#19

"Miłość mój przyjacielu,

To dym, co z parą westchnień się unosi;

To żar, co w oku szczęśliwego płonie."

William Shakespeare   "Romeo i Julia"

Wewnętrzny niepokój tlił się w człowieku za każdym razem kiedy oczekiwał czegoś, co było dla niego całym światem. Bał się, że osoba, którą darzy szczególnym uczuciem, dla której zrobiłby wszystko, pewnego dnia nie wejdzie już przez drzwi, przez które niegdyś wyszła i pozostanie jedynie wspomnieniem. Ryzykowało się jednak dla niej, nawet jeżeli znało się jej stan i obowiązki, poświęcało się dla niej wszystko, co najcenniejsze tylko po to, by powrót o ile miał w ogóle miejsce, był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie można było przeżyć.

W dodatku ta mała iskierka światła, która mimo strachu, zawsze potrafiła wskazać drogę w ciemności, była drobną nadzieją ich rodziny. Brązowe loczki plątały się na głowie mimo swojej skąpej długości, a czekoladowe oczy spoglądały w kierunku oświetlanych przez lampę naftową drzwi. Mała kupka szczęścia nieznająca zła tego świata, nierozumiejąca czym są mury, niewola życia, zło czy cierpienie. Drobna dziewczynka skulona w ramionach swej schorowanej matki oczekiwała wraz z nią powrotu ojca, którego bardzo szybko nauczyła się rozpoznawać. Za każdym razem kiedy Alexander wracał do domu, mała Anastazja ożywiała się, wesoło gaworząc, ukazując mężczyźnie swoje dwa wyrośnięte mleczaki oraz zaróżowione policzki.

Dla małżeństwa była czymś, co zostało zesłane z niebios i zasługiwało na największą ilość miłości, jaką byli w stanie z siebie wykrzesać. Suzanne zawsze pilnowała, by małej nic nie brakowało, a jej mąż co miesiąca przynosił osobiście wypłatę wraz ze sporą ilością zakupów oraz prezentów dla niemowlaka. Co prawda dziewczynka miała już roczek za sobą i powoli leciał jej już drugi, jednak wciąż potrzebowała sporej ilości uwagi oraz opieki od swojej rodzicielki. Ich życie wydawało się być prawie idealne, choć również wyjątkowo stresowe.

Mężczyzna poznał Suzanne podczas naboru, gdy w czasie wyjścia ze znajomymi w korpusie szkoleniowym natrafił na nią w uliczce. Uratował wtedy brunetkę przed kilkoma oprychami, którzy ewidentnie próbowali się wtedy do niej dobrać, a jej drobna postura wydawała się ich do tego wyjątkowo zachęcać. Jako jednak, że Alexander nigdy nie należał raczej do kogoś mało postawnego i niskiego, nie musiał się nawet zbytnio starać, by przegonić oprawców.

Od tego momentu kiedy tylko zajeżdżał ze znajomymi w te okolice, zawsze odwiedzał kobietę uraczając ją rozmową. Ku zdziwieniu wszystkich, nie tylko również tych z korpusu doszło w końcu do zaręczyn i ślubu pełnych nadziei młodych ludzi, a niedługo potem na świecie pojawił się ich skarb — Anastazja. Swój stabilny związek przekuli w przyszłość i nawet niebezpieczeństwo związane z zawodem zwiadowcy do teraz nie pozwoliło im się rozdzielić. Alexander zawsze w końcu znajdował się na bezpiecznej pozycji w tylnych szykach, gdzie większość tytanów już nie docierała, a on spokojnie pokonywał trasę.

Bieler zawsze we wszystkim był sumienny i szczery. Nie owijał w bawełnę, robił to co do niego należało, a także wykazywał duży szacunek w stosunku do innych. W przeciwieństwie do pierwszego wrażenia był również bardzo łagodny oraz wspierający. Nie było drugiego tak bardzo wyluzowanego w korpusie człowieka jak on — no może poza Zoe. Swoją osobą reprezentował dobro i choć zwykle go nie zauważano, wcale też nie zamierzał rezygnować z wypraw nawet kiedy pojawiła się w jego życiu mała uciecha. Kochał to co robił tak samo mocno jak kochał swoją rodzinę, więc starał się po prostu na siebie uważać, by dalej móc cieszyć się wspaniałymi ludźmi oraz wybraną przez niego wolnością.

Zeszłoroczna zima okazała się jednak dużo bardziej sroga, niż myślał i dotknęła o wiele więcej osób. Nie zadbał na czas o odpowiednie ogrzewanie, ale również i samo dotarcie do położonego w pobliskim miasteczku domu, wydawało się wyjątkowo trudne, biorąc pod uwagę śnieżyce i nieodśnieżone szlaki. Przez dłuższy czas musiał więc powstrzymać się od wizyty u ukochanych oraz liczyć na to, że zaradna Suzanne jakoś da sobie radę sama. Mocno się jednak przeliczył.

Od tamtego okresu jego żona przewlekle chorowała, non stop kaszląc czy łapiąc różnego rodzaju, krótkie przeziębienia. Momentami ledwo wstawała z łóżka, nie mogąc złapać tchu, a Anastazja mocno schudła w tamtym okresie, przez co jako ojciec musiał zadbać o odpowiednią opiekę dla córki i bezpieczeństwo żony. Tutaj też pojawił się drobny problem, a mianowicie — brak funduszy.

Na jego przeciętnym stanowisku w mało znanej drużynie nie dało się zarobić więcej niż wystarczająco. Środki przeznaczane na korpus zwiadowczy ponadto i tak były dość niskie, biorąc pod uwagę wzgląd na zarobki stacjonarnych, czy żandarmerii. Nie można było liczyć na nic większego bez poniesienia proporcjonalnego do tego ryzyka. Alexander został zmuszony do poszukiwań lepszej pozycji oraz nowej drużyny, by zapewnić swojej rodzinie godny byt. W tamtym też okresie zgrało się to z naborem do Oddziału Szturmowego uformowanego niedawno przez Smith'a, któremu przewodziła nowa nadzieja korpusu zwiadowczego — Nina Kastner.

Stawka pieniężna, którą ofiarowano u niej na tej pozycji, była zdecydowanie większa i bardziej niż wystarczająca dla niego. Gdyby bowiem przeznaczył kwotę żołdu na rodzinę, z całą pewnością zostałoby parę groszy również i na jego indywidualne rozrywki. Miał szczęście, że udało mu się dostać na to miejsce, a w dodatku dość zacne grono zwiadowców bardzo ciepło go do siebie przyjęło. Nowa Kapitan nie robiła mu też specjalnych problemów związanych z wypisywaniem przepustek do miasta, przez co mógł spotykać się z rodziną częściej niż jedynie raz w miesiącu.

Alexander obawiał się jednak wyprawy. Nadchodziła ona wielkimi krokami i choć trenował z całych sił, stosując się do wszelkich poleceń Kastner, miał już swoje lata a przez to nie mógł być już tak wydajny jak, chociażby Gregor. Martwił się także pozycją, która z pewnością o ile nie była najbardziej niebezpieczną, to do takowych przynajmniej należała. Z samego końca formacji wybił się bowiem na sam początek, a po tych wielu latach spędzonych na skutecznym unikaniu tytanów, miał z nimi teraz stać twarzą w twarz. Nie robił tego tak dawno, że w stresie zaczął przemęczać się samotnym treningiem trójwymiarowego manewru połączonym z wycinaniem karków drewnianym atrapom. To było ostatnie, co mógł zrobić, by chociaż chwilowo zapobiec pojawiającym się wątpliwościom.

Dwa dni przed samym wyjazdem również odważył się poprosić Ninę o wydanie przepustki, by nawet przy obecności w jego sercu strachu oraz zwątpienia, móc spojrzeć na twarz ukochanej córki oraz żony. Wychodząc tamtego dnia z siedziby i pędząc koniem prosto do miejsca zamieszkania jego uciech, nie spodziewał się jednak zastać Suzanne w tak kiepskim stanie.

— Kochanie! Wróciłem! — podniósł głos, otwierając znajome sobie drzwi, za którymi spodziewał się ujrzeć siedzącą wraz z Anastazją małżonkę.

Okazało się jednak, że salon oraz kuchnia, z którymi zetknął się od progu, były całkowicie puste, a kobieta wraz z dzieckiem znajdowały się w ich wspólnej sypialni. Lekko wystraszony zdjął z siebie kurtkę od munduru i natychmiast pobiegł szukać ich dwójki. Kiedy wszedł do pomieszczenia obok, od razu w oczy rzuciła mu się ledwo przytomna ukochana z okładami na czole oraz ciężkim oddechem, która odwrócona do wejścia plecami wciąż tylko obserwowała, kręcące się w łóżeczku dziecko. Od czasu do czasu pokaszliwała, pociągając nosem, a drobne kropelki krwi spływały z jej ust, świadcząc o czymś dużo poważniejszym niż zwykłe przeziębienie.

— Suzanne? — zamarł Bieler, nie do końca na początku wiedząc, jak ma się zachować.

Kiedy zostawiał je dwa tygodnie temu wszystko wydawało się być dobrze, a stan brunetki po wizycie lekarza oraz lekach wydawał się poprawiać. Zaczęła już nawet chodzić, a jej ciepły uśmiech rozgrzewał jego serce, kiedy przynosiła mu jego ulubiony obiad. Jakim cudem to mogło się przerodzić w coś tak strasznego?

— Alexander? — jej cichy głos sprawiał, że coś rozrywało jego duszę, a głowa zaczynała zadawać nieme pytania, dlaczego to akurat jego żonę musiało to spotkać.

— Co ty tutaj robisz? — wymamrotała, odwracając się na łóżku, by spojrzeć na swojego ukochanego.

— Przecież niedługo wyprawa, powinieneś... — próbowała coś powiedzieć, jednak nagły kaszel jej to uniemożliwił.

Prawie dławiąc się własną śliną, zaczęła trząść się na materacu, co wystarczająco pobudziło do działania zatroskanego Bieler'a, który tym razem podbiegł do małżonki, lekko poklepując ją po plecach. Przyniosło to jednak niewielki efekt, a brunetka miała wrażenie, jakby za chwilę miała wypluć własne płuca.

Płacz Anastazji rozniósł się po pomieszczeniu, tylko potęgując napięcie oraz strach ze strony mężczyzny. Jego żona była rozpalona, a czerwone policzki i czerwona posoka, tylko dodatkowo go niepokoiły. Obawiał się, że to coś zakaźnego, że mimo miłości posyłanej w stronę małżonki, ta nieświadomie mogła zarazić czymś ich dziecko. Zacisnął szczękę, oczekując w przejęciu, aż jego ukochana przestanie się dławić, co trwało zdecydowanie zbyt długo i brzmiało bardzo źle.

— Nie martw się, wszystko będzie dobrze. — uspokajał kobietę Alexander, sam również próbując nabrać pewności co do własnych słów.

To był pierwszy raz kiedy w ich życiu było tak bardzo niestabilnie, a on nie miał pojęcia co zrobić. Suzanne potrzebowała leczenia i nie była w stanie zająć się na ten moment ich skarbem, a on nie wiedział, do kogo mógłby udać się z pomocą. Sam musiał trenować, więc mimo zaangażowania nie posiadał zbyt dużo czasu. Za lekarza mógł zapłacić, jednak nie posiadał nikogo, kto mógłby wziąć choćby na te kilka godzin Anastazję, by on pojechał znaleźć kogoś bliskiego z rodziny jego żony, mogącego pełnić do momentu jego powrotu z wyprawy rolę jej opiekuna.

— Coś wymyślimy, na pewno. — mężczyzna szeptał, gładząc małżonkę po włosach.

Zła sytuacja wybije go z treningów, a jego obowiązkiem było stawienie się na wyprawie w jak najlepszym stanie. Czas mu nie sprzyjał tak samo jak wydarzenia, mimo że kieszeń nie zionęła już taką pustką, jak miało to dawniej miejsce. Ten jednomiesięczny żołd był na tyle duży, by nie musiał się martwić o dobrą opiekę dla brunetki, jednak zabrakło już monet dla Anastazji. Życie było zdecydowanie zbyt ciężkie.

— Wezwę lekarza. — zadecydował Alexander, podejmując jednak ostatecznie bardziej ryzykowną decyzję.

Przez ten okres, który spędził w Oddziale Szturmowym, naprawdę dużo się nauczył i mimo początkowej nieprzychylności, niektórych członków, ostatecznie był w stanie się z nimi porozumieć. Kapitan tak zawzięcie organizowała ich wspólne spotkania, że nie mógł wyliczyć ich ilości na palcach, a nogi pierwszy raz od dawna bolały go tak bardzo od zakwasów. To wszystko przyczyniło się do tego, że w tak krótkim czasie był w stanie zżyć się z dużo młodszymi od niego ludźmi i pomyśleć o nich jak o części swojej rodziny. 

Gregor był dla Alexandra jak starszy syn, a Aurelia i Samantha jak siostry, których nigdy nie miał. Nina natomiast przypominała w dużym stopniu jego matkę, posiadając wielkie serce oraz barwną duszę. Przynosiła im również często własnoręcznie przygotowane posiłki oraz starała się z całych sił zapewnić miłą atmosferę, co wielokrotnie wpływało na ich humor.

Nic więc dziwnego, że pierwszym co pojawiło się w głowie Alexandra była myśl o Kastner, która już na samym początku proponowała mu pomoc, w razie wystąpienia jakichkolwiek problemów. Z tego co ostatnio kobieta powiedziała, w czasie gdy oni mieli wyruszać na wyprawę, ona wraz z paroma innymi żołnierzami, pozostać mieli w obrębie murów ze względu na stan zdrowia. Było to dla Bieler'a nadzieją, że dzięki jej uprzejmości zyska jeden potrzebny mu dzień, by znaleźć rozwiązania dla większości jego problemów.

— Zaczekaj! Co z Anastazją? — bardziej ożywiła się Suzanne, której życie polegało dotychczas jedynie na opiekowaniu się córką i gospodarstwem domowym.

W głowie mężczyzny pojawił się pomysł, który jednak zmuszał go do uniżenia się przed swoją Kapitan, prosząc ją o wielką przysługę. Jeżeli miałby komukolwiek zaufać w korpusie na tyle, by powierzyć w jego ręce swoje dziecko, to byłaby to właśnie Nina. Od kobiety jako jedynej biło niewyjaśnione ciepło oraz życzliwość i choć Alexander może nie wiedział, co wydarzyło się w jej przeszłości, co doprowadziło do śpiączki, dlaczego potem na tak długo zniknęła i z jakiego powodu tak głośno o niej wśród zwiadowców rozmawiano, miał wrażenie, że pod tym względem zawsze mógł jej ufać.

Zagryzł policzek od środka, posyłając zatroskane spojrzenie swojej żonie, tylko po to, by wstać i wziąć w swoje ramiona drobne ciało córki. Dziewczynka momentalnie ucichła, przestając zanosić się płaczem, kiedy tylko jej brązowe tęczówki zetknęły się z morskimi oczami ojca, a na jej drobnej twarzy pojawiło się zaciekawienie. Niemal od razu zaczęła wyciągać przed siebie rączki, próbując pochwycić pasy od munduru. Nawet w tej kiepskiej sytuacji ta mała istota swoim uśmiechem potrafiła uspokoić zmartwionych rodziców.

— Załatwię to. — upewnił żonę, posyłając w jej kierunku drobny uśmiech.

Choć z pewnością targały nim pewnego rodzaju wyrzuty sumienia oraz zmartwienie, w tej chwili nabrał nadziei, że wszystko jeszcze może ulec zmianie. Pośpiesznie ubrał Anastazję w cieplejsze śpiochy oraz zapakował do jednej z większych toreb wszystkie potrzebne do jej opieki rzeczy, tylko po to, by przed wyjściem jeszcze krótko pożegnać się z żoną.

Usiadł na materacu, na chwilę jeszcze odstawiając dziecko do łóżeczka i zgarnął wilgotne włosy Suzanne na bok. Schylił się bardziej, by chwilę potem ucałować rozgrzane czoło żony swoimi lekko spękanymi ustami, upewniając ją tym samym, że wszystkim stosownie się zajmie. Brunetka ufała mu jak nikomu innemu i wciąż widziała w nim tego samego mężczyznę, który te kilka lat temu miał na tyle odwagi, by ocalić ją przed jedną z gorszych traum, jakie mogła przeżyć kobieta. 

Obserwując, jak wchodzi niezapowiedziany przez drzwi ich domu, za każdym razem czuła jakby zakochiwała się w nim na nowo, a on z wiekiem stawał się coraz to bardziej czarujący. Takiego związku pozazdrościć mogła im niejedna z par, jakie decydowały się często na otwarte związki, bojąc się, że ich druga połówka nie wróci już z wyprawy. Ich jednak to nie dotyczyło, byli ze sobą na dobre i na złe, wierząc w umiejętności oraz zaradność tego drugiego, co tylko wzmacniało ich relację.

— Kocham cię. — wyznał, spoglądając w brązowe tęczówki żony, które odziedziczyła ich córka.

Choć teraz wyraźnie zaszklone, wciąż były jednak tak samo piękne jak zawsze, kiedy się w nie wpatrywał. Suzanne mimo słabości, obdarzyła Alexandra rozczulającym spojrzeniem, unosząc dłoń, by przeciągnąć nią wolno po jego specyficznych włosach. Niegdyś blond kosmyki, choć wyblaknięte i w dużej mierze wybielone przez stres, wciąż tkwiły w pamięci kobiety. Nawet teraz potrafiła wyobrazić sobie ich piękną barwę, jaką miały w przeszłości o hipnotyzującym odcieniu miodu.

— Uważajcie na siebie. — wymamrotała, posyłając w jego kierunku lekki uśmiech.

Potem patrzyła już tylko, jak jej mąż opuszcza pokój wraz z ich małą pociechą, a później uderzający w zakamarki trzask zamykanych drzwi frontowych zburzył resztę pozostałego w niej spokoju ducha. Alexander wraz z Anastazją odjechali w kierunku siedziby Korpusu Zwiadowczego, kierowani promieniami letniego słońca, a ona mimo wciąż trzymającego się na twarzy uśmiechu, czuła jak po jej policzkach zaczynają spływać łzy.

***

Czas po powrocie do obowiązków Kapitana leciał zdecydowanie zbyt szybko. Kiedy prowadziłam treningi przygotowujące mój oddział do poradzenia sobie za murami w niebezpiecznych dla nich warunkach, nie spodziewałam się nawet, że Smith podejmie tak duże ryzyko. Teraz informacja w pozostawionym przez Ackermana liściku nabierała sensu, a ja po odwiedzeniu gabinetu Generała dowiedziałam się o jego zamyśle prowadzenia wyprawy, co w żadnym stopniu mnie nie zadowoliło. 

Erwin poinformował mnie o konieczności wyróżnienia z mojej grupy osoby, która będzie mnie zastępować, a ja sama pozostanę w siedzibie, oczekując na ich powrót. Hanji co prawda uświadamiała mi, że taka sytuacja może mieć miejsce, jednak nie sądziłam, że blondyn naprawdę się do tego posunie. Uważałam, że mimo dobrego przygotowania, Oddział Szturmowy nie jest w stanie poradzić sobie beze mnie, a przynajmniej nie teraz, gdy nowy członek dopiero co się z nami zgrywał. 

Ostatnim razem, dzięki mnie oszczędziliśmy sobie ofiar, a ja, choć wyjątkowo wyczerpana, byłam w stanie dawać sobie radę przy torowaniu trasy całej reszcie. Teraz, jednak gdy Alexander dopiero co do nas dołączył, a ja nie mogłam tam razem z nimi być, z całych sił starałam się ich jak najlepiej na to wszystko przygotować.

Wierzyłam, że z czasem uda im się opanować tę samą technikę skoku, którą posługiwałam się ja, dlatego przez ostatnie tygodnie stawiałam na treningi dolnej partii ciała, nakazując samodzielne doszkalanie pod względem używania noży, czy sprzętu. Co do manewru nie miałam jednak na co narzekać, gdyż moi podwładni byli w nim prawie tak samo dobrzy jak członkowie Oddziału Specjalnego, a jedyne czego im brakowało to zgrania. Żałowałam jednak, że czas w korpusie płynie tak szybko, a ja nie jestem w stanie dla nich nic więcej zrobić, stając się jedynie wsparciem duchowym oraz merytorycznym.

Blokowały mnie uszkodzenia ciała niemal tak samo jak Levi'a, jednak Zoe i pozostali byli w pełni gotowi kolejny raz podjąć ryzyko, zostawiając nas wewnątrz murów z mętlikiem w głowie. Miałam również pewność, że nie tylko ja martwiłam się o to wszystko, a Ackerman także w tym samym stopniu bał się o swoich towarzyszy. 

Na ten czas funkcję Kapitana Oddziału Specjalnego przejąć miał Gunther, a ja wciąż wahałam się pomiędzy dwiema osobami. To czy jednak wybrać miałam Samathę, czy Alexandra wyjaśniło się dopiero pewnego dnia, kiedy miejsce miały pewne nieoczekiwane wydarzenie, dla nikogo nie do przewidzenia. 

Bieler o dziwo stał się dla mojej grupy drugim ojcem. Gregor często gdzieś z nim wychodził, prosząc o przepustki, a Aurelia wraz z Mulle wysłuchiwały przy stole jego rozczulających historii o jego małym szczęściu — Anastazji. Okazało się, że mężczyzna mimo tak niebezpiecznego zawodu jakim jest bycie żołnierzem, wiedzie w świecie murów szczęśliwe życie i jest kochającym małżonkiem z równie czułym sercem, co łagodnym spojrzeniem. Martwiłam się jednak o niego i nie byłam pewna, czy powinien być pociągnięty jeszcze do dodatkowej odpowiedzialności, pełniąc moją rolę.

Gdyby przejął te funkcje, mógłby być potem pociągnięty do nieprzyjemności związanych z chowaniem towarzyszy i choć z całą pewnością sporą ich ilość już w swoim życiu widział, nie chciałam, by doświadczał tego po raz kolejny, mierząc się z moim ciężarem. Powinien cieszyć się wylewnymi spotkaniami z rodziną, zamiast grzebać przyjaciół i obwiniać się o ich odejście, o ile takowe miałoby oczywiście miejsce. Wolałam dmuchać na zimne.

Przez kilka ostatnich tygodni wciąż chodziłam z głową w chmurach. Nie potrafiłam się od tego wszystkiego oderwać, ta cała sprawa z wyprawą, wyborem mojego zastępcy, z Levi'em, a w dodatku z dziwnym zachowaniem Hanji — nie dawała mi spokoju. Okularnica witała się ze mną jedynie przelotnie na korytarzu, a kiedy przychodziłam do jej gabinetu, krzyczała do mnie przez drzwi, że jest zajęta i potem do mnie przyjdzie, tak jakby wychylenie się było dla niej zbyt czasochłonne. 

Nigdy jednak po tych obietnicach nie przychodziła, a ja zaczynałam się o nią coraz to bardziej martwić. Kiedy wypytywałam Moblita, czy coś jej się stało, on tylko wzruszał ramionami, bezradnie wspominając mi tylko, że z Zoe czasem tak już po prostu jest. Wyglądało więc na to, że musiałam zaczekać, by dowiedzieć się, co leży na sercu mojej szalonej przyjaciółce.

Pewnego wieczoru kiedy tak jak zwykle wybierałam się pobiegać, by zacząć wzmacniać moje zastałe nogi i już na dobre wrócić do dawnej formy, miałam wrażenie, jakbym była obserwowana. Jednak potem kiedy już wracałam, naprawdę wydawało mi się, że widziałam dwie oddalające się na horyzoncie postacie, które jechały w kierunku miasta. Z jakiegoś powodu wydawało mi się to wtedy ważne, a miałam nawet nadzieję, że była to właśnie Hanji z Bernerem i to obowiązki nie dają jej szansy na rozmowę ze mną. Bo kto przecież o tej godzinie wybierałby się do pobliskiego miasta?

Wariowałam z braku urozmaicenia. Mimo zajęć, które zmuszona byłam prowadzić jako Kapitan, miałam zaskakującą ilość wolnego czasu. Dokumentacji również nie było do czasu wyprawy zaraz tak dużo bym poświęcać, musiała noce na jej wypełnianie, a przez to, że moi przyjaciele wyjechać mieli za mur, spędzali na ćwiczeniach znacznie więcej czasu niż ja. Można powiedzieć, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, brakowało mi pewnego rodzaju zainteresowania lub zadań, które mogłabym wykonywać. Najzwyczajniej w świecie mi się nudziło.

Pojutrze miała odbyć się wyprawa, a ja włóczyłam się wokół siedziby, zaprzątając sobie głowę niuansami. Non stop myślałam o tym samym, pisząc nieznane scenariusze przyszłości. Z dziennikiem w dłoni odpoczywałam momentami przy jakimś drzewie, wędrując ostatecznie aż pod samą wiśnię, która po wiosennych huraganach wciąż dobrze się trzymała. Choć przyznam, że większość jej kwiatów zdążyła opaść już na ziemię, tworząc klimatyczny dywan różowych płatków, po których można było dostać się do białej ławki, wciąż była tak samo piękna.

Nie mogłam zaprzeczyć, że w tym miejscu było po prostu magicznie, a ręce aż same świerzbiły mnie, by choć spróbować wykonać jakiegoś rodzaju szkic. Wyciągając z kieszeni zabrany ze sobą ołówek, poczęłam więc kreślić linie na białych kartkach mojego notatnika, przygryzając co rusz końcówkę drewna. Zajęcie to pochłonęło mnie na tyle, bym zmuszona była przyśpieszyć w drodze powrotnej do siedziby, kiedy nadeszła pora obiadowa.

Mimo że nigdy nie byłam jakoś dobra w tego typu umiejętnościach, spędzenie w taki sposób tych kilku chwil pozwalało mi natchnąć się spokojem. Dlatego już w lepszym nastroju, truchtem pokonywałam dystans dzielący mnie od siedziby, w celu zgarnięcia lepszych kąsków ze stołówki jeszcze przed Sashą. Pomyśleć, że ten krótki czas podczas jedzenia był też jedynym momentem w ciągu dnia, gdzie mogłam zamienić, choć słowo z moimi przyjaciółmi.

— Chodź do nas! — krzyknął Eren, machając kiedy dostrzegł moją obecność wśród tłumu.

Wszyscy siedzieli tam gdzie zwykle, żwawo ze sobą dyskutując. Wychodziło też na to, że znacząco się spóźniłam, a to oznaczało tyle, że nie musiałam się już starać o większą porcję, gdyż i tak by już jej pewnie nie dostała. Standardowo podeszłam więc pod okienko, odbierając swój obiad, po czym skierowałam się do stolika, przy którym siedziała zdecydowana większość moich znajomych.

— No witam. — zagadnęłam, spoczywając na krześle zaraz obok Kristein'a.

Zwiadowcy przywitali mnie uśmiechami, sami od czasu do czasu biorąc przelotny gryz jedzenia. Nikt z nas nie przejmował się jednak manierami, a wszyscy tak samo jak podczas ogniska, cieszyliśmy się po prostu swoją obecnością.

— Co u was? — spytałam, nabierając na łyżkę sporą porcję jakiegoś rodzaju zupy, która w korpusie nigdy nie miała jakiegoś specjalnego smaku. Powiedziałabym jednak, że bardziej wygląda mi ona na krupnik, niż smakuje jak krupnik. Obrzydliwa.

— Dobrze, choć ciężko. — odparł Jean, wysuwając się na przód towarzystwa.

— Kapitan Levi nie oszczędza nas na treningach. — potwierdził Eren, szturchając ramieniem, potakującą mu Mikasę.

I choć Jeager nie wyglądał raczej źle, tak cała reszta towarzystwa, wydawała się być naprawdę wyczerpana. Cali zakurzeni i poobijani, a ślady od zapięć przymocowujących ich ciała do manewrów, wciąż były widoczne na ich skórze, jakby dopiero co odpięli od nich metal. W tym momencie przydałby się im porządniejszy prysznic i odsapnięcie, a nie mordercze treningi Ackermana, który z całą pewnością ani razu im jeszcze nie popuścił. Nie wspominając już o tym przytłaczającym zapachu potu w pomieszczeniu, który w tą porę roku był akurat nie do pominięcia. 

Mimo świadomości, dlaczego prawdopodobnie tak ich katuje, wciąż nie potrafiłam zrozumieć jego pobudek. Czy jeżeli na wyprawie będą obolali, to nie będzie to oznaczało dla nich większego niebezpieczeństwa? Człowiek przecież nie był maszyną i nie można było dopuścić do jego przetrenowania, przed tak ważnym wydarzeniem. Nie każdy żołnierz był tak samo wytrzymały jak Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości. 

— Właśnie widzę. — przyznałam, połykając porcję zupy z wyraźną niechęcią.

— Powinien dać wam niedługo trochę luzu. — dodałam, posyłając wspierające spojrzenie w kierunku Erena.

— Nie dopuści w końcu do wyzionięcia przez was ducha. Musicie mieć siły na wyprawie. — wyjaśniłam swoją myśl, chwytając w dłoń niewielką pajdę chleba, by zagryźć czymś nieprzyjemny posmak.

— Czasami zaczynam w to wątpić. — zaśmiał się Connie, próbując naciągnąć bark, co skończyło się przez małą ilość miejsca jedynie przypadkowym szturchnięciem Sashy.

Braus zaskoczona nagłym gestem ze strony chłopaka podskoczyła w miejscu, momentalnie wypuszczając z dłoni zgarniętego z kuchni ziemniaka, którego głośny plask rozbrzmiał w uszach nas wszystkich podczas upadku na kamienną posadzkę. Momentalnie ucichliśmy wielkimi oczami, wpatrując się w równie zdezorientowaną brunetkę, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Jean przycisnął dłoń do ust, próbując się przy tym wszystkim nie zaśmiać, a Springer z resztką nadziei spoglądał na znieruchomiałą przyjaciółkę, która właśnie zdała sobie sprawę, że jedzenie, na które naprawdę długo się zapatrywała, zostało zmarnowane.

— Przepraszam Sashka. — wymamrotał zwiadowca, próbując podsunąć jej swoją porcję, która jednak nie wystarczyła, by uspokoić kobietę.

— Connie...— zaczęła, przełykając głośniej ślinę. — Jak śmiałeś? — mamrotała, kontrolując trzęsące się dłonie.

Każdy z nas wiedział, że jeżeli chodzi o jedzenie nigdy nie mamy prawa zabierać albo zjadać w żaden sposób na oczach Braus posiłku, jeżeli ona wpierw go nie dostanie. Zawsze bowiem kończyło się to tak, że nie dość, iż zawsze odbierała nam w trakcie tego nasze porcje, to jeszcze w szczególnych przypadkach, podobnych do tego sprzed chwili, zaczynała szaleć i wściekać się na osobę, która pozbawiła ją owej porcji.

— Wiesz, co zrobiłeś? Wiesz, do czego doprowadziłeś? Wiesz, jak trudno było go wydrzeć tym starym babom? — nagły natłok pytań z jej strony nie świadczył o niczym dobrym, a rozbiegany wzrok informował tylko o jej nadchodzącym zdenerwowaniu. 

Springer natomiast, dostrzegając to, zaczął powoli podnosić się z ławki, ostatecznie wstając na równe nogi. Starał się kątem oka spoglądać w kierunku wyjścia ze stołówki, co jednak jak to na niego przystało nie wyglądało dostatecznie dyskretnie.

— Dlaczego go zabiłeś?! — zawyła brunetka, łapiąc zwiadowcę za kołnierz od munduru.

Jej chwyt był tak mocny, że dostrzec mogłam jak pobielały jej przy tym knykcie, a z twarzy przyjaciela odpłynęła krew co tylko dodatkowo wydawało się to potwierdzać. Chłopak próbował panicznie jej się wyrwać, co ostatecznie, z trudem mu się udało. Cofnął się o kilka kroków, patrząc na Braus jakby co najmniej zabiła mu kogoś bliskiego, a ta — co zabawne — patrzyła na niego niemal w identyczny sposób, oskarżając o marnotrawstwo jej ziemniaka.

— Sasha, przepraszam...— Connie próbował po raz ostatni wyjaśnić brunetce swój punkt widzenia, jednak nim zdążył dokończyć zdanie, kobieta rzuciła się za nim w pogoń, a on zmuszony został do ucieczki.

Ich dwójka przemknęła między paroma stolikami, potrącając przy tym kilka osób, które tego dnia również i przez nich nie mogły zjeść spokojnie posiłku. Przekleństwa, które się za nimi posypały były naprawdę wymowne, a sama sytuacja bezsprzecznie śmieszna. No przynajmniej dla zdecydowanej większości, która nie została w żadnym stopniu przez ich ganiającą dwójkę poszkodowana. 

— Sasha! — krzyk Springera był słyszalny nawet w momencie, kiedy ich dwójka opuściła stołówkę, wybiegając przez główne wejście na korytarze siedziby. Nie trwało to jednak długo, gdyż zarówno Connie jak i Braus udali się na zewnątrz, opuszczając siedzibę, by rozstrzygnąć ich sprzeczkę w bardziej ustronnym punkcie. 

— No to się doigrał. — zaśmiał się Jean, kiedy już w miarę wszystko się uspokoiło, a potrącone przez naszych przyjaciół persony zniknęły z naszego pola widzenia.

Ja jednak, jako że byłam w miarę przyzwyczajona do wybuchowych zachowań moich znajomych, jedynie wzruszyłam ramionami, decydując się dokończyć już chłodny posiłek. Nie było po co się nad tym wszystkim bardziej zastanawiać. 

W naszej grupie zdarzały się sprzeczki oraz nieporozumienia, co dobrze widoczne było z zewnątrz, jednak zawsze i tak wszystko w końcu wracało do normalnego biegu rzeczy, a my potrafiliśmy się pogodzić. Dobrym przykładem były, chociażby bójki pomiędzy Jeager'em a Kristein'em albo nawet nasze ostatnie nieporozumienie z Jeanem. Miałam wrażenie, że nie było już niczego co mogłoby nas na tyle poróżnić, byśmy doszczętnie przestali się do siebie odzywać. 

— A jak u ciebie? Radzisz sobie? — spytała Mikasa, obrzucając mnie swoim chłodnym spojrzeniem, godnym każdego Ackermana.

— Jestem w tym nowa i wiele się uczę. — przyznałam, przełykając ostatni kęs chleba jaki mi pozostał.

— Jednak mam nadzieję, że będzie to wystarczające, by przetrwali. — wyznałam, lekko smutniejąc. Nie mogłam mieć przecież pewności.

— Będzie dobrze. Są silni, poradzą sobie. — odezwał się Jean, pokrzepiająco klepiąc mnie po plecach.

Posłałam mu na ten gest tylko drobny uśmiech, odkładając drewnianą łyżkę do pustej już miski. Nie wiem jakim cudem dałam też radę zjeść to świństwo w całości, ale grunt, że już nie jestem głodna, a zapchany żołądek nie będzie dawał o sobie znać. Nigdy więcej.

— Będę w to wierzyć. — odparłam, wstając od stołu, przez co spojrzenia wszystkich automatycznie skupiły się na mojej osobie.

Biorąc głębszy wdech, odsunęłam krzesło, chwytając w dłonie przyniesioną ze sobą tacę, po czym jeszcze raz omiotłam wzrokiem uśmiechnięte twarze przyjaciół, czując pewnego rodzaju nostalgię. O nich również się martwiłam, choć może w ostatnim okresie nie udało mi się tego tak dotkliwie pokazywać. Byli dla mnie jak rodzina i pragnęłam, by wszyscy wrócili zza murów cali oraz zdrowi.

— Wy również na siebie uważajcie. — powiedziałam, czując potrzebę uspokojenia serca.

— Spokojnie, zdążysz nam to jeszcze powtórzyć podczas kolacji, tak jak zrobiłaś to już przynajmniej kilka razy przy śniadaniu. — zaśmiał się Jeager, wskazując na mnie łyżką, co nie powiem, lekko mnie zirytowało. Czy to źle, że się o nich martwię?

— W takim razie do potem. — pożegnałam się z nimi, odchodząc od stolika, by w następnej kolejności odnieść tacę do okienka i skierować się w stronę gabinetu, gdzie czekały na mnie dokumenty. Pora wrócić do pracy.

***

Czas kolacji zbliżał się nieubłaganie, a ostatni z dokumentów trafiał właśnie pod moje pióro. Nawet jeżeli tego nie chciałam, dzień powoli dobiegał końca, a ja nie miejąc wyboru, właśnie przepracowałam kolejne kilka godzin, uzupełniając i tak — wydawać by się mogło — niepotrzebne papiery, dotyczące używania sprzętu do manewrów na treningach, wszelkich szkód wyrządzonych przez zespół, a nawet żołdu, który miał być im naliczany.

To wszystko było dużo bardziej męczące, niż się początkowo zdawało, jednak ilość dokumentów nie przytłaczała tak bardzo jak myślałam, że będzie. Levi dużo częściej narzekał na to wszystko niż inni, a ja za to nawet szybko się z tym wyrabiałam, całkowicie nie rozumiejąc jego irytacji pod tym względem. Trzeba było być  po prostu sprawnym, a nie przesadnie pedantycznym w ich uzupełnianiu.

Wzięłam głębszy wdech, odkładając do kałamarza używane wcześniej pióro. Alexander jeszcze nie wrócił z miasta, choć od śniadania minęło całkiem sporo czasu. Nie mogłam jednak narzekać. Skoro dostał całodzienną przepustkę, by spotkać się z rodziną, równie dobrze mógł wrócić w nocy, a ja nie miałabym mu tego za złe. Posiadał w końcu kogoś, o kogo trzeba było dbać, kogoś, kogo kochał całym sercem. Takie stosunki nawet jeżeli było ciężko połączyć z żołnierskim życiem, należało pielęgnować.

Powoli wstałam od biurka, przenosząc się razem z jedną z nowszych książek na łóżko, by ponownie tego dnia oddać się lekturze. Kochałam czytać. To zawsze sprawiało, że potrafiłam nabrać do wszystkiego dystansu, a życie stawało się bardziej znośne. Wcielałam się w bohaterów, przeżywając wewnętrznie ich historie, nie raz płacząc wraz z nimi czy ciesząc się kiedy wszystko im się układało. Gdy pojawiały się problemy, to właśnie tekst był miejscem, które przy braku ważnych dla mnie ludzi obok dawało mi ukojenie. 

Nim jednak na dobre zdążyłam wczytać się w fabułę i zapomnieć o wszystkim, co było związane z wyprawą, korpusem, a także osobistymi pobudkami, do moich drzwi ktoś zapukał. Trzy krótkie uderzenia dość słabe, jednak na tyle słyszalne bym w pośpiechu zerwała się na równe nogi i podbiegła do wejścia w celu sprawdzenia kogo do mnie przywiało.

Rzadko zdarzało się, by ktoś mnie odwiedzał, a jeżeli miało to już miejsce, to były to przeważnie te same osoby. Najczęściej pojawiała się u mnie oczywiście Hanji, więc naturalnie myślałam, że to ona nareszcie znalazła trochę wolnego czasu, by nareszcie ze mną porozmawiać. Już od dawna miałam jej wyrzucić dziwne zachowanie w skrzydle szpitalnym oraz dwuznaczne prowokacje, które miały nie tak dawno miejsce, jednak nie było do tego odpowiedniej okazji. Liczyłam więc, że teraz się to uda, a ja nareszcie, choć minimalnie będę mogła uświadomić jej, że to, co robi, nie jest dla mnie i Levi'a wcale dobre.

Ogromnym krokiem w naszej relacji już było to, że dał mi wtedy iść ze sobą pod ramię, a nawet zaproponował przechadzkę. Doceniałam tak drobne gesty i cieszyłam się każdym z osobna. Szliśmy do przodu małymi krokami, ale zawsze to było coś. Nie miałam prawa narzekać, nawet jeżeli oczekiwałam od Ackermana czegoś więcej. Nie raz chwytałam się na coraz częstszym postrzeganiu go w sposób nieodpowiadający żadnej z sytuacji, do których oboje byliśmy przyzwyczajeni. 

Wielkim zaskoczeniem okazało się dla mnie jednak, że kiedy chwyciłam za klamkę z zamiarem wypomnienia Zoe jej niecodziennego zachowania, zamiast brązowych oczu przysłoniętych szkłami, spotkałam się z morskim błękitem. Akurat kiedy moje myśli na krótko skupiły się na Alexandrze, on okazał się wrócić i to w dodatku nie sam, stojąc teraz przed moimi drzwiami z zakłopotanym wyrazem twarzy. Z zaskoczeniem patrzyłam na trzymane przez niego w ramionach dziecko. Sińce pod oczami, a także drżenie mięśni, wymieszanych z dość wyraźnym dyszeniem sugerowało mi natomiast tylko jedno — był wyczerpany.

— Może wejdziesz? — zaproponowałam, dostrzegając jego dziwną nieobecność.

Mężczyzna skinął głową, a przyjemne dla ucha gaworzenie niemal od razu rozbrzmiało kiedy razem z niemowlakiem wszedł do mojego gabinetu. Nakazałam mu usiąść na łóżku, sama natomiast zamykając drzwi na klucz, by nikt więcej nam nie przeszkadzał. Domyślałam się oczywiście, że skoro Bieler przywiózł ze sobą Anastazję, to coś musiało być nie tak i jest to na tyle poważne, by dokonać, musiał takiego, a nie innego wyboru.

— Co się dzieje? — spytałam, siadając zaraz obok niego.

Zwiadowca wyglądał na dużo smutniejszego niż rano, a cały pozytywizm, którym dotąd z niego tryskał, wydawał się wyparować. Był dziwnie poważny i w żadnym stopniu nie przypominał siebie. Jedynym co wydawało się poprawiać jego humor były zaciekawione oczy jego córki obserwujące otoczenie, w jakim się znalazła z tak wielkim zaciekawieniem, jakiego jeszcze u nikogo nie widziałam.

Musiałam przyznać, że to dziecko było po prostu śliczne. Topiło serce kiedy się na nie patrzyło, a okrągła twarzyczka z drobnymi ustkami, układającymi się w dziubek, sama w sobie sprawiała, że człowiek chciał się uśmiechać. Brązowe niczym herbata oczy okalane były przez sporej długości rzęsy, a drobna rączka trzymała żołnierza za kciuk, mocno go ściskając. Uroczo.

— Suzanne jest bardzo chora. — Bieler wymamrotał w końcu, biorąc głębszy wdech.

Widać było, jak dużo go to wszystko kosztuje, a sama rozmowa o jego problemach wydawała się, sprawiać mu duży problem. Nie patrzył na mnie, a jego wzrok cały czas był skupiony na małej dziewczynce. Zdecydowałam się więc jedynie słuchać go, będąc po prostu bardziej cierpliwą niż zwykle. Nie chciałam, też wnikać w jego sprawy w większym stopniu niż wymagany oraz stanowić pewnego rodzaju podporę jedynie wspierającą ich rodzinę. Przygryzłam wargę. 

Nie mogłam uwierzyć, że mimo leków stan zdrowia kobiety dalej się nie poprawił, a od ostatniej wizyty Alexandra jeszcze jej się pogorszyło. Z tego co opowiadał mi mężczyzna, była naprawdę wspaniałą osobą, której w dużej mierze zależało na tym, by ich rodzina mogła cieszyć się swoim towarzystwem jak najdłużej. Można powiedzieć, że w pewnym sensie nawet ją rozumiałam, była pod tym względem bardzo podobna do mnie. Niestety nie spodziewałam się, że przez to poświęcenie pod tym względem skończy w tak marnym stanie. 

— Przykro mi. — przyznałam, naprawdę współczując mężczyźnie.

Wspominał mi już o swojej ciężkiej sytuacji, dlatego oddałam mu część swoich funduszy, przynajmniej na ten okres, w którym kobieta potrzebowała medykamentów, by jakoś funkcjonować. Nie zakładałam jednak że jej się pogorszy, a Alexander zmuszony zostanie do opieki nad Anastazją i przywiezieniu jej aż do siedziby korpusu, który dzieci nie widział od bardzo dawna, jeżeli nie liczyć niepełnoletnich kadetów, którzy dopiero co wyszli z korpusu szkoleniowego.

— Mogłabym wam jeszcze w jakiś sposób pomóc? — spytałam, nie mając pojęcia, z jakiego powodu mężczyzna chciałby się u mnie pojawić. Na moje pytanie jednak dziwnie ucichł, napinając mięśnie, co spotkało się również z nerwową reakcją jego córki, która zaczęła się nerwowo kręcić.

— Nie chciałbym prosić o za dużo. Bo to też nie jest w żadnym stopniu dla mnie komfortowe, ani w roli żołnierza ani w roli ojca, jednak jest powód, dlaczego to do Kapitan właśnie przyszedłem. — zwiadowca widocznie się speszył i trudno było mu cokolwiek powiedzieć, co sprawiło, że nawet ja zaczęłam się niepokoić.

Stałam się bardziej czujna, a mój oddech nie tyle, ile zwolnił, ale zrobił się cięższy. Od Alexandra biła dziwnego rodzaju aura, której nie mogłam zrozumieć, jednak nie wskazywała ona na nic szczególnego co mogłoby mnie naprowadzić na to do czego zmierza. By go jednak trochę pośpieszyć, położyłam dłoń na jego ramieniu i pokrzepiająco się uśmiechnęłam. Dałam mu w ten sposób znać, że wciąż słucham i jestem obok, że nie ma się czego bać, bo nie jestem kimś, kogo należy się wystraszyć.

— Będę potrzebował dnia wolnego i opieki nad Anastazją, a nie mam komu jej powierzyć. — przyznał w końcu, z zakłopotaniem nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

— Czy mogłabyś zająć się moją córką? — spytał z nadzieją, przysuwając bliżej mnie trzymaną w ramionach dziewczynkę, przez co automatycznie mój wzrok spoczął na jej drobnym ciele.

Jego pytanie bardzo mnie zszokowało. Dlaczego Alexander powierzał coś tak ważnego akurat mnie? Przecież ja prawie w ogóle nie miałam kontaktu z dziećmi. Nie wiedziałam jak się nimi zajmować, czego oczekują i z jakiego powodu płaczą. Nigdy zbytnio też o nich nie rozmyślałam. 

Zawsze po prostu były gdzieś obok mnie, jako niczemu winne istoty, które stać się miały przyszłymi dorosłymi. Całkowicie bezbronne, o słodkim wyglądzie, który w założeniu miał je chronić przed wszelkimi krzywdami. Moje życie toczyło się z daleka od nich i nie było nawet chwili podczas całego mojego życia, kiedy w ogóle pomyślałam, że w przyszłości mogę kogoś takiego mieć. Nawet sobie tego nie wyobrażałam. Nic więc dziwnego, że na prośbę Bieler'a początkowo zareagowałam jedynie wymowną ciszą, unosząc ku górze brwi. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. 

Z jednej strony ten biedny człowiek nie miał nikogo innego, kto mógłby się zaopiekować jego córką, ale z drugiej strony ja nie uważałam się też za kogoś godnego tego zadania. Bałam się, że mogę w jakiś sposób skrzywdzić dziewczynkę, czego w żadnym stopniu nie chciałam. Wahałam się, nie do końca wiedząc jak mam mu na to odpowiedzieć. Liczył na moją pomoc, a ja nie miałam pojęcia czy rzeczywiście powinnam mu ją dać. Co robić?

— Jesteś pewien, że jestem do tego odpowiednią osobą? Nigdy nie opiekowałam się dziećmi. — wyraziłam swoje zaniepokojenie w stosunku do całej tej sytuacji, na co mężczyzna tylko smutno się uśmiechnął.

— Każda kobieta będzie wiedzieć co robić. Ufam w tej sprawie Kapitan. — wyznał, przysuwając Anastazję jeszcze bliżej mnie, przez co teraz niemal poczuć mogłam jej delikatną skórę na swoich dłoniach.

— Gdybym miał inne wyjście, nie prosiłbym o to, jednak sprawa jest pilna i... — zaczął się tłumaczyć, jednak szybko mu przerwałam.

Rozumiałam, że nie miał wyjścia i ja byłam ostatecznością. Wyprawa w końcu była najważniejsza, a jeszcze cała ta sprawa z Suzanne musiała spędzać mu sen z powiek. Współczułam mu, bo nawet jeżeli mężczyzna posiadał wszystko, co choć w części ja chciałam mieć, miał przy tym sporą ilość problemów, które bardzo chciałam pomóc mu rozwiązać.

— Zgadzam się. — odparłam, przyjmując tym samym jego propozycję.

Czułam jak serce w stresie bije mi w piersi, a ręce w dziwny sposób zaczynają się pocić. Nie wiedziałam, czy robię dobrze, czy popełniam błąd, jednak wierzyłam, że chociaż w taki sposób utoruję drogę Bieler'owi, a być może ocalę Suzanne od losu wielu nieszczęśliwych rozstań.

I tak w ostatnich dniach przed wyprawą nie miałam zbyt dużo do roboty, a opieka nad małą nie może być aż w takim stopniu aprobująca. Wystarczy, że poświęcę jej uwagę, nakarmię, przebiorę i w razie konieczności umyję. Nie wydaje się to być trudne, a Anastazja powinna wytrzymać moją obecność podczas treningów na dworze i traktować wyjścia jako krótkie spacery. W tamtym momencie starałam się po prostu pozytywnie myśleć, by samej nie popaść w zaniepokojenie. Jeżeli dzieci choć w zbliżonym stopniu były do koni, musiałam uważać na to jak się zachowuje, gdyż wszystko mogłyby odebrać opacznie, wszczynając swoją emocjonalną walkę. 

— Przyjdź jutro po przepustkę i na spokojnie mi ją zostaw. Mam nadzieję, że zajmie ci to tylko jeden dzień. Potem nie będzie już czasu. — zaproponowałam mu warunki, na które niemal od razu przystał.

Widać było, jak na jego twarzy pojawia się ulga, a wcześniejsze zmartwienie jest choć trochę rozwiewane przez znalezienie nawet tymczasowego — jak na ten moment — rozwiązania. Może i nie miałam pojęcia, w co się pakuje, jednak dobroć tego człowieka sprawiła, że chciałam chronić jego szczęście nawet kosztem swojego wolnego czasu.

— Dziękuję Kapitan bardzo. — wyraził swoją wdzięczność, wyraźnie chcąc mnie przytulić, jednak w ostatnim momencie stosownie się opamiętał, przypominając sobie o znajdującej się w jego ramionach córce.

— Będę przed świtem. — poinformował mnie, ostrożnie wstając z łóżka.

— Nie ma problemu. — przyznałam, podążając zaraz za nim.

Sprawnie przekręciłam klucz w zamku, otwierając przed Bieler'em drzwi i przytrzymałam je, na tyle długo by mężczyzna spokojnie mógł przekroczyć próg mojego gabinetu. Na dworze już zrobiło się ciemno, a schody, które prowadziły na poddasze, oświetlane jedynie pochodniami ze względu na swoją stromość sprawiały, że mężczyzna z całą pewnością, będzie musiał ostrożniej się po nich poruszać. 

— Dobrej nocy, Pani Kapitan. — pożegnał się Alexander, po raz ostatni z niewypowiedzianą wdzięcznością odwracając się w moim kierunku.

Wyglądał też dużo spokojniej, jakby jedna moja decyzja potrafiła wpłynąć na zdolność jego serca do wyrażania swojej nadziei. W tamtym też momencie spotkałam się z uroczym gaworzeniem ze strony dziewczynki, która widocznie w taki sposób również próbowała w pewien sposób wyrazić coś na swój własny sposób. Posłałam w ich kierunku uśmiech. Anastazja miała do teraz wszystko, czego potrzebowała do rozwoju, a jej lśniące oczy napawały mnie radością. Słodka.

— I wzajemnie. — odparłam, przymykając powoli drzwi, do ostatniej jednak chwili wyglądając przez zmniejszającą się z każdym momentem szparę w drzwiach, aż w końcu całkowicie ich nie zamknęłam.

Wyglądało na to, że jutro zapowiadał się pracowity dzień, który jednak miał być dużo ciekawszy, niż bym się tego spodziewała. Ponieważ po raz ostatni miałam zobaczyć moich przyjaciół jeszcze przed trudami wyprawy. Jutro beztrosko wciąż mogliśmy się śmiać, nie obawiając się niczego złego i jeszcze jutro miałam być szczęśliwą Kapitan z pełnym składem Oddziału Szturmowego. W dodatku dodatkowa osoba stanowiąca część życia jednego z moich podwładnych miała być dla mnie całkiem nowym doświadczeniem. Zapowiadało się ciekawie. 

***

Jak się można było spodziewać, wystarczyło kilka minut obecności wraz z Anastazją w ramionach na stołówce w godzinach porannych, a Nina już stała się głównym tematem rozmów większości zwiadowców w korpusie. Mała dziewczynka, wystraszona w końcu tak dużą ilością osób od progu nie przestawała płakać, zwracając na siebie dodatkowo uwagę. Jej piskliwy i wysoki głos brzmiał prawie identycznie jak sygnał ostrzegawczy, który pozwoliłby zerwać z łóżka najbardziej zagorzałego śpiocha.

Mimo że brunetka sądziła, iż z łatwością poradzi sobie z dziewczynką, po tym jak Alexander wraz z przepustką opuścił jej gabinet, znikając z zasięgu wzroku małej, ta niemal natychmiast zaczęła histeryzować. W sumie nic dziwnego, gdyż ten mężczyzna był dla niej całym światem.

— Wyłączcie to, błagam. — zawył Connie, usilnie próbując przyłożyć dłonie do uszu, by chociaż w taki sposób zniwelować zbyt głośny płacz dziecka.

— To coś jest za głośne. — potwierdził Jean, który siedział zdecydowanie najbliżej źródła męczącego dźwięku.

Można było się zdziwić jak coś tak małego, może mieć tak donośny głos. W pierwszych kilku godzinach dało się go jeszcze znieść, jednak późniejsza wytrzymałość dziewczynki mocno dała się w kość Ninie. Spokój miała dopiero w momencie gdy dziecko z wyczerpania zasnęło w jej ramionach, kiedy starannie usiłowała kołysać je, by stało się to szybciej. Z każdym jednak momentem, gdy wszelkie metody uciszania przestawały działać, kobieta zaczynała tracić wiarę w swoje opiekuńcze zdolności. Jak bowiem by się nie starała, dziewczynka nie miała zamiaru się nawet uspokoić.

— Gdybym mogła, to bym to uciszyła. — przyznała brunetka, próbując głaskać dziecko po głowie, co niewiele jednak pomogło.

Próba jedzenia w tym hałasie stawała się więc z czasem dla większości zbyt uciążliwa, a zmęczeni treningiem zwiadowcy pragnęli spożyć śniadanie w ciszy i spokoju. Dlatego też coraz to większa grupa ubywała ze stołówki, doprowadzając do realnych pustek w pomieszczeniu. Ku uldze dla Niny, okazało się to jednak pozytywnym wyjściem, ponieważ kiedy tylko większość zwiadowców wyniosła się ze stołówki, dziecko wydawało się stopniowo uspokajać.

Z czasem Anastazja coraz to bardziej cichła, ostatecznie jedynie niespokojnie wiercąc się w ramionach Kapitan. Wyciągała rączki do góry, chwytając ją za plączące się loki na głowie, a milsze dla ucha gaworzenie, przepełnione ogromną ilością niezrozumiałych sylab, napełniło przyjaciół Niny niemą ulgą. Wyglądało na to, że brunetka również się uspokoiła, co wpłynęło w pewnej gestii na zachowanie samego dziecka. Nikt bowiem tak bardzo jak pierworodna Bieler'ów nie potrafił współodczuwać wraz z drugim człowiekiem emocji.

— Skąd to dziecko? Twoje? — spytał w końcu Eren, pragnąc rozwiać tym samym pewną niepewność, która zdążyła powstać w ich towarzystwie.

Nikt bowiem z przyjaciół Kastner nie mieszał się w wewnętrzne problemy Oddziału Szturmowego i nie mógł mieć pojęcia o kłopotach Alexandra oraz jego rodziny. Nic więc dziwnego, że ich umysłom łatwiej było przyswoić taką informację, choć była ona z pewnością więcej niż nieprawdopodobna. Zwiadowczyni jednak szybko zaprzeczyła, tłumacząc im po krótce całą sytuację jaka miała miejsce poprzedniego wieczoru. Omijała przy tym niewygodnie dla siebie szczegóły, których z pewnością również i sam Bieler nie zamierzał zdradzać obcym.

— A więc zostałaś mamą na jeden dzień? — spytał Springer, chcąc upewnić się czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumiał.

— Można tak powiedzieć. — zgodziła się z nim brunetka, w tym samym momencie podając małej dziewczynce palca, na co ta niemal od razu zacisnęła na nim swoją piąstkę.

Układała usta w dziubek, by zaraz potem szeroko je otwierać oraz śmiała się jak gdyby sama do siebie, powodując tym jedynie czyste wzruszenie wśród nich. Przyjemny dla ucha chichot był bowiem całkowicie odmienny od płaczu i zamiast odrzucać, roztapiał ludzkie serca.

— Ty to zawsze dołożysz sobie obowiązków. — skomentował Kristein, kątem oka patrząc na dziewczynkę w ramionach przyjaciółki. Nina natomiast tylko przewróciła nonszlancko oczami. 

— Jestem Kapitanem. Niektóre rzeczy należą do moich obowiązków. — broniła się, układając usta w grymas, co niemal od razu wywołało taką samą reakcję u obserwującego ją dziecka.

Zaniepokojona zwiadowczyni, dostrzegając to więc, niemal natychmiast, próbowała się uśmiechnąć, by przekonać Anastazję, co do słuszności swoich wahań humoru. Nie chciała dopuścić po raz kolejny do tego, by córka Alexandra była w jakikolwiek sposób nieszczęśliwa, a przede wszystkim modliła się w duchu, by nie doświadczyć znowu męczącego uszy płaczu.

— Opieka nad dziećmi, nie należy do obowiązków Kapitana. — stwierdziła Mikasa bez krzty zawahania.

Młoda Ackerman z zaciekawieniem przyglądała się dziewczynce, a na jej policzkach pojawiły się czerwone przebarwienia na kształt rumieńców, co jednak nie było tak dobrze widoczne dla Niny z tej odległości. Eren natomiast wydawał się wyraźnie je dostrzegać, dlatego z lekkim zawahaniem dalej pociągnął temat, jakby pragnął przez dłuższą chwilę obserwować urzekające zachowanie przyjaciółki. 

— Kapitan Levi nigdy by się na coś takiego nie zgodził. — przywołał w towarzystwie postać drugiego z Ackermanów, który dla nich wciąż wydawał się być tylko wyrachowanym mężczyzną bez krzty serca.

Choć posiadali do niego zaufanie, tak nie potrafili wyobrazić sobie nawet jego uśmiechu, a w ich oczach stał się chłodnym człowiekiem, który stroni od towarzystwa. Nie znali go tak dobrze jak Nina, by wiedzieć, że jest całkowicie odwrotnie i nawet nie zdawali sobie sprawy jak bardzo się mylili. Kastner mogła mieć jednak tylko nadzieję, że pewnego dnia również i oni przekonają się o jego dobrym sercu. 

— Kapitan i dziecko? To nie gryzie się w jednym zdaniu? — zapytała Sasha z pełnymi ustami, która jako pierwsza kończyła spożywać swoje śniadanie.

— Przecież to i tak niemożliwe. — zaśmiał się Connie, tym razem starannie uważając na swoje odruchy, by nie dopuścić do sytuacji z wczorajszego obiadu.

— Do dziecka potrzebna jest kobieta, a on żadnej nie ma. — dokończył swoją myśl, przykładając palec do skroni, jakby to co powiedział bardzo imponowało mu poziomem złożoności myśli.

— Nie wiecie tego. — wymamrotała pod nosem, przysłuchująca się ich dyskusji Nina.

Przez tą chwilę starała się usilnie milczeć, próbując nie wtrącać się w cały temat, gdyż była dużo bliżej z Ackermanem niż jej przyjaciele myśleli, a o niczym też nie chciała ich informować, bez wcześniejszej rozmowy z samym Levi'em. Nie wiedziała jak blisko są i czy to wszystko co między nimi jest nie runie nagle jak domek z kart, który choć imponujący i piękny jest również mocno nie trwały. Wystarczyłby bowiem tylko mały powiew wiatru, by został zniszczony, a ich cała relacja posypała się lądując nie tyle co na stole, ale także na podłodze, która niekoniecznie musiała być czysta. Nic dziwnego więc, że postanowiła się nie odzywać.

To wszystko jednak o czym mówili jej przyjaciele, znacząco go obrażało i po prostu denerwowało. Wiedziała, że ludzie lubią oceniać — mało tego — sama bardzo często również komentowała różne sytuacje osobiście nigdy nie będąc ich uczestnikiem, jednak nigdy nie robiła tego w tak okrutny sposób. Próbowała postawić się w sytuacji tej drugiej strony, jakoś ją zrozumieć i dopiero wtedy gdy to zrobiła, jakoś się wypowiedzieć. Dlatego też tak bardzo męczące było dla niej słuchanie tego wszystkiego na temat osoby, którą darzyła uczuciem.

— Ha? Myślisz, że kogoś ma? — zdziwił się Kristein, który choć wiedział o nieszczęśliwym zakochaniu przyjaciółki, nie mógł mieć zielonego pojęcia w kim się zadurzyła, gdyż po prostu mu o tym nie powiedziała.

— Każdy na świecie kogoś ma. Swoją bratnią duszę, nawet jeżeli jeszcze nie została ona odnaleziona. — oblizała popękane usta, biorąc przy tym głębszy wdech.

— Może jeszcze jej nie spotkał, a może czeka ona na niego w innym życiu, jednak zawsze pozostanie i nie pozwoli mu być samotnym. — dokończyła swoją myśl, zderzając spojrzenia ze wszystkimi po kolei, aż w końcu spojrzała na roześmiane oczy Anastazji, która w dziwnego rodzaju ciszy, przysłuchiwała się jej głosowi.

— Jak poetycko powiedziane. — stwierdził w końcu Jeager, przełamując ciszę.

— Racja. — zgodziła się z nim Mikasa, a reszta jedynie potaknęła, posyłając w kierunku brunetki zdumione spojrzenia.

Po tym, pomiędzy nimi nastała dziwnego rodzaju cisza, gdzie przygotowane wcześniej przez Alexandra mleko, podane zostało dziecku, a reszta towarzystwa pochłonęła chociaż częściowo swoje posiłki. Nina natomiast całkowicie straciła apetyt i by cokolwiek zjeść, popchnięta została do wmuszania do siebie jedzenia, na które całkowicie nie miała ochoty. 

Wiedziała, że niedługo miał odbyć się trening, na którym ogłosi kto poprowadzi zespół w zamian za nią na wyprawie, ostatnie ich wspólne spotkanie gdzie będą ćwiczyć swoje umiejętności współpracy — bez Alexandra. Musiała mieć na niego dostatecznie dużo siły, by przy wyczerpaniu spowodowanym prawie bezsenną nocą przez przypadek nie zemdleć.

— Wybrałaś już kto cię zastąpi? — spytała w końcu młoda Ackerman, czując potrzebę rozwiania tej dziwnej atmosfery, która pomiędzy nimi nastała. Pytanie było skierowane bezpośrednio do Kastner, więc nikt też nie odezwał się do momentu, gdy kobieta jasno na nie nie odpowiedziała.

— Tak. — westchnęła, odstawiając w połowie pustą butelkę z mlekiem na blat stołu.

— Kto to będzie? — dopytał, skryty dotąd Armin, który nie wychylał się zbytnio spośród towarzystwa.

— Postawiłam na Smanthę. Dobrze radzi sobie w terenie i podejmuje szybkie decyzje, które nie są najgorsze. Powinna sobie poradzić. — uargumentowała swoją wypowiedź Nina, posyłając przekonujący uśmiech Arlert'owi.

— Poradzi sobie. — pocieszył ją Jean, kładąc dłoń na jej ramieniu, co pozwoliło jej jedynie w niewielkim stopniu zachować poczucie ulgi.

— Gdybym był na twoim miejscu też bym na nią postawił. — wyraził swoją opinię Eren, biorąc ostatni kęs chleba do ust.

Wszyscy byli poddenerwowani jutrzejszą wyprawą i myśleli tylko o niej, jednak za wszelką cenę starali się nie wyrażać swojego niepokoju na zewnątrz. Mimo ryzyka straty, czuli że to co będą robić jest słuszne, a wszystko co z tym jest związane to ich praca — po to tutaj byli, by spełnić swoje marzenia oraz zaspokoić rządze. Podążali za kimś, bądź znaleźli się tutaj kompletnie przypadkiem tak samo jak Anastazja, jednak nie mieli już odwrotu.

Dlatego więc, nawet gdy wszyscy byli już w pełni najedzeni, mimo wcześniejszych żartów z pożegnań ich towarzyszki, która tym razem bezpiecznie zostać miała w siedzibie, sami spoważnieli, obdarzając jej podnoszącą się sylwetkę nostalgicznymi spojrzeniami. Brunetka widząc to, na chwilę przystanęła z lekkim zaniepokojeniem obserwując ich kamienne twarze.

— Ta wyprawa będzie ciężka. — odważył się w końcu zabrać głos Springer, który wydawał się być najmniej poruszony tym klimatem.

— Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości zostaje na miejscu, ty zostajesz na miejscu, a jednie Oddział Pułkownik, Generała oraz Miche wyruszają za mury. — wyliczył, odsuwając dalej swoją tacę z pustym już talerzem i kubkiem.

— Mam nadzieję, że dam radę znowu usiąść przy stole razem z tobą i innymi, by tak spokojnie pożartować. — uśmiechnął się smutno, czując że w ten sposób przekazuje swoimi słowami uczucia swoich przyjaciół.

— Wszyscy mamy nadzieję. — poprawił go Armin, mocniej zaciskając dłonie na materiale swojej żołnierskiej kurtki.

— Liczę na to, że wrócicie. — odpowiedziała im Nina, dostrzegając w ich oczach to samo zwątpienie, jakie znała z odbicia lustra.

W tej chwili mogła jedynie wierzyć, że tak będzie, że nie zobaczy ich martwych ciał na wozach, że nie przeczyta akt zaadresowanych do ich rodzin, które informować będą o ich zgonie. Pragnęła jedynie, by wrócili cali i zdrowi, a cała ta szopka z tytanami kiedyś dobiegła końca. Przystosowane do tego stworzenia pożerały te słabsze, by natura mogła dokonywać swojego obiegu. Jedno ginęło, a drugie się rodziło bez względu na to jak okrutne by to nie było, a mała osóbka w jej ramionach tylko wydawała się to wszystko potwierdzać.

Jednak po co to wszystko robili? Za co oddawali swoje serca i życia? Odpowiedź wydawała się być dużo prostsza niż myśleli. Niektórzy już ją przecież odnaleźli. Walczyli za to co kochali, za lepsze jutro, za życie ich dzieci w świecie bez murów. Walczyli o pokój i wyplenienie ich naturalnego wroga, który bezpodstawnie krążył po drugiej stronie kamiennej ściany. Mimo tego, nie potrafili również porzucić tego, co sprawiało im szczęście, więzi, które dawały im ten spokój i siłę, dzięki którym mogli przeć na przód.

— Spotkamy się tutaj jeszcze wiele razy. — uspokajała ich kobieta, uśmiechając się do patrzącej na nią dziewczynki.

— Wróćcie tylko cali i zdrowi. — nakazała, przeskakując na nich spojrzeniem.

Zbierało jej się na płacz, choć jednocześnie nie mogła się przy nich rozpłakać. Czuła jak serce charakterystycznie drga w piersi, a lekki uścisk Anastazji na palcu uświadamia jej, że nie ma na to wszystko wpływu. 

Nie mogła się jednak poddawać oraz dać ponieść emocjom. Jeżeli ona wybuchnie płaczem, to wszyscy inni również. To właśnie dlatego codziennie, kiedy tylko się z nimi spotykała, mówiła jej jak bardzo jej na nich zależy oraz jak się o nich martwi. Chciała stworzyć pewnego rodzaju rutynę, by nie dopuścić do tego typu sytuacji i oszukać w pewnym stopniu samą siebie. Emocje jednak kolejny raz okazały się silniejsze od podpowiedzi rozumu i wyciekały z niej mimowolnie, dając porwać się huraganowi dusz.

— Postaramy się. — odparła Sasha, z niechęcią odsuwając od siebie tacę, kiedy zorientowała się, że już dawno nie ma w niej nawet najmniejszego okrucha śniadania.

— Spotkamy się jeszcze jutro. Przyjdziesz na wyjazd? — pocieszający ton Erena, próbował przerwać tę nostalgiczną atmosferę.

— Przyjdę. — obiecała Nina, mocniej przyciskając do siebie, wiercącą się dziewczynkę.

Zaraz potem z dziwnego rodzaju pustką emocjonalną zapakowała się i z torbą na ramieniu, w której znajdowały się wszelkie potrzebne przedmioty do opieki nad Anastazją, zaczęła zmierzać w kierunku wyjścia. Nikt już nic do niej nie powiedział, nie zatrzymał ją w żaden sposób, ponieważ wszyscy dobrze zdawali sobie sprawę, że nie jest to odpowiednie miejsce ani czas na tak wylewne pożegnania. Poza tym czy jeżeli rozstali by się teraz w inny sposób, to czy cokolwiek to by zmieniło? 

Na płacz przecież zawsze czas, a nie warto jest się smucić, jeżeli nic takiego jeszcze się nie wydarzyło. Łzy powinny przyjść bowiem dopiero wtedy, gdy strata naprawdę nadejdzie, a serca realnie zostaną oddane sprawie.

***

Czas wydawał się przeciekać Ninie przez palce. W momencie kiedy całą swoją uwagę poświęcało się komuś innemu niż sobie, a głowa całkowicie skupiała się na małej Anastazji, nie myślało się o czymś co ma nastąpić za chwilę. Kobieta nie miała w macierzyństwie żadnego doświadczenia, nie była pod tym kątem wielozadaniowa, a na tym co wykonywała, starała się zawsze skupiać w stu procentach. Kiedy jednak chodziło o dziecko, stawało się to niemożliwe, a dotychczas znany tok postępowania szedł w cholerę.

Ledwo zdążyła przebrać pieluchy dziewczynce oraz zmienić śpiochy, a już musiała wychodzić ze swojego gabinetu, by zdążyć na zaplanowany wcześniej trening. Jako iż nie mogła zabrać na niego dziecka, a nie miała też lepszego pomysłu co zrobić z córką Bieler'a, postanowiła udać się do jedynej osoby, która akurat dla niej powinna znaleźć chwilę czasu.

Mimo że w ostatnim czasie raczej ciężko było im zamienić ze sobą kilka zdań, Nina czuła iż tym razem Zoe powinna się nią zainteresować. Nie codziennie w końcu mogła spotkać ją z dzieckiem na rękach, a znając jej szalone zapędy pomyśleć sobie można było różne rzeczy, które nawet nigdy nie przyszłyby Kapitan do głowy. Do szalonych historii była bowiem zdolna jedynie wyjątkowo kreatywna makówka, największego w korpusie zwiadowczym naukowca.

Udała się więc pod znane sobie drzwi, do miejsca w którym dochodziło do największej ilości odkryć i eksperymentów w całej siedzibie wraz z dzieckiem na rękach, ufając że Hanji będzie na tyle odpowiedzialna, by nie zranić Anastazji. Liczyła, że okularnica zgodzi się chwilę zająć małą i miała nadzieję, że rozmowa jak to w jej przypadku ma często miejsce, nie przeciągnie się na tyle by Oddział Szturmowy był zmuszony na nią poczekać.

— Hanji? Jesteś tam? — podniosła głos, dobrze zdając sobie sprawę, że normalne pukanie może nie dotrzeć do uszu przyjaciółki. 

Na jej ton córka Alexandra jedynie nieznacznie poruszyła się w ramionach, widocznie ucinając sobie dłuższą drzemkę. Nie obudziła się jednak. Na całe szczęście.

— Mogę wejść? — powtórzyła, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, a tylko jakiegoś rodzaju szmery w środku.

Mogło to świadczyć o tym, że brunetka naprawdę była u siebie i jedynie z nieznanego Ninie powodu się przed nią ukrywała. Nic więc dziwnego, że kobieta postanowiła już bez uprzedzania, chwycić za klamkę i powoli uchylić drzwi. W tamtym momencie stało się jednak coś, co całkowicie zdezorientowało zwiadowczynię, a mianowicie mała szpara, która utworzyła się między drewnem a futryną, zniknęła tak szybko jak się pojawiła, a wrota zostały całkiem sprawnie przed nosem Kastner zatrzaśnięte.

— Hanji? — zapytała jeszcze raz, spoglądając w przestrachu na nadal śpiącą Anastazję, która przez jej gwałtowny odskok do tyłu, mogła się wybudzić.

— Nie wchodź tutaj! — przygłuszony głos po drugiej stronie był na tyle charakterystyczny, by nie mogła pomylić go z żadnym innym. Z pewnością należał do Zoe. Pytanie tylko dlaczego, była ona na tyle poddenerwowana, by dosłownie zamknąć jej drzwi zaraz przed nosem?

— Co się dzieje? Czy coś się stało? — spytała Nina, przykładając wolną dłoń do metalowej klamki, na której wciąż czuła opór. 

Brunetka musiała stać zaraz po drugiej stronie i usilnie przytrzymywać drzwi z nieznanego kobiecie powodu. Nina zmarszczyła brwi i zamlaskała wymownie, odpuszczając sobie wszelkie teorie, które samoistnie zaczynały napływać do jej umysłu. Przecież mogło wydarzyć się wszystko, więc zastanawianie się nad tym nie miało większego sensu. To była przecież Hanji.

— Jestem goła! Daj mi chwilę! — oznajmiła okularnica, by chwilę później  znajome skrzypienie podłogi po drugiej stronie, poświadczyło o tym, że prawdopodobnie oddaliła się od wrót na dalszą odległość.

— W porządku. — wymamrotała Kastner, kontrolując stan śpiącej w jej ramionach dziewczynki, której nawet te krzyki nie były w stanie wybudzić. 

Delikatnie poprawiała wchodzące na pulchną twarz kręcące się kosmyki włosów, przypatrując się przez dłuższą chwilę, rytmicznie unoszącej się klatce piersiowej. Zasnęła jak kamień.

Dopiero po upływie kilku, krótkich minut w drzwiach stanęła znajoma jej sylwetka, wpuszczając ją do środka. Widać było jak okulary zabłyszczały jej w słońcu, a na usta wkradł się znajomy uśmiech, kiedy dostrzegła Anastazję. Nina nawet nie musiała zgadywać, by wiedzieć, że w jej głowie już pojawiły się różnego rodzaju scenariusze, skąd owe dziecko ma. Nie zamierzała jednak przechodzić do rzeczy, tylko dlatego, że Hanji kilka razy już zagrała na jej cierpliwości, a zemsta najlepiej smakuje na zimno.

— Mogłaś darować mi czekanie. Przecież i tak kąpałyśmy się razem. — skomentowała, przechodząc przez próg, tylko po to by zetknąć się z wyjątkowo wysprzątanym gabinetem oraz laboratorium.

Stojąca po lewej sofa została zaścielona, dokumenty równo poukładane na jej biurku, a książki zamiast walać się po podłodze tak jak zwykle, stały na pułkach, tam gdzie ich miejsce. Szyby zostały przetarte i umyte, przez co do pomieszczenia dostawało się teraz stosunkowo więcej światła niż zwykle. Wygląd tego miejsca był jednak tak podejrzany, że brunetka musiała jeszcze raz zmierzyć Zoe wzrokiem, tylko po to by upewnić się, czy przypadkiem nie zabłądziła.

Najdziwniejsze w tym było jednak to, że gdy naprawdę spojrzała wnikliwie na Hanji, o mało co nie zachłysnęła się powietrzem. Zwiadowczyni nie tyle co nie wyglądała w ogóle na zmęczoną przygotowaniami do jutrzejszej wyprawy, to jeszcze wyjątkowo dobrze się prezentowała. Zwykle rozczochrane i wychodzące z gumki włosy były starannie zaczesane, a wokół roztaczał się duszący zapach kwiatowych perfum. Sam mundur, który brunetka miała na sobie również został starannie wyprany i wyprasowany, a po charakterystycznej pożółkłej koszuli nie było śladu. Osoba, która stała teraz przed Kastner w żadnym stopniu poza charakterem nie przypominała Hanji Zoe.

— Wszystko dobrze? Pobladłaś. — zaniepokoiła się okularnica, podchodząc do przyjaciółki tylko po to, by opiekuńczo przyłożyć dłoń do jej czoła.

Wiadome też było już, że Pułkownik z jakiegoś powodu kłamała, gdyż w żadnym stopniu nie wyglądała w tej chwili na kogoś, kto właśnie ekspresowo szybko coś na siebie włożył. Samo to pomieszczenie nie wyglądało w ten sposób. Kastner była osłupiała, jak te kilka zmian w prezencji okularnicy może odmienić całe postrzeżenie na nią. Przez moment przeszło jej nawet przez myśl, czy aby na pewno nie zasnęła gdzieś z wyczerpania, a to co widzi nie jest żartem, jednak ciepły oddech Anastazji na szyi, który wywoływał swojego rodzaju ciarki na jej ciele, wydawał się temu zaprzeczać.

— Wszystko dobrze. — wymamrotała, szybciej mrugając, co świadczyło jedynie o tym, że dalej nie do końca kontaktowała. W życiu by się tego nie spodziewała.

— No to siadaj sobie i opowiadaj skąd masz to małe bubu. — podekscytowanie w głosie Zoe, nie ustępowało jej jak zwykle pozytywnemu nastawieniu oraz zaciekawieniu.

Zaraz kiedy upewniła się, że Ninie nic nie jest, z wielkimi oczami podeszła do Anastazji, by przyjrzeć się jej spokojnym rysom twarzy. Nie można się było jej zresztą dziwić. Wszyscy, włącznie z samą Kastner reagowali na dziewczynkę w podobny sposób, gdyż była ona ewenementem w korpusie. W wojsku nie spotykało się dzieci, nie było tutaj dla nich ani warunków ani miejsca, więc po prostu się tutaj z nimi nie zapuszczano. Z tego co wiadome Hanji, obecne były jedynie podczas spontanicznych porodów kadetek, które zdarzyło jej się odbierać — nic ponad to.

Kiedy jednak brunetka rozsiadła się w miarę możliwości na sofie, a Zoe zajęła miejsce zaraz obok niej, pewnym już było, że Kapitan szybko stąd nie wyjdzie. W brązowych oczach Pułkownik widoczny był błysk zainteresowania, a czas choć mało łaskawy, zwykle wydawał się zbyt szybko lecieć w jej towarzystwie. Choć to miała być pułapka czasowa zastawiona na Zoe, okazała się być mieczem obusiecznym.

— To długa historia, wpadłam tutaj raczej, żeby poprosić cię o przysługę. — Nina próbowała w jakiś sposób uciec od pytań przyjaciółki, jednak już na starcie dobrze wiedziała, że jej się to nie uda.

— Czyje to dziecko? — zapytała Zoe, ignorując całkiem temat napoczęty przez Kastner.

Wzrok miała poważny, choć na twarzy widniał wyraźny uśmiech. Widać było jak kołnierz zapięty u niej pod samą szyję, irytująco ją uciska, a sam strój przylega nieprzyjemnie w niektórych miejscach do ciała. Nie było w tym jednak nic dziwnego, gdyż na co dzień Hanji nosiła zupełnie inny typ ubrań, a to co miała na sobie teraz, nie dość, że nie pasowało do jej wyzywającego i dyskusyjnego gustu, to jeszcze stawało się widocznie uciążliwe dla niej samej.

— Czy to ważne? — brunetka próbowała zachować resztki tajemniczości, co jednak kiepsko jej się udawało.

Okularnica nie była jednak na tyle głupia by nie połączyć wątków. Wiadomo, że to nie ona była matką, gdyż z całą pewnością podczas opatrywania wojennych ran, by to zauważyła, więc musiała zdobyć dziewczynkę od kogoś i prawdopodobnie opiekowała się nią na prośbę tej osoby. Pytanie w jej głowie brzmiało tylko; kto to był i dlaczego jej przyjaciółka się na to zgodziła, a także; czy owa osoba nie przeszkadza w żaden sposób w relacji z Levi'em?

— Alexandra. Poprosił mnie bym zajęła się Anastazją do czasu aż nie załatwi spraw w mieście. — wyjaśniła w końcu, ulegając błagalnemu spojrzeniu, które posyłane było zza błyszczących szkieł już przez dłuższy moment. 

Dzięki temu co powiedziała, wyraz twarzy zwiadowczyni wydawał się jednak dziwnie złagodnieć, a do oczu wlało się wcześniejsze szaleństwo, całkiem tak jakby kierunek myśli okularnicy całkiem się zmienił.

— Widzę, że nasz tatuś bardzo się stara. Nie mógł zostawić swojej córki w lepszych rękach. — Zoe pochwaliła Kastner nawet do końca nie zdając sobie sprawy, jak bardzo mylne były jej słowa.

Co z tego, że kobieta dobrze radziła sobie z przewijaniem, karmieniem oraz przebieraniem, skoro nie miała głowy do wszystkiego innego? Nie czuła, że potrzebuje kogoś, kim może się opiekować, kto będzie dla niej wszystkim i choć bardzo chciała, by kiedyś tak było, nie potrafiła sobie tego nawet wyobrazić.

W Podziemiu po tym czego dopuścił się na niej Bowman oraz inni strażnicy, zaczęła podejrzewać nawet, że jak bardzo by się nie starała, nigdy nie będzie też mogła mieć dziecka. Ani razu podczas tych brutalnych orgii, zabaw jej kosztem, nie zaszła bowiem w ciążę, co też musiało o czymś świadczyć. I choć z jednej strony cieszyła się, że nie musiała nosić żadnego z dzieci tych zwyrodnialców, tak teraz od kiedy w ogóle miała szansę myśleć o przyszłości z kimś, o szczęściu, w dalekim wyprzedzeniu, pragnęła choć dostać od losu taką możliwość. Nie widziała siebie jako matki, jednak nie chciała tego też całkowicie skreślać, co było trudne w jej położeniu. Dlatego też dotąd nikomu jeszcze o tym nie mówiła i raczej szybko nie powie — o ile w ogóle to zrobi.

— Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz. — zaśmiała się pod nosem, delikatnie przenosząc córkę Bieler'a na drugie ramię, gdyż to na którym trzymała ją dotychczas zdążyło już znacząco zdrętwieć.

— Mam do tego dwie lewe ręce. — przyznała, z ledwością radząc sobie z ciężarem dziecka. 

Zoe natomiast tylko krótko się zaśmiała, obserwując jak dziewczynka wkłada sobie do ust kciuk i zaczyna w słodki sposób go ssać. Ta mała istota roztapiała serca ludzi wokół w każdej możliwej chwili.

— Jeszcze będziesz dobrą mamą i ja o to zadbam. Chcę być ciocią. — podekscytowała się Hanji.

Zdążyła już wyobrazić sobie swoje własne scenariusze, w których trzyma markotne dzieci o czarnych loczkach i kobaltowych oczach, jakie próbują jej się wyrwać, gdy ta z entuzjazmem obcałowuje je po pulchnych policzkach, krzycząc na głos jak to bardzo urocze nie są. Jednak nawet nie zdawała sobie sprawy jak diametralnie jej wersja różni się od tej należącej do Niny, której myśli jeszcze nigdy nie śmiały zabrnąć tak daleko. Kobieta wyraźnie również posmutniała, co nie umknęło spostrzegawczości Pułkownik.

— Ej co się dzieje? Nie chcesz mieć dzieci? Levi, na pewno byłby dobrym ojcem. — zmieszała się, uciekając wzrokiem na twarz śpiącej Anastazji, co ze względu na jej charakter samo w sobie wyglądało dość dziwnie.

— Oczywiście, że chce. — wymamrotała kobieta oburzona pytaniem przyjaciółki.

Miała też coś jeszcze dodać, jednak w tym też momencie głośniejszy stukot rozbrzmiał w pomieszczeniu, informując o tym, że coś, gdzieś prawdopodobnie upadło. Było to głuche uderzenie, bardzo dziwne i dobiegające z zaskakująco bliskiej odległości. Od razu zwróciło to uwagę wyczulonej pod tym względem Niny, która zaczęła panicznie rozglądać się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu źródła odgłosu. Nim jednak zdążyła się na tym skupić, Zoe skutecznie udało się odciągnąć jej uwagę od danego zajęcia, zamaszystym gestykulowaniem oraz zmianą tematu.

— Co to było? — zapytała, wychylając się w taki sposób, by postura Hanji, choć trochę uchyliła jej widoku na resztę pokoju.

— Co takiego? — Pułkownik odpowiedziała jej pytaniem na pytanie, szybciej mrugając, co nie uszło uwadze przyjaciółki. Grała głupa.

Nina uniosła podejrzliwie brew ku górze. Dzisiaj zachowanie okularnicy odbiegało całkiem od wszelkich norm jej szaleństwa, do którego wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Tym razem jej zachowanie nie było jednak niezrozumiałe, a po prostu w pewnym stopniu podejrzane i dziwne.

— Słyszałam coś. — upierała się przy swoim, na co zwiadowczyni tylko nerwowo się zaśmiała.

— Wydawało ci się. Na pewno. — spławiła jej podejrzliwość — A tak w ogóle to po co do mnie z tym skarbem przyszłaś? Hm? — ewidentnie próbowała zmienić temat, co tylko dodatkowo zastanowiło Kastner. Jak nic chciała coś przed nią ukryć.

Ta dziwna czystość, perfumy, zainteresowanie i pytania, których z całą pewnością nie powinna zadawać, a w dodatku teraz to zmieszanie, wyglądało całkiem tak jakby kogoś przed kobietą ukrywała. Zresztą Zoe, rzadko można było spotkać tak wystrojoną i wypachnioną, a jeżeli już miało to miejsce, to tylko podczas szczególnych przypadków gdzie ktoś ją do tego zmusił.

Wszystko doprowadziło więc do tego, że Nina zaczęła podejrzewać, iż przerwała swojej przyjaciółce chyba jedną z niewielu randek, na których Hanji w ogóle zdecydowała się być. Poszlaka ta nakierowała ją odpowiednio, by ta zdecydowała się nie oponować przy zmianie tematu, a wręcz pójściu okularnicy na rękę. Kastner stała się zapomnieć więc o swoich podejrzeniach i wróciła do głównego powodu swojego przybycia.

— Mam zaraz trening i potrzebuje, żeby ktoś się nią teraz zajął. — wskazała na Anastazję skinieniem głowy, na co dziewczynka jedynie zamruczała pod nosem, nieznacznie się kręcąc.

Wyglądało na to, że powoli zaczynała się wybudzać, co nie wskazywało na nic dobrego. W najgorszym wypadku świadczyć to mogło o tym, że znowu będzie mieć jakiegoś rodzaju kolkę, czy inne cholerstwo i zacznie płakać, wydzierając się w niebogłosy. Nina z niepokojem zmarszczyła brwi.

— I pomyślałaś o mnie? — ucieszyła się Zoe, nieznacznie podskakując na sofie, by pokazać tym samym swoją radość.

— Tak. — przytaknęła jej brunetka, lekko się uśmiechając.

— To słodkie z twojej strony. — skomplementowała ją okularnica, poprawiając szkła, które przy gwałtownych ruchach, nieznacznie zsunęły jej się z nosa.

— To zgadzasz się? — Kastner spytała ponownie, by jeszcze raz upewnić się o słuszności zachowania Hanji.

— Zgadzam. — odparła zwiadowczyni, wystawiając przed siebie ręce, co świadczyć miało o gotowości do przejęcia dziecka.

Hanji pierwszy raz od kilku dni realnie cieszyła się całą konwersacją — ponadto — sama propozycja brunetki wprawiała jej ciało w pozytywne wibracje, które od nowa wydawały się ją nastrajać. Minęło bowiem dużo czasu od kiedy mogła się cieszyć obecnością kogoś tak kruchego w swoich ramionach, że zapomniała już jak wiele frajdy to za sobą niesie.

Kiedy jednak Nina ostrożnie podała drobne ciało dziewczynki Hanji, ta otworzyła leniwie swoje brązowe ślepia, obserwując z zaciekawieniem nową twarz, której jeszcze nie zdążyła poznać. Wzajemnie studiowały przez chwilę swoje twarze i choć z początku Anastazja wydawała się zmarkotnieć, a drobne wargi ułożyły się w grymasie, tak w momencie, kiedy usta Zoe uniosły się w pokrzepiającym uśmiechu, wszelka niepewność, czy strach wydawały się zniknąć z twarzy córki Alexandra.

— Całe szczęście. — Nina odetchnęła z ulgą, obserwując spokój w oczach dziecka, które z zaciekawieniem badało swoimi rączkami skórę na policzkach Zoe, jakby była jakiegoś rodzaju puchatym misiem, którego po prostu chciałoby się głaskać. 

Mała Bieler z chęcią wysilała się także, by sięgać po ciekawiące ją okulary na nosie Zoe. Kobieta jednak za wszelką cenę starała się odwrócić uwagę małej, najpierw tylko stosownie się od niej odsuwając. Gdyby nie uważała na swoje soczewki miałaby problem w odróżnianiu od siebie nie tylko ludzi, ale również i przedmiotów. 

Kastner uśmiechnęła się, dostrzegając jak okularnica, próbuje jakoś wpłynąć na dziewczynkę, robiąc różnego rodzaju dziwne miny, które wywoływały jedynie głośne gaworzenie u brunetki. Ten mały brzdąc wydawał się dosłownie konwersować na swój własny sposób z Hanji, a tamta — o dziwo — wyglądała jakby całkowicie tę drobną istotę rozumiała.

— W torbie masz wszystkie potrzebne rzeczy. Wrócę najwcześniej za dwie godziny. — poinformowała przyjaciółkę Nina.

Postawiła ostrożnie, przyniesiony ze sobą bagaż, który dostała wcześniej od Bieler'a zaraz obok okularnicy na dalszej części sofy, tak by ta nawet przez przypadek, nie była w stanie go strącić. W środku znajdowały się ponad trzy pełne butelki z mlekiem, których nie można było stłuc, gdyż dziewczynka resztę dnia spędziłaby głodna, parę pieluch, koców oraz śpiochów. W tym przypadku dbałość o ten element była więc bardziej niż zalecana.

— Rozumiem. — przytaknęła jej Zoe, mamrocząc ledwo zrozumiale pod nosem, gdyż wciąż ściskane przez drobne dłonie, policzki nie dawały jej dostatecznie poprawnie się wypowiedzieć.

— Spokojnie, poradzę sobie. Ciocia Hanji, już nie jedno dziecko miała w rączkach. — pocieszyła kobietę, machając na poczekaniu dłonią, by dodać swojemu stwierdzeniu trochę wiarygodności. 

Znacznie jednak sepleniła, co wraz z obrazem powodującego bełkot niemowlaka zlewało się w jedną, wielką oraz ulotną kupę słodyczy.

— Tego się obawiam, bo nie wiem w jakich celach. — Nina chwytała okularnicę za słówka, czując jakiegoś dziwnego rodzaju powiązanie z Anastazją.

Z jednej strony nie chciała zostawiać jej z brunetką, jednak z drugiej też, to właśnie przyjaciółka była na ten moment jedyną osobą, jaką mogła prosić o opiekę. Do głowy poza nią nie przychodził jej nikt inny na tyle odpowiedzialny, by był do tego zdolny. Za najgorsze brała jednak sam charakter Zoe, który pozostawiał wiele do życzenia, a ryzykowne pomysły nie raz zagrażały już jej samej, nie wspominając o kimś tak małym. Alexander zaufał jej, powierzając w ręce swój promyk szczęścia, a ona nie chciała zawieść go ani na moment. Nie chciała dopuścić, by coś niespodziewanego — co u Hanji było bardzo prawdopodobne — zburzyło tą przystań bezpieczeństwa, którą zdążyła wybudować w ciągu tych kilku godzin u dziecka.

— W celach opiekuńczych, a jakich niby? — oburzyła się zwiadowczyni, unosząc wzrok, tylko po to by spotkać się z zaniepokojonym wyrazem twarzy brunetki.

— Nie ważne. — wymamrotała, lekko zażenowana swoim zachowaniem.

Jak mogła wątpić w umiejętności, kogoś kto był jej tak bliski, że śmiało nazwałaby tego kogoś rodziną? Absurd gonił absurd w tym dziwnym dniu, podczas gdy kolejne niespodzianki miały dopiero pojawiać się w jej życiu.

— Uważaj na nią. — dodała następnie, próbując zakryć swoje złe wrażenie sprzed kilku sekund.

— Będę. Znasz mnie. — zapewniła ją Zoe, całując jeden z pulchnych policzków dziewczynki, którą trzymała w ramionach, na co ta tylko wesoło zachichotała.

— Znam. — uśmiechnęła się Nina, nie mogąc oderwać od nich oczu.

Przez chwilę jeszcze patrzyła na to jak jej przyjaciółka bawi się z dziewczynką, nabierając większych przekonań co do słuszności swojej decyzji, a kiedy nadszedł odpowiedni moment, gdzie naprawdę już musiała wyjść, wstała i po raz ostatni wplątała dłoń w kręcone włosy Anastazji, co miało być swego rodzaju pożegnaniem.

— Dobra to ja lecę. — odparła, powoli kierując się w stronę drzwi. 

Na metalowej klamce spoczęła jej drobna dłoń, a chłód stopu przyprawił ją o pewnego rodzaju ciarki na ciele. Wrota i tak były już lekko uchylone, przez co wystarczyło je zaledwie musnąć, a te samoczynnie otworzyłyby się na oścież, wpuszczając do środka charakterystyczną woń powietrza z korytarza siedziby, która była zgoła odmienna od tej przesłodzonej w gabinecie okularnicy.

— Powodzenia na treningu. — zawołała za nią Hanji, szczerząc się w kierunku kobiety w tak promienny sposób, że aż chciało się porzucić wszelkie swoje plany i zostać z ich dwójką na dłużej.

— Powodzenia z małą. — odpowiedziała jej na to przyjaciółka, jedynie lekko unosząc kąciki ust ku górze. Żałowała, że obowiązki zmuszają ją do odejścia akurat w takim momencie.

Po tej krótkiej wymianie zdań jednak wyszła, zamykając za sobą drzwi, by nikt już nie przeszkadzał Zoe w opiece nad dziewczynką. Klamka po raz ostatni zgrzytnęła charakterystycznie, a kroki z każdą kolejną chwilą wydawały się cichnąć, aż w końcu stały się całkowicie niesłyszalne. Nina oddaliła się w kierunku placu treningowego, gdzie miała przekazać członkom Oddziału Szturmowego swoją decyzję oraz oficjalnie honorować na jej zastępcę Samanthę Mulle.

Zoe siedziała jeszcze natomiast przez moment nieruchomo, nasłuchując obecności Kastner, jednak gdy do jej uszu docierała jedynie piszcząca cisza, przerywana gaworzeniem Anastazji, ta uśmiechnęła się sama do siebie, czując jawną satysfakcję. Poprawiła zawijające się śpioszki dziewczynki i oblizała usta, by następnie nabrać większej ilości powietrza do płuc.

— Levi, możesz już wyjść. — nakazała spokojnym tonem, słysząc ciche kichnięcie w swojej szafie, do której zmuszona była wsadzić Ackermana.

Mężczyzna nie oczekiwał dłużej, a niemal od razu z hukiem otworzył drzwi, przeklinając w duchu, że jego niewielkie rozmiary pozwoliły mu się w ogóle wcisnąć do tego mebla. Wmawiał oczywiście Zoe, że to głupota chować się i robić dziwnego rodzaju podchody, jednak gdy brunetka napomniała mu, że może w ten sposób zaprzepaścić wszystko co przez ostatnie dni przygotowywali — nie miał wyboru ani też zbytnio nie chciał się z nią o to wykłócać. 

To wszystko jednak zdecydowanie było dla niego za bardzo upierdliwe, a ponad dziesięciominutowe siedzenie w jednej pozycji, w otoczeniu niechlujnie powieszonych kitli, płaszczy i innego rodzaju ubrań, wcale nie była fajna. Jak można się domyślić, wcale go to nie satysfakcjonowało.

— Kurwa, mogłabyś posprzątać trochę w tej szafie. — oburzył się, podnosząc ton głosu, który był na tyle donośny, by zaniepokoić córkę Alexandra.

Dziewczynka, nie spodziewając się nagłego krzyku, zaczęła łkać co doprowadziło następnie do jej głośniejszego płaczu. Nic dziwnego w końcu mimo natury, Hanji była dość cicho podczas rozmowy z Niną, co sprawiało, że nie było to dla dziecka zbyt nachalne. Piskliwy ton jaki z siebie wydawała, męczył jednak uszy Ackermana i w pewnym stopniu zmusił go do przybrania większego niż normalnie grymasu na twarzy. Mężczyzna ściągnął brwi i z nienawiścią spojrzał na trzymaną w ramionach Zoe dziewczynkę odzianą w białe śpioszki. Jeszcze tego mu dzisiaj brakowało.

— Nie przeklinaj. Dzieci słyszą. — upomniała go Hanji, wskazując palcem na Anastazję, którą starała się w jakiś sposób uspokoić, czy rozśmieszyć. Zestawy różnego rodzaju dziwnych min, wydawały się być jednak za małym kalibrem na jej płacz oraz zaskoczenie.

— Co to za gówniarz? — spytał czarnowłosy, dyskretnie przykładając dłonie do uszu, by chociaż minimalnie przygłuszyć, dręczący myśli jazgot.

— Nie udawaj, że nie słyszałeś. — droczyła się z nim Zoe, dobrze zdając sobie sprawę, że jego wyczulony słuch jest tak dobry, by wychwycić jej zbliżające się kroki nawet jeżeli nie dotarła nawet do jego skrzydła, a co dopiero by uchwycić rozmowę, odbywającą się zaraz obok.

— Tch. — prychnął potwierdzając tym domysły brunetki, jednak przez płacz dziecka nie mogła usłyszeć jego rodzaju przyznania się do błędu.

— Chodź tatulku, pomożesz mi przy małej. — zawołała go. 

Traciła już powoli swoją nadzieję na to, że może jej się udać uspokoić Anastazję, choć trzeba jej było przyznać, że pozytywizm wciąż z niej emanował. Wskazała przy tym głową na kręcącą się w jej ramionach brunetkę, by zaraz potem posłać czarnowłosemu wymowne spojrzenie. 

— W twoich snach. Już i tak użeram się ze szczeniakami, jeszcze jednego brakowało. — oburzył się mężczyzna, zakładając ręce na klatce piersiowej.

W Podziemiu nie było okazji, by skupiać się na dzieciach, które rzadko kiedy przeżywały dłużej niż kilka miesięcy. Duża ilość bękartów nie do zliczenia, jakie rodziły się w burdelach najczęściej zabijana była przez swoje matki bądź alfonsów, którzy nie mieli dla nich litości, bo przecież utrzymanie ich doprowadzałoby do bankrucji ich interesów, a także odstraszało w pewnym stopniu kolejnych klientów. 

Gdyby nie to, że Kuchel tak starannie za każdym razem go ukrywała i poddawała dyscyplinie, sam nie wiedział, czy nie skończyłby w podobny sposób. Choć do teraz nie miał pojęcia czy powinien być jej za wdzięczny, czy wręcz skarciłby ją za podejmowanie takiego ryzyka. Jego matka poświęcała się by był tutaj gdzie jest, oddała życie za jego życie w momencie, gdy nawet do końca nie był tego świadom. Na pewno był jej wdzięczny, ale nie świadczyło to o tym, iż niezaprzeczalnie uznawał to za jedną z większych głupot.

Jeżeli więc jakkolwiek kojarzyć miał te kruche istoty z czymkolwiek, to na myśl przychodziło mu właśnie poświęcenie. Ogromne oddanie rodziców, by przyszły one na świat i przeżyły jak najdłużej. Oddanie im swojego serca, życia oraz duszy, do którego sam nie czuł się nigdy na to gotowy. Nie myślał o tym, gdyż po prostu stroniąc od towarzystwa, kontakt z tymi śmiecącymi kupkami jazgotu naturalnie mu się nie kleił. Odkąd wyszedł na powierzchnię mógł dostrzec je tylko w tłumie, w ramionach swoich matek, czy ojców.

Jako Kapitan był żołnierzem, któremu same przywiązanie do kogoś sprawiało już ogromny kłopot. Ból przy stracie, ryzyko z każdą nadchodzącą wyprawą, jutrzejszy wyjazd bez niego — to wszystko sprawiało, że choć miał poczucie sensu, nigdy też nie popierał związków w korpusie. Był za czymś wolnym, niezobowiązującym i mało raniącym, a teraz sam znajdował się w czymś czego nie mógł nazwać przez swoje obawy. Wpakował się w swoje własne słabości i tracił kontrolę, będąc jednak pewnym, że dziecko byłoby ostatnim, czego potrzebowałby w wojsku. 

— To dlatego prawie padłeś na zawał w tej szafie, kiedy Nina się określiła? — nagłe pytanie Zoe wytrąciło go z zamyślenia, na co odruchowo zacisnął szczękę.

Zmuszając się poniekąd do tego — podszedł do okularnicy, z dystansem spoglądając na wykrzywioną w grymasie twarz Anastazji. Hanji kołysała ją raz szybciej, raz wolniej oraz próbowała nawet już jakiś dziwnych technik z łaskotaniem po brzuchu, co skończyło się jednak jeszcze większymi łzami i karcącym spojrzeniem Ackermana. Jej krzyki stawały się jednak na tyle nie do wytrzymania, że ostatecznie przechodząc na chwilę przez swoje wewnętrzne "ja", Levi zdecydował się wyjść z inicjatywą, chociaż w tym momencie zrobiłby już chyba wszystko, żeby tylko irytujący go płacz nareszcie ucichł.

— Nie gadaj głupot i daj mi tego smarka. — przewrócił oczami, lekko schylając się w kierunku Zoe, która tylko uniosła w zdziwieniu brwi.

Na jej oczach dochodziło już do wielu cudów, jednak te z udziałem mężczyzny z całą pewnością należały do jej najbardziej ulubionych, doświadczonych fenomenów. Unosząc dziewczynkę do góry, podniosła ją, by w miarę delikatnie oddać kruche ciało w dłonie Ackermana, który z wyczuwalnym dystansem, chwycił córkę Alexandra pod pachy. Uniósł ją na wysokość swoich oczu i oddalił na komfortową dla siebie odległość w taki sposób, że Anastazja, zaczynając ruszać nogami, mogłaby sprawnie udawać bieganie w powietrzu.

Co jednak najdziwniejsze — kiedy tylko jego kobaltowe tęczówki zetknęły się z ciepłym brązem, tak bardzo niewinnym i jaśniejącym nadzieją, Levi poczuł jak w jego brzuchu coś się skręca. Mimo, że te niewinne oczy pokryte były warstwą słonych łez, które posklejały dość imponujące rzęsy, potrafiły sprawić, że dziwnego rodzaju ciarki przeszły jego kręgosłup. Dziewczynka całkiem ucichła wpatrując się w obojętne oblicze mężczyzny, tylko po to by za chwilę wesoło zacząć gaworzyć. Wyglądało to tak jakby na widok czarnowłosego jej humor całkowicie się odmienił, a spokój ogarnął małe serce z niewiadomego powodu.

— Co się gapisz? — wymamrotał Ackerman, marszcząc brwi.

Z lekkią obawą, przybliżył do swojej klatki piersiowej dziecko, wygodnie układając je w swoich ramionach, co wyglądało naprawdę komicznie z perspektywy Zoe, która zderzyła się z kontrastem chłodnej osobowości i emocjonalnej duszy. Zachowywał się tak naturalnie, że przyrzec mogłaby, iż już nie raz miał przyjemność zajmować się tego typu szkrabami. Nie mogła wiedzieć, że jest tylko wyjątkowo dobrym aktorem, który odwzorowywał zachowanie napotkanych na ulicy matek.

— To nie smark, a dziecko, Levi. — upomniała go, podkreślając jego imię, tylko po to by zaraz potem wybuchnąć śmiechem.

Nikt zapewne nie spodziewałby się, że zwykła ironia może ponieść za sobą tak niespodziewane konsekwencje, a Anastazja zaskoczy zarówno okularnicę, jak i Ackermana. Dziewczynka poruszyła się bowiem gwałtowniej w ramionach mężczyzny, przez co zmuszony był bardziej przycisnąć ją do siebie. Spowodowało to, że dłonią przytrzymywał jej drobne ciało, a dziecko wykorzystując ten moment złapało go swoją drobną dłonią za serdeczny palec. Małe palce zaciskały się na jego zadbanej skórze rąk, a zdezorientowany kobalt wydawał się na chwilę zagubić w tym co się dzieje.

— Le..vi... — dziewczynka zagaworzyła ledwo zrozumiale, na co zwiadowcy poczuli jak ich serca na krótki moment stają, a po ich ciele roznosi się przyjemne ciepło. Niemożliwe.

Żadne z nich nie mogło mieć pojęcia, że było to pierwsze wypowiedziane przez brunetkę słowo, jednak sposób w jaki je wypowiedziała, był tak urzekający, że nawet czarnowłosy choć częściowo zmienił swój stosunek do tych małych ludzi, którzy zdani byli całkowicie na swoich opiekunów. Miał wręcz ochotę się uśmiechnąć i sprawić, by kolejne zdania wydobywały się z tej małej istoty. 

Choć pierwszy raz trzymał coś co spoglądało tylko na niego i nad czym tylko on mógł mieć kontrolę, jakiegoś rodzaju nostalgia przechodziła jego ciało, co znacznie złagodziło jego zirytowane rysy twarzy. A jako, że na co dzień wyglądał na kogoś raczej zdenerwowanego wszystkim, było to dla niego wielkim osiągnięciem i dawało pewnego rodzaju uczucie normalności i dodatkowo rozczulało spoglądającą na ich dwójkę Zoe.

— Wszystko jedno. Grunt, że już nie ryczy. — wymamrotał, powstrzymując wyrywające się na jego twarzy emocje. 

Z jakiegoś powodu nareszcie poczuł, że jego praca nie idzie na marne, ponieważ ci mali ludzie zawsze będą się pojawiać, a to co zrobi teraz wpłynie w pewien sposób na ich przyszłość. Sam nawet nie wie ile by dał, by urodzić się w świecie bez murów, którego nigdy nie doświadczył. Całkiem wolnym, z ogromnym wyborem tego co mógłby zrobić ze swoim życiem, bez doznawania strachu, w otoczeniu bezpieczeństwa, gdzie jego bliskim nic poza drobnymi kradzieżami nic nie mogłoby grozić. Może to on będzie tym, który choć w większej mierze przyczyni się do ich upadku? Do upadku tych przeklętych ścian.

— Mógłbyś chociaż teraz być bardziej troskliwy. — Hanji dalej nie odpuszczała, komentując jego słowa, które zostały podciągnięte pod jej własną interpretację. 

Stała zaraz obok niego, poprawiając zsuwające jej się z nosa okulary, by chociaż w niewielkiej mierze kontrolować stan Anastazji, który w towarzystwie mężczyzny znacząco się poprawił. Ackerman nie musiał się nawet starać, by ktoś tak drobny w jego bliskim towarzystwie, mógł czuć się bezpieczny, w czasie kiedy Zoe nawet stając na czubkach palców, nie potrafiłaby doprowadzić dziewczynki do takiego stopnia utopii.

— Załatwiłaś to, o co prosiłem? — zignorował jej kąśliwość, przechodząc do sprawy, przez którą wplątał się w całą tę sytuację.

— Wszystko jest już gotowe. — potwierdziła mu Pułkownik, charakterystycznie się uśmiechając.

Choć zajęło to sporą część dnia, udało jej się znaleźć dla mężczyzny na rynku dokładnie to o co prosił i mogła mu to nareszcie bez stresu przekazać, wracając do swoich codziennych zachowań. W ciągu tych kilku ostatnich dni spędzonych w większości w jego towarzystwie, wszystko stało się zbyt męczące oraz trudne, a z całą pewnością zbyt idealistyczne. Okularnica czekała tak w zasadzie kiedy nareszcie będzie mogła rozrzucić te równo posegregowane sterty papierów po swoim gabinecie i wbiec w piżamie do pokoju Niny, by znowu z nią poplotkować. Tęskniła za tym i teraz kiedy nareszcie Levi nie będzie od niej już nic oczekiwał, nareszcie zyska czas by móc to zrobić.

— Dobrze. — przytaknął Zoe, powoli bujając usypiające w jego ramionach dziecko.

Skoro miał już to, co potrzebne, pozostawało tylko czekać na odpowiedni moment, planując szerzej tematy rozmów, by pozbyć się męczącego go od wielu dni stresu. Gdyż choć wiedział o uczuciach Niny do siebie, sam nie miał pojęcia czego w dalszym stopniu od niej chce, a jedyną wskazówką był tlący się w nim już od dawna żar, pojawiający się tylko w jej towarzystwie. Moment oczekiwania był już niedługi, musiał tylko wykazać się cierpliwością.

***

Metaliczne echo uderzeń dzwonu, niosące się po całym dystrykcie, wiwaty tłumu, które posyłane były w kierunku zorganizowanej grupy zwiadowców, przemierzających główną ulicę. Towarzysze skupieni zaraz obok siebie, ramię w ramię, kierowali się na swoich wierzchowcach w stronę głównej bramy. Uczucie strachu oraz dumy rozpierało ich serca, a wzrok z niepewnością skanował twarze mijanych cywilów. 

Pełne przekonania plecy Erwina przewodziły całej grupie, a zaraz obok niego można było dostrzec charakterystyczny, rozczochrany kucyk oraz błyszczące w słońcu okulary. Hanji Zoe z zamiłowaniem odmachiwała nieznajomym jej ludziom, przybierając na twarz swój entuzjastyczny uśmiech. Po lewej od Smitha natomiast z poważnymi wyrazami twarzy jechał Oddział Szturmowy w swoim nowym składzie, na czele wraz z Samanthą, która tym razem zdecydowała się okiełznać swoje płomienne loki, związując je w warkocza. 

Clarke spoglądała na nią ze zmartwieniem, obserwując jej obojętną twarz. Zaciskała mocniej dłonie na wodzach, nie potrafiąc poradzić sobie z tlącą się w niej niepewnością. Już ostatnim razem, nawet kiedy niezbyt dobrze znała kobietę, martwiła się o jej życie za murami, choć sama radziła sobie dużo gorzej. Teraz kiedy to wszystko doszło do tego stopnia, gdzie nie potrafiły bez siebie zasnąć ani spędzić wieczoru, nie mogła sobie nawet wyobrazić, co by było, kiedy to wszystko co razem stworzyły, w jednej chwili by przepadło. 

Samantha była dla niej światłem i siłą oraz tylko ona jako jedyna była w stanie zapewnić jej oparcie. Dopełniały się nawet teraz kiedy w ryzyku śmierci, ostatecznie gdyby była zmuszona zaufać jej wyborom oraz doświadczeniu, bez żadnych wątpliwości tak by postąpiła. Mulle była ich głosem przewodnim oraz ognistym napędem, który miał zapewnić przetrwanie na pierwszej linii frontu, a tym samym bezpieczeństwo wszystkim innym. Aurelia jednak widziała ją jako wystraszoną i skrzywdzoną kobietę, która posiadając ogromne serce, wielokrotnie oszukane oraz wystawione na próby, doskonale nauczyła się zakrywać swoją słabą stronę, perfekcją. 

— Zbierzcie się żołnierze! — rozkaz Generała, wprawiał ich ciała w drżenie, a spięte mięśnie wręcz bolały, przyciskane w jednej pozycji szczelnie umocowanymi pasami. 

W dystrykcie Orvud pojawili się nie tylko jedynie ci zdolni do wyprawy. Z samego rana, jeszcze nawet przed świtem Nina, tak jak to obiecała swoim przyjaciołom, wraz z całym towarzystwem w zaniepokojeniu spożywała śniadanie. Każdy kęs przechodził jej wtedy przez gardło jak uzbrojona w igły szpula, a żołądek prędzej przyjąłby solidny kopniak niżeli jakiekolwiek jedzenie. Mimo tego dotrzymała zwiadowcom towarzystwa i wmusiła w siebie całą porcję.  

Z oddziałem także zdążyła się porozumieć, gdyż podczas drogi zawzięcie dyskutowała wraz z nimi, a spokojny nadzwyczaj Black dzielnie utrzymywał tempo wśród koni, choć od bardzo długiego czasu nie pokonywał tak długiego dystansu w takim tempie. Ze smutkiem spoglądała na ich poważne twarze, na których nie było widać cienia wahania, które za to nie opuszczało jej samej nawet na krok. 

Nie potrafiła przestać wyrzucać sobie swojej nieprzydatności, mimo prawie całkowitej sprawności. Na jej ciele pozostały już jedynie niewielkie strupy, które już zaczynały odpadać, przyczyniając się do powstawania nowych blizn na jej skórze. To przecież nie był aż tak wielki problem, jak ten w przypadku Ackermana, który realnie nie potrafił jeszcze kontrolować siły w swojej prawej dłoni. Była przecież w stanie obsługiwać sprzęt i mimo gorszej jakości skoków, wciąż dawać sobie radę. Złościła się na zwierzchnictwo, że ją wykluczyli. Wściekała się, że gdy będzie bezpiecznie spędzać czas w prawie pustej siedzibie, ci wszyscy ludzie, jej zespół, przyjaciele — będą narażać swoje życia za murami. 

Kiedy patrzyła na Aurelię i Samanthę, widziała dwie kochające się kobiety, które miały przed sobą jeszcze mnóstwo dni oraz doznań do przeżycia. Gregor choć mało towarzyski, zapewne też musiał mieć coś na czym mu zależy, jednak Nina pragnęła zobaczyć też kiedyś jego uśmiech, którego jeszcze nigdy nie miała szansy doświadczyć. 

Kiedy wzrok posyłała jednak w kierunku galopującego po prawej Alexandra, jej upór co do błędnej decyzji zwierzchników wydawał się jeszcze większy. Bieler miał rodzinę, miał dla kogo żyć i walczyć oraz do kogo wrócić. Musiał przeżyć, by zapewnić Anastazji i Suzanne godne życie, żeby patrzeć jak dziewczynka dorasta i poznaje świat. Brunetka była pewna, że pewnego dnia poprowadzi to krzykliwe dziecko do ołtarza, gdy to wyrośnie już na pełnoprawną kobietę, która znalazła swoją miłość. 

Ludzie oraz żołnierze mówili, że w korpusie zwiadowczym nie ma po co starać się o coś stałego, że wszystko w ich posiadaniu jest ulotne i nic nie warte, a sama grupa kiedyś wymrze. Gdzie jedynym co trwa są dręczące ludzkie serca uczucia oraz nocne koszmary o poległych towarzyszach, którzy momentami stawali się jedyną rodziną oraz siłą do dalszej walki. Kapitan była jednak odwrotnego zdania i trzymała się tego od zawsze, nawet odznaczając swój byt w podziemnym mieście, zakopanym pod Mitras. 

Wierzyła, że jeżeli jest się silnym dzięki więziom, ma się na tyle wytrzymałości, by wrócić z kolejnych wypraw w całości i cieszyć się kolejnymi chwilami z grupą osób podobną poglądowo. Była przekonana, że wyjazd za mur nie odbiera im możliwości tego wszystkiego, a jedynie bardziej naraża. Jeżeli ciągle ludzkość myślałaby o ryzyku, nigdy nie otworzyłaby bram, nigdy nie wynalazłaby sprzętu do trójwymiarowego manewru i dała się zamknąć w tym małym świecie, bez marzeń o tym co zyskać mogłaby po drugiej stronie. Nigdy nie wszczęłaby walki i zgodziła się na zakłamaną codzienność. 

Alexander miał odwagę by się nie poddać i zyskał rodzinę, a także miejsce, do którego zawsze mógł się udać. Stworzył sobie dom, miał swoją miłość oraz kogoś kto po jego śmierci dalej będzie przekazywał o nim pamięć. Wtedy nawet jeżeli zginie, tak naprawdę zawsze będzie żył w sercu kogoś, kto dalej ma wrażenie jakby wciąż był obok. To tak jakby jego śmierć była tylko złudzeniem, a to o co walczył wcale nie znikło wraz z nim. Wszyscy mogliśmy to osiągnąć, gdybyśmy tylko mieli na tyle odwagi, by nie poddać się naciskowi otoczenia. 

Choć dzień spędzony z Aurelią z całą pewnością był odmienny od codzienności, tak w momencie kiedy późną nocą Alexander przyszedł ją odebrać i mała zniknęła wraz z nim, w pokoju oraz sercu nastała jakiegoś dziwnego rodzaju pustka, której Nina nie mogła znieść. Nie miała już kogo doglądać, kim się opiekować i na kogo zwracać uwagę, a ponownie została sama w czterech ścianach wraz z dokumentacją oraz dręczącymi ją myślami. W nocy prawie nie zmrużyła oka do momentu, kiedy przez okno balkonowe nie dostrzegła powracającego już samotnie Bielera. 

Mężczyzna zdążył odwieźć Anastazję do krewnej, załatwić szpital oraz wszelkie formalności i jeszcze wrócić około trzeciej w nocy do siedziby, by dobrze się wyspać. Niewątpliwie, Alexander miał wielkie szczęście i los wydawał mu się sprzyjać. Pozostawało już tylko mieć nadzieję, że przetrwa wyprawę na nowej pozycji oraz w całości wróci do domu. 

Kapitan odprowadziła Oddział Szturmowy pod samą bramę, tylko po to, by z obawą patrzeć na ich oddalające się potylice. Na swoim wierzchowcu wysłuchiwała przemowy Erwina, z trudem powstrzymując zbierające się w jej oczach łzy, a ścisk w żołądku był na tyle silny, iż miała wrażenie, że zaraz nie wytrzyma i zwymiotuje całe wmuszone przez siebie śniadanie. Oni mieli odjechać bez niej. 

— Tylko się nie rozklejaj...— wymamrotała sama do siebie, próbując panicznie wycierać spływające po jej policzkach łzy. 

Wciąż wewnętrznie powtarzała sobie, że dokonany wybór jest jednocześnie najlepszym z wyborów. Serce łomotało jej w piersi, a w ustach wyczuwalna była suchość. Wargi drżały jej chcąc powiedzieć coś jeszcze, choć jednocześnie umysł nie pozwalał bardziej się wychylać. Była Kapitanem, który zostawał wśród murów i nie miał szansy wspierać oddziału założonego specjalnie dla niego, to nic dziwnego więc, że czuła się przybita tym wszystkim. 

Kątem oka spojrzała na środkową formację, w której rozpoznała twarze swoich przyjaciół. Oddział Specjalny prowadzony miał być przez Gunther'a i wspierany przez Miche w jednym z bezpieczniejszych miejsc w całym szyku. Jego głównym zadaniem była ochrona Eren'a, który nadzwyczaj mocno przyciągał do siebie tytanów oraz wspieranie jednostek wokół. 

Jean, Sasha, Mikasa, Connie oraz Jeager mieli siebie i silnych ludzi wokół, w trudnych momentach doskonale sobie radzili, wspierając się wzajemnie. Nie było więc mowy o tym, by cokolwiek na wyprawie mogło ich zaskoczyć, choć z całą pewnością umysł Niny i tak potrafił ostatniej nocy wyobrazić sobie nawet i ich stratę. To wszystko było takie irracjonalne, że sama nie wiedziała już dlaczego tak wariuje. Uspokój się.

Patrzyła wstecz na to wszystko co się jej przydarzyło, na to, co przetrwała zaciskając zęby, poświęcając nie tylko część swojej rodziny, ale także i samą siebie. Tę część charakteru, którą zatraciła podczas tej linii czasu, która doprowadziła ją do tego miejsca. Doświadczyła przecież już tak dużo, że uczyniło ją to wytrzymałą. Wciąż jednak w takich chwilach jak te nie ważne jakby ktoś jej nie zapewniał, iż będzie dobrze — nie potrafiła pozostać spokojna. 

Wszystko nareszcie układało się w miarę dobrze dobrze w jej życiu i nie chciała tego stracić. W pewnym stopniu wyjaśniła sobie całą sytuację z Hanji, która też już wróciła do normalności w postaci wiecznego niezorganizowania oraz do normalnych stosunków z Levi'em. Nie spotkała go co prawda od czasu krępującej sytuacji w skrzydle szpitalnym, a jego sylwetka tylko momentami przemykała jej przed oczami w siedzibie, jednak rozumiała, że ma on równie dużo problemów co ona i po prostu stara się odpowiednio przygotować swój zespół do wyprawy. W tej chwili pewnym jednak było to, że dzielą te same uczucia i jeżeli ktoś miałby zrozumieć teraz Kastner, to byłby to właśnie Levi. 

Postawiono go bowiem przed identycznym wyborem jak i ją. Ackerman również musiał pozostać wewnątrz murów, wybierając swojego zastępcę na wyprawę. Nie miał co do tego faktu dużo do gadania tak samo jak brunetka i identycznie jak ona, wyklinał decyzję Smitha, nie mogąc po nocach zmrużyć oka. Włóczył się wokół siedziby, sprzątał, a momentami z braku czegoś lepszego do roboty, po prostu uzupełniał dokumenty o podpisy, wypełniając je tak w zasadzie na zapas. 

— Podnieść bramy! — krzyk Erwina, przyprawił zwiadowców o jeszcze szybsze bicie serca, a przyduszony odgłos podnoszonych mocowań, pobudził wyobraźnię. 

Gdyby teraz tutaj nie stała w niemożności, obserwując odwagę bijącą od swoich towarzyszy, byłaby to jej już trzecia wyprawa, w której mogła się sprawdzić. Najgorsze w tym było jednak to, że widziała swoją słabość oraz nieodpowiedzialność. Za każdym bowiem razem, kiedy podobnego typu wydarzenie miało mieć miejsce, ona zajmowała się swoimi prywatnymi pobudkami zaniedbując zdrowie, co w późniejszym okresie prowadziło do nieprzyjemnych konsekwencji. 

Teraz jednak obiecała sobie, że ponad wszystko, najpierw zadba o siebie, a dopiero potem o wszystko inne, by nie być już zależną od nikogo, a tym samym nie sprawiać problemów. Musiała stać się godna swojego tytułu i nie przynosić sobie oraz korpusowi wstydu. Wystarczyło już, że przez nią Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości musiał pozostać w siedzibie. 

— W drogę! — okrzyk Zoe wyłonił się spośród tłumu, przywołując na twarz większości lekki uśmiech. 

Okularnica tak jak zwykle wyrwała się na przód, zrównując się praktycznie z samym Oddziałem Szturmowym, który za poleceniem Mulle wyruszył przodem w celu oczyszczenia otoczenia. Stacjonarni, obserwujący to na murach prześmiewczo komentowali jej lekkomyślne zachowanie, poprawiając rzadko używany przez siebie sprzęt do manewrów, a kilku z nich ośmieliło się nawet wskazać na Zoe bezpośrednio palcami. 

Nina jednak szybko zgubiła ich sylwetki, które zniknęły za odgradzającym je od reszty murem, a stukot końskich kopyt oraz ciągniętych przez zwierzęta wozów zagłuszył wszelkie wołania. Cywile wiwatowali, kibicując w ten sposób zwiadowcom, a zielone peleryny zbiły się w jedną masę, całkiem tak jakby tworzyły nierozerwalną całość. Razem byli niesamowici i kiedy stało się obok, chciało się wyruszyć wraz z nimi. W takich momentach jak ten mimo, że znajdowali się w najmniej chlubnym korpusie, chciało się po prostu w tym wszystkim co robili uczestniczyć.  

Nina, obserwując znikającą ilość ludzi, z żalem zaciskała szczękę, dobrze zdając sobie sprawę, że przeważającej większości z nich nie będzie jednak dane już tutaj wrócić. Patrzyła na oddalające się czupryny przyjaciół oraz znajomych twarzy, powoli przyciskając swoją prawą dłoń do klatki piersiowej w gestii dumy. Jedną ręką wciąż trzymała za wodze swojego wierzchowca, a letni wiatr rozwiewał jej włosy, burząc ład grzywki. Szum tłumu zagłuszał myśli, a oddech raz po raz na dłużej zatrzymywał się, zmuszając ją do brania głębszych wdechów.

— Oddajcie swoje serca dla sprawy. — wymamrotała, roniąc tego dnia już ostatnią łzę.

Jedynie co jej pozostało to nadzieja, że każdy, kogo przez ten czas wspierała oraz instruowała, doszczętnie wykorzysta swoje wszystkie szanse podczas wyprawy oraz wróci w całości. W tym momencie nie było już odwrotu, a spięte ciało musiało poradzić sobie z wyjazdem tej sporej grupy poza obszar murów. Miało nie być ich kilka dni, podczas których psychicznie będzie zmuszona wytrzymać w pustej siedzibie, pozbawionej jakichkolwiek oznak życia.

Kobieta zamrugała szybciej, uspokajająco wplątując dłoń w grzywę Blacka, która choć szorstka, była na ten moment jedynym elementem, który pozwolił jej odwrócić wzrok od przygotowywanej do zamknięcia bramy. Była w dystrykcie Orvud, a więc powrót do zamku zajmie jej naprawdę dużo czasu i prawdopodobnie wróci na tereny treningowe dopiero późnym popołudniem. Oznaczało to, że pomęczy się jeszcze trochę z myślą o niepowodzeniu wyprawy, która właśnie się rozpoczęła. Wiedziała jednak, że jeżeli nie wyruszy właśnie teraz, jej przyjazd znacznie się opóźni, co będzie skutkować...

Levi...

Momentalnie przypomniała sobie o tym, że czarnowłosy podrzucił jej kartkę, którą w dalszym ciągu trzyma przy sobie. W trakcie ostatnich dni tak bardzo zajęła się jednak innymi pomniejszymi problemami, że całkiem zdążyła o niej zapomnieć, a spotkanie, którym początkowo tak bardzo się przejmowała, odłożyła na dalszy plan, skupiając się między innymi na opiece nad Anastazją. Momentalnie przyłożyła dłoń do policzków, czując, jak gorąco jej się robi na samą myśl, że wraz z Ackermanem będą jedynymi osobami w całym gmachu.

Biorąc głębszy wdech, przyciągnęła wodze do siebie, pobudzając tym swojego konia. Rumak ruszył powoli do przodu, przeciskając się przez tłum, który również zaczął się już powoli rozchodzić, by wrócić do swoich codziennych obowiązków. Sklepikarze znowu stawali przy swoich straganach, by wznowić sprzedaż, a stacjonarni zeszli z murów znów mogąc wrócić do swoich beztroskich chwil relaksu oraz rozkoszowaniem się smakiem ulubionych trunków. Kapitan jednak po raz ostatni obróciła się w kierunku ściany, smutno uśmiechając się do siebie.

— Uważajcie na siebie. — jej cichy głos był niczym pyłek wśród gwaru panującego na miejscu.

Koił serce, wybrzmiewając donośnie jedynie w duszach tych, którzy wspominali teraz jej osobę i pomagał wrócić do zmienionej codzienności, by zmierzyć się z własnym poczuciem winy. Był niemal jak donośny krzyk, odbijający się w przestrzeni, którego brzmienie musiało zaczekać do momentu powrotu ważnych dla brunetki osób.

Kiedy jednak tylko na ulicach bardziej się przerzedziło, a ryzyko wpadnięcia na któregoś przechodnia zmniejszyło się niemal do zera, brunetka mocniej przycisnęła strzemiona do boków Blacka, popędzając go tym samym. Szybszym tempem ruszyła na północ, czując opór powietrza, smagającego jej zaróżowione policzki. Brzdęk sprzętu do trójwymiarowego manewru akompaniował galopowi, a włosy plątały się ze sobą jeszcze bardziej momentami zachodząc jej na oczy.

Jechała do miejsca, gdzie wszystkie zmiany na lepsze w jej życiu nastąpiły tak niespodziewanie jak marcowe ulewy i były na tyle potężne, by chociaż w mniejszym stopniu zmienić jej postrzeganie świata. Do gmachu, który mieścił masę dobrych wspomnień, gdzie oczekiwać miała na nadejście kolejnych. Prosto do domu.

***

Najbardziej dręcząca była pustka. W stajniach pozostało jedynie kilka koni, które nie przejęły się nawet kiedy powoli oporządzałam Black'a. Ciężar sprzętu odznaczał się na moich biodrach, co podczas jazdy mocno się na mnie odbiło, a na moim ciele wciąż powstawały nowe otarcia, do których zarówno żołnierze na wyprawie, jak i ci dopiero zaczynający swoją przygodę w korpusie musieli się przyzwyczaić.

Niepokój tlił się w moim sercu, kiedy samotnie zmierzałam w kierunku zamku, by ściągnąć z siebie osprzęt i wziąć orzeźwiający prysznic. Dotarłam tutaj szybciej, niż się spodziewałam, a słońce nie zaczęło jeszcze dobrze zachodzić, kiedy znalazłam się przed bramą główną. Miałam więc wystarczająco dużo czasu, by przed stresującym spotkaniem z czarnowłosym móc się zrelaksować, choć na moment zawieszając w czasie.

Niezdrowy nawyk zadręczania swojej głowy wieloma niepotrzebnymi myślami, co momentami przyprawiało mnie o migreny, z którymi dość ciężko było mi walczyć zdecydowanie zbyt często u mnie występował. Tym razem posiadałam jednak nadzieję, że nie będę w stosunku do siebie, aż tak bardzo surowa. Na dworze wciąż panował upał mimo i tak znacznego ochłodzenia się, choć gdyby nie lekki wiatr z całą pewnością, jeszcze bardziej spociłabym się w tym mundurze, który zmuszona byłam założyć podczas nawet najdrobniejszych wizyt w mieście w celach służbowych. 

Dyszałam nieznacznie, kierując się do mojego skrzydła, gdzie znajdował się również sam magazyn, w którym zostawić mogłam trójwymiarowy manewr. Cała ta kupa żelastwa nie będzie mi w końcu potrzebna przed dłuższy czas. Przyodziewałam ją w końcu jedynie na wyprawy oraz treningi, by nadto nie marnować zapasu gazu dla naszego korpusu, które były zbyt cenne na jakieś błahostki. Wielokrotnie już dowiedziałam się też, że posiadanie tego oporządzenia momentami może ratować życie i być jedynym wyjściem z opresji, nawet jeżeli jego używanie wcale nie obraca się wyłącznie wokół tytanów. Ludzie też potrafili równie brutalnie zabijać. 

Podczas roku spędzonego w korpusie miałam już na szczęście większą wprawę zarówno w jego zakładaniu jak i ściąganiu, więc nie wplątywałam się już w żadne krępujące sytuacje. Nigdy też nie zdarzyło mi się więcej w specyficzne pasy zaplątać, co miało miejsce jedynie na początku mojej kariery jako zwiadowca. Kiedy jednak przychodziło do męczenia się z nimi, do głowy napływały mi obrazy mojego pierwszego kontaktu z Ackermanem, za którym dawniejszymi czasy nie przepadałam. Do teraz nie mogłam uwierzyć, jak wiele się pomiędzy nami zmieniło, a ten uparty mężczyzna otworzył się przede mną na tyle, by z własnej woli zaprosić mnie gdzieś już drugi raz.

Kiedy uwolniłam się już od zbędnego ciężaru, czując niebywałą ulgę oraz ruszyłam w kierunku wieżyczki, by wziąć ze sobą coś na przebranie oraz parę ręczników, zaczęło się jednak moje powątpiewanie. W kwaterze nigdy nie było tak pusto. Nawet jeżeli podczas drogi nie napotykałam na nikogo z różnych przyczyn, zawsze, choć usłyszeć można było jakieś przygłuszone rozmowy, albo wrzaski prowadzących z placu treningowego. Teraz jednak jedyne co uchwycić zdołały moje uszy, to własne kroki odbijające się echem po korytarzu.

Byłam oburzona choć w zasadzie nie wiedziałam czy bardziej kieruje te uczucia w swoim kierunku czy może Smith'a. Nie wiem czy zmieniłabym coś na wyprawie swoją obecnością, ale nie chciałam być wykluczana ani pomijana. Nie byłam co prawda głosem przewodnim towarzystwa, ale kiedy zostawiano mnie samą, czułam się trochę jak w Podziemiach podczas misji.

Ich specyficzność zawsze mnie przygniatała i sprawiała, że za każdym razem czułam, iż nie dam rady podołać jakiejś sytuacji, a szczególnie gdy zależało od tego nasze przyszłe traktowanie. Nie wiem, czy po tym czasie znowu umiałabym zakopać samą siebie, by wczuć się w całkiem inne osobowości. Kiedy ja udawałam, badając teren, nigdy nikt mi nie pomagał. Byłam zostawiana na pastwę losu i tylko ja sama mogłam wpłynąć na dalszy bieg wydarzeń. Olivia co prawda wspierała mnie z dalszej odległości, wypełniając swoją część zadania, jednak nigdy nie była na tyle blisko, bym nawet na moment mogła pochwycić jej uspokajające spojrzenie, nie licząc szczątkowych sytuacji.

Teraz czułam się trochę tak jak wtedy, choć zdecydowanie bardziej bezpiecznie — no przynajmniej do momentu kiedy nie mijałam drzwi czarnowłosego. Widać było, że jest u siebie, gdyż w ciemności, jaka panowała na korytarzu przez szparę, można było dostrzec wydostające się światło. Krzątał się po pomieszczeniu, a jego spokojne kroki w tej ciszy były słyszalne bardziej niż zwykle, co tylko lekko podniosło moje ciśnienie. Lecz skoro jego było tak bardzo słychać, to czy istniała możliwość, iż jego uszy pochwyciły również i stukot moich podeszew?

Z lekkim stresem przełknęłam ślinę, nie czując się w tym momencie na siłach, by się z nim skonfrontować. Do czasu naszego spotkania pozostawało jeszcze dużo czasu, więc pragnęłam wykorzystać go w jak największym stopniu, by chociaż w większej części wyjść przed nim na normalną. Tak dawno nie zamieniłam z nim dłuższego zdania, że miałam wrażenie, iż całkowicie straciłam tę zdolność, wcielając się tym samym bardziej w charakter Ackermana. A nie było niczego gorszego niż niezręczna cisza.

Tak cicho więc jak tylko potrafiłam, oddaliłam się w kierunku schodów, równie ostrożnie się po nich wspinając, co zabrało mi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Kiedy jednak rzuciłam się na łóżko, moje ciało nareszcie było w stanie się odprężyć, dając mi tym samym dużą ulgę. Nareszcie u siebie.

Powietrze, choć dość suche wydawało się wyjątkowo dobrze mnie dotleniać, a stres, który dotąd mi towarzyszył, całkowicie wyparował. Zawsze w tym miejscu coś wywoływało we mnie spokój i pewnego rodzaju utopię. I choć w tym momencie najchętniej byłabym za murami z moim oddziałem, tak nie mogłam zaprzeczyć, że tylko tutaj byłam w stanie ochłonąć po tym wszystkim.

Leżałam tak chwilę na wznak, bezcelowo wpatrując się w zwężający się w jednym punkcie sufit, po prostu dając sobie odsapnąć po dłuższym galopie. Choć wciąż było mi gorąco, ani na moment nie myślałam o tym, by coś z siebie zrzucić, gdyż po prostu nie miałam na to siły, a kiedy odpoczywałam w ten sposób pustka głowy była po prostu kojąca.

Stan ten minął jednak niestety dość szybko, a nuda przyniosła za sobą zmartwienie. Moja dłoń niemal automatycznie sięgnęła do kieszeni nad piersią, by wyciągnąć z niej złożoną kartkę papieru z odręcznym pismem, które w ciągu tych kilku dni czytałam tak często, że nawet gdybym jakimś cudem zgubiła zawiniątko, to byłabym w stanie odtworzyć co do cala pozostawioną przez czarnowłosego wiadomość. Co prawda nie informowała ona o niczym szczególnym, a wręcz dawała mi wolny wybór co do czasu pojawienia się pod wiśnią, jednak nie chciałam być też na tyle niekulturalna, by kazać czarnowłosemu zbyt długo na mnie czekać.

Biorąc więc głębszy wdech, powoli oraz z lekkim ociągnięciem, podniosłam się z miękkiego materaca, by ruszyć w kierunku szafy. Zamierzałam zrobić dzisiaj coś dla siebie i po prostu o siebie zadbać, jednocześnie przygotowując się do spotkania. Od kiedy Hanji pokazała mi, na czym to wszystko polega, nie potrafiłam się nadziwić, a dziwnego rodzaju zamyślenie nakazywało mi wyobrażać sobie te wszystkie szlachcianki, które mają na tyle wygód, by na co dzień brać podobnego rodzaju odprężające kąpiele. W wojsku nie miały one na celu zapewnić jednak bycia adorowanym, a jedynie pozbyć się ryzyka chorób ludzkich, który tylko podniósłby czynnik śmiertelności wśród żołnierzy.

Białe ręczniki były pierwszym, o czym pomyślałam, jednak problem zaczął się dopiero potem, kiedy wybrać musiałam całą resztę. Co do bielizny miałam zdecydowanie mniej zastrzeżeń, gdyż zwyczajowo sięgnęłam po tą najwygodniejszą dla mnie, czyli koronkową o konwaliowym odcieniu. Kiedy bowiem patrzyłam na tę czerwoną, od razu przypominała mi się wstydliwa scena w skrzydle szpitalnym, czego tym razem wolałam przy czarnowłosym raczej nie wspominać. Można było sobie tylko wyobrazić jak bardzo skrępowana bym się czuła w jego towarzystwie i bez tego. Ominęłam ją więc. 

Dużo większą zagwozdką okazało się być okrycie wierzchnie, które nie dość, że byłoby odpowiednie do panującej pogody, to jeszcze pasowałoby do tego co zaplanował dla nas Ackerman. Nie miałam jednak pojęcia co to będzie ani w jakim celu kazał mi przyjść, choć nie mogłam zaprzeczać, że bardzo mnie to ucieszyło. Możliwe, że nareszcie mógł nadejść ten moment kiedy sobie wszystko wyjaśniamy.

Odruchowo spojrzałam jednak na spodnie od garnituru oraz uniwersalną białą koszulę, która korciła tylko by ją na siebie włożyć. W takim zestawieniu czułabym się też najbardziej pewnie, a wszelkie niedoskonałości oraz niespodziewane sytuacje, zostałyby przeze mnie stosownie przewidziane i przykryte. Kiedy jednak śmiało sięgałam po komplet, przed oczami stanęła mi osoba Hanji, która w żadnym stopniu nie pozwoliłaby mi ubrać się w taki sposób.

Mogłam dosłownie poczuć na sobie jej oskarżające spojrzenie, które wymownie mówiło mi, bym chociaż tym razem zachowywała się jak kobieta, a nie chłopczyca, za jaką mnie miała. Tym razem nie było jej też w pobliżu, by pomogła mi z makijażem, czy czymkolwiek innym a zostałam sama sobie w takiej sytuacji, gdzie jej zdanie byłoby po prostu niezastąpione.

Westchnęłam męczeńsko przyglądając się prostej sukience zakupionej jeszcze w obecności Leviathan'a, której nie założyłam od momentu przymiarki ani razu. Jej krój może i nie był jakiś krzykliwy, ale właśnie pewnego rodzaju delikatność oraz skromność w niej mnie urzekła. Liliowy odcień był przyjemny dla oka, a materiał przy nałożeniu sięgał lekko za kolana. Z lekkim uśmiechem na twarzy więc zgarnęłam to wszystko ze sobą, po drodze chwytając również i botki, tylko po to, by z uwagą zamknąć za sobą drzwi od mojego gabinetu i udać się do łazienki, gdzie czekała mnie długa kąpiel oraz odpowiednia toaleta.

Wchodząc jednak potem do wanny i obserwując zachodzące powoli słońce, nigdy nie spodziewałabym się, że te kilka chwil upłynie mi tak szybko. Z uwagą przejeżdżałam brzytwą po moim ciele, by uwolnić się od męczących mnie włosów, które nie dość, że były niepraktyczne to jeszcze wyjątkowo niehigieniczne. Byłam w tym już jednak na tyle wprawiona, by uwinąć się w odpowiednim czasie, a po chwili moja skóra pod palcami stawała się przyjemnie gładka, co tylko bardziej napawało mnie satysfakcją. Nie było nic lepszego niż całkowita czystość w tych ciężkich warunkach, jakimi było wojsko.

Ciepło ogarniało moje ciało, z włosów spływała woda wymieszana z szamponem, a myśli znowu zaczynały napływać do mojej głowy, choć jak najmocniej powstrzymywałam się, by nie zamartwiać się na zapas. Z jakiegoś powodu obawiałam się tego spotkania. Możliwe, że wewnętrznie, gdzieś głęboko w sercu bałam się kolejnego odrzucenia, którego raczej już bym nie zniosła.

Dużo z Levi'em przeszłam, za każdym razem znosząc jakoś wszystkie jego odejścia od normy. Wszelkie obelgi kierowane w moją stronę, choć momentami bolały, były dla mnie jednym z wielu elementów, które jednak doprowadziły mnie właśnie do tego momentu, w którym trwaliśmy. Za każdym razem w końcu czarnowłosy starał się mówić szczerze, a wszystko co stwierdzał znajdywało w jego mniemaniu odpowiednie odzwierciedlenie w rzeczywistości. 

Czasami wracałam również myślami do wieczoru, kiedy postarał się, przygotowując dla nas kolację, gdy to wszystko potoczyło się tak niespodziewanie, by zaraz potem bez jasnego powodu wyrzucić mnie ze swojego gabinetu w najgorszy z możliwych sposobów. Do dzisiaj nie rozszyfrowałam jednak jak się wtedy czuł i co miał na myśli, traktując mnie jak zwykły przedmiot. Choć rzadko wobec mnie bywał chłodny, tak tamtego wieczoru nawet w jego oczach mogłam wyczuć odrazę. Nie raz nie dawały mi zasnąć na długo po tym wydarzeniu. Martwiłam się tym, że dzisiaj może być podobnie, a on z niewyjaśnionych pobudek postąpi identycznie. Nie chciałam tego.

Przygryzłam wargę, podnosząc się do pionu. Uważałam również, by przez przypadek nie poślizgnąć się i czegoś sobie nie zrobić, a kiedy ruszyłam ostrożnym krokiem w stronę umywalek, gdzie zostawiłam ręczniki, automatycznie przyjrzałam się sobie w lustrze.

Wciąż byłam cała mokra, przez co moja skóra świeciła się bardziej niż normalnie, a włosy przyklejały się do policzków oraz szczęki napawając mnie nieprzyjemnym odruchem wzdrygnięcia się. Ze smutkiem przejechałam po linii wytatuowanego na mnie epsilionu, który znajdował się niemal pod samymi piersiami, mocno wyróżniając się na tle bladego odcieniu mojej skóry. Zagryzłam wargę, dostrzegając również drobne blizny oraz świeże otarcia, które powstały od używania dzisiaj sprzętu do manewrów, a prościej mówiąc — od pasków, które go przy mnie trzymały.

Choć wysportowane ciało powinno być piękne, ja niezbyt przepadałam za swoim, mimo że wciąż starałam się o nie dbać. Każde najmniejsze przebarwienie, które się na nim pojawiało, czy najdrobniejsza blizna, informowały o tym, co przeszłam. Z każdą wiązał się osobny incydent, a okrutnie wyryty na mnie znak, wciąż przypominał mi o wypowiedzianej kiedyś obietnicy. Mogłam uciec z Podziemia, jednak ono nigdy nie ucieknie ze mnie.

Z rezygnacją prychnęłam w przestrzeń, sięgając ostatecznie po większy z ręczników, po czym sprawnie się nim owinęłam. Dość już miałam patrzenia na swoją sylwetkę, co tylko przełożyło się na mój pogorszony nastrój. Potrafiłam sobie zepsuć nawet tę krótką chwilę odpoczynku. Po prostu wspaniale.

Na chwilę jeszcze wróciłam do wanny, by spuścić zapienioną wodę, która już nie była nawet w najmniejszym stopniu tak ciepła i czysta jak na samym początku. Czułam, jak chłodne kropelki bezwiednie spływają z moich włosów, przemieszczając się po plecach, dopóki nie natrafiły na bawełniany materiał ręcznika. Z każdą chwilą robiło mi się coraz chłodniej, a dreszcze naturalnie pojawiały się na skórze wraz z gęsią skórką. Musiałam się pośpieszyć jeżeli nie chciałam się przeziębić. Jeszcze tego by brakowało. 

Odruchowo potarłam ramiona, próbując się w ten sposób ogrzać, a następnie jak najszybciej tylko mogłam, zaczęłam ścierać z siebie pozostałości wody. Szło mi to dość sprawnie, chociażby przez wzgląd na to, że zależało mi na swoim zdrowiu. Włosy tak jak zazwyczaj, przy pocieraniu mocno się skołtuniły i naelektryzowały, tworząc bliżej niezidentyfikowaną masę na mojej głowie. To, co tworzyło się z nich za każdym razem kiedy padał deszcz, czy mocniej zawiał wiatr, było chyba moją najbardziej znienawidzoną częścią mnie.

Z wyraźnym ociągnięciem nałożyłam na siebie liliowy materiał, naprędce wygładzając go rękami tylko po to, by zaraz potem męczeńsko westchnąć. Ubieranie się było jedyną szybszą czynnością, która czekała mnie tego wieczora. Spoglądając na siebie w odbiciu, wiedziałam już, że mój wewnętrzny leń właśnie się obudził, a cała praca wokół samej głowy będzie czymś szalenie mozolnym.

Nim się jednak za to zabrałam, odruchowo niemal sięgnęłam po ściągnięty wcześniej wisiorek z pierścionkiem. Od momentu pamiętnej wyprawy, nigdzie się bez niego nie ruszałam. Przy każdej kąpieli dbałam o to, by nie nasiąkł wilgocią, zapobiegając w ten sposób rdzy, podobnie zresztą w momencie gdy kładłam się spać. Przedmiot był dla mnie bardzo ważny, a można nawet rzec, że sentymentalny.

Podczas tamtej wyprawy po raz pierwszy poczułam się tak związana z całkowicie obcym mi człowiekiem, który stracił dosłownie wszystko na moich oczach. Potrafiłam poczuć jego ból, to jak wewnętrznie mnie dotyka, chwytając wprost za serce oraz cząstkę duszy. W atmosferze grozy bił jednak tak wielką nadzieją oraz smutkiem, że nie wiedziałam, czy bardziej porównywać siebie mogłam do niego, czy właśnie do jego martwego potem truchła. 

To był kiepski okres w moim życiu, gdzie czułam się tak, jakbym odkrywała wszystko od nowa, a moja osobowość była tylko zakłamanym elementem, którym próbowałam zakryć dręczące mnie problemy. Teraz gdy byłam od tego wszystkiego wolna, uśmiech mimowolnie pojawiał się na mojej twarzy. Czyżbym właśnie dzisiaj mogła poznać siłę uczucia, które nie pozwoliło poddać się temu młodemu człowiekowi w jego ostatnich chwilach? Chciałam w to wierzyć. 

Wzrok przeniosłam na własne dłonie, które pozbawione zostały wszystkich szpecących elementów. Hanji uwolniła mnie zarówno od szwów, jak i od przeklętego pierścienia, którego nie byłam w stanie samodzielnie się pozbyć. Był on ostatnim elementem przypominającym mi o Bowmanie, na co dzień połyskując piwnym odcieniem, który przywoływał u mnie w pamięci jego krnąbrne tęczówki.

Można powiedzieć, że w pewnym sensie poświęcając się w stolicy tak bardzo, by nareszcie mógł dostać to, na co zasłużył, sama również wyświadczyłam sobie przysługę i to nie tylko w aspekcie psychicznym. Gdyby nie to wszystko, ten przeklęty pierścień wciąż tkwiłby mi na serdecznym palcu, dając znać o słabości oraz lekkomyślności, jaką wykazałam się, w ogóle wsuwając go na skórę. Teraz, choć wciąż posiadałam te cechy, mogłam jednak oddalać je na dalszy plan, skupiając się na czymś zupełnie innym. Wszyscy byliśmy narcystyczni, wypierając się tego co nam nie odpowiada.

Spojrzałam ponownie w lustro, uświadamiając sobie, że spędzam w bezruchu już dłuższą chwilę, po prostu tępo wpatrując się w przestrzeń, która nie była też czymś specjalnym. Gdyby ktoś by tu ze mną był, zapewne uznałby mnie za idiotkę, która niemo zatraca się w swojej świadomości i za wiele by się nawet nie pomylił. Należałam do marzycielek, które nie potrafiły się wyzbyć dobrych oraz złych wspomnień, więc nic dziwnego, że potrzebowałam momentami resetu, czy tego typu podobnej chwili. Pozwalało mi się to w pewnym stopniu pozbierać i dostrzec pewne rzeczy. No nieważne.

Z tego całego roztargnienia nie zauważyłam nawet, że zapomniałam założyć pod sukienkę bielizny, na co wewnętrznie przybiłam sobie piątkę. Byłabym chyba do końca stuknięta, gdybym na coś tak ważnego oraz długo oczekiwanego poszła w takim stanie. Szybko jednak się zrehabilitowałam, pośpiesznie wciągając na nogi koronkowy materiał charakterystycznych fig z wygodnymi wycięciami na pośladki, które były trochę luźniejsze niż ich pierwotna forma.

Z niechęcią spojrzałam jednak na pozostały na umywalce stanik, chwytając go zaraz potem w dłonie. Niewygodne fiszbiny dręczyłyby mnie zapewne przez większość wieczora przy tej temperaturze, jednak natura nie pozwalała udać się na spotkanie z Levi'em bez niego. Do ostatniej chwili więc biłam się z myślami czy aby na pewno powinnam go założyć, ostatecznie decydując się tylko na lilową sukienkę, której długość ramiączek stabilizowała materiał w odpowiednim miejscu. Byłam wysportowana, a same piersi estetycznie po założeniu ubrań sterczały, sprawiając wrażenie, jakbym ten stanik jednak na sobie miała, co nie obyło się bez mojego uznania. Raz kozie śmierć. 

Zachód słońca w pełni jednak już cieszył oczy swoimi ciepłymi barwami, a ja zaczynałam się coraz to bardziej stresować. Do spotkania z Ackerman'em  niewiele zostało, a ja w dalszym ciągu dużo musiałam wokół siebie jeszcze zrobić, włączając w to również powrót do wieżyczki. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że tym razem wszystko potoczy się spokojniej i nic przykrego mnie tego wieczoru już nie zaskoczy.

***

Powietrze wydawało mi się być bardziej rześkie niż zwykle, kiedy wychodząc z siedziby, brałam głębszy wdech. Czułam, jak ręce mi się pocą, a sama myśl o tym, gdzie teraz mam iść wywołuje u mnie panikę. Choć na zewnątrz było naprawdę przyjemnie, ponieważ temperatura nie była ani za wysoka, ani za niska, ja miałam wrażenie, że płonę jeszcze przed tym nim kobaltowe tęczówki zdążyły na mnie spojrzeć. To wszystko było dla mnie bardziej stresujące niż wtedy, kiedy Ackerman zaprosił mnie do swojego gabinetu.

Doszło już pomiędzy nami też do tylu absurdalnych oraz intymnych zbliżeń, że nie powinnam się teraz wszystkim tak martwić. Miałam wrażenie, jakbym należała teraz do czyjejś wymyślonej historii, a to, co miało miejsce, było tylko przelotnymi wydarzeniami tak mało istotnymi, że moje emocje co do tego są bezsprzecznie przekoloryzowane. Niby też wszystko było pomiędzy nami jasne, a jednak wciąż obawiałam się każdego spotkania z nim. O ironio, choć na karku miałam już te dwadzieścia trzy lata, przy tym mężczyźnie wciąż czułam się jak nastolatka.

Przełykając ślinę i na chwilę przymykając oczy, wróciłam pamięcią do momentu, kiedy po raz pierwszy poczułam się przy kimś w ten sposób, przywołując jedynie niewyraźne wspomnienie niebieskich tęczówek pewnego blondyna, którego spotkałam w Podziemiach na jednej z misji. Nie pamiętałam już, jak miał na imię ani innych szczegółów jego prezencji, jednak to on tamtego dnia sprawił, że byłam w stanie poczuć coś odmiennego od przyjaźni do drugiego człowieka. Zawdzięczałam mu człowieczeństwo duchowe tak bardzo jak Olivii wiarę, nadzieję oraz troskę. Zmienił mój kąt patrzenia na niektóre rzeczy do tego stopnia, bym zaliczyła w tamtym okresie jedną z gorszych porażek. Westchnęłam nostalgicznie. Czy jego imię nie zaczynało się czasem na "L"?

Wiatr zaganiał pozostawione przeze mnie luźno włosy na twarz, przez co momentami wpadały mi one nawet do ust, których na szczęście zdecydowałam się nie malować. Nie dość, że nie miałam do tego odpowiednich umiejętności, tak wprawionej zręczności jak Zoe oraz po prostu chęci, to po powrocie do wieżyczki i zorientowaniu się, że gabinet Ackermana jest już psuty, dłonie drżały mi tak bardzo, że po prostu nie byłam w stanie tego zrobić. W sumie jakby się tak zastanowić to dalej trzęsę się jak osika. Cholera jasna...

Cichy śpiew skowronka rozbrzmiewał gdzieś w oddali, kiedy przedzierałam się przez zarośla pobliskiego lasku, które dość mocno poplątały mi i tak już potargane loki, których nigdy nie mogłam doprowadzić do ładu w stu procentach. Sukienka również poprzez zalegające w liściach drobinki wody, nie była już całkiem sucha, a na liliowym odcieniu pojawiły się charakterystyczne kropelki rosy przełamując jednolitość koloru. Los chciał by w zacienionych miejscach, zawsze znajdowała się jakaś ilość wilgoci, która będzie umieć zepsuć resztkę mojego wrażenia, jakie chciałam wywrzeć na Ackermanie. Wszystko w tym momencie poszło się pieprzyć. No trudno, do kwatery było już za daleko by zawracać.

Kiedy wyszłam z małego zagajnika i przemierzyłam jeszcze parę metrów, wspinając się na drobną górkę, w oddali już mogłam zobaczyć jezioro oraz mieniącą się różem koronę starego drzewa. Mój wzrok od razu skupił się bardziej na stojącej przy pniu ławce, na której mój umysł rysował postać mężczyzny, siedzącego sobie jak nigdy nic. Miałam wrażenie, jakby trzymał w dłoni filiżankę, spokojnie popijając herbatę, by zabić czas na oczekiwaniu. Nawet zresztą bym się nie dziwiła, gdyby tak było, gdyż pasowałoby to do niego jak ulał. Przygryzłam wargę. Czyżby rzeczywiście tak było?

Kiedy stawiałam przed sobą kolejne posuwiste kroki, zbliżając się nieuchronnie do imponującego drzewa, coraz wyraźniej mogłam jednak dostrzegać jego sylwetkę. Wzrok skierowany miał prosto na mnie, z czym nawet się nie krył, a kobaltowe tęczówki wydawały się chwytać w jakimś stopniu te moje. Miałam wrażenie jakby przez to nogi bardziej mi zmiękły, a serce zabiło szybciej. 

Nie wiedziałam też co mam zrobić z rękami, a każdy dodatkowy oraz niepotrzebny ruch wydawał się być dla mnie strasznie stresujący. Wydawało mi się, że dziwnie wyglądam, że nienaturalnie się poruszam, przypominając tym samym jakiegoś bezmózgiego tytana, z którymi musieliśmy radzić sobie na wyprawach. Wszystko stawało się dla mnie dziwne. Cholera jasna! Nina to jest tylko spotkanie! Uspokój się!

W przeciwieństwie do mnie Levi wyglądał natomiast, jakby w ogóle się nie starał. Założył na siebie prostą, białą koszulę, która została przez niego wpuszczona do czarnych spodni od garnituru, jaki w zwyczaju nosił. Kilka guzików przy szyi odpiął, a same rękawy były w specyficzny, aczkolwiek schludny sposób podwinięte, co tylko dodawało jego wyglądowi dozy awangardowości. W prawej dłoni trzymał filiżankę herbaty, a po pierwszym wrażeniu, jakie sobą reprezentował, nawet podejrzewać nie można było go o to, że niedawno nosił gips. W tym momencie biła od niego doza pewności siebie, chłodu oraz siły. Skubany, choleryk nic się nie zmienił.

Dużo bardziej niż jego ubiorem, przejęłam się znajdującym tutaj stolikiem, czerwonym obrusem oraz klimatyczną lampą naftową, która różniła się od tych, jakie zdążyłam w swoim życiu zobaczyć. Dobrze pamiętałam to miejsce i zawsze stała tutaj tylko pojedyncza ławka, więc to wszystko — cała ta reszta — musiała zostać przez niego przygotowana, specjalnie na ten moment. O ile to możliwe, czułam, jak moje tętno jeszcze bardziej przyśpiesza, a w samym gardle nastaje susza. Hanji mówiła mi, że czarnowłosy nie należy do romantyków i bliżej mu już do mordercy niż kochanka, jednak to, co widziałam teraz na własne oczy, wydawało się temu przeczyć.

— Nie śpieszyłaś się. — jego chłodny głos wywołał ciarki na moim ciele kiedy byłam już wystarczająco blisko, by świadomie skrzyżować z nim spojrzenie. 

Przedzierające się przez koronę promienie zachodzącego słońca, oświetlały drobną część jego skóry, nadając barwy jego bladej cerze. Obojętna twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie, jakby ta drobna ilość światła była dla niej mocno irytująca, jednak moim zdaniem dodawała jej tylko uroku. Zamrugałam szybciej, uciekając wzrokiem na półbuty i deptane przez nie różowe płatki kwiatów wiśni, które już przez dłuższy moment prowadziły mnie wprost do niego. Chciałam uniknąć tym wrażenia dłuższego zapatrzenia na jego twarz, a tym samym przyłapania. Nie żebym nie chciała patrzeć, ale nie wypadało.

— Będziesz tak stać, czy usiądziesz na dupie? — prychnął, wskazując głową na miejsce obok siebie.

Jak zwykle był konkretny i nie bawił się w owijanie w bawełnę, od razu przekazując, co ma na myśli. Nie miałam pojęcia czy jest jednak w złym humorze, czy może jest to jedna z wielu jego chłodnych reakcji. Ta wypowiedź speszyła mnie w każdym razie do tego stopnia, że jedynie cicho potaknęłam, obchodząc go ze sporej odległości, tylko po to, by zaraz potem, dość ostrożnie usadowić się na białej ławce. 

Mimo że otumaniający zapach wiśni wisiał w powietrzu, tak jak podczas nocy kiedy wraz z Jean'em tutaj byliśmy, ja mimo to wciąż byłam w stanie wyczuć ostry zapach wody kolońskiej, której używał Levi. Wydawała mi się ona o dziwo nawet bardziej wyrazista, niż zwykle przez co miałam wrażenie, że zdumiewająco mnie przytłacza. Już całkiem mnie popieprzyło.

Kątem oka widziałam, jak czarnowłosy odstawia na blat, trzymaną przez siebie porcelanę, tylko po to, by chwycić lampkę oraz butelkę, w której rozpoznałam lepszej jakości wino. Nie miałam pojęcia, ile go to wszystko kosztowało, zarówno czasu jak i pieniędzy, jednak mocno doceniałam to, że walczy ze sobą, by w ogóle się do spotkania ze mną przemóc. 

Choć wyraźnie nie mogłam stwierdzić czy w podobnym stopniu stresuje się tym wszystkim tak jak ja, posiadałam świadomość, że z każdym posunięciem przełamuje powoli kolejne swoje bariery, a to czyni go bardziej człowiekiem niżeli maszyną do zabijania, za którą wciąż zbyt duża ilość osób go postrzegała. Cieszyłam się, że tutaj jestem i staje się tego świadkiem. Czułam ekscytację.

Ackerman z zachowaną starannością, pozbył się zabezpieczającego ciecz korka tylko po to, by za chwilę napełnić lampkę czerwonym trunkiem. Następnie obdarzył mnie pojedynczym spojrzeniem, wyciągając w moim kierunku dłoń ze szkłem, czym sugerował mi, bym je pochwyciła, co oczywiście natychmiast zrobiłam. 

Trzęsącymi się rękami przejęłam od niego porcję wina, przez przypadek muskając jego skórę, jednym z palców, na co niemal od razu przeszły mnie dreszcze. Pośpiesznie przycisnęłam do ust szkło, biorąc większy łyk chyba najlepszego trunku, jaki w życiu piłam. Gorzkość w idealnym stopniu łączyła się ze słodkością, a znajome pieczenie w gardle stawało się kojące. Zdecydowanie tego potrzebowałam.

Levi nalał wina również i sobie, ponownie usadawiając się na ławce obok mnie w tak naturalny sposób opierając dłoń na oparciu, że zaczęłam mu tego zazdrościć. Wyglądał, jakby kompletnie nic nie czuł, a to, co robił, było czymś normalnym. Owszem, możliwe, że to ja dramatyzowałam oraz zbytnio ekscytowałam się całym tym spotkaniem, jednak to nie zmieniało faktu, że nasza relacja musiała go w jakimś stopniu ruszać. Nawet jego.

Jeżeli kiedyś wcielałam się w różne role, przystosowując się do indywidualnych sytuacji, tym razem miałam spory problem zapanować nad swoimi emocjami. Przy Ackermanie byłam po prostu sobą, obnażając się doszczętnie ze wszystkim masek, a to sprawiało, że bałam się tego co powie, co pomyśli, czy jak zareaguje w stosunku do mnie. Wtedy nie potrafiłabym ukryć swojego szczęścia, bólu albo smutku, a to czyniło mnie bezbronną. 

— Byłaś dzisiaj z nimi w Orvud, nie mylę się? — nagłe pytanie zainicjowane przez mężczyznę, skłoniło mnie do spojrzenia w jego kierunku.

Szybciej zamrugałam, zaciskając dłoń na materiale swojej sukienki, tylko po to, by w dalszym ciągu milczeć. Levi natomiast zmarszczył brwi, jakby orientując się, że nie był to najlepszy temat do rozpoczęcia jakiejś dyskusji. Nawet siedząc tutaj z nim, wciąż martwiłam się o mój Oddział, o moich przyjaciół i choć tymczasowo wypadli mi oni z głowy, teraz znowu on mi o nich przypomniał. Nie mogłam też jednak wiecznie milczeć w jego obecności, gdyż nawet zwykle cichy Ackerman nie miał na tyle cierpliwości, by ciągnąć mnie za słówka. Wzięłam więc głębszy wdech, który miał mnie uspokoić. Nie załamuj się przy nim.

— Byłam. — potaknęłam, biorąc kolejny łyk trunku dla odwagi. 

Choć Levi pił raczej rzadko, gdyż po prostu nie przepadał za alkoholem, byłam wdzięczna, że dotrzymuje mi również i w tym towarzystwa. Można powiedzieć, że poświęcał się by sprawić mi przyjemność, a ja mimo własnych rozterek potrafiłam to jednak dostrzec i docenić. 

— Martwisz się. — bardziej stwierdził, niż spytał, na co tylko skinęłam mu głową. 

Wiedziałam już, że on prawdopodobnie przeżył kilka swoich strat bliskich osób, nawet jeżeli nie miał ich zbyt wiele w swoim życiu, co też tylko bardziej musiało zaboleć. Ja jednak wciąż byłam przy nim, nie opuszczałam go i jeżeli mu na mnie zależało, mógł mieć poczucie pewności, że akurat tym razem nikogo nie straci. Ja natomiast posiadałam jego i nawet nie zauważyłam kiedy stał mi się tak bliski mimo swojego trudnego charakteru. Jednak mimo jego obecności wciąż nie potrafiłam sobie wyobrazić utraty innych, co bolałoby mnie równie mocno.

— A dziwisz mi się? — spytałam z pretensją, przypominając sobie twarze wszystkich, którzy kiedykolwiek mieli dla mnie znaczenie.

Większość ginęła z mojego powodu, przez to, że kiedyś jako głupie dziecko nie potrafiłam grzecznie trzymać się rodziców, a kierowana ciekawością, wybiegłam z mojej bezpiecznej strefy, co zmieniło wszystko. Przez prawo panujące w Podziemiach, przez cholerną głupią przysięgę, która znaczyła dla mnie tyle co nic i przez upartość, z mojego życia zniknęła moja siostra, a potem matka, której nawet nie zdążyłam przebaczyć. Ojca znalazłam tylko truchło, Florian poległ z moich rąk, na których wciąż wyczuwalne było ciepło jego krwi, znikające w momencie popchnięcia, a na samym końcu Leviathan, który choć przyczynił się do stresu w moim życiu i pewnym stopniu pomógł Bowman'owi do mnie dotrzeć, w głębi serca był tylko wplątanym w jego interesy młodym mężczyzną, który zbłądził niegdyś tak samo jak ja. 

Wszyscy posiadaliśmy swoje powody i mieliśmy nadzieję, że osoba która w większości odpowiada za nasze cierpienia po śmierci pomoże nam się ich pozbyć. Nie spodziewaliśmy się jednak, że nie sam Chris przyczynił się do naszego upadku, ale również i my sami, a teraz po raz kolejny kiedy boleśnie uświadamialiśmy sobie o ulotności życia, jego kruchej naturze oraz łatwości stracenia, odczuwaliśmy strach, że to przez nas samych to wszystko wokół się dzieje, a ukochane przez nas osoby, będą nam po prostu zabierane. Może to właśnie dlatego nie chcieliśmy ich puścić, ponieważ mając ich przy boku, mogliśmy mieć pewność, że nic im się nie stanie, a nawet jeżeli coś podobnego będzie miało miejsce — zdołamy temu zapobiec. 

— Nie będzie mnie z nimi, kiedy najbardziej będą mnie potrzebować. — mamrotałam, próbując znieść jego przenikliwy wzrok. 

— Nie będę w stanie ich uratować, jeżeli nadejdzie zagrożenie. — kontynuowałam, czując jak ręce zaczynają mi się pocić.

— Nie będę mogła ich wspierać. — z ledwością byłam w stanie odstawić lampkę wina na stolik, niemal wylewając na siebie całą jego zawartość. 

— Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to uwłacza. — przełknęłam ślinę, zagryzając wargę. Czułam przy tym jak moje tętno przyśpiesza. 

Choć dzisiaj było tak pięknie, a my mogliśmy nareszcie w spokoju, bez żadnego pośpiechu, czyichś nękań, czy czegokolwiek innego, po prostu ze sobą porozmawiać, ja jak zwykle miałam tendencję do zadręczania się. Jeżeli nie przesadna ekscytacja i zdenerwowanie mną targały, to właśnie w taki sposób miałam wrażenie, że po raz kolejny obarczam czarnowłosego swoimi problemami. 

Po prostu zbyt wielka nostalgia targała w tym momencie moje ciało i musiałam sobie jakoś z nią poradzić, nawet jeżeli ten piękny wieczór mógł się przez to zmarnować. Wiedziałam bowiem, że mimo wszystko Levi mnie wysłucha i odpowie mi w pokręcony dla siebie sposób, co znowu przysporzy mi kolejnej porcji zagadek, jakie będę musiała rozszyfrować. Niezaprzeczalnie jednak pomoże.

Nagły dotyk jednak zdezorientował mnie na tyle, bym natychmiast podniosła wzrok z trzęsących się dłoni na chłodny kobalt. Ciepła skóra Ackermana, zetknęła się z moim odkrytym ramieniem, co wywołało dziwnego rodzaju dreszcze, a chwilę potem utrzymującą się dłużej gęsią skórkę. Nieświadomie również wstrzymałam oddech, przyglądając się jego spokojnej twarzy. Ten drobny gest choć podczas całego dzisiejszego wieczoru tak subtelny, był jednak czymś co nadało mi większej dozy śmiałości i pozwoliło go jeszcze bardziej zrozumieć. 

— Wiem. — odparł na tyle przytłumionym i emocjonalnym głosem, jakiego dawno u niego nie słyszałam. 

Miałam również wrażenie, że swoimi słowami wyraziłam to co od dawna oboje dzieliliśmy i choć ja potrafiłam pozbyć się tego okropnego uczucia strachu właśnie poprzez rozmowę, tak Ackerman nie miał już takiej zdolności, grzebiąc wszystko wewnątrz siebie. Możliwe więc, że w pewien sposób, byłam w stanie do niego dotrzeć. Zastanawiało mnie jednak to, dlaczego znaczenie moich słów nie wstrząsnęło to nim trochę bardziej. 

— Skoro wiesz, to dlaczego jesteś zawsze taki spokojny? Dlaczego nic nie zrobiłeś? — dopytywałam, starając się ignorować rosnący na moim ramieniu ciężar, co tylko wydawało się potwierdzać moją teorię. 

Levi orientując się jednak w tym co robi westchnął jedynie męczeńsko, oddając mi komfort poprzez zabranie dłoni i odsunięcie się ode mnie na wystarczająco stosowną jego zdaniem odległość. Tak samo jak ja odstawił lampkę z winem na stół, którego wydawał się nawet nie tknąć, a w zamian ponownie chwycił filiżankę pozostałej herbaty i wziął z niej jeden większy łyk.

— Ponieważ i tak nic nie mogę na to poradzić. — odpowiedział mi w końcu, po przeminięciu dłuższej chwili z dziwnego rodzaju smutkiem, który ledwo mogłam wychwycić. 

Brzmiał zupełnie tak jakby niema prośba, która i tak nigdy nie będzie miała szansy się spełnić, za wszelką cenę pragnęła wyrwać się spomiędzy jego drobnych ust. Tak żałośnie, z ogromnym wyrzutem do samego siebie i pewnego rodzaju bezsilnością. Doświadczył w końcu już tak wielu porażek, tyle razy nie zdążył na czas, by ocalić ich wszystkich mimo wiary w jego osobę. Mogłam tylko wyobrazić sobie jak odbiło się to na jego psychice.

— I pogodziłeś się z tym? — ostrożnie zapytałam, przez ten niespodziewany wydźwięk, bojąc się w jakiś sposób go spłoszyć. 

Co prawda, z całą pewnością nie wyglądałoby to jak typowe uciekanie i zakopywanie się, ale bardziej odbiegałoby w stronę wyzwisk oraz odwoływania się do pracoholizmu. Wolałam jednak nie ryzykować, że zepsuje całe jego starania moimi egoistycznymi zachciankami, które praktycznie nigdy nie miały końca. Pod kątem zaspokajania ciekawości zgrywałam się praktycznie w takim samym stopniu z Zoe, dlatego akurat w tym aspekcie, łatwiej było nam się dogadać.  

— Nie. — zaprzeczył wyjątkowo spokojnie na co uniosłam brew ku górze, uważnie skanując jego twarz. 

— Nie widać po tobie irytacji i ironii. — stwierdziłam na głos. 

Nie dostrzegłam też żadnej większej zmarszczki na jego czole oraz typowego błysku w oku, który wskazywałby zdenerwowanie. Kiedy jednak te słowa wydobyły się spomiędzy moich ust, ten jakby specjalnie zmarkotniał tylko po to by zrobić mi na złość. Uroczo.

— A nie dobra, cofam to. — zaśmiałam się, czując zażenowanie całą tą sytuacją. 

Levi natomiast przyglądał mi się w swój charakterystyczny sposób, rozbrajając mnie doszczętnie. Może nie miał o tym pojęcia, ale pod wpływem kobaltowych tęczówek za każdym razem miękłam, całkiem tak jakby ich uwaga potrafiła zmusić mnie do wszystkiego. Wystarczyło jedno spojrzenie jego oczu bym była w stanie zrobić dla niego cokolwiek, a pojedynczy dotyk sprawiał, że pragnęłam oddania mu się co joty, każdą komórką mojego drobnego ciała. 

— Tch. — prychnął, próbując poradzić sobie z nową sytuacją, co jednak niezbyt mu się udało. 

Zmieszał się, bliżej przysuwając się do stolika, tylko po to by sięgnąć po porcję dziczyzny oraz ziemniaków puree z masłem, których konsystencję oraz jaśniejszy kolor rozpoznałabym nawet w piekle. Nie pytając mnie o zdanie również zrobił to samo z moim dotąd pustym talerzem, zapewne próbując zachęcić mnie w ten sposób do spożycia z nim posiłku. Przez to, że traktował mnie w tak, miałam wrażenie jakbym była dzieckiem w jego oczach. 

Nie zamierzałam jednak odpuścić, gdyż podejrzewałam, że był to kolejny, choć z pewnością nieschematyczny rodzaj ucieczki od dalszego ciągnięcia niekorzystnego dla jego wizerunku tematu był dla niego męczący. Szkoda tylko, że zapomniał jak nieistotne są dla mnie jego humorki. Postanowiłam więc obejść jego upartość z innej strony. 

— Gunther jest dobry. Poradzi sobie. — wspomniałam o jego zastępcy, przywołując sobie w pamięci jego zawziętą twarz. 

Widać było, że w żadnym stopniu nie chciał zawieść swojego Kapitana, a tym bardziej źle wypaść w oczach Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, co tylko dodawało mu w pewnym stopniu siły. Oddział Specjalny ponadto znajdować miał się w bezpiecznym miejscu formacji, więc nie mogło dojść do czegoś nieoczekiwanego tak jak to miało miejsce w moim przypadku. 

— Ta. Oby. — mruknął zbywająco, tym razem zsuwając na porcelanę, nieznanego mi rodzaju sałatkę.  

Można powiedzieć, że wybrał do tego też idealny moment, gdyż znajome skurcze nagle zawitały w moim żołądku, informując umysł o głodzie. Nie pojawienie się na obiedzie właśnie prezentowało swoje negatywne skutki, doprowadzając mnie tym samym do stanu, gdzie postawione przed oczami mięso, mimo iż zawsze pośród murów było towarem deficytowym, stawało się uciechą dla podniebienia. Jadłam je ponadto tylko kilka razy w życiu, które spokojnie wyliczyć mogłabym na palcach. 

— Może Mulle też będzie mieć szczęście. — Ackerman w specyficzny i zarezerwowany tylko dla niego sposób, również próbował wesprzeć mnie na duchu, co zwieńczyłam tylko krótkim przytaknięciem. 

Czekałam tylko na moment aż Levi zacznie jeść, a ja zgodnie z zasadami etyki, które wynosiło się z domu, będę mogła zrobić to samo, zagłębiając zęby w soczystym mięsie, bogatym w tłuszcze oraz białka. Na szczęście chociaż tym razem czarnowłosy postanowił się ze mną nie droczyć, a ja już po chwili mogłam w pełni cieszyć podniebienie przyjemnym posmakiem umami.  

Wszystko po trochu zresztą samo w sobie wydawało mi się być wyjątkowo pożywne, a cały brak apetytu jaki towarzyszył mi podczas śniadania, zniknął tak jakby nigdy go nie było. Choć uspokoiłam się już w obecności mężczyzny, moja głowa wciąż nie zapominała, odsyłając perspektywę wyprawy jedynie na dalszy plan.

Podczas konsumowania posiłku nie zamieniliśmy ze sobą słowa, a ja skupiłam się bardziej na otaczającym nasz krajobrazie, który powoli wciąż się zmieniał. W pewnym momencie zrobiło się tak ciemni, że przygotowana przez Ackermana lampa naftowa była jedynym źródłem oświetlenia, pomijając oczywiście nie dość duży tej nocy księżyc w kształcie rogala. Niewielka jego część odbijała się w jeziorze, w pewien sposób uszlachetniając jego barwę, co jedynie nadawało magii temu miejscu. 

Jakby się tak zastanowić to Levi zrobił dla mnie naprawdę dużo. Wielokrotnie pokazywał jak mu na mnie zależy nawet jeżeli przez bardzo długi okres mi tego nie mówił. Wydawał na mnie swoje pieniądze, choć wcale tego, ani nie chciałam ani nie oczekiwałam. Rezygnował momentami z obowiązków, by spełnić ze mną czas, a nawet poświęcał zdrowie, tylko po to by w pewnym stopniu ochronić to moje. 

Teraz nie dość, że zapewne samotnie przeniósł ten stół, to jeszcze postarać musiał się o posiłek, z pewnością kosztowne wino oraz porcelanę. Wiało to specyficzną dla niego dozą pedantyzmu i byłam wręcz pewna, że ktoś pomagał mu w przygotowaniach oraz samym pomyśle. Po domyślaniu się kto to mógł być, zapewne do niczego bym jednak nie doszła, gdyż jedyną osobą, która pojawiała się przy tym przed moimi oczami był nikt inny jak Hanji. Miałam wrażenie jak jego dobroć przykrywana chłodem mimowolnie zaczynała ciążyć mi na barkach, a ja przyzwyczajona do spłacania wszelkich długów, ponownie czułam powinność w stosunku do niego. 

— A tak w ogóle, to dziękuję. — odparłam przerywając ciszę pomiędzy naszą dwójką. 

— Ha? — mruknął zdziwiony, odrywając się od posiłku, który też już swoją drogą kończył. 

Ledwo mogłam zobaczyć jego obojętną twarz w poświecie rzucanej przez lampę naftową, co skłaniało mnie do zbliżenia się do niego na odpowiedniejszą odległość. Jednak napięcie w jego obecności, które zwykle starałam się tak usilnie ignorować, tym razem również mnie od tego powstrzymało. Ta cholerna nieśmiałość więcej niż raz blokowała mnie od pójścia dalej, a ja wciąż nie potrafiłam jej przełamać. Nawet w tej chwili siedziałam obok niego jak na szpilkach, próbując przełamywać swoją nieśmiałość, która pojawiała się w najmniej odpowiednich momentach. Wyglądało na to, że miałam słabość do osób, na których zbyt bardzo mi zależało. 

— Za to spotkanie. W końcu dawno ze sobą nie rozmawialiśmy. — wyjaśniłam, odstawiając ostrożnie sztućce na białej porcelanie przez co charakterystyczny dźwięk dał o sobie znać. 

Oparłam się na ławce i wzięłam głębszy wdech, zaciągając się tym samym słodką wonią kwiatów, roztaczającą się dookoła. Nie uspokoiło mnie to jednak na tyle na ile miało, a ja wciąż czułam ucisk pojawiający się w podbrzuszu, zdając sobie sprawę, że tego wieczora kobaltowe tęczówki praktycznie przez większość czasu spoczywały na mojej osobie. 

— Pleciesz bzdury. — skomentował to, prychając pod nosem, również postępując w podobny sposób jak ja, z tą różnicą, że specyficznie jak na siebie, założył nogę na nogę. 

Mimo jego podejścia do całego mojego wywodu, który miał na celu jedynie wyrazić wdzięczność ku jego osobie, postanowiłam nie odpuszczać. Nie wiedziałam co prawda ile Ackerman zdążył już wydać na to wszystko pieniędzy, ale nie chciałam ustępować. Jeżeli nie potrzebował podczas tego całego czasu mojej pomocy, to pragnęłam mu zwrócić dług nawet w postaci gotówki. 

Nie chciałam, by traktował mnie jak utrzymankę, skoro posiadałam żołd oraz zdolności do gospodarowania nim. Nie byliśmy przecież małżeństwem albo narzeczeństwem by musiał to robić, ale im częściej zachowywał się w ten sposób, tym bardziej podkreślał, że relacja pomiędzy nami nie jest jedynie przyjacielska. I nie mówię tutaj o naszej świadomości, ponieważ my już dobrze zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy sobie obojętni, a raczej o otoczeniu, które przecież całkiem inaczej nas postrzegało. Poza Hanji oraz paroma innymi osobami nikt w końcu nie wiedział, że ja i on...

— Mam ci jakoś za to oddać, czy... — zaczęłam się jąkać, a policzki naszły gorącem z całą pewnością barwiąc się na czerwono, co starałam się usilnie ukryć dłonią. 

Moje myśli zdecydowanie zabrnęły za daleko co do naszej kwestii i realnie odbijało się to na mojej psychice. Jeżeli cały wieczór będzie mi mijał w taki sposób, to wracając do pokoju, będę wykończona emocjonalnie i od razu pójdę spać.  

— Jak nie przestaniesz mówić tych głupot, to zaraz cię uderzę. — warknął, marszcząc brwi w irytacji. 

Z jakiegoś jednak powodu nie brzmiało to jak groźba, a tylko sugestia informująca o jego niezadowoleniu moim zachowaniem. Nie powiem — na jego miejscu oraz w takiej sytuacji, również zachowywałabym się w podobny sposób, nie chcąc przyjąć niczego w zamian od drugiej osoby. Prawdopodobnie też po dłuższym czasie bym odpuściła jeżeli chodziłoby o kogoś innego niż Ackermana, jednak nie wcale nie chodziło. Chciałam go uszczęśliwić. 

— Mnie byś uderzył? — spytałam, czując jak wcześniejsza nieśmiałość, zaczyna powoli mnie opuszczać, a spokój powraca na jej miejsce. 

Levi natomiast tylko przewrócił oczami, odwracając głowę w kierunku tafli jeziora, przez co mogłam cieszyć się jedynie jego mocno zarysowaną linią szczęki oraz prawym profilem, który już i tak był zbyt idealny. Teraz gdy padała na niego niewielka ilość światła, wydawał się być jednak jeszcze bardziej uwidoczniony, a ja nie mogłam się powstrzymać od rzucania mu ukradkowego spojrzenia. Zyskałam również komfort, a chłód dotarł do skóry mojej twarzy, pomagając mi się pozbyć irytujących wypieków. 

Pomiędzy nami znowu nastała cisza, podczas której po prostu cieszyłam się jego obecnością oraz dziwnego rodzaju beztroską. Mogłam się stresować oraz bać w jego towarzystwie, jednak takie momenty jak ten, kiedy górujący nad jeziorem księżyc oraz zapach kwiatów, wraz z nim — zapadną mi w pamięć. To wszystko stawało się nowymi wspomnieniami, które skutecznie przykrywały bolesną przeszłość i choć w niewielkim stopniu potrafiły od nowa stawiać mnie na nogi. 

Tyle zmieniło się od przybycia tutaj, tak bardzo ja się zmieniłam, że w tym momencie ledwo mogłam pojąć jak zarówno okrutne i piękne może być życie. Dawało nam tyle ważnych chwil, które napędzały nas do dalszej walki, pozwalały cieszyć się tym co mamy, a także tym co nadejdzie, choć jednocześnie potrafiły zniszczyć to wszystko w przeciągu jednej sekundy. To co mieliśmy było przecież ulotne i można było to powiedzieć zarówno o relacjach nas łączących jak i naszych krótkich życiach. 

— A jak z tym bachorem? — jego chłodny głos nagle przerwał moje rozmyślania i pozwolił skupić się na czymś innym. Nie zmieniło to jednak faktu, że byłam w tym momencie lekko zdezorientowana. 

— Mówisz o Anastazji? — dopytałam, nie do końca orientując się w sytuacji. 

Okrągła twarzyczka oraz brązowe włosy, które lekko kręciły się na głowie córki Alexandra jako pierwsze przyszły mi jednak do głowy. Momentalnie też wyobrazić potrafiłam sobie jej gaworzenie, płacz a także niewinność jaką niosła swoim drobnym ciałem.

— Ta. — potwierdził, spoglądając na mnie kątem oka. 

Z tego co kojarzyłam, to Ackerman nie mógł mieć pojęcia o jej obecności o ile w jakiś sposób mu nie przeszkodziła. W końcu kiedy dziewczynka była w siedzibie razem ze mną, ani razu się na Levi'a nie natknęłam. Nie widział jej, a także ani razu się z nią w żaden sposób nie spotkał. No chyba, że...

— Alexander zabrał ją wczoraj w nocy, więc nie musisz już się martwić krzykami, jeżeli to cię niepokoiło. — zakłopotałam się, przypominając sobie, że jego gabinet znajduje się dosłownie kilka metrów od mojego, a Anastazja ma dość doniosły głos. 

Jeżeli więc mnie męczyły krzyki spragnionego oraz stęsknionego za ojcem dziecka, to wyczulony na hałas czarnowłosy musiał przeżywać katusze. Nie miałam co prawda pojęcia jaki ma stosunek do dzieci, czy je rozumie, czy też może i nie, ale na pewno znacząco różnił się on od podejścia Zoe. Nie było mowy by Levi lubił coś co potrafi jedynie śmiecić, nie dając z siebie nic poza uroczym uśmiechem, choć on też nie zawsze był gwarantowany. 

Mała replika człowieka, choć również i największe szczęście rodziców, które miało kontynuować ich wolę albo wybrać własną ścieżkę wolności. Tak czy siak jednak czyniło to je cudem, jaki mało kto mógł zrozumieć i nie każdy nadawał się do jego posiadania. W końcu Anastazja nigdy już miała nie odwiedzić zwiadowczych murów zamku, a żołnierze raczej rzadko spotykali się z niemowlakami o ile nie były to ich własne pociechy.

— Już raczej jej tutaj nie zobaczysz. — wyjaśniłam mu, sama poniekąd smutniejąc. 

Wspaniałe życie Aleksandra nie było dla mnie osiągalne w żadnym stopniu. Do tego potrzebowało się odpowiednich warunków, do których nigdy nie dorosłam. Nie czułam się w pełni gotowa do przewodzenia ludźmi i skoro tak martwiłam się o kogoś kto nie wyszedł nawet z mojego łona, nie potrafiłam wyobrazić sobie tego jak martwiłabym się podczas wypraw, pozostawiając swoje dziecko pośród murów. To wszystko było tak bardzo odległe i nierealne. Nawet gdybym jakimś cudem spotkała kogoś zdolnego do takiego rodzaju wyrzeczeń, nie byłabym go w stanie o coś takiego prosić. Mogłam nie wrócić, a jeżeli tym kimś miałby być Levi, to po tym co oboje przeszliśmy, on również mógłby tego psychicznie nie wytrzymać. 

Nawet więc zdając sobie sprawę jak wartościowy mógłby wydawać nam się potomek, to nie obeszłoby się to bez otoczki problemów zbyt dużej wagi, byśmy mogli pozwolić sobie na coś takiego. I choć nie musiałam się jednak tym zadręczać, to kiedy wzięłam w ramiona Anastazję, obserwowałam jak śpi, je, uśmiecha się oraz gaworzy, nie mogłam przełknąć pojawiającego się w gardle żalu. Wiedziałam bowiem, że prawdopodobnie nie będę w stanie nikomu dać życia, w czasie gdy tak łatwo potrafiłam je odebrać i to mnie bolało. Los wybrał moją przyszłość, w jakiej nie było miejsca na dzieci, które Alexander dzięki swojej córce pozwolił mi pokochać. 

— Rozumiem. — odparł Ackerman, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

Z jakieś powodu również wydawało mi się, że zmarkotniał a w jego głosie dało się odczuć większy chłód. Możliwe, że odebrałam jego reakcję również pod moim pryzmatem emocjonalnym, jednak nie wydawało mi się, że to mogło być tylko to. Zawsze kierowały nami jakieś przeczucia, bez względu na porę dnia czy dany moment. Czasami po prostu wiedziało się, że coś jest nie tak albo ktoś czuje się w taki, a nie inny sposób, jednak przeważnie brakowało nam odwagi by się o tym przekonać. 

— A ty? Jak z ręką? — spytałam, próbując ominąć ciszę jaka zdecydowanie zbyt często pomiędzy nami gościła. 

Mogło by się wydawać, że trudno nam rozmawiać, a momentami jest to wręcz niezręczne. Owszem, czasami tak było. Jednak kto przez chwilę, nawet z najlepszym przyjacielem nie miał tematu do rozmowy? Długi okres czasu, w którym się nie widzieliśmy sprawiał po prostu, że sprawy stawały się trudne i oporne do poruszania. Każde z nas obracało się w innym towarzystwie, zaczynało poranek w inny sposób oraz miało oddzielne obowiązki. To wszystko powodowało pewnego razu niezręczność. Dużo nas różniło, Levi ponadto miał bardzo ciężki charakter, przez który nie sposób było go do pewnych rzeczy zmusić, lecz to właśnie te różnice czyniły nas interesującymi. 

Przysięgam, że gdybym tylko miała na to czas, spędzałabym z czarnowłosym każdą chwilę, próbując rozszyfrować o czym w danej chwili myśli. Cieszyło mnie jego towarzystwo nawet w milczeniu, gdyż wtedy Ackerman wydawał się być jeszcze bardziej tajemniczy. Pomiędzy nami nigdy przecież — od samego początku — nie liczyły się słowa, a to co czuliśmy względem siebie oraz wiedza o tym. 

— Czasami pobolewa, ale jest znośnie. — uspokoił mnie, unosząc dłoń ku górze, by następnie sprawnie zacisnąć ją z lekkim grymasem na twarzy. 

Z uwagą przyglądałam się jego ręce oraz lekko napiętym mięśniom, które odbijały się w świetle rzucanym przez lampę naftową. Ten sposób podwinięcia rękawów jaki zdecydował się zastosować, bardzo dobrze do niego pasował i stawiał jego zwykle zamkniętą na wszelkie odejścia od norm upartość w całkiem nowej perspektywie. 

— To dobrze. — stwierdziłam, posyłając w jego kierunku lekki uśmiech. 

Nie wiem ile już tutaj siedzieliśmy, ale było już z pewnością dość późno, gdyż nocne zwierzęta w pełni obudziły się ze snu, wyruszając na łowy. Gdzieś w pobliskim zagajniku usłyszeć mogłam pohukiwanie sowy, a w nie dalekiej odległości od nas właśnie wyroiło się stado świetlików, które swoimi odwłokami w indywidualny sposób zalecały się swoim partnerkom. Przecinające tarczę księżyca ptaki, a także wycie wilka, które również choć oddalone, stawało się pewnego rodzaju harmonicznym elementem tego pięknego krajobrazu. 

To wszystko skłoniło mnie mimowolnie do przypomnienia sobie momentu, gdy podczas wyczerpania tutaj zasnęłam. Otulona czerwonym kocem z włóczki w niemal podobnym stopniu cieszyłam się tym spokojem, podczas moich pierwszych tygodni w korpusie. Miałam wtedy wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie, a wyobcowanie oraz stres nie dawały mi się uspokoić. Skutkowało to tym, że zasypiałam w różnych dziwnych miejscach z wyczerpania psychicznego, nie potrafiąc znaleźć dla siebie miejsca i ciągle ktoś musiał się o mnie troszczyć, przenosząc do pokoju. Sprawiałam wtedy dużo problemów, jednak mam wrażenie, że to moje właśnie załamania przyczyniły się do tak silnej więzi pomiędzy mną a Ackermanem, która trzymała nas przy sobie aż do dziś. 

— Też czasami wracasz wspomnieniami do chwil, które już nigdy nie wrócą? — zapytałam natchnięta dziwnego rodzaju nostalgią. 

Ile potrafiło się zmienić, by ten pedantyczny człowiek, był w stanie siedzieć dziś przy mnie tak spokojnie i cieszyć się moim towarzystwem tak bardzo jak cieszyłam się tym jego. To zaskakujące, że nawet jemu udawało się kontrolować, a przy tym w dziwny sposób sprawiać, że czułam się ważna w jego towarzystwie, gdyż tylko mnie potrafił traktować w specyficzny sposób, odróżniając tym samym od innych. 

— To znaczy? — uniósł brew ku górze, obdarzając mnie kobaltowym spojrzeniem, które kolejny raz sprawiło, że poczułam dreszcz przechodzący przez moje ciało.

— W sensie, wiem że to bez sensu, gdyż pewnych aspektów po prostu już się nie odtworzy albo są one zbyt odległe. — próbowałam wyjaśnić, na chwilę przygryzając wargę oraz spuszczając wzrok. 

Sformułowanie tego co ma się na myśli nigdy nie było dla mnie proste, jednak zależało mi na tym, by przekazać to Levi'owi, który może mierzył się z podobnym dylematem. Smith zapewne poradziłby sobie lepiej w wygłoszeniu tego rodzaju myśli, jednak miałam nadzieję, że mój indywidualny sposób skierowany wyłącznie do Ackermana da radę dotrzeć do jego wrażliwej strony duszy i zapewnić mi wsparcie. 

— Ale jednak z jakiegoś powodu, czasami myślę sobie; "co by było gdyby ta osoba zobaczyła co osiągnęłam", "co by było gdyby tutaj ze mną była". — kontynuowałam, przywołując w pamięci obraz grupy uśmiechniętych osób, którzy czekali tylko na to bym do nich dołączyła. 

Na ten moment byli jednak poza moim zasięgiem, a ja mogłam obserwować tylko ich sylwetki, czekając aż pewnego dnia znowu będziemy mogli się spotkać i cieszyć swoim towarzystwem. Dzięki temu nie musiałam się bać, gdyż miałam pojęcie, że nawet kiedy coś złego się wydarzy, a ja polegnę nigdy nie będę już samotna. Po obu stronach barykady posiadałam bowiem kogoś, kogo darzyłam szacunkiem, sympatią oraz miłością. 

— Wiem, że mówię głupoty, ale... — speszyłam się, kiedy ponownie uniosłam wzrok zderzając się z jego obojętnym wyrazem twarzy. 

Z jakiegoś powodu, wydawało mi się jednak, że był łagodniejszy niż zwykle, a wzrok błyszczał w charakterystyczny dla siebie sposób, dodając jego osobie jeszcze większego idealizmu. Zagryzłam policzek od środka, obserwując jego zmieniającą się mimikę oraz powolne uchylenie ust. Nie piłam co prawda dużo, ale wydawało mi się jakbym stawała się pijana w jego obecności, a moja głowa zaczynała szwankować nie tylko ze względu na późną porę. 

— To nie są głupoty. — odparł w końcu, poprawiając lewą ręką swoje ciemne kosmyki. 

— Chyba każdy tak ma, choć to wyjątkowe marnowanie czasu. — zgodził się ze mną, komentując przy tym swoją nieprzychylność do tego typu rozpamiętywania. 

Wydawał się przy tym wyjątkowo dziwny i miałam wrażenie, że to on tym razem próbuje w jakiś sposób zmienić temat, uciekając wzrokiem gdzieś za mnie. Nie dałam jednak po sobie poznać tego, że zaczynałam się o niego martwić. 

— Tak. — potaknęłam, kiwając przy tym głową, przez co rozpuszczone kosmyki włosów zaszły mi lekko na policzek, niemal ponownie wpadając do ust.

W tym momencie jednak stało się coś czego moje przyśpieszające serce nigdy by się nie spodziewało, gdyż Ackerman, jakby tchnięty jakiegoś rodzaju siłą, zwrócił się w moją stronę, chwytając dłonią za moje zaciśnięte na sukience ręce. Przysunął się do mnie bliżej przez co momentalnie charakterystyczna woń wody kolońskiej z nutą cytrusów uderzyła mnie, otępiając trzeźwe myślenie przez co znieruchomiałam. I tyle by było z mojej odwagi.

— Posłuchaj. — powiedział wyjątkowo cicho, choć z tej odległości miałam wrażenie, że nawet gdyby szeptał, byłabym go w stanie doskonale zrozumieć. O co mu chodzi?

Przełknęłam ślinę starając się nie zgubić w swoich myślach oraz kobaltowych tęczówkach, które mimo dość nikłej ilości światła wydawały się lśnić. Widziałam lampę odbijającą się w jego źrenicach, a wrażenie, że jego oddech dociera do moich policzków sprawiało, że się rozpływałam. Tak dawno nie byliśmy tak blisko siebie, że zdążyłam zapomnieć jakie to uczucie.

Widać było jednak, że nie tylko mnie to tak bardzo dotyka, gdyż czarnowłosy ewidentnie próbował coś z siebie wydusić, jednak ewidentnie mu to nie szło. Zacisnął szczękę i na chwilę puszczając moje dłonie, zaczął szukać czegoś w kieszeni spodni, mocno się tym irytując, przez co straciłam z nim kontakt wzrokowy. 

— Cholera... — przeklął, gdy ostatecznie udało mu się wyjąć z niej bliżej nieznane mi zawiniątka, które czym prędzej wcisnął mi w ręce, starając się uciekać ode spojrzeniem. 

Wyglądało to tak jakby w ten sposób wyrażał swoje zawstydzenie całą sytuacją, choć jego niewzruszony wyraz twarzy wcale o tym nie mówił. Swoim zachowaniem tylko dodatkowo mnie stresował, gdyż chyba po raz pierwszy podczas tego wieczoru odszedł od schematu swojego obojętnego wyrazu twarzy.

Opanowując się jednak, lekko panicznie oraz niezdarnie sprawdziłam co było powodem jego zakłopotania. Papier wydawał mi się być znajomy, a sama faktura sprawiała wrażenie dość poniszczonej, jednak w momencie, gdy ostrożnie odwinęłam pierwszy ze skrawków i dostrzegłam charakter pisma, ledwo mogłam uwierzyć w to co widzę. Co u diabła?

— Czy to są... — wymamrotałam, przykładając rękę do ust. 

Oczy zaszły mi mgłą, a ja nawet nie wiem w którym momencie łzy zaczęły spływać mi z policzków, zatrzymując się na linii szczęki. Czułam jak coś przekręca mi się w żołądku, a oddech utyka w piersi. To było niemożliwością, bym teraz mogła trzymać te wiadomości. Myślałam, że przepadły w momencie kiedy porzucaliśmy nasze schronienie w Podziemiach, że wracając na powierzchnię już nigdy ich nie zobaczę, a jedynym co pozostało mi po tamtych dniach będą perfumy o zapachu róż i pamięć. Przełykając nostalgię, nawet tego nie kontrolując, zaczęłam wczytywać się w kiedyś zapisane słowa, nie czując niczego innego jak wszechogarniające wzruszenie. 

— Pewnego razu kiedy spojrzymy w gwiazdy, odnajdziemy nasze powołanie. — kiedy pierwsze słowa wydobyły się z moich ust, myślałam że się zająkam, jednak przełykając ślinę zdołałam poradzić sobie z napięciem. 

— Ty spotkasz swoich rodziców, ja moich przyjaciół. — kontynuowałam, rozczytując się z lekarskiego pisma Olivii. 

— I wszystko nareszcie będzie dobrze. — przygryzłam wargę, ocierając łzy, które zaczynały docierać do kącika moich ust. 

— Tak jak powinno być już na samym początku... — ucięłam, pociągając nosem. 

Przez dłuższą chwilę milczałam, wpatrując się w resztę skrawków, które zostały wciśnięte mi w dłonie. Wszystkie z ważnymi rozmowami, wszystkie z drobnymi elementami mojego dawnego życia, w którym to one były tym niewielkim elementem wsparcia ze strony drugiego człowieka. Uśmiechałam się przez łzy przełykając tyle dobrych wspomnień, ile aktualnie przychodziło mi do głowy. Nie obchodziło mnie już jak wyglądam przed Ackermanem, nie obchodziło mnie już nic, gdyż jedyną emocją, która tkwiła w moim rozdygotanym ciele była wdzięczność. 

— Zabrałem to wtedy z Podziemi. — jego nagłe wtrącenie, wyrwało mnie z tego dziwnego transu w jaki wpadłam. 

Szybciej zamrugałam, powoli przetrawiając jego słowa, a w momencie gdy do mnie doszły, natychmiastowo nasunęły mi się na język pytania. Było przecież tyle niewiadomych, które plątały się po głowie, tyle niedopowiedzeń i niezauważonych rzeczy, bym była w stanie jakkolwiek sformułować to w coś bardziej sensownego.

— Kiedy, dlaczego, przecież... — zaczęłam mamrotać, wpatrując się w jego twarz. 

Pragnęłam odpowiedzi i wiedziałam, że w tej chwili tylko on może mi je dać. Nie miałam już pojęcia co teraz czuję, jednak po raz kolejny Levi udowodnił mi jak bardzo przywiązując uwagę do szczegółów jest w stanie mi zaimponować. Choć wydawał się w ogóle niczym nie przejmować, na każdym kroku pokazywał mi, że moje słowa są dla niego naprawdę istotne. 

Moje ciało wydawało się jednak reagować instynktownie, gdyż moje mięśnie boleśnie się spięły, a brzuch znajomo się skurczył, przyczyniając się do wrażenia jakbym zaraz miała zwymiotować. Słony posmak łez w ustach również w najmniejszym stopniu wydawała mi się nie pomagać. Levi natomiast tylko spojrzał mi w oczy tak wnikliwie, iż miałam wrażenie, że dotyka mojej duszy otulając ją tą swoją. 

— Ponieważ mówiłaś, że to dla ciebie ważne. — przerwał mi, szokując mnie dzisiaj do cna. 

Nie wiedziałam, że mogę się nim mocniej zauroczyć. To wydawało się bardziej nierealne niż sama obecność takich stworzeń jak tytani. Czasami miałam wrażenie, że ktoś taki jak on nie może przecież istnieć. Nie był nadczłowiekiem, miał swoje złe strony tak samo jak ja, jednak wraz z nimi stawał się w moich oczach kimś naprawdę wartościowym. Kochałam go, kocham go teraz i nigdy nie przestanę, bo jest dla mnie kimś, kogo uważam za bratnią duszę. Uratował mnie, dał mi nadzieję oraz motywację, a teraz ocalił pozostałości przeszłości, o których nie chciałam wcale zapomnieć. 

— Dziękuję. — odparłam, odnajdując w sobie na tyle pokładów odwagi, by wyciągnąć przed siebie ręce i przyciągnąć Ackermana do siebie. 

Czułam potrzebę oddania mu całego ciepła, które w sobie posiadam, nagrodzenia jego życia czymś, czego nigdy nie zapomni, tak jak on zrobił to w moim przypadku. Kiedy jednak pod wpływem emocji docisnęłam go do siebie i poczułam miękką teksturę jego koszuli pod moimi palcami, a kosmyki jego czarnych włosów otarły się o mój policzek, wiedziałam że właśnie tak powinno być. 

Nie potrzebowaliśmy słów by siebie rozumieć, a jedynie obecności oraz pamięci wspólnych chwil. Byliśmy dla siebie odskocznią, dla której zrobilibyśmy wszystko. Nietrwałym elementem natury, który choć nie łamał już zasad w korpusie, był w pewien sposób wyjątkowy. Może i nie mieliśmy pojęcia jak powinniśmy się względem siebie zachowywać, wielokrotnie od siebie uciekaliśmy, cały czas jednak jakimś cudem wracając do dawnych stosunków. Wiedziałam jednak, że to co doprowadziło nas do tego punktu uczyniło nas silnymi i miałam pewność, że Levi myślał podobnie do mnie. 

Jego ciało spięło się nagle pod moim dotykiem, jednak im dłużej trwaliśmy w tej pozycji, tym bardziej się do tego przyzwyczajał, sam nieco później przyciskając mnie mocniej do swojej klatki piersiowej. Dzięki ciszy byłam w stanie usłyszeć jego oddech, a bliskość sprawiła, że chłód otoczenia jaki przed chwilą odczuwałam, doszczętnie zniknął. Ostatni raz spędziłam tak czas jedynie z Zoe w czasie mojego kryzysu, gdyż po prostu potem nie było na to ani czasu ani okoliczności. Miało to miejsce jednak ponad rok temu, a od tamtego czasu dużo się wydarzyło, a i ja sama dałam radę poradzić sobie z moimi problemami.  

— Zawsze kiedy cię potrzebowałam to byłeś. — wyszeptałam, nieśmiało kreśląc kółka na jego karku, po prostu ciesząc się chwilą. 

— Nigdy mnie nie zawiodłeś. — kontynuowałam, normując oddech, który wciąż był dość szybki. 

Wsunęłam również ostrożnie drugą z dłoni, zawiniątka papieru z powrotem do kieszeni jego spodni, tak by przez przypadek nie zgubić ich ani nie zapomnieć zabrać ich ze sobą. Nosił je tyle czasu, że nie odważyłabym się ich gdzieś zostawić. Trzymał je od momentu, gdy po raz ostatni na oczy widzieliśmy Podziemia pod Mitras. 

To zadziwiające jak dużo musiał mieć zawzięcia, by na nie uważać, jednocześnie poświęcając się swoim obowiązkom. Nie ważne ile razy będę mu mówić, że mi na nim zależy — to nie jest ważne. Obchodzi mnie tylko to, by zdawał sobie z tego sprawę w każdej sekundzie swojego życia, żeby pamiętał że mnie ma i nie jest sam, by miał poczucie obecności, która sprawia, że człowiek czuje się po prostu raźniej. 

Odsunęłam się powoli od niego, siadając tak, bym widzieć mogła jego twarz. Był dzisiaj bardziej rozmowny niż zwykle, jednak teraz milczał jak kamień z tym swoim nieodgadnionym wyrazem twarzy, a oczy były jedynym ratunkiem na poznanie choć szczątek jego uczuć. Położyłam rękę na jego dłoni, która jeszcze nie tak niedawno znajdowała się w gipsie i posłałam w jego kierunku wdzięczny uśmiech, na co tylko uniósł jedną brew ku górze. Sama nie wiem skąd pojawiała się we mnie ta śmiałość, jednak mogłam powiedzieć, że to co mi podarował odblokowało we mnie pozytywną stronę, że nic co się wydarzy nie może wyjść mi już na złe. 

W tej atmosferze i miejscu, gdzie po raz pierwszy dostrzegłam w nim człowieka podobnego mnie wszystko nabierało większej wagi. Perfumy czuć było mocniej, skóra paliła bardziej, serce waliło szybciej, a emocje buzowały w ciele, prowadząc nas przez ten cały czas odkąd tylko się ze sobą zetknęliśmy. Mocniej zacisnęłam uchwyt na jego dłoni i wzięłam głębszy wdech, czując jak skurcz w podbrzuszu z każdą chwilą zaczyna coraz to bardziej się nasilać. 

— Kocham cię. — wyszeptałam w końcu, dając ogarnąć się ciepłu zaczynającemu zalewać moje policzki.

Nie wiem ile razy bym mu tego nie wyznała, za każdym razem czułam się niemal tak samo. Ackerman nadawał wyjątkowości każdej chwili w moim życiu i tak jak to wcześniej stwierdziła Zoe nie mogłam temu zaprzeczyć. Ona wiedziała o tym nawet szybciej niż ja, a ja się tego głupio wypierałam. Co ja miałam w głowie?

Kiedy myślałam jednak, że wrócimy do kolacji oraz rozmów na inne tematy, a przez to spokojnie również oparłam plecy o oparcie ławki, Levi postanowił mnie w niespodziewany sposób zaskoczyć. Nim sięgnęłam po odstawioną wcześniej lampkę winę, którą chciałam opróżnić w celu większego rozluźnienia się, nagłe pociągnięcie za ramię, zmusiło mnie do odwrócenia się w jego kierunku. 

Z pytającym wzrokiem spojrzałam na Ackermana, który wciąż wytrwale trzymał mnie w miejscu, patrząc na mnie łagodniej niż zazwyczaj. Ciepły wiatr poruszał kosmykami jego włosów, a kobaltowe tęczówki zza dziwnego rodzaju mgły patrzyły na moją twarz, jakby poszukując na niej tego co chcą przekazać. Przełknęłam ślinę, zaraz potem lekko przygryzając wargę, co było w moim przypadku swoistym przyzwyczajeniem w radzeniu sobie z zakłopotaniem. 

Nagłe zbliżenie nie dało mi jednak dłużej pomyśleć nad jego dziwnym zachowaniem, a ciepłe wargi spotkały się z tymi moimi, nie dając mi nawet chwili na odpowiednią reakcję. Choć zazwyczaj raczej stronił od łamania barier osobistych, tym razem sam postanowił to zrobić. Czułam jak mimo naszego kolejnego pocałunku, wciąż roztapiam się pod wpływem jego magii. Miał on w sobie w końcu wszystko, czego nie doświadczyłam z nikim innym. Emocje wpływały na nas potęgując doznania, a myślenie znikało, podsuwając nas pod coraz to większe tracenie nad sobą kontroli.

Mimowolnie przysunęłam się do niego, z zadowoleniem zatapiając palce w jego kruczych kosmykach, które tak jak to pamiętałam, były naprawdę ujmujące w dotyku. Niewinność zamieniała się w ogień z każdą sekundą, a ja choć z pewnego rodzaju pustką w głowie, całkowicie dawałam się mu kierować, nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że lubi mieć kontrolę nad sytuacją, więc po prostu mu ją zapewniałam, gwarantując nam tym samym potrzebny spokój, kosztem własnej samodzielności. 

Gdybym nie miała świadomości, że nigdy nie miał nikogo przede mną, nawet bym tego nie podejrzewała. I choć wielokrotnie wracały do mnie momenty kiedy siłą wyciągano mnie z celi tylko w jednym celu, gdy musiałam wybiegać z pokoju tylko po to by się wykąpać, tak teraz to wszystko jakby znikało. Nie było tym samym, nie dręczyło psychicznie i wreszcie czułam, że czerpię z czegoś przyjemność. Ackerman od czasu do czasu podgryzał moje wargi, gdy bezskutecznie próbowałam pogłębić nasz pocałunek. Był nieugięty, jednak udowadniał wciąż, że nie zamierza już ode mnie uciekać. 

— I ja ciebie. — odparł lekko nieprzytomnie, gdy odsunęliśmy się od siebie, by nabrać więcej tlenu. 

Spojrzałam na niego równie zamotana co zszokowana, gdyż wciąż byłam jeszcze oszołomiona elektryzującym zderzaniem się warg. Musiałam powiedzieć, że nie znałam Ackermana od tej strony i prawdopodobnie nikt nie poznał jej przede mną, jednak wyjątkowo dobrze się dziś przy nim czułam. Przeszłam od strachu, poprzez smutek aż do tej chwili, nie tyle co czując się pogubioną, ale po prostu wolną. Miałam wybór, na który nie mogłam liczyć wcześniej, a kobaltowe tęczówki czekały na to co zrobię dalej, nie oddalając się ode mnie ani na milimetr, co sprawiało, że jeszcze bardziej wariowałam. Dawał mi szansę na działanie. 

Słowa Levi odebrałam jednak jako akceptację mnie pod każdym względem, nie ważne gdzie bym nie poszła albo czego się nie dopuściła, dlatego z wciąż rozgrzanymi policzkami i wilgotnymi ustami, ponownie zbliżyłam się do niego, przyciągając go do pocałunku. W tym momencie miałam tylko jego i obchodził mnie tylko on, tak jakby całe jezioro, wiśnia oraz mury nie istniały. Kiedy milczał był także dużo milszy w wyrażaniu siebie niż normalnie, co zdecydowanie mi się podobało. 

Chłodny wiatr owiewał moje policzki, próbując ostudzić mój zapał, jednak ja wcale nie miałam zamiaru poddawać się myśli, że jest na to jeszcze za wcześnie. Taka chwila już się nie powtórzy, możliwe, że nie będziemy już nigdy sami na tyle długo, by skupić się jedynie na sobie, dlatego chciałam czerpać z tego jak najwięcej — tu i teraz. My i nikt oprócz naszej dwójki. 

Nie wiem nawet kiedy zmusiłam go do oparcia się o białą teksturę ławki ani dlaczego mnie wtedy nie powstrzymał. Usadowiłam się wygodnie na jego kolanach wciąż nie odczepiając dłoni od jego miękkich włosów, pochłonięta całkowicie gorzkością ust, które wcale nie tak dawno kosztowały czarnej herbaty. Ich wyjątkowy smak sprawił, że nie trzeba było mnie długo przekonywać, bym również zaczęła na co dzień taką pijać, przyzwyczajając się dodatkowo do jej specyficznego smaku. 

Potrzebowałam jego bliskości, chciałam by już zawsze był przy mnie i obserwował jak staje się coraz to lepszym Kapitanem. Pragnęłam wynagrodzić mu wszystkie smutki jakie spotkały go w życiu, by nauczył się patrzeć na życie zwiadowcy z pozytywnością godną Zoe. Nie musiał wcale wyglądać na szczęśliwego, ale wystarczyłoby, żeby się tak czuł. Zasługiwał w końcu na tyle dobra za to, że tak się poświęcał. Zasługiwał na wszystko na tym świecie, czego nie byłam w stanie mu dać ani zagwarantować. 

Kiedy czułam jego ręce na moich biodrach miałam wrażenie jakby już na zawsze powinny tam zostać, a przyśpieszony oddech łącznie z tym moim napawał mnie satysfakcją. Chyba nigdy nie byłam aż tak otwarta w stosunku do nikogo, podchodząc do tego całkowicie szczerze, bez ani krzty zakłamania. Nareszcie wszystko poukładałam sobie w głowie, dochodząc do wielu jednoznacznych aczkolwiek słusznych wniosków. 

Mimowolnie zaczynałam bardziej się do niego przyciskać, poprawiając siad, pragnąc przez to znaleźć się jeszcze bliżej. Minęło tak dużo czasu od kiedy kiedykolwiek ktoś trzymał mnie w podobny sposób, a jednak pewnych rzeczy nie mogłam powstrzymać, czy zapomnieć tak jak wtedy mi kazano. Z każdą chwilą miałam wrażenie, że jego ręce mocniej zaciskają się na moich biodrach, samoistnie zaczynając mną poruszać. Serce waliło mi w piersi jak młot, a napięcie w przeciwieństwie do brakującego powietrza zaczynało tylko zbierać się w moim ciele, powodując przyjemne dreszcze. Nie myślałam już co robię, pochłonięta całkowicie osobą czarnowłosego.

Wtedy w jego gabinecie kiedy odważnie przybił mnie do materaca swojej sofy, pozbawiając górnego okrycia było jednak całkiem inaczej niż w tym momencie. Oboje się nie śpieszyliśmy, nie zależało nam na zachłanności, choć wciąż w dalszym ciągu przynajmniej ja ją czułam. Tamtego dnia po prostu czysto rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe psy, które od kilku dni nie widziały na oczy nic do jedzenia. Bez żadnych przysięg, warunków czy wyjaśnień, kierowani jedynie pożądaniem oraz chwilą dawaliśmy się ponieść swoim pragnieniom. Tym razem jednak czułam się zgoła odmiennie i nie miałam pojęcia czy jest to spowodowane pewnego rodzaju spokojem, który zapewnił mi od tamtego czasu, czy może jeszcze czymś innym. 

Wydawało mi się jednak, że podobnie jak ja w tym momencie nie zastanawiał się już do czego to wszystko zmierza, po prostu z aprobacją akceptując moje poczynania. Z czasem już kompletnie nie zważając na nic wokół, zaczęłam poruszać się rytmicznie na jego kolanach, by w jakiś sposób pozbyć się kotłującej się w moim podbrzuszu energii, a kiedy pod skórą poczułam dziwnego rodzaju twardość zatrzymałam się na chwilę, przerywając również nasz wyjątkowo długi pocałunek. Ackerman obrzucił mnie jednak tylko oskarżycielskim spojrzeniem z takim grymasem na twarzy jakiego nie widziałam jeszcze u niego nigdy.

— Tch. — wymowne prychnięcie, przecięło gęstą atmosferę, co zmusiło mnie do przełknięcia w napięciu śliny. Nie sądziłam, że kiedykolwiek doprowadzę go do czegoś takiego tak szybko. 

Przytrzymywał mnie przy sobie, wciąż w tym samym miejscu, jakby bał się, że zaraz mu ucieknę, w czasie gdy ja wewnętrznie mierzyłam się z własnym dylematem. Wszystko to zmierzało ewidentnie w jednym kierunku, którego od samego początku się obawiałam. Nie miałam pojęcia czy rzeczywiście jestem w stanie zajść w ciążę, Levi również wydawał się tym nie przejmować, po prostu oddając się chwili, choć możliwym też było, że podczas rzadkich zdarzeń po prostu o tym zapomniał. Targały mną sprzeczne emocje i choć stanowczość jaka od niego była, tylko bardziej napędzała mnie skłaniając do tego, nie przestawałam obawiać się konsekwencji. Jego zamglone spojrzenie i to jak wyglądał w tym świetle, pozbawiało mnie jednak wszelkich granic zdrowego rozsądku. Trudno.

Ponownie zbliżyłam się do niego, przyciskając się do jego ust, by tym razem efektywniej niż przedtem, zacząć poruszać się w przód i w tył, na moich zgiętych nogach. Lilowy materiał sukienki zdążył mi się już dobrze podwinąć przyciskając raz po raz do skóry, przez co z całą pewnością widać było mi spory kawałek ud. Kiedy jednak pewnego rodzaju agresja w postaci silnych dłoni, przyciągała mnie do siebie, wiedziałam, że nie będę mogła ciągnąć tego w nieskończoność. I choć bardzo się tego bałam i nie oczekiwałam po pierwszym razie z człowiekiem pokroju Levi'a niczego wielkiego, mocno się zaskoczyłam. Przeszłam tak wiele, a jednak tylko on był w stanie dać mi wszystko czego potrzebowałam. 

— Tylko na chwilę. — wysapałam z większą dozą samozaparcia, gdy oderwałam się po kilku minutach od jego lekko zaczerwienionych już ust. 

Odpowiedział mi jedynie nieporównywalnym do niczego mruknięciem, podczas którego zdążyłam wyślizgnąć się z jego ucisku, tylko po to, by ze sporą dozą niepewności, chwycić za sprzączkę jego spodni. Posłałam w jego kierunku niespokojne spojrzenie, spotykając się jednak z równie obojętną co zwykle twarzą, uznałam, że mogę kontynuować. 

Sprawiało mi to jednak dużo problemu, gdyż trzęsące się ze stresu oraz ekscytacji dłonie nie potrafiły poradzić sobie ze metalem, który dodatkowo tylko zgrzytał, wydobywając z siebie lekko irytujący podźwięk. Ostatecznie skończyło się więc na tym, że zdenerwowany zwlekaniem Ackerman, sam dość sprawnie ją odpiął, prychając do tego pod nosem, jakbym była największą niedorajdą świata. I zamiast jeszcze potem pomóc mi w rozbieraniu, bezczelnie się na mnie patrzył, na co tylko przewróciłam oczami. Że też nawet w takiej sytuacji...

Gdy jednak uporałam się już z uciążliwym ciemnym materiałem, wypuszczając przy tym z niego lekko pomiętą u dołu koszulę, z pewnego rodzaju powątpiewaniem spojrzałam na wybrzuszenie idealnie odznaczające się w świetle naftowej lampy. I to właśnie wtedy nadszedł moment wahania, w którym suchość w gardle, a ścisk w podbrzuszu stawały się nie do wytrzymania. Ufałam mu, jednak nie sypiałam z nikim od ucieczki z Podziemia. Ani razu nie dałam ponieść się niczemu tak nagle jak w tym momencie. Czy to złe, że targały mną wątpliwości? Przełknęłam ślinę jednak po raz kolejny powoli siadając okrakiem na jego kolanach. 

Nie wiem dlaczego, ale w tamtym momencie pomyślałam również, że i on może się martwić. Mimo, że z pewnością był już pobudzony, pewnie wiedział też co się z nim dzieje, mógł się stresować tak samo jak ja. Oczy szkliły mi się w dziwny sposób, a ciało wołało o to, bym nareszcie poddała się bijącemu w klatce piersiowej sercu, podobnie zresztą jak wciąż wydająca się rosnąć twardość pomiędzy moimi nogami. Koronkowe majtki również boleśnie wydawały się we mnie wrzynać, przez co pierwszy raz w życiu pomyślałam o nich jako o czymś uciążliwym.

— Levi... — wymamrotałam jego imię, gdy ten ponownie tego wieczoru, przycisnął swoje dłonie do moich bioder, sprowadzając mnie bardziej w dół, przez co ucisk w podbrzuszu wydawał się jeszcze bardziej spotęgować. 

Czarnowłosy spojrzał na mnie jednak tak, że niemal w jednej chwili zniknęła większość z moich wątpliwości. Kobalt mówił "teraz albo nigdy", a dreszcze samoistnie przechodziły rozgrzane ciało tylko potwierdzając jego zamiary. Kochałam go, więc nie miałam się czego obawiać, ufałam mu dlatego z uwagą, lekko cofnęłam się do tyłu, skupiając swój wzrok na jego kroczu. Nie ważne co by się wydarzyło, wiem że mogłam na niego liczyć.

Z lekkim wahaniem, sięgnęłam więc do gumki białych bokserek, ściągając ją powoli ku dołowi, siłując się z materiałem, na którym Ackerman wciąż przecież siedzał, aż w końcu uwolniłam spod naporu materiału wypukłość jaka drażniła mnie już od dłuższej chwili. 

Momentalnie zakręciło mi się w głowie, a gorąc ponownie napłynął w okolice głowy, gdy odruchowo podniosłam głowę, zderzając się z kobaltowym spojrzeniem. Levi nie czekał długo, a można wręcz powiedzieć, że z niecierpliwością zaczął rozpinać guziki swojej koszuli, niedługo potem, przysuwając mnie bliżej siebie bez cienia jakiejkolwiek krępacji. Doprowadziło to do tego, że jego członek znalazł się bezpośrednio pomiędzy moimi nogami, przylegając bezpośrednio do koronki przez co doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości psychicznej. 

Stykałam się z nim teraz bezpośrednio klatką piersiową, a on jakby specjalnie pochylił się do przodu, by w ten sposób dobrzeć do mojej szyi. Czułam jego oddech na skórze, to jak łaskoczą mnie jego włosy, aż na końcu ciepło warg, które przyssały się do mojego obojczyka, wywołując elektryzujące ciepło. Dłońmi wciąż ściskał skórę moich bioder, zdając sobie zapewne sprawę, że jeżeli jakoś mnie nie popchnie, nie będę mogła w pełni się tym wszystkim cieszyć. 

Ja jednak miałam wrażenie, że śnie. Że to wszystko jest tylko jednym z moich marzeń, które zostało przedstawione w mocno realny sposób, a sam incydent i tak nigdy nie będzie miał miejsca. Kiedy jednak wrażenia stawały się mocniejsze, a Ackerman starał mi się udowodnić że tak nie jest, wydawałam się budzić z letargu, próbując nie ustępować mu w tym wszystkim miejsca. Jak wyglądałabym w jego oczach, gdyby dowiedział się do czego dochodziło pomiędzy mną a innymi w Podziemiu? 

Dlatego gdy tylko odnalazłam się w sytuacji, zagryzając wargę, skierowałam moją prawą dłoń na przyrodzenie mężczyzny, delikatnie ją łapiąc, co poskutkowało jego nagłym spięciem. Sztywność i ciepło sprawiły, że nerwowo przygryzłam wargę nie mogąc powstrzymać się od aprobującego mruknięcia, gdy usta Levi'a z obojczyków przeniosły się na skraj mojej szczęki nieznacznie się na niej zasysając. Mimo, że igrałam z nim na każdym kroku, on ani razu jeszcze mnie nie zganił, dając mi dowolność czego całkowicie nie mogłam zrozumieć. Nie był w końcu kimś kto tak łatwo oddawał przywództwo, a ja sama wyobrażałam go sobie jako dominatora, górującego nade mną. Nigdy nie spodziewałam się, że wyląduję z nim właśnie w takiej pozycji.

Czułam już jak bardzo to odwlekanie się na mnie odbiło, a skurcz w podbrzuszu wydawał się mnie rozrywać. Przesiąknięta do cna bielizna, nie nadawała się już na ten moment do noszenia, a moja wola zatarła się w ciągu paru następnych chwil, gdy przez odruch poruszyłam szybciej dłonią i usłyszałam przytłumiony jęk Levi'a, który zgrał się z wyczuwalnym napięciem jego przyrodzenia w mojej dłoni.

Od razu wzięłam głębszy wdech, powoli unosząc się na kolanach, przez co zmuszony został do zaprzestania, znęcania się nad moją szyją. I choć początkowo było to tylko odruchem, w momencie gdy ten odsunął się z prychnięciem od mojej szyi, a łuna księżyca oświetliła jego potargane włosy wraz z świdrującym mnie kobaltem, nie chciałam czekać już ani chwili dłużej. Wiedziałam, że przeciąganie pierwszego razu nie jest ani zdrowe ani satysfakcjonujące, a gdy ten już nastąpi, oboje będziemy odważniejsi w stosunku do siebie. Nie zmieniało to jednak faktu, że nawet jeżeli tak było, pragnęłam go w ten sposób mieć przy sobie dłużej, świadomie zdając już sobie sprawę, że choć oboje nie grzeszyliśmy wzrostem, to co kryło się pod materiałem i złudzeniem wcale nie było tak małe jakbym się tego spodziewała. 

Zagryzłam policzek od środka, tym razem zbliżając się również i do niego, przez co zyskałam dostęp do chowanej zwykle pod żabotem szyi. To też tam zapach wody kolońskiej był najmocniejszy, a ubóstwiane przeze mnie obojczyki wydawały się jeszcze bardziej mnie pobudzać. Wciąż na kolanach górowałam nad nim, przy pochylaniu czując główkę jego penisa przyciskającą się do materiału fig, co przyprawiało mnie o żar w dolnych partiach ciała. W tej chwili jednak niemal tak samo jak on, przyssałam się do pustej w środku kości tylko po to, by w przypływie odwagi, lekko go ugryźć. 

— Kurwa. — przeklął, może i nieświadomie unosząc głowę ku koronie drzew, całkiem tak jakby zadany ból sprawiał mu przyjemność. Oczy miał przymknięte, a usta ściśnięte w cienką linię, wyraźnie powstrzymując się od obdarzenia mnie odpowiednią jego zdaniem wiązanką słów. 

Patrząc na niego miałam wrażenie jakbym nareszcie miała do czynienia z empatycznym i kochającym człowiekiem bez masek. I choć początkowo jego obojętność sprawiała, że wątpiłam, tak teraz łagodny wyraz twarzy, połączony chyba z pewnego rodzaju lekkim rumieńcem dodał mi odpowiedniej ilości pewności w tym co robię. A on nawet nie wiedział. 

Biorąc głębszy wdech, przylgnęłam do jego klatki piersiowej mogąc wczuć się w jego nierówny oddech. Jedną z dłoni ułożyłam na drewnianym oparciu zaraz obok jego głowy, chcąc zachować równowagę, a spięte mięśnie ud wydawały się z każdą chwilą tracić siłę, pozostając wciąż w tej samej pozycji. Pulsowanie dawało o sobie znać już zbyt mocno, bym dalej była je w stanie ignorować, a druga z dłoni samoistnie skierowała się w tamte okolice. Kiedy jednak kciuk wsunął się pod oddzielający mnie od wzwodu materiał, mogłam zorientować się, że zdecydowanie przesadziłam z czasem, niemal drżąc pod przypadkowym muśnięciem skóry jego wierzchnią stroną. 

Przygryzając wargę oraz czując rosnący w podbrzuszu upał, stosownie szybko odsunęłam wilgotny materiał fig na bok, niemal od razu zderzając się ze elektryzującą sztywnością pomiędzy nogami. Po raz ostatni, czując jak zaczyna szumieć mi w głowie, przycisnęłam wargi do jego ust, łącząc nas w pocałunku, który równie zachłannie oddał. 

Narastające w podbrzuszu uczucie było nie do opisania, kiedy w największym napięciu, nakierowywałam prawą dłonią jego wzwód do mojego wejścia. Wciąż przy tym powstrzymywałam się od zejścia niżej, gdy jego dłonie, uparcie kierowały mnie w dół. Byłam jednak na tyle wysportowana by oprzeć się jego sile, która i tak już sprawiła, że byłam w stanie poczuć jego napletek pomiędzy wilgotną skórą. 

Zdając sobie sprawę, że nie jest też dość niecierpliwym człowiekiem i mogłoby mi się za to potem oberwać, sama nie wykorzystywałam jego dzisiejszej dobroci po prostu powolnie pozwalając mu się we mnie zagłębić. To właśnie ta chwila sprawiła że z satysfakcją oderwałam się od niego, zaciskając zęby i wydając z siebie głośniejsze westchnięcie. Moje dłonie automatycznie skierowały się na jego szyję przyciągając jego głowę do siebie, a pulsowanie jakiego nie doświadczyłam nigdy w tak satysfakcjonującym stopniu, trzymało mnie w miejscu. Wypełniał mnie rozpierając satysfakcjonująco ścianki, aż do końca, gdzie pewna byłam iż lepiej czuć się już nie mogę. Samo wsunięcie się było dla mnie tak cholernie satysfakcjonujące, gdy dawałam porwać się jego naporowi, że nie mogłam skupić się na niczym innym. 

Nigdy nie spodziewałam się, że przy kimś mogłoby mi być tak bardzo dobrze. Miałam wrażenie, jakbym nareszcie w życiu zrobiła coś dobrze, nie przysparzając nikomu żadnych problemów. Tak bardzo na swoim miejscu, tak bardzo w porządku, że nie sposób było mi to ująć w słowach. Nie wiedziałam jak miałam opisać uczucia, które teraz we mnie buzują, a wręcz miałam wrażenie, że nie da się tego zrobić. 

Siedziałam zagłębiona w nim przez kilka sekund, choć wydawało się to ciągnąć o wiele dłużej, a kiedy względnie przyzwyczaiłam się do tego uczucia, przymknęłam oczy, zaczynając nieznacznie poruszać się na boki z coraz to szybszym tempem. Uciskanie jakie mi przy tym towarzyszyło było nieziemskie, a ja emocje tego, że Levi'owi zależy na mnie równie mocno co mnie na nim, tylko podwajało doznania. Trzymałam Ackermana kurczowo przy sobie, mając wrażenie jakby zaraz miał mi uciec, a kiedy po raz pierwszy zmusiłam się do podniesienia i opadnięcia, nowa fala doznań sprawiła, że nie potrafiłam już przestać. Doświadczenia sprawiły, że nie musiałam przyzwyczajać się do jego wielkości, a mrowienie w łechtaczce, połączone z rytmicznym ściskiem przy najdrobniejszym ruchu sprawiały, że pragnęłam więcej. Znowu czułam jak zaczyna nadawać mi przystosowane do siebie tempo, a upał wraz z pulsowaniem nie pozwalają mi przestać ani na sekundę. 

Coraz to szybciej unosiłam się na nogach, zaczynając odczuwać większe napięcie ścianek wymieszane z przyjemnością. W akompaniamencie głośniejszych westchnięć i uderzania ciała o ciało, starałam się sprawić by Levi doświadczył czegoś wartego większego zapamiętania, dlatego pamiętając o jego umiłowaniu do pociągania za końcówki włosów, starałam się lekko je tarmosić. Z chwili na chwilę miałam też wrażenie coraz to większej ciasności oraz ucisku w miejscu naszego połączenia, a pojawiający się na ciele pot przyczynił się pod wpływem ruchów do zsunięcia lilowego ramiączka, przez co chroniący moje ciało materiał zsunął się aż do bioder, uwalniając z niego moje podskakujące pod wpływem ruchów piersi. 

Levi jednak usilnie przyciskał mnie do siebie, nie pozwalając bym choć na moment się od niego oddaliła, co skutkowało tym iż mimowolnie ocierałam się sutkami o jego klatkę piersiową. Mrowienie drażniło całe moje ciało, oddech ledwo dał się złapać, a zaskakująco duże ramiona Ackermana, były idealne bym mogła raz po raz się w nich chować. Czułam jak grzywka przykleiła mi się do czoła, a chłodny wiatr był jedynym co było w stanie schłodzić moje ciało. Posiadałam świadomość błogości, którą zdecydował mi się właśnie dzisiaj dać, a to że odwzajemniał moje uczucia skłaniało mnie do tego, w tym momencie, gdy już ledwo dawałam radę coś w jego kierunku powiedzieć. 

— Levi... — wyjąkałam, nie mogąc wysilić się na coś bardziej kreatywnego niż jego imię. 

Zagryzłam wargę próbując poradzić sobie z rozpieraniem w pochwie oraz bólem w łydkach, które już zdecydowanie zbyt długo starało się doprowadzić naszą dwójkę na szczyt. Oboje byliśmy jednak zdecydowanie zbyt wytrzymali, więc w końcowych etapach, przy towarzyszącej mi na twarzy błogości, przy poślizgu pomiędzy nogami oraz z pewnością przy pomocy Ackermana poczuć mogłam zaciskanie się moich ścianek na jego członku, któremu towarzyszyło rozejście się całego zgromadzonego pomiędzy nami ciepła na cały organizm. Przeciągłe westchnięcie z końcowym wstrzymaniem powietrza, a także ciche przekleństwo z ust tego stanowczego mężczyzny było jednak równie satysfakcjonujące co rozlewające się we mnie ciepło. Opadłam maksymalnie na jego kolana, czując wbijający się we mnie wzwód, który wydawał się napinać równie mocno co moja kobiecość i dałam odpocząć zaangażowanym we wszystko nogom.

Przez cały ten czas byłam tak ogłuszona, że poza biciem własnego serca nie byłam w stanie odróżnić kotłujących się we mnie myśli. Drżałam czując jak z kolejnym uniesieniem bioder również i sam Ackerman, wciskając głowę w moje piersi zaczyna drżeć. Czułam jak wytryskuje wewnątrz mnie, a grawitacja sprawia, że wszystko zaczyna ze mnie wypływać. Byłam świadkiem jak napina się, by w pełni cieszyć się tym momentem oraz następnie jak opada na oparcie z lekkim i całkowicie niepodobnym do niego uśmiechem by przyjrzeć się moim równie zaczerwienionym policzkom. 

Widać było, że to wszystko zmęczyło go tak samo jak mnie, a dziwnego rodzaju satysfakcja błądziła w jego kobaltowych tęczówkach, pozwalając mi cieszyć się jednym z najwspanialszych widoków, jakie miałam przed sobą. Prawdopodobnie byłam teraz świadkiem prawdziwego szczęścia, które mógł dzięki mnie osiągnąć w inny i pierwszy w życiu sposób. Co prawda sama wciąż nie podniosłam się z jego członka, napawając się przyjemną obecnością, jednak nie rezygnując z tego, postanowiłam się na Levi'u oprzeć, przyciskając głowę do jego lekko wilgotnej klatki piersiowej. 

Prawdopodobnie byliśmy teraz cali brudni i spoceni. Grzywka przyklejała mi się od potu do ciała podobnie jak włosy a wisiorek z pierścionkiem, dopiero w tym momencie sprawił, że poczułam dreszcze wzdrygające moim ciałem, gdy skóra połączyła się z zimniejszą fakturą. Możliwe, że w leżąc ten sposób wybrudziłam również spodnie Ackermana, jednak w tym momencie nic wydawało się nas już nie obchodzić. Skurcze trzymały mnie jeszcze przez dobre kilka minut, nawet w momencie, gdy praktycznie zasypiałam w jego ramionach. Nie zareagowałam także przy charakterystycznym prychnięciu z jego strony, gdy dostrzegł, że przez przypadek strąciliśmy ze stolika kilka rzeczy, łącznie z lampkami wina, które potłukły się po zetknięciu z ziemią. 

Nareszcie też czułam się tak jakbym mogła mieć kogoś na zawsze, pieczętując z nim dzisiaj umowę, że już nigdy mnie nie opuści. Wiedziałam, że nie będziemy mogli być w prawdziwym związku, że wszystko zmieni się gdy nasi towarzysze wrócą za dwa dni, a obowiązki znowu oderwą nas od siebie na dłuższy czas. Do tego jednak momentu bezsprzecznie postanowiłam się nim cieszyć, aż do ostatniej sekundy. 

Kochałam się z Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości, chyba w najbardziej urokliwym miejscu jakie znałam, pozbawiając się wszelkich granic przyzwoitości. Oddałam mu swoje serce oraz duszę, a jego dłonie zabrały prócz tego również i mój umysł. Uśmiechnęłam się do siebie, jeszcze raz podczas tego wieczoru ekscytując się przenikliwym zapachem wody kolońskiej wymieszanej z cytrusami, która choć słabsza, wciąż cieszyła mnie swoją wonią. Kobalt patrzył na mnie tak jak jeszcze nigdy, a spokój oraz podekscytowanie wraz z uciskiem w podbrzuszu, nie zniknęły aż do momentu, gdy w tej pozycji z wyczerpania nie zasnęliśmy. 

Tolle tecum ex omnibus limitations.

cdn.

*Tolle tecum ex omnibus limitations. (łac. Ściągnij z siebie wszystkie ograniczenia.)

Moi drodzy! Za zgodą DamageDevil postanowiłam opublikować jej wersję wyglądu Niny Kastner, która wyjątkowo dobrze zgrywa się również z moim wyobrażeniem. 

Jeszcze raz tutaj na forum dziękuję jej za poświęcony na tę pracę czas oraz chęci, gdyż jest ona naprawdę cudna! <3 

Chciałabym również zaprosić was na profil;  _Niewolnice_Weny_

Od niedawna wspieram ich prace m.in. "Skrzydła do Wolności" oraz jeszcze nieopublikowane co prawda Oneshoty, które dopiero mają nadejść. Pragnę jednak nadmienić, że warto je zaobserwować, gdyż właśnie w tych Oneshot'ach zamierzam umieścić parę smaczków związanych również z moim ff — "No Emotions".

Jeżeli więc chcecie poznać głębiej przeszłość Niny, Levi'a oraz przedmiotów, które pojawiły się w "No Emotions", chociażby takich jak pierścień z topazem, który Kastner otrzymała od Chrisa, a także w większej ilości spotkać się z osobą Olivii, to serdecznie zapraszam was do obserwowania oraz śledzenia ich profilu. A może akurat przypadnie wam również do gustu ich główna praca oraz wykreowana postać? Dziewczyny są naprawdę pracowite i widać, że szukają swojej ścieżki pisania, więc na pewno warto zajrzeć i zostawić swoją opinię, gdyż przez małą ilość obserwujących nawet nie wiedzą, jakie błędy tak w zasadzie mogą popełniać. 

Mam nadzieję, że nie zanudziłam :3 Życzę wam miłego dnia/nocy i do napisania moi mili!

~Ninka~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top