieczywa znajdującego się na wyciągnięcie ręki, a umysł natomiast sprawnie mnie przed tym powstrzymywał. Wiedziałam, że konsumpcja w tym momencie nie wchodziła w grę, gdyż; po pierwsze nie było na nią czasu, a po drugie; jazda z pełnymi ustami zawsze grozić mogła zadławieniem.
Pod drzwi stajni dotarłam dość sprawnie i szybko, a jej wrota zapraszały mnie do środka, stojąc otworem, co musiało oznaczać, że ktoś w pośpiechu zapomniał się i ich nie zamknął. Naturalnie do nozdrzy dotarł charakterystyczny zwierzęcy zapach, a rżenie koni było dość wyraźnie słyszalne. Te wspaniałe stworzenia miały bowiem dobry słuch, dzięki któremu orientowały się gdy ktoś się w ich kierunku zbliża. Te należące do zwiadowców ponadto — dodatkowo szkolone — pomijając oczywiście Black'a, były również odpowiednio potulne, by nie spłoszyły się w momencie kontaktu z tytanem. Zawsze były dla mnie wyjątkowe i to właśnie w pewnym stopniu przez tę wyjątkowość, przyczyniły się w pewnym stopniu do mojego przeznaczenia.
Moja miłość do nich sprowadziła na mnie zło, a młodzieńcza naiwność i prosty umysł, pozwoliły mi przez pewien czas je o to wszystko obwiniać. Łatwo było to robić. Pomagało to młodemu umysłowi pojąć, że nie wszystko było jego winą ani innych ludzi, ale właśnie źrebaka, który zniknął z pola widzenia dziecięcych oczu, tak szybko jak się pojawił. Właśnie to przez pewien czas sprawiło, że nabrałam wątpliwości co do tego, czy aby na pewno warto podziwiać te czterokopytne stworzenia.
Z czasem oraz wsparciem Olivii jednak zdążyłam zdać sobie sprawę, jak bardzo tęsknię za ich widokiem i za wszystkim czego doświadczać mogłam na powierzchni. Bardzo często wtedy siadałam na dachu w ciszy, patrząc na mrok Podziemia, w głowie udając się w najpiękniejsze miejsca jakie znałam ze wspomnień. Sama nigdy nie byłam dość lubiana za awangardę jaką swoją osobą przedstawiałam, nie miałam wielu przyjaciół w dzielnicy gdzie żyłam z rodzicami, ale mimo wszystko, to właśnie w tamtym miejscu rozwijałam się z nieświadomością zła tego świata i to czyniło tamto miejsce pięknym.
Gdy pierwszy raz przyszłam do stajni ze znienawidzonym przeze mnie wtedy Ackermanem oraz wyrozumiałym Erwinem i dosiadłam karego diabła, którego mało kto zdążyłby okiełznać, czułam się naprawdę szczęśliwa. Nie było już wtedy nienawiści, poczucia odrzucenia, czy czegokolwiek innego, a jedynie podskakujące wesoło w piersi serce. Ten koń oddał mi siebie, a ja oddałam się jemu i nie było nic, co potrafiłoby sprawić, że moja miłość do ty zwierząt znowu zostałaby wyparta.
Dlatego przechodząc przez próg, wprost na kamienną podłogę, o którą podczas wyprawy obijały się zaopatrzone w podkowy kopyta, czułam się jakbym była we właściwym miejscu. Jako zwiadowca, jako Kapitan i żołnierz, ale przede wszystkim jako jeździec. Mogłam dać ponieść się dziecięcym marzeniom, które w pewnym stopniu i przy udziale wielu wyrzeczeń, w końcu były w stanie się spełnić. Miałam własnego konia, który czekał na moje powroty i rodzinę, do której on pomagał mi dotrzeć.
Automatycznie kierowałam się do przypisanemu Black'owi boksu, znając drogę na pamięć. Mijałam przy tym inne wierzchowce, które łypały na mnie swoimi dużymi oczami, przeżuwając podane im przez stajennego siano. W każdym z wygrodzonych im miejsc znajdował się komplet do ujeżdżania, siodło oraz reszta przedmiotów do oporządzania, a także poidło oraz pojemnik na jedzenie. Wszystko starannie ułożone i przygotowane, a kiedy Levi nakazywał jakiemuś nieposłusznemu jego zdaniem kadetowi, dodatkowo to wszystko sprzątać, miało się wrażenie wyidealizowania tego miejsca. Pomyśleć, że od momentu spotkania go, nie miałam pojęcia, że nawet stajnia, może być tak czysta.
Kiedy jednak zbliżyłam się do odpowiedniego boksu, zauważyłam coś, co zaniepokoiło mnie na tyle, by przyśpieszyć kroku. Gula w gardle urosła, a w piersi pojawiło się uczucie stresu niemal tak samo duże jak wtedy gdy Pułkownik Miche postanowił przybyć do mojego gabinetu bez zapowiedzi. Drzwiczki prowadzące do boksu były bowiem otwarte, a samego konia nie było wcale widać, co wskazywać mogło na to, że ten prawdopodobnie korzystając z okazji, zaznał wolności, opuszczając gmach. Oznaczałoby to tyle, że z wycieczki do miasta nic by nie wyszło, gdyż resztę dnia spędziłabym zapewne na jego poszukiwaniach. Cholera! Nie mówicie mi, że...
Kiedy jednak podeszłam dostatecznie blisko, by dostrzec, że mój wierzchowiec jednak nigdzie nie uciekł, a jedynie skupił się na kimś innym, czułam jak pojawia się we mnie ulga. Black stał odwrócony do wejścia zadem, trochę bardziej z tyłu przez co nic dziwnego, że wpierw nie mogłam go zobaczyć, gdyż z mojej perspektywy dostrzegalne było jedynie znajdujące się w przedniej części koryto. Na drewnianych drzwiczkach zawieszona zostało siodło, a w dalszej części, przy łbie konia kręciła się jakaś nieznajoma mi dziewczyna, która zapewne odpowiadała za obecny stan rzeczy.
Wydawała się mnie jednak nie zauważać, a starannie pracowała przy wierzchowcu kończąc jego wyczesywanie, co robiła swoją drogą z niezwykłą starannością. Drobna postura i podobny wzrost do mojego od razu rzucała się w oczy. Dodatkowo ten bijący od niej spokój oraz pewność siebie w tym co robi, musiały sprawić, że Black, choć do obcych był raczej dość agresywny, w stosunku do niej stawał się potulny jak baranek.
Po przyjrzeniu się jej mogłam niemal stwierdzić, że widzę swoje lustrzane odbicie. Drobny nos, trochę krótsze od tych moich, brązowe włosy, które nawet podobnie się kręciły, a do tego szczątkowa grzywka zachodząca na czoło. Szare, choć wpadające jednak w błękit oczy wydawały się nie zwracać uwagi, a drobne, choć pełne usta zaciskały się co chwilę, jakby starannie próbując w ten sposób pomagać reszcie ciała w skupieniu się.
Dziewczyna była też prawdopodobnie młodsza ode mnie, gdyż nie kojarzyłam jej z widzenia, a przebywałam z reguły w starszym towarzystwie. Jednym wyjątkiem od tego w zasadzie stanowili moi przyjaciele ze sto czwórki, jednak jeżeli akurat o nią chodziło, to raczej gdybym już miała z nią styczność, raczej bym ją zapamiętała.
— Przepraszam. Kim jesteś? — zapytałam w końcu, zdając sobie sprawę, że zdecydowanie zbyt długo stoję w miejscu, nachalnie się jej przyglądając.
Momentalnie jak na zawołanie, dziewczyna odskoczyła do tyłu, przerzucając na mnie swoje tęczówki. Były lekko zaczerwienione i wystraszone, całkiem tak jakby przed chwilą płakała, a świecące się policzki również wydawały się na to wskazywać. Drobne ciało oparło się o balustradę oddzielającą boksy z głuchym łomotem po czym sama brunetka lekko stęknęła, jakby mocniej ją to zabolało.
Mój koń również stał się bardziej nerwowy. Tupał w miejscu i wydawał z siebie serię charakterystycznych dla siebie prychnięć, w czasie gdy ja — nawet niezbyt się zastanawiając — podeszłam do nieznajomej bliżej. Przygryzając wargę, omiotłam spojrzeniem jeszcze raz jej twarz, po czym gdy tylko dostrzegłam, że ta nieobecnie na mnie patrzy, speszyłam się, uciekając wzrokiem w bok. Skupiłam się tym samym na poruszających się uważnie uszach Black'a, które wciąż rzetelnie pilnowały, czy ktoś się w naszym kierunku nie zbliża.
— Nic ci się nie stało? — spytałam, starając się brzmieć bardziej łagodnie, co niestety z moim skrzekliwym głosem, nie było zbyt proste.
— Wszystko w porządku. — wymamrotała dziewczyna, otrzepując pośladki i rękawy, które przez ten krótki kontakt z drewnem zdążyły się lekko zabrudzić. Ten drobny gest był jednak na szczęście wystarczający, by pozbyć się zanieczyszczeń.
— Cieszę się. — wyznałam, spoglądając na nią lekko z góry przez jej zgarbioną sylwetkę.
Nie miałam pojęcia co skłoniło ją do tego by zadbać o mojego wierzchowca, ani by przyjść w dzień wolny do stajni, jednak nie miałam podstaw, by gniewać się na nią w podobnym stopniu jak chociażby Levi, kiedy przez przypadek chciałam osiodłać jego konia.
Skoro tutaj była i to robiła, to musiał być do tego jakiś powód, a odkąd i ja doświadczałam różnego rodzaju sytuacji oraz załamań nerwowych, nie zamierzałam w żadnym stopniu jej z tego rozliczać. Każdemu pomagać mogło w końcu coś innego, a na uspokojenie jednemu wystarczała cisza, by drugiemu stawać się największą przeszkodą. Ja w tym momencie pragnęłam jedynie wiedzieć kim jest dziewczyna, co skłoniło ją do tego by zadbać o Black'a oraz jeżeli tylko się na to zgodzi — pomóc jej poradzić sobie z problemem, przez który ewidentnie wydawała się płakać.
— Jestem Nina Kastner. Obecna Kapitan Oddziału Szturmowego w Korpusie Zwiadowczym. Mogłabym wiedzieć z kim mam do czynienia? — przedstawiłam się formalnie, nie zamierzając się w żadnym stopniu ukrywać.
Już na początku znajomości z kimś, a szczególnie z wojskowymi — o czym świadczył mundur jaki miała na sobie — nie chciałam, by tak jak ja plątała się w słowach, nie wiedząc z kim rozmawia. Zawsze sprawiało mi to problem na początku, kiedy tutaj dołączyłam, dlatego pragnęłam w ten niezbyt — co prawda — miły sposób, zakomunikować brunetce z kim ma do czynienia. Uśmiechnęłam się przy tym życzliwie, by nie obawiała się czegoś negatywnego z mojej strony i z raczej radosnym, choć również zmęczonym wyrazem twarzy oczekiwałam na jej ruch.
— Kadetka Rose Leonne, Pani Kapitan. — przełknęła ślinę, lekko drżącą dłonią, poprawiając zachodzące jej na twarz włosy.
— Miło mi cię poznać, Rose. — wyznałam z wyczuwalnym w głosie pozytywizmem.
Dziewczyna skanowała mnie od góry do dołu wzrokiem w całkowitym milczeniu, wciąż jednak w ręce trzymając służący do wyczesywania konia grzebień. Wyglądała przy tym na nieco wystraszoną, a sam jej głos choć delikatny dla ucha, brzmiał raczej dość cicho, co tylko potwierdzało moje przypuszczenia. Obawiała się mnie.
— Co robisz z moim koniem? — spytałam, przechodząc do sedna sprawy.
Wzrok przeniosłam tym razem na mojego wierzchowca i z uznaniem przyznałam, że brunetka odwaliła kawał dobrej roboty. Jego sierść została prawidłowo obstrzygnięta, a nawet świeciła się nieznacznie, wskazując na to, że musiała go dodatkowo umyć od kurzu. Musiałam przyznać, że już dawno nie widziałam go w takim wydaniu i teraz dopiero mogłam się zorientować, jak przez ostatni czas go zaniedbałam. Cieszyłam się jednak, że ktoś dobrze zrobił to zamiast mnie, dlatego bardziej uniosłam kąciki ust do góry.
— Nie musisz się niczego obawiać. Jestem wdzięczna za to, że o niego zadbałaś. — wyznałam, zbliżając się do niej jeszcze na kilka kroków.
Dzięki zmniejszeniu tej dzielącej nas odległości, byłam w stanie wyczuć charakterystyczną woń jaśminu, całkowicie różniącą się od panującego tutaj zaduchu bijącego od zwierząt. Oznaczać mogło to tyle, że Rose prawdopodobnie była świeżo po prysznicu, używając nowego rodzaju mydła, które wydawane było dzisiaj rano, a o którego przyjęciu, papiery musiałam wczoraj wypełniać. Każda osoba otrzymywała jego odpowiednią ilość i tylko od niej zależało jak nim zagospodaruje. Nie zmieniało to jednak faktu, że wszystkie sztuki jaśminowych mydełek trzeba było zatwierdzić i przydzielić do osób, co robili zwykle ich dowódcy. Przynajmniej tyle plusów mi przybyło z tej pracy papierkowej, że posiadałam taką wiedzę.
— Oporządziłam go. — przyznała się dziewczyna, tym razem pewniej, ściskając szczotkę. W dalszym ciągu była też nerwowa, choć wyglądała moim zdaniem już na mniej zestresowaną niż wcześniej.
Dość blada cera ładnie kontrastowała z panującą w boksie ciemnością, a twarz choć trochę bardziej okrągła od mojej, dodawała jej uroku. Nie było nawet mowy o tym, by nie uznać Leonne za osobę naprawdę zadbaną i po prostu śliczną. Gdyby nie to, że była ode mnie raczej dużo młodsza może nawet i Levi zawiesiłby na niej swoje kobaltowe spojrzenie. I o czym ja myślę w takim momencie? Jak nisko upadłam?
— Kiedy tędy przechodziłam wydawał się inny niż reszta koni i dlatego postanowiłam do niego podejść. — wytłumaczyła się, argumentując dlaczego wybrała akurat Black'a, zaciskając odruchowo swoje usta.
— Wydawał się osamotniony i w pewnym sensie przypominał trochę mnie. — dodała, spuszczając wzrok na swoje buty.
Widocznie ciężko było jej mówić o swoich emocjach, czemu wcale się nie dziwię. Już bowiem w przypadku Ackermana, wykrzesać coś było cholernie ciężko, gdyż są pewne typy ludzi, którzy mimo tego, co by się nie działo, nie pisną słówkiem o czymś, co ich dręczy. Wolą to wszystko w sobie tłumić, by nie ściągać na siebie uwagi społeczeństwa i bliskich, a potem płaczą nocami, czy w odosobnieniu, by poradzić sobie z nagromadzonym bólem.
Zdawałam sobie z tego dobrze sprawę, gdyż przez wiele lat sama tak robiłam, nie miejąc nawet dla kogo się otworzyć. Olivia również nie wiedziała o mnie wszystkiego, choć z całą pewnością było to o wiele więcej niż miała pojęcie na mój temat, własna matka.
— Rozumiem. Miałam podobnie w chwili gdy go wybierałam. — przyznałam brunetce, głaszcząc mojego konia po boku.
Dobrze pamiętałam dzień, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam i dosiadłam. Gdy dał mi się ujeździć i zaakceptował prawdziwą mnie, na oczach najbardziej wyrachowanej osoby jaką wtedy znałam. Dał mi wtedy dumę i natchnął pewnego rodzaju pewnością siebie, która potem potrafiła zamienić się dziwnym trafem w pokorę. Miłość do koni zepchnęła mnie na ścieżkę bólu, która jednak ostatecznie sprawiła, że mogłam spotkać się w tym miejscu z Rose — dziewczyną, która być może nie tylko z wyglądu, była podobna do mnie.
— Powiem ci, iż to cud, że ciebie nie zaatakował. — zagadnęłam, nawiązując do narzekań Ackermana oraz Smith'a, kiedy wyprowadzałam Black'a ze stajni na padok.
Nie miałam pojęcia czy może wtedy naprawdę się o mnie martwili, czy bardziej chodziło im o przydatność samego konia, który pod względem fizycznym przewyższał pozostałe wierzchowce. Jego dzikość wtedy była nie tylko ryzykiem, ale również wyraźną pokusą, po którą chciało się sięgnąć, a jak na złość im, to właśnie mnie udało się ją zerwać.
Leonne wyglądała jednak na dość zaskoczoną tym faktem, gdyż pewnie wierzchowiec w stosunku do niej nawet nie przejawiał agresywnych zachowań. Z czasem jak ta rozmowa nam się ciągnęła również powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego taki był i o ile instynktownie się nie mylił, to miałam przed sobą kolejną skrzywdzoną przez los osobę, jakiej nie zamierzałam na ten moment z tym wszystkim zostawić. Nie wyjdę stąd dopóki nie uspokoi myśli.
— W stosunku do obcych jest zwykle nieufny i nawet Kapitanowi Levi'owi, było ciężko go okiełznać. — poinformowałam ją z prześmiewczym tonem, przypominając sobie jego obojętną minę oraz zmarszczone brwi, kiedy próbował chwycić mojego konia za lejce, a ten mu się wyrwał.
— Dopiero Pani się udało. — uśmiechnęła się łagodnie Rose, podsumowując moją wypowiedź już weselszym tonem. Mówiła z zadziwiającym przekonaniem, również obdarzając mnie uśmiechem, choć był on raczej dość smutny.
Miała lekko zaróżowione policzki, a oczy wciąż błyszczały jej od wcześniej uronionych łez, jednak z jakiegoś powodu przez ten słodko - gorzki obraz jej osoby, wręcz ciągnęło mnie do tego, by ją przytulić. Dziewczyna również po chwili, schyliła się, by odłożyć trzymaną przez siebie w ręce szczotkę, a ja dopiero w tym momencie ocknęłam się z dziwnego amoku, spowodowanego zapatrzeniem w jeden punkt. Nie wiem czy to przez brak odpowiedniej ilości snu, czy przez coś innego, ale zdecydowanie zaczynały się dziać ze mną coraz to mniej normalne rzeczy.
— Można tak powiedzieć. — wydukałam, przykładając dłoń do czoła, by sprawdzić przy tym podprogowo swoją temperaturę.
Nie okazała się jednak na tyle wysoka, by moje zachowanie mogło być przez nią usprawiedliwiane, a zimne dłonie raczej nie pomagały też w rzetelnej ocenie. Odetchnęłam głośniej, oblizując popękane wargi, a żołądek skręcił się nieprzyjemnie kolejny raz przypominając mi o tym, że odkąd wstałam, nic nie włożyłam jeszcze do ust. Ostatecznie też, właśnie ten aspekt mogłam podciągnąć pod złe samopoczucie, co jednak niedostatecznie mnie satysfakcjonowało.
Brunetka z czasem wydawała się także nieco bardziej do mnie przekonywać, na co wskazywała jej natura niewerbalna. Oparła się bowiem dużo spokojniej o deski oddzielające boksy i uniosła głowę do góry, wlepiając swoje spojrzenie w sufit. Milczała przez moment, sprawiając przy tym wrażenie wyjątkowo zamyślonej, aż w końcu uchyliła usta, decydując się oznajmić mi to nad czym się zastanawiała.
— To musi oznaczać, że jest Pani dobrym człowiekiem. — stwierdziła z niewytłumaczalną pewnością, przymykając przy tym oczy, na co coś ścisnęło mnie w środku.
Tak jak już zdążyłam się przyzwyczaić, zwykle nie raczyłam otrzymywać takiego rodzaju komplementów. Przeważnie — o ile już takowe miały miejsce — dotyczyły aspektów jedynie wizualnych, całkowicie nie zważając na emocjonalną stronę człowieka oraz wnętrze. Jej słowa brzmiały zresztą wyjątkowo szczerze, a samo usłyszenie ich stało się dla mnie wyjątkowo satysfakcjonujące. Mimo, że dziewczyna znała mnie bowiem jedynie kilka minut, już nie bała się powiedzieć mi czegoś takiego, zakładając przy tym, że nie pragnę niczyjej krzywdy. A może tylko też wewnętrznie ze sobą walczyła, zakrywając się ładnymi słowami, by nie ujawnić realnych powodów swojego zachowania.
— I ty również, skoro pozwolił ci się do siebie zbliżyć. — odbiłam pałeczkę, podobnie do niej wypowiadając się na jej temat z wyczuwalną rzetelnością.
Po tym dziwnym wyznaniu jednak pomiędzy nami zapanowała cisza, a sama atmosfera stała się wystarczająco przytłaczająca, by stwierdzić można było, że nawet dusząca. Chciałam, żeby opowiedziała o sobie coś więcej, jednak nie uważałam się też za osobę, która potrafi wyciągać z człowieka to, co w nim siedzi.
Z Levi'em może jakimś cudem mi się to udało, jednak nie miałam gwarancji, że tym razem będzie tak samo. Przypadków w końcu było tyle ile ludzi i nie mogłam zakładać, że każdy jest taki sami, ponieważ w rzeczywistości wszyscy się od siebie różniliśmy. Jedyne co mi pozostało, to wierzyć, że będę potrafiła ją zrozumieć.
Nim to jednak nastąpi, musiałam znaleźć jakiś temat, który popchnąłby naszą konwersację dalej, jednocześnie nie zdradzając moich intencji. Pragnęłam pomóc tej wyjątkowo podobnej z wyglądu do mnie dziewczynie, ponieważ właśnie przez ten aspekt, poczułam do niej pewnego rodzaju przywiązanie i emocjonalną więź. Nie wiem dlaczego też tak się stało, ale postanowiłam po prostu się z tym pogodzić.
— Mówi się, że konie wyczuwają negatywne emocje posyłane w ich kierunku oraz rozumieją smutek. To właśnie dlatego wydają się momentami być bardziej jak ludzie niżeli zwierzęta. — zagadałam w jej kierunku, powołując się na pewien element moich prywatnych informacji.
Prawdą było, że wielokrotnie to właśnie inny gatunek był w stanie uratować mnie od konsekwencji. Jakiś bezdomny pies odciągnął uwagę, kot poprawił morale przytulając się do ramienia, a ptak samą swoją obecnością przyczyniał się do powstawania marzeń o lataniu. Zwierzęta nie były niczemu winne, a jednocześnie choć przez chwilę można było odnieść wrażenie, że bywają bardziej ludzkie od poniektórych ludzi stąpających po ziemi, albo i pod nią.
— Zgadzam się z tym. — potaknęła mi Rose, otwierając oczy tylko po to, by dalej przyglądać się zwieńczającym dach belkom, robiącym za tutejszy sufit.
Leonne była bardzo cicha i wciąż wydawała się zamknięta. Miałam też świadomość, że nie będę mogła zostać z nią w tym miejscu dłużej niż chciałam, ze względu na czekającą na mnie grupę, z którą miałam udać się do miasta. A jako, że raczej zazwyczaj dotrzymywałam słowa, nie chciałam im teraz odmawiać. Posiadałam ograniczony czas oraz z całą pewnością trudny przypadek, przy którym nie mogłam dłużej przystanąć. Pozostała mi więc ostatnia opcja, a mianowicie; bezpośrednie podejście do sprawy, tak jak zrobiła to w moim przypadku dawniej Hanji.
— Chciałabym cię więc spytać, choć to wydaje się dość nieodpowiednie ze względu na to, że dopiero się poznałyśmy... — motałam się w swoich słowach, chcąc przekazać jej co od niej oczekuje, ale jednocześnie nie być przy tym zbyt nachalną.
Mocniej zacisnęłam pięści, walcząc z narastającym we mnie napięciem, po czym wzięłam głębszy wdech by sobie z nim poradzić. Nawet jeżeli nie miałam w tym momencie do czynienia z Ackerman'em, to jakoś ciężko było mi o tym wszystkim mówić. Osoba stojąca przecież zaraz naprzeciw mnie, miała niemal identyczna twarz jak ja oraz wydawała się kierować również podobnymi do mnie wartościami. To jak rozmawiać z lustrzanym odbiciem siebie.
— Proszę się nie krępować, Pani Kapitan. — pośpieszyła mnie, wciąż wyraźnie podkreślając moją pozycję, co sama początkowo jej wytknęłam.
Czułam się teraz trochę głupio ze względu na ten aspekt, jednak to co już zostało powiedziane, nie mogło być cofnięte, a ja sama musiałam postarać się, by poprawić swój wcześniejszy błąd w inny sposób. Teraz bowiem jak się nad tym zastanawiałam, to naprawdę mogłam zabrzmieć zbyt poważnie, a dziewczyna pewnie wzięła sobie moje słowa do serca. Czasami byłam zbyt głupia, biorąc pod wzgląd coś mniej zauważalnego, nie patrząc wcale na bardziej istotną informację. Możliwe, że moje dawne urazy spowodowały teraz te drobne zgrzyty pomiędzy nami.
— Wystarczy, Nina. Nie jestem tutaj formalnie. — wyjaśniłam, odruchowo wygładzając, lekko wymiętą spódnicę.
Oliwkowy materiał o dziwo, wyjątkowo odznaczał się w tym świetle, a wszystkie niedociągnięcia, czy wygniecenia stawały się wyraźne i gryzły w oczy. Podczas biegu ich ilość podwoiła się, a ja rezygnując z dążenia do ideału, jedynie głośniej westchnęłam.
— Rozumiem. — odpowiedziała mi cicho brunetka.
Sama bawiła się swoimi palcami, pewnie już domyślając się do czego dokładnie zmierzam, a atmosfera wydawała się wyjątkowo zgęstnieć. Nogę opartą miała o drewnianą ścianę, a niezbyt duże mięśnie jakie posiadała, ewidentnie bardziej się napięły. Dziwnego rodzaju gula coraz bardziej powiększała się w moim gardle, utrudniając wymówienie tych kilku słów, które miały zdecydować o wszystkim, a stresowy pot pojawił się na karku, wywołany nie tyle co emocjami, ale również panującym w tym miejscu zaduchem.
— Słuchaj, czy ty płakałaś? — wykrztusiłam z siebie w końcu, wysilając się na tyle, by pochwycić jej spojrzenie. Ta jednak, tak jakby się tego spodziewała, odwróciła się w przeciwnym ode mnie kierunku, stając do mnie plecami.
— Och, zauważyłaś. — wymamrotała ledwo słyszalnie.
Była tak cicha, że gdyby nie mała odległość jaka nas dzieliła, z całą pewnością miałabym problem by cokolwiek z jej strony wyłapać. Momentami delikatne i piękne głosy, stawały się bowiem zbyt problematyczne do odróżnienia od szumu przypisanych im osobowości.
— Nie musisz mi się zaraz zwierzać, jeżeli nie chcesz. Wiedz jednak, że jestem tutaj żeby cię wysłuchać. — próbowałam ją do siebie przekonać w jak największym stopniu.
Wiedziałam, że nie mam prawa wtrącać się do jej życia prywatnego, jednocześnie za wszelką cenę pragnąc jej pomóc. Należałam do ludzi, którzy choć z reguły wykorzystywani byli przez innych, to jednak też w takich przypadkach jak ten, zabiegali o większą ilość eksploatacji oraz poświęcenia.
Dawałam z siebie więcej niż mogłam otrzymać, a satysfakcją napełniały mnie momenty, w których osoby przygnębione, po rozmowie ze mną lub rękoczynach, były się w stanie znowu szczerze uśmiechać. Szczególnie działo się tak, gdy ich uśmiechy były potem tak zapadające w pamięć, że chciałabym je widzieć również podczas ostatnich chwil mojego życia.
— Jestem ci coś w końcu winna, za przygotowanie Black'a do jazdy. — wytłumaczyłam jej, argumentując również moje zdanie, by nie wypaść w ten sposób na desperatkę. Nie przyniosło to jednak do końca zamierzonego skutku.
— Naprawdę nie musisz... — brunetka próbowała się wymigać, chwytając się za ramiona, całkiem tak jakby sama siebie próbowała przytulić.
W tej chwili też już wiedziałam, że nic z niej nie wyciągnę, jeżeli sama przynajmniej choć trochę się nie odkryję. Leonne wyglądała bowiem na kogoś zamkniętego, kto nie otwierał się na innych bez wcześniejszego zaufania im. Widać było, że dużo w życiu przeszła, wiele widziała, a to, że teraz tutaj była, odzwierciedlało niejako jakiś jej cel, którym się kierowała, gdyż już jej postura niewiele z wojskiem miała wspólnego. Owszem, była wystarczająca, jednak nie zapowiadało się, by stać ją było na coś więcej.
Oczy dziwnie przygaszone, choć jednocześnie posiadające wciąż w sobie naiwność oraz beztroskę, a serce zamknięte, choć pragnące otworzenia się na coś nowego i niekontrolowanego. Jeżeli więc chciałam się do niego dostać, musiałam dać jej coś w zamian, co sprawi, że przy tak krótkiej znajomości, Rose będzie w stanie mi zaufać. Jakby się tak zastanowić; czy to właśnie nie tak postąpiła Hanji, na samym początku naszej znajomości?
— Wiem, jednak sama kilka lat temu znalazłam się w podobnej sytuacji i trafiłam na kogoś wtedy mi obcego, kto nie zadawał pytań, a ja w tym czasie kiedy słuchał, mogłam po prostu mówić. — z trudem uchyliłam rąbek swojego życia, przypominając sobie włosy o kolorze pszenicy oraz brązowe tęczówki przyjaciółki, która była dla mnie jak starsza siostra.
Przywołałam w pamięci również obraz cierpliwej dla mnie Zoe oraz jej współczucie, a także uczucie ulgi jakie wtedy mnie ogarniało. Pierwszy raz bowiem od dłuższej chwili czułam się taka lekka i choć przeszłość wtedy bolała, tak bez niej byłabym nikim innym jak pustą skorupą, odgrywającą różne, przypisane jej role.
Postanowiłam jednak nie rozwlekać się nad tym i kontynuować napoczęty wątek. Chciałam bowiem, by moje słowa pomogły Rose w pewnym stopniu, spojrzeć na to, co obecnie widzi z innej perspektywy i dały nadzieję, że smutek choć w życiu jest naturalnym elementem, to tak samo jak wszystko inne, przemija ustępując miejsca innym emocjom. Był ulotny.
— I myślę na przestrzeni czasu, iż to właśnie przez to, że nie znałam tej osoby, łatwiej było mi sobie poradzić z przeszłością oraz wszystko wyznać. — próbowałam wytłumaczyć brunetce co mam na myśli, choć sama nie do końca byłam pewna, czy to co powiedziałam, było dla niej jasne.
— Rozumiesz o co mi chodzi, prawda? — spytałam dla pewności, na co ta dalej jedynie biernie milczała, nie reagując na moją wypowiedź w żaden sposób.
Przełknęłam głośniej ślinę i by poradzić sobie z tłukącymi się we mnie uczuciami, postanowiłam je w jakiś sposób wyładować. Minęło już w końcu kilka dobrych minut od kiedy tutaj tkwiłam i choć miało mnie nie być tylko chwilę, ja wciąż męczyłam się z obcą mi osobą, którą chciałam uszczęśliwić.
Oddaliłam się więc trochę od wciąż stojącej do mnie tyłem Rose, by cofnąć się do drzwiczek i sięgnąć po używane przeze mnie siodło, a następnie wrócić do niej. Już powoli zaczęłam też przygotowywać Black'a do jazdy. Nie zmierzałam przy tym się poddać w przekonywaniu jej, a jedynie uspokoić własne myśli, by być bardziej skuteczną.
— Taka osoba cię nie zna, więc pochopnie cię nie oceni, jeżeli będzie miała dobre serce. — kontynuowałam urwany wątek po chwili ciszy.
Stało się jednak coś czego kompletnie po kimś tak niepozornym jak Leonne, nigdy bym się nie spodziewała. Moje słowa sprowadziły na mnie atak z jej strony, na jaki widocznie tylko oczekiwała, próbując mnie przetestować.
— Skąd mam wiedzieć, czy ty je masz? — szybko spytała, nareszcie nabierając odwagi, by obrócić się w moim kierunku.
Jej spojrzenie wydawało się przy tym dość zacięte i całkowicie odmienne od tego, które posyłała w moim kierunku wcześniej. Zupełnie tak jakby teraz to wszystko bezpośrednio jej dotknęło, a same określenie stało się wyjątkowo krzywdzące, choć wciąż nie miałam pojęcia dlaczego. Wystraszyła mnie.
— Dobre pytanie. — przyznałam, nie chcąc jej już w żadnym stopniu urazić. — Tak w zasadzie to sama nie wiem. — odparłam krótko po tym, całkowicie szczerze.
Nie mogliśmy bowiem do końca zakładać co w drugim człowieku siedzi, aż do samej śmierci, a działo się tak ponieważ ludzie byli istotami zmiennymi. Potrafili modyfikować swoje wypowiedzi, obierać inne założenia, a także zdanie w zależności od okoliczności. Tylko jednak nieliczni trzymali się swojej opinii, pozostając przy tym stałymi. Stawali się w taki sposób godni powierzania sekretów oraz bardziej przekonujący od tych zmiennych, a to sprawiało, że chciało się przy nich trwać.
— Możesz mi jednak zaufać. — zarzekłam się, zderzając się przez przypadek z jej spojrzeniem.
Leonne wydawała się być przy tym dość nieobecna, całkiem tak, jakby nie spodziewała się z mojej strony takiej opinii. Teraz to ona patrzyła w jeden punkt, jakby wyłączała myślenie, choć tak w zasadzie, pewnie dogłębnie analizowała nie tylko swoje odczucia, ale również i przyszłą decyzję. Była ewidentnie bardzo rozsądną osobą jak na kogoś w jej prawdopodobnym wieku.
— Zastanów się nad tym, a ja przygotuję Black'a. Jestem tutaj dla ciebie, Rose. — wyjaśniłam jej, domyślając się iż trudno jest zebrać w tych warunkach myśli.
Przyłożyła rękę do twarzy, po czym kiedy dostrzegła, że ze starannością zapinam każdy pojedynczy pasek na moim wierzchowcu, jedynie głośniej westchnęła. Patrzyłam na nią kątem oka, kontrolując jednocześnie swoje ruchy, by nie czuła się przeze mnie przytłoczona, ani koń w żaden sposób nie oberwał, poprzez moją nieuwagę.
Mogłam w tej chwili też dziękować za swoją wielozadaniowość i zdolność do działania w wielu aspektach, bo gdyby nie to, to dawno bym już przepadła. Brunetka skuliła się dziwnie w sobie i wciąż stojąc zaraz obok mnie oraz ściskając przed sobą lekko drżące dłonie, zaczęła mówić.
— To przez to, że czuję się trochę nie na miejscu i wiele rzeczy w korpusie po prostu do mnie nie pasuje. — wyznała wpierw, nakreślając mi odpowiednio sytuację.
— Zrobiło mi się przykro, ponieważ przypomniałam sobie co tutaj robię, a kiedy wspomnienia wróciły to łzy same się pojawiły. — szybko przeszła do meritum, widocznie nie chcąc odwlekać tego wątku na sam koniec.
Miałam przy tym wrażenie, że unika głównego tematu, a samym problemem nie są jej umiejętności bojowe, a związane z nimi bolesne wspomnienia. Wątpiłam, że łzy u niej mogły zostać wywołane problemami z używaniem sprzętu do manewrów, a nawet ranami poniesionymi w ich skutek. Bardziej prawdopodobna wydawała się być wciąż ta strona emocjonalna, która tak jak się spodziewałam, była najtrudniejsza do wydłubania z człowieka. Bądź silna, Rose i daj sobie pomóc.
— Z jakiego powodu płakałaś? — zadałam jej skonkretyzowane pytanie, przerywając dalsze przygotowywanie Black'a do drogi.
Skupiłam się jedynie na jej osobie, czując że gdybym tego nie zrobiła, że gdybym na nią wtedy nie spojrzała, ani nie popchnęła, to ta możliwie szybko by się ze wszystkiego wycofała. Posiadała bowiem w sobie coś z tchórza, którym za wszelką cenę starała się nie być. Podnosiła głowę, by wierzyć, że jest silna, zaciskała trzęsące się ręce, by ukryć swoją słabość, choć tak w zasadzie potrzebowała jedynie, by ją z siebie uwolnić. Zbyt dobrze znałam taki typ zachowania, by od razu go nie poznać. Była jak naiwna ja, która wciąż nie wygrała sama ze sobą.
— Miałam dwójkę rodzeństwa. Młodszą siostrę Leah oraz jeszcze młodszego brata, Tomi'ego. — powiedziała w końcu, przełamując nawiązaną pomiędzy nami ciszę.
Jej głos był bardzo cichy i praktycznie drżał, a same usta ledwo się uchylały, by zdradzić mi coś o wiele smutniejszego, niż to, czego się spodziewałam. Może i z jej perspektywy mogłam wydawać się bez serca. Mogłam wyglądać na kogoś kto nie będzie wiedział i nie zrozumie, a jednak wiele rzeczy jest powiązanych z osobami, jakich nawet byśmy o coś podobnego nie podejrzewali. Dlatego, choć ja nawet mogę wydawać się kimś innym w jej oczach, nie skreśla mnie to jako osoby, która przejść mogła o wiele gorsze tragedie od niej i vice versa.
— Pochodzę z Shiganshimy i tam razem z mamą oraz z nimi mieszkałam. — wyjaśniła szybko, zaciskając w żalu wargi.
Z tego co pamiętam to właśnie z tego dystryktu byli również Mikasa, Armin oraz Eren i to właśnie w nim zaczęła się rewolucja całego skrzydła zwiadowczego jakie dotychczas znaliśmy. Nabór nowych jednostek, pozyskiwanie taktyk, a także odkrycia jakie miały nas naprowadzić na prawdę o tym świecie. Wielu ludzi tamtego dnia utraciło wszystko co kochali oraz to, co posiadali, a ich życie zmieniło się bardziej na koczownicze niżeli stabilne.
To był straszny okres, o którym ja nie mogłam mieć pojęcia, a słyszałam o nim tylko z ust przyjaciół. Nie doświadczyłam tego, a nawet nie widziałam napływających w głąb murów ludzi, uciekających ze swoich domostw. Miałam pojęcie jednak, że musiało być to dość ciężkie i odbijało się to drastycznie na psychice, a jako, iż należałam raczej do empatycznych osób, to potrafiłam zrozumieć tragizm tej katastrofy. Biedna Rose.
— Teraz jednak tak bardzo za nimi tęsknię. — wyznała, mocniej przyciskając do siebie ręce, na co zareagowałam logicznym, aczkolwiek zręcznym chwytem.
Moja dłoń zetknęła się z jej barkiem, a delikatny materiał koszuli mocno skontrował się z nałożonymi zaraz na niej pasami, które w przeciwieństwie do lnianej powłoki, nie były niestety już tak chłodne. Skóra zbyt szybko nagrzewała się pod wpływem słońca, co potem kończyło się z pewnością jeszcze gorszymi otarciami, a te brązowe elementy kolejnym pretekstem do narzekania w życiu żołnierza.
— Czy oni...? — chciałam się jeszcze o czymś upewnić, jednak Leonne natychmiast mi przerwała. Całkiem tak jakby czytała mi w myślach.
— Mama odeszła jeszcze przed upadkiem muru. — sprostowała, biorąc głębszy wdech.
Z tej odległości mogłam wyczuć jak szybko porusza się jej klatka piersiowa, a oczy wpatrzone w jeden punkt, próbują nie przywoływać sobie obrazów z tamtego okresu. Drobne, aczkolwiek pełne usta zaciskały się w prostą linię, a skóra została napięta przez mięśnie. Ja natomiast nie potrafiłam powstrzymać wylewającego się ze mnie współczucia.
— Och, przykro mi. — skomentowałam to, czując się dość niezręcznie w tej sytuacji.
Po raz pierwszy w życiu chyba nie miałam pojęcia co mam powiedzieć, a te słowa były jedynymi, na których użycie zezwolił mi kierowany empatią umysł. Wiedziałam bowiem co znaczy strata rodziców, jak to jest kiedy nie ma ich obok ciebie i kiedy musisz radzić sobie sam. Kiedy każdy kolejny dzień jest walką o przetrwanie, walką z samą sobą oraz psychiką, która starannie próbuje przypomnieć ci jak kiedyś było dobrze. Nie wyobrażałam sobie jednak jak by radzić sobie jeszcze z dwójką młodszych ode mnie dzieci, którymi musiałabym się w takich okolicznościach zająć. Przecież już w pojedynkę było to niesłychanie trudne. Czy ta drobna dziewczyna mogła być aż tak silna?
— Co z twoim rodzeństwem? — zadałam kolejne pytanie, nie mogąc opanować kierującej mną ciekawości.
— Po jej śmierci radziłam sobie sama i nie powiem, że było łatwo. — przyznała, odpowiadając w ten sposób na moje podejrzenia.
Czułam jak coś skręca mnie od środka, a to dziwne uczucie niesprawiedliwości świata, które za każdym razem we mnie uderzało, gdy ktoś ranił moich bliskich znowu potęguje się, pragnąc rozlewu krwi. Nie ważne bowiem co by nie stanęło na mojej drodze, albo kogo bym nie poznała, to właśnie z reguły mili oraz dobrzy ludzie najbardziej otrzymywali od losu po dupie, będąc zmuszonymi przeżywać takie przykrości.
Dlaczego choć raz w ich przypadku nie mogło być wszystko dobrze? A może po prostu ich dobroć wynikała z tego, że wcześniej zabrano im coś, przez co tak bardzo cierpieli? Byli mili, ponieważ nie chcieli uczynić czyjegoś idealnego żywota takim samym jak to ich. Pragnęli choć ze swojej strony zapewnić obcym komfort czucia się dobrze, gdyż ich już ktoś zranił. Zacisnęłam szczękę. Dlaczego?
— Gdy jednak tamtego dnia doszło do piekła, nie zdążyłam nawet do nich dotrzeć, a jakiś żołnierz odciągnął mnie dalej i kazał uciekać. — uszczegółowiła swoją wypowiedź, uświadamiając mi tym samym, że w tym momencie nawet jej rodzeństwo może być już przy swojej matce, a ona sama, tak jak i większość zwiadowców w tym korpusie musiała czuć się cholernie samotna.
Upadki murów prowokowały rozstania i niszczyły upragniony przez ludzi spokój, co stawało się cholernie przykre. Zostawiali za sobą bowiem wszystko, dążąc przed siebie, gdzie nie mieli nic, a nie mogli liczyć nawet na to, że osoby na których im zależało, podążą za nimi. Dlaczego tak musiało być?
— Do dzisiaj nie wiem czy udało im się przeżyć i choć jest to mało prawdopodobne, to wciąż nie przestaje wierzyć, że jednak gdzieś tam są. — głos zaczynał jej się łamać, a ja choć przez jej pozycję nie byłam w stanie dostrzec, jakie emocje malują się na jej twarzy, jedynie mocniej zacisnęłam dłoń na jej ramieniu. To takie niesprawiedliwe, Rose.
— Rozumiem co czujesz. — wyznałam, przymykając oczy, by zastanowić się nad tym co chce jej powiedzieć.
— Kiedyś też spotkało mnie coś strasznego i bałam się wszystkiego innego co miało jeszcze mnie czekać. Straciłam też na własnych oczach osobę, która zawsze dawała mi nadzieję. — otworzyłam się przed nią, oblizując spękane usta.
— Nie porównuję się oczywiście w żadnym stopniu do ciebie. — szybko podkreśliłam, by przy tym napięciu w żadnym stopniu jej nie urazić.
W takich emocjach trzeba było uważać na język i dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że nawet najmniejsze negatywne mruknięcie, czy nieumyślne zlepienie wyrazów, może doprowadzić do niepożądanych skutków. Człowiek wychwytywał ze zdań innych to co chciał, rozumiał coś na swój sposób, a momentami nawet samoistnie nadawał tym słowom własnego znaczenia, co kończyło się nieporozumieniami i ogólnym skrzywdzeniem. Widać to było zresztą już chwilę wcześniej.
— Myślę jednak, że skoro dalej nie jesteś pewna co do tego, czy Tomi i Leah zginęli, to nie powinnaś po nich płakać. — starałam się mówić powoli i zrozumiale, nie czując się jednak w żadnym stopniu komfortowo. Kim byłam, dając jej takie rady?
— Bo wiesz, ja przez pewien czas trzymałam przy sobie osobę, której świadomość śmierci już miałam i mimo, że jej przy mnie nie było, to dzięki temu dotarłam do stanu, w którym teraz jestem. — zważałam na każde słowo, choć ciężko było mi ubrać w nie, swoje odczucia oraz myśli. Proszę dajcie mi jeszcze choć trochę siły.
— Wyobrażałam sobie, że jest przy mnie duchem i dzięki temu brnęłam do przodu. — mocniej zacisnęłam dłoń na jej ramieniu, czując jak nostalgia znowu zaczyna dostawać się do mojego ciała.
— Ważne są bowiem wspomnienia i troska, których nasi bliscy nas nauczyli, a to że jesteśmy gdzie jesteśmy, staje się tylko kolejnym elementem w naszej drodze do nich. — kontynuowałam, choć z każdym momentem czułam, jakbym sama zaraz miała się rozkleić. Uspokój się.
— Jestem też zdania, że nie ma co rozpaczać, mimo że coś jest smutne, ponieważ ci, dla których byliśmy całym światem nie chcieliby tego widzieć. — przełknęłam ślinę, starając się utrzymać jednostajny ton, co nie było wcale takie proste.
Czułam jak oczy zaczynają mi łzawić, a znajomy ciężar osadza się w piersi, prowokując szybszy oddech. Częściej mrugałam, by nie uronić nawet jednej kropelki, a w gardle pojawiła się gula, która nieprzyjemnie mnie dusiła.
— Myślisz, że oni naprawdę mogą gdzieś tam być, śmiać się i wspominać nasze wspólne życie? — Rose uniosła głowę, spoglądając na mnie niejako z jakąś nadzieją.
W jej oczach również błyszczały łzy, twarzy była zaczerwieniona, a sama dziewczyna stała przede mną lekko rozdygotana. Patrzyła na mnie teraz tak, jakby moje słowa były jej jedynym punktem oparcia, że jej rodzeństwo miało szansę przetrwać. Tak jakby to dzięki mnie, ponownie uwierzyła w zawrotność losu i dała szansę nie tylko sobie, ale także i im. Ponieważ może i to było głupie, nierealne oraz mało prawdopodobne, ale nadawało człowiekowi czegoś, dzięki czemu był w stanie na co dzień funkcjonować, ciesząc się nadchodzącym jutrem. Jednak, czy aby na pewno byłam odpowiednią osobą, by pozwolić jej wierzyć w być może stracone już życia? Przełknęłam ślinę.
— Niewykluczone. Dlatego ty też nie powinnaś smucić się z tego powodu. — dałam jej zapewnienie, na które wyraźnie się rozpogodziła.
Sama jednak czułam jak kolejny ciężar pojawia się na moich barkach, dokładając mi dodatkowej odpowiedzialności. Wzięłam na siebie jej smutki i złość, dając jednocześnie złudną nadzieję. Byłam okropna, ale stanowiło to też jedyny sposób, by brunetka mogła dalej ruszyć przed siebie.
Właśnie w taki sposób podarowałam jej punkt zaczepienia, dzięki któremu mogła kontrolować swoje napady wspomnień jak ja kiedyś. To zwykle pomagało, a człowiek nawet w dość smutnych chwilach się na nich nie skupiał. Parł naprzód do momentu, gdy nie stał się na tyle silny, by porzucić to co było za sobą, osiągając tym samym własną, samowystarczalną siłę. Z czasem dostrzegłam, że nie musiało to być szybkie, a każdy robił to na swój sposób. Liczyło się jednak ostatecznie to, by na samym końcu zapewniony został mu wewnętrzny spokój oraz siła, by mierzyć się z dalszymi niepowodzeniami. W ten sposób nigdy nie przestaniesz być silnym, choć wewnętrznie będziesz wciąż tylko jak wrażliwy na dotyk, kawałek porcelany.
— Jest w tym jakiś sens. — odpowiedziała mi cicho, uciekając ode mnie wzrokiem.
— Wydajesz się być dobrą osobą, Rose. — stwierdziłam, patrząc na jej wyjątkowo wstydliwą stronę.
Pomyśleć, że całkiem obca mi osoba, potrafiła wpłynąć na mnie w taki sposób. Byłam co prawda bardziej wrażliwa i podatna na wszelkie emocjonalne kontakty przez małą ilość snu, ale nie wydaje mi się, że gdybym spędziła w taki sposób ten czas z kimś innym, uderzyłoby to we mnie w ten sposób. Może to przez jej twarz, a może jeszcze przez coś innego?
— Nie pozwól, by rozpamiętywanie cię zniszczyło. — poradziłam jej, posyłając te słowa również do samej siebie.
Pozwoliłam sobie również przy tym, by sięgnąć do jej brody i skierować drobną głowę w taki sposób, by jej szklące się tęczówki patrzyły wprost na mnie. Tak jak się też spodziewałam, dopiero w momencie gdy to zrobiłam, mogłam się dopatrzeć jak bardzo roztrzęsiona była. Jej wargi drżały, nawołując do płaczu, a brwi marszczyły się w specyficzny sposób, uciekając pod drobną grzywkę, która jednak nie była w stanie ich całkowicie ukryć. Nie miałam serca, by jeszcze czegoś nie powiedzieć. Tak samo jak ona byłam na skraju łez i bez pozytywnej myśli, nie pociągnęłabym dalej.
— Ja wygrałam ze swoją przeszłością i osiągnęłam to, o co tak długo walczyłam. Mam ukochanego, własny oddział, stanowisko, a także przyjaciół, miejąc świadomość, że po drugiej stronie czeka na mnie reszta ważnych ludzi. — zaczęłam wymieniać, uświadamiając jej wagę ludzi pojawiających się w naszym życiu.
— Jestem szczęśliwa i wierzę, że ty też w końcu możesz być. — zakończyłam swój monolog, posyłając w jej kierunku jeden z bardziej życzliwych uśmiechów. Choć ciężko było mi utrzymywać go na twarzy, to jednak starałam się to robić specjalnie dla niej.
W pewnym sensie mogłam powiedzieć, że czułam się jak taka jej mama, która po tym gdy nastąpił ogromny przewrót w życiu jej córki, próbowała ją na wszelkie sposoby pocieszyć, jednocześnie nie zatajając przed nią rzeczywistości. Przez to, że Rose miała raczej dziecinną twarz, łatwo było mi się tak poczuć, a dodatkowo jej podejście, nieśmiałość oraz w pewnym stopniu również strach, dawały mi duże pole do działania w tej roli.
Rumieńce pokryły jej twarz, a drobne kropelki łez niespodziewanie spłynęły z kącików jej oczu wyznaczając sobie własne ścieżki. Lśniły na jej policzkach jak drobne kryształki, a dla mnie były niczym elementy duszy, które przez natłok emocji wydostały się do świata zewnętrznego, by pokazać wszystkim ile przejść musiała ta dziewczyna. Świadectwo siły, bezsilności, a także strachu.
— Dziękuję za te słowa. Jest Pani... znaczy się, jesteś niesamowita. — jąkała się próbując ubrać w słowa swoje myśli.
Widać było jej zaciskające się ręce, a spinające się mięśnie tylko widocznie potwierdzały jej rozdygotanie. To jak się zachowywała potrafiło pokazać, że nawet w tak drobnym człowieku, może buzować wulkan uczuć, z którymi przez dłuższe trzymanie ich w sobie, nie był w stanie sobie poradzić. Brunetka otwierała i zamykała po tym usta jakby chciała coś jeszcze dodać, jednak żaden dźwięk nie wydobył się już z jej ust.
Byłam jednak zbyt poruszona tym wszystkim, by teraz dodatkowo jej niewerbalnie nie wesprzeć, więc nawet nie zastanawiając się jaki może mieć ona stosunek do kontaktu fizycznego, po prostu otworzyłam dla niej swoje ręce. Ułożyłam ramiona do uścisku, czekając aż ta odważy się w niego wpaść, a kiedy Leonne dalej się we mnie tylko z dezorientacją wpatrywała, przygryzłam wargę i sama się do niej zbliżyłam.
— No chodź tu. — wymamrotałam, obejmując jej drobne ciało.
Była ciepła i rozdygotana, ale z jakiegoś powodu, właśnie dlatego wydawała mi się być tak bliska. Gdy ją ściskałam mimo znajomego zapachu jaśminu, miałam wrażenie jakbym trzymała w swoich ramionach wyrośniętą już Anastazję, której coś w życiu poszło nie tak. Poprzez tę krótką chwilę i szczere słowa, stała się dla mnie ważna. Potrafiłam poczuć jej cierpienie i zrozumieć co ma na myśli, dlatego też nie chciałam jej zostawiać, nawet gdy za niedługo będziemy musiały się rozstać.
— Jeżeli poczujesz się gorzej to wpadaj do mojej wieżyczki, jakoś na to zaradzimy. — zaproponowałam, pragnąc utrzymać jej osóbkę w swoim życiu na trochę dłużej.
Była delikatna i łatwo można było ją zranić, a to czyniło ją kimś wyjątkowo podobnym do mnie, kto jeszcze może nie do końca potrafił poradzić sobie ze wszystkim co się w życiu działo. Pragnęłam jej pomagać i stać się jej mostem do przejścia wszelkich smutków. Co prawda nie mogłam nic zmienić w jej postrzeganiu świata, gdyż to zależało tylko i wyłącznie od niej. Tak samo zresztą było z tym co zrobi dalej i którędy pójdzie, aczkolwiek jeśli tylko mogłam jakoś na nią wpłynąć, to jeżeli tylko by się na to zgodziła — starałabym się to zrobić.
— A gdybyś była chętna, to właśnie jadę na festyn z moimi przyjaciółmi. — zaproponowałam jej wyjście, które choć na szybko zaplanowane, z jej obecnością pewnie wcale nie wydawałoby się takie złe.
Założyłam się również, że inni nie będą mieli nic przeciwko jej obecności, a możliwe nawet, iż dogadałaby się z nimi lepiej ode mnie, gdyż wyglądała na kogoś podobnego w ich wieku. Znała pewnie tematy oraz sytuacje z korpusu treningowego, którymi mogłaby się pochwalić w przeciwieństwie, chociaż z drugiej strony ciekawa również byłam, czy może znać którąś z czytanych przeze mnie książek, gdyż miło byłoby mieć kogoś do dyskusji poza Arminem. Oczywiście nie mogłam też zakładać, że się nie znali, ponieważ mogli, jednak takie oderwanie się od rutyny, powinno jej raczej pomóc niż zaszkodzić.
— Do pobliskiego miasta. Zawsze możesz dołączyć. — uściśliłam, gdy ta wciąż mi nie odpowiadała.
Jej uścisk podczas tej chwili trochę zelżał, a z czasem brunetka całkiem się ode mnie odsunęła, spoglądając wstydliwie na swoje buty, z lekko wydętymi ustami. Otarła pośpiesznie rękami uronione przez siebie łzy, a następnie lekko odkaszlnęła, decydując się jednak nie nawiązywać ze mną kontaktu wzrokowego, za co w tej chwili nie mogłam jej winić, a nawet się temu nie dziwiłam. Znowu wahała się by coś mi powiedzieć. Przenosiła ciężar z nogi na nogę, aż w końcu zebrała w sobie tyle odwagi żeby poinformować mnie o swojej decyzji.
— Ta rozmowa bardzo mi pomogła, jednak myślę, że jednak wolałabym jeszcze trochę pobyć sama. — oznajmiła, widocznie starając się mnie nie urazić, na co jedynie skinęłam głową. Nic nie szkodzi.
— Rozumiem. Rób więc jak uważasz. — zgodziłam się, nie zamierzając jej już do niczego zmuszać.
I tak byłam wdzięczna, że w taki sposób się do mnie — kompletnie obcej osoby — zwróciła. Cieszyłam się, że dała radę się przede mną otworzyć i miałam nadzieję, że było jej dzięki temu łatwiej oraz lżej. Pragnęłam w tym momencie jeszcze lepiej ją poznać. Dowiedzieć się czegoś więcej nie tylko o jej życiu, ale również o tym z którego Oddziału jest i co robi w korpusie. Wielu rzeczy mogłam się oczywiście domyślać, inne były niedopowiedzeniami, jednak to, że w tak przypadkowym miejscu natknęłam się na kogoś takiego jak ona, napawało mnie nadzieją na coś lepszego. Tylko dlaczego jej odmowa tak mnie zasmuciła?
Czas jaki jednak jej poświęciłam wyczerpał się zdecydowanie zbyt szybko. Nie mogłam też już nadwyrężać cierpliwości moich przyjaciół, którzy o ile zwykle nie byli zrzędliwi, tym razem raczej nie wybaczyliby mi drugiego, tak sporego spóźnienia. Dlatego też zebrałam się w sobie, by ominąć brunetkę i pośpiesznie nałożyć Balck'owi wodze, a następnie po tym gdy mój koń został wyprowadzony z boksu, odwróciłam się od brunetki.
— Niestety ja już będę musiała się zbierać i do nich dołączyć. — wyznałam z wyczuwalnym w głosie żalem.
Ciekawość bowiem wciąż wyżerała we mnie dziurę, a emocjonalna przeszłość Rose sprawiała, że trudno było mi ją teraz tutaj zostawić. Do czego to doszło, że znowu tak łatwo się do kogoś przywiązałam?
Powoli słowa Erwina zaczynały nabierać nowego sensu, a korpus w którym byłam Kapitanem naprawdę zaczynał przypominać mi moją całkiem sporą rodzinę zastępczą. Nie ważne bowiem, że już dużo straciłam, skoro wciąż potrafiłam znajdować w swoim życiu takie perełki jak słodka Rose. Przygryzłam wargę spoglądając na jej piękną twarz.
— To jasne. — zgodziła się ze mną, widocznie mi potakując. Zapewne sama również zamierzała wrócić do swoich wcześniejszych obowiązków.
— Mam jednak nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. — wyznałam, wspinając się na mojego wierzchowca zaraz po zrobieniu kilku kroków do tyłu, co niestety w obecnym ubiorze nie było dość łatwe.
Musiałam bowiem nieco podciągnąć oliwkowy materiał spódnicy i dopiero po późniejszym usadowieniu się na grzbiecie, poprawić ją odpowiednio, by potem nie podwijała się jak namiot, podczas jazdy. Nim jednak popędziłam w kierunku wyjścia, potrząsając za uzdę, podniosłam lekko głos, praktycznie krzycząc w kierunku brunetki. Chciałam mieć bowiem pewność, że na pewno mnie usłyszy.
— Acha i Rose! — Leonne spojrzała na mnie pytająco, zadzierając głowę lekko do góry, by spotkać się z moim wzrokiem.
— Tak, Nina? — wymamrotała, szybciej mrugając.
— Opiekuj się Black'iem kiedy tylko będziesz tego potrzebować. On z pewnością też zawsze cię wysłucha. — zagaiłam, poprawiając na pasku swój uchwyt.
Wyczulony na dotyk koń niemal od razu na niego zareagował, od razu ruszając przed siebie. Przeklęłam cicho pod nosem początkowo jeszcze próbując go jakoś zatrzymać, jednak kiedy Black zobaczył przed sobą otwarte na oścież wrota stajni, nie było już o tym mowy. Odwróciłam się więc za siebie pośpiesznie, by po raz ostatni spojrzeć w kierunku pozostawionej w tyle dziewczyny. Nie miałam nawet czasu, żeby się z nią pożegnać i bardziej rozwinąć napoczętą myśl, dlatego postanowiłam zedrzeć sobie dla niej gardło.
— Jeżeli poruszą cię inne konie to też się nie krępuj! Poręczę za ciebie! — wydarłam się, czując jak na usta samoczynnie ciśnie mi się uśmiech.
Ponieważ Rose stała tam w swoim skromnym mundurze, machając do mnie drobną dłonią z równie urzekającym uśmiechem. I choć była to zaledwie sekunda, kiedy mogłam ją taką widzieć, to jednak zdążyłam ją uchwycić i zapamiętać ten widok. Obraz kadetki, która choć przed chwilą zalewała się łzami, tęskniąc za swoją przeszłością, teraz promieniała nadzieją na lepsze jutro.
— Bezpiecznej drogi! — do moich uszu dobiegło jej głośniejsze wołanie, sprawiając jednocześnie, że serce biło mocniej, a w piersi pojawiało się to znajome uczucie satysfakcji.
Poprawiłam się w siodle i wzięłam głębszy wdech, popędzając bardziej mojego konia, tylko po to by za chwilę w zasięgu wzroku spotkać się ze znajomymi sylwetkami drogich mi ludzi. Na ciele czułam chłód uderzającego we mnie powietrza, a po kręgosłupie rozchodziły się dreszcze. Nie ważne bowiem gdzie bym się nie udała, zawsze miałam nadzieję, że znajdę tam kogoś, kogo będę mogła nazwać miłym oraz kochającym człowiekiem, który mimo swoich oporów potrafi otworzyć się na nowości oferowane mu przez życie — nawet te wśród murów.
A jednak potrafisz krzyczeć, Rose.
****
— Jean jesteś pewny, że to dobry pomysł? — spytała Mikasa, bliżej podchodząc do szatyna.
Właśnie oddalaliśmy się od miejscowego baru, przy którym za namową Kristeina postanowiliśmy zostawić nasze konie. Lokal nie był co prawda zbyt duży, jednak według słów spotkanego na drodze do wioski mężczyzny, wystarczający by pomieścić taką ilość czterokopytnych.
Ze względu na to, że było nas po prostu dużo, a każdy przyjechał na własnym wierzchowcu musieliśmy też uiścić w barze odpowiednio dużą opłatę nad czym oczywiście najbardziej wydawała się ubolewać Sasha, której każda wydana na coś moneta, wiązała się z mniejszą ilością jedzenia, które mogła kupić.
— To genialny pomysł! — odpowiedział za zwiadowcę Connie, który ekscytował się z nas chyba najbardziej.
Choć początkowo wcale sobą tego nie zdradzał, tak w momencie gdy przed naszymi oczami pojawiły się pierwsze zarysy budynków, widocznie się rozweselił. Mogłabym też przyrzec, że od tamtej chwili z jego twarzy ani na sekundę nie zszedł uśmiech. Choć w mieście wydawało się już teraz znajdować więcej osób, gdyż ruch o wiele bardziej się wzmożył, to jednak wciąż dzieliła nas od centrum zamieszania spora odległość.
Z tego bowiem co mówił po drodze Eren, festyn skupiony był w większej części wokół rynku, co zmuszało nas do dłuższego spaceru właśnie w tamtym kierunku. Podczas jazdy również nie spotkały nas większe komplikacje, pomijając fakt mojego dobitnego spóźnienia. Nie miałam bowiem pojęcia, że aż tyle czasu zajęła mi rozmowa z Rose, a południe nieubłagalnie wybiło nad naszymi głowami, gdy zajechaliśmy do celu. Przybyliśmy do miasteczka w czasie największego upału.
— Nie byłabym tego taka pewna. — wymamrotała młoda Ackerman, nie chcąc już ciągnąć dalej tematu.
Oddaliła się również nieznacznie od Kristeina, tylko po to by podążyć za idącym bardziej z przodu Jeager'em. Ja natomiast szłam na szarym końcu, chowając się w ich cieniach, przy których mój wzrost był tylko pozytywem. Kolejny raz stałam się skrytym obserwatorem, który kochał doświadczać w takim towarzystwie wielu nowości, nie martwiąc się o to czy się zgubi albo zawieruszy.
W tym momencie było mi jednak trochę żal Jean'a, gdyż choć ten gest ze strony Mikasy mógł wydawać się dość normalny i mało zauważalny, to dobrze zdawałam sobie sprawę jak bardzo może boleć. Dla osoby, która widziała ją jako ideał i chciała sprawić, że niczego by jej nie brakowało, jednocześnie posiadając ją zaraz obok, musiało być wyjątkowo ciężkie. Po rozmowie z nim wiedziałam również, że nie jest to jedynie zauroczenie, a chłopakowi bardzo na czarnowłosej zależy. Była dla niego kimś więcej niż przyjaciółka, uganiająca się jednocześnie za jego przyjacielem. On naprawdę ją kochał. Nie wiem co zrobiłabym w jego sytuacji.
Nie zastanawiając się długo, zdecydowałam się przyśpieszyć kroku, przemykając między Braus i Arminem, tylko po to, by znaleźć się bliżej Jean'a. Uważałam przy tym by nikogo nie potrącić i nie popchnąć, a kiedy już zrównałam krok z szatynem, wyszczerzyłam się w jego kierunku. Początkowo wyglądał na dość zdezorientowanego, jednak kiedy przyjacielsko szturchnęłam go w bok, wskazując przy tym głową, na całkowicie niezainteresowanego młodą Ackerman bruneta, Kristein wydawał się w jakimś stopniu rozweselić. Nic więcej nie mogłam dla niego zrobić.
— Cieszę się, że tutaj z wami jestem. — odparłam szczerze, przerzucając swoje spojrzenie po ich twarzach.
To pierwszy raz kiedy byliśmy w mieście razem oraz gdy miałam szansę spędzić z nimi czas w jakimś publicznym miejscu, innym od zwiadowczej stołówki. Tak w zasadzie sama wychowując się w stolicy, nie posiadałam nigdy szans na takie wyjścia, gdyż byłam na to po prostu zbyt mała, a do momentu tamtego feralnego incydentu, rodzice bardzo dobrze mnie pilnowali, bym mogła w jakimś stopniu im się sprzeciwić. Poza tym dzieciaki z okolicy nie pałały do mnie sympatią, przez co wolałam już bawić się sama, niżeli skazywać na ich łaskę.
Prawdziwą przyjaciółkę spotkałam dopiero w Podziemiu, a uczucia miłości doświadczyłam już po jego opuszczeniu. Na powierzchni łatwiej było mi ogólnie nastawiać się na dobro ze strony innych. Nawet mimo istnienia zła zaraz obok, które mogło odebrać mi wszystko, w momencie kiedy unosiłam głowę, spoglądając na rozpościerające się nade mną niebo, chmury płynące po nim jak baranki i ciepło osadzające się na policzkach — czułam wewnętrzny spokój. Posiadałam zapewnienie, że nawet kiedy ktoś zabierze mi obecne życie, czy posunie się do czegoś więcej, to niebo pozostanie takie samo i tak w zasadzie jedynie mój stan się zmieni na mniej lub bardziej przystępny.
— Moja droga, ty się jeszcze zdążysz nacieszyć. — zacmokał Jean, poprawiając założony na głowie kapelusz, który skutecznie chronił oczy przed promieniami słonecznymi.
— Trzymam za słowo. — odbiłam jego wesoły ton, nie potrafiąc przestać wpatrywać się w otaczający mnie miejski krajobraz.
Choć kamienic było mało i dość wyróżniały się na tle rozbudowanych domostw bardziej przypominających jednak stajnie, tak czasami przewijały się pomiędzy nimi również różnego rodzaju bary i lokale. Niektóre przywodziły na myśl ten, w którym zostawiliśmy nasze konie, a inne całkowicie się od takiego różniły. Kamienne ściany czasami porośnięte były bluszczem, niewielkie okna z drewnianymi obramówkami, a także proste drzwi i wychodzący z nich ludzie, którzy kierowali się w stronę rynku cieszyli oczy.
Każdy odmienny, choć jednocześnie tak podobny. Mimo że przechadzałam się tymi uliczkami nie po raz pierwszy, gdyż miało to miejsce chociażby wtedy gdy Collins jeszcze udawał życzliwego kadeta, nie potrafiłam nacieszyć się tym miejscem wraz ze wszystkimi teraz obecnymi. Moje półbuty na lekkich podwyższeniach rytmicznie stykały się z kostką, wydając z siebie charakterystyczne dźwięki, a pantofle należące do przyjaciół radośnie im akompaniowały.
Byłam cholernie zmęczona i wiele rzeczy wydawało mi się zlewać w całość, jednak dzięki temu, że trzymałam się w towarzysko - przystępnym tłumie, gdzie każdy mógłby mnie złapać w razie zasłabnięcia, czułam się też wyjątkowo bezpiecznie. Ogarniała mnie lekkość, pewnego rodzaju podekscytowanie oraz myśl o znajdującym się w mojej torbie bochenku chleba. Ale ja bym go teraz...
— Patrzcie! Stragan z szynką! — nagły krzyk i powiew powietrza rozwiały natychmiast moje wyobrażenia.
Przed oczami ledwo byłam w stanie zarejestrować biegnącą prosto do pierwszego z niewielkich, drewnianych konstrukcji, Braus. Brunetka już wyciągała rękę z zieloną sakiewką w kierunku starszego sprzedawcy, który z widocznym uśmiechem jeszcze dodatkowo ją do siebie zapraszał. Trawiasty materiał odznaczał się w jej dłoni, wskazując emblematem na przynależność do zwiadowców, a ja sama choć przez sekundę wydawałam się słyszeć brzdęk znajdujących się w nim monet. Brunetka wyrwała się ponadto w idealnym momencie, kiedy sama odpłynęłam myślami w kierunku jedzenia. Nie powiem, miała wyczucie.
— Sashka, ale tutaj musi być drożej, bo to jeszcze daleko! Sashka! — wrzeszczał Connie niecałą sekundę później, goniąc swoją duchową bliźniaczkę, która nawet nie zwracała na niego uwagi.
Springerowi od pędu niemal nie spadł z głowy kapelusz, zbliżony wyglądem w dużym stopniu do tego, jaki miał na sobie Jean, w ostatnim momencie jednak zorientował się w sytuacji i przytrzymał go ręką, nie przejmując się nikim z nas. Mogliśmy więc tylko patrzeć na ich oddalające się sylwetki i przystanąć w miejscu, zastanawiając się co powinniśmy zrobić. Tamta dwójka była wręcz niemożliwa, a jeżeli chodziło o wszelkie sytuacje w jakie się wplątywali, nie miało się siły nawet myśleć jakim cudem dalej nie ponieśli z nich żadnych konsekwencji.
Bez ich dwójki zrobiło się jednak tak dziwnie pusto, a w grupie powstało swego rodzaju zamieszanie, z którego nikt nie wiedział jak dobrze wybrnąć. Wystarczyło że ich zabrakło, a człowiek miał wrażenie jakby część obecnego w jego sercu szczęścia się podzieliła i rozpełzła po zakamarkach ciała.
Zatrzymaliśmy się więc na moment, by zorientować się w sytuacji, a kiedy już na ogół wiadome było, że żadne z nich szybko raczej nie wróci, wszelkie nadzieje na spędzenie razem czasu podczas festynu, po prostu się rozpłynęły. Nie oznaczało to jednak, że nadzieja wciąż obecna w moim sercu, zdecydowała się zgasnąć. Nie zamierzałam poddawać się tak łatwo.
— No i polecieli... — westchnęłam głośniej z wyczuwalną w głosie rezygnacją.
Początkowo nawet liczyłam, że tym razem uda nam się dokończyć coś razem, a ja nie zostanę sama, hamując gotujące się we mnie złudzenia. Nie wiedziałam zresztą czy jest mi w tym momencie bardziej przykro, czy może negatywne nastawienie zatrzymuje mi wszelkie pozytywne myśli, które fragmentarycznie wyskakują na zewnątrz. Do mojego okresu w końcu było jeszcze daleko, a jedynym powodem tego stanu rzeczy na ten moment wydawało się być zmęczenie. Już nigdy więcej nie zarwę nocki w taki sposób.
— Czekamy na nich? — zapytałam, szybciej mrugając.
Chciałam też w pewien sposób oczyścić swój umysł i odnaleźć się w obecnej sytuacji. Pozostaliśmy bowiem z dylematem, czy aby na pewno nie ruszać bez nich, który rozstrzygnął się jednak w momencie kiedy Braus chwyciła za największy kawałek szynki na straganie.
— Wątpię, by ktoś teraz zdołał odciągnąć Sashę. — odparła dotąd milcząca Mikasa, tylko potwierdzając moje obawy.
Przetarłam otrzeźwiająco twarz, czując jak z każdą chwilą wydaje się robić coraz bardziej gorąco. Do miasta przyjechaliśmy około południa, co sprowadzało się naturalnie do męczarni w promieniach słonecznych, które tego dnia nie były w dodatku zbyt łaskawe. I choć najchętniej osobiście spędziłabym ten dzień przy strumyku, mocząc nogi w chłodnej wodzie, przenosząc się później do cienia, tak teraz jedynym czym mogłam sobie ulżyć było rozpięcie kilku szczytowych guzików przy szyi. Dajcie mi tlenu.
— No i widzisz? Koniec szczęścia. Już się trzeba rozdzielić. — prychnął Jean, równie mocno niezadowolony obecną sytuacją co ja.
— Myślę, że prędzej czy później i tak by do tego doszło. — stwierdził Armin, zbliżając się do mnie od lewej strony.
— Tak, to było nieuniknione. — zgodził się z nim Eren.
Wszyscy co do tego, jednego faktu okazaliśmy się być jednogłośni, co niestety w żadnym stopniu mnie nie pocieszało. Naprawdę chciałam spędzić w ich grupie większą ilość czasu, by zabawić się jak dawniej. Pragnęłam udowodnić, że w grupie nawet bez alkoholu jesteśmy w stanie się dogadać oraz głośno śmiać, jednocześnie szanując swoje zainteresowania.
Teraz jednak, gdy widać było że żadnemu raczej nie kwapi się do trzymania się razem, czułam jak przykro mi się robi. Mogli mnie przecież nie zapraszać, skoro tak to miało wyglądać. Chociaż bym się wyspała, a nie włóczyła pomiędzy ludźmi jak na wpół martwa. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził.
— Może zróbmy tak, że spotkamy się koło fontanny. — zaproponował Kristein, spoglądając na nas z ukosa.
Poprawił tym samym założoną na koszulę, ciemną kamizelkę, w której w tym słońcu musiał się zdecydowanie męczyć. I choć był głupi raczej w tej kwestii, to niestety musiałam przyznać, że wyglądał w niej całkiem dobrze jak na ogromną niedogodność. Och Nina, ależ ty dzisiaj zmieniasz zdanie.
— I tak każdy ma pewnie coś do załatwienia tutaj. — dodał po chwili, przyglądając się każdemu już bardziej wnikliwie, jakby podświadomie chcąc nas popędzić.
— No nie wiem... — odparłam niepewnie, wciąż wierząc, że jakoś uda mi się zachować chociaż obecny skład grupy.
Nie potrafiłam już się kontrolować, a to sprawiło, że zrezygnowanie zapewne było już mocno zauważalne na mojej twarzy. Ręce lekko mi drżały, przez co musiałam założyć je za plecami, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi, a usta samoistnie zacisnęły się w wąską linię, informując niemo o moim niezadowoleniu. Co ja miałam do gadania, skoro wszystkim to pasuje, a akurat mnie nie? Nie mogłam im narzucać swojej opinii. Nie tak zachowują się przyjaciele.
— Mogę iść z tobą. — odezwał się Armin, z małym zakłopotaniem, spoglądając na moją zawiedzoną minę.
Jego cichy głos ledwo do mnie dotarł, jednak był też na tyle subtelny, bym mogła stwierdzić, że Alert starał się być po prostu uprzejmy. Jego blond kosmyki mocno odznaczały się w towarzystwie, mimo że on samą swoją osobą wcale nie wzbudzał zbytniego zainteresowania.
Miał na sobie skromną, błękitną koszulę, która jak na tę pogodę wydawała się i tak być dość dobrym wyborem w porównaniu do ubioru Kristeina. Na nogi natomiast założył typowe dla współczesnej mody spodnie w ciemniejszym odcieniu szarego oraz półbuty. Przez ramię przewieszoną miał skórzaną torbę, a w dłoni trzymał skromny, kieszonkowy zegarek dzięki któremu mógł kontrolować czas.
Spoglądał na mnie spokojnie jakby oczekując odpowiedzi, a ja niemo skanowałam go wzrokiem, nawet nie czując się do czegoś podobnego zobowiązana. Z Arminem zawsze łączyło mnie wiele tematów, co niejako sprawiło, że na jego propozycję nieco się ożywiłam. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że dzięki temu nawet jeżeli Mikasa, Eren oraz Jean odejdą w swoje strony, zostanie tutaj ktoś, kto sam zaproponował mi to, iż na mnie poczeka. Blondyn nieświadomie wsparł mnie psychicznie w najlepszym do tego momencie.
W miarę upływu czasu, zorientowałam się jednak co powinnam zrobić i kiedy przyodziewając na twarzy lekki uśmiech, już otwierałam usta, by zgodzić się na jego propozycję — coś mi przerwało. Młoda Ackerman widocznie nie zamierzała na darmo czekać, wykorzystując przestój, by nonszlancko chwycić Jeagera za ramię i wyrazić swoją opinię.
— Chodź, Eren musimy ci kupić coś ciepłego na zimę, bo znowu będziesz potrzebował moich ocieplaczy. — wytłumaczyła swój punkt widzenia, nie oczekując jednak na jawne potwierdzenie.
Natychmiastowo zaczęła ciągnąć bruneta w tylko znanym sobie kierunku, nie obdarzając go nawet jednym spojrzeniem. Zdezorientowany tym chłopak choć początkowo stracił niemal całkiem równowagę i prawie upadł na ułożony z kostki bruk. Kiedy jednak zaraz po tym zorientował się co się dzieje, stanowczo zapierał się nogami, próbując zatrzymać czarnowłosą. W żadnym stopniu nie wpływało to niestety jednak na kadetkę o wyostrzonych rysach twarzy, a wydawało się tylko jakoby mocniej chwyciła go za trzymane ramię. Momentami zbyt bardzo przypominała mi Levi'a. On pewnie też by coś podobnego zrobił.
— Ej, Mikasa... — próbował jakoś na nią wpłynąć — Przestań mnie ciągnąć, Mikasa! — podnosił głos, z każdą chwilą, w której czarnowłosa coraz to bardziej go od nas odciągała.
W końcu chyba jednak zdał sobie sprawę ze swojej nieporadności i po prostu ucichł, wiedząc że nie ma szans by wygrać z wytrenowaną dziewczyną, w dodatku dużo silniejszą niż ktokolwiek z naszej grupy. Nie zmieniało to faktu, że młoda Ackerman nie przestała go za sobą ciągnąć, a tylko wraz z nim dalej się oddalała do takiego stopnia, aż w końcu nie byliśmy w stanie już ich dojrzeć. Na miejscu pozostaliśmy więc jedynie ja, Armin oraz Jean.
— No cóż. Do później. — wzruszył ramionami Kristein, posyłając w naszym kierunku pocieszający uśmiech.
Widać było, że nie zamierza długo się nas trzymać, a ja choć bardzo chciałabym by również z nami poszedł, dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że zapewne nie odnalazłby się w rozmowach o fikcyjnych postaciach z opowieści, które wraz z Arminem ostatnio znaleźliśmy. Jean nie czytał w końcu żadnej ze znanej nam książek, więc jedynie by się wynudził. Nie zmieniało to jednak faktu, że samotność, szczególnie podczas takich wydarzeń wcale nie była fajna. Chociaż, gdyby miał patrzeć na Mikasę oraz Erena razem, może to i lepiej wyszło, że przyjęliśmy taki właśnie podział.
Wychodziło na to, że pierwszy festyn miałam przeżyć z jednym przyjacielem a nie szóstką, co jednak nie sprawiało, że widziałam Armina jako kogoś gorszego, z kim spędzić mogłabym czas — wcale nie. Doceniałam jego obecność.
— Do później. — odpowiedziałam smutno, wciąż pozostając jednak w tym samym miejscu.
Patrzyłam przez jakiś czas na oddalającą się sylwetkę Jean'a, wciąż czując obecność Arlerta przy boku, który ewidentnie starał się mnie w jakiś sposób wesprzeć. Już dawno nie miałam okazji być w podobnej sytuacji, gdzie z lepiącymi się oczami stałam na środku ulicy, próbując odnaleźć się w tym, gdzie powinnam się udać, skoro wciąż nie dość dobrze pamiętałam rozkład miasteczka. Kojarzyłam zaledwie skromny zarys okolicy, gdzie mogłam nabyć wszystko, co było mi potrzebne. Pozostała część pozostawała dla mnie zagadką i pod względem dojścia na festyn, mogłam liczyć jedynie na blondyna.
— Jesteś zła, że to ze mną zostałaś? — zapytał mnie cicho, nieśmiało kładąc dłoń na moim ramieniu.
Sprawiło to, że niemal natychmiast się do niego obróciłam, spotykając z jego zatroskanym wyrazem twarzy. Armin wcale nie wyglądał lepiej niż ja, a blada twarz w połączeniu z równie jasnymi kosmykami, sprawiała, że w obecnym stanie, byłabym go w stanie wziąć za zjawę. Jego błękitne oczy niepewnie skanowały moją twarz, próbując dopatrzeć się w niej czegoś więcej, a ja w tym czasie nabrałam większych wątpliwości co do samej siebie. Był taki kochany.
Zrobiło mi się głupio, ponieważ to właśnie Arlert jako pierwszy zgłosił się jako osoba, która chce mi dzisiaj towarzyszyć. Musiał dostrzec moje złe samopoczucie oraz zmęczenie, które nie odstąpiło mnie od momentu gdy wyszłam z łóżka. Samo zebranie się do podróży było dla mnie dość wyczerpujące, do tego też oczywiście dochodził głód oraz tajemnicze zniknięcie mojej części dokumentów z dnia na dzień. Musiałam też przyznać, że rozmowa z Rose, choć z pewnością dość intrygująca, wywarła na mnie emocjonalny wpływ, przez co teraz w pewnym stopniu czułam się jak wrak psychiczny. To wszystko nie sprawiało jednak, bym miała jakiekolwiek prawa wyżywać się na bliskich mi osobach. Nie chciałam, żeby się o mnie martwił.
— Nie, nie w żadnym razie. — szybko zaprzeczyłam, próbując przybrać bardziej przyjazny wyraz twarzy. — Przepraszam, że w ten sposób to odczułeś. — dodałam zaraz potem, chcąc w jakiś sposób wyrazić swoją skruchę za zachowanie, które już sprawiło, że blondyn musiał się niepokoić.
Wiedziałam też, że Armin należy do osób, które prędzej przemilczą coś, zamykając się w swoich przemyśleniach, niż zapytają o co komuś chodzi. Nigdy jakoś się z tym nie ukrywał, a jego dość introwertyczna osobowość, choć trzeba było przyznać, że urzekająca, nie dawała mu na większość rzeczy szansy.
Miałam wrażenie, jakby moja odpowiedź bez uzasadnienia go nie zadowoliła, a uciekające w lewy górny róg oczu źrenice, tylko dodatkowo wskazywały mi na to, że Arlert z pewnością będzie się starał domniemać, co było przyczyną moich wahań nastroju. Zamierzałam więc w przeciwieństwie do znanej i milczącej natury Ackermanów, wyjawić mu co mnie dręczyło, by ten nieśmiały chłopak, mógł na swój sposób zrozumieć co we mnie siedzi.
— Czuję się po prostu zmęczona. — odparłam, jakby nigdy nic, wzdychając głośniej, co spowodowało niemal natychmiastowa reakcję mojego przyjaciela.
— Zapewne mało spałaś. Wybacz, że cię tutaj zaciągnęliśmy. — zakłopotał się Armin, jak zwykle próbując winić o wszystko swoją osobę, co było zauważalne na pierwszy rzut oka.
Tym razem nie zamierzałam mu na to jednak pozwolić i w chwili gdy spuścił głowę, próbując uniknąć tym samym ze mną kontaktu wzrokowego, śmiało do niego podeszłam, chwytając go za podbródek. Jak na osobnika płci męskiej musiałam przyznać, że miał wyjątkowo delikatną w dotyku skórę, porównywalną nawet do tej jaką posiadają dzieci. Podejrzewałam też, że jeszcze nigdy prawdopodobnie się nie golił, co sprawiało, że tylko bardziej doceniałam jego wewnętrzną dojrzałość. Uśmiechnęłam się lekko, unosząc jego głowę do góry, tylko po to by spojrzeć prosto w jego niebieskie tęczówki.
— Zawsze się o wszystko obwiniasz, Armin. — stwierdziłam wpierw, przypominając sobie jego przeciętne reakcje.
— I jest to kochane, bo myślisz w ten sposób o każdej jednostce. — przyznałam, wyrażając swoją opinię. Poprawiłam przy tym na szybko też włosy, które wiatr nawiał mi na twarz.
Przygryzłam przy tym wargę, czując się lekko zakłopotana, gdy na jego policzkach pojawiły się drobne rumieńce. Był cholernie niewinny. Całkowite przeciwieństwo Levi'a, a jednak sprawiał, że budziły się we mnie matczyne instynkty, pobudzające ramiona i umysł, by się nim zająć.
Wiedziałam, że jest silny nawet jeżeli tego po nim nie widać, a kiedy tylko bardziej odnajdzie się w zwiadowcach, stanie się dla nich kimś naprawdę wartościowym. Nie znałam bowiem drugiego tak mądrego człowieka poza samym Erwinem i byłam zdania, że gdyby połączyło się ich dwójkę, świat za murami naprawdę wiele by na tym zyskał. Arlert miał w końcu premedytację by stać się kimś pokroju Smith'a, nie będąc jeszcze tak fizycznie i psychicznie wyrobionym jak sam Generał. Przełknęłam ślinę, próbując skupić się bardziej na rzeczywistej sytuacji, gdyż ponownie zdarzyło mi się zamyślić i poddać względnej ignorancji.
— Jednak nawet jeżeli miałabym jechać tutaj półprzytomna na wozie, to cieszyłabym się z tego, ponieważ spędzałabym ten czas właśnie z wami, nawet śpiąc. — przytoczyłam mu drastyczne porównanie, które w pewnym sensie miało również na celu zelżyć atmosferę, która między nami narosła. Uśmiechnęłam się przy tym, patrząc jak i on unosi do góry kąciki swoich ust, przymykając przy tym oczy.
— Przestań się więc zamartwiać i mimo mojego lekkiego niedysponowania, pozwól mi się cieszyć twoim towarzystwem. — nakazałam, powoli się od niego oddalając.
Ostatecznie byłam zmuszona również przerwać z nim kontakt fizyczny i po chwili sama już, chowając wciąż lekko drżące od emocji ręce za plecami, przymknęłam oczy. Ostatecznie na szybko również zweryfikowałam stan swojego ubioru, by bez wstydu poruszać się po miasteczku, a następnie gdy czułam się już w pełni gotowa, jeszcze raz spojrzałam na wciąż stojącego w tej samej pozycji Armina, który widocznie tylko czekał na mój ruch.
— To idziemy? — zapytał, nie wspominając nic o moich wcześniejszych słowach, które widocznie sprawiły, że przestał się w większym stopniu stresować.
Spoglądał na mnie zza swoich włosów, które nawiewał mu do oczu, chłodzący ciało wiatr i jedynie wesoło mi potakiwał, odwracając się w tylko znanym sobie kierunku. Nie ociągając się więc, zbliżyłam się do niego i z uśmiechem, odważyłam się wyrazić swój zdecydowanie większy entuzjazm niż na samym początku naszej krótkiej ustalanki, a nawet rzec by można że monologu.
— Chodźmy. — chwyciłam go pod rękę, patrząc na niego życzliwie z ukosa.
Arlert nie zwlekał już wtedy ani chwili dłużej, a ja mogłam cieszyć się z nim spokojnym spacerem, podczas którego podziwiałam zmieniające się wokół mnie otoczenie. Słońce również wydawało mi się prażyć jakoś mniej, a pojawiający się co jakąś chwilę wiatr, dawał mi nadzieję na lepszy bieg wydarzeń. Jeszcze mogło być dobrze.
****
— Jesteśmy. — wymamrotał Armin wskazując dłonią na skupisko ludzi w momencie, gdy wraz z Kastner wychodzili właśnie z jednej z uliczek.
Mimo znajomości świata za murami, trzeba było przyznać, że w tak niewielkim miasteczku, rynek był jednak imponująco duży. Nie dorównywał oczywiście w żadnym stopniu temu w stolicy z monumentalnymi posągami i odnowionymi kamienicami ku uciesze oczu króla, aczkolwiek nie był również brzydki. Na samym środku znajdowała się fontanna, przy której chłodziła się większa część nowoprzybyłych, a wokół niej w odpowiednich odległościach rozstawili się sprzedawcy wraz ze swoimi straganami, oferując spacerującym różne atrakcje, począwszy od produktów spożywczych, po różnego rodzaju trunki. Ich ilość ciągnęła się aż do pierwszych bardziej skupionych zabudowań.
— Woah! — podniosła głos Nina, dostrzegając rozwieszone nad głową girlandy o różnych kolorach, które dodawały temu wszystkiemu jakiegoś wyjątkowego klimatu.
— Ale tutaj dużo ludzi. — dodał Arlert, będąc zaskoczonym poważną ilością podróżnych.
Samo miasteczko nie miało przecież aż tylu mieszkańców, a obce twarze przeskakiwały raz po raz w ich polu widzenia. Nie brakowało ponadto wojskowych, którzy nie ukrywali się ze swoją przynależnością, przyjeżdżając tutaj w swoich mundurach. Dwójka przyjaciół mogłaby się nawet założyć, że przewinęło im się również kilka dość znajomych osób, które jako zwiadowcy przybyli z tej samej siedziby co oni, zamierzając cieszyć się dniem wolnym właśnie w tym miejscu.
— Właśnie! Czy to nie jest niesamowite?! — ekscytowała się brunetka, której zmęczenie wydawało się w jednej chwili rozpłynąć.
Rozglądała się z pasją po okolicy, poprawiając przy tym swoją torbę. Na jej twarzy odznaczały się rumieńce, a oczy szkliły się w słońcu, tylko dodatkowo sprawiając, że wygląda na dużo żywszą niż w rzeczywistości była. Jej oczekiwania zostały więcej niż spełnione, a dziecięcy element duszy jakoby znowu wypełzł na wierzch, sprawiając że ciekawa każdego straganu, chciała ruszyć przed siebie i wszystkiego dotknąć.
— Nie powiedziałbym... — wymamrotał speszony Arlert, który niezbyt przepadał za podobnego rodzaju miejscami.
Sam naprawdę udał się tutaj tylko ze względu na wyprzedaże literatury, które jego zdaniem warte były przyjazdu. Chciał nabyć dla siebie coś ciekawego, a potem zaszyć się gdzieś w siedzibie korpusu, by choć na chwilę zniknąć z obecnej rzeczywistości, pogrążając się w czyimś wyimaginowanym świecie. W momencie jednak, gdy dostrzegł dziwne zachowanie Kastner, stało się to dla niego pewnego rodzaju drugorzędnym celem, a to co chciał osiągnąć to spokój w oczach przyjaciółki.
— Trochę tutaj głośno. — dodał, próbując zbliżyć się do Kastner, która z rozanieloną miną, zaczęła posuwać się do przodu.
— I tłoczno... — praktycznie zapiszczał w momencie, gdy jakiś mały chłopczyk się od niego odbił. Jego reakcja była co prawda spowodowana w większej części strachem, a sam dźwięk na tyle cichy, by nikt nie był w stanie go usłyszeć.
Grupka ośmiolatków przeciskała się między nogami dorosłych, nie tyle co próbując przedostać się do większej przestrzeni, ale również bawiąc się w berka. Niektórzy z nich w dłoniach trzymali słodycze, a inni po prostu biegli, nie patrząc na nikogo ani na nic. Przez chwilę zestresowany blondyn jeszcze musiał się upewnić, czy któreś z nich nie ubrudziło go niczym, co lubi się kleić, a gdy zorientował się, że jest bezpieczny, odetchnął z ulgą, wygładzając przy tym swoją wyprasowaną wcześniej koszulę.
Podczas jednak gdy zwiadowca się stresował, jego przyjaciółka wydawała się tych małych urwisów nawet nie zauważać. Ominęły ją w końcu sporym łukiem, a ta zapatrzona w stragany, nie potrafiłaby nawet zareagować, gdyby jedno z nich naprawdę na nią wpadło. Zachowywała się jak w transie, będąc pochłonięta jedynie swoimi wyobrażeniami jakie łączyły się naturalnie z rzeczywistością i które po raz kolejny w jakimś stopniu przyćmiły jej realia.
— Mówiłeś coś?! — ożywiła się nagle, jakby właśnie w tym momencie powróciło jej trzeźwe myślenie.
Odwróciła się w stronę przyjaciela i dostrzegła jak zmieszany jest obecną sytuacją, nie wiedząc dokładnie co powinien ze sobą zrobić. Znowu kulił się w sobie, próbując w jak największym stopniu odizolować od tłumu, który go otaczał, co w najmniejszym stopniu nie było łatwe. Ninie zrobiło się go żal.
— Wiesz co, Armin!? Złapmy się może za ręce, żeby się nie zgubić, bo strasznie tutaj dużo ludzi! — zaproponowała nagle, podnosząc głos, który w szumie rozmów mieszczan i tak był już dość stłumiony.
Uśmiechnęła się do siebie, poprawiając wciąż wychodzące jej zza ucha loki, po czym przepraszając parę osób za szturchnięcie ich, zbliżyła się do blondyna, odszukując jego dłoń. Tak jak się spodziewała była ona dość delikatna i drobna, a rzec by można, że bardziej zadbana od tej należącej do niej, aczkolwiek biło od niej przyjemne ciepło, które sprawiało, że tylko dodatkowo chciało się ją trzymać.
— Gdzie idziemy najpierw?! — utrzymywała swój ton, starając się przy tym brzmieć jak najbardziej przychylnie, co niestety było dość trudne w tym otoczeniu. Na szczęście Armin był dość inteligentny i doskonale rozumiał ten fakt, dzięki czemu brunetka nie musiała się w stosunku do niego dodatkowo tłumaczyć.
— Może poszukamy jakiegoś straganu z książkami? — zaproponował jej dość cicho.
W tym momencie poza kontaktem fizycznym, byli się w stanie porozumiewać jedynie przez spojrzenia, gdyż hałaśliwe urozmaicenia na straganach z całą skutecznością, jedynie dodatkowo utrudniały im komunikację werbalną. Nina widziała więc, że Armin coś powiedział, jednak za nic w świecie nie potrafiła się domyślić co to mogło być, co skutkowało całkowitym brakiem wzajemnego zrozumienia. Mogli liczyć jedynie na to, że są jednomyślni, co w ich przypadku i tak było dość prawdopodobną sprawą.
— Nie słyszę cię! Mógłbyś mówić głośniej?! — próbowała otrzymać od niego wyraźniejszą odpowiedź, aczkolwiek gdy Arlert znowu jedynie z jej perspektywy poruszył niemo ustami, Kastner wyraźnie się poddała.
Postanowiła więc ostatecznie sama wybrać miejsce i pewnie w najśmielszych snach nie przysięgałaby, że uda jej się trafić z tym w dziesiątkę. Mocniej ścisnęła blondyna za rękę, która już zresztą nie była już tak przyjemna do trzymania jak wcześniej, gdyż zwiadowca po prostu w przypływie stresu miał ją lekko spoconą, co mogło nieco obrzydzać. Było to jednak i tak lepszym wyjściem, by się nie pogubić.
— A zresztą! Chodźmy poszukać jakiegoś straganu z książkami! Może będzie coś dla nas! — pociągnęła za sobą przyjaciela, idąc w całkowicie losowym kierunku ze względu na nieznajomość okolicy.
Co prawda nie było im wcale łatwo manewrować wśród ogromnej ilości, dostojnie ubranych par, które ewidentnie długo wyczekiwały na takie wydarzenie, by nareszcie założyć na siebie coś bardziej kosztownego i wyjść z domu. Tak samo nie brakowało mniej zamożnych rodzin oraz dzieci, jednak to właśnie to, że wszyscy łączyli się w tym miejscu razem, niektórzy nie przejmując się nawet swoim statutem, stawało się w oczach Kastner naprawdę wyjątkowym.
Ojcowie pokazywali doświadczenie swoim synom poprzez strzelanki, wygrywając dla nich różnego rodzaju nagrody, a żony gromadziły się przy straganach z bardziej wyszukanymi tkaninami, czy chociażby przetworami, które mogłyby potem wykorzystać w swoich kuchniach. Dla każdego było tutaj coś indywidualnego, przez co nikt tak naprawdę nie był do końca pokrzywdzony. Stragany z kanarkami, jedzeniem, sukniami, książkami, czy nawet rozrywkami, to wszystko cieszyło oczy i budziło w zastałych sercach poniektórych zapał. Przenośne teatrzyki na obrzeżach były czymś idealnym dla dzieci, a stoiska cukiernicze stawały się nagrodą za ich wzorowe zachowanie.
Jednak mimo tej pięknie brzmiącej otoczki trzeba też pamiętać o obecności również i tej gorszej strony, z przyczyny której wśród tłumu można było dostrzec także wojskowe mundury Żandarmów, Stacjonarnych czy nawet Zwiadowców. W takich skupiskach ludzi najłatwiej było o drobne kradzieże, czy bójki wywołane zbyt dużą ilością alkoholu we krwi u nieodpowiednich osób. Nie istniało bowiem miejsce jedynie spokoju, piękna oraz szczęścia, ale by te wartości mogły być podkreślane musiały występować również wśród tych mrocznych części życia, które krzywdziły to, co jest nam cenne. W tym przypadku było tak samo.
Gdzieś w tłumie nastąpiło zamieszanie, a krzyk jednej z kobiet wyróżnił się spośród panującego wszędzie gwaru. Parę osób rozstąpiło się, nieświadomie przepuszczając sprawcę zdarzenia, a zaraz za nim ruszyła dwójka Żandarmów na darmo wołających, by ten się zatrzymał. Powstało zamieszanie, w którym wszyscy we wzmożonej ostrożności, wzrokiem szukali swoich pociech oraz bliskich, a niedługo potem usłyszeć można było również charakterystyczne dla strzelb wojskowych, wystrzały.
Niektórzy zaczęli uciekać, przez co sam tłum nieco się rozrzedził, a panika rozsiała się stopniowo po wszystkich obecnych w pobliżu głowach, które w tych warunkach nawet nie marzyły by myśleć logicznie. Niektórzy mniej odważni uciekali obijając się o innych, a jeszcze inni, którym zostało trochę więcej oleju w swoich makówkach, rozglądali się, ustępując innym miejsca i tym samym, analizowali sytuację.
Pech chciał, że wilgotna dłoń Armina w tym całym zamieszaniu wyślizgnęła się Kastner z uścisku, a przebiegający ludzie, którzy próbowali jak najbardziej odsunąć się od centrum wydarzeń — rozdzielili ich. Jedynym plusem w tym wszystkim wydawało się jedynie cichnące z czasem zamieszanie, po którym festyn wracał do swojej pierwotnej formy i jakie na szczęście miało miejsce dość szybko. Wyglądało to bowiem tak, jakby takie incydenty działy się na podobnych zgromadzeniach częściej, a przyzwyczajeni do nich miejscowi, nie obawiając się zamieszania, kontynuowali tymczasowy odpoczynek.
Nina była natomiast zaniepokojona i usilnie oczywiście próbowała blondyna szukać, nawołując go niejednokrotnie po imieniu, jednak spodziewała się, że chłopak nawet jeżeli próbowałby jej jakoś odpowiedzieć, nie byłby przy tym wystarczająco głośny. Bez skanowania otoczenia i twarzy wzrokiem chyba nigdy, by jej się to ponadto nie udało. Zestresowała się, a to co miało miejsce, wyprowadziło ją z równowagi do tego stopnia, że blondyn stał się jej jedynym kołem ratunkowym.
— Co do chuja pana?! — specyficzny krzyk kobiety o dość donośnym głosie, ponownie wydawał się zwrócić uwagę wszystkich wokół. Nina również odwróciła się w tamtym kierunku, wytężając wzrok, a następnie ruszyła w tamtą stronę, intuicyjnie wiedząc, że to, co się tam stało, z jakiegoś powodu może dotyczyć również i jej.
Mieszczanie patrzyli na prowodyrkę zamieszania z wymownym wyrazem twarzy, odsuwając się od niej na niewielką odległość. Prawdopodobne też, że gdyby nie jej nagły wybuch, Kastner nigdy nie byłaby w stanie zlokalizować przyjaciela. Okazało się bowiem, że Arlert pchany przez strach oraz zagubienie, szedł przed siebie praktycznie na oślep, próbując wydostać się z całej tej ludzkiej masy, a kiedy już prawie udało mu się to zrobić, niefortunnie się potknął, wpadając na dość intrygującą osobę, która wcale nie zamierzała się z niczym kryć.
— Armin?! — krzyknęła Nina, dostrzegając blond czuprynę wbitą w sam środek średnich kobiecych piersi.
Brunetka początkowo nawet nie dowierzała w to, co widzi, ale kiedy zwiadowca z czerwoną twarzą, odskoczył do tyłu, nie można było mówić o jakiejkolwiek pomyłce. To musiał być Armin.
— Tak bardzo mi przykro...ja nie chciałem... — dukał, próbując swoim głosem przebić się przez szum rozmów, co jednak po raz kolejny mu się nie udawało.
Zasłaniał się włosami, unikając z kobietą w jaką wpadł kontaktu wzrokowego, a kiedy ta dodatkowo się do niego zbliżyła, pisnął zażenowany całą sytuacją. Widocznie sam po raz pierwszy został postawiony w podobnej sytuacji, co tylko sprawiało, że nie był w stanie znieść jej pewności siebie.
— Dzieciaku, mógłbyś chociaż mnie przeprosić, a nie jakieś zbreźne zaklęcia szepczesz pod nosem! — jej oskarżający ton dodatkowo przerażał Arlerta, a wzrost, choć początkowo mógł szokować, ostatecznie pasował do jej osoby. Biło od niej słabym zapachem jaśminu, którego woń dodatkowo pobudzała jego zmysły.
Ręce założone miała na biodrach, rozpuszczone włosy o odcieniu cynamonu, które sięgały jej do łopatek, podkręcały się na wietrze, a brązowe oczy, których odcień wpadał w ciemną zieleń, spoglądały z góry na kulącego się blondyna, który nie był nawet wiele niższy od niej, a powiedzieć można było nawet, że gdyby nie jego zgarbienie, to mógł ją o kilka centymetrów przewyższać. Nieznajoma była ubrana w mundur zwyczajowo noszony przez żołnierzy należących do służb, a znajdujący się na nim emblemat nie tyle co nadawał jej odpowiedni przypis, ale również i szokował Ninę, która dotarła na miejsce.
— Przepraszam! — Armin krzyknął, niemal nie zdzierając sobie tym gardła, tylko po to, by odpowiednio wyrazić skruchę za zrządzenie losu, przez które znalazł się w tym punkcie.
Kobieta jednak nie zwracała już na niego uwagi, a na nowo skupiła się na otoczeniu, ostatecznie zniżając wzrok na lekko wystające zza białej koszuli fiszbiny, na których widok jedynie znacząco zacmokała.
— Wiedziałam, żeby dopiąć tę koszulę zawczasu. — skomentowała swoje roztargnienie, starannie zapinając guziki aż do samej szyi. Przy okazji poprawiła również swój kołnierz oraz kurtkę, a po wszystkim spoglądając jeszcze raz na zakłopotanego blondyna, uniosła do góry jedną brew.
— O tutaj jesteś, Armin! — krzyknęła Nina, decydując się stanąć za swoim przyjacielem.
Dobrze zdawała sobie sprawę, że z ekstrawertyczną i dominującą osobowością Armin raczej nie będzie miał szans. Dodatkowo dobijały go same okoliczności, a porozumienie się w tych warunkach ze sobą, graniczyło z cudem.
— Kto to? — zapytała ciszej, kierując spojrzenie w stronę kobiety.
Nie wiedziała co prawda skąd, ale dałaby sobie rękę uciąć, że gdzieś już widziała jej twarz. W dodatku mundur korpusu ewidentnie określał, że nie mogła się w swoim stwierdzeniu zbytnio mylić. Drobne, choć wysportowane ciało, wzrost podobny do tego jej, a także dziwnie oceniające otoczenie spojrzenie, które potrafiło wpijać się w ludzką duszę i wyciągać z niej wszelkie sekrety. Czyżby naprawdę była w stanie przeoczyć kogoś takiego?
— Co się stało? — zwróciła się tym razem do Arlerta, którego drżące nogi, ledwo utrzymywały go w pionie.
Już z daleka widać było jak się tym wszystkim zestresował. Mimo tego wciąż próbował uzyskać od nieznajomej przebaczenie, gdyż w żadnym stopniu nie chciał narobić sobie ani w korpusie ani poza nim, wrogów.
— Proszę mi wybaczyć! Nie chciałem! — wciąż zdzierał sobie gardło, przyciągając wzrok niektórych przechodniów, którzy jednak szybko tracili zainteresowanie całą sytuacją.
Blondyn lekko pochylił się do przodu, w taki sposób, że brunetka mogła widzieć jego czubek głowy, a jego wciąż zaczerwienione lica, dodatkowo wydawały się nadawać temu wszystkiemu wyjątkowości. Kastner mogła jedynie przyglądać się ich dwójce, wewnętrznie będąc przygotowaną na odmowę kobiety oraz egoistyczne ukazanie się jej mrocznej strony charakteru. Znacząco się jednak co do tego pomyliła.
— Nic się nie stało. — nieznajoma nagle się roześmiała, przyjmując tłumaczenie Arlerta, czego on ewidentnie wydawał się nie zrozumieć. Zresztą nie tylko on.
Jej rechot był wyjątkowo głośny i dość słyszalny nawet w tych warunkach, a w dodatku zadziwiająco miły dla ucha. Jej ramiona trzęsły się od chichotu, a ręce po chwili złapały się za brzuch by powstrzymać pojawiający się w trzewiach ucisk. W kącikach oczu o niespotykanej barwie pojawiły się ponadto ślady łez. Wyglądało na to, że śmiała się do rozpuku.
— Czy mogłaby Pani powtórzyć, bo nie dosłyszałem?! — tym razem Armin również, próbując uniknąć dalszych konsekwencji, nie oszczędzał krtani.
Z zamkniętymi oczami i jej słowami odbijającymi się echem po jego zdecydowanie dość mądrej głowie, nie chciał w końcu by to wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Szatynka jednak wydawała się go w tym momencie całkowicie zignorować, skupiając wzrok na Kastner, przez co — zupełnie przypadkiem — ich oczy zderzyły się w niekomfortowym kontakcie wzrokowym. Brała większe hausty powietrza by uspokoić oddech, a gdy już jej się to udało, uniosła kąciki ust do góry, oznajmiając tym swój entuzjazm.
— Chodźmy może w jakieś bardziej odpowiednie miejsce! Tam będziemy mogli sobie to wszystko wyjaśnić! — podniosła głos, chwytając bez ostrzeżenia zarówno Kastner, jak i blondyna za ręce.
Jej nagły ruch był jednak tak zaskakujący, że niczym Eren pod naciskiem Mikasy, całkowicie jej ulegli, po prostu dając się jej porwać. Jak na jej drobne ciało, wydawała się być jednak wyjątkowo silna, a dodatkowa szybkość i spostrzegawczość, sprawiała, że choć Nina niedostatecznie ją znała, już była w stanie stwierdzić, że miała kwalifikację by przynależeć, do któregoś z ważniejszych w korpusie oddziałów.
Omijała większe skupiska ludzi, przez co zaledwie raz byli w stanie wpaść na parę narzeczonych oraz kierowała się w stronę oddalonych od centrum atrakcji, straganów z miodem i orzechami. Kiedy jednak wprowadziła zwiadowców do jednego z bliżej położonych przy festynie uliczek, oboje znacząco oparli dłonie o kolana, pochylając się do przodu, by w łatwiejszy sposób unormować oddech.
Nawet Nina, która w ostatnim czasie odnowiła swoją formę i nie powinna mieć problemów z tak krótkim dystansem, przez zmęczenie i pewnego rodzaju rozkojarzenie, które spowodowało branie nieregularnego oddechu podczas biegu, sprawiała wrażenie jakby zaraz miała wypluć płuca. Można więc było się tylko domyślać w jakim stanie był Armin, który zdawał wszystkie testy sprawnościowe na niemal najniższe noty. Jego nieznajoma praktycznie ciągnąć już musiała po ziemi, przez co ten miał teraz nie dość że ubrudzone nogi, to jeszcze również i nogawki od znajdującego się na obrzeżach pyłu.
— Tutaj jest o wiele lepiej. — stwierdziła, poprawiając swoje włosy, które imponująco i charakterystycznie się zakręcały.
Teraz gdy na jej twarz nie padało już męczące słońce, a cień przyjemnie tonował jej kosmyki, sprawiając, że teraz wydawały się być dużo ciemniejsze. Dłuższe rzęsy okalały ładnie jej powieki, drobny uśmiech błąkał się po ustach, a rumieńce jawnie widniały na jej twarzy, jeszcze bardziej sprzyjając jej przyjaznej postawie. Aż trudno było uwierzyć, że wcześniej były w stanie wyjść z niej tak ordynarne słowa. Wyglądało na to, że biła od niej całkowicie inna aura, gdy była zdenerwowana.
— Zgadzam się. — przytaknęła jej Nina, prostując się do pionu.
Choć brak tlenu wciąż ją męczył, to jednak była w stanie wciąż jakoś funkcjonować, jedynie głębiej oddychając. Oblizała wargi i szybciej zamrugała, a kiedy nieprzyjemny posmak zniknął z jej ust, zdecydowała się poruszyć wcześniej napoczęty wątek.
— No więc, może ktoś wyjaśni mi co się stało? — spytała, kierując wzrok w stronę Armina, który wciąż jednak wydawał się dużo gorzej znosić wysiłek fizyczny. Ledwo był w stanie unieść głowę i popatrzeć na kobiety.
— Otóż... no bo tam było bardzo tłoczno i... — jąkał się przy każdym praktycznie słowie, wciągając powietrze do płuc, które przez suchość w gardle nieprzyjemnie świszczało.
Jego twarz była przy tym już cała czerwona, a nogi drżały wprawiając w stan dziwnego bujania się, niemal całe ciało. Miało się wrażenie, że Arlert zaraz zemdleje, a kiedy nieznajoma postanowiła odpowiedzieć za niego w dość bezpośredni sposób, było się tego wręcz pewnym.
— Dzieciak wpadł mi w cycki. — oznajmiła bez najmniejszej krępacji, wzruszając od niechcenia ramionami.
— Ja...ja... — dławił się Armin, wpadając w pewien rodzaj hiperwentylacji, na który nieznajoma reagowała jedynie jawnym śmiechem.
Po chwili jednak gdy jego stan ani na moment się nie poprawił, zdecydowała się do niego podejść i z uśmiechem potargała jego blond kosmyki, wprawiając je po raz pierwszy w tak widoczny na pierwszy rzut oka nieład. Jej dotyk, a także lekki sposób mowy wydawał się jednak na Arlerta bardzo dobrze działać, gdyż już po chwili wyraźnego wstrzymywania oddechu, intuicyjnie go unormował. Nina musiała natomiast przyznać, że nigdy go w takim wydaniu nie spotkała.
— Nie mam ci tego za złe, urwisie. — przyznała z przekąsem, podziwiając jego zaparcie w tym, by usłyszeć w końcu słowa wybaczenia.
Musiała też przy tym wewnętrznie przyznać, że dość dobrze się bawiła, a dwójka dziwnie znajomych jej dzieciaków, potrafiła sprawić, że nie czuła już monotonii chwili. W pewnym sensie cieszyła się też z niefortunnej sytuacji, która miała miejsce i zamierzała dowiedzieć się o ich dwójce trochę więcej. Powoli odwróciła się w stronę drobnych schodów, na których widok na jej twarzy pojawił się drobny uśmiech, a nogi samoistnie ciągły do nich, by chwilę odpocząć. Zapewne nikt jej nie podejrzewał o to, że dotychczas cały dzień spędziła jedynie włócząc się po rynku.
— Jesteś zbyt młody i nieśmiały, by zrobić to z premedytacją. — skomentowała, kiedy już wygodnie usadowiła się na jednym z wyższych schodków. Poprawiła włosy, przerzucając ich większą część na prawy bark, po czym jeszcze raz posłała spojrzenie w kierunku Armina.
— Przepraszam. — wyznał jeszcze raz chłopak, dostrzegając na sobie jej spojrzenie.
Zebrał się po tym powoli w sobie, po czym podszedł nieśmiało bliżej, zrównując się z Niną, która przez cały ten czas nie przestawała mierzyć nieznajomej wzrokiem, stojąc zaraz przy ścianie. Kiedy nieznajoma natomiast jedynie pomachała do nich, zapraszając tym samym, by spoczęli zaraz przy niej, oni jedynie co mogli zrobić to zgodzić się i zaczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nie mieli bowiem pojęcia z kim mają do czynienia, polegając jedynie na swoich domniemaniach, a choć jawnie tego nie przyznali — byli kobietą jawnie zainteresowani.
— No, no już dawno wybaczone. Słyszałam za pierwszym razem, tylko się z tobą droczyłam. — odparła kiedy Arlert usiadł po jej lewej stronie, lekko się garbiąc.
Chciała przy tym jeszcze raz sięgnąć do jego włosów, jednak chłopak szybko się uchylił, orientując się co zamierza zrobić. W tym czasie też Nina bez większego animuszu, przysiadła się po jej lewej, opierając się o znajdujące się zaraz za nimi barierki. Mierzyła ją przy tym wzrokiem, skupiając się na charakterystycznym mundurze oraz samej twarzy, która w dalszym ciągu choć znajoma, nie przywodziła jej na myśl nikogo konkretnego. Mogła ją przecież kojarzyć nie tylko z samego korpusu, ale również i z któregoś z byłych zleceniodawców. Nie było to jednak bezpieczne wyjście, ponieważ nie stawiało ich w bezpiecznym położeniu.
— Wybacz, ale też jesteś z korpusu zwiadowczego? Masz na sobie mundur. — spytała w końcu, nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Już od dłuższego czasu bowiem kłębiły się w niej podobne myśli i sam jej ubiór wydawał się wyraźnie wskazywać na ten fakt. Nie mogli również całkowicie zakładać, że nie była kimś, kto pod żołnierza ze Zwiadowców może się jedynie podszywać. Byli ostrożni.
— A te łachmany? Nie miałam co na siebie włożyć, więc niestety musiałam to. — szatynka zironizowała, szybko spoglądając na swoje ubrania, by następnie pośpiesznie machnąć na nie ręką.
— I tak. Plus za spostrzegawczość. — dodała następnie, odpowiadając pośpiesznie na pytanie Niny — Należę do zwiadowców. — potwierdziła, a zaskoczenie, które można było dostrzec w błękitnych tęczówkach przyjaciół, w żadnym nie było w stanie opisać ich emocji.
Nie chodziło bowiem o to, że mogła skłamać w jakiś sposób, ale o to, iż powiedziała to w tak przekonujący sposób, że nie sposób było z tym dyskutować. Nie wydawała się bowiem w żaden sposób fałszywa, a mimo zawstydzającego incydentu jaki miał miejsce na rynku, zarówno Armin jak i Kastner pałali do niej dziwnego rodzaju szczątkowym zaufaniem, które w każdym momencie przebywania z nią, dodatkowo narastało. Miała ona w sobie bowiem coś, co sprawiało, że chciało się przy niej zostać. Z jakiegoś powodu łaknęło się jej towarzystwa i pragnęło jej uwagi, bez względu na okoliczności.
— A wy to kto? Bo widzę, że raczej nie tutejsi. — teraz również i ona odbiła pałeczkę, szczerząc się do dwójki przyjaciół.
Złożyła dłonie w piramidę, najpierw posyłając uśmiech w kierunku Niny, a potem Armina. Odwracała się kolejno w ich stronę, by żadne nie czuło się pominięte, a kiedy już to zrobiła, wyszczerzyła się radośnie, wyczekując ich odpowiedzi.
— Tak się śmiesznie składa, że my też z korpusu. — udzieliła się Nina, z lekkim zakłopotaniem zawijając jeden ze swoich loczków na palec. Arlert przy tym jedynie jej potaknął, a sam fakt przynależności do tej samej grupy, sprawił, że poczuli się nieco bezpieczniejsi.
— O proszę! Że ja was nie kojarzę! — brunetka natychmiast się ożywiła, z radością komentując jej wypowiedź, co spowodowało pojawienie się na ich ciałach dreszczy.
Nie były jednak one w żadnym stopniu negatywne, a wywoływały przyjemne ciepło, które sprawiało, że patrzyło się na nieznajomą w jeszcze bardziej pozytywnym świetle. Nic więc dziwnego, że Kastner — tak jak to miała w zwyczaju — pchnięta intuicją, wyrwała się do przodu, pragnąc nawiązać z nieznajomą lepszy kontakt.
— Ja jestem Nina, a to Armin. — przedstawiła siebie i blondyna, czując dziwnego rodzaju ścisk w żołądku, gdy szatynka z rumieńcami kiwała głową, przyswajając sobie ich imiona. Brwi lekko marszczyły się na jej czole, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej urzekająco, a zęby mimowolnie zacisnęły się w jej jamie ustnej.
— A miło mi poznać. Ja natomiast to Yazmin Acarabeli. — ujawniła z radością swoje imię, które nie dość, że brzmiało dość egzotycznie, to jeszcze z dziwną łatwością leżało jej na języku.
Wypowiedziała je bowiem lekko i taktownie, a zarazem z pewnego rodzaju akcentem, co nie zmieniało faktu, że przywodziło ono na myśl coś obcego. Nie była tutejsza, o ile w ogóle przyjechała skądkolwiek. Stanowiła pewnego rodzaju wypaczony element, który właśnie przez swoją wyjątkowość, napawał ciekawością każdego na kogo drodze stanął.
— Acarbacel... — próbował wymówić jej nazwisko Armin.
Ta jednak widząc, że już z początku nie idzie mu to zbyt dobrze, szybko mu przerwała przykładając palec do jego ust, na co ten soczyście się zarumienił. To był już kolejny raz w ciągu dnia, gdy kobieta wywoływała w nim taką, a nie inną reakcję.
— W skrócie, Miel. — ustaliła, unosząc kąciki ust do góry.
Widocznie Arlert nie był pierwszą osobą, która nie potrafiła złożyć odpowiednio głosek. Ten skrótowy pseudonim wydawał się jednak — o dziwo — o wiele lepiej do niej pasować. Skracał jej godność do łatwych skupisk literek, które brzmiąc w pewien sposób jak zdrobnienie, nadawały jej indywidualności.
Po tym jednak, gdy wzajemnie wszyscy się sobie przedstawili nastała pomiędzy nimi dziwnego rodzaju cisza, podczas której wspólnie jedynie siedzieli, zagłębiając się w swoich myślach. Armin przyglądał się wskazówkom swojego kieszonkowego zegara, licząc przy tym upływający czas, a Nina — podobnie zresztą jak i Yazmin — analizowała w miarę możliwości sylwetkę psychiczną oraz fizyczną, tej drugiej.
Kiedy jednak czas mijał, a samo trwanie w tym stanie, zrobiło się już nawet dla Arlert'a zbyt nużące, zwiadowca nie widząc, by zapowiadało się na coś więcej, wyciągnął ze swojej torby książkę, którą tu ze sobą zabrał. Okładka nie była co prawda dość zachęcająca, ale już sama treść zdaniem blondyna nadrabiała to niedociągnięcie.
Wciągająca fabuła, mocno indywidualni bohaterowie oraz ciekawe wątki poboczne, potrafiły bowiem sprawić, że sam wygląd nie był ważny — liczyło się to co w środku. Podobnie było zresztą w przypadku ludzi. Można było się więc domyślić, że nie minęła nawet chwila, by zainteresowanie spowodowane odgłosem przewracania kartek, wybudziło jego towarzyszki z letargu.
— Dokąd się wybieraliście? — wypaliła nagle Miel, jakby dopiero zdając sobie sprawę, że zabrała ich bez pytania z rynku, na którym odbywał się festyn.
Kiedy bowiem zabrała ich ze sobą nawet nie pomyślała, że może — tak samo jak ona — mieli oni na nim coś do załatwienia. Egoistycznie uznała, że wyciągając ich stamtąd dowie się czegoś więcej o dość przenikliwej nastolatce — bo na tyle dla niej Nina właśnie wyglądała — oraz wstydliwym blondynie. Tak w zasadzie, kierowała się również instynktem, który podpowiadał jej sama już nie miała pojęcia co. Zdecydowała się jednak więcej już nie popełniać takiego nietaktu w stosunku do nich i wpierw zapytać co zamierzają, nim sama się za coś weźmie.
— Tak w zasadzie to szukaliśmy jakiegoś straganu z książkami. — odpowiedział jej Armin, po raz pierwszy zachowując się przy Miel bardziej jak on.
Lekko się uśmiechał, odruchowo wskazując na trzymane przez siebie opowiadanie, a kiedy jedna brew Acarabelli uniosła się do góry w jednoznacznym geście zaintrygowania już wiedział, że nie da rady się wymigać z tego tematu. Kobieta poprawiła swoje włosy, odrzucając je całkowicie na plecy, po czym nawiązując również kontakt wzrokowy z Niną, odważyła się zadać ich dwójce pytanie.
— Lubicie czytać? — przygryzła wargę, na krótką chwilę uciekając spojrzeniem na swoje wciąż złożone w piramidę ręce.
Trzymała je w ten sposób, by powstrzymać się od nadmiernej gestykulacji, która jednak trochę wydawała się odstraszać nowe osoby przy poznaniu. Wyrażało się bowiem w ten sposób nie tylko swój ekspresjonizm, ale również z lekka szaloną nutę charakteru, której zdzierżyć nie mogli spokojni introwertycy, sangwinicy, czy flegmatycy, a można było powiedzieć, że Miel nie lubiła tracić na wstępie żadnej z szans, nawet w przypadku ludzi.
Kiedy nie otrzymała jednak odpowiedzi, uciążliwie dla pozostałej dwójki, zaczynała nucić pod nosem tylko jej znane melodie, jakoby to miało przyśpieszyć ich reakcję. Zwiadowcy oczywiście nie mieliby temu nic przeciwko, gdyby nie fakt, że z czasem brzmiało to wszystko bardziej jak stękanie niżeli mruczenie czegoś bardziej określonego.
— To mało powiedziane. — jako pierwsza przełamała się Nina, przewracając oczami, gdy sam dźwięk wydobywający się z ust Miel zaczynał już odbijać się na jej psychice.
Jej ton choć stanowczy, miał w sobie jednak nutę rozbawienia, co nie tylko poinformowało Yazmin o tym, że ludzie z jakimi ma do czynienia są dość tolerancyjni, ale również, że nie musi się przy nich odpowiednio hamować. Wiedziała już wtedy, iż może być przy nich w pełni sobą i choć wcześniej wcale bardzo się ze swoim podejściem nie ukrywała, teraz już świadomie zdawała sobie z tego sprawę.
— Wspaniali ludzie! Wiedziałam, że z was dobre mordki! — podniosła nagle głos, ponownie tego dnia wybuchając entuzjazmem. Jej specyficzny styl bycia wyjątkowo dobrze jednak trafiał do Kastner i Arlerta, a przez to dość ciężki oraz stresujący dzień nie zapowiadał się wcale tak źle.
Miel wyciągnęła swoje ręce w górę, by następnie, bez żadnej krępacji, zarzucić je na ramiona siedzących po jej obu stronach zwiadowców i przyciągnąć do siebie ich sylwetki. Do ich nozdrzy natychmiast dotarł zapach jej jaśminowego szamponu do mycia włosów, a pewnego rodzaju niezręczność, choć wyczuwalna jedynie ze strony Niny oraz Armina, dawała się im we znaki. Na policzkach ich dwójki widniały bowiem czerwone wykwity, spowodowane — choć częściowo — przez panujący teraz na dworze upał. Był to widok jednak tak niezwykły, że miało się wrażenie jakoby dopiero co poznana kobieta, należała w małej części do ich "rodziny", która wiele razem przeszła. W dodatku wgryzała się w nią w podobny sposób jak sama Hanji, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
— Wygląda na to, że idziemy tam razem. — stwierdziła, ściskając ich jeszcze mocniej, co wywołało cichy jęk ze strony Armina, którego płuca zostały gwałtownie ściśnięte.
Uśmiechnęła się przy tym do siebie, ciesząc się że nawet jeżeli nie jest już wcale taka młoda, to wciąż może dzielić zainteresowania z nieletnimi jej zdaniem dzieciakami. Z jej perspektywy bowiem, zabawa dopiero się rozkręcała.
****
— Ej Kastner! Bierz tego chłopczyka, niech wyłowi nam jabłuszko! — krzyk Miel brzęczał mi boleśnie w uszach, obijając się po głowie.
Odkąd weszliśmy znowu z nią w ten tłum nie było mowy o tym, bym choć przez chwilę mogła zaznać spokoju. Kobieta bowiem wydawała się ekscytować wszystkim w jeszcze większym stopniu niż ja. Rozglądała się po otoczeniu strasznie wnikliwie, a kiedy już dostrzegła coś, co jej zdaniem było interesujące, nie było sposobu by ją od tego odciągnąć. Tym razem wypadło jednak na coś, co zdecydowanie było zarówno ponad moje siły, jak i Armina.
W dodatku okazało się po czasie, że nie pomyliłam się zbytnio co do szatynki, gdyż kiedy już przyzwyczaiła się do nas, szybko zaczęła się zachowywać w wielu przypadkach nawet bardziej fiksacyjnie od Zoe. Miało się bowiem wrażenie, jakby przebywało się przy jej dziecięcej oraz dużo bardziej pozytywistycznej wersji, a przynajmniej z mojej perspektywy tak to wyglądało.
Na pech Arlerta to właśnie Miel jednak jako pierwsza zdążyła go złapać, a ja mogłam przyglądać się tylko jego zrezygnowanej sylwetce, co sprawiało też, że zaczynałam mieć w pewnym stopniu wyrzuty sumienia. W końcu to on jako jedyny zaproponował mi swoje towarzystwo podczas festynu, poświęcając tym samym wolny czas.
— Ale jesteś pewna? — spytałam, nie będąc przekonana co do jej kolejnego szalonego pomysłu.
Z lekkim przestrachem patrzyłam na uśmiechającą się przy beczce, starszą kobietę, która nasypywała do niej około pół kilograma jabłek oraz na świecące się oczy Yazmin, która już powoli zbliżała się w jej kierunku. Na drewnianych stelażach zaraz za siwowłosą, rozwieszone zostały białe chusty z wyhaftowanymi na nich wizerunkami różnych zwierząt, a sama sprzedawczyni — bo chyba tak można byłoby nazwać pełnioną przez nią funkcję — zapraszała nas serdecznie do siebie. Acarabelli nawiązała z nią już nawet kontakt wzrokowy i wtedy gdy zdałam sobie z tego niestety sprawę, zdecydowanie było już na ucieczkę za późno.
— No ba! Ty głodna nie jesteś? — krzyknęła nagle w moją stronę, jakoby dopiero zorientowała się, że cokolwiek do niej powiedziałam.
W tym wszystkim ciągle trzymała przy sobie, uległego jej Armina, który psychicznie ewidentnie już dawno padł, nie potrafiąc się jej postawić. Teraz nawet ja sama nie miałam już pojęcia, czy jakoby blondyn wie, co wokół niego dzieje i do czego Yazmin będzie próbować go zmuszać. Ciągle zaciskał wargi, nie patrząc nawet gdzie brunetka go ciągnie, a ja podążałam za nimi, nie wiedząc wciąż dokładnie, gdzie się znajduje. Zdecydowanie muszę sobie wyryć w pamięci każdy zakamarek tego miejsca.
— Hah zabawne. — odparłam ironicznie pod nosem, spodziewając się, że z tej odległości Miel nie będzie w stanie mnie usłyszeć. Nie mogłam się bardziej pomylić.
— Ja wiem! Żebym ja tylko żartowała! — po raz kolejny zdzierała sobie gardło, nawet na mnie nie patrząc.
Widziałam tył jej głowy oraz zaciskającą się na koszuli Arlerta dłoń, która sprawnie ciągnęła go do prowizorycznego stoiska. Dość szybko dogadała się ze staruszką, wykładając na jej pomarszczoną dłoń, stosowną ilość monet, a następnie wciąż o nic nie pytając, przysunęła Armina do beczki, wskazując na jedno z bardziej czerwonych jabłek jakie w nim pływały.
— O te, cukiereczku. — jej słodko brzmiący głos w najmniejszym stopniu nie nakłaniał jednak do przysługi, a dodatkowy brak asertywności ze strony blondyna utrudniał mu odmowę. Był w kropce.
Przez chwilę jednak stałam tak obok nich, nie do końca wiedząc co powinnam zrobić. Wzrok wbijałam to w zapierającego się przed włożeniem głowy do wody Arlerta, to w górujące nad nami girlandy, do których już zdążyłam się przyzwyczaić. Przestępowałam z jednej nogi na drugą, już sama doskonale czując kłucie bólu w piętach, a wargi nerwowo przygryzałam, próbując opanować rosnące we mnie poczucie winy.
Armin był dla mnie kimś z kim zawsze mogłam znaleźć wspólny temat do rozmowy. Nie raz bywało też, że w naszych dyskusjach, przez metafory wplatałam elementy swojego życia, a ten możliwe, że nieświadomy — pomagał mi. Był dla mnie jak syn, którego nigdy nie miałam, którego choć nie powinno się chronić, to jednak miało się na to ogromną ochotę. Pojawiały się we mnie więc co do niego mieszane uczucia, wśród których ostatecznie przeważała troska.
Kiedy jednak rumiana Miel bez najmniejszej krępacji chwyciła blondyna za potylicę i bez ostrzeżenia, siłą wcisnęła jego głowę do wody, czułam jak coś we mnie pęka, a ciało pierwszy raz od dłuższego czasu zaczyna działać automatycznie. Chciałam go ochronić i jakoś mu pomóc, mimo, że wcale o to nie zabiegał.
Nie musiałam nawet czekać aż moje mięśnie się zepną, pchając mnie do przodu, a umysł zamiast wpierw się zastanowić, porwie mnie prosto w wir akcji. Podobnie jak w przypadku, gdy życie Hanji było zagrożone na jednej z wypraw, a także w wielu innych sytuacjach zebrałam się w sobie, by mniej ostro podejść do brunetki, która choć może i wiedziała co robi, jakoś zbytnio się nie przejmowała.
Ostatecznie, okazało się, że Yazmin nie trzymała go pod taflą wody długo, co wskazywało na jej zdecydowanie wyższy od tytaniego intelekt. Było to jednak na tyle wystarczające, by Armin zdążył się zachłysnąć i gdy tylko dłoń Acarabelli zniknęła z jego potylicy, natychmiast odskoczył do tyłu, prawie wpadając na pozostawiony w celu promowania stoiska, przez staruszkę stojak. Po tym jednak szybko wstał, biorąc głębsze hausty powietrza, które jednak natychmiast przerodziły się w dramatyczny kaszel.
— A może ja to wyłowie? Armin nie wydaje się w tym zbyt pewny. — zaoferowałam się lekko podnosząc głos.
Wepchnęłam się tym samym zaraz przed Arlerta, gdy Miel po raz kolejny próbowała do niego podejść. Nie chciałam być przy tym też jakaś niemiła, a jednoznaczna obojętność losu jedynie dodatkowo pozwalała mi się tego wszystkiego podjąć. Czy jest coś złego w odrobinie wody?
Tym razem szatynka jednak nie wydawała się już tak samo cieszyć jak wcześniej, a miałam wrażenie nawet jakoby w jej tęczówkach dało się dostrzec przebłysk zatroskania. Ręce lekko jej się trzęsły, a głowa wychylała, próbując dostrzec stan blondyna. Stanowczo jednak próbowałam go swoim ciałem zasłonić, na co szatynka widocznie tylko bardziej się zaniepokoiła, co odznaczało się na jej twarzy poprzez ściągnięte ze sobą brwi na jej czole.
— Ej no daj mu zmężnieć. Kiedy to niby zrobi? Jak dziewczyna go w nocy do pokoju zaprosi? — próbowała w okrężny dla siebie sposób argumentować swoje zdanie, by jakoś się do Arlerta dostać.
I choć jej słowa w normalnych okolicznościach, gdzie blondyn sam by się na to wszystko zgodził, zapewne byłyby zabawne, tak teraz wcale ich za takie nie uważałam. Jej gestykulacja w żadnym stopniu nie wskazywała bowiem na to, że chce zwiadowcę znowu do czegoś wykorzystać, aczkolwiek słowa stanowiły już dużo do życzenia. Nie miałam gwarancji, że znowu go do tego nie zmusi.
Choć wewnętrznie wciąż bardzo lubiłam Miel, jeżeli można tak nazwać nawiązanie z kimś kilkugodzinnej relacji — lubieniem, to z jakiegoś powodu wciąż nie potrafiłam obdarzyć jej większym zaufaniem i to sprawiało, że zachowywałam się tak jak się zachowywałam. Bałam się, że może być kolejną osobą nasłaną na mnie przez znajomych Bowman'a, choć jednocześnie jej prezencja wydawała się tego nie potwierdzać. Martwiłam się o moich przyjaciół oraz ich bezpieczeństwo, ale w momencie, gdy widziałam ile zaangażowania kryje się w jej zachowaniu, cały ten strach, wydawał się ze mnie ulecieć.
— Łe kolego Armin, słyszysz ty mnie?! — podniosła głos, tym razem próbując się zwrócić bezpośrednio do niego.
Skończyło się to jednak na tym, że zbyt miły z charakteru Arlert, przytrzymując się mojej koszuli, kolejny raz poświęcał się, by jakoś jej odpowiedzieć. Powietrze świszczało mu w krtani, przez co sprawiało, że przy dłuższym słuchaniu na ciele pojawiały się niekontrolowane dreszcze, a z samych blond kosmyków skapywała woda, osadzając się na jego twarzy oraz koszuli, przez co tylko dodatkowo miał ograniczane pole widzenia.
— Sły...szę. — wysapał ledwo, za chwilę znowu odkaszlując niewielką ilość wody.
I wtedy gdy specyficzne pod względem wyglądu tęczówki Yazmin dostrzegły jego stan, uszy wychwyciły zmęczony oraz cichy głos, a usta ścisnęły się w głuchym błaganiu o odpoczynek, szatynka wydawała się całkowicie poruszyć jego sytuacją. Co prawda nie wiedziałam co nią kieruje, w jakim wieku jest, z którego oddziału pochodzi i co zamierza jeszcze z nami wspólnie robić, ale teraz wydawała się po prostu szczerze przestraszyć. Po raz kolejny tego dnia zignorowała mnie całkowicie i z zawrotną szybkością wyminęła, zbliżając się tym samym do Armina.
— Nie obrażaj się na ciocię Miel, ciocia nie chciała zranić cukiereczka! — wyznała bez ani krzty ironii w głosie.
Od razu zbliżyła się do Arlerta, lekko klepiąc go po plecach, w celu ułatwienia mu pozbycia się reszty wody z płuc, a następnie gdy już blondyn w łatwiejszy sposób łapał oddechy, przycisnęła go do piersi, całkowicie nie przejmując się tym, że jest mokry. Opatuliła go ramionami, z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym krótko ucałowała go w czoło. Na ten widok jednak coś ciepłego pojawiło się w mojej piersi, a ja musiałam wziąć głębszy oddech, by poradzić sobie z tym dziwnym uczuciem.
Miel w żadnym stopniu nie wyglądała już bowiem jak zawadiacka kobieta, pragnąca rozrywki, która potrafi cieszyć się życiem, a jak matka martwiąca się o dziecko, któremu tak w zasadzie z jej winy, wydarzyła się krzywda. Ja natomiast sama nie wiedziałam już co o tym wszystkim myśleć i jedynie stałam tak, przyglądając się ich dwójce jak dziwnie by to nie wyglądało.
— Nie gniewam się. — odpowiedział po krótkiej chwili, zawstydzony jej nagłym wybuchem troski Arlert, którego prawy policzek został przyciśnięty do średnich wielkościowo piersi brunetki.
Aż dziw było uwierzyć, że wystarczył zaledwie moment w ramionach Yazmin, a jego stan poprawił się na o wiele lepszy. Choć to ona doprowadziła do tej całej sytuacji, z niewiadomego mi powodu blondyn jej nie winił. Nie miałam jednak pojęcia czy było to spowodowane jego naprawdę kochanym charakterem, czy może jednak tą dziwną sympatią, którą również i ja w stosunku do niej czułam. Ta kobieta miała w sobie bowiem coś, co sprawiało, że chciało się jej ufać, jednocześnie nie będąc pewnym czy jest to dobre wyjście. Stanowiła pewien element adrenaliny w życiu, nawet tym należącym do zwiadowcy.
— To super! Siadaj tam sobie i zaczekaj aż ciocia przyniesie jabłuszko. — od razu się rozpogodziła, przybierając na twarz ten sam uśmiech, który miała w momencie gdy wciskała głowę blondyna do beczki.
Wskazała dłonią w stronę znajdującej się w niedalekiej odległości od nas fontanny, po czym pomogła się Arminowi podnieść do pionu. Kiedy jednak ten już pewnie stał na swoich nogach, przyglądając się jeszcze przez moment swojej mokrej koszuli, szatynka uderzyła go zapobiegawczo w plecy, jakoby to miało zapobiec jego dalszemu kaszlowi. W tamtym też momencie pozostała część płynu w płucach blondyna wydawała się zostać wyrzucona z organizmu, a sam Arlert głośniej kaszlnął. Dopiero po chwili powrócił w pełni do siebie, biorąc przy tym głębsze wdechy.
— Dobrze. — odpowiedział jej ostatecznie, lekko się uśmiechając.
Podejrzewałam ponadto, że wewnętrznie cieszy się z jej propozycji — a mało tego — sama czułam pewnego rodzaju ulgę, gdy zaczął się w tamtym kierunku oddalać. Wciąż jednak stałam w tym samym miejscu, niedaleko obserwującej całe to wydarzenie staruszki, która uśmiechała się serdecznie, jakoby wspominając swoje młodzieńcze czasy. I choć odczuwałam wstyd, a wewnętrzna godność nie dawała mi się porwać szaleństwu jakim wykazywała się dzisiaj Yazmin, to cieszyłam się, że poprzez swoje nieodpowiedzialne zachowanie możemy dać jej trochę szczęścia.
Choć nie odczuwałam już porannego zmęczenia, a przynajmniej nie w takim stopniu jak wcześniej, to wciąż mimo wszystko utrudniało mi to funkcjonowanie. Nagłe wybuchy energii pobudzały mnie do działania tylko po to, by zostać zastąpionym przez dłuższe znużenie, które pomogłoby mi je odpowiednio naładować. Następnie cały cykl się powtarzał, a ja na nowo potrafiłam jedynie narzekać, nie ustępując miejsca również schematycznemu myśleniu oraz rozsądkowi. Ależ to smutne.
Miel natomiast po odprawie Arlerta zamierzała dotrzymać swojej wypowiedzianej żartobliwie obietnicy z niezwykłą powagą. Podeszła bowiem za zgodą staruszki do beczki, schowała swoje włosy za kołnierz koszuli od munduru, który starannie wcześniej dopinała, po czym wzięła głębszy wdech, jakoby oczyszczając swoją zajętą myślami głowę.
Oczy miała lekko zmrużone, choć wciąż wpatrzone w cel, policzki nadęte, a usta ściśnięte, przez co wyglądała niczym mała i naburmuszona Anastazja, która nie otrzymała od opiekuna czegoś na czym jej zależało. Szatynka jednak nie zwlekała w podobnym stopniu jak Armin, wykazując się swoją awangardową naturą, a odważnie schyliła się do przodu z pluskiem zanurzając twarz w wodzie pełnej jabłek.
Westchnęłam głośniej, patrząc przy tym jak raz za razem próbuje wyciągnąć z beczki wybrany przez siebie owoc, jak za każdym razem jej twarz robi się coraz to bardziej purpurowa od wstrzymywanego powietrza i jak zaczyna się irytować, gdy kolejne jej próby mają taki sam efekt. Była przy tym cholernie zawzięta, a jej zapał zamiast maleć, jeszcze tylko dodatkowo wzrastał.
Nie wiedziałam dlaczego, ale na pierwszy rzut oka wydawała mi się być również wyjątkowo silna. Łatwość z jaką ciągnęła nas wtedy przez rynek, zręczność, dzięki której nie wpadliśmy na większość osób, a także dziwnego rodzaju dedukcja, jakiej nie potrafiłam rozgryźć. Wyglądała mi bardziej na kogoś, kto choć z zewnątrz miał mnóstwo energii oraz otwartości w stosunku do innych, to wewnątrz siebie krył coś, czego nie chciał wypuszczać na światło dzienne, by nikogo nie martwić.
Sama jeszcze też nie rozumiałam jaki miałam do niej stosunek, a emocje podobnie jak w przypadku Levi'a na samych początkach, mieszały się ze sobą stapiając w jednolitą breję. Niby była obca, ale jednocześnie tak bardzo znajoma, pomogła nam na moment uwolnić się z tłumu, a jednocześnie wpychała nas w niego później jeszcze bardziej, a potem prawie utopiła Armina, chwilę później z troską go za wszystko przepraszając. Popadała w skrajności na moich oczach, choć tak naprawdę w środku wciąż mogła być identycznie jednostajna. Skomplikowana, choć tak prosta.
Taki typ człowieka mnie odstraszał, ale te podobieństwo w zachowaniu do Hanji, sprawiało że chciałam dowiedzieć się o niej trochę więcej. Nie lubiłam oceniać człowieka po wyglądzie, po tym z jakiej grupy społecznej pochodzi, czy skąd wyszedł, bo sama nie miałam kolorowej przeszłości.
Zwracałam jednak wciąż ciągłą uwagę na to, co dzieje się w tym momencie, na to jak ktoś się zachowuje, reaguje czy komentuje, na to jakie wrażenie na mnie sprawia pomijając całkowicie aspekt fizyczny oraz materialny. Sylwetka Yazmin była dla mnie jednak na ten moment zbyt skomplikowana do analizy i dopóki nie robiła ona nic Arminowi, ani nikomu innemu z moich przyjaciół — nie zamierzałam jej określać jako kogoś definitywnie podejrzanego, czy złego. Była dla mnie w tym momencie neutralna.
Z czasem jednak ból nóg znowu dał o sobie znać, a ja w zniecierpliwieniu jeszcze raz obadałam wzrokiem sytuację, która była jednak niezmienna. Podejrzewałam, że dłużej jej to ponadto jeszcze zejdzie, a moje wewnętrzne duchowe lenistwo niezbyt chciało się tutaj wciąż z nią męczyć. Zdecydowałam się więc dołączyć do Armina, którego blond czuprynę wciąż miałam przed oczami, gdyż z tej odległości fontanna przy której siedział była wyjątkowo dobrze widoczna, a przyjemny szum wody, odrywający się od tła rozmów, zachęcał do ochłodzenia się.
Nawiązałam jeszcze raz kontakt wzrokowy z wiekową sprzedawczynią, która nie przestawała posyłać w naszym kierunku życzliwości, nawet po tym jak nieodpowiednio się zachowywaliśmy. Wciąż obdarzała nas uśmiechem, a kiedy zamierzałam odejść dodatkowo tylko skinęła mi głową jak babcia, która ze stosownej odległości oraz bez najmniejszego wstydu, obserwuje poczynania swoich wnuków. Urocze.
— Ja też pójdę. Zobaczę czy wszystko z nim w porządku. — wyjaśniłam jej, choć wcale nie byłam do tego zobowiązana.
Po tym oddaliłam się w kierunku fontanny, kątem oka, widząc jeszcze jak Miel odrzuca swoje mokre od wody włosy na bok, które niefortunnie wysunęły jej się spod koszuli. Uśmiechnęłam się krótko, uświadamiając sobie jak bardzo zależy jej na tym by wyłowić dla Armina owoc, a wcześniejsza złość na myśl, iż choć na moment się od niej oddalę, wydawała się zniknąć.
Przy zrobionym z kamienia monumencie z jakiego tryskała w mniejszym ciśnieniu woda, chłodząc tych, którzy wciąż mieli dość letniego upału, siedziało zadziwiająco mało ludzi. Cały tłum, który mogłam dostrzec w momencie, gdy pojawiliśmy się na rynku, wydawał się zniknąć, a niemal osamotniony Armin, siedział spokojnie na jednej z prowizorycznych ławek ustawionych tam specjalnie w tym celu.
Włosy zdążyły mu już wyschnąć, choć twarz dalej była zaróżowiona, a błękitne tęczówki z nadzwyczajnym skupieniem śledziły wskazówki trzymanego przez niego zegara. Możliwe, że mi się to tylko zdawało, aczkolwiek miałam wrażenie, że spoglądał dziś na niego wyjątkowo często. Całkiem tak jakby gdzieś się śpieszył.
Szybko jednak porzuciłam tę myśl i zainteresowałam się jego koszulą, która nie dość, że strasznie już wymięta, marszczyła się na jego drobnym ciele, to jeszcze pod wpływem wody, wciąż wyglądała na ubrudzoną. Granat bowiem miał do siebie to, że wszystko co na siebie przyjął, zawsze wydawało się na nim odznaczać w wyjątkowy sposób, podsuwając człowiekowi od razu niezbyt przychylne skojarzenia. Musiałam przyznać jednak, że zrobiło się tutaj wyjątkowo spokojnie, a wcześniejszy szum w uszach, w pewnym stopniu ucichł, dając mojej głowie chwilę na ogarnięcie się.
— Chociaż jest ci teraz trochę chłodniej. — zagadałam do niego w oryginalny sposób, zwracając tym samym na siebie jego uwagę.
Arlert uniósł na mnie tęczówki, na początku będąc co prawda lekko zaskoczony moją obecnością, jednak szybko również uniósł swoje kąciki ust ku górze, obdarzając mnie delikatnym uśmiechem. Przyłożył rękę do wciąż wilgotnej plamy na jego koszuli po czym westchnął na tyle głośno bym mogła go usłyszeć.
— Może... — mruknął cicho, jednocześnie wskazując drugą z dłoni na miejsce obok siebie.
Lekko się też przesunął, bym mogła obok niego spocząć, do czego zbytnio nawet nie trzeba było mnie namawiać. Podeszłam bowiem bliżej i uważając by przez przypadek nie potknąć się na lekkim podwyższeniu, usadowiłam się na specjalnie zbitym drewnie, biorąc głębszy wdech.
Na chwilę również przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym chłodem bijącym od fontanny. Dopiero w tym momencie miałam jednak wrażenie, jakobym naprawdę odpoczywała. Stopy luźno leżały na ziemi, choć odrętwienie w nich wciąż było wyczuwalne, a półbuty nie uwierały już tak bardzo jak przy staniu w pionie.
Dość cichy gwar, który jednak pozostał, był natomiast jak powiew wiatru, którego świst słyszano na rozległych polanach poza murami i zamiast przeszkadzać, relaksacyjnie koił myśli. Właśnie teraz też, kiedy po raz pierwszy od wstania, czyli tak w zasadzie od poranka, mogłam bez pośpiechu usiąść i poczuć klimat tego miejsca, ciesząc się upływem czasu.
W pewnym sensie nareszcie można było skupić się na swoich potrzebach i sięgnąć po bochenek chleba. Automatycznie również — jak na zawołanie — poczułam jak żołądek kurczy się, prosząc z pomrukiem o jedzenie, a ja bez krępacji sięgnąć mogłam do mojej torby bez problemu go odnajdując.
Te kilka godzin od momentu kiedy był pieczony, aż do teraz sprawiło jednak, że choć wciąż posiadał w sobie swój charakterystyczny aromat, nie smakował już tak dobrze. Z trudem gryzłam twardą skórkę, czując jak przy przełykaniu staje mi ona w gardle, a sama szczęka po dłuższym i żmudnym żuciu przyprawia mnie o nieprzyjemne kłucie. No, ale głodny jedzeniem nie pogardzi.
— Nie uważasz, że Yazmin jest trochę... — zagadał do mnie blondyn, przerywając tym samym dłuższą chwilę ciszy, jaka pomiędzy nami zawitała.
Nie wiedział przy tym jak dokładnie określić nowo poznaną kobietę, jednocześnie pewnie jej przy tym nie obrażając, aczkolwiek nawet, gdy próbował coś z siebie wydusić, wciąż wydawał się nie spuszczać z niej wzroku. Ponieważ, choć stoisko przy którym urzędowała staruszka z naszej perspektywy, nie było już tak bardzo widoczne, wciąż dało się dostrzec cynamonowy odcień włosów Miel, co Armin z całą pewnością wykorzystywał, a przynajmniej do chwili, kiedy to ja nie zabrałam głosu.
— Specyficzna? — spytałam, przełykając jeden z większych wziętych przeze mnie gryzów pieczywa. Oblizałam przy tym usta i spojrzałam na zamyślony profil mojego przyjaciela, który jedynie z uznaniem skinął mi głową.
— Tak, trochę przypomina mi Hanji. — przytaknął mi, jednocześnie napominając o dość rozpoznawalnej osobie w naszym korpusie, której nie szło pominąć. Co do tego co powiedział, musiałam się jednak z nim zgodzić.
— Chociaż Pułkownik chyba nie jest aż tak bezpośrednia. — dodał po chwili, lekko zmieszany kiedy dostrzegł moje osadzone na nim spojrzenie.
Niemal natychmiast odwrócił ode mnie wzrok, zasłaniając się swoimi potarganymi włosami. Odsunął się przy tym, jakby próbował uciec, a sama atmosfera znowu wróciła do pewnego rodzaju niezręczności, która następowała przeważnie wtedy, gdy blondyn z jakiegoś powodu się zawstydził. Można więc było się domyślać, że takich momentów było dość sporo. Zarówno jednak ja, jak i on, nie chcieliśmy kończyć tego tematu, a kiedy tylko skończyłam jeść, sama ponownie do niego nawiązałam.
— Nie wiesz co mówisz, Armin. Hanji jest... — zaczęłam, próbując głośniej dać mu do zrozumienia, co mam na myśli.
Przerwał mi pewien charakterystyczny głos, który mi to uniemożliwił. Wtedy też pomyślałam sobie, że mogłam szeptać, a nie unosić się tylko dla atencji siedzącego przecież zaraz obok mnie, Arlerta.
— Ktoś wymienił imię tej szajbuski, co się z tytaniego łona wykluła, czy mi się przesłyszało?! — krzyk Miel znowu dotarł do nas szybciej niż ona sama.
Zbliżała się bowiem do fontanny w zawrotnym tempie, w prawej ręce wymachując jabłkiem z wyraziście czerwoną skórką. Jej twarz dalej nie przestawała być lekko różowa, całkiem tak jakby dopiero co udało jej się owy owoc wyłowić, a jej wilgotne włosy przez ciężar wchłoniętej przez nie wody, nawet przy jej pędzie nie odstawały od skóry jej głowy. Na przekór wszystkiemu wydawała się jednak wyjątkowo usatysfakcjonowana, a jej słowa w przeciwieństwie do ich znaczenia, nie brzmiały szczególnie złośliwie, jakoby były jedynie przyjacielską uszczypliwością.
— Znasz Hanji Zoe? — spytałam z dziwnego rodzaju zaskoczeniem w głosie, którego wcale wewnętrznie tak nie odczuwałam, gdy już do nas podbiegła.
Mało prawdopodobne było bowiem, by ktoś o naszej okularnicy nie słyszał, czy nawet jej nie widział. Działo się tak, ponieważ z reguły była wszędzie, widziała wszystko oraz znała wszystkich. Kiedy pojawiali się nowi kadeci stawała się niemal pierwszą osobą, która miała z nimi kontakt.
Identycznie było również w przypadku kogokolwiek, kto z indywidualnych przyczyn dołączył do korpusu zwiadowczego. Organizowała najlepsze spotkania zapoznawcze, angażowała się w sprawy dowództwa przez co można było powiedzieć, iż stała się lewą ręką samego dowódcy bez najmniejszego problemu. Jeżeli więc należało się do Zwiadowców, nie było możliwości by chociaż raz na Hanji Zoe nie trafić.
— Myśmy się z jednego bagna wygrzebały, z jednej brei wyszły i do innego gówna razem wepchały. Ten śmierdziel jest moim cieniem. — podsumowała, wyjaśniając w pokrętny dla siebie sposób ich wzajemną relację. Uniosłam jednak w powątpiewaniu brew do góry, nie do końca wiedząc o co jej chodzi.
— Jak to? — zapytałam, chcąc zrozumieć na jej temat więcej.
Nie uważałam bowiem, że Hanji, która jest urodzoną gadułą, chociaż raz nie wspomniała mi o Yazmin. W samym korpusie byłam przecież już praktycznie drugi rok, a rozmów z okularnicą przeżyłam zdecydowanie zbyt dużo, by choć raz mi o niej nie napomniała. Skoro była więc tak blisko z Zoe, jakim cudem nie wiedziałam o jej istnieniu?
— Daj mi moment, kwiatuszku. — uniosła palec, zwracając się do mnie wybranym przez siebie zdrobnieniem, po czym przeniosła wzrok, na próbującego się wtopić w tło Armina.
— Armin, słodzinko proszę jabłuszko. Smacznego. — zwróciła się do niego jak do dziecka, wyciągając do niego dłoń z owocem.
Na jednej stronie czerwona skórka odznaczała się śladami zębów, które jednak nie były na tyle duże by się nimi brzydzić, a z drugiej, nieskazitelnie lśniło pod wpływem padającego na nie słońca. Ponadto brunetka trzymała je przed Arlert'em tak długo, aż blondyn go nie wziął. Mogłabym jednak przysiąc, że jego policzki w momencie, gdy przez przypadek, dotknął jej skóry, były niemal tak soczyście czerwone jak skórka.
— Dziękuję. — wymamrotał szybko, wbijając spojrzenie w bruk, by uniknąć jej ciekawskiego wzroku.
Owoc położył na kolanach, a dłonie złożył razem, próbując opanować ich stresowe drżenie, kolejny raz nie mogąc sobie poradzić ze zbyt dominującą dla niego osobowością. Yazmin natomiast z uśmiechem i jednoznacznym pomrukiem wskazała na ławeczkę, na której siedzieliśmy, niemo sugerując nam, że również chce usiąść. A kiedy nie dostrzegła z naszej strony żadnej większej reakcji, po prostu sama wcisnęła się między nas, rozpychając się przy tym ramionami. Oczywiście nie wzięła przy tym pod uwagę, że siedzisko jest zbyt małe, by nas wszystkich pomieścić.
Momentalnie poczułam jak stres narasta mi w piersi, a zakończenie ławki oraz sama ziemia, zbliżają się do mnie zdecydowanie zbyt szybko. Niemal w ostatniej chwili zdążyłam zaprzeć się nogami, unikając tym samym upadku, a sama brunetka szybko orientując się w sytuacji, odruchowo złapała Arlerta za ramię, przyciągając go do siebie, co ostatecznie również uratowało go przez bolesnym upadkiem. Doprowadziło to do tego, że we trójkę siedzieliśmy ściśnięci na jednej ławce w całkowitej ciszy, wpatrując się niemo przed siebie. Można było się tylko domyśleć jak niezręcznie się przy tym czuliśmy.
Była to jednak miła odmiana od ciągłych krzyków oraz podnoszenia głosu Acarabelli. Zresztą też to nie tak, że nie lubiłam jak coś do mnie mówiła, gdyż mimo wszystko wydawała się być dla mnie sympatyczna, ale w zbyt dużej ilości, również tak jak i Hanji, jej słowa przyprawiały mnie o ból głowy w pewnych okolicznościach. Ciekawość jej osoby jednak powstrzymywała mnie przed większą liczbą negatywnych komentarzy w jej stronę. Tolerowałam ją. Kto wie? Może naprawdę jej osoba kryje w sobie coś więcej niżeli zwykłe szaleństwo?
— Dalej nie potrafię zrozumieć, dlaczego was nigdy nie widziałam. — odezwała się nagle, całkowicie zapominając o temacie, który wcześniej zaczęliśmy.
Poprawiła swoje włosy, zakładając je za uszy, oraz kątem oka spojrzała zarówno to na mnie, jak i na Armina. Uśmiechała się pod nosem, mówiąc do nas tym razem dużo spokojniej, a jej niemal identycznie mokra jak u blondyna koszula delikatnie prześwitywała na jej piersi, ujawniając oczom jasną bieliznę. Miel jednak kompletnie wydawała się tym nie przejmować.
— I vice versa. — dodałam nieprzytomnie, z jakiegoś powodu nie potrafiąc odkleić wzroku od jej torsu.
Czułam delikatny zapach jaśminu, gdy wiatr mocniej powiał od jej strony, a także szczypanie w oczach wywołane zbytnią suchością i chwilowym wgapianiem się w jeden punkt, do tego stopnia, że nie zauważyłam, iż Yazmin próbuje od dłuższej chwili coś nam przekazać. Zorientowałam się dopiero po pewnym czasie, szybciej mrugając.
— A ja to tam często raczej nie wychodzę. Siedzę u siebie w gabinecie i przyjmuje klientów. — zakończyła swój dłuższy monolog, chwytając mnie za nadgarstek. To właśnie jej nagły dotyk sprawił, że zwróciłam na nią uwagę, wybudzając się z letargu.
— Klientów? — spytałam od razu, nie orientując się o co jej dokładnie chodzi.
O dziwo, jednak Miel nie wydawała się być zaskoczona moim zachowaniem, a wręcz wyglądała jakby się czegoś podobnego po mnie spodziewała. Spoglądała bowiem na mnie spokojnie, z przyjaznym wyrazem twarzy i z czujnym spojrzeniem, jakby z chęcią wręcz garnęła się do tłumaczeń. Czyżbym była aż tak przewidywalna?
— Przepraszam, ale kim ty tak w zasadzie jesteś? Należysz do któregoś z Oddziałów? — kontynuowałam zadawanie pytań, całkowicie ignorując fakt mojego wcześniejszego zachowania.
Nie przyszło mi jakoś do głowy, żeby ją przepraszać, czy chociażby okazywać skruchę, a umysł sam nastawił się na tryb wywiadu, potrzebując jakiejkolwiek dawki informacji zwrotnych, które choć prawdopodobnie były poruszane przez nią wcześniej — zostały przez niego całkowicie zignorowane. Przyswajanie ważnych wiadomości w końcu zawsze przychodziło mi z ogromnym trudem, aczkolwiek jeżeli już się czegoś uczyłam, nie było mowy bym tego nie pamiętała w późniejszych etapach mojego życia.
— Nie, jestem psychologiem. — wyjaśniła bez cienia zawahania.
Jej ton głosu był teraz niezwykle poważny, a samo podejście do nas wydawało się diametralnie zmienić. Zupełnie tak jakbyśmy siedzieli teraz obok całkowicie obcej osoby, która nie wie co to poczucie humoru, a sama nawet dobrze nie umie się rozluźnić. Czuło się bowiem jej spięte mięśnie zaraz przy skórze, a same palce zaciskały się mocniej na moim nadgarstku, tak jakby stresowała się nie samą swoją profesją, a jedynie naszą reakcją na nią. Samo to już sprawiało, że byliśmy wraz z Arminem mocno zaskoczeni.
— Psychologiem?! — w pojednaniu z Arlert'em, podnieśliśmy głos, skupiając na niej całą swoją uwagę, na co ona tylko już z większym zakłopotaniem, wzruszyła ramionami.
— Psychologiem dzieciaki, co was tak dziwi? Ludzie też mają różne swoje odpały. Trzeba ich zrozumieć. — wytłumaczyła, widocznie nie do końca rozumiejąc nasze zdziwienie jej odpowiedzią.
Było to jednak dla nas tak szokujące, że na moment odebrało nam mowę, a przynajmniej mi. Co do Armina bowiem nie miałam takiej pewności, gdyż on z reguły bywał dość cichy, aczkolwiek jego mina rekompensowała moje wszelkie podejrzenia. W wojsku bowiem logicznym była potrzeba takich zawodów jak medyk, czy stajenny, a także doręczyciel.
Nie domyśliłabym się jednak nigdy, że w korpusie zwiadowczym posiadamy również kogoś, kto naprawia bardzo często mocno wyniszczonym emocjonalnie żołnierzom, psychikę. Odpowiadało to natomiast w dużej mierze na jedno z moich pytań tuż po przybyciu do korpusu i wyjaśniało jakim cudem przy takiej ilości ludzi oraz śmierci wokół, zdecydowana większość nie popełniła jeszcze samobójstwa.
— Dlaczego nie miałam pojęcia, że mamy w korpusie psychologa? — spytałam mimowolnie, przygryzając w przypływie emocji wargę.
— Też nie miałem pojęcia. — przytaknął mi Arlert, szybciej mrugając.
W początkach bowiem, gdy trafiłam do korpusu i byłam w złym stanie psychicznym, a także w wielu podobnych sytuacjach w moim życiu, gdzie przynajmniej czułam się na skraju wyczerpania psychicznego, nigdy nawet nie pomyślałabym, że jest tutaj ktoś taki — mało tego — nikt mi jeszcze o kimś takim nie powiedział.
Levi, Hanji, Erwin, a także moi przyjaciele nie wspomnieli mi o istnieniu Miel, choć podejrzewałam po reakcji Armina, że nawet większa część z nich sama mogła o kimś jej pokroju nie wiedzieć. Gdybym jednak jakimś cudem się u Yazmin znalazła, to prawdopodobnie też nigdy nie dotarłabym do tego punktu w życiu, w jakim jestem teraz, a przynajmniej nie w ten sam sposób. Może to i lepiej, że tak to się potoczyło.
— Widocznie nigdy nie potrzebowaliście moich usług. — odpowiedziała mi dość pozytywnie Acarabelli, widocznie powracając już do swojej bardziej zrelaksowanej wersji.
— Tak w zasadzie to... — wyrwało mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język, co niemal od razu przyczyniło się do gwałtownej reakcji ze strony brunetki.
Kobieta mocniej złapała mnie za nadgarstek, który już miała w swoim uścisku, a także szerzej otworzyła oczy, jakby w jednej chwili jej zaaprobowanie wzrosło od poziomu stóp, aż ponad chmury. W tym momencie odwróciła się też plecami do Armina, który właśnie zaczynał spożywać wyłowione przez nią jabłko i całkowicie skupiła się na mnie. Jej specyficzne tęczówki badały czujnie moją twarz, a w pewien sposób jej zbyt szczery uśmiech napawał mnie lękiem, przez co jedynie głośniej przełknęłam ślinę. Jak bardzo bym się nie starała, nie potrafiłam z siebie nic w tym momencie wydusić.
— Nie mów, że potrzebowałaś?! — podniosła głos, wprawiając mnie tym w jeszcze większe zakłopotanie.
Mogłabym bowiem przysiąc, że grupa przechodzących niedaleko osób w podobnym wieku do kadetów z korpusu szkoleniowego, spojrzała się na nas dziwnie, komentując potem między sobą, nasze zachowanie. Oczywiście zaraz potem dość szybko znikła mi z pola widzenia, aczkolwiek sam fakt tego zdarzenia wciąż pozostawał w mojej pamięci, jakoś dodatkowo przyprawiając mnie o dreszcze.
— Nie zaraz tak nagminnie, ale... — próbowałam coś wydukać, żeby jej odpowiedzieć, aczkolwiek ta w dramatycznym wydźwięku szybko mi przerwała.
— Zawiodłam jako psycholog. — przyznała się emocjonalnie, lekko przymykając oczy.
Wyrzuciła przy tym ręce do góry, jakoby popełniła coś całkowicie niewybaczalnego, co nikomu nie powinno ujść na sucho, a przecież to, co się stało i tak w większej części było wynikiem mojego niedopatrzenia. Mogłam lepiej się doinformować i poznać korpus, a nie jedynie dostrzec te najpotrzebniejsze aspekty i nimi się kierować. To, że nie miałam pojęcia o tym, iż istnieje ktoś, kogo zadaniem jest pomoc w łataniu dziur w psychice, było jednie moją winą i nikt poza mną nie powinien się tym zadręczać.
— Nie Miel, słuchaj... — próbowałam jej przerwać, jednak ta wciąż kontynuowała.
— Zawiodłam tę biedną dziewczynę, która musiała radzić sobie sama. — żaliła się, zaciskając usta w wąską linię. W taki sposób jeszcze bardziej wydawała się podkreślać dramatyzm stworzonej przez siebie wizji.
Ciągle mamrotała coś niezrozumiałego pod nosem, jakby błagając o wybaczenie, którego wcale nie musiała otrzymać. Chwytała się za głowę, a jej niezwykła twarz układała się w nieodgadnionym grymasie. Można było powiedzieć, że ewidentnie nie chciała z jakiegoś powodu przyjąć moich słów do swojej wiadomości, a sam Armin, który już swoją drogą zdążył zjeść wyłowione przez nią jabłko, dostrzegając powagę sytuacji, zdecydował się odejść od nas na dalszą odległość.
— To może ja zostawię was same... — zaproponował cicho, z lekkim wahaniem kładąc dłoń na plecach Miel, która wciąż siedziała zwrócona do niego tyłem.
Początkowo co prawda jedynie mu odburknęła, jakoby to miało go jakoś spławić, jednak gdy tylko zorientowała się co zamierza zrobić, natychmiast się ożywiła, odwracając głowię w kierunku w jakim stał.
— Armin zaczekaj. — jej głos ponownie przy bliskiej odległości zapiszczał mi w uszach.
Mówiła bowiem zdecydowanie zbyt głośno, nieodpowiednio oceniając dzielącą ją od Arlerta odległość, a przez to niemal krzyczała. Powodowała tym jednak nie tylko zamieszanie, ale również zwracała na nas nadmierną uwagę zmierzającego w stronę fontanny tłumu, który wydawał się zawracać w momencie, gdy tylko nas zobaczył.
— Powiedz przynajmniej czy jabłuszko, które w pocie czoła i zdrętwiałą szczęką dla ciebie wyłowiłam było dobre. — nakazała mu z błagalnym wyrazem twarzy, przykładając palec wskazujący do swojej dolnej wargi. Wyglądała przy tym jak zbity pies, który nie mógł odnaleźć drogi do swojego domu, tak naprawdę błagając jedynie w zaangażowaniu o drobny prowiant.
— Tak, było słodkie! — blondyn również podniósł głos, w pewnym sensie stając się dużo odważniejszy w jej towarzystwie, co oczywiście dodatkowo wydawało się ją usatysfakcjonować. Ja natomiast byłam szczerze zdziwiona jego postępowaniem. Czy ja aby na pewno nie jestem tylko w czyjejś wyimaginowanej rzeczywistości, w której na bieżąco się ze mnie drwi?
— O tak jak ty, mój mały cukiereczku. — ucieszyła się Miel, odpowiadając mu w równie przesłodzony sposób.
Oboje zachowywali się już bowiem w jakimś stopniu jak rodzina, co z boku wyglądało raczej jak zażyła relacja dwójki zakochanych, niżeli jednodniowa znajomość połączona ewidentną sympatią. Coś jednak ukuło mnie w środku, gdy zdałam sobie sprawę, że Arlert w tym momencie zamierza mnie z nią zostawić i tym samym całkowicie zdać mój los na jej znajomość otoczenia. Mieliśmy w końcu dzisiaj trzymać się razem.
— Spotkajmy się później przy ratuszu. — skwitował blondyn, wskazując na niewiele oddalony od fontanny budynek w gotyckim stylu.
Dwie wieże górowały nad rynkiem ładnie się prezentując, a grupka przelatujących akurat w pobliżu gołębi, tworzyła wraz z nim unikalny klimat tego miasteczka. Samo zabudowanie jednak wyglądało bardziej jak pewnego rodzaju świątynia, niżeli miejsce, gdzie swój urząd sprawowała tutejsza władza.
Ten fakt rozkojarzył mnie jednak na tyle, bym nie zauważyła kiedy Armin oddalił się od nas, znikając gdzieś w tłumie. Sama Miel natomiast cierpliwie na mnie czekała, odsuwając się przy tym na bardziej stosowną odległość. Dzięki temu bowiem, że blondyn sobie poszedł, obie zyskałyśmy odpowiednią dla swobody ilość miejsca, z czego nie wstydziłyśmy się korzystać. Jak widać; wszystko miało swoje plusy i minusy.
— No więc, kto ci pomógł jeżeli nie ja? — spytała po krótkiej chwili ciszy, oznajmiając mi tym samym, że lekko zaczęła się już nudzić panującą pomiędzy nami ciszą.
Ja natomiast szybciej zamrugałam, przerzucając na nią swoje spojrzenie, tylko po to by dostrzec, że ponownie złożyła ruchliwe dłonie w minimalistycznie odbieraną przez ludzi piramidę. Zastanawiająca była z niej osoba.
— Oczywiście nie musisz mówić jeżeli nie chcesz. Jestem po prostu ciekawa. — szybko dodała, dostrzegając z pewnością mój dość obojętny wyraz twarzy.
Widocznie zauważyła, że jej specyficzny charakter niezbyt na mnie działa, a ekstrawertyczne zachowanie nie jest wyjściem w mojej sytuacji. Nie myliła się jak najbardziej co do tego, aczkolwiek w dużej mierze nie było to spowodowane jej osobą, a bardziej tego typu wybrykami ze strony człowieka, który już przysporzył mi przez to wiele problemów — nijaką Hanji Zoe.
Patrzyła na mnie tymi swoimi intrygującymi tęczówkami, w podobnym stopniu jak ja zaciskając swoją szczękę. W całości zwrócona była w moją stronę, a samo zainteresowanie jakie mi posyłała, napawało mnie dziwnego rodzaju wstydem. Identycznie bowiem jak Levi, potrafiła wedrzeć się do mojej duszy i spojrzeć głębiej we mnie niż ja sama.
Wciąż jednak zastanawiałam się, czy aby dobrym pomysłem jest otworzenie się na jej propozycję i częściowe zaufanie jej. Nie odegrała bowiem na mnie dość dobrego wrażenia, tym samym sprawiając, że pojawiły się u mnie co do tego wątpliwości, ale również i nie zrobiła niczego co mogłabym nazwać kategorycznie złym. Nawet w przypadku Armina jakoś się zrehabilitowała, a to tyko dodatkowo nie dawało mi realnego wglądu na jej osobę.
Jeżeli jednak nie kłamała odnośnie swojego zawodu, a także przynależności, to raczej nie byłoby nic złego w tym, gdybym chociaż spróbowała. Przez Hanji przecież również ciężko było mi się otworzyć na samym początku, a samo mówienie o sobie nie należy raczej do rzeczy prostych, co oznacza, że nie tylko ja mam z nim problem.
Coś wewnętrznie podpowiadało mi jednak, by mimo braku tej niezwykle ważnej emocji, wyrzucić z siebie choć szczątkowe informacje, ponieważ może jakimś cudem, Miel będzie w stanie powiedzieć na mój temat coś wartościowego. Przełknęłam głośniej ślinę, wciąż wpatrując się w jej brązowo - zielone tęczówki. Raz kozie śmierć.
— Dużą rolę odegrał tutaj, Levi. — zaczęłam, przypominając sobie tym samym pierwszy raz kiedy miałam zaszczyt gościć w jego sypialni.
Uśmiech przy tym sam mimowolnie cisnął mi się na usta, a emocje od nowa budziły dziwne podekscytowanie w podbrzuszu, jakiego wciąż nie byłam w stanie opisać słowami. Ile razy nie przywołałabym sobie jego twarzy w pamięci, zawsze miałam wrażenie, że czuję się tak samo. To właśnie wtedy zobaczyłam, że nie jest on tylko zimnym dupkiem jakich wiele nie tylko w samym Podziemiu, ale również emocjonalnym facetem, który stracił naprawdę wiele i nie miał zamiaru tracić jeszcze więcej.
— On?! Nie wierzę! Musiał być ktoś jeszcze! — zdziwiła się Yazmin, uchylając szerzej usta oraz wytrzeszczając oczy. Nie miałam co jej się dziwić. Niewiele osób znało w końcu jego wrażliwą stronę.
— No i w sumie Hanji. — dopowiedziałam szybko, by zapobiegawczo zaradzić jej nadmiernej ekscytacji.
Domyślałam się bowiem, że skoro wcześniej tak zareagowała na samo wspomnienie o niej, nie było mowy o tym, by tym razem również puściła to mimo uszu. Nie pomyliłam się.
— Wiedziałam! Wiedziałam, że zagarnął sobie ciebie ten fanatyk tytaniego gówna! — natychmiastowo się ożywiła, w ramach grymasu nadymając swoje policzki.
Znowu niekontrolowanie podniosła głos, a w dodatku zaczepiła jedną z dłoni o swoje włosy, co zwieńczone zostało z jej strony cichym przekleństwem. Nie zareagowałam na to jednak, walcząc z ogromną chęcią zaśmiania się, gdyż wyplątując palce spomiędzy cynamonowych kosmyków wyjątkowo zabawnie wyglądała. Trudno było jednak powstrzymać się, choćby od najmniejszego uśmiechu, a samo uczucie nie dorównywało niczemu innemu w swojej irytującej naturze. Nie chciałam jednak poprzez swoje zachowanie, dać znać że nie szanuje jej zdania, czy chociażby jak prosty człowiek śmieje z jej zamotania.
— Dlaczego nie dałaś o tym znać nikomu innemu? Erwin na pewno by cię do mnie przyprowadził! — brunetka dociekała, gdy już uwolniła dłoń ze splotu, nie potrafiąc widocznie zrozumieć mojego postępowania.
Tym razem jednak oparła głowę na pięści, nieznacznie garbiąc się. Wbiła we mnie swoje tęczówki i z nijakim wyrazem twarzy, oczekiwała na moją odpowiedź, po raz kolejny budując swego rodzaju napięcie pomiędzy nami. Nie wiem jak to robiła, ale z całą pewnością działało na mnie jak wyciskarka na cytrynę.
— Bałam się wtedy i była to bardzo delikatna sprawa. — wyjaśniłam jej, uciekając wzrokiem na zrobioną z kamienia postać znajdującą się zaraz obok, z której wydobywała się w wolnym tempie woda.
I choć pokryta była już w większej części przez glony, zniszczona przez czas oraz zachowana przez ciągle odwiedzające ją osoby, z całą pewnością wciąż wyglądała pięknie. Postać była umięśniona i dumna, ustawiona w dość nietypowej pozie przypominającej jednak salut, a twarz miała zwróconą ku niebu, całkiem tak jakby zamrożono ją w czasie. Mimo jednak, że doszczętnie potrafiłam się na niej skupić, dawny żal do starej siebie wciąż powracał, nie dając mi uznać teraźniejszości. Chyba wiedziałam, że tak właśnie będzie kiedy postanowię po prostu mówić i dlatego również tak bardzo obawiałam się rozmowy z Miel, jednocześnie ją od siebie odpychając.
— Trochę się też od tamtego czasu zmieniłam, ale wtedy czułam że mogę ufać jedynie sobie. — wyznałam, nieświadomie zaciskając pięść na materiale swojej spódnicy.
Zawsze nie do końca czułam, że sobie z tym wszystkim poradziłam. Niby posiadałam już to, o co prosić nigdy bym się nawet nie ośmieliła; przyjaciół, dom, rodzinę oraz mężczyznę, którego kocham ponad życie, a jednak pozostawała we mnie dziwna niepewność. W końcu gdy jako dziecko miałam niemal identyczne warunki dobrobytu, a moja nie splamiona niczym psychika dostrzegała w egzystencji jedynie szczęście, również wszystko w jednej chwili zostało mi odebrane.
Nie miałam pojęcia, czy nie stanie się to drugi raz, nawet przypadkiem, a ryzyko na które się porywałam, choć przykrywane było przez uspokajające myśli, tak naprawdę napawało mnie za każdym razem strachem. Miałam niebezpieczne życie, z którego nawet nie śniłam rezygnować i dostarczało mi ono zarówno wysoką dawkę adrenaliny, jak i stresu związanego z każdym kolejnym dniem. Ktoś mógł nie wrócić, ktoś zginąłby z ręki przyjaciela, a jeszcze ktoś inny pod wpływem straty i negatywnych emocji, mógł opuścić mój bok ze swoich, własnych pobudek.
Okłamywałam się więc i starałam cieszyć każdym dniem oraz chwilą jaką dane było mi z nimi wszystkimi dzielić. Do czasu więc kiedy coś nas nie rozdzieli, do momentu, w którymś jakieś nie odejdzie, do chwili w jakiej z naszych person pozostaną jedynie historie oraz wspomnienia, zamierzałam po prostu czerpać. Relacje z tymi, na których mi zależy były w końcu ważniejsze od czegokolwiek innego i nie liczyło się tutaj ani zabijanie tytanów, ani zaspokajanie czyichś chorych ambicji, a po prostu ludzie, do których się mimowolnie przywiązywaliśmy.
— Rozumiem. — odparła w końcu Yazmin, przerywając trwającą pomiędzy nami chwilę ciszy.
Była jednak dziwnie usatysfakcjonowana moją zdawkową odpowiedzią, która wiąż w żadnym stopniu nie wyjaśniała tego, co tak naprawdę czułam. Odchyliła się też w końcu bardziej do tyłu, prostując tym samym plecy, po czym z uznaniem skinęła do mnie głową, unosząc przy tym swoją prawą dłoń ku górze.
— Ale następnym razem, przyjdź do mnie i pozwól mi sobie pomóc. — nakazała, krótko potem pogodnie się do mnie uśmiechając, co w jakimś stopniu uznałam za dość miłe. Oparła się przy tym bardziej o kamień znajdujący się zaraz obok nas, a następnie jeszcze raz przeskanowała spojrzeniem.
— Oczywiście, jeżeli będziesz tego potrzebować. — dodała niemal od razu, nie chcąc zabrzmieć jak ktoś, kto wie lepiej. Jednak wydźwięk jej słów i tak pozostał dla mnie taki sam.
— Choć mam nadzieję, że nie. — zakłopotała się, przymykając oczy z niewinnym uśmiechem na ustach.
Z jakiegoś powodu wydawała mi się teraz być jakoś bardziej przystępna niż wcześniej. Na ogół bowiem ciężko dogadać mi się było z gadatliwymi personami, ze względu na to, że z reguły to właśnie one mówiły, nie dopuszczając mnie tym samym do głosu. Nie miałam według nich nic do powiedzenia, a wszystko co stwierdzały one, stawało się dla nich jakiegoś rodzaju niepodważalną prawdą. Rzadko bywało, kiedy czułam się dobrze w ich obecności.
Miel natomiast dziwnym trafem miała w sobie obie wersje osobowości, które jednak sprawiały, że chciało się mieć z nią kontakt. Nie wiem nawet, w którym momencie moja niechęć do niej podczas tych kilku, krótkich chwil niemal całkiem wyparowała i czy było to spowodowane jej odmiennym od typowego zachowaniem, aczkolwiek dzięki temu, że poświęciła mi tyle uwagi w ciszy oraz ze skupieniem słuchając, sprawiło, że zrobiło mi się naprawdę miło. Nabrałam do niej pewnego rodzaju przekonania, a także w większym stopniu zrozumiałam jaka naprawdę jest, co mimowolnie zmieniło też moje nastawienie do niej.
— Pewnie. W końcu nawet jeżeli wydajesz się taka energiczna, to też da się z tobą normalnie porozmawiać. — stwierdziłam, posyłając w jej stronę jeden z moich bardziej szczerych uśmiechów, który jednak dość dobrze odebrała.
Poczułam się przy niej teraz jak przy samej sobie, która trochę zagubiła się w życiu, dobrze jednak widząc przed sobą ścieżkę, jaką powinna podążać. Była niczym połączenie mnie i Zoe, z rozbitym postrzeganiem rzeczywistości, które jednak w jakiś sposób sprawiało, że nie można było jej nie akceptować. Stawała się niepomijalnym elementem w życiu każdego, gdy tylko do niego wkroczyła, a kiedy już to zrobiła nie można było go z niego wygonić. Prawdopodobnie wtedy zawsze by też wracała — całkiem tak jak Hanji do żywych po starciu z tytanami.
— Inaczej nie byłabym psychologiem! — zarzekła się lekko podnosząc głos.
W tym momencie na jej policzkach dostrzec mogłam również drobne zaczerwienienia, a dłonie, które choć początkowo złożone miała w piramidę, już dawno jawnie współpracowały z jej ciałem, podkreślając równie mocno co jej mimika, wypływające z niej podekscytowanie. Jednak nawet teraz kiedy wylewała się z niej siła oraz energia, moje emocje wciąż pozostały w stosunku do niej niezmienne, co niezwykle mnie ucieszyło. Wyglądało bowiem na to, że dopiero teraz się do niej przyzwyczaiłam.
— Takiego tytułu nie dostaje się za nic. — pochwaliła się, posyłając w moim kierunku oczko, na co zareagowałam jedynie typowym dla Ackermana przewróceniem oczu.
Nie skomentowałam tego jednak w żaden sposób, posiadając dziwne przeczucie, że brunetka wcale nie zamierza kończyć tego tematu. Nigdy jednak też nie spodziewałam się, że nawiąże do czegoś dużo smutniejszego, co sprawi, że nie tylko ona będzie się musiała zastanowić nad ogólnym sensem swoich słów.
— Szczególnie, że wiesz jakie życie zwiadowcy jest drastyczne. — wymamrotała, natychmiast zmywając z twarzy wcześniejszy pozytywizm. Całkiem tak jakby w jednej chwili, zmieniła scenę na inną, będąc już do niej dobrze przygotowaną.
— Nina, oni czasami potrzebują po prostu zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. — wyznała, z żalem, jakby właśnie przypomniało jej się coś związanego z jej przeszłością.
Jej ciche słowa były jednak bardziej prawdziwe niż cokolwiek co powiedziała wcześniej. Miała całkowitą rację co do tego i nawet nie śmiałam z nią o to kłócić. Sama bowiem wiedziałam, że nic innego nie jesteśmy w stanie dla nich zrobić, jak tylko pokazać że to co było nie jest ich końcem, a staje się tylko kolejnym krokiem ku nadchodzącej przyszłości, który był konieczny. I choć początkowo nasze zapewnienia w ich kierunku mogły brzmieć strasznie powierzchownie, z czasem stawały się po prostu prawdą, którą zaczynali żyć.
— Tak i momentami też tylko to wystarcza. — potwierdziłam, w stu procentach się z nią zgadzając. Ona jednak podejrzanie długo milczała, sprawiając, że sama poczułam się dość dziwnie siedząc w jej obecności.
— Wiesz może nie wyglądam, ale dużo w życiu przeszłam i wiem o czym mówisz. — zaczęłam, tym razem nie mogąc znieść tego strasznego uczucia, jakim była konieczność wypowiedzenia się.
— Psychika ludzka jest złożona i ciężko czasami coś z niej wyciągnąć, ale to też właśnie czyni ją tak ciekawą. — kontynuowałam, wyjawiając przy tym również moje prywatne zdanie na ten temat.
— Bo widzisz, biorąc przykładowo ciebie. Myślę, że jesteś taka pozytywnie nabuzowana dlatego, by poradzić sobie z ciężarem emocjonalnym, który przejęłaś od innych. — po dłuższej chwili zastanowienia, zdecydowałam się zaryzykować i wyjawić jej moje prześwietlenie jej osoby.
Brałam przy tym pod uwagę jednak już nie tylko jej początkowe zachowanie, ale również to jak czuła się teraz, a także własne doświadczenia na polu bitwy, które sprawiły, że zmieniłam się w kogoś, kogo zawsze wewnątrz siebie ukrywałam. Możliwe więc, że Yazmin robiła coś podobnego, w odwrotny dla siebie sposób, a to sprawiało, że choć widziało się na jej twarzy uśmiech, wewnętrznie również podświadomie wyczuwało się krzywdę, która dotyczyła również i każdego z nas. Nie było bowiem na świecie człowieka, który nie zostałby w jakiś sposób skrzywdzony, biorąc pod uwagę jego indywidualną scenę oceny bólu.
— Uśmiechasz się by wygnać smutek, zawstydzasz innych, by zredukować stres, poznajesz nowych ludzi bo pozwala ci to szerzej spojrzeć na wszystkich jako ogół, ale jednocześnie skupić się na jednostce. — ubrałam moje myśli w słowa, z lekkim stresem, wyciągając w jej kierunku dłoń, tylko po to by położyć ją na jej ramieniu.
Materiał koszuli oraz drobna ilość włosów, która się w tej okolicy zawieruszyła momentalnie dotknęła mojej skóry, sprawiając że czułam dreszcze. Zarówno bowiem materiał jak i kosmyki były wciąż wilgotne i zimne co w połączeniu z rozgrzaną skórą, dawało jednak pewien elektryzujący antagonizm, który potrafił skłonić ciało ludzkie do wzdrygnięcia się.
Mimo tego wiąż jednak nie potrafiłam spuścić wzroku z jej twarzy, z zaskoczeniem zauważając niemal identyczny do tego mojego wyraz oraz przemykający w źrenicy błysk. Siedziałyśmy tak w tej pozycji, nasłuchując szumu spadającej wody oraz przyciszonych rozmów. W niemym spokoju nawzajem wydawałyśmy się spoglądać w swoje dusze, poszukując tego co nas interesuje, choć tak naprawdę znalezienie czegokolwiek, od zawsze graniczyły z cudem. Polegałyśmy więc jedynie na swoich domniemaniach oraz wyobrażeniach, domniemając że są one jak najbardziej bliskie prawdy.
— Doprawdy, jesteś niesamowita. — stwierdziła Miel nagle, unosząc lekko kąciki ust ku górze.
Na jej policzkach wciąż widniały rumieńce, a dość ciemna skóra ładnie odbijała światło, sprawiając że chciało się na nią ciągle spoglądać. Nieskazitelna cera, zawadiacki kształt szczęki równie piękny co i zadziorny, a także piękny wachlarz rzęs, okalających oczy. Czy ona na pewno aby siebie słyszała?
— Huh? — mruknęłam, nie do końca wiedząc o co może jej chodzić.
Szatynka jednak niezbyt kwapiła się, by mi wszystko wyjaśniać, a jedynie w specyficzny dla siebie oraz nieodgadniony sposób, po prostu się uśmiechnęła.
— Nie dziwię się, że dałaś sobie z tym radę. — dodała szybko, myśląc zapewne, że skojarzę to o co jej chodziło. Byłam na to jednak chyba zbyt zamyślona oraz za mało inteligentna.
— Przyćmiewasz moją dedukcję specjalistki!— oburzyła się nagle, strącając przy tym niby niechcący moje ramię.
Przez moment wyglądała nawet jakby naprawdę się na mnie dąsała, jednak kiedy, ponownie na mnie spojrzała jej twarz radośnie się rozjaśniła, a wszelkie oznaki wzburzenia, zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły. Zmieniała się w przeciągu kilkunastu sekund, zupełnie tak jakby była w ciąży, albo przechodziła wyjątkowo bolesny okres, choć w to drugie śmiałabym wątpić, przytaczając tutaj fakt tego, że założyła na siebie mundur z białymi spodniami, w chwili gdy tak naprawdę mogła na siebie zarzucić cokolwiek innego. Nikt nie posunąłby się do takiego masochizmu — nawet ona.
— Bez przesady. — zbagatelizowałam jej pochwały, nie czując się jednak z nimi dość dobrze.
Dałam tym początek kolejnej chwili ciszy, podczas której tak jak się można było spodziewać, jedynie wbijałyśmy spojrzenie w otaczający nas krajobraz. Gdzieś w tle dało się również usłyszeć metaliczny dźwięk dzwonów, obwieszczających zbliżającą się czternastą, a co godzinna dawka wybijania, wrzynała się w moją duszę, jakoby zjednując z biciem mojego serca.
— Ale czuję, że mogłybyśmy się dogadać. — stwierdziła po dłuższym momencie, tylko po to by ponownie zacząć wpatrywać się niemo w moją twarz.
Kiedy jednak w żaden sposób jej nie odpowiedziałam, jedynie głośniej wzdychając, widocznie w jej głowie przeskoczyło coś, o czym nawet sama ona mogła nie mieć pojęcia. Nie wiem co prawda co wywołało w niej taką reakcję, ale pod wpływem jakiegoś nieznanego mi impulsu, po prostu zerwała się do przodu, przyciskając mnie do siebie, w dość szczelnym uścisku. Niemal natychmiast poczułam wilgotny materiał jej koszuli przy policzku, a do nozdrzy dotarł śliczny zapach jaśminu, wymieszanego z nieznaną mi nutą świeżości, która jednak w żadnym stopniu nie potrafiła dorównać ukochanym przeze mnie cytrusom.
— Od dzisiaj jesteś moją przyjaciółką! — krzyknęła radośnie, na tyle głośno, że przez odległość która nas dzieliła, byłam w stanie poczuć wibracje jej krtani zaraz przy moim czole.
— Huh?! — również podniosłam głos, nie wiedząc do końca co skłoniło ją do takiego toku myślenia.
Mój ton był jednak dość przyciszony, gdyż usta przyciskała mi siłą do swojej klatki piersiowej przez co nie mogłam się wysilić na coś bardziej awangardowego. Kiedy ja niby jej coś takiego zasugerowałam?
— Idziemy na stragany! Muszę ci dać coś żebyś o mnie nie zapomniała! — rozkazała, nawet nie oczekując na moją odpowiedź.
Odsunęła mnie od siebie dość gwałtownie za ramiona, a następnie złapała sprawnie za ramię, nakazując mi wstanie. Nie miałam przy tym oczywiście zbyt dużo do gadania, a raczej nie zdążyłam na to nijak zareagować. I choć jej propozycja była dość miła oraz zaskakująca, a ja sama nie miałam wobec niej nic przeciwko, to samo tempo, które nabrała Miel, było dla mnie jednak zbyt szybkie. Nie wiem nawet kiedy pociągnęła mnie za sobą, mocniej wbijając palce moją koszulę, a moje nogi na nowo ledwo nadążały w normalnym tempie za jej prędkością, jednak wydawała się doskonale wiedzieć, gdzie chce się ze mną udać.
— Zaczekaj?! — próbowałam ją jeszcze zatrzymać, nie do końca wiedząc so się dzieje, jednak mój głos wydawał się być dla niej całkowicie głuchy.
I choć wiedziałam, że jest wybuchowa, będąc również wyjątkowo empatyczną oraz emocjonalną, to mimo sympatii wciąż w pełni nie byłam sobie w stanie poradzić z jej energiczną naturą. Mogłam mieć więc tylko nadzieję, że nie przesadzi z niczym więcej, tak jak robiła to już kila razy dzisiaj, a także pomoże mi potem odnaleźć moich przyjaciół. Pisnęłam przy tym głośniej, o mało pod wpływem pędu nie potykając się na brukowej kostce, czego Yazmin jak można było się domyślać, w ogóle nie zauważyła. Boże miej mnie w opiece.
****
— Dawaj mnie pan te strzelbę! — nie przyswajający sprzeciwu głos Acarabelli, przedzierał się przez tłum nastolatków, którzy od dłuższego czasu próbowali dostać się do obleganego stoiska.
Ze względu na dużą różnorodność nagród oraz tanie próby, było wręcz zbyt wielu chętnych, a samo dopchanie się do staruszka, który tym wszystkim zarządzał, graniczyło z cudem. Nic więc dziwnego, że trzeba było być kimś albo wyjątkowo głupim, albo wyjątkowo szalonym, by pchać się w to zamieszanie. Jak jednak można się tego spodziewać, Miel wcale to nie przestraszyło, a wręcz poczuła się w pewien sposób do tego zachęcona.
Kiedy bowiem tylko ktoś umundurowany — nawet jeżeli był dość niski — pojawił się w tej całej masie młodych ludzi, mimowolnie zwracało się na niego uwagę. I gdy z powagą na twarzy Yazmin ciągnęła za sobą podobną do niej wzrostem Kastner, nikt nawet nie oponował by przy jej głośniejszych wrzaskach, zrobić im przejście. Ludzie rozstępowali się z zaintrygowaniem, a momentami nawet i ze stresem spoglądając na obie kobiety.
Nie minęła więc chwila, kiedy Acarabelli stanęła twarzą w twarz z wiekowym mężczyzną, który ubrany w podobny do barmana strój, stał przy ladzie spoglądając na nią spokojnie. Można było powiedzieć, że w pewnym stopniu przypominał on Ninie starą kobietę, która gościła ich przy punkcie z łowieniem jabłek, a nawet stwierdzić by mogła, iż gdyby nie małe prawdopodobieństwo takiej sytuacji, to stwierdzić mogłaby, że byli małżeństwem.
Na nosie mężczyzny widniały okulary, w dłoniach trzymał jedną z broni palnych, które używane były podczas rundy, natomiast kosztowności wydawał się bardzo dobrze chować, gdyż nie było po nich na pierwszy rzut oka najmniejszego nawet śladu. W pewnym sensie odpowiednio ze względu na popularność, zabezpieczył swoje zyski.
Samo stoisko również było dość ładne dla oczu, gdyż choć posiadało w sobie coś z wiejskich klimatów w postaci wymalowanego na ścianie krajobrazu, to było też na tyle nietuzinkowe, by dostrzec w nim szczyptę miejskiej nowoczesności. Przed nim natomiast umieszczone zostały pomalowane farbami, metalowe podobizny niedźwiedzi, które w najmniejszym stopniu nie przypominały nawet tych prawdziwych — mimo to zostały jednak starannie wykonane. Niezaprzeczalną prawdą było to, że ten kto pracował przy całej charakteryzacji stoiska, zdecydowanie odwalił kawał dobrej roboty.
— To rewolwer, panienko. — upomniał Yazmin staruszek, wyjątkowo uprzejmie.
Z największą starannością uniósł broń na wysokość mostka, po czym ostrożnie ułożył go na prowizorycznym blacie, co spotkało się natychmiast z głuchym brzdękiem styku metalu z drewnem. Tłum podczas tego czasu jednak nie wydawał się w najmniejszym stopniu przerzedzać, a samo zbiorowisko zebrało się w pewnego rodzaju kółku, obserwując każde poczynanie przybyłych na miejsce kobiet, które same pewnie by się nigdy nie spodziewały, że wzbudzą aż takie zainteresowanie.
— Wszystko jedno tam. — machnęła lekceważąco ręką na słowa staruszka, Miel.
Pośpiesznie wyjęła zza pazuchy odpowiednią jej zdaniem ilość pieniędzy i rzuciła ją ostentacyjnie zaraz obok broni. Monety w sakiewce ze zwiadowczym emblematem, obiły się charakterystycznie o siebie, a sam staruszek uniósł na nas wzrok, ewidentnie sugerując, że suma wyłożona przez Yazmin jest zdecydowanie zbyt duża. Jako jednak, że był uczciwym człowiekiem i nie rzucał raczej słów na wiatr, nie zamierzał narzekać na zysk, a jedynie odwrócił się spokojnie w stronę Niny, posyłając jej życzliwy uśmiech.
— A panienka chce również postrzelać? — zapytał ją, wskazując tym samym jedną z dłoni na spoczywający na blacie rewolwer.
Kapitan natomiast szybciej jedynie zamrugała i nim zdążyła jeszcze w pełni się wypowiedzieć, Miel zareagowała, niemal natychmiast ją uciszając. Zdziwiła tym ponadto nie tylko samego właściciela straganu, ale również i przyglądających się im młodzieńców, którzy wstrzymali swój oddech.
— Stop, Nina! Najpierw ja! — brunetka podniosła głos, niemal podskakując w miejscu, kiedy zaoferowana chwyciła w dłoń zrobione z drewna obicie rączki.
Rewolwer leżał jej w dłoni jednak wyjątkowo dobrze, a ona sama wyglądała jak ktoś, kto mimo problemów ze sobą jakimś cudem umie go obsługiwać. Przy lufie widniał charakterystyczny obrotowy bęben, który został zaopatrzony w odpowiednią do ilości celów, liczbę kul, a sam metal został ładnie wyczyszczony i przygotowany do użytkowania. Nina, widząc broń w ręce brunetki, nie zamierzała jednak w żadnym stopniu — ani wcześniej, ani teraz — wtrącać się w jej zdaniem uroczą, aczkolwiek bezsensowną grę.
— Dobrze. — przytaknęła Acarabelli, zakładając ręce za plecami w wygodny dla siebie sposób.
Sama kobieta natomiast zbliżyła się dodatkowo do drewnianego blatu i z zastrzeżeniami uniosła jedną z brwi do góry, próbując się domyślić, czy aby na pewno chce celować w dobre miejsce. Uniosła broń na wysokość swoich oczu, a także przybrała odpowiednią jej zdaniem do wystrzału pozycję, tylko po to by ostatecznie przygryźć wargę i błagalnym wzrokiem spojrzeć na dużo starszego od niej mężczyznę.
— I co ja mam do tej małpy strzelać, czy jak? — spytała go, wskazując lufą na jednego z prowizorycznych niedźwiedzi, który jej zdaniem niedźwiedziem na pewno nie był.
Nim jednak właściciel zdążył jej odpowiedzieć, ster przejęła Nina, chcąc chociaż w taki sposób, jakoś pomóc kobiecie, która uświadomiła jej to, iż z nie wszystkimi problemami jeszcze sobie poradziła. Dzięki niej zdobyła motywację, by od nowa się nad tym wszystkim zastanowić.
— Miel, to jest chyba niedźwiedź. — poinformowała ją, wskazując palcem w tym samym kierunku.
Z jakiegoś powodu jej obojętny ton wydawał się denerwować kobietę, a równie chłodne spojrzenie, które jakoś nie pałało entuzjazmem do pomysłu Yazmin, wprawiało ją w irytację. Choć zabrała Kastner w to miejsce, tylko dlatego by upamiętnić jakoś nawiązanie przez nie wspólnej relacji, wyszło na to, że chęć zaimponowania towarzyszce, stała się dla niej równie ważna.
— Cicho tam, Nina. Ja tutaj się skupiam. — oburzyła się, ponownie odpowiednio jej zdaniem, ustawiając broń. Jej nakazujący ton jednak sprawił, że Nina nie mogła pozostawić jej bez odpowiedzi.
— Dobrze to dam ci się skupiać w spokoju. — potaknęła jej, lekko się uśmiechając, co miało ją niejako zdenerwować.
W tym momencie zachowywały się bowiem jak dwie kłócące się o zabawkę siostry, które jednak choć darzyły siebie sympatią, to jednak nie do końca potrafiły się zgrać i zrozumieć. Rodziło to oczywiście konflikty, ale z perspektywy kogoś z boku, a także tłumu, wydawało się wyjątkowo zabawne. Póki jednak nie rodziło większych problemów oraz konsekwencji, nie było potrzeby się tym bardziej interesować. Obie kobiety były ponadto już dorosłe, więc ryzyko czegoś podobnego drastycznie spadało.
— No i tak właśnie zrobisz. — dodała Miel, zagryzając policzek od środka i poprawiając palec na spuście.
Yazmin posiadała wrażenie jakby serce miało wyskoczyć jej zaraz z piersi, a przyśpieszony oddech dodatkowo tylko utrudniał dostrzeżenie celu. Od zawsze miała problemy z dopatrzeniem się obiektów położonych od niej dalej o kilkanaście metrów, a sama obsługa broni nigdy nie szła jej zbyt dobrze, ale nigdy nie myślała, że kiedyś te umiejętności w jakikolwiek sposób jej się przydadzą. Tytany w końcu zawsze zabijało się z bliska i to nie bronią, a sporymi mieczami. Owszem znała najważniejsze podstawy posługiwania się strzelbą, jednak wciąż uważała, że jest to zbyt mało, biorąc pod wzgląd fakt iż należy do jednostki wojskowej.
Dlatego również i w tym przypadku postanowiła liczyć na swój instynkt oraz szczęście. Wzięła głębszy wdech i jeszcze bardziej wytężyła wzrok, wolno przyciskając palec do spustu. Nim jednak udało jej się wystrzelić i usłyszeć charakterystyczny dla wystrzału huk, staruszek całkowicie zdążył ją rozproszyć, a tym samym przerwał całą akcję.
— Przepraszam panienkę, ale czas... — jego chichy, aczkolwiek chropowaty głos męczył bębenki, a dłonie pod jego wpływem, automatycznie zaczynały się trząść.
Jak można było się więc domyślić, nie wpływało to dość pozytywnie zarówno na proszącą o ciszę Miel, jak i jej cierpliwość. Kobieta bowiem fuknęła zdecydowanie zbyt głośno, opuszczając przy tym gardę, a następnie ze strasznym uśmiechem na ustach, odwróciła się w stronę zdziwionego jej zachowaniem mężczyzny.
— Starcze, jeszcze raz otworzysz te swoje usteczka, a zmieni mi się cel z niedźwiedzia na prawdziwą małpeczke. — zaszczebiotała słodko, w dość przerażający nawet jak dla siebie sposób, nakierowując lufę rewolweru wprost na głowę staruszka.
Drżąca jej dotąd dłoń, nagle wydawała się być jak z kamienia, a zdecydowanie w głosie oraz mrożący w żyłach wzrok w akompaniamencie lekkiego uśmiechu, sprawił że nie tylko sam jej cel poczuł się zagrożony, ale również i wszyscy wokół niego. Wśród obserwatorów rozległy się szepty, a sama Nina zaaprobowana nagłym ryzykiem powstania nieoczekiwanej sytuacji, która zaszkodzić mogłaby opinii nie tylko samego korpusu, ale również i Erwina, spięła się, biorąc głębszy wdech.
— Miel! — jej głośniejszy krzyk rozległ się w przestrzeni. Wywołał jednak jedynie większe poruszenie wśród tłumu, a samą brunetkę niewiele wydawał się obchodzić.
Doszło do kolejnego z jej irracjonalnych, aczkolwiek uzasadnionych pod względem pobudek zachowań, gdzie kobieta pragnęła zapewnić sobie spokój, za który swoją drogą również zapłaciła za wszelką cenę. Po czasie odwróciła się jednak w stronę Kastner, z powagą wymalowaną na twarzy, poprawiając przy tym szybko wpadające jej do ust włosy, całkiem tak jakby się rozmyśliła. Przygryzła pośpiesznie usta, po czym jeszcze raz westchnęła, bawiąc się niewinnie bronią w swojej ręce.
— Co ja mówiłam o ciszy? — zapytała retorycznie, kątem oka spoglądając również i na młodocianych, którzy z rumieńcami na twarzy obserwowali jej poczynania. Wydawali się jednak lubić ryzyko, które zainicjowała.
Nikt nie zamierzał się też narażać Yazmin, która w tym momencie stała się jak tykająca bomba, która pragnie osiągnąć swój cel. Ustawiła się teraz dość sztywno oraz majestatycznie, napawając chwilą wywalczonej ciszy. Swoje spojrzenie skupiła bezpośrednio na metalowych niedźwiedziach, usta nieznacznie jej drgnęły, podobnie zresztą jak jedna z brwi, a w duszy rozbrzmiało przekleństwo dotyczące wszystkich tych, którzy ośmielą się w tym momencie chociażby mruknąć i wybić ją z transu.
Wciąż co prawda niewiele mogła dostrzec, a same kształty mieszkańców leśnych gąszczy pozostawały dla niej jedynie niewyraźnymi kształtami, aczkolwiek było to na tyle wystarczające, by mogła w nie wycelować. W życiu wielokrotnie zdarzało jej się jednak zawierzać szczęściu, a wyuczone podstawy zawsze dawały jej jakieś przody w tym za co się brała, dlatego z lekkim stresem mocniej zacisnęła szczękę, jeszcze bardziej mrużąc oczy i nacisnęła na język spustowy, powodując natychmiastowe uwolnienie się kuli.
Seria głośnych dźwięków, przerywanych przeładowywaniem, a także uderzenia kul o metal specjalnie przygotowanych do tego niedźwiedzi, pomijając oczywiście towarzyszący festynowi gwar rozmów, sprawiały, że ciarki pojawiały się na ciele. Dumna postawa Miel, a także dziwnego rodzaju wyrachowanie w akompaniamencie poważnej i zawziętej twarzy sprawiały, że człowiekowi zasychało w ustach. Sam efekt podsycany był ponadto jeszcze przez ubiór Yazmin, która w mundurze korpusu zwiadowczego, właśnie mierzyła do ostatniego ze swoich celów, po raz kolejny celnie punktując.
Po tym gdy ostatni z metalowych malunków zniknął z jej pola widzenia, szatynka powoli opuściła trzymany przez siebie rewolwer i szerzej otworzyła oczy, by sprawdzić ile niedźwiedzi dała radę ustrzelić łącznie. I choć początkowo liczyła chociaż na dwa, a wewnętrznie modliła się o przynajmniej cztery, tak nigdy nie spodziewałaby się, że nie zobaczy na przygotowanym przez staruszka tle, ani jednego, wciąż trzymającego się w pionie misia. Minęła jednak spora chwila nim zdała sobie sprawę czego dokonała, a kiedy nareszcie udało jej się to zrozumieć, na napiętych od uśmiechu policzkach pojawiły się rumieńce.
— Widziałaś to?! — piszczała, podskakując z ekscytacją i bronią w swojej dłoni.
Ani na moment nie zwracała przy tym uwagi na to, że nawet bez obecnych w niej naboi, wciąż jest ona niebezpieczna. Niemal od razu odszukała też wzrokiem swoją towarzyszkę, z entuzjazmem wskazując palcem w stronę mankiety oraz samego mężczyzny, który pojawił się w ich polu widzenia.
— Trafiłam! Trafiłam je wszystkie! — nie potrafiła przestać krzyczeć, oczekując od Kastner tej samej radości, którą sama się napawała.
— Widziałam. — potwierdziła Nina, patrząc na nią z dziwną czułością.
Miała w tym momencie wrażenie jakoby widziała właśnie człowieka, który osiągnął coś, co dla niego osiągalne nigdy by nie było. Jeszcze większy jednak efekt, który powodował, że młodej Kapitan trzęsły się z emocji dłonie wywierała myśl, że Miel zrobiła to wszystko dla sojuszu właśnie z nią. Nie znała przy tym wciąż jej dokładniej pozycji ani przeszłości, a doceniła w pojęciu chwili jej tymczasowy humor oraz zarys charakteru, co wydawało się przywiązującej się do ludzi Kastner raczej zaskakujące, zważając na fakt, że nie była dla niej jakoś specjalnie miła.
Miel w końcu zachowywała się jak się zachowywała, zawsze mogła być też tą poważną wersją siebie, która potrafi zrozumieć ludzi wokół i dodatkowo ich wesprzeć. Już sam fakt jednak, że zrobiła coś dla niej — wydała dla niej swoje oszczędności i ani na moment się przy tym nie wahała — sprawił, iż spojrzała na nią nie jako na kogoś uciążliwego, ale na naprawdę miłą oraz wartościową osobę, do której zachowań po prostu trzeba przywyknąć, by nie stracić kogoś dobrego, tkwiącego pod skorupą.
— To dobrze, bo ja nic! Co jest jako nagroda?! — Yazmin śmiała się, odkładając wciąż trzymany w dłoni rewolwer na blat.
Tym samym oznajmiła też, że skończyła już rundę na dziś, a inni czekający za nią w kolejce, mogą śmiało przymierzać się do swoich strzałów. Z dumą wypinała pierś, patrząc na staruszka, a jednocześnie ani na chwilę, nie wstydząc się pochwalić swoim szczęśliwym wyczynem, który z jej umiejętnościami niewiele miał wspólnego.
Wraz z Niną obserwowały jak sprzedawca schyla się lekko i spogląda w dół, by zaraz potem powoli oraz z nieco bardziej niepokojącym stęknięciem, wyciągnąć zza blatu pluszowego misia. Nie było się jednak co mu dziwić, w końcu mężczyzna swoje już przeżył i ból mięśni, czy pleców jak najbardziej tłumaczył jego reakcję. Nie on jednak przykuł największą uwagę oczu kobiet z wojska, a trzymany przez niego przedmiot.
Brązowe futro odpowiadało niemal całkowicie odcieniowi kory przeciętnego drzewa; łapy miał wyszyte na kremowo, nos czarny jak noc, oczy zrobione zostały z pasujących do kolorytu łap, koralików. Jednak tym, co najbardziej przyciągało w nim wzrok, zdecydowanie była czerwona wstążka przepleciona na jego szyi i zawiązana starannie w kokardkę.
Jej kolor był jednak tak nieprzeciętnie krwisty, że aż zaparł dech w piersiach wciąż podekscytowanych wygraną kobiet. Kastner przypominał wiele chwil, ale Miel również widziała w nim coś ze swojej przeszłości. Najważniejszym jednak było to, że z całą pewnością tak jak zakładała to wcześniej Acarabelli — był wyjątkowy.
— To dla panienki. Niedźwiedź brunatny z czerwoną wstążką. — odparł staruszek, z uśmiechem podsuwając pluszaka w stronę Niny, jakoby pamiętał, że to właśnie dla niej przygotowana została cała ta szopka.
Miel z nieopisanym błyskiem w oku patrzyła jak uśmiech na twarzy jej nowej przyjaciółki się powiększa, a nieznaczne zaczerwienienie wypływa na jej policzki dodatkowo podkreślając to, że przedmiot, który wygrała był dla Kastner strzałem w dziesiątkę. Sama przy tym również się uśmiechnęła, czując się doszczętnie poruszona oraz dumna z siebie.
— Dziękuję. — kobieta odpowiedziała natychmiast, gdy tylko miękkie futro dostało się w jej ręce.
Jako córka szwaczki po dotknięciu go mogła być jednak pewna, że został wykonany z najlepszych możliwych materiałów i w dodatku starannie. Nie dość bowiem, że przyjemnie trzymało się go w dłoni, to i na szybko dostrzeżone obszycie sprawiało na brunetce dobre wrażenie. Można powiedzieć, że od razu do jej głowy wpadła myśl, że idealnie komponowałby się wśród innych pluszaków na jej łóżku w siedzibie, które z pewnością bardzo dobrze też by go przyjęły. Lepszego prezentu nie mogła dostać.
— A właśnie! Ta małpeczka to nie była specjalnie. — Miel przerwała przypływ chwilowej ciszy oraz pewnego rodzaju niezręczności, posyłając skruszone spojrzenie w stronę staruszka.
Przypomniała sobie bowiem o swoim ostrym języku, na który mężczyzna po tym, co dla nich zrobił, ani trochę nie zasłużył i czuła się z tego powodu winna. Ze wstydu lekko spuściła wzrok, a usta nieznacznie wydęły się, tworząc obraz równie smutnego dziecka, którym przecież Yazmin już dawno nie była.
— Wybaczy Pan? — zapytała szybciej mrugając, tylko po to by za chwilę przyłożyć swój palec wskazujący do dolnej wargi.
Jak można było się jednak spodziewać staruszek z wyrysowaną na twarzy życzliwością, przyjął jej przeprosiny, a Nina jedynie westchnęła głośniej, z rozbawieniem kręcąc głową. Mocniej ścisnęła w rękach brunatnego niedźwiedzia, po czym znacząco prychnęła pod nosem. Ta kobieta była dla niej momentami naprawdę niemożliwa.
****
— Moje nogi bolą jakbym przynajmniej kilku żandarmów po dupie skopała. — przeciągłe jęczenie dobiegające z mojej lewej kolejny raz zakłóciło chwilę ciszy, w której Miel jeszcze dała radę wytrzymać.
— Dobitne porównanie. — mruknęłam w jej stronę, ani na moment nie odrywając się od wypatrywania przyjaciół, którzy po załatwieniu swoich spraw mieli jakimś cudem zebrać się pod ratuszem.
Siedziałyśmy na jednych z nieużywanych przez nikogo skrzynek zaraz obok siebie już przez dłuższy czas. Po tym bowiem jak Yazmin zdobyła dla mnie pluszaka, za moimi namowami udałyśmy się od razu tutaj, a moim przeważającym argumentem do tego by pełna energii kobieta w ogóle się na to zgodziła stał się nie tylko ból stóp, ale również targający mną od rana głód. Co prawda w przerwie, gdy Acarabelli łowiła dla Armina swoje wypatrzone jabłko, zdążyłam zjeść parę gryzów chleba, jednak jako że wciąż była to dla mnie zbyt mała porcja, postanowiłam skorzystać z tej wolnej chwili i dojeść pozostały mi prowiant.
— Ależ nie mogłoby być inaczej. — droczyła się ze mną brunetka, doskonale widząc jak próbuje przełknąć kolejny nikłej wielkości gryz.
Mogłabym nawet przysiąc, że początkowo się ze mnie bezsprzecznie nabijała, widząc jak ciężko idzie mi przeżuwanie czegoś, co ewidentnie pieczywem nazywać już się nie powinno. Starałam się ją jednak przy tym ewidentnie ignorować, zajmując się jedynie konsumpcją. Było to jednak na tyle trudne, że po prostu nie patrząc na jej twarz od czasu do czasu z pełnymi ustami wydukiwałam jakąś odpowiedź.
— Nie w twoim przypadku. — wymamrotałam, w przerwie, gdy kolejny raz próbowałam ugryźć niewielki już kawałek chleba jaki mi pozostał.
Nie napoczęłyśmy z Miel co prawda jakiegoś bardziej skomplikowanego tematu, a brzmiało to raczej jakby któraś z nas, w przypływie nudy zaczęła bredzić o zmieniającej się późnym latem pogodzie. Z jakiegoś jednak powodu kobieta kontynuowała, zalewając mnie kolejnymi nieskonkretyzowanymi zwrotami, które dawały jej poczucie zaspokojenia. Oczywiście nie zamierzałam co do tego protestować, bo przecież każdy był inny, aczkolwiek nawet kogoś będącego mistrzem cierpliwości i nauczycielem spokoju, takie zachowanie prędzej czy później doprowadziłoby do szału — a przynajmniej wewnętrznie.
— No pewnie, skarbie. — zacmokała, zwracając się do mnie co najmniej specyficznie.
Nie używała przy tym co prawda, jakiś wymyślnych przezwisk tak jak miała w zwyczaju robić to Hanji, jednak na swój sposób wypowiadała słowa w taki sposób, by brzmiały one w jej ustach wyjątkowo dobrze. Nie spodziewałam się również, że po względnym przyzwyczajeniu się do niej, jej głos może brzmieć dla mnie jakkolwiek atrakcyjnie.
Jej zachowanie oraz to, że nie daje mi spokojnie dokończyć posiłku, było jednak dla mnie wystarczającym powodem, by stać się w stosunku do niej uszczypliwą. Już teraz bowiem byłam w stanie stwierdzić, że jej towarzystwo na stołówce, byłoby dla mnie przedsionkiem nowego piekła, o którego istnieniu nie miałam dotychczas pojęcia. I pomyśleć, że niektórzy mają czelność narzekać na jedzenie, skoro nawet nigdy nie próbowali w większości nic dla siebie ugotować.
— Ciągniesz dalej tę konwersację by nie nastała niezręczna cisza? — zapytałam, unosząc jedną z brwi, tylko po to, by wymownie na nią spojrzeć.
Siedziała obok mnie w sporym rozkroku, na jednej z dłoni opierając w nudzie brodę, a jej wzrok leniwie spoczywał na mojej twarzy, całkiem tak jakby stała się pewnego rodzaju posągiem, w który mogła się bez konsekwencji wpatrywać. W momencie jednak, gdy zauważyła mój zirytowany grymas oraz lekko zaciśniętą na materiale dłoń, której nawet nie kontrolowałam, wyprostowała się niemal od razu, posyłając w moim kierunku śmiały uśmiech.
— Ciągnę dalej tę konwersację by nie nastała niezręczna cisza. — przytaknęła mi poprzez powtórzenie przytoczonych przeze mnie słów.
Wyglądała przy tym jednak tak pewnie, że miałam ochotę ją zgasić i to tylko ze względu na to, że pojawiła się we mnie taka zachcianka. Byłam okropna.
— Przyznam, że ci niezbyt wychodzi. — prychnęłam, ostatecznie się nie kontrolując.
Pozostał mi przy tym ostatni gryz chleba i nim w ogóle Yazmin zdążyła cokolwiek jeszcze dodać albo się obronić, wcisnęłam go do ust, z widoczną niechęcią oraz trudnością przełykając. Tym razem niezbyt chciało mi się go nawet przeżuwać, dlatego potem z bólem przeżywałam fakt, gdy wyschnięty i dość raniący kawałek dostał się do krtani, a potem do przełyku, praktycznie doprowadzając mnie do łez. I po cholerę ja to połykałam!
— Nie żartuj, bo zrobi mi się przykro! — zawyła, unosząc w przypływie emocji dłonie ku górze, tylko po to by zaraz dramatycznie je opuścić.
Oczy miała zmrużone, a usta wydęte, natomiast same włosy, choć potargane, idealnie zgrywały się z jej temperamentem. Gdy ubrała to jednak w słowa w tak żartobliwy sposób, a ja nie miałam już żadnych większych powodów, by ją uciszać, oblizałam usta w celu ich nawilżenia i przybrałam trochę mniej poważny wyraz twarzy.
— Nie żartuję. — odparłam, starając się chociaż brzmieć podniośle, jednak nie wyszło to tak jakbym chciała i zamiast tego obie wybuchłyśmy niekontrolowanym śmiechem.
Nie do końca też wiedziałam co mnie tak bardzo w tej sytuacji rozbawiło, ale gdy tylko zobaczyłam Yazmin ledwo powstrzymującą napad chichotu sama nie potrafiłam siebie zatrzymać. Ciśnienie, które we mnie narosło od wstrzymywania się, sprawiło, że praktycznie się oplułam, a czas jedynie potęgował ścisk odczuwany w brzuchu.
Choć nie było w tym miejscu już tak tłoczno jak pośród straganów, to jednak wciąż kręciła się tutaj dość duża ilość ludzi, którzy z wymalowanym na twarzy zdziwieniem, a momentami nawet i zdegustowaniem, spoglądali na nasze zaczerwienione z całą pewnością twarze.
Minęło sporo czasu nim byłyśmy się w stanie uspokoić i wzajemnie nie napędzać, aczkolwiek w końcu się wyciszyłyśmy. Obie głośno oddychałyśmy, przełykając od czasu do czasu ślinę, a sam fakt, że nawet teraz odkrywałyśmy w swoim zachowaniu coś nowego, napawał mnie dziwnego rodzaju zaufaniem. Miel mimo krótkiej znajomości, nie była mi już co prawda tak obca, jak chociażby spoglądający na nas przechodzień.
— Dobrze. — wyspała Yazmin, przecierając lekko załzawione oczy, które zaszły jej mgłą przy większym napadzie rechotu.
— Dobrze. — powtórzyłam po niej, orientując się dopiero jak bardzo ściśnięte gardło mam. Już zdążyłam zapomnieć jak takie emocjonalne wybuchy działają na organizm.
— Ale wiesz, rzadko rozmawia mi się z kimś tak swobodnie jak z tobą. — wyznałam po dłuższej chwili ciszy, którą widocznie obie poświęciłyśmy na powrót do siebie.
Obdarzyłam Miel szczerym uśmiechem, bezsprzecznie stwierdzając realny fakt. Z Hanji co prawda zawsze miałyśmy jakiś temat do rozmowy, ze względu na to, że okularnica jako bardzo gadatliwa oraz plotkująca osoba, zawsze miała mi coś nowego do powiedzenia. Albo zauważyła jakiś nowy romans pomiędzy dwójką żołnierzy, którzy nie powinni ze sobą być ze względu na przynależność do wojska, albo podłapywała rozmówki kucharek wspominających akurat o nieświeżych produktach, które zmuszone były wrzucić do zupy, a już w ogóle zaczynało się dziać, gdy w korpusie pojawiały się zdrady.
— Cieszy mnie to niezmiernie. — wyznała Yazmin, uradowana moim nagłym wybuchem myśli, które zdecydowałam się jej wyjawić.
Przy kobiecie z jakiegoś powodu czułam się jak przy matce, która nigdy nie wyrzuciła mnie z domu, jak przy kimś kto rozumiał mnie bez słów i był gotowy zrobić z siebie największego szaleńca na świecie, tylko po to, by przypaść mi do gustu. Miałam wrażenie jakby każda kolejna chwila budowała pomiędzy nami spoiwo, z czasem tylko mocniej się zasklepiające i nie miałam pojęcia dlaczego akurat tak się czuję.
Choć rozum nakazywał mi się wstrzymywać z jakimś większym przywiązywaniem się, a także wziąć pod uwagę czas, w jakim nasza relacja miała szansę w ogóle się określić, serce zaprzeczało temu wszystkiemu i ciągnęło do jej osoby bardziej niż powinno. Nie wiem nawet kiedy Yazmin zmieniła temat na inny, a ja z całkowitą aprobacją zaczynałam odpowiadać na jej pytania orz wyrażać swoje zdanie.
Mimo gry pozorów Miel w końcu odznaczała się naprawdę sporą znajomością literatury i okazała się nie kłamać co do swoich upodobań. Znała większość książek, po które i ja sięgnęłam, a ponadto wydawała się znać jeszcze większą liczbę ciekawych tytułów, które ja tylko mogłam sobie zapisywać. Kolejny raz dowiadywałam się, że czas jaki spędzałam na powierzchni był tylko małą rysą na moim kamieniu życia i czekało mnie jeszcze mnóstwo niesamowitych rzeczy, których mogłabym doświadczać.
— Nina, to ty? — znajomy głos dobiegł moich uszu, w momencie gdy zamierzałam podjąć z Acarabelli temat dramatu "Romeo i Julia".
Nie zdążyłam wypowiedzieć nawet jednak słowa, gdyż przede mną z pełnymi rękami tobołków stanął Springer. Na głowie nie miał już co prawda kapelusza, co sugerować mogło, że po prostu w pewnym momencie go zgubił, jednak lekko zaczerwieniona twarz, a także radosny uśmiech błąkający mu się po ustach, sprawiał że sama nie potrafiłam mu na to nie odpowiedzieć.
— Connie? Wy już tutaj? A gdzie Sasha? — spytałam, orientując się, że chłopak opuścił nas niemal jako pierwszy wraz z Braus, która rzuciła się w trans nowych doznań smakowych. Zakładałam więc, że do tego momentu trzymali się jednak razem i zbytnio się nie pomyliłam.
— A tam. — machnął niedbale dłonią w kierunku jednego ze straganów, na którym serwowano grzańca z piwem — Myślę, że jeszcze trochę zajmie jej to kosztowanie. — dodał pośpiesznie, drapiąc się jedną z dłoni po swojej odkrytej szyi. Cała Sasha, mogłam się tego po niej spodziewać.
— Rozumiem. — wymamrotałam, dostrzegając brązowy kucyk z dość dalekiej odległości, który wciąż energicznie się poruszał, jakoby właśnie kobieta brała jednego z większych łyków trunku.
Skupiłam się jednak na niej na tyle mocno, by całkowicie zignorować wszelkie formalności związane z jakimkolwiek, dobrym wychowaniem. Zapomniałam całkiem o siedzącej zaraz obok Yazmin oraz o stojącym przed nami w ciszy Springerze, tylko po to by z zaskoczeniem oraz zdumieniem obserwować jak przygotowywane wcześniej przez kilku mężczyzn lampiony, zostały podpalone.
Nie zauważyłam bowiem nawet kiedy na rozmowie z Miel zleciał mi czas, a na dworze nie dość, że zrobiło się dużo chłodniej, to i również ciemniej. Lampy rozbłysły przy tym cieplejszym światłem, przyprawiając mnie o dreszcze, a niemy zachwyt cisnął mi się na usta, pozwalając stwierdzić, że najlepsza część festynu dopiero na mnie czekała. Tlące się płomienie rozświetlające ludzkie dusze, a także powstała w ten sposób pewnego rodzaju magia chwili, której nie sposób było opisać słowami, smagała moją kochającą piękno ambicję.
— Przepraszam, ale... — dopiero nagły pomruk ze strony Connie'ego, zdołał mnie wybudzić z zamyślenia.
— Och, wybacz zapomniałam się. — przeprosiłam go, kątem oka od razu spoglądając na widocznie ucieszoną moim zakłopotaniem Miel, która po raz kolejny tego dnia szczerzyła zęby.
Wyglądała jakby znowu coś głupiego wpadło jej do głowy, a moja niedyspozycja w pewnym stopniu napawała ją radością. Jeżeli jednak właśnie określać miałabym po takim czasie jakim typem człowieka jest Miel, to powiedziałabym z pełnym przekonaniem, że właśnie tym szalonym przyjacielem. Zamiast pomóc ci jak się wywrócisz poprzez podanie ręki, najpierw zaśmieje się szyderczo, wołając jeszcze innych by również zobaczyli, że nawet chodzić nie potrafisz, a potem jakby nigdy nic, postawiłaby cię do pionu, proponując zmianę pobrudzonych ubrań.
— Miel to jest mój przyjaciel z korpusu Connie. Connie to jest moja nowa przyjaciółka z korpusu, Miel. — przedstawiłam ich sobie wzajemnie, wskazując raz to na brunetkę, a raz na Springera.
— Miło mi cię poznać, łysy chłopcze. — wyznała Yazmin, próbując chwycić zwiadowcę za dłoń, przez co ten został zmuszony, by podejść do niej bliżej.
Również wyciągnął w jej kierunku rękę oraz lekko się schylił, tylko po to, by ta z gracją go za nią złapała i lekko ścisnęła, nieznaczenie nią potrząsając. Wydawała się również patrzeć na niego z wyraźnym zaciekawieniem, ukradkowo próbując wychwycić co takiego w swoich torbach dał radę schować. Kiedy jednak nie dostrzegła w nich niczego dla siebie intrygującego jedynie posłała w jego kierunku zadziorne spojrzenie, przybierając na twarz ten sam uśmiech, którym powitała go na samym początku.
— I wzajemnie? — odpowiedział jej z lekkim wahaniem Springer, gdy odważyła się puścić jego dłoń. Nie wyglądał przy tym na kogoś mile zaskoczonego jej zachowaniem, a prędzej nie wiedział co w tym momencie mu się przytrafiło. Szybko akceptował obecny stan rzeczy.
Przez moment zastanawiałam się jednak co takiego próbowała dojrzeć w torbach mojego przyjaciela Acarabelli, a kiedy do głowy nie wpadło mi nic konkretnego, po prostu zrezygnowana westchnęłam głośniej. Jeden z tobołków przypominał mi co prawda o poduszce, w którą chłopak miał się zaopatrzyć i z jakiego powodu tutaj byliśmy, jednak w żadnym stopniu jej kształt nie był nawet w przybliżeniu na tyle do niej zbliżony bym mogła stwierdzić, że w środku znajduje się poszwa wypełniona kaczym pierzem. W tym też momencie coś mnie zmroziło, a usta automatycznie zaczęły się poruszać, wypuszczając z jamy ustnej łączące się w pytanie słowa.
— A właśnie kupiłeś już tę poduszkę? — wydukałam, szybciej mrugając, a wzrok Yazmin oraz Springera od razu spoczął na mnie.
Connie co prawda przez moment stał z wypisanym na twarzy zamyśleniem, jednak kiedy moje słowa ewidentnie do niego dotarły, szybko złapał się za głowę, emanując nie tyle co zaskoczeniem, ale również i złością. Torby uniosły się pod wpływem jego ruchów omal nie uderzając w twarz Miel, która w ostatnim momencie jednak zdążyła odchylić się do tyłu.
— Cholera! Armin miał mi przypomnieć! — podniósł głos, nie mogąc uwierzyć, że po raz kolejny zapomniał o czymś tak istotnym, co dotyczyło go bezpośrednio.
Kilka osób obejrzało się na jego głośniejszy ton, a ja jedynie wzruszyłam ramionami, wewnętrznie czując się tak naprawdę odpowiedzialna za jego poświęcenie. Gdyby bowiem nie to, że czuł się zobowiązany by cokolwiek mi podarować, sam nigdy nie musiałby ciągle chodzić z bólem w karku, w czasie gdy ja korzystałam z podwójnej wygody, nawet nie do końca przed swoje nieodpowiedzialne zachowanie się wysypiając.
— Wybacz temu cukiereczkowi. Przytrzymywałyśmy go. — wtrąciła się Miel. Nawiązała przy tym do Armina, który w ostatnich wspólnych chwilach podczas festynu naprawdę wydawał się wyrywać spod naszego towarzystwa.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że to nie nawet wrażenie, a Arlert z jakiegoś powodu w naszej obecności wciąż wydawał się patrzeć na swój kieszonkowy zegarek, nieświadomie dając nam tym znać, że już niedługo będzie musiał nas opuścić. Kiedy jednak już to zrobił, zamiast typowo zastanawiać się gdzie mógł pójść i czy nic mu się po drodze nie stało, w pełni zajęłam się Miel, całkowicie ignorując swój strach. Teraz jednak, gdy Yazmin mi o blondynie przypomniała, wszelkie wątpliwości powróciły, a ja sama mocniej zacisnęłam dłonie na swojej spódnicy.
— Lepiej leć na stragany, póki jeszcze ich nie zamknęli. — zaproponowałam przyjacielowi, spuszczając wzrok na jego skórzane półbuty.
Zdawałam sobie też sprawę, że Connie sam nie podjąłby zawczasu tak szybkiej decyzji, a ryzyko, że znowu wróci do korpusu z pustymi rękami było w jego przypadku na tyle duże, bym mogła je zignorować. Chociaż w taki sposób mu pomogę.
— Racja! Przekaż innym, żeby na nas zaczekali, Nina! — zgodził się ze mną, ponownie się unosząc.
Nim jednak zdążyłam mu w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, odwrócił się i odbiegł w kierunku straganu, przy którym jeszcze chwilę temu dostrzec mogłam Braus. Dzięki temu ponownie zostałam sam na sam z Miel, która w większości jedynie przysłuchiwała się naszej konwersacji, jednocześnie na przemian na nas spoglądając. Była przy tym wyjątkowo cicha oraz dziwnie nieobecna, co skłoniło mnie do jeszcze większych rozmyślań.
Przez kolejne kilka minut wciąż jedynie milczałyśmy, a Miel jakby dawała mi chwilę dla siebie, doskonale zdając sobie sprawę, że jej potrzebuje. Już od dawna wiedziałam w końcu, że nazbyt martwię się o osoby bardzo mi bliskie i nie potrafię od tak zawierzyć im zdolnościom radzenia sobie. O dziwo dotyczyć to zaczynało nawet coraz bardziej Levi'a, choć z całą pewnością to prędzej on powinien się bać o kogokolwiek, niż ja o niego, jednak samo odczucie wydawało się narastać w momentach, gdy nie miałam go przy sobie. Nawet teraz, ja...
Bardziej przejmować zaczęłam się jednak dopiero po powrocie ze stolicy i byłam pewna, że po raz pierwszy coś tak bardzo męczącego mnie psychicznie, zauważyłam w momencie gdy Florian bez skrupułów celował do Hanji. Wtedy udało mi się na całe szczęście zdążyć, ale nikt nie mógł przecież zapewnić mnie, że coś podobnego się nigdy nie wydarzy, a ja tym razem nie dam rady ochronić ważnej części mojej rodziny.
— Domyślam się, że łysy chłopiec i blondynek nie są jedynymi przyjaciółmi, z którymi tutaj przyjechałaś? — nagłe pytanie ze strony Yazmin wybiło mnie z rytmu.
— Chyba miałaś napad intuicji. — starałam się zaśmiać, co nie wyszło mi jednak zbyt dobrze, a przynajmniej nie do momentu, kiedy brunetka ponownie się odezwała.
— Dobrze, że nie padaczkowy, bo to byłby dopiero problem. — dobitnie brzmiące przy tym porównanie oraz jej wyraz twarzy, spowodował że uśmiech sam po raz kolejny cisnął mi się na usta. Wcześniejsze myśli również wydawały się niknąć, a jej pogodny ton ewidentnie pomagał mi się znowu pozbierać.
— Ewidentnie. — potwierdziłam, biorąc głębszy wdech.
Jedną z dłoni poprawiłam zachodzące mi na twarz włosy, a w brzuchu odczułam ucisk wywołany z pewnością zbyt dużą ilością śmiechu. Już dawno bowiem nie śmiałam się tyle, ile tego dnia wspólnie z Yazmin i realnie zaczynałam się bać, co by było gdybym rzeczywiście codziennie natrafiała na nią w siedzibie. Wtedy to z pewnością wyplułabym już własne płuca, nie wspominając nawet o tym, jaka katastrofa wyszłaby z tego gdyby zwiadowczyni napotkała Hanji.
Teraz dręczyć zaczęło mnie jednak całkiem coś innego i było to skupione nie na Arminie, Erenie, Connie'ym i całej reszcie, ale na samej Miel. Każdy bowiem był w miasteczku z indywidualnego powodu i nie trudził się na darmo z przyjazdem tutaj, tylko po to by przypadkowo wpadać na wybranych przechodniów i zabierać im czas. Sama byłam tutaj by zobaczyć jak wygląda tego typu wydarzenie jak festyn i choć wiedziałam, że nie każdy człowiek jest taki sam, a moje przypuszczenie, choć wyjątkowo irracjonalne, może wydawać się słuszne, to wątpiłam byśmy nie podlegali podobnego typu schematom. Czyżbyśmy swoim zachowaniem, zmusili Miel do porzucenia swojego celu w jakim tutaj przyjechała?
Spędziła w końcu ze mną i z Arminem cały dzień, sama nie mówiąc po co tutaj tak naprawdę jest. Nie odkryła się z żadnej strony, ani nie wspomniała, że jej się śpieszy, a jedynie ciągała nas od straganu do straganu, ciągle wymyślając coś co mogłoby nas dodatkowo jej zdaniem zainteresować. Cholera! Że też dopiero teraz wpadałam na to, że ona też może mieć swoje własne sprawy do załatwienia tutaj.
— Słuchaj, Miel. Nie zepsułam ci festiwalu swoją obecnością? W sensie, miałaś tutaj pewnie coś do zrobienia... — spytałam niepewnie, tak naprawdę wewnętrznie bojąc się jej odpowiedzi.
Ponieważ gdyby rzeczywiście odpowiedziała mi, że była tutaj specjalnie po coś i odłożyła to dla nas na później, czułabym się chyba jeszcze bardziej winna niż wcześniej byłam. Ponadto wydała na nas z własnej woli swój żołd, czego w żadnym stopniu nie mogłam jej zapomnieć. Choć sama nie zabrałam ze sobą zbyt dużo pieniędzy i w tym momencie nie miałam jak jej ich zwrócić, to jednak obiecywałam sobie wewnętrznie, że kiedy tylko znajdę się w siedzibie, z pewnością udam się do jej biura z wyliczoną gotówką.
— Co ty! Jeszcze z tym zdążę! — wypaliła, lekceważąco machając na swoje sprawy ręką, całkiem tak jakby były one jedynie niuansem w całym dzisiejszym dniu. Uniosłam na to jednak tylko brew, nie do końca zawierzając jej słowom.
Powiedziała bowiem na początku naszej znajomości, że nie miała nic lepszego co mogłaby na siebie włożyć zamiast munduru, a już to wskazywało prawdopodobnie na to, iż przybyła do miasteczka ze względu na ubrania i ich kupno. Sama zresztą ją pod tym względem doskonale rozumiałam, gdyż dołączając do zwiadowców poza mundurem posiadałam zaledwie kilka materiałów na przebranie się i za wszelką cenę dążyłam do tego, by za zaoszczędzone pieniądze zdobyć dla siebie coś, w czym nie będzie strach się pokazać podczas dni wolnych od służby.
— Powiem za to, że nigdy nie spodziewałabym się, że rozpoczęcie znajomości od chłopca w moich cyckach, zakończy się tak dobrze. — zagadała mnie nagle Miel, całkowicie zmieniając temat.
Nawiązała tym samym do sytuacji z samego początku, gdy pechowo Arlert trafił akurat na nią i nieświadomie zażegnała zalążek kiełkujących we mnie wyrzutów sumienia. Widocznie nie tylko my czerpaliśmy dzisiaj radość z jej obecności u naszego boku, ale również u ona sama.
— Nie żebym zamierzała to kiedyś powtarzać. — dodała pośpiesznie, lekko chichocząc przez co mnie również zebrało się na uśmiech w jej kierunku.
— Tak, coś niefortunnego zmieniło się w coś naprawdę dobrego. — przyznałam jej rację, znacząco potakując.
W życiu bowiem bywało tak, że najlepsze rzeczy miały miejsce całkowicie przypadkiem. Szło się gdzieś, nie wiedząc czy będzie się miało szansę wrócić, a na obcym gruncie mogło się wydarzyć praktycznie wszystko. W jednej chwili mogliśmy albo zyskać najlepszego przyjaciela albo największego wroga, a śmierć bezsprzecznie patrzyła na to wszystko, tylko wyczekując odpowiedniej chwili, by skłonić nas do opuszczenia wszystkich tych przypadków i pozostawić po sobie pustkę.
— Tak zwykle bywa. — zgodziła się ze mną Miel, przerzucając swoje włosy przez lewe ramię, w taki sposób, że teraz mogłam dokładnie widzieć jej smukłą szyję.
Bardziej wyraziste tętnice w ładny sposób wyróżniały się w tym świetle na tle jej skóry, a napięcie oraz lekko rozpięta koszula, pozwalały mi pochwalić również i zarys jej obojczyków. Obie zapatrzyłyśmy się ponadto na tylko znane sobie obiekty, że nie zauważyliśmy nawet momentu, gdy ktoś do nas podszedł.
— Jesteśmy! — nagły krzyk, który dobiegł od prawej zaskoczył nas na tyle, że wraz z brunetką niemal nie wywróciłyśmy się na zajmowanych przez nas skrzynkach.
Było to ponadto na tyle niespodziewane, iż żeby uchronić się od upokarzającego upadku, obie natychmiast wstałyśmy, prostując plecy niemal tak jak robi się to w przypadku musztry.
Automatycznie nasze spojrzenia skierowały się w stronę osób, które wpadły na genialny pomysł przestraszenia nas, a kiedy dobrze znane mi czupryny o odcieniu czerni, brązu oraz blondu zamajaczyły mi w źrenicach, doskonale już wiedziałam z kim mam do czynienia. Niemal też od razu poczułam nieopisaną ulgę, ciesząc się, że wszyscy są cali i zdrowi, a żadne z nich nie popełniło większych niż zwykle głupot, do których byli zdolni jako wciąż niedoświadczeni życiem nastolatkowie. A przynajmniej na razie nic o takowych nie słyszałam.
— Gdzie Connie i Sasha? — zapytał Jean, rozglądając się po najbliższym otoczeniu, tylko po to by skupić wzrok na stojącej obok mnie Yazmin i unieść jedną brew ku górze.
— Cześć Armin! Stęskniłeś się za mną? — ucieszyła się Acarabelli, dostrzegając wśród grupki przyjaciół Arlerta, który nieskutecznie próbował kryć się za plecami niewiele wyższej od niego Mikasy.
— I kto to jest? — dodał zaraz potem Kristein, gdy tylko kobieta rzuciła się w stronę blondyna, by matczynie go uściskać. Potrąciła przy tym po drodze Erena oraz młodą Ackerman, którzy spojrzeli na nią jak na kogoś nie w pełni sprawnego umysłowo.
Z rumieńcami przycisnęła do siebie Armina, ciesząc się, że miała szansę go jeszcze raz dziś zobaczyć. Wyglądała przy tym na naprawdę zadowoloną, a większa grupa ludzi jakoby wlała w nią nową dawkę energii od budząc obecne w niej wcześniejsze szaleństwo.
— Miel, to właśnie moi przyjaciele z korpusu. — podeszłam do nich dość niepewnie, tylko po to by bezpośrednio zwrócić się do Yazmin.
Ten drobny gest wywołał u niej jednak kolejną fazę podekscytowania, podczas której podchodziła do nich wszystkich po kolei tylko po to, by lepiej przypatrzeć się ich twarzom. Na końcu jednak, gdy już wydawała się czuć spełniona, odsunęła się od nich na kilka kroków, charakterystycznie się dla siebie uśmiechając.
— Miło mi was poznać, dzieciaki! — podniosła głos, poprawiając część z jej targających się włosów, które zawijały się w loki.
Stała zaraz obok mnie, a energetyczna aura biła od niej na kilometr sprawiając, że ta sama sympatia, którą wcześniej z jakiegoś powodu w jej kierunku posyłałam, znowu się ożywiła, przyprawiając mnie o dreszcze. Nie wiem dlaczego jej przeciętne słowa miały też na mnie taki wydźwięk, a same cynamonowe włosy powiewając na wietrze, wprawiały ciało w drżenie. Prawdopodobnie z tego powodu zapewne również i na ustach moich przyjaciół zagościły lekkie uśmiechy — pomijając przy tym oczywiście najbardziej nieufną osobę jaką była młoda Ackerman. Ją też co prawda poniekąd rozumiałam.
Przez jej szczerość wszyscy też jednak wydawaliśmy się utknąć w dziwnym przestoju oraz zawieszeniu, po prostu się w siebie wpatrując. Owszem, wieczór na tego typu spotkania był dość miły, a piękna letnia pogoda, choć już bez tak silnego słońca, wciąż potrafiła nas zaskakiwać. Niebo pod wpływem powolnego zachodu w intrygujący tylko dla siebie sposób mieniło się na czerwono, mieszając z różową barwą chmur, a księżyc zapowiadał nadchodzący już za parę dni nów, który budziłby do tańca miliony nocnych świetlików w pobliżu starej wiśni.
Część sklepikarzy zbierała się już powoli do domu, a niektóre z par również decydowały się już na powolny spacer w kierunku swoich kamienic, by bez pośpiechu dotrzeć do celu i odpocząć. Zostali tutaj więc tylko ci, którzy nie boją się muzyki, tańca, późnej rozrywki, a także nocnych rabusiów, jakich nawet w tak małym miasteczku wydawało się nie brakować.
— Ale ciebie to skądś kojarzę. — odezwała się nagle Acarabelli, która już od dłuższego czasu w skupieniu przyglądała się Jeager'owi.
Jakąś chwilę temu Miel porzuciła bowiem idee dalszego dręczenia Arlerta i wróciła do mnie, dając tym samym również i wszystkim innym trochę potrzebnej przestrzeni. Tak jak się jednak spodziewałam, jako pierwsza też poruszyła jakiś znaczący temat, który wciąż był dla nas nie tyle co niespodziewany, ale również i nie do końca zrozumiały.
— Mnie? — odkaszlnął Eren zaskoczony jej przenikliwym spojrzeniem. Uniósł przy tym odruchowo palec wskazujący, tylko po to by skierować go na swoją twarz.
— Tak ciebie. — przytaknęła mu z entuzjazmem Miel, unosząc kąciki ust ku górze.
My wszyscy natomiast ze zdziwieniem spojrzeliśmy po sobie. Skąd bowiem brunet mógł ją znać? Kiedy oddalił się od nas na tyle, by udać się do zwiadowczego psychologa? A może to Hanji była w to wszystko dodatkowo wmieszana? W tym momencie mogliśmy jedynie snuć w swoich głowach własne teorie.
— Masz ładną twarz. Jak się nazywasz? — jej bezpośredniość po raz kolejny wprawiła nas wszystkich w zakłopotanie.
Nie owijała w bawełnę, doprowadzając do tego, że chłopak nieznacznie się zaczerwienił, widocznie też napinając mięśnie. Widać było, że w pewnym stopniu zaparło mu dech w piersiach, a samo stwierdzenie kobiety było czymś, czego z całą pewnością nie mógł się spodziewać. Jego reakcja była jednak tak zauważalna, że Mikasa, która na Yazmin spoglądała raczej krzywo, tylko dodatkowo się zdenerwowała. Zazdrość wylewała się z niej niemal przy każdym, najmniejszym ruchu.
— Nina, czy warto jej zaufać? — spytała mnie, już nieświadomie szykując się do krycia zwiadowcy.
Próbowała schować go tylko dla siebie, stając bezpośrednio przed nim. Chwyciła go za ramię i mocniej zacisnęła na nim rękę. Brunet przy tym cicho syknął, jakoby jej siła nieco go zabolała, a następnie znacząco poruszył się, dając jej znak, że nie życzy sobie by go trzymała. Ostatecznie jednak wydawało mu się to udać, a młoda Ackerman ucichła jedynie uważnie przyglądając się szatynce.
— Mikasa, wszystko w porządku. Poradzę sobie. — zarzekał się, wciąż próbując jednak wywrzeć na nieznajomej jakieś lepsze wrażenie.
— Jestem Eren Jeager. — przedstawił się, z zaciekawieniem spoglądając w intrygujące tęczówki kobiety.
Jego zielone spojrzenie dziwnie zadziałało jednak na Miel. Szatynka bowiem uchyliła usta w niemym zdziwieniu, jakoby coś właśnie zaczynało jej świtać. Przyłożyła palec wskazujący do dolnej wargi i bardziej zmarszczyła brwi, pogrążając się w całkowicie niepodobnym do niej skupieniu.
— Jeager... Jeager... Jeager... to nazwisko i ta twarz... — mamrotała pod nosem, wciąż nie spuszczając wzroku z równie zaskoczonego obecną sytuacją zwiadowcy.
Ja jednak z jakiegoś powodu wiedziałam, że skoro Yazmin reaguje na kogoś właśnie w ten sposób musi mieć do tego bardzo dobry motyw. Nie wiadomo w końcu ile kobieta miała lat, a ten fakt, choć raczej za dużo w naszym życiu by nie rozwiązał, chociaż pozwoliłby bardziej skonkretyzować, choć część z moich hipotez. Matko, jak ja kochałam wymyślać niemożliwe do spełnienia scenariusze.
— Connie i Sasha będą później, bo jeszcze się nie uwinęli. — wymamrotał cicho Armin, odpowiadając w końcu na wcześniejsze pytanie Jean'a. Jako jedyny wydawał się również o nim pamiętać, co jak zwykle ze strony Arlerta wydawało się ogromnie kochane.
— Rozumiem. — odpowiedział mu Kristein, szybko orientując się w obecnej sytuacji.
Z wdzięcznością skinął mu też głową, poprawiając przy tym również i swój kapelusz. Nim jednak ktokolwiek w obecnej sytuacji na nowo zdążył poruszyć jakiś nowy temat, czy rozwiać swoje wątpliwości, Acarabelli ożywiła się widocznie łącząc razem zapomniane przez siebie wątki.
— Już wiem! Już wiem! Już wiem! — podniosła głos, podskakując w miejscu, tylko po to by równie głośno unieść dłonie i nimi zaklaskać.
Na jej policzkach pojawiły się rumieńce, oczy dziwnie zalśniły, a usta unosiły się w przyjemnym do podziwiania uśmiechu. Kobieta wydawała się być bowiem aż nazbyt szczęśliwa na widok Jeagera, co tylko dodatkowo wydawało się budzić w zestresowanej już Mikasie nową dawkę zmartwień.
— Czy wy przypadkiem nie jesteście z Shiganshimy? — zapytała, lekko pochylając się do przodu. Widać było jak mocno liczy na jakąś odpowiedź.
— Niektórzy tak. — za Erena odpowiedział Armin, na którego mimo wszystko nikt zbytnio nie zwracał uwagi.
Kiedy został jednak zignorowany, widocznie odetchnął z ulgą od nowa wracając jedynie do przysłuchiwania się całej rozmowie. W żadnym stopniu nikt mu się jednak nie dziwił, a wręcz przeciwnie — docenialiśmy jego obecność wśród nas. Ciekawe czy walczył ze sobą, by wejść nam w słowo.
— Eren a czy twój tata nie był lekarzem, przypadkiem? — Miel nie wstrzymywała się od pytań, coraz to jednak bardziej zbliżając się do bruneta.
Zachodziła tym samym mocniej za skórę młodej Ackerman, która już jednak nie miała na tyle samozaparcia w sobie, by się dalej wstrzymywać. Poprawiła na szyi swój czerwony szalik, którego nigdy nie zdejmowała, a w jej tonie wyczuwalny był chłód.
— Skąd znasz o nas takie fakty? — zapytała chłodno, mierząc Acarabelli swoim wyjątkowo podobnym do Levi'a spojrzeniem. Odpowiedziała przy tym niemo na pytanie Yazmin, a sam Jeager, którego to wszystko dotyczyło, skarcił ją.
— Uspokój się Miakasa! — Eren podniósł głos, widocznie zirytowany już jej zachowaniem.
Ja natomiast jedynie przestąpiłam z nogi na nogę, czując już w piętach znajome drętwienie i na nowo rozpatrzyłam ich wzajemną niechęć do siebie. Za każdym razem nadmierna troska czarnowłosej bowiem stawiała bruneta w niekorzystnym świetle.
Chciał być kimś kto nie polega na innych, jednocześnie pragnąc zapewnić im bezpieczeństwo. Miał zdolności, które pozwalały mu to zrobić i niemal porównywalnie do mnie, nie zamierzał dawać sobą rządzić. Nie było bowiem nic bardziej denerwującego niż kontrola, podczas gdy chciało się jedynie otrzymać trochę wolności od życia.
Z drugiej jednak strony byłam w stanie w pełni zrozumieć obawy młodej Ackerman, która po prostu martwiła się o członka swojej rodziny. Z tego co bowiem wiedziałam, ta dwójka miała tylko siebie. W przeciągu kilku dni byli zmuszeni zostawić za sobą wszystko, co dotychczas otaczało ich na co dzień, co też z pewnością musiało odbić się na jej psychice.
Byli przecież zaledwie dziećmi, kiedy ich życie zmieniło się na zawsze. Nie mogli niczego cofnąć, nikomu zaufać oraz patrzeć razem w tym samym kierunku, licząc na to, że już nikt więcej nie ucierpi. Wybrali bowiem ścieżkę śmierci i trupów, z której nie wydawali się chcieć z jakiegoś powodu zrezygnować. Zbyt dobrze wiedziałam jak to jest.
— Tak, był lekarzem. O co chodzi? — potwierdził brunetce Jeager, również bliżej do niej podchodząc.
Lekko schylił się do jej poziomu, po czym prychnął pod nosem, dostrzegając jej iskrzące się oczy, które w tym momencie wydawały się mieć przed sobą całkiem coś innego niż jego twarz. Yazmin natomiast wyszczerzyła się nagle, a zaczerwienienia pojawiły się na jej skórze, tylko sygnalizując dodatkowo o jej podekscytowaniu.
— Matko! To ty! Wiedziałam, że skądś cię znam! Masz tę samą twarz! — podniosła głos, wyciągając przed siebie ręce, tylko po to, by złapać Erena za policzki.
Momentalnie na jej gest jednak wszyscy, łącznie z brunetem wydawali się oprzytomnieć, a szok wymalowany na ich twarzach zdradzał wszelkie myśli krążące im po głowie. Ja sama natomiast nie wiedziałam co mam o tym wszystkim sądzić, jednocześnie dobrze wiedząc, że podobna sytuacja może mieć miejsce. Miel była w końcu nieobliczalna, choć w pewnym stopniu stawała się przy tym bardziej przewidywalna od samej Hanji.
— Ha?! — odchrząknął głośniej Jeager, gdy kobieta wciąż nie przestała ściskać swoimi dłońmi jego policzków.
Szybciej mrugał, próbując wyrywać się z jej uścisku, co wyglądało z mojej perspektywy dość zabawnie. Armin natomiast czujnie krążył wokół zaciskającej pięści Mikasy, powstrzymującej się od ruszenia na pomoc brunetowi, który jako takiej pomocy wcale nie potrzebował. Wiadome było w końcu, że zwiadowczyni prędzej, czy później go wypuści.
— Nie ważne. Po prostu cieszę się, że cię widzę! — odpowiedziała mu w końcu Yazmin, decydując się na przywrócenie komfortowej dla Erena odległości.
Zaśmiała się cicho pod nosem, tylko po to by przerwać kontakt fizyczny ze zwiadowcą i schować ręce za plecami. Szczęście jednak po raz kolejny wydawało się jej sprzyjać, gdyż nie wiadomo kiedy ani skąd, w niedalekiej odległości od nas rozbrzmiała muzyka. Niemal natychmiast też wszyscy zwróciliśmy swoje spojrzenia w stronę, z której zaczęły dobiegać miłe dla ucha nuty, a naszym oczom ukazała się od razu niewielka grupa mężczyzn.
Stali na jednym z podwyższeń zaraz obok dość sporych drzwi wejściowych do ratusza. Dwóch z nich spoczywało na schodkach, trzymając w swoich rękach dwie gitary, a pozostała trójka ochoczo rozłożyła się nad nimi, popisując się swoimi umiejętnościami gry na innych instrumentach. W niedalekiej odległości od nich stała także dość szykownie przyodziana kobieta, która do rytmu oraz melodii odpowiednio dobierała słowa, tworząc swojego rodzaju nową piosenkę, której nikt z tutejszych nie mógłby znać.
— Patrzcie! Patrzcie! Przyszli muzykanci! — krzyczała Miel niczym małe dziecko, ekscytując się zmianą obecnego otoczenia.
Wskazywała przy tym palcem na gromadzących się przy zespole ludzi, którzy przyciągnięci muzyką prosili siebie wzajemnie do tańca, zaczynając się powoli kiwać na parkiecie. Wyłożony kamieniem plac sprawiał, że było to też idealne do tego typu rozrywek miejsce, gdyż nawet szlachcianki o dość niewygodnych butach na podwyższeniach, mogły popisać się swoimi tanecznymi umiejętnościami. Wraz ze swoimi partnerami, by przerwać dotychczasową rutynę, ochoczo dopasowywały swoje kroki do rytmu, stwarzając niesamowite widowisko przy pomocy kosztownych materiałów, z których zrobione zostały ich suknie.
— Jeju kocham tę piosenkę! — wyznała Acarabelli z zachwytem przymykając oczy, tylko po to by zaraz wziąć głębszy wdech i przygryźć wargę.
Odwróciła się do mnie, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy i sugestywnie uniosła jedną z brwi, tylko po to, by następnie puścić do mnie oczko. Ścisk w żołądku pojawił się u mnie przy tym niemal naturalnie, a umysł od razu podsunął mi obraz myśli, na który zapewne wpadła. Zrobił to jednak na tyle dobrze, że chwilę potem cynamonowe pasma dosłownie przecięły mi linię wzroku, ciągnąc za sobą wciąż oszołomionego jej zachowaniem Erena, który nie miał pojęcia o co mogło jej chodzić.
— Eren! Chodźmy w tany! — krzyknęła, bez skrupułów znikając w nagromadzonym już na placu tłumie, który przyszedł tutaj specjalnie ze względu na muzyków.
Kiedy jednak brunet wraz z nią oddzielili się od nas, w grupie od dłuższego czasu nastało zamieszanie. Wszyscy wydawali się ożywić i w przeciwieństwie do sytuacji z samego rana, starali się za wszelką cenę na nowo wszystkich ze sobą zjednać. Jak można się było jednak tego spodziewać, jako pierwsza działanie wszczęła Mikasa, która dzisiaj wyjątkowo mocno starała się Jeager'a nie odstępować na krok.
— Eren! — jej doniosły krzyk zwrócił uwagę, niektórych cywili, którzy jednak mało zainteresowani jej wybuchem, natychmiast wrócili do swoich spraw.
Ten moment uznałam też za wystarczający. Choć przez całą rozmowę w większości raczej biernie się im tylko przyglądałam na wzór Armina, od czasu do czasu potakując, tak teraz jawnie poczułam potrzebę działania. Było niemal identycznie jak wtedy gdy Yazmin celowała do metalowych niedźwiedzi z rewolwera, nieuprzejmie odnosząc się do kogoś starszego od niej. Nie chciałam dopuścić do tego by obecny stan sytuacji, jeszcze tylko dodatkowo się pogorszył.
— Mikasa, zaczekaj! — nakazałam jej, w ostatnim momencie ratując podążającą za parą czarnowłosą.
— Miel naprawdę nie jest taka zła. Nic mu nie zrobi. — próbowałam ją zapewnić o niewinności brunetki.
Jak można było się jednak domyślić, moje zdanie na niewiele się zdało. Mikasa bowiem wciąż tryskała z siebie nieufnością oraz zazdrością, której z pewnością sama nie potrafiła zidentyfikować. Broniła bliskich w najprostszy dla niej do pojęcia sposób, nawet nie próbując zrozumieć swoich emocji, a także ich kontrolować.
Była jak nieposkromiony wiatr przedzierający się przez szpary budynków, który nie zastanawiał się nad tym, że swoim chłodem może zranić gromadzących się w tamtym miejscu bezdomnych. Przejmowała się tym co może nadejść, choć wcale to co nadchodzi nie musiało być specjalnie czymś złym, a jedynie potulną zmianą na lepsze. Może też te cechy w niej sprawiały, że wydawała mi się być tak bliska, a jednocześnie dość trudna do osiągnięcia.
Ponieważ choć chciałabym mieć z nią taki sam kontakt jak z Hanji lub Miel, przy jej podejściu stawało się to niemożliwe. Uciekała od wszystkich przed oczami posiadając jedynie Erena, a tym samym w wielu przypadkach traciła coś czego nigdy z jego pomocą być może nie byłaby w stanie doświadczyć. Dziewczęce pogaduszki i noce spędzone na wspólnym relaksie, miłość osoby, która spoglądała na nią zawsze, nawet teraz oraz znajomości, który mogły wpłynąć na jej myślenie.
— Ale ona wie o nas za dużo. Co jeżeli... — próbowała argumentować swoje zdanie, wciąż nie przestając szukać wzrokiem Jeagera.
Widać było panikę w jej oczach, a drżące dłonie wskazywały tylko na to, że nie koniecznie jest rozwścieczona obecną sytuacją, a po prostu boi się o samopoczucie oraz stan zwiadowcy, którego zwykła nazywać bratem. Sama również też już nie wiedziałam co mogę zrobić albo powiedzieć, żeby się uspokoiła, a przez to zaczynała ogarniać mnie panika. Co robić?
— Po prostu róbmy to co oni, Mikasa. — nagły głos Kristeina, sprawił że w duchu odetchnęłam z ulgą.
Jean podszedł do nas dość wolno, zdejmując przy tym swój kapelusz, który i tak w tym oświetleniu oraz temperaturze do niczego innego niż wyglądu się już nie nadawał. Z niepodobnym do niego zdecydowaniem stanął zaraz przy nas, spoglądając bezpośrednio na młodą Ackerman, a kiedy kolejny raz został przez nią zignorowany, z niezadowoleniem mruknął. Nigdy co prawda nie przestało mi być go żal, a wspomnienia z deszczowej nocy, gdy pod wiśnią o wszystkim co do czarnowłosej czuje mi opowiadał, wróciły uderzając we mnie jak grom. Nic się pomiędzy nimi nie zmieniło, choć zwiadowca wciąż wydawał się ją wspierać. Współczułam mu.
Ku mojemu zdziwieniu nie poddał się tym razem jednak tak szybko. By zwrócić bowiem na siebie uwagę kogoś, kto zapatrzony jest tylko w to na czym mu zależy, trzeba było czegoś takiego, co zakłóci jego typową przestrzeń. Hanji odseparować należałoby od tytanów, Levi'a pozbawić herbaty i ściereczek, które ciągle nosił przy sobie, a Erwina od pracy. Na Mikasę działało jednak też coś, co Ackermanowie, chyba mieli we krwi, czyli waga zachowania przestrzeni osobistej.
Kristein popchnięty prawdopodobnie dość jednak słusznym przeczuciem, chwycił bowiem czarnowłosą za dłoń i zaczął ją ciągnąć na parkiet, dopiero po paru sekundach czując z jej strony opór. To był też pierwszy raz kiedy zwiadowczyni zwróciła na niego większą uwagę, a on sam rzec by można, że osiągnął osobisty sukces. By jednak nie wywoływać większego zamieszania oraz nie testować siły żołnierza, który zajął pierwsze miejsce w dziesiątce najlepszych kadetów wyłonionych ze szkoleniówki, postanowił pośpiesznie wytłumaczyć swój motyw działania.
— Chodźmy tańczyć, żeby mieć ich na oku. — wytłumaczył, jego głos dotarł do mnie na tyle przenikliwie, bym na skórze poczuła pojawiającą się gęsią skórkę.
I choć z całą pewnością tylko ja tak odebrałam jego słowa, które wypowiedział z niezwykłą nadzieją oraz zaparciem, to samo to, że się starał sprawiało iż wewnętrznie mu kibicowałam. To naprawdę niezwykłe jak typowa wydawać by się mogło dla kogoś obcego scena, w momencie gdy znało się uczucia oraz myśli tej drugiej osoby, potrafiła wprawić w tak wielkie zdumienie.
— Dobry pomysł. — zgodziła się nagle, wbrew moich oczekiwań Mikasa.
Momentalnie przetarłam oczy, nie do końca wierząc w to co widziałam i słyszałam. Pragnęłam przy tym wierzyć, że nie jest to kierowane jedynie jej poczuciem troski o Erena, ale robi to też ze względu na prośbę Kristein'a. Czy możliwe, że mogłaby być aż tak jednak nim zaślepiona?
— Armin? Też idziesz? — zwróciła się niespodziewanie w naszą stronę, posyłając kobaltowe tęczówki w stronę stojącego zaraz za mną Arlerta. Jakim cudem nawet nie zauważyłam kiedy do mnie podszedł?
— Nie. Ja zostanę z Niną na ten czas. Nie umiem tańczyć. — szybko jej zaprzeczył, jeszcze bardziej się za mną kuląc.
Nie mieliśmy co prawda żadnego kontaktu fizycznego w tym momencie, ale trzymał się mnie tak blisko, że miałam wrażenie jakoby istotnie przylegał do sporej części moich pleców. Był ponadto lekko pochylony na bok, przez który przełożona była jego torba jakoby to ona ściągała go ciężarem do ziemi. Czyżby on...?
— Ja tańczę tylko po pijaku więc chyba się dogadamy. — zaśmiałam się, decydując się zabrać go w miejsce gdzie wcześniej siedziałam z Miel podziwiając widok ratusza.
Nie dość bowiem, że dawało ono odpowiednią do rozmowy przestrzeń oraz chroniło w większej mierze od wścibskiego wzroku przechodniów, to jeszcze pozwalało na obserwację przestrzeni, w jakiej poruszali się nasi przyjaciele. Musieliśmy w końcu patrzeć na to, czy się tym wszystkim nie znudzili i nie wracają, a gdyby już miało to miejsce, natychmiast też dalibyśmy radę do nich dołączyć.
Odwróciłam się więc pospiesznie, odrywając wzrok od Mikasy i Jean'a, tylko po to by z życzliwym uśmiechem chwycić Armina za rękaw koszuli, która na całe szczęście już zdążyła mu wyschnąć. Kiedy jednak nie dostrzegłam z jego strony większego sprzeciwu, niczym Yazmin pociągnęłam go za sobą w znanym przez siebie kierunku.
— Gdzie byłeś jak cię nie było, cukiereczku? — zapytałam uszczypliwie, kiedy już wygodnie usadowiliśmy się na drewnianych skrzynkach.
Patrzyłam na niego kątem oka, lekko się uśmiechając tylko po to by móc stwierdzić to co już dawno było wiadome, a mianowicie to, iż o wiele lepiej czuje się on w mniejszym gronie. Jego niepewny wzrok bowiem wydawał się mi być spokojniejszy, a wcześniej nerwowo zaciskane dłonie, spokojnie spoczywały na jego udach, jedynie lekko drżąc.
— Miel ci się udzieliła? — odpowiedział mi pytaniem na pytanie, odwzajemniając mój gest uniesieniem lekko kącików ust ku górze.
— Spodobało mi się jak cię nazywa. — przyznałam, przypominając sobie przesłodzony głos Yazmin, która ewidentnie nie powstrzymałaby się od tego, gdyby tutaj z nami siedziała.
Wciąż jednak jako pierwsze kierowało mną uczucie entuzjazmu, gdy tylko o niej pomyślałam. Byłam ciekawa jej wywijania na parkiecie do dość przyjemnej dla ucha muzyki, która w spokojnych rytmach koiła zabiegane serce.
Kiedyś, gdy wraz z rodzicami udałam się do gospody, by zjeść obiad oraz odpocząć wraz z nimi od codziennych obowiązków i natknęłam się tam z nimi na podobnego rodzaju zespół, zaciekawiła mnie jedna rzecz. Byłam zainteresowana tym z jakiego powodu coś tak prostego i niezwykłego zarazem jest w stanie sprawić, że smutny i trudny w danej chwili dzień, potrafi zmienić się na przyjemniejszy. Nie wiedziałam też wtedy dlaczego tak bardzo zależało mi na odpowiedzi ze strony rodziców, jednak kiedy tata wspomniał mi o uczuciach, które przekazuje słuchaczom nie potrafiłam uwierzyć w jego słowa.
Wmówił mi wtedy swoim spokojnym oraz ciepłym głosem, że reagujemy tak na muzykę dlatego, że bicie naszego serca, dopasowuje się automatycznie do słuchanej piosenki, przez co empatycznie jesteśmy w stanie ją odebrać. Kiedy więc mamy zły humor i usłyszymy ciepłą oraz pozytywistyczną melodię, powinniśmy choć w niewielkim stopniu czuć się lepiej. Podobnie byłoby zresztą w odwrotnym przypadku. I choć to wspomnienie było raczej dość odległe, w dużym stopniu zamazane przez całe zło, które spotkało mnie potem, to z jakiegoś powodu wciąż potrafiłam przywołać sobie w głowie jego słowa.
Patrzyłam na uśmiechnięte oraz spokojne twarze kręcących się wspólnie osób przy tym klimatycznym akompaniamencie miejscowego zespołu i nie mogłam się nadziwić. Z jakiegoś powodu wszyscy poruszali się bowiem dość podobnie, całkiem tak jakby dokładnie znali układ, ani na moment nie depcząc sobie po stopach. Momentami czuło się, że są to z ich strony jedynie wygłupy, jednak gdy tylko zauważyłam jak dobrze się przy tym bawią, zapragnęłam również i w ten sposób zatańczyć z drogą mi osobą. Ostatnim razem bowiem nie wyszło to zbyt dobrze, ani nie trwało dość długo...
— Byłem na straganach jeszcze po parę książek. Zaciekawiły mnie niektóre tytuły. — napomniał nagle Armin, przerywając mój krótki moment rozmyślań.
Wyjaśnił tym samym powód swojego wcześniejszego zniknięcia oraz ciągłe sprawdzanie czasu na zegarku. Niektóre tytuły w końcu wśród miłośników literatury schodziły przecież jak świeże bułeczki na porannym targu i trzeba było się śpieszyć by cokolwiek dla siebie ugrać.
Wyszedł w ten sposób również i ze swoją inicjatywą, sprawiając że mój humor tylko dodatkowo się poprawił. Może i nie wszystko dzisiaj szło idealnie, ale te drobne gesty z czyjejś strony, które udowadniały, że jesteśmy dla niej wyjątkowi, sprawiały, iż chciało się zostać w obecnym położeniu jeszcze dłużej.
— To mam potem nadzieję, że mi je pożyczysz. — zagadałam do niego półżartem, kiedy wskazał ręką na swoją wypchaną różnymi tytułami torbę. To dlatego była tak ciężka.
— Nie będzie z tym większego problemu. — zgodził się na moją propozycję niemal od razu, jedynie poszerzając swój uśmiech.
Jego gest był jednak tak piękny, a samo poświęcenie oraz zrozumienie tak wielkie, że w moich oczach wyglądał jak anioł zsyłany z niebios, który mimo wykluczenia z grupy wciąż miał coś do dania od siebie. Chciał uszczęśliwiać bliskie mu osoby w indywidualny dla siebie sposób, co wychodziło mu zdecydowanie zbyt dobrze.
— Dziękuję ci z całego serca, cukiereczku! — podniosłam głos, drugi raz nieświadomie naśladując Miel.
Przysunęłam się bowiem do niego, przyciągając do siebie, tylko po to by poczuć jak napina się pod moim dotykiem. Był też dość zgrzany, a ciepło jego ciała zaraz przy sobie sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej radosna. Zdecydowanie jeżeli w ogóle mówiłam o sortowaniu przyjaciół na lepszych lub gorszych — choć zdecydowanie nie powinno się wprowadzać takiego podziału — to zaliczyłabym go zdecydowanie do moich ulubieńców. Nie znałam bowiem nikogo o tak dobrej duszy. Ta kochana osoba jednak zdecydowanie nie przepadała za kontaktem fizycznym, co za chwilę bardzo dobrze mi udowodniła.
— Proszę, przestań. — wymamrotał niewyraźnie, choć wciąż dość głośno bym była w stanie go usłyszeć.
Jego głos ociekał wręcz wstydem, a sama twarz, gdy tylko się od niego stosownie oddaliłam raziła czerwienią widoczną nawet w tym świetle. I choć chciało się go takiego widzieć, te uciekające oczy, wycofanie oraz wszystkie introwertyczne reakcje, które sprawiały że był tym kim był, to jednak nie mogłam stale doprowadzać do tego, by Armin czuł się zmieszany. To tak jakby ktoś kazał mi przez tydzień chodzić po siedzibie jedynie w bieliźnie. Nie stanowiło to element czegoś miłego, a już szczególnie nie tego na co zasługiwał Arlert.
— Wybacz. — wyraziłam swoją skruchę, wewnętrznie się za to karcąc. Nie miałam prawa takim zachowaniem sprawiać, by mój przyjaciel czuł się zawstydzony.
— Powiem ci, że nie spodziewałam się tak dobrej zabawy dzisiaj. — próbowałam zmienić temat, po krótkiej chwili wpatrywania się w coraz bardziej malejącą grupkę tancerzy.
— Nie czuję już w ogóle zmęczenia. — przyznałam się, przypominając sobie również naszą wcześniejszą wymianę zdań, która miała miejsce zaraz przed naszym rozdzieleniem się.
— Cieszę się w takim razie. — odpowiedział mi od razu blondyn. Wyglądał przy tym niemal tak jakby nie pamiętał o moim uścisku, a cały wstyd, który w sobie posiadał wydawał się z niego wyparować.
— Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy. — chciałam nawiązać jeszcze też do paru sytuacji z dzisiaj i spytać Armina co o tym wszystkim myśli.
Nim jednak zdążyłam zadać mu jakiekolwiek pytanie oraz dokończyć mój sam wstęp do wypowiedzi, stało się coś, czego nikt się nie mógł chyba spodziewać. W momencie bowiem gdy tłum rozrzedził się, przy kończącej się piosence, a część par odeszła, poprawiając nam tym samym nasz wzgląd na plac, zobaczyłam nie tylko Mikasę oraz Jeana przytulonych do siebie, ale także Erena oraz Miel, która właśnie mu się wyrwała.
— Dawaj Pan te gitarę! — jej krzyk był słyszalny aż tutaj.
Zamieszanie jakie powstało, gdy Acarabelli podeszła do podwyższenia, po prostu wyrywając jedną z gitar do teraz akompaniującemu mężczyźnie, tylko dodatkowo zwróciło na nią uwagę gapiów. Mieszkańcy zatrzymywali się przy spacerze, by zorientować się co się dzieje, a kiedy nie działo się ich zdaniem nic ciekawego, po prostu wzruszali ramionami i wracali do codzienności.
— Zaraz! Zaraz! Co panienka robi!? — jego głos również niósł się echem w pustej przestrzeni między budynkami, docierając ż do naszych uszu.
Ja oraz Armin jednak zdecydowanie wciąż nie potrafiliśmy skomentować tego wszystkiego, a zachowanie Yazmin wyszło już zdecydowanie ponad wszelkie schematy normalności. I choć wcześniej jedynie żartowaliśmy sobie z faktu, że Miel jest jak hałasujący dookoła człowiek orkiestra, tak chyba nigdy nie spodziewalibyśmy się, iż brunetka może chwycić się za jeden z instrumentów i to jeszcze przed tak dużą publiką.
— Ej wy tam! Tak, do was mówię! — krzyczała, gdy tylko z podwyższenia wydawała się zauważyć nasze sylwetki.
Momentalnie też siedzący obok mnie Armin skulił się w sobie, ze stresu spuszczając wzrok na swoje półbuty, a dłonie łącząc w koszyczek. Ja również nie byłam z tego faktu dość zadowolona i choć zapewne, gdyby nie jej przenikliwe spojrzenie, spoczywające prosto na nas, to już dawno uciekłabym w tłum osób pozostałych przy straganach.
— Chodźcie na parkiet w kółeczko się ustawiać! — nakazała nam, wskazując jednoznacznie palcem na plac przed sobą, gdzie wciąż stał oszołomiony sytuacją Eren.
Działo się tak przynajmniej do momentu, w którym nie zauważyła go młoda Ackerman. Po tym od razu do niego wraz z Jean'em podeszła. Ja natomiast pchnięta przez słowa, czekającej na moją reakcję Yazmin, przełknęłam swój strach i spojrzałam znacząco na Armina, sugerując mu tym samym, by lepiej na mnie zaczekał.
Kiedy jednak przemknęłam pomiędzy skupionymi na mnie tęczówkami nieznanych mi osób oraz dołączyłam do moich przyjaciół, cały stres wydawał się ze mnie wyparować. Byłam w końcu przy nich i nic złego, nawet w tym przypadku, nie mogło mi się stać. Okazało się też, że tę krótką chwilę Miel zdążyła bardzo dobrze wykorzystać. Rozsiadła się bowiem na murku, dosłownie zaraz obok mężczyzny, któremu wyrwała instrument z dłoni, tylko po to by nakazać całej reszcie odpowiedni rytm.
— Dopasujcie się. — narzuciła im swoją interpretację oraz po krótkiej chwili samotnie zaczęła wygrywać pierwsze nuty, które okazały się być ponadto dużo bardziej energiczne od poprzedniej piosenki.
Była wręcz tak specyficzna, że przez moment nie miałam pojęcia co mam robić i jedynie stałam, przyglądając się jak niektórzy zaczynają się łączyć w niewielkie kółka, które kręciły się raz w jedną, a raz w drugą stronę. I pewnie stałabym tak dalej, gdyby nie fakt, że obecni na placu przyjaciele, wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. Za prawą rękę jako pierwszy chwycił mnie Eren, z uśmiechem wprowadzając do naszego, osobistego koła, a kiedy z mojej lewej dołączył się do mnie Jean, poczułam, że wcale nie muszę znać niczego szczególnego, by cieszyć się akompaniamentem Miel w ich obecności.
Miałam też przebłyski wspomnień z mojego pierwszego ogniska, kiedy jak głupia wbiłam na parkiet, ani na moment nie myśląc o tym czy w ogóle umiem tańczyć. Oczywiście, podstawowe zdolności do tego posiadałam, by grane przeze mnie w Podziemiu role wydawały się jak najbardziej prawdziwe, aczkolwiek stanowiło to w większości element jedynie aktorstwa. Kiedy do gry wchodziłam natomiast prawdziwa ja, mogły wydarzyć się różne rzeczy. Może to i lepiej, że nie pamiętam do końca tego co się wtedy działo.
Mimo wszystko wspólne cieszenie się tańcem nie było tak skomplikowane jak się spodziewałam. Kilka obrotów najpierw to w jedną, a potem drugą stronę, a następnie nie tak trudne obroty, klaśnięcia i ukłony, które powtarzały się po refrenach. Czas jednak uciekał mi na tyle szybko, a przyjemna muzyka w tle umilała to wszystko, że nawet nie zaważyłam kiedy Miel skończyła grać na gitarze, z powrotem zwracając ją prawowitemu właścicielowi.
— Dziękuję bardzo! — krzyknęła głośniej, gdy wśród tłumu rozbrzmiały oklaski.
Mieszczanie oraz nieliczna część szlachty nagradzała ją również i uśmiechami, a mniejsi słuchacze wiwatowali, informując ją tym o tym, że jej występ im się spodobał. My natomiast z równie głośnymi oklaskami, obserwowaliśmy zaczerwienioną Yazmin, która zeszłą pośpiesznie z podwyższenia, odszukując nas w tłumie.
— Nie miałam pojęcia, że umiesz grać na gitarze. — wypaliłam od razu, gdy do nas podeszła.
Pewność siebie odznaczała się na jej twarzy, a drobny uśmiech błąkał się po ustach, wskazując na to, że mimo stresu, który prawdopodobnie nie odstępował jej na krok, czuje się również bardzo szczęśliwa. Poprawiła przy tym zachodzące jej na twarz włosy oraz szybciej zamrugała, obdarzając mnie przyjaznym spojrzeniem, które nijak zgrywało się emocjonalnie z jej słowami.
— A skąd mogłaś wiedzieć? — zapytała retorycznie, wzruszając ramionami. Ja natomiast przybiłam sobie mentalną piątkę. Miała rację, znałam ją dopiero kilka godzin.
— Czuje się jakby mi w dupe nogi wrosły. — zawył Jeager, który przez dłuższy czas samotnie mierzył się z energiczną Acarabelli.
Sama może i nie odczuwałam tak zmęczenia, a jedynie lekko się spociłam, aczkolwiek dla nich było to już naprawdę coś mocnego. Spędzili na tańcu w końcu o wiele dłuższą chwilę, nieustannie się ruszając. Jakby tak na to spojrzeć, to mogłabym powiedzieć, że szanowałam ich za to.
— Hah, a ja jakby mi misio miodkiem pięty posmyrał. — udzieliła się po raz kolejny Yazmin, rzucając jednym ze swoich specyficznych porównań.
Momentalnie też głośniej się zaśmialiśmy, nie potrafiąc uwierzyć w jej możliwości dedukcji, a kolejna dawka kolki zebrała się w moim brzuchu, sprawnie przypominając mi o tym, że chociaż już dzisiaj powinnam ograniczyć śmiech. Nie zamierzaliśmy jednak już wracać do ruchu przy rytmie muzyki, a jedynie powróciliśmy do Armina, który jak można się było spodziewać, ze spuszczoną głową oczekiwał naszego pobytu. Musiałam jednak przyznać, że wszystko wydawało się idealnie zgrywać w czasie, gdyż nie zdążyliśmy bowiem dobrze rozpocząć nowego tematu, a przed naszymi oczami pojawiła się pozostała dwójka naszej małej rodziny.
— O Connie i Sasha! — ożywił się Jean, dostrzegając przyjaciół, z którymi naturalnie łapał jakiś lepszy kontakt, jednocześnie dostosowując się do nich pewną częścią swojego charakteru.
Oznaczać to mogło więc tylko jedno — wrócił tutaj Kristein, który lekkomyślnie i bez pomyślunku, podejmował się bójek z Erenem.
— Widzę, że nareszcie przyszliście. — stwierdziłam wiadomy fakt, czując bezpośrednią potrzebę odezwania się.
Odwróciłam się tym samym w ich kierunku, by powitać zarówno Braus jak i Springera, ale kiedy tylko spostrzegłam jak wyglądają, automatycznie pojawiła się we mnie chęć pomocy, której jednak oni z pewnością nie chcieliby przyjąć. Chłopak dźwigał ze sobą bowiem nie tyle, co wypełnione po brzegi torby z prowiantem, to jeszcze na jednym z ramion, przewieszała się przez niego Sasha. Zwiadowczyni ponadto wydawała się w całkowicie innym świece, z trudnością wspierając się na nogach oraz barku Connie'ego.
— Przegapiliście najlepszą zabawę! Czemu tak późno, łysy chłopcze?— oburzyła się lekko wciąż nie tracąca swojego dotychczasowego Acarabelli.
Uniosła przy tym dłoń do góry, proponując im tym niemo, by zwiadowca podszedł do nas bliżej, a kiedy bez najmniejszego zaprzeczenia to zrobił, niespodziewanie wyszczerzył się tak jak już dawno tego nie robił. Uśmiech na jego twarzy bił bowiem taką radością, że we mnie samej coś wydawało ścisnąć się w żołądku. Nie zważając już nawet na majaczącą pod nosem Sashę, wyciągnął ze swojego worka białą poduszkę wyrabianą na tutejszych straganach z gęsich piór, przez co wydawała się być nawet większa oraz bardziej wygodna niż ta poprzednia.
— Musiałem to znaleźć. — pochwalił się, uderzając w poszewkę w taki sposób, że materiał wydał z siebie głuchy dźwięk, a parę piór zdecydowało się z niej wyjść, opadając z gracją na ziemię.
— O nareszcie ją sobie kupiłeś! — ucieszyłam się, dostrzegając przebarwienia czerwonego odcienia na jego bladych policzkach.
— Teraz to będę spał jak suseł. — przyznał nam się na głos, co tylko dodatkowo wydawało się poprawić nam wszystkim humor.
Ponieważ wyspany Connie, stanowił też element energicznego Connie'ego, a przez to nie tylko mogło być ciekawiej, ale również i noc, która raczej w męskich barakach do zbyt miłych nigdy nie należała minęłaby w zdecydowanie cichszej atmosferze. Oznaczało to więc tyle, że Jean oraz Eren w końcu wraz ze Springerem przespaliby całą noc bez najmniejszej pobudki, wywołanej jego wyklinaniami na ból karku.
Obecność jednak zarówno zwiadowcy, jak i widocznie mocno pijanej Braus, która w pełni skorzystała ze swojego dnia, nie pozostawiając zapewne w swojej kieszeni ani cna oszczędności, oznaczał dla mnie nie tylko koniec festynu, ale również i zakończenie dnia, gdzie po powrocie z pełną świadomością wolnego, będę mogła się rzucić na swoje łóżko i nareszcie bardziej odpocząć. Ten dzień choć piękny, zdecydowanie bowiem mnie zmęczył.
— Słuchaj, my chyba będziemy musieli już się zbierać. — jako pierwszy temat został poruszony przez Mikasę, która od razu założyła, że Miel będzie wracać do siedziby osobno.
— Ten dzień był wyczerpujący. — dodał po chwili Armin, przykładając dłoń do ust, tylko po to by przeciągle ziewnąć.
— Tak, zgadzam się z tym. — mruknął niewyraźnie Jean, który "zaraził się" od niego ziewnięciem.
Jak się można było jednak spodziewać, wszystkich nas ogarnęła zaraz fala ogromnego ziewu, który mało co się nie zapętlił, a nasze załzawione oczy oraz obolałe mięśnie, jedynie tylko uprościły nasze myślenie. Teraz zrobiło się już niemal zupełnie ciemno, a słońce całkowicie znikło za horyzontem, w swoje miejsce pozostawiając jedynie wciąż jasny księżyc. Teraz w mieście latarnie stały się jedynym źródłem światła, a my choć znajdowaliśmy się dość blisko jednej z nich, ledwo mieliśmy możliwość, by dość dobrze widzieć wzajemnie nasze twarze.
— Wracasz z nami do siedziby, Miel? — spytałam odruchowo, gdy nikt ze zgromadzonych, nie był na tyle uprzejmy by to zrobić.
I choć dobrze znałam jej odpowiedź po naszej wcześniejszej wymianie zdań, to wciąż jednak posiadałam w sobie cząstkę nadziei, że Yazmin może zmieniła swoje zdanie, decydując się dopilnować nas w drodze powrotnej. Nic bardziej mylnego.
— Niestety nie, dzieciaczki. Muszę jeszcze załatwić parę spraw tutaj. — jej lekko zrezygnowany oraz przepraszający ton niemal od razu dotarł do naszych uszu.
Nieodgadniony wyraz twarzy nie wskazywał odmiennie na żadną z bardziej wyszukanych emocji, natomiast samo podejście wciąż się w stosunku do nas nie zmieniło. Widocznie nawet przy pożegnaniu wydawała się cieszyć naszą obecnością. W końcu byliśmy tutaj nareszcie wszyscy razem.
— No cóż. W takim razie się tutaj rozstajemy. — skwitował Connie, nie do końca nawet odnajdując się bieżącej sytuacji, co tylko realnie świadczyło o tym jak dużo ich ominęło.
Ja natomiast tylko smutno mu potwierdziłam, skanując ukradkowo wzrokiem po twarzach innych, które jednak też wydawały się być równie zawiedzione. Z jakiegoś powodu stało się to też dla mnie pocieszające. Nie tylko ja pragnęłam spędzić z Yazmin jeszcze chociaż krótką chwilkę. Jak bardzo byśmy jednak tego nie pragnęli, nie mogliśmy wpływać na jej decyzję, a przynajmniej nie w tak nachalny sposób.
— To cześć wam! Śpij dobrze łysy chłopcze, a ty cukiereczku więcej jedz, boś marny! — wesoły ton Miel był jednak ponownie dla mnie jak miód na uszy.
Podeszła po kolei do każdego, by stosownie się rozstać, a delikatny zapach jaśminu, bijący od niej rozsiadł się między nami, kiedy przytulała nieprzytomnie każdego z osobna, oddając jej przy tym trochę swojego ciepła. Uśmiechała się przy tym cały czas, dodatkowo udowadniając tym swoją siłach i choć mi oczy zachodziły znajomą mgłą, również starałam się ten gest w stosunku do niej odwzajemniać.
— Eren, odwiedź mnie też czasem w gabinecie. Fajnie będzie razem powspominać. — zaproponowała jeszcze po raz ostatni odwiedziny, gdy jako ostatniego wśród nas zdecydowała się uściskać.
I choć wciąż nie mieliśmy pojęcia, co łączy ich dwójkę, widocznie postanowiliśmy się wstrzymać od zadawania pytań — a przynajmniej dzisiaj. Ich relacja w końcu wydawała się być nie tylko dla mnie zbyt skomplikowana, by teraz zabierać nam czas i od nowa zatrzymywać w mieście.
Mocniejszy wiatr powiał, całkowicie roztrzepując mi włosy, a gęsia skórka jedynie zwiększyła się na ciele, potęgując uczucie zimna. Ja jednak mogłam jedynie żałować w tym momencie, że nie ubrałam na siebie nic cieplejszego, co pozwoliłoby się mi ogrzać, a jedynym co pozostało w mojej torbie okazał się jedynie pluszak oraz pozostałe po bochenkach chleba okruszki. Mogłam przy tym winić jedynie siebie.
Miel natomiast jeszcze raz spojrzała na nas nostalgicznym wzrokiem, nie gubiąc swojego entuzjastycznego uśmiechu. Prawą z dłoni poprawiła w podobny sposób do mnie, swoje kosmyki włosów, a następnie bardziej naciągnęła na ramiona, zwiadowczą kurtkę. Później jedynie odwróciła się do nas plecami i wzięła głębszy wdech, by w charakterystyczny dla siebie sposób podnieść głos, zwracając na siebie całą uwagę.
— Miło było was poznać! Do kiedyś, dzieciaczki! — uniosła dłoń ku górze, jakoby machała do kogoś przed sobą, co jednak jednocześnie wskazywało na to, że żegna się właśnie z nami.
Następnie całkowicie powoli i bez pośpiechu ruszyła przed siebie, energicznie przebierając nogami, a żołnierski krok prowadził ją dumnie w stronę zamykającego się już festynu, gdzie sprzedawcy cierpliwie składali swoje stragany oraz zabezpieczali towary.
— Dobrej nocy! — odpowiedzieliśmy jej zbiorowo i jednogłośnie, jakoby taka synchronizacja była dla nas czymś istotnie prostym. Zrobiliśmy to też na tyle donośnie, by na pewno nas usłyszała.
Ogólnie odczuwany był przy tym przez nas przykry klimat rozstań, a wspomnienia wesoło skakały po głowie, przyrzekając sercu iż kiedyś Yazmin jeszcze powróci, by dać im nową dawkę wrażeń. Nic w tym nie było jednak dziwnego, a nasza reakcja na rozstanie była jak najbardziej naturalna. Pożegnania w końcu zawsze były smutne i bolesne. W tej kwestii nic się nie zmieniło.
Ja miałam jednak wrażenie, że to właśnie Miel sprawiła dzisiaj, że na nowo byliśmy w stanie zgrać się jako całość, nie tylko podczas tańca, ale również i w czasie prostych przekomarzanek słownych. Yazmin zachowywała się bowiem tak, jakby już kiedyś przynajmniej raz nas spotkała i bezsprzecznie wykorzystywała to do tego, by czuć się wśród naszej grupy swobodnie, a wręcz momentami wydawała się być jej częścią.
Wszyscy patrzyliśmy jeszcze jak jej drobna sylwetka coraz to bardziej się oddala, a cynamon jej pasm choć wciąż dość zauważalny, rozpływa się powoli w tłumie oraz ciemności, ostatecznie znikając nam z pola widzenia. Po tym jak straciliśmy ją z oczu, wciąż przez moment tkwiliśmy ciszy, jakby właśnie jeden element szczęścia, który podtrzymywał dzisiaj wielokrotnie tematy do rozmowy, właśnie zniknął. Nie było to też całkowicie kłamstwem.
Uwierzyliśmy bowiem w nią, tak jak ona wydawała się wierzyć w nasze zgranie, a jej obecność nadała nam sił, by walczyć o swoją wzajemną przychylność, a także się szanować. Po tym jednak jak zrobiło się zdecydowanie zbyt chłodno, by dłużej tkwić w tym miejscu, a kolejny z muzyków wydawał się sobie odpuścić, w akompaniamencie samotnej gitary oddalaliśmy się od ratusza, a potem od rynku, by odnaleźć gospodę, w której pozostawiliśmy swoje wierzchowce.
Po tym gdy ze wspólnej składki zapłaciliśmy właścicielowi, za wyświadczoną dla nas przysługę, każdy wyprowadził swojego konia, usadawiając się wygodnie na wciąż nałożonym na nim siodle. Choć ból przy wyskoku wciąż dawał o sobie znać, a głowa wciąż pulsowała od emocji, przewodząca naszej grupie Mikasa jako pierwsza popędziła swojego wierzchowca i z ostrożnością skierowała się w stronę wyjazdu z miasteczka, obierając kurs na stary zamek, w którym mieściły się nasze pokoje.
Chłodne powietrze uderzało mnie w twarz, kiedy wyjeżdżałam na Black'u w pustą przestrzeń pól, pokrytych jedynie dojrzałymi już plonami, a zapach nocy napawał serce jeszcze większym spokojem. Budynki oraz światła zniknęły za moimi plecami, niemo zapraszając mnie tutaj na kolejną uroczystość. Wiatr rozwiewał moje włosy, na ciele pojawiała się gęsia skórka, a w uszach dudnił galop naszych koni. Niektórzy z towarzystwa nie rwali się do rozmowy, tak samo jak i ja podziwiając nocne krajobrazy, natomiast Connie jak to często bywało, nucił pod nosem tylko sobie znaną nutę, która wyjątkowo przypominała melodię wygrywaną dzisiaj przez Yazmin. Mimo to, z pewnego rodzaju ulgą, zmęczeniem oraz wdzięcznością posłałam spojrzenie w kierunku górującego nad naszymi głowami księżyca.
— Iście szalony dzień... — wyszeptałam niemal bezgłośnie przymykając oczy, tylko po to by dać w pełni ponieść się naturze mojego wierzchowca, który dobrze wiedział gdzie ma się udać.
W końcu to tam było miejsce, gdzie wspólnie mogliśmy odpocząć po tym z pewnością szalonym dniu. Nasz dom, w którym spokojnie mogłam przypomnieć sobie wszystkie ważniejsze wydarzenia, od nowa je analizując, by aby na pewno tego, co dla mnie istotne nie zapomnieć. To był w końcu mój pierwszy festyn z rodziną oraz nowe doświadczenia, jakie wiele mnie nauczyły. Takie momenty w życiu warto trzymać u siebie głęboko sercu i nie tylko zachowywać to co się wtedy czuło, ale także zapamiętać uśmiechy bliskich nam ludzi. Po prostu już zawsze pamiętać.
****
Słońce z całą swoją siłą uderzało w jego bladą twarz, która przez te kilkanaście godzin zdążyła pokryć się zarostem. Minęło naprawdę bardzo dużo czasu od kiedy Bieler uporządkował praktycznie wszystkie swoje sprawy. Teraz jedynie wraz z tobołkiem starannie zawiniętym na plecach, w którym znajdowała się jego roczna córka zmierzał prosto do stolicy — do Suzanne. I choć transport tak małego dziecka na koniu przez tyle godzin wydawał się na początku dość problematyczny, a wręcz ordynarny, to dziewczynka dość dobrze zniosła właśnie tę formę przejazdu.
Wiedział, że żona bardzo się o niego bała. Że nawet jeżeli tego nie mówiła, pragnęła by zrezygnował z wojska i zamieszkał wraz z nią oraz Anastazją w skromnym domku. Choć kobieta sama pochodziła raczej z bogatego domu jak na współczesne standardy, tak była w stanie porzucić swój stan oraz godność mieszczanki, by poślubić żołnierza, który marzył o byciu zwiadowcą.
Z miłości była w stanie zrobić dla niego wszystko. Dzięki uczuciu trwała każdego dnia, trzymając za niego kciuki. Zajmowała się swoim słońcem, które choć bardziej przypominało ją samą, również miało zadatki na energicznego i ambitnego człowieka. Anastazja posiadała w końcu nieskończone złoża energii, które ktoś z tak słabym zdrowiem jak Suzanne rzadko był w stanie ujarzmić.
Opiekowała się domem, z wiarą przy każdej przechadzce, posyłając spojrzenie w kierunku drzwi. Sprzątała, gotowała i szyła, stając się z czasem w każdej z tych czynności coraz to lepsza, a kiedy ponadto w domu było dziecko nawet nie myślała o tym, by przez sekundę się nudzić. Cieszyła się swoim życiem takim jakie było i nawet kiedy oczekiwała od niego czegoś więcej, to była na tyle wyrozumiała, by o to nie prosić. Otrzymała w końcu już dostatecznie dużo.
Pragnęła patrzeć na uśmiechy bliskich, którzy robią to, co naprawdę ich cieszy i starała się utrzymać ten stan rzeczy jak najdłużej. Dlatego właśnie zimą sama rąbała drewno, nie prosząc o to nikogo wokół — ponieważ właśnie w ten sposób zapewniała Anastazji ciepło, w którym tak pięknie się bawiła. Robiła to, by nie musieć zawracać nikomu głowy, sprawiając dodatkowe problemy i zabierając radość, którą mógłby spożytkować na coś innego. Nie brała w tym czasie pod uwagę tego, że ten ktoś — tak samo jak ona — potrzebował drewna do rozpałki w piecu i mimo wszystko, mógłby jej pomóc.
To właśnie dlatego nigdy nie powiedziała mężowi, że wolałaby, żeby wrócił na zawsze do domu. Nigdy nie wyznała mu, że jej największym marzeniem był jego widok zaraz obok w łóżku każdego dnia, tego jak spokojnie oddycha i wita ją swoim niezastąpionym uśmiechem. Nie zrobiła tego, gdyż wiedziała, że gdyby to zrobiła, Alexander z pewnością zrobiłby wszystko by ją uszczęśliwić — nawet rezygnując z czegoś, czego sam od zawsze pragnął. Ponieważ dla ukochanej osoby wzajemnie zrobiliby wszystko.
Suzanne stłumiła więc sobie tę chęć, co dnia witając chłodną połowę łoża małżeńskiego oraz niewielkie łóżeczko. Polegała wtedy w dużej mierze na swojej wyobraźni, przypominając sobie spokojną twarz męża, która w dalszym stopniu przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Śledziła z zapartym tchem informacje o wyprawach zwiadowców i nie traciła nadziei, posyłając swój wzrok w kierunku drzwi, przez które on miał wejść oraz uwięzić ją w swoich szerokich ramionach, gdy już bezpiecznie wróci do domu. Dla Alexandra była się w stanie zmierzyć w końcu ze wszystkimi przeciwnościami losu.
Bieler'owie idealnie się rozumieli i zgrywali. Wiedzieli, że kluczem do pogodzenia się jest spokojna rozmowa i wysłuchanie swoich argumentów, a partnerstwo to nic innego jak wzajemny szacunek oraz pomoc. Oboje mieli dość smutną przeszłość, gdzie grali kogoś, kim nie chcieli być, a kiedy nareszcie wyrwali się z tamtej zakłamanej rzeczywistości, trafili na siebie i stworzyli związek, w którym nikt nigdy nie śmiałby nikomu nic narzucać.
Chcieli przeżywać każdy dzień w taki sposób jakby miał być tym ostatnim, doceniali drobne gesty, chwile razem oraz pojedyncze uśmiechy, a kiedy tylko mogli, sprawiali by ta druga osoba nie musiała czuć się za bardzo wszystkim obciążona. Oczywiście czasy były raz lepsze, raz gorsze, jednak za każdym razem pocieszała ich przy tym myśl, że jakie by one nie były — w końcu przeminą.
To, co jednak działo się w ostatnim okresie nie napawało wcale optymizmem. Choroba Suzanne mocno odbiła się na Alexandrze, który nie potrafił racjonalnie myśleć, kiedy jego małżonka była w potrzebie. Podczas ćwiczeń myślał czy wszystko z nią dobrze, czy ich córka u ciotki aby na pewno ma się dobrze i czy możliwie stan kobiety się poprawia. Zaplanował sobie, że po tym jak przetrwa wyprawę, razem z Anastazją pojedzie do stolicy, by ujrzeć jej ciepły uśmiech oraz czekoladowe spojrzenie. Ekscytował się na myśl jej rumianych policzków oraz słodkiego głosu, a pod palcami mógł wręcz poczuć dotyk jej delikatnej skóry dłoni, które chwytają jego policzki, ściągając go tym samym do pocałunku.
Pot ściekał mu z czoła kiedy upał nasilał się podczas tej wyjątkowo ciepłej soboty, a gardło błagało o łyk chłodnej wody. Z pewnością gdyby nie to, że byli już tak cholernie blisko, zrobiłby mały postój by odpocząć i napoić gaworzącą Anastazję. W obecnym stanie zdecydował się jednak przetrzymać dłużej i tak już wytrzymałą na trasy klacz, którą otrzymał w pierwszym dniu przydziału do korpusu i dopiero na miejscu, gdy emocje już opadną — zająć się wszystkim co bardziej istotne.
Gnał ze swoją wyjątkowo rozbawioną córką aż do domu lekarza, któremu powierzył małżonkę. Popychał swojego wierzchowca ile sił, próbując w większym stopniu amortyzować wstrząsy, nie wyrzucając z głowy obaw. Mężczyzna był zaufanym mieszczaninem, który interesował się różnymi trudnymi przypadkami patologii w obrębie murów, a mówiło się że w niektórych przypadkach dokonywał cudów. Dla Alexandra jednak to właśnie Suzanne była cudem i wierzył w to, że człowiek który dokonuje rzeczy niemożliwych dla przeciętnych lekarzy, sprawi że jego cud wróci do domu z tą samą energią, którą tak kochał i doceniał.
— Wszystko będzie dobrze. — pocieszał jednocześnie siebie i uderzającą go w tył głowy Anastazję, która ewidentnie zbyt dobrze się dzisiaj bawiła. Powoli zszedł z konia i w gwoli przyzwyczajenia, przymocował go do stojącego nieopodal drzewa, a następnie odwrócił się w stronę kamienicy.
Uniósł swoje błękitne oczy na ścianę znajomego budynku, który kilka dni temu odwiedzał i poprawił już lekko przydługie włosy, które zaczynały zasłaniać mu pole widzenia. Małe rączki ciągnęły posiwiałe pasma przy potylicy, a drobne nogi lekko uderzały go w plecy, kiedy zmierzał do drzwi wejściowych, na co Alexander uśmiechnął się krótko. Mimo wszystko, co by się nie działo nie był w tym wszystkim sam.
Okolica była dość ładna i spokojna. Sprzyjała rozwojowi, a nowi ludzie jakby naturalnie do niej napływali, przyczyniając się do dodatkowego jej upiększania. Bo czy było coś w tych czasach weselszego, niż kolorowa dzielnica po której biegały dzieci, a ludzie z uśmiechami na twarzach witali siebie nawzajem? To miejsce wydawało się wręcz stworzone do życia i to w takim stopniu, że można było podejrzewać, iż przez krótki moment ktoś potrafiłby zapomnieć o widocznych z każdej strony murach. Czuło się więc tutaj nie tylko spokój, ale i pewnego rodzaju wolność.
Dwupiętrowy budynek imponował Bieler'owi swoją wielkością i mimo, że wciąż nie można nazwać go było szpitalem, to jednak wyjątkowo dobrze spełniał on jego funkcję. Na oknach, w doniczkach wisiały krwiste pelargonie, a zielona barwa bluszczu zakręcającego się na ścianie przy samym wejściu, ładnie kontrastowała z lekko pożółkłym kolorem elewacji.
Alexander westchnął głośniej, czując narastające w nim napięcie. Bał się tego, co przekaże mu osoba, której tak bardzo zaufał. Nie znał bowiem diagnozy, ani przewidywanego czasu rekonwalescencji, jednak przez swoje przyzwyczajenia oraz zasady, postanowił na lekarza nie naciskać. Dobrze zdawał sobie bowiem sprawę, że potrzeba czasu by dokonać odpowiedniej diagnozy, a co dopiero jeżeli chodziło o wdrożenie odpowiedniego leczenia. Radecki nie wzywałby go w końcu do siebie, gdyby coś nie było na rzeczy.
Każdy schodek, na którym jednak stawiał stopę, wydawał się być jak metrowy głaz coraz to bardziej obciążający jego nogi. Suchość w gardle potęgowała się niemiłosiernie, a głowa pulsowała od gromadzących się w niej myśli. Pot spływał z jego czoła, oczy szczypały, a ręce trzęsły się kiedy unosił je wyżej — by zapukać. Strach ogarniał go samego jeszcze bardziej niż przed samą wyprawą.
Mężczyzna zacisnął powieki, próbując wziąć głębszy wdech, który jedynie nieznacznie przyniósł mu ulgę, po czym w znanym tylko sobie rytmie, zastukał trzykrotnie w ciemne deski. Po tym mógł już tylko nasłuchiwać zbliżających się po drugiej stronie kroków, a Anastazja jakby naśladując swojego ojca również ucichła, jedynie mocniej zaciskając piąstki na siwych kosmykach jego czupryny.
— Panie doktorze! Już jestem! — Bieler odruchowo podniósł głos, stając twarzą w twarz z młodszym od niego doktorem.
Schludna koszula w odcieniu granatu starannie przylegała do jego ciała, jakby szyta była na miarę. Brązowe, lekko wpadające w kasztan włosy zostały związane w średniej wielkości kitę, a ciemne — wręcz czarne — tęczówki spoglądały na Alexandra z szacunkiem. Lekarz Radecki bowiem dobrze zdawał sobie sprawę z kim ma do czynienia, a mało tego — od kilkunastu godzin — to właśnie zwiadowcy wyczekiwał.
— Co z nią? — wymamrotał szatyn, spoglądając na jego dziwnie zawiedzoną twarz.
Mężczyzna bowiem od samego początku kiedy go poznał, ani na moment nie wydawał się być zaniepokojony. Był pewny tego co robił i mówił, podejmował decyzje z całkowitą tego odpowiedzialnością. Starał się być również szczery, co nie raz spotykało się z realną krytyką posyłaną w jego kierunku przez przyjezdnych. Teraz jednak w tych ciemnych oczach kryło się coś, czego Bieler obawiał się najbardziej — żal.
— Proszę wejść. — odparł cicho, spoglądając ukradkiem na wychylającą się zza głowy Alexandra dziewczynkę.
Dziecko w żadnym stopniu nie wydawało się jednak podejrzliwe. Mała brunetka widziała wszystko w takich barwach w jakich było naprawę, choć czasami kolory mogły jej się wydawać trochę nazbyt przesycone. Lekko się uśmiechała, rozglądając się po pomieszczeniu, które widziała po raz pierwszy na oczy. Zaciekawienie cisnęło jej się na twarz, a zaróżowione od wysokiej temperatury policzki pod wpływem spięcia jej małej twarzyczki, przypominały dobrze wypieczone bułeczki.
Alexander natomiast w ciszy, za poleceniem lekarza wszedł do środka, kierując się do prowizorycznego salonu, który jednak w większym stopniu przypomniał salkę do przyjęć niżeli miejsce do odpoczynku. Przy lewej ze ścian zostały postawione najprostsze, drewniane krzesła, na których dla wygody położono, przypominające worki do ziemniaków, poduszeczki, a naprzeciwko znajdował się stolik z wyłożonym na samym środku flakonem piwonii o mocnym wysyceniu różu. Samo pomieszczenie również było dość nijakie, gdyż kolor ścian, choć zbliżony do tego, który został użyty na zewnętrznej elewacji, odbiegał od niego w stopniu, w jakim Alexander za nic nie mógłby ich do siebie przyrównać.
— Może Pan usiądzie? — zaproponował mu Radecki, sam nie trudząc się czekaniem, aż Bieler wykona jego polecenie.
Mężczyzna oparł się na jednym z krzeseł, zakładając przy tym nogę na nogę, po czym sięgnął do kieszeni, by wyjąć z niej kontrastującą z jego koszulą chustę. Jedną z dłoni poprawił włosy, a biały materiał zarzucił sobie na ramię, by wyrównać rękawy przy nadgarstkach. Alexander natomiast zestresował się jego zachowaniem i mimowolnie usiadł zaraz obok niego, przełykając głośniej ślinę.
Zapanowała pomiędzy nimi dość znacząca cisza, podczas której Bielera wręcz korciło, by wydusić z mężczyzny wszystko co przed nim ukrywa. Oboje wraz z Anastazją byli w końcu zmęczeni i w tym momencie zrobiłby najchętniej wszystko, by mieć to już za sobą. Zapłacił za pobyt żony z góry, więc uważał, że nie musi przejmować się już formalnościami. Teraz zależało mu jedynie na informacjach.
Z czasem jednak jego córka zaczynała robić się coraz bardziej niecierpliwa. Początkowo jedynie wierciła się mu na plecach albo wyrywała mniejsze kosmyki, posiwiałych włosów, ale było to jednak tak mało aprobujące zajęcie, że szybko straciła nim zainteresowanie. Czekoladowe oczy rozglądały się więc po otoczeniu całkowicie nieusatysfakcjonowane i dopiero gdy natrafiły na wyróżniający się materiał, obecnej na ramieniu lekarza chusty, w dziwny sposób rozbłysły.
Anastazja natychmiast zaczęła wyciągać w tamtym kierunku rączki, wychylając się zza karku ojca. Niechlujnie gaworzyła, plując nie raz na twarz Alexandra, a kiedy kręcenie się nie wywołało żadnej reakcji ani u Bielera, ani Radeckiego, dziewczynka biorąc głębszy wdech, zaczęła nieudolnie, aczkolwiek zrozumiale seplenić.
— Le...vi! — składała ze sobą sylaby, skupiając spojrzenie na śnieżnobiałym skrawku bawełny.
— Levi! — krzyknęła głośniej ponownie, gdy oszołomiony lekko jej reakcją lekarz, drgnął unosząc w jej kierunku głowę.
Słodki głos dziecka był w końcu miłą odmianą dla kogoś, kto codziennie słyszał jedynie krzyki cierpiących, i choć sam nigdy nie miał przyjemności opiekować się dzieckiem, to patrząc na tę małą istotę, przypominał sobie o swoim dzieciństwie. Dziwne ciepło rozlewało się po jego piersi, a smutny uśmiech błąkał się na ustach, jakby chcąc zażegnać negatywne informacje krążące po głowie. Choć tak bardzo nie chciał robić tego tej rodzinie, wiecznie nie mógł też milczeć. Alexander mu w końcu zaufał. Nie chciał go zawieść.
— Może zostawimy dziecko z moją żoną? — odważył się w końcu spytać, wskazując na wciąż wpatrującą się w niego radośnie dziewczynkę. Bieler natomiast uniósł jedynie brew, mocniej zaciskając pięści. Czyżby...?
— Sprawa jest dość subtelna. — dodał Radecki, czując ze strony Alexandra wyraźne napięcie.
Nie miał co prawda pojęcia, czy mężczyzna domyśla się, o co może mu chodzić, jednak nie mógł tego stuprocentowo założyć. Nie wyglądał bowiem na kogoś, kto by wiedział, a sama propozycja miała być jedynie formą zapobiegawczą. Lekarz nie chciał bowiem, żeby Anastazja była świadkiem tego wszystkiego, czego on doświadczył w dzieciństwie. Dzieci powinny się bowiem cieszyć swoją cudowną nieświadomością i niewinnością, jak długo tylko mogą. Czas przecież tak szybko wydaje się przelatywać przez palce.
— Rozumiem. — Alexander jawnie zgodził się na jego propozycję, kątem oka badając stan córki, która nie wyglądała jednak na tak zmęczoną jak on sam.
Oboje jednak zaraz wraz z brunetem wstali, jakby rozumiejąc się nawzajem, a ciążący na plecach Bielera tobołek, w którym niczym w nosidełku siedziała jego pociecha, znajomo wbił mu się w barki pod jej ciężarem. Choć roczne dziecko nie było co prawda zbyt ciężkie, to po tylu godzinach nawet wprawionemu żołnierzowi zaczynało ono przeszkadzać.
— Mógłbym? — zapytał Radecki, podchodząc do zwiadowcy bliżej.
Dłonią wskazał na tył jego pleców. Wzrok miał łagodny, a twarz obojętną, jednak mimo krótkiego okresu czasu jaki Alexander wraz z nim spędził, jakimś dziwnym trafem wydawał się mu nawet ufać. Nie był bowiem taki jak inny w jego fachu i choć z pewnością lubił się chwalić swoimi umiejętnościami, tak w razie potrzeby przejawiał wobec pacjentów oraz odwiedzających, ogromną empatię.
— Pewnie. — potaknął mu, lekko odchylając się do tyłu, by ułatwić mężczyźnie wyjęcie Anastazji z tobołka.
Dziecko jednak zadziwiająco łatwo było wyciągnąć, a dziewczynka nawet realnie wydawała się z nimi współpracować. Bowiem z niewiadomego ich dwójce powodu, ciągnęła do lekarza bardziej niż do innych obcych, a kiedy tylko znalazła się w ramionach doktora, zapiszczała radośnie, chwytając za przewieszoną przez jego ramię białą chustę.
Mężczyzna czując to, poprawił ją sobie w ramionach i z zainteresowaniem patrzył jak ta łapie za materiał, zaczynając się nim bawić. Alexander natomiast wyczekiwał niezbyt cierpliwie dalszego rozwoju wydarzeń, co w jego obecnym stanie wydawało się wcale nie łatwym zadaniem.
Radecki pocieszająco się w jego kierunku uśmiechnął, co niestety niezbyt dużo dało, a następnie przymknął oczy, biorąc głębszy wdech. Z tego co pamiętał, to jego żona o tej porze powinna znajdować się w umieszczonej zaraz nad nimi jadalni, przygotowując coś na obiad nie tylko dla nich, ale również dla zatrzymujących się tutaj pacjentów. Zatem niewiele czasu powinno zająć mu zabranie tam małej brunetki i wrócenie na miejsce, do żądającego niemo prawdy mężczyzny. Lekarz przygryzł policzek od środka.
— Proszę mi dać chwilę. Zaraz do Pana dołączę. — poinformował zwiadowcę, tylko po to by odwrócić się na pięcie w stronę korytarza, którym tutaj razem przyszli i zniknąć za futryną.
W tym też momencie Alexander został całkowicie sam ze sobą i myślami. Ponownie usiadł na krześle, wypuszczając z płuc powietrze i nachylił się, opierając łokcie na kolanach. Zaraz potem przyłożył również do rąk czoło i przymknął oczy, próbując się w ten sposób uspokoić.
Czuł jak w piersi od stresu serce wali mu jak szalone, a mięśnie już przez dłuższy czas spięte, chcą zaznać ukojenia w postaci rozluźnienia. Pośladki i nogi od galopu oraz starannej amortyzacji drgań, również go bolały. Nie spał odkąd wrócił zza murów, w głowie kręciło mu się niemiłosiernie, a myśli choć z pewnością nie powinny, odbiegały w jak najbardziej drastyczne scenariusze.
Nie chciał wierzyć w to, że Suzanne mogła nie dać rady i nie wytrzyma. Miał nadzieję, że powita go swoim uśmiechem po wejściu do niewielkiej salki, gdzie odkładał jej słabe ciało, które całe dygotało od towarzyszących jej dreszczy. Pamiętał jak trudno było mu ją tutaj zostawić, jak trzęsącymi się dłońmi, wpychał Radeckiemu banknoty do kieszeni, jak w amoku ledwo dotarł do siedziby korpusu i oporządził konia, by zaraz siłą skłonić się do snu.
A teraz kiedy znowu tutaj był, w tym pomieszczeniu, w tym miejscu, ponownie spotykając się w cztery oczy z tym lekarzem — nie mógł powstrzymać wątpliwości. Cisza jedynie bardziej piszczała mu w uszach, w gardle paliła suchość, pot spływał mu po plecach od panującego w pokoju zaduchu, a na języku kłębiły się niewypowiedziane przekleństwa, które przy swojej córce wciąż hamował, gryząc się na czas w język.
Każdy szmer wydawał mu się być głośniejszy, krzyki pacjentów z głębszej części budynku docierały do jego uszu, nieprzyjemnie obijając się o błony bębenkowe. Miał pojęcie, że każdy kto tutaj trafił cierpiał na różne dolegliwości i to nie tylko zdrowotne, w niektórych salach wciąż mogli walczyć o swoje życie zwykli cywile, których oszczędności życia zostały wyłożone na nadzieję, iż jednak uda im się oszukać los.
I choć przez moment Alexander również posiadał swoje światło, obraz uśmiechu żony w myślach, pamięć jej dotyku i ciepło jej głosu, to jak bardzo by tego nie chciał — zaczynał wątpić. Kiedy bowiem nie ma się możliwości podjęcia pewnego zadania, nic nie potrafi się zrobić, jakoś przyczynić się do rozwoju sytuacji, gdyż po prostu nie ma się do tego kwalifikacji, nie dość że czuje się bezradność, to przestaje się ufać osobie, która dała człowiekowi choć małe ziarenko nadziei.
Mimo że wciąż się wierzył, to nie posiadał się już tej siły by się w tym umacniać, a obawy zamiast zniknąć przyćmiewane tym uczuciem tylko dodatkowo wkradały się do duszy przez pojawiające się w niej dziury. Człowiek stresował się, ponieważ nie potrafił inaczej. Człowiek męczył się, ponieważ za bardzo mu zależało. Człowiek tak po prostu, nie potrafił przestać martwić się o osobę, którą pokochał.
Zastanawiał się też mimo wszystko gdzie zniknął Radecki wraz z jego córką. Nie znał przecież całego rozkładu domu, a przez rozbicie emocjonalne, nie mógł w pełni stwierdzić czy mężczyzna, któremu mimowolnie zaufał nie chce w jakiś sposób skrzywdzić Anastazji. Skupił się na sobie i swoim złym samopoczuciu, na wątpliwościach oraz strachu, całkowicie tłamsząc podpowiedzi pozostałego w nim instynktu, który nie raz ratował go z opresji.
Mimo wszystko jednak lekarz nie wydawał się kimś, kto chciałby mu zaszkodzić. Spokojne rysy twarzy i w miarę schludny wygląd wcale nie wskazywały na to, by miał w zwyczaju dopuszczać się czegoś bardziej niegodziwego. Samo usposobienie również wydawało się nie skłaniać do podobnego rodzaju myśli, aczkolwiek umysł rodzica zawsze we wszystkim widział niebezpieczeństwo, jeżeli chodziło o jego dziecko. Zwykła droga dla większości była jedynie miejscem, gdzie można było udać się na spacer, aczkolwiek wprawne oko Alexandra, potrafiłoby na nim dostrzec nierówności, na których Anastazja mogłaby zedrzeć kolano. Tak samo zbyło zresztą ze wszystkimi, czekającymi na jego córkę zmaganiami.
Czas jednak nie pozwolił Bieler'owi na dłuższe użalanie się nad sobą, gdyż powolne kroki skórzanych półbutów Radeckiego znowu rozniosły się po korytarzu, coraz to bardziej się nasilając. Po chwili więc stało się jasne, że lekarz znajdzie się w pomieszczeniu lada moment i zarówno dla zwiadowcy, jak i dla doktora zacznie się najtrudniejsza część rozmowy. Skoro mężczyzna sam z siebie zaproponował, że lepiej by było gdyby Anastazji nie było w pobliżu, podczas gdy będą rozmawiać — coś musiało być na rzeczy i to zdecydowanie nic dobrego.
— Już jestem. — w salonie rozbrzmiał w końcu cichy, aczkolwiek również poważny głos.
Alexander ożywił się na jego widok i kierowany potrzebą rozładowania swoich emocji, wstał by do niego podejść. Czuł jak drżą mu dłonie, a obecna w gardle gula powiększa się bardziej, w coraz to większym stopniu, uniemożliwiając mu przełknięcie śliny, nie wspominając już o wypowiedzeniu w jego kierunku jakiegokolwiek słowa.
Bieler walczył ze sobą kiedy spoglądał w ciemne tęczówki lekarza, sam nie wiedząc czy chce znać prawdę, czy jednak nie. Zaciskał szczękę, równocześnie w tym samym czasie nasilając ścisk w już dawno gotowych do uderzenia pięściach, które jednak nigdy tak naprawdę nie miały zamiaru kogokolwiek skrzywdzić. Radecki zacisnął usta w wąską linię, głośniej przełykając ślinę tylko po to, by spuścić wzrok. Ręką powoli sięgnął do kieszeni, grzebiąc w niej dłuższą chwilę, a kiedy powoli coś z niej wyciągnął, z lekkim ociągnięciem przyciągając ją do serca, coś spowodowało, że bariera milczenia jaka dotychczas go powstrzymywała — całkowicie runęła.
— Gdzie ona jest? Co z Suzanne? — zapytał, skupiając wzrok na dłoni lekarza, która wciąż kurczowo przyciskana była do jego ciała.
Błagalny ton rozbrzmiewał w pomieszczeniu jak echo, podczas gdy pewny siebie zwykle Radecki, wewnętrznie się w sobie kulił, walcząc z nigdy wcześniej nie pojawiającym się u niego poczuciem winy. Brązowa kita włosów zsuwała mu się z ramienia, a na czole pojawiła się kropla potu wywołanego powstałym napięciem. Przygryzając wargę, spojrzał na zatroskaną twarz Bieler'a i mocniej zacisnął pięść. Nie miał odwrotu. Musiał przyznać się do swojej porażki.
— Bardzo mi przykro, ale niestety nie zdążył Pan. — wymamrotał przyciszonym głosem, który był dla Alexandra niczym wyrok. Czuł jak strzała informacyjna przebija mu serce, a umysł nie potrafi pojąć powagi sytuacji.
Prawdopodobnie każdy, kto kiedykolwiek stracił kogoś dla siebie ważnego miał taki moment, gdzie myślał, że dana informacja jest tylko cholernym żartem, który zaraz zostanie mu wyjaśniony, a znana mu dotychczas rzeczywistość powróci — nie było jednak nic bardziej mylnego. Same uczucie również znikało tak szybko jak się pojawiało, a nieopisany ból stawiał człowieka w całkowitej bezradności i niewiedzy.
— Odeszła niecałe dwie godziny temu. — kontynuował lekarz, dostrzegając kątem oka jak mężczyzna, stojący naprzeciw niego znacząco zbladł.
Sam wielokrotnie powracał do momentów spędzonych w towarzystwie Pani Bieler, gdyż mimo swojej choroby do ostatniej chwili, wydawała się być bardzo pozytywna, a nawet powiedzieć można było, że radosna. Z uśmiechem na twarzy czekała na męża, opowiadając o jego niezwykłej pracy oraz odwadze, a także o swoim udanym — jej zdaniem — życiu, w którym niczego jej nie brakowało.
Bywały również dni, że przez kilka godzin potrafiła się wpatrywać w srebrny wisior ze zdjęciem, który był dla niej wyjątkowo cenny. Kiedy jednak z czasem jej stan pogarszał się, mimo użycia najlepszych zdaniem Radeckiego medykamentów, kilka godzin przed śmiercią, poprosiła go o atrament, papier i pióro, by drżącą dłonią nakreślić parę ważnych dla niej wyrazów, będących jednocześnie jej ostatnim wyrazem myśli. Dokładnie jakby wtedy już wyczuwała, że nie ma zbyt dużo czasu.
W momencie jednak, gdy już skończyła, a on jako lekarz poszedł odnieść owe przedmioty do biura, nigdy nie spodziewałby się, że widzi jej czekoladowe tęczówki po raz ostatni. Zapalenie płuc bardzo ją wymęczyło, a w końcowym etapie miało się wrażenie, że niemal wszystko z siebie wypluwała. Mówiła wtedy bardzo cicho, przez podrażnioną krtań, a każdy świst powietrza był dla niej naprawdę bolesny.
Mimo tego, wydawała się bardzo starać i prosiła go o większą ilość środków zaradczych, i choć — co prawda — Radecki podał jej to, co tylko mógł, nie zdołał utrzymać jej duszy na ziemi do czasu przyjazdu jej męża. W przeciwieństwie jednak do całego przebiegu jej choroby, odeszła spokojnie, samotnie i niemal bezdźwięcznie, po prostu tracąc dech. Wcześniejsze cierpienie zostało całkowicie zajęte przez dziwnego rodzaju utopię, a sprawdzający wtedy jej puls lekarz z goryczą zamknął jej oczy.
— Kazała to Panu przekazać. — odparł w miarę chłodno Radecki, który z niespotykaną emocjonalnością, wyciągał do Alexandra trzymaną przy sobie dłoń.
Bieler wydawał się jednak znaleźć w całkowicie innym świecie i nim dostrzegł, że doktor cokolwiek do niego powiedział, minęła dłuższa chwila. Jako sporej wielkości mężczyzna trząsł się teraz jak małe dziecko, a jego odważna postawa zmizerniała. Zaczerwienione oczy, w których próbował powstrzymywać gromadzące się łzy oraz tygodniowy zarost sprawiały, że wyglądał jak wrak człowieka, nie wspominając już o jego psychice.
Stracił swoje szczęście, które spadło na niego z nieba niczym jeden z tamtejszych aniołów. Element życia, który nadał mu wolność i pozwolił nie zważać na ludzi, dążąc do swoich celów. Kogoś, kto obdarzył go najpiękniejszym dzieckiem jakie kiedykolwiek widział i zapewnił sens w powrocie do więzienia zwanego murami. Stracił osobę, która sprawiała że wyłożony kamieniami i dachem gmach stawał się dla niego domem.
Radecki podniósł rękę na wysokość jego twarzy i poluźnił uścisk, by błękitnym oczom zwiadowcy ukazała się lśniąca faktura srebra oplecionego tego samego rodzaju łańcuszkiem. Alexander szybciej wciągnął powietrze, doskonale zdając sobie sprawę jaki przedmiot, trzyma przed jego nosem mężczyzna. Doskonale pamiętał, gdy sam wręczał go swojej małżonce w dniu narodzin ich córki, kiedy całował z wdzięcznością jej rozgrzane usta i płakał z radości, trzymając po raz pierwszy w ramionach swoją pierworodną.
— Suzanne... — wyszeptał bezgłośnie, zaraz potem zaciskając szczękę, by się nie rozpłakać.
Trzęsącą się ręką podniósł naszyjnik, który zawsze nosiła jego żona z dłoni lekarza i pośpiesznie, choć również i niezdarnie wsadził go do kieszeni. Wnętrze go paliło, a można powiedzieć, że wręcz rozrywało. Mimo że spodziewał się, iż ostatecznie może to właśnie tak wyglądać, to jednak do tej chwili trzymał się wiary, że Suzanne nie poddała się tak łatwo. Mimo świadomości jej słabego ciała chciał mieć nadzieję, że do nich wróci i będzie tak jak dawniej.
I choć strach, wraz z cierpieniem oraz obawą wydawały się doszczętnie rządzić jego ciałem, serce błagało o pożegnanie, którego nie mógłby sobie opuścić. Pragnął po raz ostatni się z nią spotkać, nawet jeżeli nie będzie mu w stanie odpowiedzieć na żadne z pytań. Chciał się pożegnać nawet po czasie, wiedząc że ona zapewne zrobiłaby dla niego to samo. Walcząc więc z uczuciem wymiotnym, wywołanym niekontrolowanymi skurczami żołądka, zwrócił się z prośbą do Radeckiego o tę małą przysługę.
— Czy mógłbym zobaczyć ją po raz ostatni? — spytał drżącym głosem, starając się nie patrzeć na zagradzającego mu drogę mężczyznę, który wciąż stał w progu.
Oboje zachowywali się zresztą jakby to był ich pierwszy raz — moment gdy stracili kogoś dobrego, kto przy życiu powinien pozostać zdecydowanie dłużej, niż włóczący się po świecie mordercy, złodzieje, czy gwałciciele. Po raz kolejny również życie udowadniało im istotę swojej ulotności, a także jawną niesprawiedliwość czasu w jakim śmierć zabiera do siebie właśnie te najbardziej ukochane osoby, które palcem nawet muchy by nie tknęły. Odbierała prędzej tych dobrych, pozostawiając na tym padole osobowości, z którymi nikt wolałby nie mieć do czynienia. Dlaczego, to właśnie tak musiało wyglądać?
— Tak. Ostatnie drzwi po prawej na końcu korytarza. — przytaknął mu na zgodę Radecki, ostatecznie przesuwając się na bok, by w ten sposób zapewnić mężczyźnie trochę potrzebnej przestrzeni oraz miejsca.
Sam Alexander również przy tym skinął mu głową, w ramach podziękowania, po czym ruszył przed siebie, odnajdując się natychmiast w dość długim korytarzu. Odtwarzając w pamięci ciepło jej ciała oraz całą minioną sytuację gdy ją tutaj przyprowadził, kierował się w odpowiednim kierunku, odnajdując na białych drzwiach ustawionych naprzeciw siebie numerek 111. Jego krok był mozolny, a nogi sprawiały wrażenie jakby były zrobione z waty.
Choć zwiadowcy od zawsze nieśli ciężar śmierci ukochanych osób na swoich barkach, nigdy nie potrafili się do niego przyzwyczaić. Z czasem ich bagaż stawał się coraz to większy, a psychika udziwniała się, próbując sobie poradzić z zasianym od podszewki bólem. Sam Bieler mimo, że był już jednak weteranem nigdy tak naprawdę nie czuł się tym tak dotknięty, ponieważ z nikim poza rodziną, nie utrzymywał bliższych stosunków — a przynajmniej do czasu kiedy dostał się do Oddziału Szturmowego.
Alexander z wielkim trudem otwierał drzwi, męcząc się nie tyle co chwyceniem za klamkę, ale ze znalezieniem w sobie siły na jej naciśnięcie. Sam już nie wiedział jak się tak naprawdę czuje, rozróżniając wśród innych emocji jedynie strach wraz z cierpieniem.
Wiedział, że bolała go klatka piersiowa i mięśnie nóg oraz rąk, miał pojęcie, że stracił już coś czego nigdy nie odzyska, czuł ciężar znajdującego się w prawej kieszeni jego spodni naszyjnika, a przy tym wszystkim nie potrafił zrobić najprostszej rzeczy, która z pewnością pozwoliłaby mu zaznać ulgi — pogodzić się z tym. Zdawał sobie również sprawę, że te uczucie przejdzie z czasem, do końca dobijając go swoją monotonnością. Pragnął też by jej odejście bolało go, aż do momentu śmierci, by nawet przez moment nie raczył o niej zapomnieć.
Zbierając się więc dłuższą chwilę w sobie i czując na sylwetce wzrok oddalonego o kilka metrów Radeckiego, który w razie potrzeby przygotowane miał już sole trzeźwiące, zdecydował się pociągnąć za klamkę i przejść przez próg. I choć z boku mógł wyglądać co najmniej dziwnie, tak w środku odgrywała się w nim wewnętrzna walka, a sam widok leżącej na pryczy kobiety wydawał się na moment zatrzymać wciąż bijące w jego piersi serce. Nigdy nie zapomni tego widoku.
— Och, moja kochana Suzanne. — wyszeptał, spoglądając na jej sylwetkę do połowy przykrytą kocem.
Powoli podszedł do materaca, okrążając go, tylko po to by usiąść na przygotowanym przez lekarza krześle. Sam nawet nie zarejestrował dokładnie momentu kiedy na nim usiadł, jednak gdy już to zrobił, dopiero wydawał się zrozumieć czego był świadkiem.
Ta skorupa pozbawiona duszy jego ukochanej wciąż wyglądała w końcu jak ona. Te same kręcone, choć teraz lekko otłuszczone włosy, twarz pozbawiona rumieńców, które zwykle pojawiały się na jego widok, powieki ozdobione w długie rzęsy, które przysłaniały czekoladowy brąz jej lśniących szczęściem tęczówek, a także drobne usta, których dolna warga wciąż prosiła o szczery pocałunek. Suzanne wyglądała dla Alexandra całkiem tak, jakby właśnie odpoczywała po męczącym dniu pełnym obowiązków domowych. Zupełnie tak, jakby spała. Rzecz w tym, że kobiety już dawno tutaj nie było.
— Wróciłem i jestem przy tobie... — mężczyzna próbował zachowywać się tak jak zwykle, licząc na to, że brunetka za chwilę się obudzi.
Kiedy jednak pchany emocjami, pochylił się by chwycić za jej drobną w stosunku do należącej do niego dłoń i poczuł odrzucający chłód, niekontrolowanie się wzdrygnął, a pierwsza partia łez, spłynęła po jego policzkach. Zacisnął szczękę próbując opanować ścisk w krtani oraz coraz to większe parcie w klatce piersiowej, które w przeciwieństwie do jego zamiarów tylko dodatkowo i niekontrolowanie się nasilało. Właśnie zdawał sobie sprawę, że nie może bowiem cofnąć czasu.
Z całego serca zaczynał żałować, że nie poganiał swojego konia mocniej. Obwiniał się, że pojechał po Anastazję, by przywitać mogła swoją matkę i przy tym poprawić jej dodatkowo humor. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia, że gdy ich córka wesoło chichotała pociągając drobnymi rączkami jego włosy, Suzanne prawdopodobnie dokonywała swojego żywota — całkiem sama, bez nikogo bliskiego u boku. Pośpiesznie otarł łzy wypływające z jego oczu w coraz to większej ilości, po czym ponownie chwycił za dłoń swoją małżonkę.
— Przepraszam, że nie zdążyłem. — wychrypiał lekko przez nos, nie kontrolując już głosu.
— Wybacz mi. — dodał po chwili, starając się powstrzymać targający nim szloch.
Jak zza mgły spoglądał na jej twarz, na pokryte krwią usta, zapadnięte lekko policzki i świecące się czoło, które świadczyć mogło o niedawno przebytej gorączce. Mocniej starał się wciskać rękę w jej dłoń, a tym samym pozbyć się na niej zbytniego nacisku, który ułożył jej palce w formie pięści. I wtedy też gdy odchylał starannie jeden za drugim, by odpowiednio się z nią pożegnał natrafił na zawinięty kawałek papieru, którego nigdy by się w takiej sytuacji nie spodziewał.
Z szybciej bijącym sercem, powoli wyjął go z jej ręki i obejrzał dokładnie, zauważając niewyraźnego adresata oraz czas napisania — jak się okazało — krótkiej wiadomości. Pożółkły papier, na którym widniały znajome szlaczki, jakie Alexander tak dobrze znał z listów, które do niego pisała. Mężczyzna starannie odwijał, pomięty skrawek, jakoby bojąc się, że najmniejsze niedopatrzenie z jego strony sprawi, że znalezisko się rozsypie, a kiedy nareszcie udało mu się to zrobić, przetarł oczy i pociągnął nosem, by choć tymczasowo pozbyć się zalegającego w nim kataru.
Czytanie nie zajęło mu zresztą zaraz tak dużo czasu, gdyż na kartce widniało zaledwie parę krótkich słów, a jednak były one tak nostalgiczne i wzruszające, że trzymający się jeszcze jakoś psychicznie Bieler, wydawał się pod ich wpływem całkowicie rozsypać. Przyłożył panicznie dłonie do ust, by zagłuszyć wstrząsający nim szloch, który teraz tylko dodatkowo sią nasilił, a sam skrawek kartki, wcześniej odstawił zaraz na wysokości nóg kobiety, by mimo wszystko przez przypadek go nie zniszczyć. Następnie zniżył się bardziej do jej drobnej dłoni i przez łzy pocałował zimną skórę, żałując niezgodności czasu, który nie pozwolił im się ponownie spotkać w tym życiu.
— Tak bardzo cię kocham. — załkał, nie potrafiąc sobie z tym wszystkim poradzić.
Czuł się teraz bardziej samotny niż dawniej, kiedy jego rodzice wcale się nim nie przejmując, zapisali go do wojska. Kiedy wszyscy przez jego wzrost, patrzyli na niego jak na wyrzutka, gdy w korpusie treningowym jego jednostka obgadywała jego ponadprzeciętne umiejętności z kąśliwymi uwagami. Wiedział, że Suzanne nie jest w stanie mu już na to odpowiedzieć, a jednak do końca swoich dni zamierzał jej to jednocześnie powtarzać. Kocham cię.
— Proszę, powiedz coś... — szeptał półprzytomnie wciąż, mocno ściskając jej lodowatą dłoń o pergaminowej skórze.
Tak bardzo pragnął usłyszeć jej słodki głos, odwzajemniający jego uczucia. Chciał, by chociaż ten ostatni raz potwierdziła mu, że ich małżeństwo nie było błędem, a to, co ją spotkało, nie stało się częściowo jego winą. Gdyby tylko się nie spóźnił...
Płakał bezgłośnie, starając się tłumić w sobie emocje. Przełykał łzy, nie potrafiąc wyobrazić sobie dalszego życia bez niej. Do kogo w końcu będzie wracał z korpusu po wyprawach? Kto w ten sam sposób będzie cieszył się na jego widok? Kto sprawi, że jego serce zabije szybciej, sprawiając, że ten świat na nowo stanie się mu przychylnym?
Wewnętrznie zwijał się z bólu, czując jak część jego duszy przez cierpienie, odrywa się od niego, chcąc dołączyć do małżonki. Zaciskał szczękę, dalej próbując sobie wbić do świadomości, że Suzanne już nigdy nie otworzy swoich oczu, pocieszając go błyskiem radości w czekoladowych tęczówkach, że Anastazja nie usłyszy już jej głosu, który każdego wieczoru utulał ją do snu.
Łzy po raz pierwszy w tak dużej ilości spływały z jego przykrytych przez zarost policzków, a zaczerwienione oczy, spoglądały bez blasku na spokojną twarz, która pierwszy raz od wielu tygodni nie była wykrzywiona w grymasie bólu. Wyglądała tak jakby spała, a jedyną niepodważalną oznaką jej stanu, były sine usta, w których kącikach wciąż dostrzec można było ślady zaschniętej krwi.
Czas jednak mijał i był tak bezczelny jak zwykle, ponieważ choć dla Alexandra przy ciele Suzanne wydawał się on wiecznością, dla innych był tylko nic nie znaczącą chwilą, o której nie potrafili nawet pomyśleć. I gdy Bieler sam zrobiłby wszystko, by cofnąć się o te dwie godziny, by po raz ostatni obdarzyć żonę uśmiechem, ona w tej chwili, nie mogła już nawet go doświadczyć. Małżeństwo zostało rozdarte przez los, który zaplanował dla nich inną drogę, I choć przez krótki moment mogli wspólnie cieszyć się drobiazgami w swoim towarzystwie, resztę mogli przeznaczyć już jedynie na pamięć i docenianie tego, co im zostało, czyli wspomnień.
Słońce smagało niewielką pryczę swoimi ciepłymi promieniami, wyraźnie oświetlając wciąż piękną, choć bladą twarz kobiety. Docierało do bardziej lub mniej odsłoniętych zakamarków i padało przez smugi na emblemat skrzydeł wolności na kurtce Alexandra, który liczył się dla niego teraz tyle, co zwykły materiał chusty. Ostatecznie wydawały się jednak skupić na pozostawionej przy brunetce kartce, na której widniał z trudem napisany słabą dłonią, przedśmiertnie napis, który zrozumieć mogła tylko ich dwójka.
"Grata domum, puella."
cdn.
*Grata domum, puella. — (łac. Witaj w domu, skarbie.)
Moi drodzy wybaczcie za tak długi czas zwłoki! Jestem teraz dość zalatana, dlatego jeżeli już pisałam to robiłam to nocami i to właśnie dlatego czas waszego oczekiwania tak się wydłużał. Mam jednak nadzieję, że mi to wszystko wybaczycie, a ja postaram się dodać #21 już szybciej, jeżeli tylko studia mi na to pozwolą. Dziękuję też wszystkim tym, którzy mnie o #20 pytali i wspierali myślą, że jeszcze ktoś na ten rozdział czeka!
Jak pewnie zauważyliście w tym rozdziale pojawiły się dwie nowe postacie, których imiona oraz nazwiska są wam z pewnością znane z innych ff na wattpad i nie mylicie się. Nasza słodka Rose Leonne autorstwa Trufelcherry jest naprawdę urocza w swoim postępowaniu i jako oc'ka z tego samego korpusu szkoleniowego co główni bohaterowie Attack on Titan, z pewnością cieszyłaby się, gdybyście chcieli poznać jej losy. Ja jako autorka, która bardzo zmotywowała się do pisania dzięki ff "Sekrety Kapitana", również was do tego zachęcam! Może to też da wam nową dawkę energii by zacząć coś u siebie.
No i warto również wspomnieć o naszej szalonej oraz kochanej Yazmin Acarabelli, czyli Miel, która pojawia się w wielu pracach za zgodą cudnej Mruczalka. Jej oryginalna postać bardzo przypomina mi Hanji, więc uznałam że fajnie będzie dać znać iż u mnie w ff gdzieś tam sobie żyje. Jej przeszłość jest jednak dużo bardziej rozbudowana, a losy dość przewrotne i przykre, dlatego również jeżeli zaciekawiła was w jakiś sposób, możecie zerknąć do "Żałuję" i dowiedzieć się trochę o niej! Z pewnością autorce, będzie z tego powodu bardzo miło, gdyż jej praca również zostanie w ten sposób doceniona! Od razu tutaj też jej podziękuję, gdyż dzielnie pomogła mi sprawdzić dla was część tego rozdziału, co znacznie przyśpieszyło jego publikację!
A na koniec, żeby już nie zanudzać, chciałabym wspomnieć, że oneshot "Topaz", o którym tutaj wspominałam znalazł się już na profilu _Niewolnice_Weny_ i tylko czeka byście po niego sięgnęli! Dla ciekawskich jest tam trochę Olivii, Larsa i wyjaśnień, jak m.in. do Chrisa dostał się pierścień, którego Nina nie mogła zdjąć z palca przez bardzo długi czas (dla domyślnych :>).
Zapraszam was także na discorda założonego przez Mruczalka gdzie dość często się udzielam (link u mnie na profilu w opisie). Chciałabym was trochę poznać, a może i nawet wspólnie z wami na czacie głosowym popisać, by rozwinąć się w tym hobby, jakim jest tworzenie!
Mam nadzieję, że nie zawiodłam was również tym rozdziałem i nie był on dla was zbyt długi oraz nudzący. Powodzenia w nowym roku szkolnym! Życzę wam również miłego dnia/nocy! Do napisania (mam nadzieję, że jak najszybciej)!
~Ninka~
[71526 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top