#2
"Prawdziwa miłość jest raną. I tylko tak ją można odnaleźć w sobie, gdy czyjś ból boli człowieka jako jego ból." — Wiesław Myśliwski — "Traktat o łuskaniu fasoli"
— Pani Kapitan, melduję, że Generał Smith cię do siebie wzywa. — oznajmiła powracająca od dowództwa Samantha.
Roztrzepane włosy Mulle wpadały jej do oczu ograniczając pole widzenia, a galopujący wierzchowiec prychał co jakiś czas. Westchnęłam męczeńsko, doszukując się charakterystycznych blond włosów na czele formacji, a gdy tylko je dostrzegłam, zamrugałam szybciej, odwracając się do mojego zespołu.
— Samantha przejmujesz dowodzenie, pod moją nieobecność. — rozkazałam, mierząc pozostałych członków oddziału, przenikliwym spojrzeniem.
Wszyscy poza Gregorem wydawali się akceptować ten fakt, co w niewielkim stopniu wpłynęło na mój humor. Posłałam w ich kierunku pokrzepiający uśmiech, po czym mocniej łapiąc uzdę, ruszyłam w stronę Erwina.
Mała grupa zwiadowców minęła mnie, ruszając na tyły, by w jakiś sposób ubezpieczać dowodzących, inni jeszcze się rozdzielili rozchodząc po terenie, tylko po to by zgromadzenie zbyt dużej liczby osób nie przyciągnęło tytanów. Niewielka ilość żołnierzy wciąż jednak pozostała na polanie w celu uzupełniania sprzętu. Wozy z zaopatrzeniem wiozły nie tylko niezbędny nam gaz, ale również drabinki i haki, które uznano za przydatne.
Smith otoczony był przez zespół naukowy Hanji oraz oddział specjalny, który przygotowywał się w tej chwili do konfrontacji ze zirytowanym Kapitanem. Stali w szyku, pozostawiając konie przy jednym z drzew. Oczekiwali na to co miało nadejść z widocznym na ich twarzach stresem.
— Jestem, Generale. — oznajmiłam podjeżdżając do niego w stosownej odległości.
Zsiadłam ze swojego wierzchowca, biorąc go za uzdę i podeszłam do wyższego mężczyzny, przyglądającego się z fascynacją ogromnej ścianie. Był nią pochłonięty. Błękitne tęczówki były skupione tylko na niej, ignorując prawie wszystko to co dookoła. Blondyn jednak wydawał się mnie doskonale słyszeć.
— Co mam zrobić? — spytałam, decydując się na lekkie szturchnięcie go w ramię.
Ten tylko szybciej zamrugał, biorąc głębszy wdech. Byłam zaskoczona jego zachowaniem. Zwykle poważny i odpowiedzialny Erwin, wydawał się być teraz całkowicie pogubiony. Uśmiech wkradał się na jego usta, oczy błyszczały determinacją, a mięśnie napinały się. Emanował całkowicie innym nastawieniem, niż to rutynowe. Ukazywał swoją nigdy nieodkrytą stronę. Przełknęłam ślinę.
— Tam na górze są odpowiedzi na pytania, które sobie zadaje. — zaczął, unosząc głowę w kierunku wysoko znajdujących się drzwi.
— Wejdź tam i je dla mnie zdobądź. — nareszcie spojrzał na moją twarz. Przygryzłam wargę, oceniając dystans, jaki musiałabym pokonać.
Znajdowały się przynajmniej osiem metrów nad ziemią, górując nad nami z wymalowaną wręcz tajemniczością. Przy tym dystansie oraz moich możliwościach, mogłam wybić się co najmniej na sześć metrów. Jeżeli jednak dodać by do tego wyrzut, kiedy ktoś wyrzuciłby mnie z siłą ku górze, a ja wybiłabym się na jego rękach, to mogłoby się to udać. Pytanie tylko, czy ręce takiej osoby, wytrzymałyby obciążenie odbicia. Istniało ryzyko, że złamie temu komuś kości. Zagryzłam policzek od środka, czując nasilające się we mnie uczucie strachu. Nie mogę.
— To za wysoko. — odparłam po chwili ciszy, obrazując Erwinowi moją perspektywę.
Nie zaryzykowałabym czyjegoś zdrowia, tylko po to by dotrzeć do miejsca, w którym równie dobrze mogło nic nie być. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że cały sens korpusu zwiadowczego, opierał się właśnie na poświęceniu, a Smith po raz kolejny nie zamierzał odpuszczać, stawiając na szali każdy pionek jaki miał.
— Zrobisz to. — rozkazał dużo ostrzejszym tonem. Był on na tyle przerażający, że ciarki przeszły mi po plecach, wywołując lekkie wzdrygnięcie.
— Nie dam rady tego wykonać bez pomocy. Ktoś będzie musiał poświęcić swoje ręce, podsadzając mnie. — wyjaśniłam, mocniej zaciskając dłoń na trzymanej przeze mnie wodzy.
Nawet Black wyczuł moje zaniepokojenie, gdyż zaczął bardziej niż zwykle się wiercić. Mężczyzna zmarszczył brwi zniżając się do mojej pozycji. Znów emanował swoją namacalną postawnością, ponownie wywołując we mnie nieme uczucie szacunku i posłuszeństwa. Kurwa.
— Użyj Erena. Jego ręce się wyleczą. — zasugerował wskazując na salutującego Jeagera.
Serce szybciej mi załomotało, a w gardle nagle zaschło, co spowodowało nieprzyjemne pieczenie. Podeszłam do oddziału Ackermana wcześniej przekazując Black'a, przebywającej w pobliżu Zoe, której panujący wokół nastrój grozy oraz powagi, wydawał się udzielić. Ignorując całkowicie mojego byłego przełożonego i innych zwiadowców z drużyny do której jeszcze przedwczoraj należałam, stanęłam frontalnie przez brunetem.
— Zgadzasz się na to? — spytałam dając mu możliwość wyboru.
Chociaż zarówno ja jak i on nie mieliśmy w tej sprawie nic do powiedzenia, ja dalej pozwalałam mu myśleć, że może zdecydować. Nieważne czy jego ręce się zregenerują, czy nie. Liczyły się wewnętrzne rozterki, ból, który będzie musiał przeżywać. Nie chciałam ranić świadomie jednego z moich przyjaciół. Nie chciałam wywoływać w nich jakiegokolwiek rodzaju cierpienia. Zarówno tego psychicznego, jak i fizycznego. Tylko dlatego, że wszyscy razem urodziliśmy się na tym świecie, zasługiwać powinniśmy na coś więcej. Otrzymać powinniśmy wolny wybór oraz drogę jaką możemy kroczyć. Nie wszytko było jednak takie kolorowe. Nie wszystko było takie jak chciałam, żeby było. Nie zmienię tego.
— Chyba nie mam wyjścia. — wymamrotał, przerzucając jadeitowe tęczówki, na swoje zaciskające się w salucie dłonie. Posmutniałam, dostrzegając obawę w jego postawie. Tak mi przykro.
Chłopak wyszedł z szeregu kierując się w stronę ściany, a ja powoli zaczęłam rozpinać idealnie zamocowane pasy. Pozbycie się kilku dodatkowych kilogramów, pozwoli mi na doskoczenie chociaż kilku centymetrów wyżej, co w tym wypadku może mieć ogromne znaczenie. Po chwili sprzęt wraz z przymocowanymi do skóry pochwami, w których znajdowały się miecze, z głuchym brzdękiem upadł na ziemię, dając mi w poruszaniu się, większą swobodę.
Poprawiłam mundur na sobie, zaczesując pchające się do oczu włosy, za uszy i oddaliłam się o kilka kroków w tył. Czułam baczne spojrzenia wszystkich, utkwione w mojej sylwetce. To jak badają każdy mój ruch, to jak śledzą zachowanie oraz wydźwięk płynący ode mnie. I choć nie wpływało to na mnie w większym stopniu, to Jeager wyjątkowo wydawał się tym wszystkim przejmować. Przełknęłam ślinę.
— Musisz podrzucić mnie w idealnym momencie! — krzyknęłam, zmuszając go tym samym na skupieniu na mnie uwagi.
Eren skinął głową w geście zrozumienia, zajmując idealną pozycję do tego, by zapewnić mi jak najlepszy odrzut. I choć gołym okiem było widać jak roztrzęsiony był, jak wielki wpływ miała na niego presja, to jednak w dalszym ciągu mimo tego się nie poddawał. Walczył, co powodowało jeszcze większy szacunek jaki miałam w stosunku do niego.
Wzięłam głębszy wdech, przerzucając prawie całą energię z organizmu w kierunku nóg. Czułam jak we mnie krąży, palący dreszcz przebiegający po nerwach, sprawiający, że mięśnie same chciały się wyrywać do pracy, tylko po to by pozbyć się skondensowanej dawki mocy. Serce szybciej pompowało krew, z twarzy odpływał kolor, a całe ciało drętwiało.
W momencie gdy poczułam charakterystyczne dla maksimum rozrywanie, gwałtownie otworzyłam oczy, rzucając się do biegu. Świst powietrza w uszach i skupienie do maksimum, powodowały skoki adrenaliny. Zbliżyłam się do chłopaka niemal natychmiast, przy samym podskoku, lekko zwalniając.
Mimo tego, to i tak było tylko sekundą. Marną chwilką której prawie nie dało się dostrzec, podczas której mogło wydarzyć się wszystko. I w chwili, gdy ramiona Jeagera wyrzuciły mnie w górę, ja przed całkowitym oderwaniem od jego rąk, stóp wybiłam się na nich dodatkowo. Zaraz po tym usłyszeć mogłam ciche chrupnięcie, po którym nastąpił głośny krzyk chłopaka, który natychmiastowo podniósł mi ciśnienie. To była moja wina.
Ledwo udało mi się dolecieć do celu. Chwytając się w ostatniej chwili klamki dość niestabilnych drzwi, utrzymałam się, marnując ostatnie podrygi energii na otworzenie ich drugiej pary kopnięciem. Niebieski kryształ był bardzo śliski, co powodowało, że przy wejściu do otwierającej się przed korytarzem wnęką, oniemal się nie poślizgnęłam. Gdybym spadła z tej wysokości i nie została złapana, z całą pewnością zakończyłabym swój marny żywot.
Z dużą uwagą, oparłam się o ścianę, siadając. Moje nogi zwiotczały i nie były już w stanie wykonywać żadnych bardziej zaawansowanych czynności. Głowę zaatakowała migrena, kiszki ścisnęły się tak bardzo, że miałam wrażenie iż za chwilę zwymiotuję. Przełknęłam ślinę, lekko wychylając się tylko po to by spojrzeć w dół, na małe z tej perspektywy sylwetki zwiadowców.
Erwin stał w tym samym miejscu, z czegoś wyraźnie się ciesząc. Posyłał w moim kierunku spojrzenie, które nie zdradzało nic więcej poza czystą fascynacją. Szybciej zamrugałam, próbując opanować, ogarniające mnie uczucie senności. To było coś nowego. Jeszcze nigdy nie udało mi się wykorzystać, aż tak dużej dawki energii. Pojawiały się nowe skutki uboczne, których za nic nie mogłam wcześniej przewidzieć.
Skierowałam wzrok nieco bliżej ściany, spuszczając głowę. Eren wił się z bólu, wyraźnie męcząc z nową kontuzją, do której powstania się przyczyniłam. Bezwładne ręce obijały się o ziemię, podczas jego niekontrolowanych podrygów, tylko bardziej to wszystko potęgując. Płakał, próbując zagryzać wargę, by nie wydawać przy tym przeraźliwych krzyków. Mimo tego stanu wciąż starał się nikogo nie niepokoić. Oczy mi załzawiły, a w klatce piersiowej pojawiło się znane uczucie ucisku. Tak bardzo mi przykro.
Zaraz obok niego zgromadziło się parę osób z drużyny Levi'a, wyraźnie próbując postawić go na nogi. Niektórzy bali się, że mógłby się przemienić w tytana, więc pozostawali przez to lekko z tyłu, natomiast inni tak samo jak ja po prostu się o niego martwili, wyczuwając głęboko rozumiane współczucie.
Ackerman natomiast przebijał się przez grupę swoich podwładnych, tylko po to, by za chwilę wyjąć z pochwy miecze i odciąć Erenowi ręce powyżej łokci. Krew trysnęła, brudząc białe spodnie Kapitana, a z odsłoniętych kikutów wydobył się obłok pary. Zamknęłam oczy, czując pojawiające się na moich policzkach łzy. Jego agonalny krzyk, znowu nawiedził mój umysł, powodując pojawienie się na ciele nieprzyjemnych dreszczy. Przepraszam.
Choć nie miałam pojęcia jak działa jego moc regeneracji, ta brutalna metoda wydawała się mu pomagać. Brunet zemdlał z bólu, w otoczce wydobywającej się z jego ran krwi. Dwójka żołnierzy przeniosła go bliżej koni i zostawiła w towarzystwie, obserwującej rozwój sytuacji Zoe.
— Żołnierzu! Co widzisz?! — do moich uszu dotarł zniecierpliwiony głos Generała.
Szum w głowie znowu mnie uderzył, sprawiając, że przez chwilę miałam wrażenie, iż mam przed sobą tylko udające otoczenie, białe plamki. Przetarłam dłonią zalegające na policzkach łzy, które zdarzyło mi się uronić i wraz z kierowaną do mnie prośbą, zdecydowałam się odwrócić w przeciwnym kierunku.
Był tam tylko dość długi i ciemny korytarz, na końcu którego plasował się jasny punkt. Coś na wzór wyjścia. Dostrzegłam jednak, że z każdym kolejnym, ubywającym metrem, ściany wydają się coraz to bardziej załamywać, co ogranicza poruszanie się, ostatecznie zmuszając próbującego się przedostać osobnika, do czołgania się. Odkaszlnęłam.
— Generale! Tam jest tunel! Prowadzi gdzieś, ale nie wiem gdzie! — wyznałam niemal zdzierając sobie gardło. Miałam wrażenie jakby głowa zaraz miała mi wybuchnąć.
Po mojej wypowiedzi nastąpiła jednak głucha cisza, przerywana synchronicznym dudnieniem. Wskazywało to tylko na to, że nasi dzielni towarzysze walczyli o tą krótką chwilę, dzięki której, mogliśmy tutaj bezpiecznie stać. Moi podwładni tam walczyli. Samantha, Florian, Gregor i Aurelia. Wszyscy. Zacisnęłam szczękę, czując wzbierającą złość. I robili to tylko po to by Erwin zadał jakieś pytania? Żeby padła na nie odpowiedź?
— Generale?! — wysilałam się na jeszcze jeden krzyk, sprowadzając się przy ostatnich głoskach do nienaturalnego piśnięcia.
— Sprawdź to! — rozkazał swoim obowiązującym tonem.
Nie było w nim ani krzty wątpliwości, a wymagał ode mnie całkowitej uległości. Czy to był naprawdę ten sam mężczyzna, z którym spędziłam ponad miesiąc, przekomarzając się w nieformalnych rozmowach? Teraz wręcz nie mogłam uwierzyć w to, że można tak bardzo maskować swoje ukryte pragnienia, jednocześnie będąc przy tym zadziwiająco powierzchownym. Jak on to robił?
— Nie mogę się ruszyć! Moje nogi nie mają siły, żeby utrzymać moje ciało w pionie! — przedstawiłam sytuację, z bólem przyznając się do swojej dysfunkcji.
— A dasz radę chociaż złapać linę?! — chłodny głos Levi'a dotarł do moich uszu, przyprawiając mnie o dreszcze.
Nie słyszałam go od chwili, gdy w ostrym spotęgowaniu, wypraszał mnie od siebie z gabinetu. Tętno niekontrolowanie wzrosło, a głowa znów automatycznie niemal wychyliła się za linię kryształu, tylko po to by oczy mogły natrafić na sylwetkę czarnowłosego. Tak bardzo brakowało mi jego uwagi, tak bardzo brakowało mi jego spojrzenia i tej oschłości. Tęskniłam.
— Postaram się! — odpowiedziałam, starając się unieść ręce, co okazało się niezwykle wymagające.
Radość oraz zawzięcie, które mnie wtedy popędzały, wydawały się być jednak od tego silniejsze. Dłonie wydawały się być teraz ciężkimi kamieniami, które z całą mocą pędziły ku ziemi, a w dodatku imprezę urządza sobie na nich całe mrowisko, to właśnie tak właśnie mogłabym to opisać. Nieprzyjemne uczucie, które mogłam pokonać, tylko wtedy gdy naprawdę mocno się skupię.
Kątem oka, dostrzegłam jak Kapitan otrzymuje linę od jednego z nadzorujących żołnierzy i zbliża się w moim kierunku, stając jak najbliżej ściany. I choć miał to być z pozoru nic nie znaczący gest, ot zwykłe podanie liny, w celu dostania się jakiejś osoby na górę, to dla mnie była to pierwsza interakcja z Ackermanem od dawna. Doceniałam to bardziej niż ktoś przeciętny i przywiązywałam do tego emocje. Nie mogłam nawalić.
I jak to zwykle z Levi'em bywa, tym razem również nie powiedział kiedy zamierza wykonać podrzut. W całkowitej ciszy, po prostu cisnął liną w powietrze, zmuszając moje ręce do natychmiastowej reakcji. Przeszywające ciało dreszczem gdy ponowne mrowienie przeszło od koniuszka palców, aż po przedramiona, w momencie gdy szorstki splot, idealnie wpasował się w dłonie, zmuszając mnie do wysiłku. Zaśmiałam się, widząc to co właśnie udało mi się zrobić. Mogę czuć się dumna.
Zaraz potem, mozolnie zaczęłam obwiązywać linę wokół swojego pasa, jednocześnie przewieszając ją również przez klamrę, uchylonych drzwi, tylko po to by mogły one dodać wchodzącemu stabilności. Charakterystyczny supeł robiłam udało mi się zawiązać bardzo sprawnie. Nareszcie dostrzegłam sens, tak bardzo znienawidzonych przeze mnie lekcji, które prezentowała mi Olivia. I choć w przeszłości były dla mnie irytujące i nieprzydatne, tak w obecnej sytuacji, oddałabym wszystko by znowu móc ze zdenerwowaniem zaplątać się w wiązaniach, tylko dla jej ciepłego śmiechu. Zagryzłam wargę. Nina, ogarnij się! Teraz nie czas na to...
Nie to było jednak jedną z cięższych bułek do zgryzienia. Okazało się, że ściana jest tak śliska, że nie można się na niej wspierać i pozostawała tylko czysta wspinaczka po linie. Zwiadowcy nie byli uczeni do tego rodzaju misji, więc nikt poza nielicznymi przypadkami nie umiał tego robić. Upokorzony swoją nieumiejętnością Erwin zaczął przeklinać pod nosem poszukując osoby do tego przyuczonej.
Padło na przebywającego z Hanji Leviathana, który okazał się pochodzić z jednej z górskich wiosek, gdzie ćwiczył swoje umiejętności w jaskiniach. Dokonywał w nich eksploracji, poszukując czegoś drogocennego, co mógłby opchać potem wędrownym sprzedawcom, gdy jeszcze był dzieciakiem. Erwin kolejny raz miał szczęście posiadając w bliskiej odległości od siebie, właśnie jego.
W chwili gdy zawiesił się na sznurze, supeł zacisnął się mocniej wokół mojego pasa,a drzwi zgrzytnęły, zmuszając mnie tym samym do tego, bym zaparła się nogami o futryny. Gdyby jakimś cudem te wrota wypadły z zawiasów, to miałabym na głowie śmierć nie tylko Collinsa, ale również swoją. A jeszcze mi się do Olivii, aż tak nie śpieszyło. Przynajmniej nie do czasu, gdy nie uda mi się pokazać Levi'owi, że naprawdę może czuć i nie musieć się tego w żadnym stopniu bać. Mój cel musiał zostać osiągnięty. Ponad wszystko.
Rozrywający ból wstrząsnął moim ciałem, a ja zaczęłam walczyć o to, by nie zemdleć. Bo choć tak w zasadzie nie robiłam nic nadzwyczajnego, stało się to dla mnie naprawdę wygórowanym wysiłkiem. Czułam jakby moje nogi właśnie odrywały się od ciała w niepowstrzymanej fali cierpienia, a ja nic nie mogłam z tym zrobić, dalej trwając w drastycznej pozycji. Przegryzłam wargę, próbując w jakiś sposób powstrzymać ściskające się gardło, które chciało dać upust głosowi. Metaliczny smak krwi rozlał się po moich kubkach smakowych trochę mnie otrzeźwiając, co w obecnej pozycji i tak na niewiele się zdało.
W końcu jednak dostrzegłam czarną czuprynę, z dostrzegalną na jej końcach posklejaną warstwą krwi. Twarz Leviathana, zrobiła się czerwona od wysiłku, a wyczerpane dłonie podparły się na krysztale, automatycznie łapiąc mnie za jedną nogę. To był najtrudniejszy moment do zniesienia. Musiałam wytrzymać jego nacisk, ciąż utrzymując linę, na której był zawieszony. Łzy majaczyły mi w oczach, a oddech stał się mocno nieregularny. Kurwa, to tak boli.
— Witam. — powiedział pomiędzy wdechami, opierając się placami o przeciwną ścianę, w momencie, gdy dostał się na stabilniejsze podłoże.
Nie spojrzałam jednak. Nie miałam na to ani energii, ani chęci, czując skręcający się w moim żołądku posiłek, który spożyłam w biegu jeszcze przed przyjazdem tutaj. W głowie zamajaczył mi obraz Samanthy podającej mi skromną porcję żywieniowej, która z całą stanowczością nalegała na to bym coś zjadła. Miała w tym pełną rację, zważywszy na to, że gdyby nie to, to teraz z całą pewnością wyciągnęłabym nogi i już się nie podniosła. Dała mi rezerwę.
— Idziesz, czy mam ci pomóc? — spytał po chwili, gdy jego oddech w miarę się unormował.
Drżącymi rękami próbowałam odwiązać, zapleciony samodzielnie supeł, jednak wydawał się on być na tyle ściśnięty przez ciężar, że wyglądało na to, iż zostanę w nim na dłużej. Westchnęłam męczeńsko, przymykając powieki. Boże daj mi cierpliwość.
— Wiesz, że oni nie będą czekać tam na nas wiecznie. Jeżeli nie ruszysz tej swojej tłustej dupy, to będę musiał cię tu zostawić. — splunął gdzieś w bok, ostentacyjnie prychając pod nosem.
Zacisnęłam szczękę, zmuszając się tym samym do wysiłku. Kolejne nieprzyjemne dreszcze przebiegły mi po ciele, gdy z trudem obracałam się w jego kierunku, a znajome rozrywanie stawało się z każdą chwilą coraz bardziej akceptowalne. Przyzwyczajałam się do tego dziwnego uczucia, choć to wcale nie było normalne. Stawało się wręcz chore. Nie powinnam tego robić.
— Czyli rozumiem, że się poddałaś. Rozumiem. — zaśmiał się, podnosząc się do pionu.
W momencie, gdy przez szum doszły do mnie jego słowa, coś we mnie drgnęło. Poruszył od dawna nie wykorzystywaną iskierkę gniewu jaka we mnie zalegała. Przez te miesiące, skrycie ją w sobie chowałam, nie musząc borykać się z jego przystojną twarzą, jednak w tym momencie, gdy spoglądały na mnie jego czarne tęczówki, stała się ona widoczna, do tego stopnia, by znowu móc wyjść na zewnątrz.
— Ja się nigdy nie poddaje! — krzyknęłam, nie kontrolując tym samym mojego głosu.
Nie chciałam być zdana na łaskę kogoś kto traktował mnie w miły sposób, tylko dlatego, że się z kimś założył, komuś komu zależało tylko na tym by przelecieć mnie i zostawić. Nie potrafiłam spojrzeć na niego pod kątem normalnego człowieka. Dobrego człowieka. Nigdy nie będzie w moich oczach znowu kimś takim. Kipiałam.
Gwałtownie zmieniłam pozycję tak, że teraz z trudnością opierałam się na rękach, a kolana drgały, dźwigając prawie cały ciężar ciała. Zagryzłam wargę, powoli czołgając się w stronę światła, nieudolnie ciągnąc, przywiązaną do mnie linę ze sobą. Była wystarczająco długa, bym mogła dotrzeć do jaśniejącego punktu przed oczami. Widmo piekącego bólu, który dzielnie zaczynałam wytrzymywać sprawiło, ze moje myśli bezwiednie zaczęły powracać do psychopatycznej osobowości Chrisa, która nawiedzała mnie we snach.
To tylko pozwalało mi na dalszą walkę. Pokazywało, że to dlatego tutaj jestem i że nie mogę się przez to poddać. Dodawało mi sił, niemal tak samo dobrze jak motywacja do zostania Kapitanem, czy wartości które zyskałam podczas tego całego czasu. Byłam silna i musiałam o tym tylko pamiętać.
— To idziesz?! Czy będziesz tam stał jak słup i gapił się na mój tyłek?! — podniosłam głos, zwracając się bezpośrednio Collinsa.
Metalowe szpile echa, znów zaczęły wbijać się w mój mózg, prowadząc do lekkiej dezorientacji. W gardle mi zaschło, a na policzkach pojawił się niekontrolowany rumień. Pieprzyć migrenę.
— Idę. — wymamrotał, decydując się na dołączenie do mnie.
Choć każdy mój ruch był niezdarny i dość wolny, to posuwając się powoli do przodu, coraz wyraźniej mogłam wyłapać to co znajduje się na końcu. W pewnym momencie Leviathan zmuszony był do przyjęcia tej samej pozycji co moja, gdyż tak jak wcześniej podejrzewałam, sufit wydawał się opadać, dając nam coraz mniej komfortowej przestrzeni.
— Daleko jeszcze? — spytał, zniesmaczony całą tą sytuacją.
Mruknęłam mu coś w geście odpowiedzi, nie chcąc poruszać z nim jakiegoś nic nie znaczącego wątku i skupiłam się w zamian na szklanych drzwiach, które wyraźnie prowadziły do jakiegoś jasnego pomieszczenia.
Gdy w końcu udało nam się do nich doczołgać, a ja mogłam wręcz dotknąć je dłonią, dostrzegłam ważny aspekt tego wszystkiego. Nie można było w żaden sposób ich odblokować. Żadnej klamki, zasuwy, dziury, czy czegokolwiek podobnego. Cholera!
— Co jest? — spytał znajdujący się tuż za mną chłopak. Zmarszczyłam brwi, próbując nad sobą panować.
— Nie da się tam wejść. Szkło jest nietknięte. — wyjaśniłam, szybciej mrugając.
Wewnętrznie już zaczynało ściskać mnie poczucie winy, że poświęcenie Erena oraz tych wszystkich ludzi, którzy robili w tej chwili wszystko, byśmy tutaj bezpiecznie przebywali, poszło na marne. Dusiłam się, wyobrażając sobie ich zmasakrowane przez tytanów ciała, które wyzbywając się swojego życia, pokładały w nas nadzieję, na lepsze jutro, podczas gdy my tylko marnie próbowaliśmy spełnić, egoistyczną zachciankę Smitha. Prychnęłam.
— Wybij je. — rozkazał, niemo besztając mnie swoim tonem. Brzmiało to całkiem tak, jakby nigdy nikt nie nauczył mnie myśleć.
Wzięłam głębszy wdech, czując jak duszno się robi. Mała przestrzeń z całą pewnością na mnie dobrze nie wpływała. Przez to, że byliśmy tutaj we dwójkę, zasoby powietrza szybko ubywały, a bezdech sprawiał, że znowu zaczynało mi się kręcić w głowie.
Biorąc pod uwagę jego sugestię, sięgnęłam po umieszczony w lewym bucie nożyk, zmuszając się tym samym do oparcia głowy na szkle. Trzęsącymi wciąż rękami, przyciągnęłam metalowy uchwyt w okolice twarzy, tylko po to, by za chwilę odpowiednio wycelować w ograniczający nas, odpowiednio wcześnie przygotowany, element, zrobiony z krzemu przy pomocy ciepła.
Gwałtowny, odpowiednio zaplanowany ruch rozbił przezroczystą taflę na drobniejsze części, sprawiając iż niektóre mniejsze kawałki, samoistnie powbijały się w odsłoniętą warstwę skóry. Policzki lekko mnie zapiekły, a przymknięte powieki, ochroniły moje gałki oczne przed uszkodzeniem. Poza tymi skaleczeniami, nic poważniejszego mi się nie stało.
— I co tam jest? — irytujący mnie głos czarnowłosego wciąż nie dawał mi spokoju. Westchnęłam męczeńsko na to wszystko i z ostrożnością zaczęłam podążać dalej. Pierdolić to wszystko.
Na chwiejnych nogach, których w dalszym ciągu nie byłam w stanie w pełni wyczuć, wstałam ze zdziwieniem podziwiając dziwną przestrzeń. Znalazłam się w pomieszczeniu w całości zrobionym ze śliskiego kryształu, który z wielkim wdziękiem zakrzywiał promienie słoneczne.
Za szklaną szybą można było dostrzec niekończącą się taflę wody, nad którą górowało słońce, oświetlając wszystko inne. W kącie stała połyskująca platforma z niewiadomego pochodzenia dokumentem oraz wiekowym kaczym piórem. A gdy tylko spojrzało się w dół, miało się wrażenie, że wisi się kilka metrów nad przepaścią, która zalana jest przez ogrom, uderzającej o skały wody. Choć całkiem możliwe, że właśnie tak też było.
— O cholera! — krzyknął Collins, pojawiając się tuż za mną.
Na nim również tak jak i na mnie, ten widok wywołał wielkie zaskoczenie. Cieszyłam się, że potwierdził otaczające mnie obrazy, gdyż w tym stanie w jakim byłam, nie mogłabym stwierdzić, czy to co widzę jest tak naprawdę rzeczywistością, czy tylko wyjątkowo realistycznym snem. Przełknęłam ślinę, nawilżając tym samym wysuszone błony gardła, po czym zaczęłam powoli podchodzić do jedynej ciekawej rzeczy tutaj.
Mój oddech był strasznie ciężki, a ilość tlenu, która już w tunelu wydawała się mała, teraz jeszcze tylko dodatkowo się zmniejszyła. Niedotlenienie, było jednym z efektów ubocznych mojego poświęcenia, więc możliwym było iż przebywający tu ze mną chłopak, nie odczuwał tego tak negatywnie jak ja.
Gdy znalazłam się już przy podwyższeniu, byłam w stanie lepiej przyjrzeć się, znajdującemu się na niej kawałkowi papieru. Na samym dole widniała charakterystyczna woskowa pieczęć w ślicznym odcieniu błękitu, wpadającego w zieleń. Odciśnięty był na niej nieznany mi herb ze śliczną głową orła, niemal tak dokładną jak u prawdziwego ptaka. Kartka wydawała się być listem, sądząc po charakterystycznej formie układu tekstu, choć same słowa, pozostawały dla mnie niezrozumiałe — nigdy nie spotkałam się z podobnym językiem. Pożółkły papier wskazywał na to, że dokument leżał w tym miejscu bardzo długo, czekając na to, aż ktoś go w końcu znajdzie.
— To coś istotnego? — Leviathan wyrwał mnie z zamyślenia, ciekawsko wyglądając zza mojego ramienia.
— Nie mam pojęcia. Erwin o tym zdecyduje. — odpowiedziałam mu zdawkowo, próbując wysilić się na jakikolwiek ruch w kierunku znaleziska.
Zamierzałam zabrać go do Generała i przekazać w ręce własne. Chciałam uświadomić mu dla czego tak naprawdę poświęcił życia tych wszystkich ludzi. Czy taki świstek z nieznaną wiadomością miał w ogóle jakąkolwiek szansę, by nadać im śmierci, sens? Pragnęłam to zrobić, jednak wyraźnie powstrzymywały mnie od tego własne ograniczenia. Ręce mimo wyraźnej chęci uniesienia się, nie dały rady nawet drgnąć, dając mi jednak ten sam palący ból. Samo to, że teraz były stawało się udręką.
Collins widząc moją niedyspozycję, zaśmiał się pod nosem, sam zabierając się za zwijanie delikatnych stron. Schował dokument do jednej z kieszeni swojego munduru, po czym bez żadnych zbędnych słów z powrotem ruszył ku wybitej przeze mnie dziurze, sugerując tym samym iż wraca — czy by miał to zrobić ze mną, czy beze mnie.
Wbrew przypuszczeniom, powrót wydawał mi się być dużo trudniejszy niż samo przyjście tutaj. Przesuwające się do przodu, zdecydowanie w zbyt szybkim tempie tułowie chłopaka, stało się dla mnie wyznacznikiem upokorzenia. Wpatrzona byłam w jego buty, jednak nawet one po pokonaniu nieznacznego dystansu zaczynały mi się rozmazywać przed oczami. To był cud, że jeszcze nie zemdlałam. Szczęście w nieszczęściu.
W końcu udało nam się dotrzeć do tych samych drzwi, przy których wciąż znajdowała się ta sama przywiązana również do mnie lina. To był też moment, kiedy mój towarzysz zdecydował się na podjęcie najbardziej męczącej mnie w życiu rozmowy.
— Pamiętasz, gdy chciałem ci powiedzieć coś wczoraj w stołówce? — odwrócił się w moim kierunku.
Obserwował, jak wiele wysiłku kosztuje mnie tak prosta czynność, jak wstawanie. Wydawał się być rozbawiony widokiem mojego cierpienia, a błąkający się na jego ustach zadziorny uśmieszek, tylko dodatkowo to potwierdzał. Prychnęłam, przewracając oczami. Czy on brał mnie za kompletną idiotkę?
— Pamiętam. — przyznałam. — Jednak to nie jest ani miejsce, ani czas na jakieś nostalgiczne gadki. — upomniałam go, pragnąc jak najszybciej uciąć temat.
On jednak nie zamierzał przerwać rozpoczętego wątku, a wręcz wydawał się na mnie napierać, zbliżając się do mnie. Przełknęłam ślinę, znowu czując się przytłoczoną jego wzrostem. Choć już powinnam się przyzwyczaić do tego iż w większości jestem otaczana przez gigantów, szczególnie w tym korpusie, to dalej wzburzało to we mnie swojego rodzaju dyskomfort.
— Nigdy nie będzie dobrego miejsca i czasu. — przypomniał mi, drażniąc się, co jeszcze bardziej spowodowało zaostrzenie się całej sytuacji.
— Miejmy to z głowy. — pośpieszyłam go, decydując się, by załatwić to dość szybko.
— Chris kazał przekazać, że nie ładnie jest o nim zapominać. — w momencie, gdy znajome imię padło z jego ust, coś ścisnęło mnie w piersi.
Dreszcz przebiegł mi po karku, pozostawiając na skórze wzorzystą gęsią skórkę, a w żołądku zabulgotało, przyprawiając mnie o większe mdłości. Piwne tęczówki znów dręczyły mój umysł, przywołując przed oczy, wciąż nawiedzające mnie w snach obrazy. Kończyny zaczynały mi drgać, a szumienie w głowie ustało, pozwalając skupić się na psychopatycznej osobie. O nim nie dało się nie pamiętać.
— Kazał ci coś przekazać. — dodał chłopak,
Sięgnął do symetrycznej kieszeni kurtki, która była naturalną odpowiedniczką tej ze zdobytym dokumentem. Biały skrawek papieru pomiędzy jego palcami był jak nóż, który z premedytacją wbijał mi się w mózg, wywołując penetrujące mnie spazmy. Powodował większy strach niż szczerzący się do ciebie, tytan odmieniec, który trzyma twoje pokiereszowane ciało, tylko czekając aż wrzuci je do ust, pozbawiając życia. To było gorsze niż wszystko. Odbierało mi kontrolę sytuacji i znowu zaganiało w kąt, pozbawiając mnie jakiejkolwiek możliwość kontrataku.
Leviathan wykorzystując moją tymczasową nie dyspozycyjność, pochylił się nade mną i wsunął niewielką notatkę w moją kieszeń z taką lekkością, jakby było to dla niego co najmniej naturalne. Uśmiechnął się zadziornie, odwracając się na pięcie i bez jakiegokolwiek poinformowania mnie o swoich zamiarach, chwycił za linę, rzucając się z wysokości.
Nie miałam nawet sekundy na zastanowienie się nad tym co powinnam zrobić. Szok w jaki mnie wprawił, doskonale wykonał swoje zadanie, powodując element zaskoczenia, natomiast bezużyteczność mięśni, doprowadziła do tego, że oniemal nie przepłaciłam tego zrywu życiem.
Lina napięła się, bez wahania, machinalnie ciągnąc mnie w dół. Buty ślizgały się po oszlifowanym krysztale, nie dając możliwości na skontrowanie prędkości z jaką przyciągała mnie śmierć, a ostatnią deską ratunku okazały się dopiero półprzymknięte drzwi, których klamka w jaką wcześniej zawinęłam splot, zablokowała mój bezwładny lot. Kamień rączki wbił się w moje kiszki, doprowadzając do tego, że nie byłam w stanie powstrzymać już od dłuższego czasu, zbierających się wymiocin.
Niewielki posiłek jaki spożyłam na koniu, nie zdążył nawet dobrze się strawić, a aktualnie pozostał na skrajnej powierzchni wnęki, zaczynając spływać po stromej ścianie. Pozycja w jakiej się znajdowałam, wisząc głową skierowaną wprost do ziemi, bez jakiejkolwiek możliwości dalszego ruchu, sprawiała, że nieprzyzwyczajona do tego przysadka zaczęła powodować zawroty, a najdrobniejszy ruch mógł doprowadzić do mojego rychłego końca. Kurwa.
— Nina! Jesteś cała?! — do moich uszu dobiegł niewyraźny głos Hanji, która widocznie po dostrzeżeniu niebezpieczeństwa, postanowiła się tutaj zjawić.
Zakaszlałam, zaczynając dławić się resztką wydobywających się ze mnie wymiocin. Kwasy żołądkowe przez przypadek dostały się do układu oddechowego, sprawiając, że nawet jeżeli bym chciała, to nie mogłam odpowiedzieć okularnicy. Zaczynałam się dusić, a drgawki opętywały moje ciało. Czy to tak ma wyglądać mój koniec? Czy to o to ci chodziło Chris?
— Cholera jasna! Braus ze mną! — znajomy ton dotarł do moich uszu, wydając kolejny tego dnia rozkaz.
Choć obraz powoli zaczynał mi się zamazywać, a mroczki przed oczami pojawiały się w coraz większym stopniu, to byłam w stanie dostrzec tuż pode mną dwie czarne czupryny, wraz z jedną brązową, bardzo dobrze przeze mnie rozpoznawalną. Szybciej zamrugałam, za wszelką cenę, próbując wyostrzyć widziany obraz. Pomocy...
— Strzelaj! Celuj w linę! — pobudzający mnie do walki ton, wciąż wydawał się starać.
Powieki wydawały mi się być coraz cięższe, a oddech spokojniejszy. Wiatr na tej wysokości rozwiewał mi włosy, przyklejając się do lekko spoconej twarzy, a nogi wraz z rękami, bezwiednie zwisały w dziwnych pozycjach, układane jedynie przez grawitację.
Coś jednak sprawiło, że w kiszkach zdążyło mi się coś przewrócić, a głuchy dźwięk zderzenia się metalowego rdzenia z kryształem, spowodował przywrócenie mnie do rzeczywistości. Strzała. Strzała wycelowana idealnie w punkt zetknięcia się sznura z klamką. Trafiła w splot przecinając go, a tym samym uwalniając mnie od trzymających więzów.
Dziwna pozycja sprawiła, że samoistnie przewróciłam się w powietrzu, kierując twarzą w stronę oddalającego się nieba. Wejście uciekało ode mnie, wysyłając mnie na spotkanie z twardą ziemią, pragnąc oddać lepszemu światu.
Wszystko wydawało się być tak, jakby działo się w wolniejszym tempie. Słońce raziło mnie w twarz, a zdrętwiałe ręce z wysiłkiem, wyciągnęły się ku przestworzom. Te uczucie bezwładności potrafiło być nawet w pewien sposób obezwładniające.
Czasami miałam taki moment, gdy przy użyciu sprzętu na ćwiczeniach, mogłam doprowadzić do czegoś podobnego, o wiele bardziej bezpiecznego i krótszego niż to teraz. Lecz nawet mimo tego co się działo i jak na mnie działało — nie chciałam się poddać. Oznaczałoby to, że znowu nie osiągnęłam nic, porywając się na marne wyczyny, które prowadziły mnie tylko do nieuchronnej zagłady.
Uśmiechnęłam się do siebie, czując nieprzyjemny smak zwróconego posiłku na języku, by za chwilę przymknąć oczy. Serce coraz wolniej pompowało krew, pomagając mi się rozluźnić, a wstrzymany oddech nie wydawał mi się już przeszkadzać. Czy nareszcie mogłam odpocząć?
— Nina! — krzyk Zoe informował mnie o tym, iż nie pozostało mi już dużo czasu.
I w momencie, gdy byłam już pewna swojego losu, tego, że nie dam rady sprawić by wszystkim żyło się lepiej, tego by być bardziej przydatnym, by przeczytać niepokojącą mnie kartkę papieru, którą przekazał mi Collins, coś miękkiego zamortyzowało upadek.
Trzask kości spowodował, że osoba, która się pode mną znalazła, przeklęła siarczyście, nie mogąc wytrzymać rozrywającego bólu, a pchnięte przez moją prędkość ciało, straciło równowagę lądując na ziemi. Ja za to byłam zaraz na nim, dodatkowo przyprawiając mu bólu. W tamtej też chwili do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach wody kolońskiej wymieszanej z nutą cytryn.
— Levi! — Hanji biegła w naszym kierunku, gdy ja z obawą odwracałam głowę, tylko po to, by dostrzec zaciskające się w bólu usta ze zdeterminowanym spojrzeniem.
Jego obecność oraz moje wyczerpanie jednak sprawiło, że nie byłam w stanie oprzeć się deficytowi energetycznemu, jaki zaczerpnął mój organizm i mimo starań, by utrzymać świadomość, nie udało mi się tego zrobić. Oczy samoistnie się zamknęły, a mięśnie rozluźniły, co doprowadziło mnie jedynie do stanu nieświadomości. Zemdlałam.
****
Zgrzyty rękojeści mieczy, gdy z pasją przecinały rozgrzane karki, dudniące upadki, syk pary wymieszanej z wyrzutem linek. To wszystko razem było nierozłączne w chwilach wypraw poza mury. I z boku, gdy nie brało się w tym czynnego udziału, a tylko bezpiecznie grzało tyłek na jednym z wozów, gdzie przewożono ciężko rannych z dogorywającymi, których jęki zagłuszały tę piękną zgoła walkę. Pięknie było na to patrzeć.
Czuło się natomiast coś całkowicie innego. Leżąc pośród tych wszystkich cierpiących ludzi, mogąc tylko niemo wpatrywać się w niebo, po którym co jakiś czas przelatywał samotny ptak, bez jakiejkolwiek możliwości prostego ruchu, czy rozmowy z kimś, po prostu ściskało coś człowieka w sercu.
Podczas, gdy Kapitan siedział zaraz obok niej, próbując w jakiś sposób obserwować ruchy swojego oddziału specjalnego, jakoś nimi kierować i niemo wspierać, ona leżała w ciszy rozmyślając tylko nad tym jak bardzo spieprzyła sprawę.
I choć było dużo lepiej. Bo pokonała ogromną barierę tytanów, która wprowadziłaby w ich szeregi niezłe pustki, to pod sam koniec, gdy była już tak blisko osiągnięcia sukcesu, wyjścia stamtąd z uniesioną głową i pochwalenia się swoim szerokim zakresem umiejętności — znowu to zepsuła. Nie spodziewała się, że Smith będzie wymagał od niej niemożliwego. To co ona zrobiła było niewyobrażalne nawet dla człowieka, który używał sprzętu, a jej się to udało. Ale jakim cholernym kosztem. W momencie, gdy powinna wszystkich chronić, kierować powierzonym tymczasowo zespołem i sprowadzić ich bezpiecznie do domu, ona po prostu leżała.
Było już lepiej niż godzinę wcześniej, przynajmniej też odzyskała przytomność, a na twarz powracały kolory, jednak znajome mrowienie oraz mdłości wciąż nie odpuszczały. Gdyby tylko Erwin powiedział jej kilka miesięcy wcześniej, że będzie musiała doskoczyć na taką wysokość, może by to jakoś wypracowała. Może jakoś zaradziłaby temu, by Ackerman nie był zmuszony odnieść przez nią poważniejszych obrażeń.
Ratując ją od śmierci, rzucając się po to by ją złapać, szaleńczo pragnąc uratować jedyną osobę, do której żywił nieznane mu uczucia, złamał sobie prawą rękę, nie pozostając jednak naznaczony również otarciami i siniakami. Był obolały. Dwóch najlepszych żołnierzy Korpusu Zwiadowczego, zostało unieruchomionych, a Generał musiał zorganizować to wszystko w taki sposób, by więcej ludzi nie oddało swoich żyć na darmo.
Nina miała wyrzuty sumienia. Wyrzuty o to, że mała informacja oraz brak czujności doprowadziły ją do tego stanu. Żal o to, iż to właśnie znowu Levi musiał ją ratować, poświęcając dla niej swoje zdrowie. Cierpiała na myśl o tym, że Eren prawdopodobnie nigdy nie zapomni bólu jaki przeżywał wyrzucając ją do góry. Obwiniała siebie, że zostawiła swoje obowiązki odpowiedzialnej Samanthcie, zamiast sama nimi rozporządzać. Martwiła się wiadomościami jakie przekazał jej Chris poprzez otoczenie, oraz samym tym, że jedną z nich przekazał jej właśnie Leviathan. Zastanawiała się nad tym, czy Erwin przez ten incydent nie postanowi pozostawić jej w zwykłej roli, szarego kadeta.
Miała więc nad czym myśleć, miała więc nad czym rozpaczać i miała też do czego wracać. Dlatego, gdy normalnie przejęłaby się osobą Ackermana obok, który ani razu od jej obudzenia, na nią nie spojrzał, teraz po prostu zatapiała się w rozważaniach, pozwalając sobie na chłonięcie dawek informacji oraz łączenie wątków.
Doszła w ten sposób do wniosku, że jedyne co tego dnia się udało, to eliminacja kilkunastu tytanów, poznanie nowych kadetów oraz wykonanie planu, który kosztował ją miesiące ciągłych treningów. I choć pocieszało ją to nieznacznie, to wciąż w dalszym stopniu nie było na tyle wystarczające, by kącik jej ust chociażby delikatnie drgnął ku górze.
Po raz pierwszy odkąd tu wstąpiła i wyciągnęła swoje ukryte emocje na wierzch, nie chciała się uśmiechać. Nie miała na to siły. Nie mogła uwierzyć, że nawet podczas jej drugiej wyprawy poza mur, doprowadziła do tego by stracić przytomność. Czuła się czysto upokorzona w oczach innych. Czuła się jak ktoś słaby, choć doskonale wiedziała, że gdyby taka była to zginęłaby już dawno temu.
Ciemne niebo dawało ulgę jej oczom, a palące się pochodnie pozwalały na dostrzeżenie szczegółów. Znajdywała się na wozie z rannymi we wschodniej flance, całkowicie oddalonej od pozycji jej drużyny, natomiast wyjątkowo blisko oddziału specjalnego, którego krzyki mogła usłyszeć nawet z odległości kilku metrów. Polecenia jakie sobie wydawali oraz słyszalne przepychanki słowne pomiędzy Oluo a Petrą tylko utwierdzały ją w przekonaniu, że to właśnie zażyłość żołnierzy oraz wzajemne stosunki, dają im siłę. Jej argument ponownie został potwierdzony, co tylko potęgowało jej irytację w stosunku do decyzji Levi'a.
— Dlaczego jesteś taka smutna panienko? — spytał nieznany dziewczynie dotąd głos.
Z zaskoczeniem przekręciła głowę w lewo, tylko po to by zetknąć się z przygasłym spojrzeniem, ciężko rannego zwiadowcy. Jego nogi zostały odgryzione, a w ich miejscu widniały tylko zawinięte w bandaże kikuty. Przydługie bursztynowe kosmyki, pozlepiały się ze sobą od zaschłej krwi, a zmęczony wyraz twarzy starał się rozpromienić, by dodać kobiecie trochę otuchy. Widać było, że bardzo cierpiał, ale mimo swojego bólu starał się złagodzić ten jej. To był pierwszy kontakt z człowiekiem od dłuższego czasu jaki nawiązała. Tym razem nie chciała być ostrożna i wyrachowana. To był młody chłopak. Nie dałaby mu więcej niż szesnastu lat. Świeży rekrut, który po ilości krwi jaka wydobywała się z jego odciętych kończyn, nie miał zbyt wielu szans na przeżycie.
— Ponieważ życie to cholerne gówno. — odparła całkowicie poważnie, odpowiadając tym samym dosyć dosadnie na jego pytania.
Widząc jej stanowczy wzrok oraz ściśnięty wyraz twarzy, który nie wyrażał już swojego rodzaju smutku, a bardziej zirytowanie i złość do tego, że nie może być inaczej, zwiadowca chrapliwie się zaśmiał. Przy tym ruchu z jego ust uciekła jednak drobna stróżka krwi, co mogło świadczyć, że nie tylko zewnętrznie był uszkodzony. Kastner coś ścisnęło na sercu, widząc to. To takie niesprawiedliwe.
— Powie mi panienka coś, czego nie wiem? — przymknął na chwilę powieki, jakby głęboko się nad tym zastanawiał. Brunetka zmarszczyła brwi.
Ten żołnierz miał dość specyficzny sposób wypowiadania się. Był całkowicie odmienny od frenezyjnego oraz z goła przypadkowego dobierania słownictwa Zoe, czy ostrych reprymend ze strony Levi'a. Erwina w sumie też w żaden sposób nie przypominał.
Nie był w żadnym stopniu natarczywy, ani też nie budził szacunku. Był jednym z najbardziej przyjaznych głosów jakie w życiu słyszała. Zwracał się do niej z szacunkiem, choć całkowicie nie miał pojęcia kim była, ani jaka była. Nie liczyło się to, że mogła nawet nie chcieć go słuchać, ani odpowiadać na jego pytania. Coś jednak w tym wszystkim sprawiło, że nie chciała zostawiać chłopaka bez odpowiedzi.
— Nie wiem czego nie wiesz. Wiem natomiast, że jesteś cholernie uprzejmy i dziękuję za to. — po raz pierwszy od dłuższego czasu wysiliła się na wdzięczny wyraz twarzy.
Nie mogła temu zaprzeczać. Każde słowo rzucone w jego kierunku, mogło być ostatnim, które byłby w stanie usłyszeć, a kolejne słowo mogło stać się jego ostatnim. To właśnie to, skłaniało ją do głębokiego wyrazu współczucia w jego kierunku, podczas gdy patrzyła w brązowe tęczówki, przepełnione takim samym bólem, jaki posiadała również i ona. Tak cholernie ciężko było na to patrzeć.
— To mi jest miło, że ktoś tak śliczny jak ty, poświęca czas na wymianę kilku słów ze mną. — odwzajemnił mój uśmiech, lekkim uniesieniem kącików ust do góry.
Jego oczy się szkliły i wyglądał prawie tak jakby zaraz miał się rozpłakać. Smutek wydawał się pogłębiać, gdy powoli lustrował moją twarz, zmuszając mnie do tego. Blada jak śnieg skóra, wyraźnie traciła ostatnie odcienie czerwonego i wyglądało to tak jakby krew nagle odpływała, pozostawiając po sobie tylko pustkę.
— Jesteś bardzo podobna do mojej narzeczonej. — wyznał w końcu, chwytając za moją nieruchomo ułożoną, obok ciała rękę.
Przyciągnął ją bliżej siebie, przykładając ją sobie do zakrwawionego policzka. Jego chłodne dłonie oplatając ją szczelnie wokół nadgarstka, wydawały się słabnąć z każdym ruchem. O tym, że wciąż poruszał moją ręką informowały mnie tylko znajome mrowienia przebiegające od miejsca styku naszej skóry, aż po kręgosłup. Nina postanowiła pozwolić mu kontynuować.
— Nawet głos masz podobny. — złagodniał, zagryzając swoją zsiniałą wargę.
Był to na razie jedyny zwiadowca, który szczerze wyznał, że jest z kimś w związku pomimo tak młodego wieku oraz ryzykownego zawodu. W tym co robił, mówił i jak się zachowywał, wydawał się być jednak dużo bardziej dojrzały niż wskazywały na to jego młodzieńcze rysy twarzy. W tej chwili właśnie pokazywał Ninie jak drastyczne potrafią być rozstania kochanków. Jak okrutne jest umieranie bez ukochanej osoby obok i jak boleśnie wpływa to na tych, którzy mają okazję to oglądać. Serce się krajało.
— Nie żałujesz? — słowa automatycznie wyrwały jej się z ust, chcąc dać ukojenie kłębiących się we wnętrzu myślom.
Nikt nawet nie zauważył, że zaciekawiony tematem Ackerman sam również zaczął się przysłuchiwać ich krótkiej wymianie zdań, dalej błądząc wzrokiem gdzieś po otoczeniu. Robił wszystko co tylko mógł, by nie zostać przez nich zauważonym. Chciał pozostać na tyle anonimowy, na ile się dało.
— Nie żałuję niczego co zrobiłem. — kaszlnął, wypluwając z siebie niewielką ilość krwi, która pod wpływem wyrzutu, osadziła się automatycznie na twarzy kobiety.
— Nie żałuję dnia kiedy wstąpiłem do wojska, momentu, w którym wybrałem Zwiadowców, chwili, kiedy ją poznałem. — wyliczał, obracając się z boku na plecy.
— A już na pewno nie żałuję dnia, gdy poprosiłem ją o rękę. — uśmiechnął się, nostalgicznie, przypominając sobie ten moment.
— Nie żałuję nawet tego, że poświęciłem swoje serce sprawie i oddałem nogi, tylko po to by uratować towarzysza. — mocniej ścisnął trzymaną dłoń.
Wszystkie te zapewnienia były całkowicie szczere i wprawiały oniemiałą Kastner w stan, którego dotąd nie doświadczyła. Ten chłopak wydawał się przeżyć swoje życie dużo bardziej wartościowo, niż ona przez jakąkolwiek sekundę tego swojego. Każdy dzień był dla niego ważny, a on nie bawił się w jakieś głupie gry i działał, nie chcąc stracić ani jednej jego części. Ona popełniała pod tym względem tak wielkie marnotrawstwo. Przecież mogła wykorzystać małe chwilki szczęścia obecnie, zamiast ponownie zatracać się w odmętach przeszłości. Brunetka zacisnęła szczękę, czując jak krew zalegająca na jej policzkach, zaczyna z nich mimowolnie spływać.
— Nie bałeś się tego, że ją stracisz? — brunetka zapytała ostrożnie.
Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o tym niezwykłym towarzyszu broni, który przemijał na jej oczach. Pragnęła wiedzieć, czy to do czego dąży w przypadku Ackermana, nie doda im tylko więcej cierpienia, a decyzja, którą podjęła, nie zrani go dodatkowo. I choć było to z jej strony bardzo egoistyczne i wielce niestosowne w tej chwili, to taka okazja mogła się już więcej nie powtórzyć. Tym razem również wolała się uczyć na błędach kogoś innego, zamiast na swoich. Nie ponosiła w ten sposób żadnych konsekwencji, a sama wyciągała wnioski. Widząc jednak jak żołnierz cierpi oraz to jak słowa ciężko wydobywają się z jego ust, nie czuła nic innego, jak powracające znowu wyrzuty sumienia.
— Już ją straciłem. — wyznał gorzko, na krótko obrzucając ją zbolałym spojrzeniem.
— Och. Przykro mi. — wymamrotała 22-latka, czując narastający w żołądku ucisk.
Ninie zrobiło się naprawdę żal nastolatka, który wydawał się stracić dosłownie wszystko. Rozmowa z nim potrafiła odciągnąć ją od nieprzyjemnych myśli, przyprawiając o nowe dawki emocji, których już od bardzo dawna nie czuła, a jego ton, uprzejmość oraz sposób bycia, poruszały do szpiku kości tak bardzo, że nie dało się obok niego leżeć obojętnie. To boli.
— Nie szkodzi. Pogodziłem się z tym. — przyznał się, biorąc głębszy wdech. Jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej, a oddychanie wydawało się sprawiać mu coraz większe problemy.
— Kochałem ją tak bardzo, że nawet teraz nie mogę tego opisać. Była najlepszym co mogło mnie w tym życiu spotkać. Promykiem nadziei na lepsze jutro, dzięki któremu mogłem uwierzyć, że naprawdę wszystko będzie dobrze. — znowu się uśmiechnął.
— I nawet, kiedy jej ze mną nie ma, nawet gdy jej ciało leży gdzieś w brzuchu tytana, nawet jeżeli nie mogę usłyszeć ponownie jej promiennego śmiechu, to dzięki tobie, znowu czuje jakby nawet po śmierci ze mną była. Że czuwa nade mną zsyłając na mnie kogoś tak podobnego do niej. — podsumował, na chwilę puszczając moją rękę, która bezwładnie zsunęła się z jego klatki piersiowej.
Opadła z cichym hukiem na deski powozu, wywołując na ciałach przysłuchujących się rozmowie, przeszywające ciarki. Atmosfera jaka teraz panowała była przepełniona smutkiem, żalem, nostalgią oraz jakiegoś rodzaju formą niemego zrozumienia. Nawet Levi nie wytrzymał kłębiącego się w nim uczucia ciekawości i zmusił się do rzucenia okiem, co takiego zwiadowca zamierza zrobić. Serca wszystkich wsłuchujących się w tą wymianę zdań, łomotały szybciej, dodając temu wszystkiemu jeszcze większą dawkę emocjonalności.
Chłopak siłował się chwilę z metalowym pierścieniem na swoim serdecznym palcu, tylko po to by z lekkim syknięciem, zdjąć go. Zaraz potem, znowu chwycił dłoń Niny i powoli wsunął go jej, spotykając się z jej niemą obawą. Był już naprawdę słaby.
— Dlatego proszę... — zakaszlał — przyjmij to. — przełknął ślinę.
— Ten pierścionek to nasza obietnica wieczności i nie chce, by znikła ona wraz z moim ciałem. — wyjaśnił, z coraz większym trudem wypowiadając poszczególne słowa.
Jego uścisk też znacznie osłabł, a powieki przymknęły się, ukrywając pod sobą brązowe tęczówki, dający człowiekowi niezwykłe zapewnienie ciepła. Coś ścisnęło brunetkę w żołądku. Dlaczego to zawsze dobrzy ludzie muszą tak bardzo cierpieć?
— Dbaj proszę o nią i nie pozwól zapomnieć. — mamrotał coraz bardziej niewyraźnie, łapiąc urywane oddechy.
— Bo na tym świecie miłość jest jedynym, co może utrzymać nas przy życiu. — cichy świst wydobył się z jego płuc, a ostatnie spojrzenie zostało skierowane na niebo.
Po tym trzymająca brunetkę dłoń straciła swoje siły i upadła zsunęła się wzdłuż ciała wydając przy tym cichy łomot, a klatka piersiowa towarzysza przestała miarowo się unosić. Odszedł ze wzrokiem utkwionym w gwiazdach, z myślą o swojej ukochanej, do której w tej chwili właśnie dołączył. Łzy smutku spłynęły po policzkach Kastner mocząc bandaż, który owinięty został wokół jej głowy, a oczy z żalem spoglądały na prezent jaki pozostawił jej towarzysz.
Srebrny metal połyskiwał pod wpływem światła, rzucanego przez zapalone pochodnie, dając wzgląd na przepięknie wykonany grawer. I te dwa słowa wystarczyły, by dogłębniej poruszyć duszę człowieka, ponownie przywołując sens wypowiedzi bezimiennego chłopca, który kochał całym sercem i nie żałował tego do ostatniej swojej chwili.
Semper iuncti.
cdn.
*Semper iuncti — (łac. Na zawsze razem.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top